- Opowiadanie: marzan - Żaba III: Tombraider

Żaba III: Tombraider

– Ej, a dla­cze­go ty o mnie pi­szesz? Prze­cież „Żabę” pisał za­wsze Ano­nim!

– Irtil, pro­szę, odłóż ło­pa­tę do re­kwi­zy­tor­ni. Mogę pisać o do­wol­nym bo­ha­te­rze. Pierw­sze opo­wia­da­nie na forum na­pi­sa­łem o wiedź­mi­nie, a jego wy­my­ślił Sap­kow­ski.

– To ty je­steś ra­bu­siem bo­ha­te­rów?

– Ra­czej sła­wię ich dzie­je…

– Skoro każdy może pisać o każ­dym, to może niech ten Sap­kow­ski o mnie na­pi­sze? Bo coś mi się zdaje, że zrobi to sto razy le­piej niż ty!

– Sap­kow­ski pisze o Yen­ne­fer. Albo ra­czej pisał. Trze­ba czuć bo­ha­ter­kę, żeby o niej pisać.

– Ja ci zaraz po­czu­ję bo­ha­ter­kę! Ło­pa­tę po­czu­jesz! Nie dość, że rabuś, to jesz­cze po­żą­dli­wy! O, pro­szę, tutaj scenę widzę, na oko szes­na­ście plus, jak nie osiem­na­ście!

– Irtil, nie na­rze­kaj! Ano­nim obie­cał ci nową kiec­kę i co? Na­pi­sał ci kiec­kę? A ja tak!

– A gdzie niby ona jest?

– Na końcu. Czy­ta­łaś do końca?

– No nie… na tej sce­nie się za­trzy­ma­łam.

– Wiesz, to może ja cię zo­sta­wię z czy­tel­ni­ka­mi, do­czy­tasz resz­tę i od­pi­szesz na ko­men­ta­rze? Tylko pa­mię­taj, nie walić ło­pa­tą! Ko­niecz­nie pokaż linki do opo­wia­dań:

“Żaba”

 “Żaba II: Ze­msta nie­to­pe­rza”

Aha, prze­każ po­dzię­ko­wa­nia tym, bez któ­rych nie by­ło­by ko­lej­nych czę­ści „Żaby”. Po­dzię­kuj Jolce za en­tu­zjazm, Bruce, Am­bush, Koali, SNDWLKR i Skry­te­mu za dobre słowo. Re­gu­la­to­rom za wy­trwa­łe tro­pie­nie błę­dów. Śli­ma­ko­wi Za­gła­dy za cie­ka­wość i wni­kli­wość. Tar­ni­nie za wszyst­kie te rze­czy na raz!

Nie za­po­mnij też ukło­nić się Hol­ly­Hell za be­to­wa­nie!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Żaba III: Tombraider

Z prze­rwa­ne­go snu pa­mię­ta­łem tylko walkę z ol­brzy­mem, który mnie zmiażdżyć owło­sio­ną stopą. De­spe­rac­ko pró­bo­wa­łem uwol­nić się od cię­żaru zgnia­ta­ją­cego pierś.

Usły­sza­łem wes­tchnię­cie i otwo­rzy­łem oczy. Roz­czo­chra­ne włosy, ła­sko­czą­ce w nos, nie na­le­ża­ły wcale do mon­strum ze snu, tylko do Irtil. Ko­bie­ta prze­ło­ży­ła głowę na moje ramię, szu­ka­jąc wy­god­niej­szej po­zy­cji. Od­gar­ną­łem włosy z jej po­licz­ka. Spoj­rza­łem na oświe­tlo­ną księ­ży­cem twarz, ła­god­ną i może nawet roz­ma­rzo­ną. Bałem się, że kiedy tylko otwo­rzy oczy, jej rysy zmąci nie­po­kój.

Kiedy przed kil­ko­ma mie­sią­ca­mi przedar­łem się przez ośnie­żo­ne góry i tra­fi­łem do wio­ski, w któ­rej miesz­ka­ła Irtil, byłem ranny w każ­dym zna­cze­niu tego słowa. Nie chcia­łem dłu­żej wy­ko­ny­wać roz­ka­zów ata­ko­wania ro­da­ków, pod­czas gdy do Sta­re­go Pań­stwa wkra­cza­ła armia Te­we­nu. Księ­stwo Gocen, choć oku­po­wa­ne, wy­da­wa­ło się spo­koj­nym miej­scem, gdzie można prze­cze­kać wo­jen­ną za­wie­ru­chę.

Irtil nie była opie­kuń­cza, nie wy­cie­ra­ła potu z czoła ani nie opa­try­wa­ła ran. Dzie­li­ła się tym, co miała. Przy­cho­dzi­ła wie­dzio­na cie­ka­wo­ścią, nie współ­czu­ciem. Kiedy przy ko­lej­nej wi­zy­cie usia­dła z dru­giej stro­ny pa­le­ni­ska, za­czę­li­śmy roz­ma­wiać jak dwój­ka przy­ja­ciół, któ­rzy nie wi­dzie­li się od dzie­ciń­stwa. Po­tra­fi­ła w jed­nej chwi­li przejść od za­chwy­tu do furii, ale wła­śnie w tym zna­la­złem uko­je­nie. Nie znała in­tryg ani za­kła­ma­nia.

Teraz, za­miast wieść spo­koj­ne życie w go­spo­dar­stwie ro­dzi­ców, stała się po­szu­ki­wa­nym zbie­giem, po­dob­nie jak jej brat i wuj. Od ty­go­dnia ukry­wa­li­śmy się w pa­ster­skiej cha­cie. Co mnie pod­ku­si­ło, żeby na­paść na te­weń­ski trans­port?

W oświe­tlo­nym księ­ży­cem oknie za­ko­ły­sa­ła się pa­ję­czy­na, po­kry­ta kro­pel­ka­mi rosy. Dłu­go­no­gi pająk wbiegł na sieć. Przez chwi­lę sie­dział na środ­ku, jakby cze­kał na zdo­bycz, ale potem po­wę­dro­wał po sko­sie w dół ku ob­wo­do­wi pa­ję­czy­ny, snu­jąc nową nić. Była znacz­nie grub­sza od resz­ty sieci i miała złoty po­łysk. Na skra­ju pa­ję­czy­ny zwie­rzę za­krę­ci­ło i utka­ło po­zio­mą linię. Kiedy znów za­wró­ci­ło ku środ­ko­wi, wy­da­wa­ło się, że za­mie­rza utwo­rzyć trój­kąt. Wierz­cho­łek fi­gu­ry był jed­nak po­strzę­pio­ny ni­czym zę­ba­ty szczyt wul­ka­nu. Zwie­rzę prze­bie­gło na śro­dek pod­sta­wy. Tam uplotło wy­peł­nio­ny złotą przę­dzą pro­sto­kąt, a na­stęp­nie zwień­czy­ło go pół­ko­lem.

To nie mógł być przy­pad­ko­wy wzór. Czyż­by bo­gi­ni, którą kie­dyś ura­to­wa­li­śmy z ma­gicz­nej pu­łap­ki, wresz­cie sobie o nas przy­po­mnia­ła?

Pająk za­czął tkać ko­lej­ny symbol. Był zbyt mały, bym z tej odległości mógł dostrzec wszystkie szczegóły. Ostroż­nie prze­ło­ży­łem głowę Irtil na worek wy­pcha­ny sia­nem. Wsta­łem z po­sła­nia i ru­szy­łem w stro­nę okna.

