- Opowiadanie: Dugale - Dom przeciągów

Dom przeciągów

Dzień dobry! Przedstawiam Wam moje pierwsze opowiadanie, jakie napisałem w całości, około 7-8 lat temu. Ostatnio odkopałem moje stare zapiski, powoli je porządkuję i to idzie na pierwszy ogień.  Zainspirowane mocno opowiadaniami Beksińskiego i S. Kinga. Miłego czytania :)

PS Bardzo dziękuję za betowanie Ambush :)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Ambush, Użytkownicy III

Oceny

Dom przeciągów

Dom bez klamek. Dom przeciągów. Drzwi, okna, piętra i ten cholerny, przejmujący chłód, mrożący krew, wywołujący ból głowy i stawów. 

– Nie, muszę temu przeciwdziałać.

Biegnę po schodach na dół, wbiegam na korytarz, do przedpokoju i zamykam drzwi. A właściwie przymykam, bo ciężko mówić o zamykaniu, gdy nie są spełnione wszystkie założenia związane z zamykaniem czegokolwiek.

W tym wypadku drzwi pozbawione klamki nie mogą zostać zamknięte, jedynie przymknięte, co czynię, naiwnie myśląc, że mi się uda. W tym momencie biegnę w zupełnie drugą stronę, by zamknąć (przymknąć) drzwi prowadzące na zewnątrz.

Gdy już wydaje mi się, że problem został zażegnany, mój wysiłek przyniósł jakiś, jakikolwiek, najdrobniejszy efekt i w końcu czynność na pozór błaha, ale tak żmudna i wymagająca tyle wysiłku i zaangażowania została spełniona, wszystko się wali, w ostatniej chwili. Gdy już wyciągam rękę i pcham drzwi do końca, przez dosłownie milimetrową szparę pomiędzy nimi a framugą wdziera się do środka podmuch, zimny, gwałtowny, rozdzierając na oścież prawie zamknięte drzwi i uderzając nimi o ścianę.

Powstałe w ten sposób naprzemienne prądy wiatru bezlitośnie smagają moje lekko ubrane ciało, wymierzając mi karę, na którą sam nie wiem, czy zasłużyłem. Zdarza się tak bardzo często, lecz niekiedy udaje mi się w końcu przymknąć obie pary drzwi.

Jednak to nie jedyny sposób, w jaki powietrze zamienia ten dom w istne zimne piekło. Dochodzą do tego okna, które są chyba jeszcze gorsze. Mianowicie, gdy problem drzwi na dole zostaje (pozornie) zażegnany, okiennice na piętrze rozpoczynają swój koncert, łącząc się z drzwiami do poszczególnych pokoi i pomieszczeń, co w rezultacie przynosi istną kanonadę trzasków i huków. Wtedy trzeba być naprawdę szybkim.

Biegnę zatem na górę i przymykam po kolei najpierw okna, a następnie drzwi w każdym pokoju. Lecz, gdy znajduję się już na końcu, już na skraju, gdy niemal widzę tę nie zmaterializowaną lecz upragnioną wolność od ciągłego biegania i zabezpieczania się przed trzaskaniem i chłodem w tym momencie wiatr wzmaga się, wręcz wyrywając ostatnie skrzydło okiennicy z mych rąk, i tworząc przepływ powietrza na poziomie co najmniej całego piętra, który łączy się po kolei z pokojami, których przymknięte jedynie drzwi i okna nijak mogą owemu przepływowi powietrza zapobiec. Następnie przepływ uderza także na parter i zabawa rozpoczyna się od nowa. Góra, dół, góra, dół, góra, dół. I tak w kółko. Ciągła walka, pośpiech, zdenerwowanie, i ostatecznie porażka tuż przy samym końcu. Frustracja, następnie opanowanie.

– Spokojnie, złość nic tu nie da. Muszę przynajmniej zminimalizować stopień wyziębiania mojego organizmu, bo oszaleję.

