
Opowiadanie przenosi czytelnika do XVI-wiecznych Indii za panowania Akbara Wielkiego, gdy do Agry przybywa europejski podróżnik z misją odnalezienia zaginionych mizjonarzy.
Opowiadanie przenosi czytelnika do XVI-wiecznych Indii za panowania Akbara Wielkiego, gdy do Agry przybywa europejski podróżnik z misją odnalezienia zaginionych mizjonarzy.
Nie liczył już dni, które spędził w tej bezkresnej i wydawać by się mogło bezludnej krainie, aby w końcu dotrzeć do Agry. Miasto porównywane w opisach do Bagdadu u szczytu swej potęgi przywitało go prawdziwym przepychem godnym stolicy imperium. Z ciekawością patrzył na tętniące życiem ulice i stragany, tak różne od tych europejskich.
Dech zaparł mu widok leżącego na prawym brzegu Jamuny fortu. Jego budowę ukończono niedawno, nie słyszał wcześniej opisów tego miejsca, toteż czuł dumę, że mógł jako jeden z pierwszych ze Starego Kontynentu patrzeć na jego czerwone, masywne mury i przestąpić jego bramy, a później opowiadać o nim niedowiarkom, którzy lękają się przekroczyć granicę cywilizacji łacińskiej.
Wewnątrz fortu nie mógł rozglądać się i napawać kunsztem budowniczych; zdenerwowanie pozwoliło mu jedynie podążać za przewodnikami, patrzeć pod nogi i wyglądać jak najdostojniej, bowiem zaraz znaleźć się miał przed obliczem samego padyszacha Hindustanu – Akbara. Labirynt dziedzińców i korytarzy dłużył mu się w nieskończoność, aż w końcu znalazł się w pięknej Diwan-i-Khas, gdzie władca, będący już w średnim wieku, elegancko ubrany i otoczony zewsząd piękną ornamentyką na białym marmurze siedział na Pawim Tronie. Gość z daleka padł na kolana i jakby klapki spadły mu z oczu. Zaczął spoglądać na bogate zdobienie odzienia władcy, piękne meble i całą salę audiencyjną.
– Witaj, przybyszu. Czuj się w Agrze jak w swoim rodzinnym mieście. Czeka już na ciebie komnata w jednym z mych pałaców, moi ludzie cię tam zaprowadzą po audiencji – rozbrzmiał głos władcy. – Różne plotki doszły mych uszu. Daj upust ciekawości, przestaw się i powiedz, po co przybywasz.
– Witaj, cesarzu Hindustanu. Twoje rozmyślania rozpalają umysły europejskich filozofów, a to, co o tobie mówią, nie dorównuje prawdziwemu majestatowi – zaczął. – Zwą mnie Gabriel de Lurieu. – Jego umiejętność władania językiem perskim wyraźnie zaskoczyła Akbara, który patrzył na niego z uznaniem. – Jestem podróżnikiem, lecz do twego pięknego miasta przysyłają nie mniej błahe pobudki niż poznawanie kolejnych zakątków świata.
– O co więc chodzi? – spytał wyraźnie zaciekawiony.
– Chciałbym spytać o jezuitów, jaśnie panie. Wiem, że jest ich wielu w mieście, lecz w przebiegu ostatnich dwóch miesięcy miało tutaj dotrzeć kolejnych ośmiu. Ślad po nich zaginął. – Sam siebie zadziwił płynnością mowy przed taką osobistością.
– Muszę cię zasmucić, Gabrielu, gdyż nie widziałem tych jezuitów. Gdyby dotarli na miejsce, na pewno bym ich ugościł. Ze smutkiem muszę rzec, że dla cudzoziemców przemierzanie mojego dominium może być niebezpieczne. Wolę jednak myśleć, że jezuici się odnajdą.
– Podzielam twoje nadzieje, wasza wysokość.