Brzęk­nę­ła miska, zostawiona na klepisku. Ortek ze­rwał się na równe nogi i z impetem wyrżnął głową w powałę. Wy­rwa­na z sufitu deska od­bi­ła się od pod­ło­gi i za­tań­czy­ła na jed­nym z koń­ców, wa­ha­jąc się to w prawo, to w lewo. Pył, osy­pu­ją­cy się z wy­je­dzo­nych przez kor­ni­ki otwo­rów, spadł wprost na głowę śpią­ce­go Behta, który po­tęż­nie kich­nął. Po­dmuch na­ru­szył nie­trwa­łą rów­no­wa­gę przed­mio­tu. Ze­rwa­łem się, by zła­pać deskę, ale było już za późno. Jej ko­niec wpadł pro­sto w pa­ję­czą sieć.

– Nie! Dla­cze­go?!

Pod­nio­słem deskę i ze zgro­zą pa­trzy­łem na drga­ją­ce w kon­wul­sjach nóżki pa­ją­ka.

– Co? Co się stało? – spy­tał Beht. Ortek ziew­nął, ma­ca­jąc się po gło­wie. Z ze­wnątrz do­bie­gło gniew­ne mruk­nię­cie niedź­wie­dzia, który spał przed chatą. Tylko Irtil wes­tchnę­ła słod­ko i prze­wró­ci­ła się na drugi bok.

– To był znak, znak od bogów! – Wska­za­łem roz­sma­ro­wa­ne po ścia­nie szcząt­ki pa­ję­czy­ny, które w ni­czym nie przy­po­mi­na­ły zło­te­go wzoru.

– Znów te kosz­ma­ry, Edan? – Beht po­ki­wał głową. – Znam jed­ne­go sza­ma­na, po­mo­że ci! Dobry jest, a jego grzy­by jesz­cze lep­sze… Jak za młodu tam za­sze­dłem, trzy dni potem bie­ga­łem z wil­ka­mi, na­gu­teń­ki… Jedna wil­czy­ca takie mięk­kie fu­ter­ko miała… – roz­ma­rzył się.

– Nie ob­cho­dzi mnie wil­czy­ca! To wska­zów­ka, pierw­sza od wielu dni! Któ­ryś z bogów wcie­lił się w pa­ją­ka, a wy go zgnie­tli­ście!

Do­pie­ro po wy­po­wie­dze­niu słów, przed ocza­mi po­ja­wi­ły mi się ob­ra­zy moż­li­wych kon­se­kwen­cji. W więk­szo­ści z nich nasz los był o wiele gor­szy od tego, co spo­tka­ło pa­ją­ka.

Ortek pod­szedł do mnie, spoj­rzał na ko­na­ją­ce zwie­rząt­ko, po­ki­wał głową i po­ło­żył wiel­ką dłoń na ra­mie­niu.

– Ja też stra­ci­łem żabkę! – Po jego po­licz­ku spły­nę­ła łza.

– Utkał z nici kształt góry, znam ją! W Sta­rym Pań­stwie mówią na nią Lo­do­wa Gar­dziel, a pa­ste­rze z Al­ta­da­ren zwą ją Górą Cieni.

– A in­nych nazw nie mają? – ode­zwał się Beht. – Ta­kich, co by mi się włos na gło­wie nie jeżył? Bo jak się za dużo jeży, to wy­pa­da, a łysy nie chcę wra­cać.

– Wi­dzia­łem sym­bol tu­ne­lu. To gro­bow­ce, wy­ku­te w ścia­nach ja­ski­ni się­ga­ją­cej do wnę­trza góry. Pa­ste­rze cho­wa­ją tam głowy swo­ich rodów…

– Że je od­ci­na­ją wcze­śniej? – ton głosu Behta zdra­dzał za­nie­po­ko­je­nie.

– Nie, nie o to cho­dzi… Całe ciała. Naj­waż­niej­szych z rodu.

– Bo to do­brze nie brzmi, włosy jesz­cze prze­bo­le­ję, ale głowę… I co to wszyst­ko ma wspól­ne­go z nami?

– Kiedy go zgnie­tli­ście, pająk tkał wła­śnie godło rodu króla Je­sen­da­la…

– Który nie żyje, w Sta­rym Pań­stwie żrą się o tron, i wła­śnie na­je­chał ich Tewen! – do­koń­czył za mnie Beht.

– Z grub­sza tak jest.

– A czy Je­sen­da­la nie zgła­dzi­ła księż­na Elen­ti, z ludu Al­ta­da­ren? Która też już nie żyje, praw­da?

– W za­sa­dzie tak.

– Zatem al­ta­da­reń­czy­cy mają po­wo­dy, by nie pałać mi­ło­ścią do Sta­re­go Pań­stwa. A skąd ty po­cho­dzisz, Edan?

– Ze Sta­re­go Pań­stwa… – przy­zna­łem, nieco zi­ry­to­wa­ny. Przez te py­ta­nia zdą­ży­łem za­po­mnieć, co mia­łem po­wie­dzieć. – Skąd tak się znasz na po­li­ty­ce, Beht?

– Bo jak czło­wiek całe dnie zie­mię orze, to ma czas na my­śle­nie o tym, co za­sły­szał, nie? Coś mi się zdaje, że zaraz po­wiesz, dla­cze­go mamy tam iść – kon­ty­nu­ował Beht. – Ale co tylko gębę otwo­rzysz, to trup się po­ja­wia. Nie po­wiem, że mi tu do­brze, ale przy­naj­mniej je­stem żywy. Jak widzę młot i ko­wa­dło, to nie pakuję tam pa­lu­chów.

– Daj wresz­cie skoń­czyć! W Lo­do­wej Gar­dzie­li po­grze­ba­na jest kró­lo­wa Efe­nel, babka Je­sen­da­la.

– A nie mó­wi­łem, że bę­dzie trup? – pod­su­mo­wał Beht z sa­tys­fak­cją w gło­sie. Roz­czo­chra­na Irtil usia­dła na po­sła­niu, mru­ga­jąc za­spa­ny­mi ocza­mi.

– Tylko coś mi się nie zga­dza. – Beht po­krę­cił głową. – Jakim cudem jest po­cho­wa­na w gó­rach, a nie w sto­li­cy?

– Kie­dyś Stare Pań­stwo i pa­ste­rze żyli w po­ko­ju. Efe­nel wy­bra­ła to miej­sce, bo lód za­cho­wu­je zwło­ki w nie­na­ru­szo­nym sta­nie. Miała ob­se­sję nie­śmier­tel­no­ści. Do­ży­ła dzie­więć­dzie­się­ciu sze­ściu lat. Kiedy zmar­ła, nadal była uwa­ża­na za pięk­ność. Jesz­cze za życia za­pła­ci­ła Ra­dzie Star­szych Al­ta­da­ren za prawo do po­chów­ku. Tak zruj­no­wa­ła tym fi­nan­se, że po jej śmier­ci syn po­sta­no­wił od­zy­skać złoto siłą… Beht, usną­łeś? Żad­nych pytań?

– A ja to co? – ode­zwa­ła się nagle Irtil. – Nie za­mie­rzam się wy­pra­wiać jesz­cze dalej od domu! A na pewno nie do miej­sca, gdzie jest zim­niej niż tu i są ja­kieś trupy!

– No cóż, zro­bisz, jak chcesz. Czy mó­wi­łem już, że do twa­rzy ci w tym wdzian­ku te­weń­skie­go pie­chu­ra? Te roz­dar­cia na pier­si i tyłku pod­kre­śla­ją twoją fi­gu­rę…

W izbie było ciem­no, ale mógł­bym przy­siąc, że w oczach Irtil za­pło­nę­ły ogni­ki gnie­wu.

– Zanim czymś we mnie rzu­cisz, daj do­koń­czyć! Otóż sły­sza­łem, że Efe­nel zo­sta­ła wy­pra­wio­na na tam­ten świat z po­kaź­nym za­pa­sem stro­jów, a więk­szo­ści z nich nie za­ło­ży­ła za życia ani razu. Pew­nie znaj­dzie się coś dla cie­bie.