Nie da się uciec. Poza domem bez klamek w moim świecie nie istnieje nic. Nie jestem nawet pewien, czy da się z niego wyjść, za każdym razem, gdy próbowałem wyjrzeć przez okno, okiennice zostawały pchane nagłym zrywem wiatru i tym sposobem mój nos już nie raz ucierpiał, odpuściłem więc kolejne próby. Tak samo rzecz miała się z drzwiami. Na pozór ciągle otwarte nigdy tak naprawdę nie zdradziły co kryją za sobą, a gdy próbowałem to zgłębić zostałem srogo ukarany, tak jak przy oknie. Nawet, jeżeli trzaskające okna i drzwi kryją za sobą cokolwiek co można by zobaczyć, co mieści się w zakresie percypowania mojego umysłu, raczej nigdy nie będzie mi dane tego ujrzeć. Tak na osiemdziesiąt trzy procent, zawsze zostawiam jakiś margines prawdopodobieństwa.

Przed zimnem nie da się schować. Wszystkie, bez wyjątku, pokoje mają drzwi i okna. Nie ma strychu, piwnicy czy komórki na miotły. Wszystko jest połączone ze sobą ciągłym przepływem lodowatego powietrza, a dłuższa zwłoka w działaniu prowadzi do jeszcze większej frustracji niż w przypadku odnoszonych ciągle niepowodzeń.

Trzask. Ciągły trzask połączony ze świstem i temperaturą powietrza sprawiają, że bezczynność jest podpisaniem wyroku dotyczącego pozbawienia siebie zdrowia psychicznego. Muszę więc działać i działam. Ciągle działam.

Nie wiem, czy rozumuję dobrze. Czasem wydaje mi się, że te trzy wymiary, o których często zdarza mi się podczas tej syzyfowej pracy rozmyślać mnie nie dotyczą. Albo inaczej – nie są wystarczające, by opisać to, co tu się dzieje. Czasem wydaje mi się, że zmęczenie, które odczuwam jest materialne. W takim sensie, że mogę je najzwyczajniej w świecie spożyć, w rezultacie je likwidując, a sobie dostarczając dodatkowo energii. Nie wiem, czy tak jest bo nigdy nie złapałem siebie na jedzeniu zmęczenia. Ale jest to kwestia, która siedzi głęboko w mej głowie i jeszcze minie chwila, lub dwie nim dojdę prawdy.

Gdybym miał powiedzieć, ile już tu siedzę, to moja odpowiedź wahałaby się od godziny do tysiąclecia. W miejscu takim jak to nie rozmyśla się o upływie czasu. W miejscu takim jak to czas nie istnieje, albo jest czymś zupełnie innym, niż w trójwymiarowej rzeczywistości.

Tak jak w przypadku zmęczenia czas może być materialny. Może stać, może płynąć wolno, lub pędzić na złamanie karku, tego nie wiem. Albo może to ja pędzę i go wyprzedzam, w rezultacie staję się coraz młodszy, co również rozwiązywało by po części problem zmęczenia. Przynajmniej tak mi się wydaje. Bo i rzecz dotycząca zmęczenia i czasu to jedynie spekulacje. Spekulacje, które czynię – o ironio – dla zabicia czasu. A może nie tyle dla zabicia ale bardziej dla zajęcia. Wykonywanie tych samych czynności – nie ważne jak wymagających – będąc zamkniętym w stosunkowo niedużej przestrzeni staje się monotonne. Potwornie wręcz nużące, powtarzalność obrzydza, odpycha, frustruje, wywołuje w pewnym momencie paniczną chęć ucieczki. Wydaje mi się, że wpadłbym w błędne koło, gdybym nie miał o czym rozmyślać. Ponieważ w tym miejscu i brak działania, ale także i samo działanie potrafią doprowadzić do obłędu.

Moja świadomość zdaje się być oderwana od tego małego "świata". Wnioskuję to po tym, że zauważam pewne nieprawidłowości, albo może osobliwości, których bym nie widział, gdyby owo miejsce towarzyszyło mi przez całe życie. Niestety nie mam jako takiego punktu odniesienia, ponieważ poza obrazem struktur świata, do którego porównuję ten dom w mojej głowie nie ma nic na jego temat. Żadnych obrazów, odczuć, wspomnień, nic. Więc w sumie ciężko nazwać go punktem odniesienia, lecz ja tak go traktuję. Jest dla mnie swoistym wyznacznikiem normalności, więc sposób funkcjonowania, lub może istnienia tego obiektu przestrzennego, w którym egzystuję – lub nie, tego też nie jestem pewien – jest dla mnie w pewnym sensie zagadką, fascynuje mnie. W taki dziwny, mroczny sposób. Bo w parze z fascynacją idzie również nienawiść i strach.