Sala prywatnych audiencji była obszerna, a poza gościem i władcą byli w niej słudzy, strażnicy, a także członkowie dworu. Kobiety z haremu z zaciekawieniem przyglądały się Europejczykowi. Nie patrzył na nie jako na kobiety, którymi powinien się interesować, ale jedna z nich szczególnie przykuła uwagę Gabriela – konkubina o smukłych kształtach i urodzie tutejszej, nie wyglądała na krewną mogolskiego cesarza ani na przybyłą z zachodu, jak było w przypadku wielu jej towarzyszek. Wychylała się nieśmiało zza filaru inkrustowanego kształtami błękitnych kwiatów. Jej ciemne oczy nie patrzyły na niego jak na dziwne zjawisko, ale zdały mu się wczytywać w treść duszy, gdy ich wzrok się w końcu spotkał. Niestety tylko tym spojrzeniem Gabriel musiał się zadowolić, gdyż należeli do dwóch, oddalonych od siebie światów. Choć mogli na siebie patrzeć, tak naprawdę dzielił ich ocean.
Odszedł stamtąd nie uzyskawszy choćby podpowiedzi, jak rozwiązać nadane mu zadanie. Musiał wypytać o zaginionych innych ludzi w Agrze.
Gabriel położył się zmęczony na łóżku w obiecanej mu komnacie.
– Powiedz mi – odezwał się do dobrze zbudowanego eunucha o skórze w kolorze hebanu stojącego w kącie. – Gdybyś był grupą jezuitów, gdzie byś się zgubił?
– Ali nie jest stworzony do myślenia, panie – odrzekł sługa.
– Gdybyś był Narsesem, już wiedziałbym przynajmniej, co robić dalej. Wypytałem już chyba każdego mieszkańca tego miasta, a po misjonarzach ani śladu.
– Panie, przybył gość. – Usłyszał głos drugiego niewolnika, pełniącego rolę odźwiernego.
– Czyżbym się mylił? – Pomyślał głośno de Lurieu, podnosząc się. – Proszę go wprowadzić.
Do pokoju weszło kilku groźnie wyglądających strażników, a wśród nich kobieta w czadorze. Zza zasłony widział tylko oczy, których zapomnieć nie mógł. Niezmiernie cieszył się na jej widok, ale próbował to przed nią ukryć.
– Już się widzieliśmy, droga pani – rzekł, patrząc w jej przenikliwe oczy. Czuł, że pod tkaniną ukrywa się uśmiech – Czymże zawdzięczam tę wizytę?
– Witaj, Gabrielu de Lurieu. – Ukłoniła się lekko. – Chciałam spytać o jezuitów.
Czy na pewno aż tak ją interesował ich los? Oboje wiedzieli, że bardziej interesują się sobą nawzajem. Mężczyzna westchnął.
– Właśnie zastanawialiśmy się z Alim, gdzie mogli się podziać.
Stojący wciąż w kącie eunuch, do tej pory tylko obserwując tę scenę, spojrzał na niego pytająco.
– Niestety myślę, że szukasz wiatru w polu, panie – powiedziała konkubina, robiąc krok do przodu.
– Co pani ma na myśli?
– Akbar nie chciał zapewne mówić tego wprost, czasem jest jak żółw – zaczęła powoli, wciąż patrząc mu w oczy – ale twoi księża mogli paść ofiarą thagów. – Podeszła bliżej. Jej wzrok był hipnotyzujący.
– Cóż to znaczy?
– Już od dawna mogą nie żyć – powiedziała beznamiętnie, odwracając wzrok w bok.
– Nie chcę żyć w świadomości, że przybyłem tu na marne.
– Możesz wyciągnąć inną naukę z tej podróży – odparła, po czym odwróciła się i zaczęła iść w kierunku wyjścia.
– Czy mogę przynajmniej poznać twoje imię? – odezwał się Gabriel, a ona stanęła.
– Ritu – zwróciła ku niemu swój wzrok, po czym podeszła bliżej – Po zmierzchu w mym oknie będzie się tlił kaganek – wyszeptała, spojrzała tęsknie na niego jeszcze raz, po czym odeszła ze swoimi sługami.