Usły­sza­łem prych­nię­cie i w moją stro­nę nie po­le­ciał żaden przed­miot, co uzna­łem za po­myśl­ną wróż­bę.

– Zgoda, ale jeśli tylko do­tknę trupa, wra­cam pro­sto do domu! – ode­zwa­ła się w końcu Irtil.

– Beht, nie wi­dzisz, że bo­gi­ni chce się nam od­wdzię­czyć? – zwróciłem się do jej wuja. – Wresz­cie chce dać nam nie­zmie­rzo­ne skar­by, a my tego nie weź­mie­my?

– Jak­bym chciał coś komuś dać, to bym dał, a nie wy­sy­łał do ja­kiejś gar­dzie­li! Poza tym, nie mie­li­śmy po­ma­gać sio­strom i bratu? Nie taka była za­gad­ka bo­gi­ni?

– Kto na­dą­ży za bo­ga­mi… – Ostroż­nie ują­łem pa­ją­ka za nóżkę i wy­rzu­ci­łem go za okno.

* * *

– Nie mó­wi­łem, że w końcu tra­fi­my? Zaraz bę­dzie­my przy gro­bow­cu.

Tuż przed za­cho­dem słoń­ca wiatr roz­wiał chmu­ry spo­wi­ja­ją­ce szczyt. Za­lśni­ły błę­kit­ne ję­zo­ry lodu, wy­pły­wa­ją­ce spo­mię­dzy zę­ba­tej ko­ro­ny skał. Widok mo­gli­śmy po­dzi­wiać je­dy­nie przez chwi­lę. Wkrót­ce gęste kłęby mgły spły­nę­ły po zbo­czu i wy­peł­ni­ły wąwóz, któ­rym biegł szlak.

– A skąd niby wiesz? Może roz­bi­je­my obóz i po­szu­ka­my wej­ścia rano? – wy­stę­kał po­dą­ża­ją­cy za mną Beht i wy­trzą­snął ka­mie­nie z buta. Ścież­ka była zbyt wąska i ka­mie­ni­sta, by je­chać wierz­chem. Pro­wa­dzi­li­śmy konie za sobą.

– Tym szla­kiem Al­ta­da­reń­czy­cy no­si­li ciała zmar­łych. Ro­bi­li to w jeden dzień.

– Sły­sza­łem, że oni zmie­nia­ją się w kozy – po­wie­dział Beht z miną znaw­cy. – Mo­że­my trzy dni tak dra­ło­wać.

– To tak nie dzia­ła. Tylko bo­go­wie, ma­go­wie i sza­ma­ni mogą pro­sić zwie­rzę­ta o uży­cze­nie ciała…

– Edan, niedź­wiedź! – roz­legł się pod­nie­sio­ny głos Irtil, która szła na końcu.

– Co niby z niedź­wie­dziem?

– Włos mu się zje­żył i mru­czy.

– On coś jadł ostat­nio? – wtrą­cił Beht. – Bo ten niedź­wiedź po­dej­rza­ny jakiś, że się tak za nami włó­czy. Może tylko czeka, żeby nas chap­snąć?

Roz­le­gło się kra­ka­nie. Chwi­lę póź­niej gniew­ny po­mruk niedź­wie­dzia tak przy­brał na sile, że nawet ja go usły­sza­łem. Koń szarp­nął za uwiąz.

– Gaw­ron? O, i jesz­cze jeden! – Beht wska­zał czar­ne pta­szy­sko, które usia­dło na ka­mie­niu i ga­pi­ło się na nas.

Niedź­wiedź przy­śpie­szył kroku. Po­ry­ki­wał gniew­nie, pło­sząc ptaki sie­dzą­ce z boku ścież­ki. Do­pie­ro teraz za­uwa­ży­łem, ile ich jest. Skąd się wzię­ły? Z chmu­ry?

– Chodź­cie! Widzę wej­ście!

Prze­smyk mię­dzy skal­ny­mi ścia­na­mi, przez któ­ry le­d­wie się prze­ci­ska­ły ob­ju­czo­ne konie, roz­sze­rzał się w owal­ny ko­cioł, oto­czo­ny ru­mo­wi­ska­mi. Na jego prze­ciw­nym brze­gu doj­rza­łem ciem­ny otwór ja­ski­ni.

Gaw­ron prze­le­ciał mi tuż nad głową. Po chwi­li ko­lej­ny ptak usiadł na ju­kach konia. Ten ner­wo­wo po­trzą­snął łbem i po­ło­żył uszy.

– Sio mi stąd! Może pa­ste­rze da­wa­li im dary, od­pro­wa­dza­jąc zmar­łych? – spy­ta­łem Behta, ale ten nie od­po­wie­dział. Opę­dzał się od krą­żą­cych nad nim gaw­ro­nów.

– Szlag by tra­fił te pta­szy­ska!

Kiedy tylko wy­do­sta­łem się na otwar­tą prze­strzeń dna kotła, wy­ją­łem po­chod­nię i za­pa­li­łem ją. Może to od­stra­szy gaw­ro­ny? Do­pie­ro kiedy ogień roz­pa­lił się w pełni, do­strze­głem wśród ka­mie­ni ru­sza­ją­ce się cie­nie pta­ków. Były ich setki.

Z wą­wo­zu wy­bie­gły naj­pierw spło­szo­ne konie, a chwi­lę póź­niej Irtil i Ortek. Si­łacz sta­rał się osła­niać sio­strę, jak tylko mógł. Gaw­ro­ny sia­da­ły na jego ra­mio­nach i gło­wie, ude­rza­jąc dzio­ba­mi i dra­piąc pa­zu­ra­mi. W miej­sce każ­de­go strą­co­ne­go ptaka po­ja­wia­ło się kilka na­stęp­nych. Do­bie­głem do Irtil. Za­czą­łem walić na oślep po­chod­nią w chma­rę kłę­bią­cą się nad jej głową. Po­czu­łem swąd pa­lo­nych piór. Obok nas prze­biegł niedź­wiedź, z kil­ko­ma gaw­ro­na­mi wcze­pio­ny­mi w grzbiet.

– Do gro­bow­ca, szyb­ko!

Ptaki stały się bar­dziej za­wzię­te. Ja­ski­nia nie wy­da­wa­ła się ich od­stra­szać, ale przy­naj­mniej nad­la­ty­wa­ły z jed­ne­go kie­run­ku, co uła­twia­ło obro­nę. Po­tkną­łem się o coś dłu­gie­go i grze­cho­czą­ce­go. Zer­k­ną­łem pod stopy. To były kości, setki wy­bie­la­łych gna­tów, żeber i cza­szek!

Kil­ka­dzie­siąt stóp od wej­ścia wpa­dłem na Behta. Za nim stały stło­czo­ne konie i niedź­wiedź z py­skiem peł­nym czar­nych piór.

– Za­mar­z­nię­te! Wej­ście blo­ku­je lód!

– Na Ner­kla, toż to mo­gi­ła! Dawaj co­kol­wiek – po­chod­nie, mie­cze… dla Irtil ło­pa­tę… Ortek, ru­szże się, nie kul się tak!… z tym Ner­klem to nie­chcą­cy… do dia­ska, drugi raz!

Wybór broni oka­zał się dość trud­ny. Widły – po co Beht za­brał widły? – zbyt szyb­ko za­pcha­ły się na­bi­ty­mi na kolce tru­chła­mi. To­po­rek miał zbyt mały za­sięg. Osta­tecz­nie zo­sta­łem przy mie­czu, który nie był ide­al­ny, ale po­nie­waż ma­cha­łem nim pół życia, szło mi to w miarę spraw­nie. Ło­pa­ta też spra­wo­wa­ła się nie­źle, choć wi­dzia­łem, że Irtil opada z sił.