Jak można zamknąć drzwi bez klamki? Myśląc przez chwilę, dochodzę do wniosku, że leżące przede mną gwoździe i deski, które są tu od zawsze, lub pojawiły się przed chwilą, na które o mało właśnie nie wpadłem biegnąc na górę zamknąć (przymknąć) okna, lub na które wpadam co chwilę mogą się do tego nadać. Nie myśląc dłużej ani chwili chwytam leżące przede mną na ziemi przedmioty i biegnę na górę – od niej zacznę. Nie mam młotka, co może być trochę kłopotliwe, lecz wiem, że znajdę inny sposób, po prostu muszę. Wbiegam do pierwszego pokoju, chaotycznie próbuję obrzucić okiennice deskami i gwoździami, wszystko upada na ziemię wywołując huk, wiatr rozwiewa przedmioty po pokoju.

– Nie tak, wszystko nie tak – myślę sobie, uspokajając się trochę.

Podnoszę jedną deskę, wkładam parę gwoździ do ust. Po chwili zdaję sobie sprawę, o czym jeszcze zapomniałem. Upuszczam deskę na ziemię, przełamuję ją na pół mocno naciskając na nią stopą – puszcza. Teraz z improwizowanym młotkiem stworzonym z połowy deski powtarzam poprzednie czynności. Podnoszę, wkładam. Następnie wciskam jeden gwóźdź na skraj podniesionej deski, przykładam do okiennicy i uderzam "młotkiem" wbijając gwóźdź dalej. Udało się. Gwóźdź bezlitośnie przebił się przez deskę i zagnieździł we framudze okna. Powtarzam tę czynność. I powtarzam. I powtarzam. Przechodzę z pokoju do pokoju, najpierw okno następnie drzwi i tak w kółko. Zostały mi już zaledwie dwie lub aż sto desek, po pięciu minutach lub po dwóch dniach praca jest skończona.

Zabiłem.

Zabiłem deskami wszystkie drzwi i okna. Siedzę na parterze. Po turecku. Wydaje mi się, że zawsze lubiłem to robić, choć równie dobrze mogę to lubić dopiero od teraz. Jest względnie cicho, słyszę jedynie jak wiatr smaga zewnętrze domu. Ale nie dostaje się do środka. Nareszcie nie dostaje się do środka. Jest mi względnie ciepło, bo nie jestem już smagany lodowatymi podmuchami, lecz moje ubranie wciąż nie uległo zmianie, ale to nieistotne, bo wygrałem. Prawda?

Koniec

Komentarze

Cześć, Dugale 

Gratuluję debiutu. 

Próbuję określić, co czułem podczas lektury Twojego szorta. Jest tutaj pewna klaustrofobia, niepokój związany z bezsilnością bohatera. Za klimat wielki plus, ale mam wątpliwości, co do narracji. Myślę, że gdybyś wplótł odrobinę poetyki a mniej opisu, szort nabrałby dodatniego waloru. Poza tym, tekst podobał mi się. Czekam na więcej, mając nadzieję, że wysmażysz coś naprawdę wybornego. Wnioskuję to po tym szorcie, jak i po przedmowie, ponieważ lubię Stefcia Kinga i bardzo sobie cenię Beksińskiego. 

Pozdrawiam

Witam i gratuluję debiutu :)

 

Myślę, że co do zasady udało się tu stworzyć niepokojącą i oniryczną atmosferę, o którą jak zakładam chodziło. Zgadzam się z szanownym przedpiścą, że niepokój, klaustrofobię i bezsilność daje się odczuć

 

Miejscami przechodzisz z emocjonalnego, nieformalnego stylu do niemalże reporterskiej, suchej relacji (”zminimalizować stopień wyziębienia organizmu” – taki zwrot bardziej pasowałby do naukowego artykułu o wydrze morskiej, niż do onirycznej scenki) i to jest chyba jedyna rzecz, która ciut psuje pozytywne wrażenie.

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej :)

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Witaj. Zapomniałam już, że kiedyś betowałam takie opko. Jednak już pamiętam.

Zwłaszcza klimat bezsiły, samotności i grozy, dla której nie ma usprawiedliwienia, a mimo to można ją poczuć. 

Ciekawe opowiadanie i intrygujący mrok.

delulu managment

Hej,

twoje opowiadanie przypomina mi trochę sen, w którym każda czynność przychodzi z trudem. Stworzyłeś ciekawy klimat i choć fabularnie nie dzieje się tu wiele, to przeczytałam tę historię z zaciekawieniem. No i tytuł – bardzo fajnie brzmi!

