
Rodzaj próby literackiej, miejmy nadzieję, że humorystycznej, owoc walki z terminem i limitem. Anonim bardzo dziękuje organizatorkom konkursu i serdecznie zachęca do komentowania!
Rodzaj próby literackiej, miejmy nadzieję, że humorystycznej, owoc walki z terminem i limitem. Anonim bardzo dziękuje organizatorkom konkursu i serdecznie zachęca do komentowania!
Tolo, bohater zawodowy, wparował o umówionej godzinie do gabinetu króla Eryka III Głąbka, zdjął kapelusz i ukłonił się zamaszyście:
– Wasza Królewska Mość. Łaskawa królewno. Dostojni panowie. Jak słyszałem, potrzebna jest pomoc bohatera. Przybywam na wezwanie.
– Czy jesteś najlepszym bohaterem, jakiego znajdziemy? – spytał oficjalnym tonem kanclerz królestwa, siedzący po prawicy monarchy przy zdobionej kolumience.
– Może nie, ale za to należę do najbardziej naiwnych. Jeżeli to misja, której nikt inny nie zechciałby się podjąć, to lepszego nie znajdziecie.
– Ma rację – przyznał po chwili namysłu kanclerz.
– Przecież to jakiś głąbek – szepnął do niego na stronie król, a głośno odparł:
– Rzecz tyczy się mojej jedynej córki, tu obecnej Aksymundy.
– Oryginalne imię – zauważył Tolo tonem konwersacyjnym – czy to tradycja rodzinna?
Król chciał odpowiedzieć, że to nieistotne, ale Aksymunda odezwała się szybciej, zwijając w palcach warkoczyk i szczebiocząc natarczywie:
– O, bynajmniej! Tradycją jest tylko to, że rodzice zaprosili Czarną Wróżkę na chrzestną. I ponoć tatuś poprosił, aby wybrała jakieś ładne imię znaczące mniej więcej „oświata”. Tak mało brakowało, a zostałabym Zosią. Wiecie, Sofija, mądrość. Przynajmniej teraz ich zmusiłam, żeby na co dzień mówili do mnie „Zosiu”. Przypuszczam, że całe towarzystwo było już dobrze urządzone cienkuszem. To wszystko z oszczędności. Tatuś jest niemożliwie skąpy. Znacie ten dowcip, jak dwóch dostojników założyło się, który da mniej na tacę? To jeden rzuca najmniejszą monetę obiegową, a drugi klepie księdza w ramię wielkopańskim gestem i powiada: „To za nas dwóch”. Tato jest w sam raz tym drugim. Gdyby podał dobre wino, to wróżka na pewno byłaby w milszym nastroju i nie zrobiła mi takiego psikusa.
– Otóż właśnie – podsumował ze znużeniem władca. – Adamie, proszę wyświetlić zagadnienie.
Nadworny mag machnął dłonią i nad stołem zaświecił obracający się z wolna hologram z wielokrotnie powiększonym kwiatkiem. Potem Adam przybliżał obraz, by na końcu każdego płatka kolejno zaprezentować malutki kształt: a to książka, a to klucz, a to długa suknia, a to rzemień… Objaśnił:
– Oto magiczny kwiat zwany przez zagranicznych przyroczarowników Bedelweiss, a u nas szarotką powagi lub szarotką woźnieńską. Pozwala zdejmować z młodych osób czary braku koncentracji i dowcipkowania, dzięki czemu stają się pilnymi uczniami i lubianymi członkami socjety. Niestety, kwitnie tylko na niedostępnych turniach skalnych i tylko raz do roku, zawsze w dniu świętego Protazego. Pan ma go sprowadzić. Czy ma pan jakieś pytania?
Tolo, bohater zawodowy, nie potrzebował się zastanawiać:
– Kiedy jest Protazego i czy mogę liczyć na SNB?
– Dziewiętnastego czerwca – odparł król – a o standardowej nagrodzie bohatera proszę zapomnieć. Pokrywam koszta podróży i na pewno coś dorzucę, jeśli pan się dobrze sprawi. Może i jestem skąpcem, ale sprawiedliwym skąpcem.
– Tak, sprawiedliwości tatkowi nie można odmówić. Czy zna pan ten żart…
– Kiedy dotrze pan do Paszczęki – kanclerz brutalnie przerwał królewnie – zapyta pan o gospodarza Trutkę, on niechybnie potrafi panu udzielić dalszych wskazówek. Komu w drogę, temu czas!
Niedługo później, gdy Tolo sposobił się do odjazdu, dopadł go na korytarzu mag Adam:
– Chciałbym pana o coś poprosić. W największym sekrecie.
– Słucham.
– Niech pan nie przywozi tej szarotki.
– Dlaczego?
– Według mnie królewna nie jest ofiarą żadnego czaru, normalnie się rozwija, mądra i błyskotliwa jak na swój wiek. Bedelweiss raczej uszkodzi, niż naprawi jej charakter i intelekt. Niestety, reszta rady mnie przegłosowała.
– Król gotów mnie ukarać, jeśli nie wykonam zadania.
– Zna moje stanowisko, ale może być zmuszony, by nie stracić twarzy przed dostojnikami. Niemniej zareklamował się pan jako naiwny bohater, dlatego ośmielam się wystąpić z taką prośbą.
– Zastanowię się.
Nazajutrz, osiemnastego czerwca wieczorem, Tolo prowadził przez wyboisty ugór gniadego konia potykającego się pod ciężarem tobołu. Sam także się potykał.
– Pochwalony, gospodarzu! – zawołał.
Strach na wróble milczał. Tolo szedł dalej w stronę obejścia.
– Pochwalony, gospodarzu!
– Na wieki wieków! – odkrzyknął siwy, barczysty góral, przybijając jakieś deski przy ścianie chlewika.
– Gdzie tu będzie domostwo Trutków?
– To ja, to ja jestem Trutka. Skądżeście przybyli?
– Z samej stolicy.
– Od razu widać, żeście miastowy. Uczony? Artysta?
– Tolo Weichreiter, bohater zawodowy. Przybywam z ważnym zadaniem powierzonym mi przez samego króla Eryka.
– Ano, panoczku, kiej przez samego króla, to i się nie godzi odmówić. Niechże wstąpi na wieczerzę i opowie o zadaniu.
Przełykając okraszoną śmietaną kaszę z ziemniakami („grulami”), Tolo próbował przedstawić sytuację gospodarzowi Trutce i gospodyni Trutkowej.
– Bedelwajz?… Nie znam.
– Szarotka powagi?
– A tak, tak, kwiat powagi, było tak od razu! Wiecie co, pomówimy, jak moja córa Kachna wróci łode pola. Ona prowadza w góry tych różnych malarzy i pisarzy, to i was weźmie. Uczyła się czytać od księdza, o wszystko się dopytuje, co i jak na świecie, zna na pamięć tyle poezyj, rośliny nazywa uczonym językiem. Chcieli my ją posłać do śnidzickiego liceum, ale tam nie bardzo przyjmują dziewczyny. Zmarnuje nam się tutaj…
– To ciekawe – zauważył sennie Tolo – zwykle chłopi wolą trzymać dzieci przy gospodarstwie zamiast je kształcić.
– Panoczku – Trutka aż uniósł się z dębowego krzesła, rzeźbionego w regionalnym stylu – chłopi to są na nizinie, a my są wolny ród góralski. Wy macie od króla ino zadania, gnani tu niby chłop czy sługa na posyłki, my mamy królewskie nadania ziemi. Trzymam siedm sto owiec, do mego młyna wożą ziarno z całego powiatu. Stać mnie na to, żeby nie traktować córy jak komorniczki do najpodlejszych robót. Panoczku?… Kochanie, zaprowadź pana do izby gościnnej, bo nam zaśnie na stole…
Miękki dotyk obudził Tola jeszcze przed brzaskiem, w gęstej szarówce. Wobec czerwcowej pory wywnioskował, że musi być około trzeciej nad ranem. Rozkoszując się jedwabistą delikatnością napotkanej dłoni, odruchowo spróbował ją ująć i wciągnąć w pościel razem z właścicielką. Wtedy otrzymał bardzo rzetelnego plaskacza w policzek, tak że poderwał się na łóżku jakby wyrzucony sprężyną:
– Znam trolle, które słabiej biją – pożalił się.
– Ja myślę! – odpowiedziała Kachna raźno. – Proszę wstawać, podobno zamawiał pan wycieczkę!
– O tej porze?
– Dzisiaj jest Protazego, zgadza się? Jeżeli mamy zerwać Bedelweiss, to raczej ostatnia chwila. Jest pan spakowany?
– Naturalnie – odpowiedział z dumą, choć ścisła prawda nie wyglądała tak, że spakował się na wyprawę górską, lecz że nie rozpakował tobołu podróżnego. Toteż wyruszyli bardzo sprawnie, zemściło się to jednak, zanim uszli stajanie:
– Coś pan nie bardzo idzie – zauważyła przewodniczka, popatrując na brnącego za nią ścieżką Tola. – Jak na bohatera zawodowego to jakoś nieciekawie z kondycją.
Wzruszył ramionami i próbował człapać dalej. Po chwili jednak Kachna obejrzała się znowu i doznała olśnienia:
– Chwileczkę, a co pan tam ma w tym worze? Proszę pokazać…
Ze stęknięciem odłożył pakunek na ziemię. Przymierzyła się jedną ręką, ale nawet nie drgnął. Chwyciła wreszcie obiema, z wysiłkiem zarzuciła sobie na plecy:
– Półtorasta funtów! Co najmniej. Chyba pan sobie ze mnie żartuje. W ten sposób donikąd nie zajdziemy, trzeba to koniecznie przepakować. Pozwoli pan, że zajrzę…
W coraz jaśniejszym świetle dnia Tolo miał okazję po raz pierwszy przyjrzeć się Kachnie. Wydała mu się zupełnie jak jodła górska: sylwetka strzelista, choć teraz schylona nad jego rzeczami, ręce smukłe i gibkie, a przecież twarde i mocne, podobne gałęziom, twarz tajemnicza niczym rzeźbiona w drewnie i chyba nawet ulotny zapach igliwia…
Ona tymczasem wyrzucała bagaże na rozłożoną pod drzewem płachtę:
– Czekolada, dobrze. Kompas, dobrze. Magiczna lampa naręczna, znakomicie. Zmiany bielizny na tydzień, bez sensu. Dwa drukowane przewodniki, bez sensu, znam okolicę dużo lepiej. Trzy funty cukierków anyżowych? Pan zamierza to zjeść?