– Irtil, po­trze­bu­je­my magii! – krzyk­ną­łem, ła­piąc za ogon gaw­ro­na, który usi­ło­wał wy­dłu­bać mi oko.

– Nie po­tra­fię tak na za­wo­ła­nie!

– Z nie­to­pe­rza­mi po­tra­fi­łaś!

– Byłam wście­kła! Prze­ra­żo­na! Wal­czy­łam o życie! Sio, ty pa­sku­do! – Szarp­nę­ła za skrzy­dło ptaka, który za­plą­tał się pa­zu­ra­mi w jej włosy.

– A teraz niby nie?

– Zna­lazł się ten, co po­tra­fi na za­wo­ła­nie!

– No miecz wy­cią­gam i walę.

– Tak? A ten drugi miecz?

– Jaki drugi? Aaa, do tego pi­jesz… Ortek, kilof nie tym koń­cem! Beht, daj mu do łapy coś in­ne­go!

– Kto tu musi mieć na­strój?

– Tak? A kto naj­pierw kusi, roz­pa­la, a póź­niej leży jak śpią­ca kró­lew­na i tylko och i ach?

– Ale sobie mo­ment wy­bra­li­ście! – wtrą­cił Beht, jed­no­cze­śnie przy­pa­la­jąc po­chod­nią na­tar­czy­we­go ptaka, który wy­dzie­rał się wnie­bo­gło­sy.

W myślach rozbrzmiały mi słowa Irtil. Byłam wście­kła. Może to jest klu­czem?

– Pi­skać i stę­kać to nawet Al­me­na po­tra­fi­!

Zmarsz­czy­ła groź­nie brwi.

– Córka mły­na­rza? Ta cy­ca­ta wy­wło­ka? Co ci do niej?

Do­strze­głem pierw­sze ma­gicz­ne iskier­ki na koń­cach pal­ców Irtil, za­ci­śnię­tych na ło­pa­cie.

– Mó­wi­li, że jak ty­łecz­kiem za­krę­ci, to całą noc nie usta­je… A że krą­glut­ka tu i ów­dzie, to tylko oko cie­szy…

Iskry się wy­dłu­ży­ły i się­gnę­ły za nad­gar­stek. Do ośle­pia­ją­cej bieli do­łą­czy­ła czer­wień, błę­kit i brąz. Sztych ło­pa­ty za­czął siać za­gła­dę wśród gaw­ro­nów, ci­ska­jąc je o ścia­ny ja­ski­ni.

– Niby czyje oko? I… I niech­by spró­bo­wa­ła ło­pa­tą wy­wi­jać, albo po gó­rach bie­gać! O wła­sne cyce by się po­tknę­ła!

– Jak ostat­nio masło ubi­ja­ła, to cał­kiem zgrab­nie się ru­sza­ły… a trzo­nek ma­sel­ni­cy co i raz przy­tu­la­ły…

Iskry wy­strze­li­ły na przed­ra­mio­na, wspi­na­jąc się coraz wyżej. Ło­pa­ta nie po­sy­ła­ła już pta­ków na ścia­nę, tylko miaż­dży­ła je w locie. W po­wie­trzu za­wi­ro­wa­ły czar­ne pióra, jakby ktoś roz­pruł po­dusz­kę.

Nad­szedł czas na ry­zy­kow­ną część planu.

– Irtil, jak już wró­ci­my, to może za­pro­si­my Al­me­nę na wie­czór? Jak za­lo­ty tak cię męczą, to w nocy od­pocz­niesz…

Schy­li­łem się w samą porę, by nie zdo­być guza na czole. Sztych ło­pa­ty za­to­czył krąg wokół Irtil, ma­sa­kru­jąc jesz­cze wię­cej gaw­ro­nów. Koń­ców­ki wło­sów dziew­czy­ny unio­sły się jak przed let­nią burzą. Mo­gła­by za­bi­jać samym spoj­rze­niem oczu, przy­mru­żo­nych jak u dzi­kie­go kota. Co­fa­łem się w stro­nę lo­do­wej prze­gro­dy.

– A z ta­ki­mi bio­der­ka­mi mnó­stwo dzie­ci uro­dzi… I wy­kar­mić ma czym…

Opar­łem się ple­ca­mi o lód. Irtil otoczył biały roz­błysk. Na czole po­czu­łem pęd po­wie­trza, usły­sza­łem huk pę­ka­ją­ce­go me­ta­lu, a na głowę po­sy­pa­ła się la­wi­na okru­chów lodu.

Zro­zu­mia­łem, że roz­myśl­nie chy­bi­ła. Stała o krok, roz­czo­chra­na, za­krwa­wio­na i po­kry­ta pió­ra­mi, pod któ­ry­mi nadal bły­ska­ły iskry. W dło­niach trzy­ma­ła reszt­ki zła­ma­ne­go trzon­ka. Po po­licz­kach cie­kły łzy.

– Irtil, prze­pra­szam! Je­steś tylko ty! Mu­sia­łem jakoś obu­dzić w tobie magię!

Roz­legł się głu­chy grzmot. Lo­do­wa prze­gro­da po­kry­ła się siat­ką spę­kań.

– Ortek, uderz w lód! Za nim jest uwię­zio­na żabka!

W chwi­li, w któ­rej wy­my­śli­łem kłam­stwo, zda­łem sobie spra­wę, że będę mu­siał z niego wy­brnąć, i to cał­kiem szyb­ko. Śmierć przez za­dzio­ba­nie gro­zi­ła jed­nak tu i teraz, a zgon na sku­tek udu­sze­nia ła­pa­mi Or­te­ka mo­głem nieco od­wlec.

Ortek roz­pę­dził się i wy­rżnął bar­kiem w nad­wą­tlo­ną prze­gro­dę. Wiel­ki blok od­kru­szył się i wpadł do wnę­trza tu­ne­lu. Otwór był wy­star­cza­ją­co duży, by zmie­ści­ły się w nim konie.

– Szyb­ko, do środ­ka! Potem za­ta­ra­su­je­my przej­ście!

Pod­bie­głem do Irtil. Po­ca­ło­wa­łem ją. W tej samej chwi­li iskry prze­sko­czy­ły na mnie, a na­stęp­nie za­tań­czy­ły przed ciem­nie­ją­cą za­sło­ną po­wiek.

* * *

Kosz­mar o wiel­ko­lu­dzie dep­czą­cym pierś po­wró­cił. Tym razem wło­cha­ta stopa zma­te­ria­li­zo­wa­ła się w po­sta­ci łapy niedź­wie­dzia. Odło­ży­łem ją na bok, spo­glą­da­jąc ze zdzi­wie­niem na pysk spo­czy­wa­ją­cy obok mojej głowy. Wy­do­by­wa­ją­cy się z niego za­pach wina nie wy­da­wał się pa­sować do zwie­rzę­cia.

– O, wresz­cie się ksią­żę obu­dził! – Usły­sza­łem głos Behta.

– Ksią­żę?

– No, bo my wszy­scy teraz ksią­żę­ta, tylko rządy krót­kie będą…

– Beht, jakiś bóg cię na­wie­dził, że mó­wisz za­gad­ka­mi? A, o to cho­dzi! – Do­strze­głem błysz­czą­ce w świe­tle po­chod­ni złote i srebr­ne nici. Le­ża­łem w wiel­kim sto­sie ubrań.

– Mam jedną dobrą wia­do­mość i wiele…

– Niech zgad­nę: je­ste­śmy w gro­bow­cu Efe­nel.