Zabiłem.

Zabiłem deskami wszystkie drzwi i okna.

heart

 

Kliknę do biblioteki :)

Serdecznie pozdrawiam!

Krótkie opowiadanie czytało się dobrze. Tworzysz ciekawy klimat niestety ( jak dla mnie ) mało akcji,fabuły. Pozdrawiam!

Dziękuję bardzo wszystkim za uwagi i miłe słowa – to wiele dla mnie znaczy, nie spodziewałem się takiego pozytywnego odbioru. 

Zależało mi na stworzeniu tej atmosfery, na którą zwróciliście uwagę, więc bardzo mnie cieszy, że jest to odczuwalne.

Co do zarzutów, rozumiem je, przyjmuję i postaram się wyciągnąć z nich ile się da. 

 

Pozdrawiam <3

Ciężko mi się to czytało i w rezultacie drugie pół tekstu tylko przeleciałem wzrokiem. Nie podoba mi się język – jakiś taki nadmiernie techniczny, a zarazem bełkotliwy, maksymalnie utrudniający zrozumienie, co się właściwie dzieje, ale pewnie taki właśnie był zamysł. Mnie w każdym razie opko zmęczyło.

Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.

Rozumiem Bolly, dziękuję za poświęcony czas i opinię.

Dostrzegłam w tej historii sporo obłędu, ale nie zauważyłam fantastyki. Szkoda.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

– Nie, muszę temu prze­ciw­dzia­łać. → Jeśli to wypowiedź dialogowa, to dlaczego kursywą? A jeśli to zapis myśli, zbędna półpauza na początku.

Uwaga dotyczy także podobnych zapisów w dalszej części tekstu.

Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Bie­gnę po scho­dach na dół, wbie­gam na ko­ry­tarz… → Nie brzmi to najlepiej.

 

za­my­kam drzwi. A wła­ści­wie przy­my­kam, bo cięż­ko mówić o za­my­ka­niu, gdy nie są speł­nio­ne wszyst­kie za­ło­że­nia zwią­za­ne z za­my­ka­niem cze­go­kol­wiek. → …bo trudno mówić o za­my­ka­niu…

Czy to celowe powtórzenia?

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

i tym spo­so­bem mój nos już nie raz ucier­piał… → …i tym spo­so­bem mój nos już nieraz ucier­piał

Zakładam, że nos ucierpiał już wiele razy.

 

co rów­nież roz­wią­zy­wa­ło by po czę­ści pro­blem zmę­cze­nia. → …co rów­nież roz­wią­zy­wa­łoby po czę­ści pro­blem zmę­cze­nia.

 

Wy­ko­ny­wa­nie tych sa­mych czyn­no­ści – nie ważne jak wy­ma­ga­ją­cych… → Wy­ko­ny­wa­nie tych sa­mych czyn­no­ści – nieważne jak wy­ma­ga­ją­cych

 

Więc w sumie cięż­ko na­zwać go punk­tem od­nie­sie­nia… → Więc w sumie trudno na­zwać go punk­tem od­nie­sie­nia

 

Upusz­czam deskę na zie­mię… → Rzecz dzieje się w budynku, więc: Upusz­czam deskę na podłogę

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorze, dziękuję Ci za poświęcony czas i uwagi. Chciałem, by obłęd był widoczny, cieszę się, że to się sprawdza. Fantastyki jest, rzeczywiście, mniej.

Moje umiejętności wymagają poprawy, także z wdzięcznością przyjmuję wszelką krytykę. Postaram się poprawić tekst raz jeszcze.

 

Pozdrawiam :)

Bardzo proszę, Dugale. Miło mi, że mogłam się przydać.

To dobrze, że zdajesz sobie sprawę z niedostatków i jestem pewna, że niebawem Twoje umiejetności wzrosną, a opowiadania staną się coraz ciekawsze i znajdę w nich fantastykę. :)

Powodzenia!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie wiem, czy tak jest(+,) bo nigdy nie złapałem siebie na jedzeniu zmęczenia.

Mało fantastyki, właściwie nie ma, ale ciekawe i mogłoby być wstępem do czegoś większego. Pozdrawiam. :)

Dziękuję bardzo za komentarz, Koalo :)

cholerny, przejmujący chłód

Hmmm. "Chłód" może być przejmujący, ale coś mi tu nie do końca gra…

– Nie, muszę temu przeciwdziałać.