Nie do końca rozumiał jej słowa, chyba mówiła jakimś szyfrem, ale wiedział jedno – chciał tamtej nocy ją odwiedzić, nawet jeśli było to bardzo niebezpieczne. Akbar może i obdarzył go sympatią, ale zapewne nie marzył o dzieleniu z kimkolwiek swej kobiety. Gabriel wyobrażał sobie jej kształty ukryte pod czadorem i pragnął podążyć za nią natychmiast, lecz wiedział, że byłoby to samobójstwem. Pozostało mu czekać, aż słońce zniknie za zachodnim horyzontem.
Młodzieniec nie przypuszczał, że kiedykolwiek przyjdzie mu zakradać się do cesarskiej rezydencji, żeby spotkać się z kobietą. Czuł się niczym bohater z Księgi tysiąca i jednej nocy, którego perypetie do tej pory wydawały mu się nierealne.
Oczywistą rzeczą było, że mógł się do niej dostać jedynie przez okno. Żwawo udało mu się przejść za wewnętrzną stronę muru, a pozostało przekraść się do odpowiedniej części kompleksu. Znalazł się wśród rosnących tam cytrusowych drzewek. Nie widział żadnych strażników, lecz w dalszym ciągu ostrożnie przechodził między roślinnością ogrodu. Zobaczył w oddali, w jednym z okiem na piętrze, lampkę oliwną tuż przy szkle. Stwierdził, że ta komnata nie może należeć do nikogo innego. Podszedł tam trochę żwawszym krokiem. Podszedłszy bliżej ujrzał wywieszony sznur – to na pewno te miejsce.
Ręce mu się trzęsły, gdy łapał sznur, po którym wspiął się ze żwawością małpy. Uchylił okno i wszedł do środka. Pomieszczenie wypełniał mocny zapach perfum. Wśród mroku zobaczył tylko ją, patrzącą na niego z łagodnym uśmiechem. Kaganek zarysowywał jej pokryte olejkami ciało smugami przypominającymi zarysy kredą na czarnym papierze. Perły i złoto jej kolczyków i bransoletek błyszczały jak gwiazdy na bezchmurnym sklepieniu nocnego nieba.
– Gazela nie czekała na marne – powiedziała cicho. – Przełamałeś strach.
– Dla tych oczu nie uczynić tego byłoby zbrodnią.
Ritu nie powiedziała nic więcej, tylko podeszła do niego, oplotła jego ciało rękami.
Czy tak właśnie czują się sułtani? – zadawał sobie pytanie w głowie. Leżeli razem w ciemności. Jej pot pachniał piękniej niż najwonniejsze kadzidła.
Pięknaś jest, przyjaciółko moja! Wdzięczna i ozdobna jako Jeruzalem…
– Cesarz nie docenia perły w swym skarbcu – mruknął, po czym zanurzył nos w jej czarnych jak węgiel włosach, pachnących sandałowcem. Uśmiechnęła się po jego słowach.
– Strumień prawdy wypływa z twoich ust – powiedziała, po czym jej twarz posmutniała. – Gorzkiej prawdy.
– Nie jesteś tu szczęśliwa, prawda? – odezwał się, choć domyślał się odpowiedzi. Chciał słuchać jej głosu.
– Urodziłam się w zupełnie innym świecie. Mój ojciec, radża w Bengalu, na swój dwór zapraszał coraz więcej muzułmanów. Szybko namnożyło się ich tylu, że nauczyłam się arabskiego i perskiego jedynie przez słuchanie rozmów prowadzonych na dworze. Znajomość języków i moje talenty okazały się być dla mnie przekleństwem; ojciec postanowił zrobić ze mnie nałożnicę Akbara, aby zdobyć jego względy. Niestety padyszach nie wybrzydza przy religii swoich kobiet – westchnęła – Z dala od domu, który zmienił się nie do poznania, w złotej klatce, w której mogę tylko popatrzeć na świat. Cóż to za życie? – załkała.