– Nie, chyba nie…
– Tak myślałam. Bandaże i buteleczka alkoholu, dobrze. Dwoje zapasowych spodni, bez sensu. Chwilę, a co to jest? Dziesięciofuntowy łańcuch?? Dziesięciofuntowy, słowo daję! Pan zamierza cumować fregatę?
– Nie, to na wścibskie dziewczątka – odparował bohater.
– A to proszę, ja się umiem bawić. Założę się, że jeszcze w tym szłabym sprawniej od pana.
– Wie pani co? Najpierw obowiązek, potem przyjemność. Zdobądźmy ten Bedelweiss i wtedy zobaczymy. – Roześmiał się dosyć sztucznie.
– Słusznie. Łańcuch zatem zostaje. Młotek, śrubokręt i gwoździe też. Bukłaki napełnimy wodą trochę wyżej, tu jest za blisko wsi. Możemy ruszać, tylko…
– Tak?
– Miecz i tarczę też proponuję zostawić.
– Nie mogę, jestem bohaterem zawodowym.
– Co to za bohater, który nie umie sobie poradzić nożem? Zresztą nie idziemy się bić, tylko zdobyć kwiatek. A jeżeli rozgniewamy tym zerwanym kwiatkiem duchy gór, to i miecz nic nie pomoże.
– A jeżeli mi ukradną? Wie pani, ile takie rzeczy kosztują?
– Owiniemy w płachtę, schowamy tu między korzeniami i nic nie ukradną.
– Zgoda. – Tolo westchnął boleściwie.
Wędrowali długo pod górę, rzedniejący las ustąpił gęstwie zarośli, na których zabłysła rosa, gdy słońce wreszcie wyszło nad załom doliny. Z każdą chwilą robiło się cieplej, gdzieś w oddali śpiewały ptaki i czerwcowy dzień górski kusił wszystkimi swoimi urokami.
– To jednak jest przywilej – odezwała się góralka – czerpać z piękna ziemi, zamiast przez całe życie wyrywać z niej w trudzie pożywienie, jak moi rodzice i krewni. Przejdziemy już na „ty”? Kasia.
– Tolo. Miło poznać. Chciałabyś to robić? Zajmować się zawodowo przewodnictwem? W bardziej znanych górach, w obcych krajach, koło wielkich miast południa, spotykałem ludzi, którzy tak żyją. Zwykle mężczyzn, co prawda.
– Może. Mnie też ciągnie do wielkiego świata, poznawać naukę, sztukę… A potem to owszem, chyba wróciłabym tutaj i pokazywała ludziom całe to piękno…
– Kiedy nam się uda, mogę cię zabrać do stolicy, przedstawić Erykowi i radzie królewskiej jako wspólniczkę sukcesu.
– Tak, koniecznie, bardzo proszę! – Aż się zakręciła z wrażenia, potem wystrzeliła jak z procy. Znów miał kłopot, by za nią nadążyć.
Co jakiś czas, rzadko, bo starał się nie wyjść na słabeusza, proponował postój. Siadali na chwilę na posłaniu z ziół, aby przegryźć pajdkę chleba kostką czekolady albo odkroić kawałek owczego sera. Popijali wodą czerpaną ze strumienia i ruszali znów pod górę.
– Kiedy zbyt długo siedzisz, kwas zbiera się w mięśniach – tłumaczyła Kasia poważnie. Tolo równie poważnie przytakiwał, trochę niepewny, jak to jest z tym kwasem, a trochę dlatego, że brakło mu sił na dyskusję.
W ten sposób przed dziesiątą doszli do miejsca, w którym dolina zwężała się zupełnie i tworzyła jak gdyby wielki rygiel, prowadzący na wyższy płaskowyż. Wieńczyła go granitowa ścianka, wysokości może dwudziestu stóp, z jednej strony ciurkał anemicznie wodospad. Przewodniczka nie zatrzymała się nawet, Tolo odniósł wrażenie, że wbiegła na górę bez dotykania ściany rękami. On został.
– Co tam, bohaterze? – zapytała wesoło, wychylając się nad krawędzią. – Lęk wysokości?
– Bynajmniej – starał się, by jego głos zabrzmiał równie wesoło – wysokość nie przeraża mnie wcale, szczerze natomiast obawiam się spadania.
– To po coś się zgłosił na taką wyprawę?… Nieważne. – Zeszła znów na ściankę, rzeczywiście niemal nie używając rąk, i bezceremonialnie złapała go za kołnierz. – Lewa łapa tutaj, noga na ten stopień, holujemy do góry!
Później, na płaskowyżu, długo lawirowali wśród gąszczu skalnych słupów. Tolo miał paskudne uczucie, że w pojedynkę zgubiłby się bez nadziei ratunku, więc i cała wyprawa podobała mu się coraz mniej. Ostatecznie jednak, w prażącym południowym słońcu, wydostali się pod szeroki grzbiet górski. Potem nastąpił prawdziwy mozół: kamieniste podejście na przełęcz, krótkie zejście w śródgórską kotlinkę i znów wspinaczka… Kasia pewnie wyszukiwała drogę zakosami przez stromy skłon ściany, unikając załomów grani i kruchych żlebików. Jeżeli nawet jej towarzysz zawahał się raz czy drugi, to przecież czuł, że nie ma na tej trasie istotnie niebezpiecznych miejsc.
– Skąd tak dobrze znasz drogi w górach? – spytał z podziwem, gdy przewinęli się przez grań na południowe zbocze, zbliżając się do wierzchołka.
– Niektóre z tych miejsc wyszukiwałam dla turystów. Zwłaszcza artyści bardzo lubią pierwsze wejścia. Czasem trzeba szukać zagubionych owiec. Czasem, dawniej, po prostu bawiłam się w górach z innymi dzieciakami… I proszę, oto on!
– Kto?
– Bedelweiss! – Triumfalnie wydarła kwiatek ze szczeliny między dwiema wapiennymi płytami. Dookoła, wyżej w kopule szczytowej, rosło sporo podobnych. Tolo, przyglądając mu się pod światło, dostrzegł niewątpliwą poświatę magiczną oraz kształty na płatkach przywodzące na myśl pilną naukę i posłuszeństwo.
– Tak po prostu? – zapytał niemal z nutą rozczarowania.
– A co, spodziewałeś się szklanej góry jak w legendzie?
– Nie, raczej nie… – Przyjął od przewodniczki cenną zdobycz, zawinął w chusteczkę i włożył głęboko do torby.
Był już jednak wielki czas wracać.
Ponowna przeprawa przez ową kamienistą przełęcz wyssała z bohatera resztkę sił. Gdy przed wieczorem stanęli na płaskowyżu, potrzebował ponad kwadransa postoju. Wychłeptał resztę wody z bukłaków, a potem słaniał się i potykał między skalnymi kolumnami. Raz czy drugi upadł, próbował posuwać się na kolanach, znów wstawał i szarpał się do przodu. Kasia, wciąż prawie bez oznak zmęczenia, wzięła go pod ramię:
– Przebieraj tam nogami – komenderowała spokojnie. – Lewa, prawa. Myślisz, że żartowałam z tymi duchami gór? Bardzo nie lubią, kiedy im zabierać magiczne rośliny. Jeżeli zostaniemy tu na noc, możemy mieć naprawdę nieprzyjemną wizytę.
– Czy dlatego król przysłał tu z zadaniem mnie, bohatera zawodowego, zamiast powierzyć to jakiemuś góralowi?
– Patrzcie go, wreszcie zrozumiał. Oczywiście, że tak! Żaden góral nie zgodziłby się na taką misję.
– A ty?…
– Rozmawialiśmy już o tym, na czym mi zależy. Idziesz?
Szedł. Zawziął się okropnie, żeby nie holowała go drobna dziewczyna, parł naprzód mimo sztywniejących kończyn.
– Nie wiedziałem, że może tak tutaj boleć. I tutaj.
– To mięśnie.
– Nie wiedziałem, że mam tam mięśnie.
W ten sposób doszli do płytkiej niszy między dwoma ostańcami, którą Tolo niejasno pamiętał z przedpołudnia. Zadał wreszcie stereotypowe pytanie wszystkich turystów górskich:
– Daleko jeszcze?
– Wcale nie. – Kasia zaśmiała się jakby ponuro. – Już prawie osiągnęliśmy rygiel doliny. Jeśli potem kawałek podbiegniemy, pokonamy jej górną część jeszcze przy świetle dziennym. Potem, na ścieżce wzdłuż strumienia, spokojnie sobie poradzimy z magiczną lampą naręczną. Wszystkiego może dziesięć staj.
– Stu jardów nie ujdę!
– Jak nie ujdziesz, to nie. Trudna rada. Rozepnę płachtę nad tą kolibą, owiniemy się płaszczami i zanocujemy.
Dochodziła już pewnie północ, gdy Tolo usłyszał okropne trąbienie od wylotu niszy:
– Dziewczyna… Czuję dziewczynę… Zdrajczynię naszej ziemi… Dajcie mi dziewczynę…
– Nie ma tu żadnej dziewczyny! – Zerwał się z posłania, cudem tylko nie uderzając głową w sklepienie koliby.