? Czemu przeciwdziałać? To bardzo nienaturalna wypowiedź. I czemu jest kursywą?

bo ciężko mówić o zamykaniu

Trudno mówić o zamykaniu. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html 

gdy nie są spełnione wszystkie założenia związane z zamykaniem czegokolwiek.

Nie założenia, tylko warunki. (Trust me, I'm a logician.) Ponadto – trochę kołujesz, przecież wiemy, że drzwi nie mają klamek.

W tym wypadku drzwi pozbawione klamki nie mogą zostać zamknięte, jedynie przymknięte, co czynię, naiwnie myśląc, że mi się uda.

A tu to już w ogóle kołujesz. Zresztą można takie drzwi zamknąć, czemu nie? Otworzyć trudniej: Drzwi pozbawione klamki nie mogą zostać zamknięte, najwyżej przymknięte, co czynię w naiwnym przekonaniu, że mi się uda.

W tym momencie biegnę w zupełnie drugą stronę, by zamknąć (przymknąć) drzwi prowadzące na zewnątrz.

Nie w tym momencie, bo nie biegnie, jednocześnie zamykając drzwi, nie? Tylko zaraz, natychmiast.

problem został zażegnany

Problem lepiej rozwiązać.

 w końcu czynność na pozór błaha, ale tak żmudna i wymagająca tyle wysiłku i zaangażowania została spełniona

W końcu czynność na pozór błaha, ale tak żmudna i wymagająca tyle wysiłku i zaangażowania, została wykonana.

w ostatniej chwili

? https://sjp.pwn.pl/slownik-synonimow/w%20ostatniej%20chwili.html znaczy, że coś zostało zrobione prawie na styk z terminem, ale tu? Co robi?

rozdzierając na oścież prawie zamknięte drzwi

Rozedrzeć drzwi może tylko olbrzym lub kapitan Ameryka. W ogóle przerobiłabym to zdanie.

Powstałe w ten sposób naprzemienne prądy wiatru

Co to znaczy?

smagają moje lekko ubrane ciało

Mmmm, bathos.

wymierzając mi karę, na którą sam nie wiem, czy zasłużyłem

Skoro nazywa to karą, a nie torturą, to chyba przynajmniej podejrzewa, że zasłużył, nie?

Zdarza się tak bardzo często, lecz niekiedy udaje mi się w końcu przymknąć obie pary drzwi.

Hmmmm.

Jednak to nie jedyny sposób, w jaki powietrze zamienia ten dom w istne zimne piekło.

Dość purpurowe.

Dochodzą do tego okna, które są chyba jeszcze gorsze.

Przycięłabym: Okna są chyba jeszcze gorsze.

Mianowicie, gdy problem drzwi na dole zostaje (pozornie) zażegnany, okiennice na piętrze rozpoczynają swój koncert, łącząc się z drzwiami do poszczególnych pokoi i pomieszczeń, co w rezultacie przynosi istną kanonadę trzasków i huków.

Mieszane metafory. Koncert – czy kanonada? Jak okiennice łączą się z drzwiami? I po co to "mianowicie"?

Wtedy trzeba być naprawdę szybkim.

Kolokwialne na tle reszty.

Lecz, gdy znajduję się już na końcu, już na skraju, gdy niemal widzę tę nie zmaterializowaną lecz upragnioną wolność od ciągłego biegania i zabezpieczania się przed trzaskaniem i chłodem w tym momencie wiatr wzmaga się, wręcz wyrywając ostatnie skrzydło okiennicy z mych rąk, i tworząc przepływ powietrza na poziomie co najmniej całego piętra, który łączy się po kolei z pokojami, których przymknięte jedynie drzwi i okna nijak mogą owemu przepływowi powietrza zapobiec.

Nie wprowadzaj zastrzeżeń, kiedy to nie ma sensu, bo czytelnik będzie go szukał: Lecz gdy jestem już na końcu, gdy niemal widzę tę niezmaterializowaną, upragnioną wolność od ciągłego biegania i zabezpieczania się przed trzaskaniem i chłodem, wtedy wiatr wzmaga się, wręcz wyrywa mi z rąk ostatnie skrzydło okiennicy i hula po całym piętrze, a przymknięte okna i drzwi nie mogą go zatrzymać.