Nie było rzeczy, o której Gabriel by bardziej marzył, niż zabranie jej stamtąd. Pragnął jej obiecać, że ją uwolni, pragnął wstać, wziąć ją na ręce i uciec przez okno, jak najdalej, byle byli razem, ale milczał, nie widząc takiej możliwości.
Pogłaskał delikatnie jej twarz.
– Cieszmy się tym, że teraz jesteśmy razem – wykrztusił tylko, samemu nie mogąc być szczęśliwym, wiedząc, że będzie musiał odejść przed świtem.
Trudno było mu ją opuścić. Wiedział, że mógł już nie zawitać drugi raz w jej komnacie. Wydawało mu się, że nawet wiatr pragnie go znów do niej poprowadzić. Nie musiał być prowadzony – jego serce tam zostało.
Gabriel, pomimo tego, że w myślach pragnął wciąż być przy czarnowłosej piękności, postanowił nie dawać za wygraną i poprzysiągł, że nie spocznie, dopóki nie odnajdzie jakiegokolwiek śladu po jezuitach. Zrobi to albo już nie opuści Agry. Następnego dnia wyszedł z Alim, mając zamiar poszukać w sąsiednich wioskach. Los się doń uśmiechnął, bowiem już na ulicy w mieście zobaczył on błyszczący, srebrny krzyż wiszący na szyi jakiegoś łapserdaka idącego z wielbłądem. Natychmiast do niego podeszli.
– Witajcie. W czym mogę pomóc? – spytał, widząc, że zmierzają w jego stronę.
– Skąd masz ten krzyż? – od razu zadał pytanie Europejczyk.
– Dostałem – odrzekł niewylewnie.
– Od kogo?
– Od europejskich misjonarzy.
– Wiesz, gdzie teraz są? – Wzrosła w nim nadzieja.
– Nie. Widziałem ich raz, kiedy dali mi ten krzyż. Poszli w kierunku południa i zniknęli mi z oczu. – Wciąż patrzył to na szablę, to na garłacz u pasa Gabriela.
– Gdzie mogli pójść? Coś im mogło zagrozić?
– Thagowie – wymamrotał tylko.
De Lurieu po raz drugi usłyszał tę nazwę. Stwierdził, że oni muszą mieć coś z tym wspólnego.
– Gdzie mogę ich znaleźć?
– Na południe stąd mają swoją kryjówkę. Mogę tam z wami pójść – zaproponował.
– To jak pchać się do paszczy lwa – zauważył Ali. – Nie szedłbym tam.
– Ali mówił, że nie jest stworzony do myślenia – odparował Gabriel, który uznał za stosowne zaufać napotkanemu mężczyźnie. – Nie mamy innego wyjścia jak się tam wkraść i sprawdzić, czy nie trzymają jezuitów, a uwierz mi, nie do takich miejsc się wślizgiwałem.
– Po tym, co pan mamrotał przez sen, uwierzę – odrzekł boleśnie szczery niewolnik.
– Uznam te słowa za niebyłe. – Spojrzał na eunucha sugestywnie. – Prowadź, dobry człowieku – zwrócił się do tubylca.
– Zwą mnie Ravi, panie – przedstawił się, pokazując ręką, żeby szli za nim.
– Powiesz coś więcej o thagah, Ravi? – Szli w kierunku południowej bramy.
– Nie różnią się od innych na pierwszy rzut oka. Każdy może być thagiem.
– Ty też? – wtrącił się Ali.
– Morda – warknął Gabriel.
– Są wyznawcami bogini Kali i właśnie dla niej zabijają ludzi dusząc ich, nie upuszczając im ani kropli krwi.
– To nie wróży dobrze, ale nie traćmy nadziei – powiedział mężczyzna.
Ali przewrócił oczami, idąc za panem i Ravim.