– Oszust… Kłamca… Łże-bohater… – Tajemniczy intruz brzmiał, jakby miał dziesięć katarów naraz.
Tolo rzucił mu za plecy magiczną lampę. Tamten schylił się, żeby ją podnieść. Wielki cień zamajaczył na tle ścian. Bohater skoczył naprzód z ciężkim ugryjskim nożem w prawej dłoni i podwójnie zwiniętym płaszczem zamiast tarczy w lewej, ugodził go w łopatkę. Opadł na kolano, bo wspaniały skok nie spodobał się wyczerpanym mięśniom nóg. Napastnik krzyknął i upuścił broń, szarpnął się ku wyjściu z koliby. Tolo szarpnął się za nim, obalił na ziemię i po krótkiej szamotaninie przebił mu gardło.
– Światło! Daj światło! – zawołał do Kasi.
– Zabiłeś skalniaka! – Przyświecała i sama patrzyła z niedowierzaniem.
– Jakoś dziwnie wątpię…
Rzeczywiście. Intruz, zamiast umierać, począł wrzaskliwie bulgotać:
– Co to za maniery! To młode pokolenie jest kompletnie niewychowane! Pchają się w góry, śmiecą, hałasują, zrywają magiczne rośliny i nawet nie pozwalają ukarać córy tej ziemi, która im pomaga. Czy nie wiesz, że cały ród górali jest oddany pod naszą, duchów gór, opiekę i osąd magicznymi więzami ziemi? Czy rozumiesz, co znaczą magiczne więzy ziemi?
– Słuchaj – odpowiedział niecierpliwie Tolo. – To jest teraz ziemia należąca do króla Eryka III, którego tutaj reprezentuję jako bohater zawodowy, wykonawca powierzonego przezeń zadania. Król szanuje wszelkie lokalne zwyczaje, ale nie może im ulegać. Moje zwyczaje, moje zobowiązania etyczne i magiczne, są takie, że jeżeli ktoś grozi mojej towarzyszce wyprawy, patroszę go jak królika i nie czynię sobie nigdy za to żadnych wyrzutów. Zrozumiał?
– Młodzieńcze, czy zdajesz sobie w ogóle sprawę, ile czasu i wysiłku będzie mnie kosztowała regeneracja takich obrażeń?
– Idź i regeneruj. – Tolo popchnął go silnie ku wyjściu z koliby, dodając na rozpęd solidnego kopniaka poniżej pleców. Następnie zwrócił się do Kasi:
– Przez ciebie musiałem walczyć z tym potworem bez miecza. Namówiłaś mnie, żebym go zostawił, nie uprzedzając, z czym możemy się mierzyć. Naraziłaś nas oboje na wielkie niebezpieczeństwo. Byłaś bardzo niegrzeczna.
– Czyli co, Tolo? Chciałbyś mnie ukarać zamiast niego? Masz rację, zgadzam się. – Brzmiało to zdecydowanie bardziej jak flirt niż jak przyznanie się do winy.
Wycofał się jeszcze raz:
– Najpierw obowiązek, potem przyjemność. Ukończmy z powodzeniem wyprawę i będziemy o tym myśleć.
Po spokojnej dwudniowej podróży Tolo i Kasia zbliżyli się do stolicy. Na rogatkach czekał już oddziałek gwardii, który odprowadził oboje do pałacu. Przyjęto ich zaraz w gabinecie królewskim, tak jak poprzednio: bohaterowi zabłysła niedorzeczna myśl, iż być może zebrani wcale przez ten czas nie opuścili pokoju.
– Wasza Królewska Mość. Łaskawa królewno. Dostojni panowie. Mam zaszczyt przedstawić wam moją przewodniczkę i towarzyszkę wyprawy, Katarzynę Trutczankę. Gdyby nie ona, wyprawa z pewnością nie zakończyłaby się sukcesem.
– Bardzo dobrze znam ród Trutków i pamiętam zasługi pani ojca. – Monarcha kiwnął uprzejmie głową.
– Czy trafnie rozumiem, iż wyprawa odniosła powodzenie? – zapytał z napięciem nadworny mag Adam.
– Tak jest – przyświadczył Tolo i triumfalnie wręczył władcy Bedelweiss, nieco już blady i obwisły.
– Co to jest?! – krzyknął odbiorca, aż kropelki śliny zawirowały w powietrzu.
– Kwiat powagi – powiedziała spokojnie Kasia.
– Jak my mamy przyrządzić z tego napar? Potrzeba najmarniej dwóch uncji!
– Może da się… rozmnożyć… – podsunął Adam, uśmiechając się z jakby niestosowną satysfakcją.
– Rozmnożyć zwiędły kwiatek, głąbku?! Ja ich muszę ukarać!
– Panie, rozmawialiśmy przecież. – Mag starał się tonować emocje.
Eryk III przyjrzał się obojgu bohaterom na nowo, jakoś przenikliwiej, jakby odgadywał ich najgłębsze myśli i pragnienia. Po chwili zdecydował:
– Ciebie, Tolo, karał nie będę. Wykonałeś swoje zadanie najlepiej, jak umiałeś. Owszem, nagrodzę cię nawet. A ty, Kasiu, z pewnością doskonale rozumiałaś, że tak mała ilość magicznej rośliny będzie bezużyteczna. Nie będę jednak okrutny. Powierzam tę sprawę Tolowi, może cię ukarać wedle uznania, skoro naraziłaś na szwank jego honor bohatera zawodowego. Sądzę, że to dla was obojga najsprawiedliwszy wyrok. I w dodatku nic mnie nie kosztuje!
Sama idea zawodowego zapowiadała sporo śmiechu.
Natomiast moim zdaniem lekko Ci się rozmyła. Tekst jest zabawny i czyta się go przyjemnie, ale jest to taka leciutka nuta, szczypta humoru, a spodziewałam się wersji cayenne;)
Myślę, że przyczyna tkwi w wielu wyjaśnieniach, tłumaczeniach, które nieco zabijają rechot.
Czyli sam sobie wyhodowałeś kwiat powagi w tekście.
Dziękuję za pierwszy komentarz!
Zdecydowanie doceniam Twoje uwagi. Możliwe, że brakuje mi doświadczenia w pisaniu opowiadań czysto komicznych i to okazało się rozdarte między humorem a konstrukcją fabuły. Zapewne masz rację, że idea bohatera zawodowego miała większy potencjał i należało się skupić na jego wyzyskaniu.
A ostatnia linijka jest kapitalna!
Witaj. :)
Dialogi dodają smaczku i za pomysł oraz za dialogi klikam. :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia w konkursie. :)
Witaj, bruce!
Naprawdę mi przyjemnie, że doceniasz pomysł i dialogi. Ciasny limit trochę wymusił to nasycenie dialogami; gdyby tekst był obliczony na 30–40 tysięcy znaków, dałoby się w nim zmieścić znacznie więcej opisów przyrody i uwag narracyjnych o bohaterach.
Nawzajem pozdrawiam, dziękuję za życzenia konkursowe i kliknięcie biblioteczne!
I ja dziękuję. Rozumiem, limit to ciężka sprawa. :)
Pozdrawiam. :)
Anonimie, nie lamentowałabym nad niedostatkiem limitu, bo mam wrażenie, że w jego ramach napisałeś to, co było konieczne, aby historia była przygodowa, krajoznawcza, zajmująca i nie pozbawiona humoru. ;)
Regulatorzy, bardzo dziękuję za przeczytanie opowiadania i podzielenie się całkiem korzystną opinią! Też myślę, że nie ma tu nad czym lamentować, długość tekstu jest chyba adekwatna do jego założeń. Tłumaczę po prostu, skąd decyzja o skupieniu się na docenionych przez bruce dialogach (miejmy nadzieję) humorystycznych, a nie partiach narracyjnych.
Cieszę się także, iż nie znalazłaś w utworze rażących błędów językowych. Pozdrawiam!
Bardzo prosze, Anonimie. Istotnie, usterki nie poraziły mi oczu. Zastanowiłam się jedynie nad zdaniem: Dwoje zapasowych spodni, bez sensu. – bo wolałabym: Dwie pary zapasowych spodni, bez sensu. – ale uznałam, że góralka Kachna może tak mówić. ;)
Jak zwykle umiesz wytropić coś ciekawego! Pluralia tantum z liczebnikami zbiorowymi łączę dość odruchowo, ale teraz oczywiście zachęciłaś mnie, aby poczytać więcej o problemie. Wygląda na to, że niektóre źródła stanowczo polecają formę dwie pary spodni (https://jezyk-polski.pl/index.php/jp/article/download/928/800), a niektóre podają ją tylko jako oboczną (https://www.ekorekta24.pl/liczebniki-zbiorowe-dwoje-dwojka-dwa/). Za Twoją radą pozostawię góralce wyrażenie dwoje spodni.
Jasne, Anonimie. Nikt nie będzie sugerował góralce, jak ma mówić! :)
Choć teraz jeszcze nawiedziła mnie myśl, że góralka pewnie powiedziałaby portki nie spodnie. Ale mając na uwadze, że Kachna była przewodniczką artystów, uczonych, turystów i innych ceprów, więc pewnie spodnie nie były dla niej niczym nieznanym. ;)
Dokładnie tak! Koncepcja wynikła z tego, że o ile odrobina gwary w scenie z gazdą Trutką może dodać smaku opowiadaniu, o tyle napisanie wszystkich partii dialogowych przewodniczki w góralszczyźnie byłoby trudne z autorskiego punktu widzenia i chyba męczące dla czytelników. Można zresztą zauważyć, że ona sama nazywa siebie “Kasią”, “Kachna” mówi o niej ojciec (w każdym razie lepiej jej się trafiło z imieniem niż nieszczęsnej Aksymundzie).
Podzielam Twoje zdanie, Aninimie. :)
Samo miejsce akcji to +2 do nastroju, ponieważ góry są moim drugim domem, dosłownie i w przenośni.