Następnie przepływ uderza także na parter

? Uderzać można w coś, ale nie na coś, zresztą przepływ nie bardzo to potrafi – jest taki spokojny, nie gwałtowny.

 Frustracja, następnie opanowanie.

Hmmm.

Muszę przynajmniej zminimalizować stopień wyziębiania mojego organizmu

To nie jest naturalne, i poprawne też nie (powinno być: wyziębiania się; ale i tak fraza bardzo "naukowa" i nie do horroru).

Nie jestem nawet pewien, czy da się z niego wyjść

A może po prostu: Nie wiem, czy da się z niego wyjść. Zresztą – skoro narrator wyraźnie nie może, to co za różnica?

okiennice zostawały pchane 

Okiennice zostawały popchnięte, albo okiennice były pchane. Czasowniki w aspekcie dokonanym łączą się z czasownikami w aspekcie dokonanym, a czasowniki w aspekcie niedokonanym – z innymi w aspekcie niedokonanym. 

tym sposobem mój nos już nie raz ucierpiał

Urocze, ale psuje straszność: przez to mój nos już nieraz ucierpiał.

odpuściłem więc kolejne próby

Zbyt kolokwialne na tle tego, co było dotąd.

Tak samo rzecz miała się z drzwiami. 

Hmmm. Tak samo miała się rzecz z drzwiami. 

Na pozór ciągle otwarte nigdy tak naprawdę nie zdradziły co kryją za sobą, a gdy próbowałem to zgłębić zostałem srogo ukarany, tak jak przy oknie.

Na pozór ciągle otwarte, nigdy nie zdradziły, co kryją za sobą, a gdy próbowałem to zgłębić, zostałem surowo ukarany, tak jak przy oknie.

Nawet, jeżeli trzaskające okna i drzwi kryją za sobą cokolwiek co można by zobaczyć, co mieści się w zakresie percypowania mojego umysłu, raczej nigdy nie będzie mi dane tego ujrzeć.

Ale nie używaj słów, których nie rozumiesz – to nie robi dobrego wrażenia (i nie stawiaj obok siebie znaczników przypuszczenia i pewności, bo czytelnik dostaje zeza): Nawet, jeżeli trzaskające okna i drzwi kryją za sobą cokolwiek, co można by zobaczyć, co mieści się w możliwościach percepcyjnych mojego umysłu, raczej nie będzie mi dane tego ujrzeć.

Tak na osiemdziesiąt trzy procent, zawsze zostawiam jakiś margines prawdopodobieństwa.

Tu już zupełnie przestało być strasznie. Bohater żartujący – to bohater, który się nie boi. Nie dlatego, że nie wie, że powinien się bać, tylko dlatego, że nie chce. A skoro on nie chce, czemu ja mam chcieć?

Nie ma strychu, piwnicy czy komórki na miotły. 

Nie ma tu strychu, piwnicy ani komórki na miotły. 

Wszystko jest połączone ze sobą ciągłym przepływem lodowatego powietrza

Hmmm.

a dłuższa zwłoka w działaniu prowadzi do jeszcze większej frustracji niż w przypadku odnoszonych ciągle niepowodzeń

Dlaczego bohater, który przeżywa tę sytuację, opowiada o niej tak, jakby był psychologiem, który obserwuje ją z zewnątrz? Może mieć do sprawy stoickie podejście, ale przecież nie pisze o tym pracy?

Ciągły trzask połączony ze świstem i temperaturą powietrza sprawiają, że bezczynność jest podpisaniem wyroku dotyczącego pozbawienia siebie zdrowia psychicznego.

Straszliwie przekombinowane zdanie, tnij abstrakcje: Ciągłe trzaski, nieustający świst i mrożące zimno nie pozwalają na chwilę wytchnienia. Gdybym się zatrzymał, zwariowałbym.

Czasem wydaje mi się, że te trzy wymiary, o których często zdarza mi się podczas tej syzyfowej pracy rozmyślać mnie nie dotyczą.

… co, do jasnej ciasnej, próbujesz powiedzieć? Że bohater jest Płaszczakiem? Wtrącenie oddzielamy przecinkiem z obu stron ("o których często zdarza mi się podczas tej syzyfowej pracy rozmyślać").

Albo inaczej – nie są wystarczające, by opisać to, co tu się dzieje.