Prywatne komnaty Akbara wypełniały dźwięki harfy yal. Melancholijna melodia wychodziła spod smukłych palców Ritu, grającej dla władcy, siedzącego w otoczeniu swych kobiet i jedzącego owoce. Nie potrafiła odpędzić myśli o Gabrielu, a jej muzyka nie mogła być żwawa i wesoła.
Władca przestał jeść, wstał, podszedł do niej i patrzył, jak subtelnie acz stanowczo szarpie struny.
– Twoja muzyka jest smutna – odezwał się w końcu. – Harfa brzmi smutno jak poezja mego dziadka, a dzisiaj urodził mi się trzeci wnuk. Nie czas na ponure melodie.
– Wybacz mi, panie – wymamrotała Ritu, przestając grać.
– Daj może odpocząć dziś palcom – powiedział, po czym odszedł.
– Co się dzieje, Ritu? – spytała inna nałożnica – Chyba nie chcesz, żeby cesarz cię wyrzucił.
– Jego humory mnie nie obchodzą, Banu – powiedziała – poza mną ma setki innych, a ja tutaj nie jestem szczęśliwa.
– Tutaj przecież mamy wszystko, a tobie jeszcze mało?
– Nie rozumiesz, jesteśmy inne. Ja czekam na przybycie swojego prawdziwego Ramy.
Zrobili postój w lesie tekowym i jedli suszone mięso.
– Nie jesteś zwykłym chamem ze wsi spod Agry – stwierdził de Lurieu – Dlaczego nosisz takie łachmany? – zainteresował się.
– Mój ojciec pokazywał swym ubiorem, że nigdy nie dawał nam odczuć głodu – opowiadał Ravi – Skusił tym thagów, którzy zabili go. Ci mordercy skazali moją rodzinę na zagładę.
– A ty jeszcze chcesz im wyjść na spotkanie? – zdziwił się Ali.
– Nie rozumiesz? Zabili mojego ojca i tego tak nie zostawię. Ta rana nigdy się nie zagoi; serce to szklany pałac, którego nie da się naprawić, gdy pęknie.
Wielbłąd siedzący obok parsknął, jakby wyraził aprobatę.
– Zamierzasz się zemścić – rzekł Gabriel.
– A wy nie? – zdziwił się Hindus – ciała misjonarzy już zapewne są w stanie rozkładu. Nie idziecie zapłacić pięknym za nadobne?
– Wolę myśleć, że jeszcze da się ich uratować, a jeżeli nie… zemsta nie jest moim zadaniem, choć, jak widzę, jestem pionkiem w twojej grze. Zemsta chyba nie jest pochwalana w tych stronach. Człowiek mszczący się na pewno nie powinien nosić na szyi krzyża – spostrzegł młodzieniec.
– Ja będę ich karmą. Służą bogince sprawiedliwości, więc powinni już na mnie czekać… – warknął Ravi, zdjąwszy srebrny naszyjnik i oddawszy go z wyrzutem – Dość czasu już tu spędziliśmy. Za tym lasem zobaczymy już cel naszej podróży.
Miał rację – za lasem ujrzeli dolinę, w której znajdowały się zarośnięte ruiny kamiennej budowli. Widząc cel, Ravi nie dał im nawet chwili postoju. Widać było, że najchętniej wskoczyłby na wielbłąda i zostawił swych towarzyszy w tyle. Gdy dotarli na miejsce, zaczęło już zmierzchać.
Gabriel, trzymając dłoń na rękojeści szabli jako pierwszy przestąpił próg nadszarpniętej zębem czasu budowli. Panował tam chłód i zapach śmierci. Dreszcze przeszły przez mężczyznę, gdy zauważył posągi stojące po obu stronach wejścia. Zdziwił się, widząc nie czteroręką boginię śmierci, lecz skrzydlate posągi nagich młodzieńców z lwimi głowami, których ciała splatały węże.
– Tutaj nie czczą Kali – mruknął, gdy Ali i Ravi weszli za nim.
– A kogo w takim razie? – Hindus patrzył z obrzydzeniem na rzeźby.