Pierwszy akapit bardzo dobry: dowcipne dialogi i dobre nawiązanie do prób “naprawienia” nastolatków przez dorosłych. Lubię teksty z drugim dnem.
Potem jest nieco sztywniej, w dialogach i w opisach. Pierwsze wymiany słów między Kasią a Tolem zabija “panowanie”. Kiedy przechodzą na “ty” jest lepiej, ale język staje się całkowicie współczesny.
Miałem duży problem z umiejscowieniem tej historii w jakiejkolwiek epoce. Podczas czytania moja wyobraźnia szuka wskazówek do obrazowania bohaterów, strojów i otoczenia. Kapelusz bohatera wzbudził skojarzenia z muszkieterami, czyli XVII wiekiem. Im dalej brnąłem w tekst, tym dalej moja wyobraźnia przesuwała się na osi czasu, aż przy czekoladzie utknęła w XIX wieku (od 1828 roku, Lindt i Tobler to II połowa XIX wieku). Podobny zgryz miałem ze śrubokrętem: używany był od XV wieku, ale prawie wyłącznie do serwisowania broni palnej. Masowa produkcja to znów XIX wiek.
Kiedy wyobraźnia oswoiła się z koncepcją bohatera paradującego z mieczem i tarczą w XIX wieku (może właśnie dlatego jest taki naiwny), czytało się już znacznie lepiej. Chyba po prostu doświadczyłem klasycznego efektu białego pokoju.
Bohaterowie są sympatyczni, jakaś “chemia” między nimi się pojawia, ale zostaje ucięta przez Anonima, zanim zdąży cokolwiek zdziałać. W zakończeniu trochę brakowało zdecydowanego “pazura”, zwrotu akcji. Choć nie sprecyzowanie, ile kwiatków ma przynieść bohater, było sprytnym zabiegiem ze strony maga, a czytelnik może zauważyć milczącą umowę między magiem a królem.
Czytało się miło, z uśmiechem, ale boków nie zrywałem.
Przez ciebie musiałem walczyć z tym potworem bez mojej normalnej broni.
Jakoś dziwnie brzmi. Może “bez miecza”? Im krótsze zdania, tym większa dynamika dialogu.
– Coś pan nie bardzo idzie – zauważyła przewodniczka z troską
Troskę da się wyczuć, nie trzeba jej dokładać do zdania.
ręce smukłe i gibkie, a przecież twarde i mocne, podobne gałęziom,
Masz ręce jak gałęzie – słaby komplement
Tolo i Kasia znaleźli się w stolicy i zgłosili prośbę o audiencję.
Skoro przybywają z cudownym lekarstwem dla córki władcy, eskorta powinna przechwycić ich już na przedpolach stolicy i doprowadzić do króla. Chyba że jest jakieś drugie dno, intryga, którą przeoczyłem.
P.S. Górale i pajdy chleba bez smalcu, kiełbasy i sera owczego? Skąd ta Kasia tyle siły miała?
Bardzo dziękuję za zajmujący komentarz! Podziwiam zapał do analizy i szczegółowość. Miała być ulotna humoreska, a Ty mi się tu wgryzasz w konstrukcję świata jak zbójnik w łopatkę baranią…
Samo miejsce akcji to +2 do nastroju, ponieważ góry są moim drugim domem, dosłownie i w przenośni.
Miło to słyszeć! Pokrewna dusza i czytelnik w grupie docelowej, czegóż więcej chcieć.
Potem jest nieco sztywniej, w dialogach i w opisach. Pierwsze wymiany słów między Kasią a Tolem zabija “panowanie”. Kiedy przechodzą na “ty” jest lepiej, ale język staje się całkowicie współczesny.
Były pewne próby delikatnej archaizacji (nikt dziś nie powie “szczerze natomiast obawiam się spadania”), ale masz rację, tekst zyskałby, gdyby to nieco dokręcić. Dziękuję za opinię o “panowaniu”: nie było dla mnie jasne, że odbiorca może je tak postrzegać.
Miałem duży problem z umiejscowieniem tej historii w jakiejkolwiek epoce. (…) Kiedy wyobraźnia oswoiła się z koncepcją bohatera paradującego z mieczem i tarczą w XIX wieku (może właśnie dlatego jest taki naiwny), czytało się już znacznie lepiej. Chyba po prostu doświadczyłem klasycznego efektu białego pokoju.
W moim zamyśle to miał być taki bezczas magiczny. Świat fantasy, którego prawa pozwalają na rozwój pod pewnymi względami dość blisko współczesności (tym razem jako ostatni dopuszczalny punkt odniesienia przyjmuję Młodą Polskę, co chyba widać), ale na pewno nie na broń palną. Mam wrażenie, że to dość naturalne założenia, gdy rozmiar quasi-baśniowego tekstu nie pozwala na pełniejszy worldbuilding. Widocznie jednak klisza nie jest na tyle utarta, aby wyrobiony czytelnik musiał ją automatycznie przyjąć; tekst zapewne zyskałby, gdyby już w pierwszej scenie dać jakiś sygnał pokazujący zaawansowanie technologii w niektórych kierunkach (czy też względne zacofanie bohatera zawodowego).
jakaś “chemia” między nimi się pojawia, ale zostaje ucięta przez Anonima, zanim zdąży cokolwiek zdziałać. W zakończeniu trochę brakowało zdecydowanego “pazura”, zwrotu akcji.
Z jednej strony także czuję, że czegoś tam jeszcze może brakować, z drugiej strony zakończenie spina zebraną dotychczas wiedzę o bohaterach w chyba nieoczywisty i sensowny sposób. Co tam jeszcze mogłoby być, tatuś Kasieńki goniący bohatera z batogiem dookoła pałacu?
Jakoś dziwnie brzmi. Może “bez miecza”? Im krótsze zdania, tym większa dynamika dialogu.
Tak, chętnie zmieniam!
Troskę da się wyczuć, nie trzeba jej dokładać do zdania.
I tu się zgadzam.
Masz ręce jak gałęzie – słaby komplement
On ją tu całą porównuje do jodły, w tym kontekście moim zdaniem się broni (zwłaszcza gdy wyszczególnia, że “smukłe i gibkie, a przecież twarde i mocne”). Poza tym porównuje w myślach, na głos pewnie jeszcze nie ośmieliłby się tego powiedzieć.
Skoro przybywają z cudownym lekarstwem dla córki władcy, eskorta powinna przechwycić ich już na przedpolach stolicy i doprowadzić do króla. Chyba że jest jakieś drugie dno, intryga, którą przeoczyłem.
Touché. To już niestety skutek nadmiernego pośpiechu przy układaniu zakończenia. Dopiszę parę słów w tym sensie.
P.S. Górale i pajdy chleba bez smalcu, kiełbasy i sera owczego? Skąd ta Kasia tyle siły miała?
O ile się orientuję, w realiach takiej górskiej wioski nawet dobrze sytuowany gospodarz nie jadałby codziennie mięsa, pora roku też jeszcze dość wczesna – stąd taki, a nie inny opis wieczerzy. Niemniej ser owczy na drogę mogę jej dorzucić, czemu nie (nazwa “oscypek” chyba ma zbyt silne odniesienia kulturowe, żeby używać jej w kontekście świata fikcyjnego).
I na koniec…
Czytało się miło, z uśmiechem, ale boków nie zrywałem.
To nic nie szkodzi, szczerą i przemyślaną opinię zawsze warto poznać. Jeszcze raz dziękuję za czas i uwagę poświęcone opowiadaniu!
Niemniej ser owczy na drogę mogę jej dorzucić, czemu nie (nazwa “oscypek” chyba ma zbyt silne odniesienia kulturowe, żeby używać jej w kontekście świata fikcyjnego).
Masz całkowicie rację z oscypkiem, w dodatku popularność tego typu sera zawdzięczamy głównie ceprom. Próbą cofnięcia się w czasie do Młodej Polski może być wizyta w Karpatach w Rumunii, gdzie jeszcze niedawno funkcjonowało tyle odmian białego sera, że nie potrafię ich nawet nazwać. W czasach, kiedy tam wędrowałem, nawet najuboższy pasterz miał zwykle na podorędziu ser (twaróg lub twardy biały), czasem owsiankę lub inną kaszę (łatwiejsze do przechowania i zdobycia niż chleb). Rzadziej miód, mąkę na placki (zamaka).
Po Rumunii jak dotąd nie udało mi się połazić (tyle jeszcze do zobaczenia w naszej części Karpat!). Z lektur i relacji znajomych wiem, że tamte góry wciąż są znacznie mniej ucywilizowane, ale szybko się zbliżają, i że bardzo poważnym problemem są zdziczałe psy. Zgadzam się, że pasterz bez sera byłby jakiś taki niekompletny. I w dodatku głodny.
Wyprawa w góry. Mieszanka magii i naukowych rozważań. Młodopolskie nawiązania. Humor o lekko perwersyjnym zabarwieniu.
Fajne.
Tolo Miękki Jeździec?
tamte góry wciąż są znacznie mniej ucywilizowane, ale szybko się zbliżają
Najszybciej zbliżają się niedźwiedzie.
Klikam. Pozdrawiam!
Lapidarnie podsumowałeś opowiadanie. Miło czytać, że fajne. Dziękuję.
Młodopolskie nawiązania.
Trudno mi ocenić, na ile to będzie czytelne dla większości odbiorców, ale przypuszczam, że obraz góralki oprowadzającej artystów i uczonych musi ewokować określone skojarzenia:
…tej tylko frajerce
oddał wielki poeta swe płomienne serce,
z jej westchnień, krwi pożarów, z tęsknot, łez i żalu
powstał epos Podhala…
Humor o lekko perwersyjnym zabarwieniu.
Jakby homeopatyczna ta perwersja.
Tolo Miękki Jeździec?
Pierwotnie miał być Miękki Rycerz, ale tak chyba nawet lepiej.