A dlaczego miałyby być? Nic nieeuklidesowego dotąd tu nie zaszło, ale wymiary to tylko przestrzeń. Ona za wiele nie robi. https://pl.wikipedia.org/wiki/Wymiar_(matematyka) Albo inaczej – nie wystarczają do opisania tego, co tu się dzieje.

Czasem wydaje mi się, że zmęczenie, które odczuwam jest materialne.

Wtrącenie: Czasem wydaje mi się, że zmęczenie, które odczuwam, jest materialne.

W takim sensie, że mogę je najzwyczajniej w świecie spożyć, w rezultacie je likwidując, a sobie dostarczając dodatkowo energii.

Okej, bohater dostaje fioła. Ale może go dostawać zgrabniej: To znaczy, mógłbym najzwyczajniej w świecie zjeść i zyskać trochę energii.

Nie wiem, czy tak jest bo nigdy nie złapałem siebie na jedzeniu zmęczenia.

Nie wiem, czy tak jest, bo nigdy się nie złapałem na jedzeniu zmęczenia.

Ale jest to kwestia, która siedzi głęboko w mej głowie i jeszcze minie chwila, lub dwie nim dojdę prawdy.

? "Kwestia" to pytanie. Angielska składnia ("w mej głowie" – i jeszcze archaizm!), i w ogóle style się tu poplątały.

Gdybym miał powiedzieć, ile już tu siedzę, to moja odpowiedź wahałaby się od godziny do tysiąclecia.

Odpowiedź by się nie wahała. Gdybym miał powiedzieć, od jak dawna tu siedzę, może powiedziałbym "godzinę" a może "tysiąc lat".

W miejscu takim jak to nie rozmyśla się o upływie czasu.

A w jakim się rozmyśla?

W miejscu takim jak to czas nie istnieje, albo jest czymś zupełnie innym, niż w trójwymiarowej rzeczywistości.

Co to znaczy właściwie? Czas jest miarą zmian, albo wymiarem szczególnego rodzaju – a co narrator usiłuje powiedzieć, chyba tylko Ty wiesz.

Tak jak w przypadku zmęczenia czas może być materialny. Może stać, może płynąć wolno, lub pędzić na złamanie karku, tego nie wiem.

Tak, jak zmęczenie, czas może być materialny. Może stać, może płynąć wolno lub pędzić na złamanie karku, tego nie wiem.

rozwiązywało by

Łącznie, "by" jest cechą trybu przypuszczającego.

Bo i rzecz dotycząca zmęczenia i czasu to jedynie spekulacje.

? A nie: Bo o jednym i drugim tylko spekuluję.

Spekulacje, które czynię – o ironio – dla zabicia czasu. 

Lepiej: snuję.

A może nie tyle dla zabicia ale bardziej dla zajęcia.

https://wsjp.pl/haslo/podglad/20869/ktos-zabija-czas to idiom, który właśnie to oznacza – zajmowanie się czymś tylko po to, żeby się nie nudzić. Może próbujesz pokazać osuwanie się narratora w wariację, w sałatkę słowną – ale dla porządku.

Wykonywanie tych samych czynności – nie ważne jak wymagających – będąc zamkniętym w stosunkowo niedużej przestrzeni staje się monotonne.

Nieważne łącznie. Jaki cel spełnia to zdanie?

paniczną chęć ucieczki

Ucieczka może być paniczna, ale nie chęć.

Wydaje mi się, że wpadłbym w błędne koło, gdybym nie miał o czym rozmyślać

? https://wsjp.pl/haslo/podglad/57543/bledne-kolo czego?

Ponieważ w tym miejscu i brak działania, ale także i samo działanie potrafią doprowadzić do obłędu.

The narrator doeth protest too much.

Moja świadomość zdaje się być oderwana od tego małego "świata". 

Moja świadomość wydaje się oderwana od tego małego "świata".

Wnioskuję to po tym, że zauważam pewne nieprawidłowości, albo może osobliwości, których bym nie widział, gdyby owo miejsce towarzyszyło mi przez całe życie.

Miejsce nikomu nie towarzyszy, a jak to się ma do "oderwania świadomości od świata" nie mam pojęcia.

Niestety nie mam jako takiego punktu odniesienia, ponieważ poza obrazem struktur świata, do którego porównuję ten dom w mojej głowie nie ma nic na jego temat.

? Uciąć, skrócić i wyrzucić: Niestety, nie mam punktu odniesienia. Poza obrazem świata, do którego porównuję ten dom, nie mam w głowie nic.