– Wygląda na to, że Mitrę – odparł, patrząc na jedną z lwich głów. Kły kamiennego posągu wyglądały jak prawdziwe.
– To tutaj chyba rzadkość, prawda, panie de Lurieu? – odezwał się z niepokojem eunuch.
– Zapamiętałeś coś, Ali – pochwalił sługę – jego kult dawno umarł, ale, jak widać, nie wiemy wszystkiego. – Poszedł w głąb.
Budowla formą przypominała bazylikę, bardzo zarośniętą i pozbawioną dachu po wielu latach zapomnienia. Główna nawa prowadziła do rzeźby przedstawiającej Mitrę w pelerynie i czapce frygijskiej zabijającego sztyletem byka na drugim końcu, a poprzedzał ją ołtarz czerwony od zaschniętej na nim krwi.
– Dziwne – mruknął – oni nie składali ofiar z ludzi ani zwierząt. Wygląda na to, że mitraizm przekształcił się w tu w dosyć brutalną religię.
– Panie, ktoś chyba tu idzie – oznajmił Ali.
Słuch go nie zawiódł, gdyż po skryciu się w zaroślach rosnących w bocznej nawie zobaczyli ludzi w turbanach, a za nimi sześciu ubranych w poszarpane ubrania więźniów ze związanymi rękami, które trzymali złożone w geście modlitwy. Ich twarze zdradzały europejskie pochodzenie – to musieli być oni. Zbliżali się do ołtarza. Co robić? Jeden z mężczyzn już przygotowywał nóż.
– Trzeba ich powstrzymać. Ja wystrzelę… – Wyjął garłacz i położył palec na spuście – a potem zaatakujemy.
– Zrozumiałem, panie – Ali wyjął powoli bułat z pochwy.
– Moje kukri zaspokoi swe pragnienie krwi – powiedział Ravi, gładząc zakrzywione do przodu ostrze swej broni.
Nie mieli przewagi liczebnej, ale byli przygotowani. Nie czas na rozmyślania; trzeba było działać. Gabriel wyłonił się z krzewów i wystrzelił bronią palną do góry. Błysk i dym w następstwie strzału przestraszyły tak kultystów, jak i więźniów. Trzech mężczyzn wyszło grupie morderców naprzeciw.
Wyznawcy Mitry wyjęli sztylety i ruszyli na nich. Gabriel z gracją omijał ataki i zadawał ciosy, Ali także wykazywał się umiejętnością fechtunku, a Raviego nie dało się powstrzymać w szale. Gdy padło kilku z nich, reszta uciekła, nie widząc szansy na wygraną.
– Tchórze! – krzyczał za nimi Ravi – Bezbronnego zabijecie, a nie potraficie spojrzeć w oczy Kali! – Dyszał ze zmęczenia i wściekłości.
– Już nadto ich zabiłeś – stwierdził Gabriel, po czym podszedł do jezuitów, którzy schronili się za ołtarzem.
– Niech Bóg wam wynagrodzi – powiedział jeden z kapłanów, gdy ich oswobadzali.
– Jak oni złapali księży?
– Tuż pod Agrą. Nie chcieliśmy już zatrzymywać się na noc w karawanseraju. To był nasz największy błąd. Naszych strażników i dwóch braci zabili już tydzień temu.
– Jestem zobowiązany do odeskortowania was do Agry. Chodźmy, to nie jest bezpieczne miejsce.
Zaczęli zmierzać ku wyjściu.
– Czuję, że miałeś rację – powiedział Ravi do Gabriela – nie wiem, czy którykolwiek z nich był winien śmierci mojego ojca. Po tym, co się stało, teraz boję się, żeby karma nie wróciła do mnie.
– Zrozumiałeś – rzekł Europejczyk, oddając mu srebrny krzyż.
Ravi uśmiechnął się lekko.