– Edan, to ja chcia­łem powiedzieć coś do­bre­go! Zatem grób, moim spry­tem, zna­leźć się udało, a i do środ­ka gład­ko we­szli­śmy. Tyle że ka­mien­ne wrota się za­war­ły, i nijak nie da rady wyjść. No i niedź­wiedź zgłod­niał. Nie wie­dzie­li­śmy, czy mu jesz­cze bur­czy w brzu­chu, czy już w gar­dle. Ale że zna­leź­li­śmy butlę wina, to je Irtil wy­sie­dzia­ła jak jajo, żeby od­mar­z­ło, i go spo­ili­śmy. Jesz­cze kapka zo­sta­ła.

– Może uśnie, jak na zimę?

– Za chudy jest, obu­dzi się z głodu.

Usły­sza­łem brzęk­nię­cie, do­cho­dzą­ce z ciem­nej czę­ści gro­bow­ca.

– Ortek szuka żaby – wy­ja­śnił Beht.

– Tutaj?

– Nie mo­gli­śmy me­cha­ni­zmu do otwie­ra­nia ru­szyć…  coś rzec mu­sia­łem.

– Za szyb­ko się uczysz, Beht. A gdy­byś mu teraz po­wie­dział, że żaba jest poza gro­bow­cem?

– Me­cha­ni­zmu, Edan. Chyba wy­raź­nie gadam! Wrót to i sto chło­pa nie ruszy. Z tej stro­ny me­cha­ni­zmu nie ma.

Wy­grze­ba­łem się z góry szat i do­pie­ro wtedy po­czu­łem, jak jest zimno. Kiedy do­tkną­łem me­ta­lo­wej sprzącz­ki, przy­war­ła do palca.

– Gdzie Irtil?

– Spraw­dza­ła, czy wino nie skwa­śnia­ło. Owinąłem ją w futra.

– Musi być przy­czy­na, dla któ­rej bo­go­wie nas tu spro­wa­dzi­li. I dru­gie wyj­ście. Ci, któ­rzy żyją ułudą nie­śmier­tel­no­ści, nie dają się zabić gwoź­dzia­mi w trum­nie. Mamy jesz­cze po­chod­nie?

– Zna­la­złem cały stos won­nych świec. I kró­lo­wa nie jest wcale w trum­nie. Sie­dzi na tro­nie, w są­sied­niej ko­mo­rze. Za­bal­sa­mo­wa­na czy za­mro­żo­na, nie wiem.

– Do­brze. Obej­dę gro­bo­wiec, może coś znaj­dę. Jak konie?

– Okry­wa­łem je, ale trzę­są się z zimna. Wody też nie ma, a kró­lo­wej owsa na tam­ten świat nikt nie spa­ko­wał. Tyle, co w moim ba­ga­żu.

– Po­tra­fisz się mo­dlić, Beht?

– O, jesz­cze jak…

– To spró­buj spy­tać bo­gi­nię, dla­cze­go nas tu ze­sła­ła! Bo jeśli tak wy­glą­da na­gro­da, szko­da było fa­ty­gi, żeby ją ra­to­wać.

– A ty? Nie py­tasz?

– Cią­gle, ale jakoś nie ma od­po­wie­dzi. Może zbyt wiele przy tym prze­klinam?

* * *

Beht i Ortek spali, otu­le­ni fu­trem z gro­no­sta­jów. U ich stóp leżał niedź­wiedź. Brodę wuja spo­wi­jał szron, a na ko­szu­li brata do­strze­głam złotą bro­szę w kształ­cie żaby. Edan drze­mał w dru­gim kącie po­miesz­cze­nia, za­ko­pa­ny w górze ba­lo­wych sukni. W skost­nia­łej ręce wciąż tkwi­ła do­pa­la­ją­ca się świe­ca. Wy­ję­łam przed­miot z dłoni, ogrza­łam palce cie­płem od­de­chu i wsu­nę­łam pod ma­te­riał. Po­ca­ło­wa­łam go w po­li­czek.

Owi­nę­łam się szczel­niej futrem, po­pra­wi­łam rze­mie­nie mo­cu­ją­ce szale z lisów wokół bo­sych stóp i po­drep­ta­łam w stro­nę głów­nej ko­mo­ry gro­bow­ca. Sie­dzą­ca na tro­nie ko­bie­ta prze­ra­zi­ła mnie, kiedy zo­ba­czy­łam ją po raz pierw­szy, ale teraz po­czu­łam cie­ka­wość. W prze­ci­wień­stwie do resz­ty ubrań zgro­ma­dzo­nych w kryp­cie, jej szata była skrom­na. Wy­glą­da­ła jak ubra­nie piel­grzy­ma: pro­sta spód­ni­ca za kost­ki, dam­ska ko­szu­la, rozpinana ka­mi­zel­ka bez rękawów, szal. Wszyst­ko z jed­na­ko­we­go, be­żo­we­go ma­te­ria­łu. Brak było zdo­bień, szla­chet­nych ka­mie­ni i zło­ta. Do­mi­no­wał jeden wzór, dwa okrę­gi sty­ka­ją­ce się ze sobą, zde­for­mo­wa­ne w miej­scu spo­tka­nia. Kiedy się mu uważ­niej przyj­rza­łam, za­uwa­ży­łam, że nie jest to pła­ska fi­gu­ra, ale krzy­żu­ją­ca się wstę­ga.

Nie­spo­dzie­wa­nie wokół zro­bi­ło się ja­śniej. Spoj­rza­łam na świe­cę. Pło­mień palił się tak samo, jak po­przed­nio. To na moich pal­cach po­ja­wi­ły się iskier­ki! Wstrzy­ma­łam od­dech. Jesz­cze nie­daw­no tak bar­dzo chcia­łam mieć do­stęp do magii, by pomóc otwo­rzyć kryp­tę, ale nie mo­głam z sie­bie wy­krze­sać ab­so­lut­nie nic. Teraz moc się po­ja­wi­ła, ni z tego, ni z owego.

Dotąd nie mia­łam wiele do czy­nie­nia z magią. Kilka razy widziałam pokazy sztuczek na jarmarkach. Efek­ty ich dzia­ła­nia zdawały się tak ulot­ne, że rów­nie do­brze mogły być tylko złudzeniem, a ja nie lu­bi­łam być oszu­ki­wa­na. W roz­mo­wach star­szych osób sły­sza­łam wie­lo­krot­nie, że Gocen od­wró­cił się od magii, ufny w siłę i upór swo­ich miesz­kań­ców. Może dla­te­go Tewen tak szyb­ko nas zła­mał. Imię Ara­de­la, maga ognia, który spra­wił, że sto­li­ca pod­da­ła się w jeden dzień, było wy­ma­wia­ne jak prze­kleń­stwo.

Kiedy bo­gi­ni po­wie­dzia­ła, że je­stem klu­czem do magii, nie mo­głam w to uwie­rzyć. A jed­nak to wła­śnie ja uwol­ni­łam ją z pu­łap­ki! Od razu po­my­śla­łam o ro­dzi­cach. Oni mu­sie­li coś wie­dzieć! Opusz­cza­li­śmy wio­skę w po­śpie­chu i nie mie­li­śmy wiele czasu na roz­mo­wy, ale mimo to spró­bo­wa­łam.

Na­tknę­łam się tylko na nie­do­mó­wie­nia i mil­cze­nie. Po­kłó­ci­łam się z ojcem. Mia­łam coraz wię­cej pytań, nie tylko o mnie, ale rów­nież o Or­te­ka. Przy­wy­kłam do tego, że jest o głowę wyż­szy niż resz­ta męż­czyzn w wio­sce i po­tra­fi wy­rwać pień, z któ­rym nie daje sobie rady wół. Po­lu­bi­łam też jego cha­rak­ter, choć nie­raz tłu­ma­cze­nie mu pew­nych rze­czy do­pro­wa­dza­ło do szewskiej pasji. Dla mnie był po pro­stu ła­god­ny i wraż­li­wy. Ró­wie­śni­cy, któ­rzy twier­dzi­li ina­czej, koń­czy­li z po­ła­ma­nym nosem i śla­da­mi moich pa­znok­ci na twa­rzy. Czyż­by Ortek rów­nież był… szcze­gól­ny?