Najszybciej zbliżają się niedźwiedzie.
W zrywach podobno osiągają 50–60 km/h.
Klikam. Pozdrawiam!
Pozdrawiam!
Najszybciej zbliżają się niedźwiedzie.
W zrywach podobno osiągają 50–60 km/h.
Jak mają się czym paść, to się nie zrywają. Mijaliśmy tam misie na wypasie jagodowym, i nie były nami zainteresowane, ale był sierpień i były tłuste.
Lapidarnie podsumowałeś opowiadanie.
Och, nie chciałem podsumowywać opowiadania. Wymieniłem te wątki, które, jak mi się wydaje, wskazują, kim jesteś.
W zrywach podobno osiągają 50–60 km/h.
I już są prawie ucywilizowane, ale to może być złudne.
Mijaliśmy tam misie na wypasie jagodowym, i nie były nami zainteresowane, ale był sierpień i były tłuste.
W naszych górach też są, ale raczej unikają kontaktu i jedynie z daleka obserwują nieświadomych turystów.
Och, nie chciałem podsumowywać opowiadania. Wymieniłem te wątki, które, jak mi się wydaje, wskazują, kim jesteś.
Z pewnością jest przynajmniej kilkoro Użytkowników, którzy potrafiliby posłużyć się tymi wątkami lepiej ode mnie.
Jak mają się czym paść, to się nie zrywają.
I już są prawie ucywilizowane, ale to może być złudne.
W każdym razie, jak wyżej: przynajmniej według znanych mi lektur i opowieści, w kontekście wędrówek po Rumunii, zdziczałe psy są dużo większym zagrożeniem.
Przeczytawszy wczoraj, nie zdążyłam wkleić. Niektóre uwagi mogą już być nieaktualne.
poprosił, aby wybrała
Żeby wybrała.
hologram z wielokrotnie powiększonym, obracającym się z wolna kwiatkiem
Hmm. W sumie obraca się całość.
przybliżał obraz, prezentując na końcu każdego płatka malutkie kształty
Hmmmm. Może: przybliżał obraz, by na końcu każdego płatka kolejno zaprezentować malutki kształt?
Pozwala zdejmować z młodych osób czary braku koncentracji i dowcipkowania, by mogły stać się pilnymi uczniami i lubianymi członkami socjety
Hmm.
sprawiedliwości tatkowi
Tatce: https://wsjp.pl/haslo/podglad/97514/tatka
Bedelweiss raczej uszkodzi niż naprawi jej charakter i intelekt.
Jesteś absolutnie pewien, że tu nie powinno być przecinka?
Niemniej zareklamował się pan jako naiwny bohater, dlatego ośmielam się wystąpić z taką prośbą.
Hmm. Naiwny, ale czy chwiejny?
Tolo próbował opowiedzieć gospodarzowi Trutce i gospodyni Trutkowej.
Jednak musiał im opowiadać o czymś, nie tak po prostu.
krzesła pokrytego lokalną rzeźbą
Hmmm?
poderwał się na łóżku jak struna
Struna się podrywa?
wyruszyli bardzo sprawnie
Hmm?
Jak na bohatera zawodowego to jakoś nieciekawie z kondycją
Jak na bohatera zawodowego, to jakoś nieciekawie z kondycją.
Dwoje zapasowych spodni
Lepiej jednak: dwie pary.
Dziesięciofuntowy łańcuch??
Taki ciężki, że potrzeba dwóch pytajników?
Aż się zakręciła z wrażenia, potem wystrzeliła jak z procy.
Troszkę… hmm.
Znów miał kłopot, aby za nią nadążyć.
By, albo żeby, ale nie aby.
rzadko, starając się nie wyjść na słabeusza, proponował postój
Co robi imiesłów?
trochę niepewny, jak to jest z tym kwasem, a trochę nie mając sił na dyskusję
Hmm.
tworzyła jak gdyby wielki rygiel, uchodzący na wyższy płaskowyż
Nie znałam tego terminu, ale i tak – czy próg skalny może uchodzić? https://wsjp.pl/haslo/podglad/70427/rygiel/5182350/w-gorach
Przegradzała je granitowa ścianka
Ścianka może przegradzać ujście, zwężenie, dolinkę – ale nie miejsce.
z jednej strony spływał anemiczny wodospad
Hmm. Czyli?
starał się brzmieć równie wesoło
Starał się, by jego głos zabrzmiał równie wesoło.
mozolne, kamieniste podejście
Hmmm. Kamieniste jest z natury, ale mozolne dla nich. Nie łączyłabym tego. No, może trudne podejście. Ale mozolne nie.
że nie ma na tej trasie istotnie niebezpiecznych miejsc
Przysłówkowe https://wsjp.pl/haslo/podglad/29101/istotnie tu nie pasuje. Nie chodzi o zmianę ani różnicę. A partykuła https://wsjp.pl/haslo/podglad/21013/istotnie wymagałaby zmiany szyku.
gdy przewinęli się przez grań na południowe zbocze, zbliżając się do wierzchołka.
Jednocześnie?
sugerujące pilną naukę i posłuszeństwo
Hmmm. Przywodzące na myśl?
Rozmawialiśmy już, na czym mi zależy.
Rozmawialiśmy już o tym, na czym mi zależy.
Zadał wreszcie stereotypowe pytanie wszystkich turystów górskich:
– Daleko jeszcze?
Cute.
Musiała dochodzić północ
Dochodziła już pewnie północ.
Tajemniczy intruz brzmiał, jakby miał dziesięć katarów naraz.
Jego głos mógł jakoś brzmieć, ale sam intruz nie.
Tamten schylił się, żeby ją podnieść, wielki cień zamajaczył na tle ścian.
Hmm, rozdzieliłabym na dwa.
szarpnął się ku wyjściu
Hmm.
– Zabiłeś skalniaka! – odpowiedziała z podziwem, przyświecając.
Hmmmmmmmmmmm. Nie odpowiedziała, bo o nic nie pytał, ale poza tym…
Czy nie wiesz, że cały ród górali jest oddany pod naszą, duchów gór, opiekę i osąd magicznymi więzami ziemi? Czy rozumiesz, co znaczą magiczne więzy ziemi?
No, właśnie, ja nie rozumiem. Nie rozumiem, jak mogą coś oddać.
Związane z tym zwyczaje są równie istotne jak tutejsze.
Hmm.
Byłaś bardzo niegrzeczna.
… cute.
Brzmiało to zdecydowanie bardziej jak flirt niż jak przyznanie się do winy.
Przyjęto ich w gabinecie królewskim, w podobnym składzie jak poprzednio.
Hmm.
– Panie, rozmawialiśmy przecież. – Mag starał się tonować.
Co tonować?
musiałaś świetnie zdawać sobie sprawę
Anglicyzm.
Pozostawię cię Tolowi do ukarania
Hmm.
Hmmm, no, sympatyczne. Ale mam wrażenie, że limit odchudził tekst trochę za bardzo, a na pewno stępił mu pazurki. Góry ładne. I w ogóle. Królewna się dobrze zapowiadała. I bohater zawodowy, i król – skąpiradło. Dobrze się zapowiadało, ale… Hmmm.
Sama idea zawodowego zapowiadała sporo śmiechu.
Ano.
to okazało się rozdarte między humorem a konstrukcją fabuły
Fabuła jest skonstruowana logicznie i porządnie, tylko jakoś to wszystko tak blado wypada.
Przeczytałem, jestem zadowolony, bo ciekawe to. Ale nie rozśmieszyło. Parę razy podniosło kąciki pyska. Powodzenia u jury. :)
w kontekście wędrówek po Rumunii, zdziczałe psy są dużo większym zagrożeniem.
Miałem również takie wyobrażenie, zapewne z tych samych powodów. I albo z tym problemem się uporano, albo dotyczy to innych miejsc niż te, w których byłem, bo żadnych hord zdziczałych psów nie widziałem.
Chyba ktoś mi właśnie zbetował tekst. Już po publikacji. Tak po prostu, bez wpisywania się na betalistę, dopraszania się i szukania jeleni chętnych. Hmm.
Tam, gdzie nie odnoszę się do zaleconej poprawki, wprowadzam ją bez zastrzeżeń.
poprosił, aby wybrała
Żeby wybrała.
Właściwie nie znajduję informacji, aby “aby” miało wyraźnie inny rejestr znaczeniowy czy było niezdatne do użytku (https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/by-aby-zeby;13946.html). Może jest nieco bardziej formalne, ale też to zdanie opisuje działanie monarchy w oficjalnej sytuacji.
sprawiedliwości tatkowi
To jest “ten tatko”, nie “ten tatka” (Zmiłuj się, zmiłuj nad tatem!), więc odmienia się męskoosobowo.
Bedelweiss raczej uszkodzi niż naprawi jej charakter i intelekt.
Jesteś absolutnie pewien, że tu nie powinno być przecinka?
Oj, chyba powinien. W mojej wersji “raczej uszkodzi niż naprawi” jest potraktowane jako spójna całość orzeczeniowa, do której dopiero wiąże się dopełnienie, ale pewnie nie ma takiej wykładni w przepisach.
Niemniej zareklamował się pan jako naiwny bohater, dlatego ośmielam się wystąpić z taką prośbą.
Hmm. Naiwny, ale czy chwiejny?
Adam ma nadzieję, że Tolo zechce wystąpić w słusznej sprawie, wydaje mi się to czytelne.
Tolo próbował opowiedzieć gospodarzowi Trutce i gospodyni Trutkowej.
Jednak musiał im opowiadać o czymś, nie tak po prostu.
O zadaniu, ale nie będę powtarzać dopełnienia z poprzedniego zdania, lepiej pozostawić je jako domyślne.
wyruszyli bardzo sprawnie
Hmm?
Doroszewski: Sprawnie – w sposób sprawny; zręcznie i szybko, bez ociągań, zahamowań, ze znajomością rzeczy (podkreślenie moje).