Wrócili do miasta następnego dnia. Pożegnawszy się z jezuitami i Ravim, Gabriel poszedł do swej komnaty. Nie miał już czego szukać w Agrze, dnia następnego zaplanował wyjazd.
W ogóle nie powinien udawać się do komnaty Ritu, w tamtym momencie tyle bólu sprawiała mu ta wizyta. Leżał na wznak wśród ciemności, nie mogąc zasnąć. Gdyby Ali mógł oddać mu swój sen… Wnet zerwał się na równe nogi, z zamiarem dokonania czynu nad wyraz odważnego. Stwierdził, że nie przeżyje, jeśli nie zobaczy jej jeszcze chociaż raz, a jeżeli zginąłby w jej objęciach, zginąłby szczęśliwy. Pragnął spełnić swe marzenie, które zrodziło się tamtej nocy, spełnić swą obietnicę, która nie przeszła mu przez gardło – pragnął zabrać ją ze sobą, nie zważając na nic.
Nagle poczuł jakiś dotyk, ktoś go zaszedł od tyłu. Czy to zjawy go nawiedzają ze zmęczenia? Może Ali oszalał? Przyszło mu do głowy, że kultyści go odnaleźli i pragnęli rewanżu. Chwila niepewności wydawała mu się wiecznością, po czym uspokoił się, rozpoznając intruza. Nie mógł uwierzyć, że czuł te same dłonie, co tamtej nocy.
– Ritu? – Nie widział w egipskich ciemnościach. – To ty? – Miał łzy w oczach.
– Ucieknijmy z tego miasta. Ja nie boję się gniewu Akbara. – Usłyszał jej szept. Ciepły oddech muskał jego twarz.
– Ali! Zbudźże się! Opuszczamy to miasto.
Hej,
Labirynt dziedzińców i korytarzy dłużył
musię w nieskończoność – zbędne
Czekaj już na ciebie – czeka
Niezmiernie cieszył się na jej widok, ale próbował to
przed niąukryć.
Żwawo udało mu się przejść za wewnętrzną stronę muru, a pozostało mu przekraść się do odpowiedniej części kompleksu. – powtórzenie
– Gazela nie czekała na marne – powiedziała cicho – przełamałeś strach. -> – Gazela nie czekała na marne – powiedziała cicho. – Przełamałeś strach.
– Strumień prawdy wypływa z twoich ust – powiedziała, po czym jej twarz posmutniała – gorzkiej prawdy. -> tutaj chyba też nie do końca poprawnie zapisane, ale nie jestem ekspertem
zauważył Ali – Nie szedłbym tam. – brak kropki
– Ali mówił, że nie jest stworzony do myślenia – odparował Gabriel, który uznał za stosowne zaufać napotkanemu mężczyźnie – nie mamy innego wyjścia jak się tam wkraść i sprawdzić, czy nie trzymają jezuitów, a uwierz mi, nie do takich miejsc się wślizgiwałem. -> […] zaufać napotkanemu mężczyźnie. – Nie mamy innego wyjścia […]
– Twoja muzyka jest smutna – odezwał się w końcu – Harfa brzmi smutno jak poezja mego dziadka, a dzisiaj urodził mi się trzeci wnuk. Nie czas na ponure melodie. -> brakuje kropki na koniec didaskali
zemsta nie jest moim zadaniem, choć, jak widzę, jestem pionkiem w twojej grze. Zemsta chyba – powtórzenie, celowe?
Ciekawe opowiadanie i podobają mi się opisy. Narracja płynnie prowadzi fabułę. Chociaż przyjrzałbym się zapisom dialogów. Wątek z Ritu dobrze się wpasował w tok wydarzeń.
Pozdrawiam :)
Cześć,
Dzięki za uwagi. Z tym zapisem dialogów to nigdy nic nie wiadomo. Już się z tym sam pogubiłem. ;)
Pozdrawiam
Witaj. :)
O dialogach widzę, że była już mowa, zatem wypiszę inne wątpliwości, jakie pojawiały się podczas czytania (zawsze – tylko do przemyślenia):
… ale twoi księża mogli paść ofiarom thagów. – tu dość poważny błąd gramatyczny
Podszedłszy bliżej ujrzał wywieszony sznur – to na pewno te miejsce. – tu kolejny
– Gdzie mogli pójść? – dokąd?
Ali przewrócił ozami, idąc za panem i Ravim. – literówka?
– Ritu? – Nie wdział w egipskich ciemnościach. – kolejna?
Często opisujesz przygody Raviego, sługi i głównego bohatera, pisząc potem „mężczyzna” i w sumie nie bardzo wiadomo, kogo masz wówczas na myśli, bo jest ich przecież trzech.
Występuje także bardzo dużo powtórzeń.
Klimat opowiadania dobrze komponuje się z tematyką, nazewnictwem i fabułą, a to ważne atuty i za nie już chciałam klikać do Biblioteki, lecz opowieść została nagle dziwnie urwana, pozostawiając czytelnika ze zbyt dużą ilością pytań. Odnoszę wrażenie, że opowiadanie jest niedokończone.
Dodatkowo stronę językową koniecznie trzeba jeszcze bardzo starannie poprawić. :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Cóż, Dillionie, nie mogę powiedzieć, że opowiadanie przypadło mi do gustu. Nie bardzo mogę uwierzyć, że Twój bohater jest takim supermenem, że niemal w mgnieniu oka udaje mu się trafić na ślad poszukiwanych duchownych, uwolnić ich z rąk licznych morderców i nie doznać przy tym szwanku, a w międzyczasie jeszcze zakosztować miłosnych igraszek z jedną z nałożnic padyszacha.
Wykonanie pozostawia, delikatnie mówiąc, wiele do życzenia, ale ponieważ w poprzednim opowiadaniu nie poprawiłeś żadnej palcem pokazanej usterki, uznałam że i tu łapanka do niczego Ci się nie przyda.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bruce, opowiadanie kończy się cliffhangerem, który planowałem właściwie od początku (nie po raz pierwszy z resztą pisząc opowiadanie), ale w trakcie poczułem, że to tutaj rzeczywiście pozostawia to niedosyt, ale postanowiłem tego nie zmieniać, bo czuję, że kontynuacja historii zasługuje na kolejne opowiadania, albo coś innego.
Rozumiem, to oczywiście Twoja opowieść, Szanowny Autorze, zatem w pełni przyjmuję takie stanowisko. :)
Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia przy kontynuacjach. :)
Pecunia non olet
Dziękuję i także pozdrawiam. :)
Hej!
We wstępie literówka. ;)
zaczął – Zwą
Zabrakło kropki.
na niego z uznaniem – Jestem
Tu ponownie. Jest więcej takich fragmentów, polecam przejrzeć poprawny zapis dialogów. ;)
mogolskiego cesarza
literówka
Po drodze trochę potknięć językowych, “się” nieprawidłowo, dziwne konstrukcje zdań.
Opowiadanie nie w moim stylu – bohater, który poznaje kobietę i od razu się zakochują, nawiązują romans, odnajduje zaginionych misjonarzy, ratuje ich bez problemu, a następnie ucieka z kobietą. Wszystko łatwo, prosto i dość banalnie.
Niektóre opisy za to były całkiem przyjemne, a niektóre bardzo ładne, np.
Perły i złoto jej kolczyków i bransoletek błyszczały jak gwiazdy na bezchmurnym sklepieniu nocnego nieba.
Pozdrawiam,
Ananke
Cześć,
Dzięki za uwagi.
Nie ma tam literówki, bo chodzi o Mogołów, a nie Mongołów. ;)
Pozdrawiam
Ciekawie osadzona historia, choć sama historia ciekawa już mniej – wprowadzasz zagadkę, której rozwiązanie jest dość proste i pozbawione zaskoczeń, wątek romansowy nieco sztampowy, choć chyba najbardziej wyrazisty, trochę też brakuje postaciom charakterystycznych cech.