Spoj­rza­łam jesz­cze raz na za­mro­żo­ne ciało kró­lo­wej. Tron stał na wy­so­kim, ka­mien­nym po­de­ście. Pod jej brodą, wspar­tą na sple­cio­nych pal­cach, za­uwa­ży­łam błysz­czą­cy przed­miot. Za­wa­ha­łam się chwi­lę, po czym zła­pa­łam po­ręcz fo­te­la, po­sta­wi­łam stopę na kra­wę­dzi po­de­stu i wspię­łam się na niego. Nie ufa­łam bla­sko­wi iskie­rek i chcia­łam prze­ło­żyć świe­cę do dru­giej ręki, by oświe­tlić przed­miot. Wy­chy­li­łam się w stro­nę pier­si zmar­łej, ba­lan­su­jąc na jed­nej nodze…

Futro, któ­rym owi­nę­łam stopę, zsunęło się z oszro­nio­ne­go ka­mie­nia. Po­czu­łam, że spa­dam. Krzyk­nę­łam. Świe­ca wy­pa­dła z dłoni. Od­ru­cho­wo pró­bo­wa­łam się zła­pać cze­go­kol­wiek. Palce chwy­ci­ły mięk­ki szal, osła­nia­ją­cy szyję i ra­mio­na kró­lo­wej. Ma­te­riał naj­pierw za­ci­snął się wokół szyi, a potem zsu­nął z niej. Ru­nę­łam na ster­tę zdo­bio­nych skrzyń.

* * *

Po­czu­łem po­ca­łu­nek. Dla po­pę­ka­nych od mrozu warg była to w rów­nym stop­niu roz­kosz, jak tor­tu­ra, ale kiedy zo­ba­czy­łem twarz Irtil oświe­tlo­ną mi­go­czą­cym pło­mie­niem świe­cy, nie wa­ha­łem się długo. Na­kry­łem nas suk­nią i do­pie­ro wtedy od­wa­ży­łem się wsu­nąć skost­nia­łe palce mię­dzy jej włosy.

W do­ty­ku jej ust była dra­pież­ność, gwał­tow­ność i głód. Zmy­sły osza­la­ły, przy­gry­za­ne wargi bo­la­ły i do­ma­ga­ły się wię­cej. Wstrzy­ma­łem od­dech w oba­wie, że prze­rwę czar namiętnego tańca jej ję­zy­ka. Prze­rwa­ła tylko po to, by do­ci­snąć mnie moc­niej do po­sła­nia. Kiedy do­strze­głem iskier­ki na jej skó­rze, mi­mo­wol­nie za­drża­łem. Przy­po­mnia­łem sobie po­ca­łu­nek przy wej­ściu do ja­ski­ni. Irtil naj­wy­raź­niej od­czy­ta­ła to jako pod­nie­ce­nie, bo jej dłoń już nie roz­pi­na­ła mojej ko­szu­li, tylko rwała ją na strzę­py. Kiedy od­wio­dła drugą rękę, my­śla­łem, że ro­ze­rwie rów­nież ka­le­so­ny. Za­miast tego się­gnę­ła mię­dzy wła­sne uda.

Byłem pod­nie­co­ny, ale rów­nież za­sko­czo­ny. Nigdy wcze­śniej nie do­ty­ka­ła się tak w trak­cie zbli­że­nia. Może doj­rza­ła do tego, żeby wy­ja­wić pra­gnie­nia? Widok tego, co ro­bi­ła, roz­pa­lał mnie jesz­cze bar­dziej. Tylko przez mo­ment po­my­śla­łem, że może moje piesz­czo­ty już jej nie wy­star­cza­ją. Po­żą­da­nie szyb­ko za­głu­szy­ło nie­po­kój. Końce szala zwie­sza­ją­ce­go się z ra­mion Irtil na prze­mian opa­da­ły na mój brzuch i uno­si­ły się, ła­sko­cząc skórę.

* * *

Obu­dzi­łam się obok Edana. Nie pa­mię­ta­łam, jak się tu zna­la­złam, ale w pierw­szej chwi­li nie wy­da­wa­ło się to ważne. Przy­tu­li­łam głowę do jego ra­mie­nia i do­pie­ro wtedy po­czu­łam, jakie jest chłod­ne. Le­że­li­śmy pod gru­by­mi suk­nia­mi, ale zimno nie­ubła­ga­nie prze­ni­ka­ło przez ma­te­riał. Dla­cze­go nie miał na sobie ubra­nia? Ma­ca­jąc ręką wokół zna­la­złam strzęp­ki ko­szu­li, a potem ro­ze­rwa­ne no­gaw­ki ka­le­so­nów. Przy­lgnę­łam do niego i pró­bo­wa­łam rozgrzać lodowate ciało.

– Edan, wsta­waj! Edan!

Nie mo­głam go do­bu­dzić. Wy­czoł­ga­łam się spod sukni. Przy ster­cie ubrań wy­ma­ca­łam świe­cę, hub­kę i krze­si­wo. Po kilku pró­bach, przy któ­rych palce przy­ma­rza­ły mi do krze­si­wa, udało mi się wzniecić pło­mień.

– Edan, spójrz na mnie!

Otwo­rzył oczy. Wi­dział mnie i re­ago­wał na świa­tło, ale spoj­rze­nie wy­da­wa­ło się nie­obec­ne.

– Wsta­waj! Po­mo­żesz roz­pa­lić ogień. Nie­waż­ne, ile warte są te rze­czy. Mu­si­my się ogrzać!

Ze­bra­łam rzeź­bio­ne stoł­ki, drew­nia­ne fi­gu­ry ro­ślin i ple­cio­ne kosze, a potem wrzucałam je w ogień. Zro­bi­ło się cie­plej, ale stru­ga dymu wznio­sła się pod skle­pie­nie kryp­ty, two­rząc bury obłok. Edan do­pie­ro teraz za­czął dy­go­tać i szczę­kać zę­ba­mi. Po­mo­głam mu zna­leźć ubra­nie – wybór mie­li­śmy prze­cież ogrom­ny – i po­bie­głam do brata i wuja. Spostrzegłam, że niedź­wiedź po­ru­sza przez sen ła­pa­mi.

– Beht, znaj­dziesz młot? Ten, któ­rym ogłu­szy­li­śmy wtedy niedź­wie­dzia? Trzy­maj go pod ręką. Zimno ci, bra­cie?

Ortek ski­nął głową.

– Chodź­cie do ognia.

Edan nadal dy­go­tał.

– Mu­si­my zna­leźć wyj­ście – ode­zwał się do nas. – Może coś prze­oczy­li­śmy… Prze­szu­kaj­my każdą ścia­nę!

– Co z końmi? – spy­tał nagle Beht.

– Nie chcę ich sły­szeć, kiedy będą… – za­wa­ha­łam się, czy koń­czyć. – Mamy młot. Ten sam, co na niedź­wie­dzia.

– Irtil, zo­ba­czysz, czy w tych skrzy­niach z głów­nej ko­mo­ry nie ma cze­goś wię­cej niż fa­ta­łasz­ki? Czegokolwiek, co może się przy­dać. A może dasz radę roz­bu­dzić magię jesz­cze raz? Skoro roz­bi­łaś lód, może i z ka­mien­ny­mi wro­ta­mi się uda?