Więc w sumie ciężko nazwać go punktem odniesienia, lecz ja tak go traktuję. 

Trudno, ale o co chodzi z tym odniesieniem?

Jest dla mnie swoistym wyznacznikiem normalności, więc sposób funkcjonowania, lub może istnienia tego obiektu przestrzennego, w którym egzystuję – lub nie, tego też nie jestem pewien – jest dla mnie w pewnym sensie zagadką, fascynuje mnie. 

Argh, "swoisty", argh. 

Bo w parze z fascynacją idzie również nienawiść i strach.

Zapewniasz.

Myśląc przez chwilę, dochodzę do wniosku, że leżące przede mną gwoździe i deski, które są tu od zawsze, lub pojawiły się przed chwilą, na które o mało właśnie nie wpadłem biegnąc na górę zamknąć (przymknąć) okna, lub na które wpadam co chwilę mogą się do tego nadać.

Myśląc przez chwilę, dochodzę do wniosku, że leżące przede mną gwoździe i deski, które są tu od zawsze, a może pojawiły się przed chwilą, na które o mało właśnie nie wpadłem, biegnąc na górę zamknąć (przymknąć) okna, a może na które wpadam co chwilę, mogą się do tego nadać.

Nie myśląc dłużej ani chwili chwytam leżące przede mną na ziemi przedmioty i biegnę na górę – od niej zacznę.

Nie myśląc dłużej, chwytam leżące przede mną na ziemi przedmioty i biegnę na górę – od niej zacznę.

Nie mam młotka, co może być trochę kłopotliwe,

Nie mam młotka, co sprawić kłopot.

chaotycznie próbuję obrzucić okiennice deskami i gwoździami

…? 

wszystko upada na ziemię wywołując huk

Wszystko z hukiem spada na podłogę.

myślę sobie, uspokajając się trochę

Hmmm.

Upuszczam deskę na ziemię, przełamuję ją na pół mocno naciskając na nią stopą – puszcza. 

Upuszczam deskę na ziemię, przełamuję ją na pół, mocno naciskając na nią stopą – puszcza. 

młotkiem stworzonym z połowy deski

ZROBIONYM. Stwarzać można tylko ex nihilo, młotek można zrobić.

powtarzam poprzednie czynności. Podnoszę, wkładam.

Hmmmm. 

Następnie wciskam jeden gwóźdź na skraj podniesionej deski

W skraj. Można wcisnąć w coś, ale nigdy na coś.

uderzam "młotkiem" wbijając gwóźdź dalej

Uderzeniem "młotka" wbijam gwóźdź dalej.

Gwóźdź bezlitośnie przebił się przez deskę i zagnieździł we framudze okna.

Antropomorfizacja gwoździa jest wynikiem postępującego szaleństwa narratora, czy nieuwagi autora?

najpierw okno następnie drzwi

Przecinek: najpierw okno, następnie drzwi.

Wydaje mi się, że zawsze lubiłem to robić

Angielskawe: Wydaje mi się, że od zawsze to lubię.

Jest względnie cicho, słyszę jedynie jak wiatr smaga zewnętrze domu. 

Jest względnie cicho, słyszę tylko, jak wiatr smaga zewnętrzne ściany domu. 

lecz moje ubranie wciąż nie uległo zmianie

Rym, i dlaczego miałoby ulec zmianie?

 

Osobliwie przegadany, przefilozofowany (nieprofesjonalnie ;D) styl cokolwiek psuje straszność tej miniaturki. A szkoda, bo potencjał horrorowy ukryty pod nadmiarem słów i niezręcznym ich doborem jest całkiem mocny. I jest to straszność dnia powszedniego, bez jarmarcznych potworów, czyli ta najlepsza. Gdyby tylko wyszlifować styl…

gdybyś wplótł odrobinę poetyki a mniej opisu,

Mmmmm… zależy, co masz na myśli, mówiąc o poetyce, a co – o opisie. Jest tu trochę purpury, ale.

grozy, dla której nie ma usprawiedliwienia

Mmmm, chyba jest. To zdecydowanie straszna sytuacja.

Zależało mi na stworzeniu tej atmosfery, na którą zwróciliście uwagę, więc bardzo mnie cieszy, że jest to odczuwalne.

No, to też trochę zależy od odbiorcy – ja widzę, co próbowałeś osiągnąć, ale w moim przypadku udało się połowicznie. Może następnym razem?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka