– Czcigodny Tyberiuszu, czy jesteś pewien, że wszystko zostało przygotowane?
– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. – Pullularius rzymski mrugnął porozumiewawczo, wskazując wodzowi armii stojące klatki pełne kur.
– Mniemam, że sam rozumiesz wagę dzisiejszych wróżb, które masz przeprowadzić… – gorączkował się dowódca legionów.
– Szlachetny Marku Berdusie, jestem pullulariusem od dziesięcioleci i wróżenie z zachowania ptactwa to dla mnie pestka!
– Lecz ważne, aby bitwa jutrzejsza rozegrała się i aby cesarz Goliwen Sertuliusz nie powrócił z niej żywy. – Marek zniżył głos prawie do szeptu.
– Pamiętam nasze ustalenia, ptaki są odpowiednio przygotowane!
– Lecz, czy także odpowiednio wygłodzone?
– Inaczej być nie może, szlachetny panie.
– Doskonale! – Zadowolony dowódca zatarł ręce i oddalił się.
Po kilku minutach oczekiwania pojawił się władca Imperium w asyście swojej straży.
Złożywszy należne ukłony, wróżbita Tyberiusz przystąpił do pracy.
Najpierw rzucił zamaszystym ruchem prawej dłoni na środek jasnobeżowego placu garść ziaren złocistych i wypuścił kury z pierwszej klatki. Ptactwo, zgodnie z przewidywaniami pullulariusa, popędziło ku jedzeniu, jak oszalałe, błyskawicznie pochłaniając wszystko.
– Znakomicie – skwitował cesarz. – Bogowie są nam przychylni. A zatem jutro wyruszamy zbrojnie przeciw barbarzyńcom!
Następnie przeszli nieco dalej i pullularius rzucił lewą ręką na sąsiedni, zielonkawy plac ziarno brązowe, po czym wypuścił ptaki z drugiej klatki. Te także jadły chętnie i szybko. Rozbiegały się, to znowu powracały, tworząc gromadę.
– Znaczy się, bogowie ześlą nam wiktorię szybciej, niż się spodziewamy! Planowaną bitwę z pewnością wygramy! – Zadowolony monarcha kiwał głową, spoglądając na dziobiące kury.
Wróżbita przeprowadzał jeszcze kilkakrotnie podobne alektriomancje z zachowania kur, aby nieufny władca zyskał nareszcie stuprocentową pewność. Klatek z zapasowym ptactwem szybko ubywało.
Wreszcie przyszła pora na plac ostatni, na którym widniały dwa okręgi z wypisanymi literami.
A cóż to za wróżby? – pomyślał strwożony Marek Berdus, spoglądając z boku.
– Rzeknij mi zatem, Tyberiuszu, kto przeciw mnie knuje podle, spiski zdradzieckie czyniąc i jak najszybszego końca mego pragnąc! – rozkazał władca.
Wróżbita pokłonił się z szacunkiem, zaś przypatrujący się dowódca legionów wytrzeszczył oczy z przestrachu, z trudem przełykając ślinę przez ściśnięte gardło.
Celebrując cały proces Tyberiusz kładł na każdej z wypisanych liter jedno ziarno. Wypuszczając białego koguta i przyglądając się jego błyskawicznemu pałaszowaniu karmy, wskazał litery, które ptak wybrał jako pierwsze przy zjadanych ziarnach. Potem czynność powtórzył w drugim okręgu, wypuszczając czarnego koguta. Wynik był ten sam.
– M-A-R-E-K – odczytał spokojnie pullularius.
– Czy mam rozumieć, że moim głównym wrogiem jest… najbardziej zaufany wódz, Marek? – Zdumiony Goliwen Sertuliusz powiódł wzrokiem po zgromadzonych.
Stojący obok dowódca zbladł i rzucił wróżbicie nienawistne spojrzenie.
Straże aresztowały go i wyprowadziły z placu celem natychmiastowego stracenia.
– Odszukać też wszystkich Marków w senacie, wśród służby i mych przyjaciół, po czym zgładzić. Tak dla pewności! – rozkazał swemu doradcy cesarz, a następnie zwrócił się do wróżbity:
– Dziękuję ci, czcigodny pullulariusie Tyberiuszu. Ocaliłeś moje życie i cały Rzym przed tym zdrajcą!
Wróżbita skłonił się nisko i przyjął sowitą zapłatę od hojnego Goliwena Sertuliusza, który szybko odszedł.
Nagle nieopodal wyjścia rozległy się przerażające wrzaski. Tyberiusz podszedł tam prędko i ujrzał leżących we krwi gwardzistów cesarskich, samego władcę oraz wodza legionów. Tłum gapiów zbierał się nad nimi, rozprawiając z entuzjazmem o tym, co zaszło.
– Panie, sławetny wódz Marek Berdus uczynił nagły zwrot ciała, po czym sięgnął do pasa i ugodził znienacka ukrytymi mieczami obu prowadzących go strażników! Gdy ci padli, rzucił się na cezara, wbijając mu jedno ostrze w gardło! Widząc to, zaskoczony doradca monarchy zranił mordercę śmiertelnie sztyletem. Tenże wódz natomiast, przed skonaniem, zdołał jeszcze pchnąć silnie ku senatorowi wydobytą ze swego serca, okrwawioną broń. Krótko zatem mówiąc, w tak znikomym czasie pozabijali się wszyscy! – relacjonował podekscytowany sługa Tyberiusza, młodzieniec imieniem Adanem.
Wróżbita potrząsnął głową z niezadowoleniem, szepcząc do siebie:
– Przenigdy nie zrozumiem śmiertelników, ani też pobudek nimi kierujących!
Do młodzieńca natomiast głośno powiedział:
– Dobrze, że uczynili to chociaż przed wejściem, a nie wewnątrz placu wróżebnego, lecz i tak później sprzątać trzeba będzie. Na razie jednak ważniejsze sprawy zajmują me myśli.
Sięgnął do pokaźnego mieszka, zawieszonego obok pasa.
– Masz tu kilka sesterców – instruował pomocnika, podając mu wydobyte monety – udaj się z nimi czym prędzej na targ do naszego znajomego kupca i zakup dziesięć klatek z kurami. Tylko przykaż mu, tak na wszelki wypadek, bo powinien pamiętać, że mają być co najmniej od kilku dni nie karmione. Zabierz wóz, by pomieścić je wszystkie!
– Panie, nie pojmuję. – Młokos popatrzył zdumiony na pieniądze. – Przecież mamy kury!
– Owszem, ale za mało.
– Dwadzieścia klatek to za mało? W każdej mieści się…
– Mamy wiele kur, to prawda – przerwał mu zniecierpliwiony pullularius – lecz wszystkie one zostały już wykorzystane. Ten cesarz był zbyt nieufny, nakazał zatem powtarzać wielokrotnie rytuały. Choć w sumie, nie wiem, po co, skoro przecież i tak teraz nie żyje i o żadnej wyprawie zbrojnej mowy być nie może! – dodał rozzłoszczony.
– Wykorzystane? Cóż to znaczy, panie?
– Znaczy to mniej więcej tyle, że czeka nas dzisiaj jeszcze sporo odprawiania alektriomancji, a kur już do nich nie mamy.
– Nie mamy? Jakże to, szlachetny Tyberiuszu? – Adanem wskazał na przeznaczone do wróżb, rozległe place z pokaźną ilością spacerującego drobiu. – A co z nimi? Czy te mamy pozabijać?
– W żadnym wypadku! Wszystkie kury są nam potrzebne. Po zakupieniu i przywiezieniu nowych, wygłodniałych, owe wypuszczone i najedzone złapiesz i na powrót wsadzisz do klatek, lecz wcześniej klatki te odpowiednio oznaczysz!
– Co? Nic nie rozumiem…
– I dlatego właśnie ja jestem pullulariusem, a ty jedynie moim sługą – odparł spokojnie Tyberiusz i dłonią wskazał mu kierunek targowiska.
Adanem odbiegł, zabierając po drodze wóz.
Pullularius odszedł zmęczony do domu, aby nieco odpocząć, nim przybędą nowi chętni i zaczną się kolejne wróżby.
Gdy zamknął drzwi i zasłonił okna, przemienił się w postać brzuchatego boga Bachusa. Z drugiego pomieszczenia wyszła urokliwa niewiasta, Menada, która podała mu wypełniony po brzegi kielich. Potem zaczęła całować głowę i masować skronie boga.
– Ten twój brat, Adanem, to ciołek, jakich mało! – rzucił nieco zdenerwowany, po czym z lubością dotknął ustami pucharu.
– Takiego chciałeś… – mówiła z uśmiechem, całując go namiętnie. – Niezbyt rozgarniętego, aby niczego nie pojął. I aby nie szukał swego pana, prawdziwego pullulariusa Tyberiusza.
– Rzuciłbym dawno tę robotę, ale smak wina w Wiecznym Mieście rekompensuje mi wszelkie niedogodności. Za ów wyborny trunek mogę być wróżbitą nawet do końca świata! – Bachus roześmiał się i objął czule kochankę.
– A co zrobimy z prawdziwym Tyberiuszem?
– Może biedaka w coś zamienimy? – zapytał i uśmiechnął się chytrze.
– Masz jakiś pomysł, najdroższy?
– Hm. Owszem. Brakuje nam… niewykorzystanego koguta!
– Niewykorzystanego? Czyń więc swoją powinność, ukochany – rzekła, zawieszając ręce na szyi Bachusa – cokolwiek to znaczy…