Jak na bohatera zawodowego to jakoś nieciekawie z kondycją
Jak na bohatera zawodowego, to jakoś nieciekawie z kondycją.
A masz jakieś źródło? Pomimo starannych poszukiwań nie mogę znaleźć żadnej zasady, która by się wyraźnie odnosiła do tej konstrukcji. Reguła 90.J.1 wydaje się świadczyć łagodnie za przecinkiem, a 90.H.3 nieznacznie przeciw.
Dwoje zapasowych spodni
Lepiej jednak: dwie pary.
Przedyskutowane powyżej z Regulatorką.
Dziesięciofuntowy łańcuch??
Taki ciężki, że potrzeba dwóch pytajników?
W plecaku na wyprawę górską to chyba tak. Skądinąd podana wartość stanowi pewne nawiązanie literackie:
…najmłodszy, dziesięć lat, niebożę,
skarżył się, że łańcucha podźwignąć nie może,
i pokazywał nogę skrwawioną i nagą.
Policmajster przejeżdżał, pytał, czego żądał,
policmajster człek ludzki, sam łańcuch oglądał:
“Dziesięć funtów… zgadza się z przepisaną wagą”.
Aż się zakręciła z wrażenia, potem wystrzeliła jak z procy.
Troszkę… hmm.
Mnie się raczej podoba, w każdym razie nie widzę poważnego problemu.
z jednej strony spływał anemiczny wodospad
Hmm. Czyli?
Zmieniam na “ciurkał anemicznie”, to chyba bardziej czytelne.
że nie ma na tej trasie istotnie niebezpiecznych miejsc
Przysłówkowe https://wsjp.pl/haslo/podglad/29101/istotnie tu nie pasuje. Nie chodzi o zmianę ani różnicę. A partykuła https://wsjp.pl/haslo/podglad/21013/istotnie wymagałaby zmiany szyku.
Jeszcze Doroszewski wskazuje “rzeczywiście, naprawdę” jako podstawowe znaczenie istotnie. Możliwe, że dziś to już nieznaczna stylizacja archaiczna, ale też Marzan wcześniej pisał, że mu takiej stylizacji w drugiej połowie tekstu brakuje.
gdy przewinęli się przez grań na południowe zbocze, zbliżając się do wierzchołka.
Jednocześnie?
Moim zdaniem to prawidłowe zastosowanie imiesłowu współczesnego, bo czynność przewinięcia się przez grań zarazem zbliża ich do wierzchołka na obranej drodze podejścia.
Zadał wreszcie stereotypowe pytanie wszystkich turystów górskich:
– Daleko jeszcze?
Cute.
Roboczo traktuję cute jako wyraz względnej aprobaty, ale gdybyś sugerowała w ten sposób, że należy w danym miejscu coś zmienić, to oczywiście wyprowadź mnie z błędu.
Tajemniczy intruz brzmiał, jakby miał dziesięć katarów naraz.
Jego głos mógł jakoś brzmieć, ale sam intruz nie.
To prawda, ale głos z kolei nie mógł mieć kataru, a rozbicie tego zdania zaszkodziłoby dynamice sceny – wydaje mi się, że to rozwiązanie jest jeszcze najmniej złe.
szarpnął się ku wyjściu
Hmm.
Nie widzę problemu.
Czy nie wiesz, że cały ród górali jest oddany pod naszą, duchów gór, opiekę i osąd magicznymi więzami ziemi? Czy rozumiesz, co znaczą magiczne więzy ziemi?
No, właśnie, ja nie rozumiem. Nie rozumiem, jak mogą coś oddać.
Nie mogą nic oddać, ale mogą być środkiem oddawania (tak jak w konstrukcjach typu “oddany traktatem pod kuratelę Ligi Narodów”).
Związane z tym zwyczaje są równie istotne jak tutejsze.
Hmm.
Poprawione do postaci “Król szanuje wszelkie lokalne zwyczaje, ale nie może im ulegać”. Skądinąd – na ile widać, że to trawestacja słynnej anegdoty o oficerze brytyjskim komentującym zwyczaj sati?
Brzmiało to zdecydowanie bardziej jak flirt niż jak przyznanie się do winy.
GIF śliczny (choć założę się, że gdzieś go nie tak dawno pokazywałaś). Głównie chcę tutaj pokazać czytelnikowi, że dostrzegł to bohater, bądź co bądź naiwny błędny rycerz.
Przyjęto ich w gabinecie królewskim, w podobnym składzie jak poprzednio.
Hmm.
Rozumiem, że pachnie Ci zeugmą, bo skład gabinetu wskazuje inne znaczenie słowa “gabinet” niż przyjęcie kogoś w gabinecie? Poprawione, chyba nawet efektownie.
Pozostawię cię Tolowi do ukarania
Hmm.
Próbuję zmienić, na pewno jest teraz czytelniejsze, ale czy nie nazbyt przegadane?
Królewna się dobrze zapowiadała. I bohater zawodowy, i król – skąpiradło.
Skąpiradło, jasne! A tak mi czegoś brakowało w idiolekcie aktywnym przy opisie króla!
Fabuła jest skonstruowana logicznie i porządnie, tylko jakoś to wszystko tak blado wypada.
Również mam takie poczucie. Jeszcze raz ogromnie dziękuję za wszystkie uwagi i wskazówki, pozdrawiam serdecznie!
Koalo, raduje mnie Twoje zadowolenie, wypisuję na eukaliptusie podziękowania za wizytę i podzielenie się wrażeniami!
AP, to budująca wiadomość, z pewnością zbliżasz mnie do decyzji, żeby się tam kiedyś wybrać.
I kto tu wgryza się jak zbójnik? Z Tarniną obgryźliście to opowiadanie do najmniejszej kosteczki… dobrze, że nie napisała, że te turnie i rygle to lampshade :)
Zbliżanie się do szczytu, górskiego lub dowolnego innego, jest procesem rozciągłym i w zasadzie rozpoczyna się w momencie wyruszenia, a kończy na wierzchołku. Czy jest to w takim razie sprytny worek na imiesłowy? Logicznie może, ale skojarzeniowo “zbliżenie” przywołuje mi w głowie kulminacyjny moment, w którym usta są tak blisko policzka, że dzieli je zaledwie włos , a nie cały długi proces, który do tego doprowadził, zaczynający się od zalotnego spojrzenia ;)
Chyba ktoś mi właśnie zbetował tekst.
Właściwie nie znajduję informacji, aby “aby” miało wyraźnie inny rejestr znaczeniowy czy było niezdatne do użytku
Hmm. Jestem pewna, że gdzieś takową widziałam, ale gdzie?
To jest “ten tatko”, nie “ten tatka” (Zmiłuj się, zmiłuj nad tatem!), więc odmienia się męskoosobowo.
Aaaa, no, chyba że tak :)
W mojej wersji “raczej uszkodzi niż naprawi” jest potraktowane jako spójna całość orzeczeniowa, do której dopiero wiąże się dopełnienie
Nie, z tym się zgadzam, ale przed "niż"?
Adam ma nadzieję, że Tolo zechce wystąpić w słusznej sprawie, wydaje mi się to czytelne.
Hmmm.
O zadaniu, ale nie będę powtarzać dopełnienia z poprzedniego zdania, lepiej pozostawić je jako domyślne.
Oj, nie wiem.
Doroszewski: Sprawnie – w sposób sprawny; zręcznie i szybko, bez ociągań, zahamowań, ze znajomością rzeczy (podkreślenie moje).
Hmmmmm. Nie dam głowy za to połączenie, po prostu.
A masz jakieś źródło?
Musiałabym pogrzebać.
Przedyskutowane powyżej z Regulatorką.
Ale już po tym, jak napisałam post (a przed tym, jak go wkleiłam) :)
Skądinąd podana wartość stanowi pewne nawiązanie literackie:
A, popatrz, zupełnie mi z głowy wyszło.
Zmieniam na “ciurkał anemicznie”, to chyba bardziej czytelne.
Spójniejsze, to na pewno.
Jeszcze Doroszewski wskazuje “rzeczywiście, naprawdę” jako podstawowe znaczenie istotnie.
O, no, przecież. :)
Moim zdaniem to prawidłowe zastosowanie imiesłowu współczesnego, bo czynność przewinięcia się przez grań zarazem zbliża ich do wierzchołka na obranej drodze podejścia.
Hmmm.
Roboczo traktuję cute jako wyraz względnej aprobaty, ale gdybyś sugerowała w ten sposób, że należy w danym miejscu coś zmienić, to oczywiście wyprowadź mnie z błędu.
Cute = doceniam żarcik, ale nie tak, żeby ryknąć śmiechem :)
To prawda, ale głos z kolei nie mógł mieć kataru, a rozbicie tego zdania zaszkodziłoby dynamice sceny – wydaje mi się, że to rozwiązanie jest jeszcze najmniej złe.
Hmmm. Prawda, trudne zadanie…
Nie mogą nic oddać, ale mogą być środkiem oddawania (tak jak w konstrukcjach typu “oddany traktatem pod kuratelę Ligi Narodów”).
Subtelna ta archaizacja, nie ma co :)
Skądinąd – na ile widać, że to trawestacja słynnej anegdoty o oficerze brytyjskim komentującym zwyczaj sati?
Nie znam tej anegdoty (albo nie pamiętam)…
GIF śliczny (choć założę się, że gdzieś go nie tak dawno pokazywałaś).
To nie gif, a zauważenie, że miałam tu coś zauważyć ;)
Rozumiem, że pachnie Ci zeugmą, bo skład gabinetu wskazuje inne znaczenie słowa “gabinet” niż przyjęcie kogoś w gabinecie? Poprawione, chyba nawet efektownie.
Ten skład taki… telewizyjny. Ale wersja poprawiona jest zabawniejsza.
Próbuję zmienić, na pewno jest teraz czytelniejsze, ale czy nie nazbyt przegadane?
Mnie się podoba ^^
Serdecznie dziękuję za kolejne wpisy i zaangażowanie w dyskusję!
Marzanie:
I kto tu wgryza się jak zbójnik? Z Tarniną obgryźliście to opowiadanie do najmniejszej kosteczki… dobrze, że nie napisała, że te turnie i rygle to lampshade :)
Zauważ, że wgryzaliście się od różnych stron: Tarnina bardziej w warstwę językową, a Ty w konstrukcję świata i jej odbiór przez czytelnika. Oczywiście jedno i drugie jest pomocne i bardzo szczerze to doceniam!
jest procesem rozciągłym i w zasadzie rozpoczyna się w momencie wyruszenia, a kończy na wierzchołku. Czy jest to w takim razie sprytny worek na imiesłowy?
Raczej nie uważam, żeby imiesłowów należało wystrzegać się za wszelką cenę. Dopóki pilnujemy się, żeby nie zawiesić podmiotu i nie zastępować nimi niektórych okoliczników (celu, warunku, a już na pewno przyzwolenia), nie widzę przeciwwskazań. Tutaj wydaje mi się, że stylistyka zdania raczej straciłaby na zamianie na jakieś “przewinęli się przez grań na południowe zbocze, co zbliżyło ich do wierzchołka”.
Logicznie może, ale skojarzeniowo “zbliżenie” przywołuje mi w głowie kulminacyjny moment, w którym usta są tak blisko policzka, że dzieli je zaledwie włos , a nie cały długi proces, który do tego doprowadził, zaczynający się od zalotnego spojrzenia ;)
To jest bardzo udatny opis, ale też podobny obraz staram się podsunąć czytelnikowi, że po tym przewinięciu się przez grań są już wysoko na zboczu, całkiem blisko szczytu.
Tarnino:
paypal me 3000 usd
Niemal równie spiralne jak moja… hmm…
W mojej wersji “raczej uszkodzi niż naprawi” jest potraktowane jako spójna całość orzeczeniowa, do której dopiero wiąże się dopełnienie
Nie, z tym się zgadzam, ale przed "niż"?
Tak, ten przecinek jest już wstawiony. Chodziło mi o to, że skoro “raczej uszkodzi niż naprawi” jest jednolitą myślą, wspólną całością tworzącą orzeczenie, to może nie ma powodu jej dzielić przecinkiem, ale nie znajduję takiej wykładni w zasadach. Może mieć tutaj znaczenie to, że “uszkodzi” naturalnie domaga się dopełnienia i nawet po użyciu przecinka nie ma wątpliwości, iż “jej charakter i intelekt” wiąże się z obydwoma, ponieważ inaczej pojawiłaby się kwestia jednoznaczności:
Mieszkańcy Carmișoary raczej piją, niż oddają krew. – W społeczności jest problem alkoholowy, próby wątrobowe dyskwalifikują ich jako dawców.
Mieszkańcy Carmișoary raczej piją niż oddają krew. – W społeczności jest problem wampiryczny.
O zadaniu, ale nie będę powtarzać dopełnienia z poprzedniego zdania, lepiej pozostawić je jako domyślne.
Oj, nie wiem.
To może zamienię drugie “opowiedzieć” na “przedstawić sytuację”? Czy nie nazbyt sztywno?
Doroszewski: Sprawnie – w sposób sprawny; zręcznie i szybko, bez ociągań, zahamowań, ze znajomością rzeczy (podkreślenie moje).
Hmmmmm. Nie dam głowy za to połączenie, po prostu.
Korpus PWN daje dziewięć wyszukań dla “bardzo sprawnie” (przebiegać x2, przeprowadzić x2, uporać się, napływać, odbierać, pójść, zorganizować) – “wyruszać” chyba nie odbiega od tego rejestru.
A masz jakieś źródło?
Musiałabym pogrzebać.
Moje grzebanie nic nie dało konkretnie w odniesieniu do bloku “jak na… to…”, więc przypuszczam, że można to traktować jak każdy człon porównawczy z “jak”.
Moim zdaniem to prawidłowe zastosowanie imiesłowu współczesnego, bo czynność przewinięcia się przez grań zarazem zbliża ich do wierzchołka na obranej drodze podejścia.
Hmmm.
Jak powyżej w odpowiedzi dla Marzana.
Skądinąd – na ile widać, że to trawestacja słynnej anegdoty o oficerze brytyjskim komentującym zwyczaj sati?
Nie znam tej anegdoty (albo nie pamiętam)…
Pokrótce: “…a nasz zwyczaj jest taki, że …synów palących żywcem kobiety wieszamy po sądzie doraźnym, niech więc każdy kultywuje swoje zwyczaje”.
GIF śliczny (choć założę się, że gdzieś go nie tak dawno pokazywałaś).
To nie gif, a zauważenie, że miałam tu coś zauważyć ;)
Myśl mi wyszła trochę splątana, to akurat statyczny obrazek, ale te dwa dynamiczne też uroczo dobrane!
Zauważ, że wgryzaliście się od różnych stron
I to korzyść z faktu, że nie jesteśmy identyczni :)
Niemal równie spiralne jak moja… hmm…
Hmmm! :D
Chodziło mi o to, że skoro “raczej uszkodzi niż naprawi” jest jednolitą myślą, wspólną całością tworzącą orzeczenie, to może nie ma powodu jej dzielić przecinkiem
Aaa, w takim razie – faktycznie…
Mieszkańcy Carmișoary raczej piją niż oddają krew. – W społeczności jest problem wampiryczny
Hmmm.
To może zamienię drugie “opowiedzieć” na “przedstawić sytuację”? Czy nie nazbyt sztywno?
Chyba nie, jeśli tylko się zmieści.
“wyruszać” chyba nie odbiega od tego rejestru
Hmm, ale go tam nie ma?
przypuszczam, że można to traktować jak każdy człon porównawczy z “jak”
Możliwe.
“…a nasz zwyczaj jest taki, że …synów palących żywcem kobiety wieszamy po sądzie doraźnym, niech więc każdy kultywuje swoje zwyczaje”
Well said, sir.
Myśl mi wyszła trochę splątana, to akurat statyczny obrazek, ale te dwa dynamiczne też uroczo dobrane!
Ależ, ależ
Chodziło mi o to, że skoro “raczej uszkodzi niż naprawi” jest jednolitą myślą, wspólną całością tworzącą orzeczenie, to może nie ma powodu jej dzielić przecinkiem
Aaa, w takim razie – faktycznie…
Niemniej, jak mówię, nie jestem w stanie znaleźć takiego wyjątku w obowiązujących regułach interpunkcyjnych, więc ten przecinek przed “niż” został już wstawiony do tekstu.
Mieszkańcy Carmișoary raczej piją niż oddają krew. – W społeczności jest problem wampiryczny
Hmmm.
Hmmm. W sumie wydzielenie “niż oddają” przecinkami wyraziłoby tę myśl jeszcze jaśniej.
To może zamienię drugie “opowiedzieć” na “przedstawić sytuację”? Czy nie nazbyt sztywno?
Chyba nie, jeśli tylko się zmieści.
Zmieściło się.
“wyruszać” chyba nie odbiega od tego rejestru
Hmm, ale go tam nie ma?
Nie ma, ale wydaje się dosyć podobne do tych wyliczonych czasowników (w sensie szerokiego zakresu znaczeń).
W sumie wydzielenie “niż oddają” przecinkami wyraziłoby tę myśl jeszcze jaśniej.
Tak, i tak bym zrobiła.
Nie ma, ale wydaje się dosyć podobne do tych wyliczonych czasowników (w sensie szerokiego zakresu znaczeń).
Hmm.
Nie ma, ale wydaje się dosyć podobne do tych wyliczonych czasowników (w sensie szerokiego zakresu znaczeń).
Hmm.
To co proponowałabyś w miejsce Toteż wyruszyli bardzo sprawnie (żeby było jasne, że nie chodzi o to, jakoby szli jakoś nadmiernie szybko, lecz że czynności związane z wymarszem zajęły im mało czasu)?
Nie wiem, nie wiem…
Przeczytawszy.
Dziękuję za wizytę, potwierdzenie lektury i ogólnie za wysiłek organizacyjny!
I Tobie także! Może to nawet dobre wyobrażenie królewny Aksymundy…
Cześć, Anonimie
Świetne opowiadanie. Zabawne i z rozmachem, gdzie widać lekkość pióra i dobry warsztat. Motyw podróży bardzo ładnie przedstawiony.
Pozdrawiam
Cześć, Heskecie!
Dziękuję za podzielenie się wrażeniami i pochlebną opinię. Na pewno będę się dalej starać, by ulepszać warsztat i… odchudzać pióro?
Pozdrawiam!
rodzice zaprosili Czarną Wróżkę na chrzestną
Mówi się tak? Zaprosić na chrzestną, a nie poprosić o zostanie chrzestną? Nie wiem
Żart z monetą – the best.
Podobało mi się to opowiadanie, czytało się płynnie. Rozbawiło mnie na początku, a później utrzymywało w dobrym humorze. Mam wrażenie, że tempo zmieniało się wraz z przedstawionymi wydarzeniami – początkowo wspinało się pod górę, a na końcu jakby z niej zbiegało w podskokach, aż wpadło rozpędzone na napis “koniec”. Ostatecznie bawiłam się dobrze, zaciekawiło mnie, więc życzę powodzenia w konkursie.
Pozdrawiam
MG
Bardzo dziękuję, to miło, że zajrzałaś i skomentowałaś!
Mówi się tak? Zaprosić na chrzestną, a nie poprosić o zostanie chrzestną? Nie wiem
Można chyba wziąć pod uwagę, że tu mówi dziecko, wypowiadające się dużo i składnie, ale jednak trochę niedojrzale. Przy tym “poprosić” jest już w następnym zdaniu i wypadałoby uniknąć powtórzenia.
Żart z monetą – the best.
Żart z imieniem królewny jest na pewno bardziej oryginalny (“tatuś poprosił, aby wybrała jakieś ładne imię znaczące mniej więcej oświata” – axis mundi łac. “oś świata”), ale to nie znaczy, że lepszy.
Podobało mi się to opowiadanie, czytało się płynnie. Rozbawiło mnie na początku, a później utrzymywało w dobrym humorze.
Naprawdę się cieszę – od razu budzi się wena i chęć, żeby coś jeszcze napisać!
Mam wrażenie, że tempo zmieniało się wraz z przedstawionymi wydarzeniami – początkowo wspinało się pod górę, a na końcu jakby z niej zbiegało w podskokach, aż wpadło rozpędzone na napis “koniec”.
Jak w przedmowie: walka z terminem i limitem, ale na pewno jest to słabość konstrukcyjna, z której warto zdawać sobie sprawę na przyszłość.
Pozdrawiam anonimowo!
Witaj, Anonimie,
Czytało się płynnie i z przyjemnością, choć pod koniec tempo stopniowo rośnie (choć tragedii nie ma). Ogólnie odnoszę wrażenie, że z powodu limitu opowiadanie straciło kilka członków.
Postacie są fajne, interakcje i dialogi naturalne, a opisy w porządku.
W zakończeniu dostajemy mniej, niż obiecuje tekst – tu chyba znów zadziałały limit i termin.
Humor: Jest i jest fajny, szczególnie na początku, ale osią tekstu jest przygoda, i to ona gra tu pierwsze skrzypce. Pod konkurs powinno być mniej przygody, a więcej humoru.
Tylko jeden zgrzyt:
"Pan zamierza cumować fregatę?" – Kaśka wykazuje zadziwiającą wiedzę marynistyczną. Po mojemu górska kobieta powinna opowiadać górskie żarty, np.:
"Pan żeś chciał smoczycę górską do skały przykuć, żeby pofiglować?" – zakpiła, unosząc brew.
Niewykorzystany potencjał:
Zawodowy bohater mógłby nosić kodeks związku i np. odeprzeć atak potwora, cytując odpowiedni paragraf, zamiast machać ostrzem.
W sumie całość jest bardzo fajna!
Serdecznie Pozdrawiam!
Przy tym “poprosić” jest już w następnym zdaniu i wypadałoby uniknąć powtórzenia.
Rozumiem, choć mnie to nie przekonuje. To świadczy o autorze, a akurat Ty, Anonimie, bez problemu byłbyś w stanie to ominąć. Zwyczajnie zastanowiło mnie to sformułowanie, bo może lokalnie gdzieś tak się mówi :)
Żart z monetą – the best.
Żart z imieniem królewny jest na pewno bardziej oryginalny (“tatuś poprosił, aby wybrała jakieś ładne imię znaczące mniej więcej oświata” – axis mundi łac. “oś świata”), ale to nie znaczy, że lepszy.
Oczywiście, ale z żalem przyznaję, że nie odpowiadam za to, co mnie śmieszy. Decyzja zapada trochę poza moją wiedzą i zgodą. Osobiście wybrałabym inne momenty i może więcej…
Pozdrawiam
MG
Witaj, Piotrze_jbk:
Bardzo dobrze, że w ogólności wyszło płynnie i przyjemnie. Źle, że zbyt dobrze widać wpływ limitu i terminu – gdy mówisz, że tekst “sam się w sobie nie mieści”, zakończenie ma ubogie – to tłumaczenie się takimi czynnikami zewnętrznymi ostatecznie nie poprawia jego jakości.
Humor: Jest i jest fajny, szczególnie na początku, ale osią tekstu jest przygoda, i to ona gra tu pierwsze skrzypce. Pod konkurs powinno być mniej przygody, a więcej humoru.
Dziękuję, zgadzam się z Tobą i na pewno nie zamierzam kwestionować decyzji czytelników oddających głosy na opowiadania, które ich po prostu bardziej rozśmieszyły, niezależnie od ich poziomu literackiego (który zresztą także z powodzeniem może być równie dobry lub wyższy).
Tylko jeden zgrzyt:
"Pan zamierza cumować fregatę?" – Kaśka wykazuje zadziwiającą wiedzę marynistyczną. Po mojemu górska kobieta powinna opowiadać górskie żarty, np.:
"Pan żeś chciał smoczycę górską do skały przykuć, żeby pofiglować?" – zakpiła, unosząc brew.
Tu nie do końca się zgodzę: już wcześniej jej ojciec wzmiankuje, że dziewczyna czyta, co jej wpadnie w ręce, a skojarzenie z cumowaniem jest bardzo naturalne. Przy tym takie rozwiązanie wprowadzałoby sugestię, że w przedstawionych w tekście górach są smoki, trochę dziwnie zawiesić taką strzelbę i potem z niej nie wypalić. Z drugiej strony prawda, że po wyjściu z takiego punktu dalszy ciąg tej rozmowy wypadłby nawet bardziej logicznie. W każdym razie interesująca sugestia!
Niewykorzystany potencjał:
Zawodowy bohater mógłby nosić kodeks związku i np. odeprzeć atak potwora, cytując odpowiedni paragraf, zamiast machać ostrzem.
Zgadzam się całkowicie! Teraz już wymagałoby to zbyt obszernych przeróbek w opublikowanym utworze, ale żałuję, że nie udało mi się na to wpaść, bo też potencjalne walory humorystyczne tej sceny walki chyba nie okazały się szczególnie mocnym punktem tekstu.
W sumie całość jest bardzo fajna!
Serdecznie Pozdrawiam!
Bardzo dziękuję, pozdrawiam serdecznie!
M.G.Zanadro:
Rozumiem, choć mnie to nie przekonuje. To świadczy o autorze, a akurat Ty, Anonimie, bez problemu byłbyś w stanie to ominąć. Zwyczajnie zastanowiło mnie to sformułowanie, bo może lokalnie gdzieś tak się mówi :)
Zdarzało mi się też zebrać bardzo krytyczne opinie za wciskanie bezbłędnej polszczyzny wysokiego rejestru (bo “to świadczy o autorze”) postaciom, które nijak nie powinny jej znać. Wciąż uczę się to wyważać. To konkretne sformułowanie (lub mniej więcej analogiczne) pewnie gdzieś kiedyś wpadło mi w ucho, bo do tekstu spłynęło z klawiatury bez zawahania, ale trudno mi za to zaręczyć.
Oczywiście, ale z żalem przyznaję, że nie odpowiadam za to, co mnie śmieszy. Decyzja zapada trochę poza moją wiedzą i zgodą. Osobiście wybrałabym inne momenty i może więcej…
Rzecz jasna zdaję sobie sprawę, że dzieje się to jakby niezależnie od naszej woli, niemniej wyraziłaś ten fakt tak zręcznie, że teraz to ja się uśmiecham. Może jednak należy zaznaczyć – wyżej dość mgliście piszę o oryginalności – że żart z monetą, w wersji o dwóch Szkotach dających jałmużnę żebrakowi, był jednak skądś zaczerpnięty.
Również pozdrawiam!
Zawodowy bohater mógłby nosić kodeks związku i np. odeprzeć atak potwora, cytując odpowiedni paragraf, zamiast machać ostrzem.
Niezłe, niezłe :D z potencjałem ;) (Nie obiecuję, że nie ukradnę).
Witaj, Piotrze_jbk:
Bardzo dobrze, że w ogólności wyszło płynnie i przyjemnie. Źle, że zbyt dobrze widać wpływ limitu i terminu – gdy mówisz, że tekst “sam się w sobie nie mieści”, zakończenie ma ubogie – to tłumaczenie się takimi czynnikami zewnętrznymi ostatecznie nie poprawia jego jakości.
Anonimie, Ja zauważyłem, ponieważ znam symptomy z własnego opowiadania A to że pomysł pasuje do nieco większego tekstu, cóż, bardzo trudno idealnie skroić pomysł na odpowiedni limit słów.
Ja stosuję odmienną taktykę: tworzę rdzeń fabuły, oceniam jego walory, pozwalam mu rosnąć, a jeśli gotowy tekst wyjdzie większy niż limit, trudno. Nagrodą jest samo stworzenie dobrej opowieści.
Niezłe, niezłe :D z potencjałem ;) (Nie obiecuję, że nie ukradnę).
Tarnino, Cieszę się że pomysł się spodobał Tu od razu gdy przeczytałem scenę, widziałem ją inaczej.
Serdecznie Pozdrawiam!
Ja stosuję odmienną taktykę: tworzę rdzeń fabuły, oceniam jego walory, pozwalam mu rosnąć, a jeśli gotowy tekst wyjdzie większy niż limit, trudno. Nagrodą jest samo stworzenie dobrej opowieści.
Gorzej, jeżeli rdzeń fabuły w ogóle nie chce rosnąć, aż zostanie kilka godzin do terminu oddania tekstu. Oprócz tego problemu to zupełnie dobra taktyka, chociaż publikując teksty pozakonkursowo, zwykle trudniej otrzymać informacje zwrotne, które pomogą się dalej rozwijać.
(Nie obiecuję, że nie ukradnę).
Już nabieram ochoty na lekturę skutków takiej kradzieży!
Gorzej, jeżeli rdzeń fabuły w ogóle nie chce rosnąć, aż zostanie kilka godzin do terminu oddania tekstu. Oprócz tego problemu to zupełnie dobra taktyka, chociaż publikując teksty pozakonkursowo, zwykle trudniej otrzymać informacje zwrotne, które pomogą się dalej rozwijać.
Zbyt duże pomysły to także problem, zapewniam Jak to mówią? W życiu, jak nie urok to… zawsze coś.
Z mojego doświadczenia wynika, że publikując pozakonkursowo, również otrzymuje się wartościowy feedback, ale że mniej, to fakt.