Przy­po­mnia­łam sobie iskier­ki na dło­niach, które po­ja­wi­ły się przy tro­nie kró­lo­wej. Tak, warto było spró­bo­wać. Owi­nę­łam szal wokół szyi – jakże cu­dow­nie cie­pły i mięk­ki się wy­da­wał! – i ru­szy­łam w stro­nę ko­mo­ry.

* * *

Zna­la­złam sporo me­ta­lo­wych przed­mio­tów – mis, garn­ków, ka­ra­fek i pu­cha­rów. Na­szy­ko­wa­łam naj­więk­szy ko­cio­łek – jeśli Beht wy­bi­je w nim dziu­rę, mo­że­my prze­ro­bić go na kozę, co zmniej­szy zu­ży­cie opału. Stwier­dzi­łam z sa­tys­fak­cją, że pier­sia­sta córka mły­na­rza na pewno by na to nie wpa­dła. Same skrzy­nie świet­nie nada­wa­ły się na opał.

Co jakiś czas spo­glą­da­łam na tron. Kusił jesz­cze bar­dziej niż przy po­przed­niej wi­zy­cie. Przy­su­nę­łam do po­stu­men­tu skrzyn­kę i sta­nę­łam na niej. Błysz­czą­cy przed­miot był me­da­lio­nem na srebr­nym łań­cusz­ku. Mia­łam na­dzie­ję, że wśród ogniw znaj­dę za­pię­cie.

Łań­cu­szek mu­siał za­cze­pić się o pod­szew­kę ka­mi­zel­ki. Si­ło­wa­łam się z nim, chu­cha­jąc parą na za­mro­żo­ną twarz Efe­nel. Kiedy byłam bli­ska suk­ce­su, zimny metal się wy­śli­zgnął ze zgra­bia­łych pal­ców, a dłoń trą­ci­ła rękę kró­lo­wej.

Na skó­rze po­ja­wi­ło się pęk­nię­cie. Po chwi­li od­pa­dła cała koń­czy­na. Ocze­ki­wa­łam ma­ka­brycz­ne­go wi­do­ku kości, wy­sta­ją­cej z uła­ma­ne­go ra­mie­nia. Zo­ba­czy­łam jed­nak gład­ką, jed­no­li­tą po­wierzch­nię.

To nie było ciało, tylko posąg, mi­ster­nie wy­rzeź­bio­ny z lodu. Zer­k­nę­łam na po­trza­ska­ne ka­wał­ki ręki, le­żą­ce na ka­mien­nej pod­ło­dze. Skoro była to tylko rzeź­ba, nie mia­łam opo­rów przed wy­ła­ma­niem dru­giej dłoni. Po­nie­waż nadal nie mo­głam od­cze­pić łań­cusz­ka, prze­cią­gnę­łam me­da­lion przez głowę. Rozpięłam kościane guziki kamizelki. Kiedy udało mi się przeciągnąć jedną stronę przez kikut ramienia, z drugą poszło już łatwo.

Do­tknię­cie pod­szew­ki przy­no­si­ło ulgę zmar­z­nię­tym pal­com. Zu­peł­nie jakby ka­mi­zel­ka miała we­wnętrz­ne źró­dło ener­gii! Od­cze­pi­łam wresz­cie me­da­lion. Zrzu­ci­łam z sie­bie futro i za­rzu­ci­łam ka­mi­zel­kę na ra­mio­na. Po­czu­łam mro­wie­nie na skó­rze, a potem przez całe ciało prze­szła fala go­rą­ca.

* * *

Beht stęk­nął. Para z od­de­chu osia­dła na go­be­li­nie. Tra­dy­cyj­nie do­sta­ła mu się naj­gor­sza ko­mo­ra, za­sta­wio­na przed­mio­ta­mi od pod­ło­gi do su­fi­tu. Na­rze­kał i prze­kli­nał tylko w pierw­szej chwi­li. Szyb­ko wpadł w po­dob­ny rytm, jak przy pra­cach w polu – orce, sia­niu i zbio­rach. Sys­te­ma­tycz­nie prze­sta­wiał i po­rząd­ko­wał rze­czy, do­dat­ko­wo se­gre­gu­jąc je we­dług war­to­ści han­dlo­wej i przy­dat­no­ści. Po ja­kimś cza­sie do­tarł do ścian.

Kątem oka do­strzegł ruch za sobą. Od­wró­cił się. Oczy nie wi­dzia­ły w ciem­no­ści rów­nie do­brze jak za mło­dych lat, więc lu­stro­wał po­miesz­cze­nie przez dłuż­szą chwi­lę. W końcu wró­cił do pracy. Mu­siał prze­sta­wić kufer, który blo­ko­wał doj­ście do dru­giej czę­ści ścia­ny. Przy­mar­z­nię­ty przed­miot nie dał się ru­szyć. Wresz­cie po paru kop­nia­kach kufer ode­rwał się od pod­ło­gi. Beht wci­snął się mię­dzy niego a ścia­nę, przy­kuc­nął, po czym na­parł na skrzy­nię no­ga­mi. Z prze­raź­li­wym zgrzy­tem skrzynia się prze­su­nęła, nie dalej niż o sze­ro­kość dłoni.

Nie­za­do­wo­lo­ny z re­zul­ta­tu, zła­pał wiel­ki, mo­sięż­ny świecz­nik i utrącił nim zamek. Od­chy­lił wieko. Przez chwi­lę wy­da­wa­ło mu się, że sły­szy sze­lest i od­głos kro­ków, ale skrzy­pie­nie za­wia­sów za­głu­szy­ło resz­tę. Na wszel­ki wy­pa­dek obej­rzał się za sie­bie. Czyż­by Edan lub Ortek po­sta­no­wi­li jed­nak przyjść mu z po­mo­cą? Zo­ba­czył tylko dłu­gie, drga­ją­ce cie­nie uło­żo­nych w ko­mo­rze stert rze­czy.

Po­krę­cił głową i po­chy­lił się nad ku­frem. Skrzy­nia była pełna cze­goś, co w pierw­szej chwi­li wziął za ob­ro­że dla psów. Kiedy jed­nak wy­cią­gnął kilka przed­mio­tów, wy­obraź­nia za­czę­ła pod­po­wia­dać mu inne za­sto­so­wa­nie. Czy pi­kant­ne hi­sto­rie, które za­sły­szał w karcz­mie, mogły być praw­dzi­we?

Znów usły­szał hałas. Tym razem zo­ba­czył sto­ją­cą kilka kro­ków za nim Irtil. Ode­tchnął.

–  Ładny ku­bra­czek zna­la­złaś! I sza­lik też ni­cze­go sobie! – Od­wró­cił się i na­chy­lił nad skrzy­nią. – Po­mo­żesz mi? Trze­ba to wy­wa­lić, żeby prze­su­nąć kufer.

– Załóż to.

– Żar­tów ci się za­chcie­wa!

– Załóż.

Głos brzmiał dziw­nie oschle. Słowa wy­szły z ust Irtil, ale ton do niej nie pa­so­wał.

– Sama sobie załóż! O, to chyba na cycki, takie małe, roz­miar pa­su­je…

Zna­la­zła się o krok od niego, choć znów nie usły­szał, jak pod­cho­dzi­ła. Do­tknę­ła jego pier­si otwar­tą dło­nią. Naj­pierw zo­ba­czył iskry peł­za­ją­ce po skó­rze sio­strze­ni­cy. Potem po­twor­na siła ci­snę­ła nim o ścia­nę.

* * *

Stuk, puk! Stuk, puk!

Ortek ude­rzał w ścia­nę drew­nia­nym młot­kiem i po­gwiz­dywał ra­do­śnie. Lubił takie za­da­nia: nie bu­dzi­ły w nim nie­po­ko­ju, że może coś zro­bić źle. Wy­star­czy­ło zna­leźć miej­sce, gdzie ka­mień wy­da­je inny dźwięk.

Prze­su­nął się o krok, po­chy­lił, za­czął znowu stu­kać. My­ślał o tym, jak ucie­szy się Irtil, jeśli uda mu się zna­leźć przej­ście. A jeśli nawet nie znaj­dzie, i tak po­kle­pie go po ple­cach, bo do ra­mie­nia już nie do­się­ga­ła. Może nawet Edan go po­chwa­li? Oj­ciec go nigdy nie chwa­lił, a Edan po­tra­fił rzu­cić miłe słów­ko. Wpraw­dzie z tą żabą nie wy­szło, ale może Ortek nie dość długo szu­kał? Edan miał za­wsze rację!

Stuk, puk! Stuk, stuk!

Aż pod­sko­czył z ra­do­ści. Za­stu­kał jesz­cze raz. Tak, od­głos był inny!

– Witaj, bra­cie!

– Zna­la­złem! – po­ka­zał z dumą ścia­nę. Na środ­ku wy­ry­te­go na niej wzoru znaj­do­wa­ła się nie­wiel­ka wnęka.

Po­de­szła ta­necz­nym kro­kiem. Zro­bi­ła obrót. Be­żo­wa spód­ni­ca za­wi­ro­wa­ła, rąbek się uniósł, a plisy roz­pro­sto­wa­ły. Pęd od­chy­lił rów­nież kra­wę­dzie roz­pię­tej ko­szu­li.

– Wi­dzisz, jaki je­steś spryt­ny?

Ortek zmie­szał się i po­chy­lił głowę, od­wra­ca­jąc wzrok. Irtil przy­tu­li­ła się do niego. Jedna dłoń po­wę­dro­wa­ła na pierś brata, druga opar­ła się o jego udo.

– Zi–zi–zimno ci, sio­stro?

– Go­rą­co. Ale ty masz zimne palce. Roz­grze­ję je.

Po­chy­li­ła głowę i do­tknę­ła war­ga­mi jego dłoni.

– D–d–dla­cze­go Irtil bawi się w pie­ska?

– Och, tak, w pie­ska… Mogę być twoją suką…

Prze­rwał jej głu­chy po­mruk. Niedź­wiedź prze­ci­skał się mię­dzy przed­mio­ta­mi. Ob­na­żył kły, a wło­sie na karku przy­po­mi­na­ło sztyw­ną szczot­kę.

– Bra­cie, niedź­wiedź chce mnie skrzyw­dzić! Po­zbądź się go!

Ortek ode­tchnął z ulgą. To po­tra­fił robić. Rzu­cił się na niedź­wie­dzia. Zwie­rzę sta­nę­ło na tyl­nych ła­pach. Na twa­rzy Irtil po­ja­wił się uśmiech: ostat­nim razem, w ja­ski­ni, brat po­wa­lił niedź­wie­dzia bez trudu.

Zwie­rzę nagle opa­dło na przed­nie łapy. Roz­pę­dzo­ny Ortek prze­ko­zioł­ko­wał przez jego grzbiet. Wpadł w ster­tę zło­tych gir­land, zdo­bio­nych kwiet­ny­mi mo­ty­wa­mi ze szla­chet­nych ka­mie­ni. Pró­bo­wał się pod­nieść, ale koń­czy­ny uwię­zły w ozdob­nych sznu­rach. Przy­po­mi­nał teraz wie­lo­ry­ba, który zła­pał się w sieć ry­bac­ką.

Na dło­niach Irtil roz­bły­sły iskry. Niedź­wiedź po­pa­trzył na nie, jeszcze raz wy­szcze­rzył kły, prych­nął i uciekł.

* * *

Kiedy usły­sza­łem za sobą czła­pa­nie, ro­zej­rza­łem się za bro­nią. Do kom­ple­tu kło­po­tów bra­ko­wa­ło tylko głod­nej be­stii! Szy­ko­wa­łem się, by ode­przeć atak. Tym­cza­sem niedź­wiedź za­trzy­mał się, po­pa­trzył na mnie, po czym pod­niósł łapę i wy­ko­nał nią dziw­ny, fa­li­sty ruch, za­czy­na­jąc przy po­sadz­ce, a koń­cząc na wy­so­ko­ści pyska. Mruk­nął i znów się na mnie gapił.

– Co, ska­le­czy­łeś się w łapę?

Niedź­wiedź po­krę­cił łbem.

– Ej, ty mnie ro­zu­miesz?

Mruk­nął za­chę­ca­ją­co.

– Zaraz… chcesz mi coś po­ka­zać?

Niedź­wiedź usiadł na za­dzie i wy­ko­nał fa­li­sty ruch, tym razem obie­ma przed­ni­mi ła­pa­mi.

– Dym? Coś się pali? Nie? Wąż? Dwa węże? Klep­sy­dra! O, wiem, czas, ty to mądry je­steś!

Niedź­wiedź za­krył łapą pysk.

– Nie? Nie czas?

Niedź­wiedź nie­spo­dzie­wa­nie spoj­rzał mię­dzy swoje tylne łapy, a na­stęp­nie po­krę­cił łbem.

– Co, coś nie tak z tobą? Nie, zaraz… nie ma… ko­bie­ta! Irtil!

Niedź­wiedź mruk­nął z za­do­wo­le­niem. Wy­ko­nał na­stęp­ny ruch ła­pa­mi.

– Trój­kąt… spód­ni­ca!

Po­dra­pał się po łbie.

– Pchła? Za­pchlona spód­ni­ca? Aha, do­pie­ro się za­sta­na­wiasz!

Po chwi­li się­gnął łapą po błysz­czą­cą bran­so­le­tę. Prze­su­nął ją przed sie­bie. Nie­spo­dzie­wa­nie na­krył łapą i za­czął się roz­glą­dać, uda­jąc zdzi­wie­nie.

– Coś jest, a potem nie ma? Za­gi­nio­ne! Irtil zgu­bi­ła spód­ni­cę!

Niedź­wiedź prych­nął i po­krę­cił łbem.

– Nie? A co ty ro­bisz z łapą? Chcesz podać mi łapę? Coś na łapie? Jest i nie ma? Sztucz­ka? Magia!

Zwie­rzę na­sro­ży­ło się i wark­nę­ło.

– Co, źle zga­dłem? Aha, to ciąg dal­szy. Zła magia. Zła Irtil w ma­gicz­nej spód­ni­cy? Nie? Irtil w złej ma­gicz­nej spó…

Przy­po­mnia­łem sobie szal. Za­klą­łem tak szpet­nie, że niedź­wiedź po­ło­żył uszy.

* * *

Irtil wci­snę­ła me­da­lion do otwo­ru w ścia­nie. Usły­sza­ła klik­nię­cie za­pad­ki.

– Ortek, pomóż pchnąć drzwi. Kra­wę­dzie przy­mar­z­ły.

Brat pod­szedł do ścia­ny. Pa­trzył tępo w pod­ło­gę, jakby ktoś prze­trą­cił jego mu­sku­lar­ny kark. Drżą­cy­mi pal­ca­mi chwy­cił brze­gi ka­mien­nej płyty.

Usły­sza­ła kroki. Zo­ba­czy­ła Edana. W ręku niósł młot. Z obucha broni ka­pa­ły czer­wo­ne kro­ple.

– Mój bo­ha­ter, jak za­wsze nie­za­wod­ny! Mo­głeś tylko ogłu­szyć niedź­wie­dzia!

Przyj­rza­ła się syl­wet­ce, rzu­ca­ją­cej długi cień na ścia­nę.

– Ma­rzy­łeś kie­dyś o wła­dzy? O tym, żeby zmie­nić los ludzi? Nie ja­kimś głu­pim na­pa­dem na trans­port. Two­rzyć hi­sto­rię! Stare Pań­stwo po­trze­bu­je wład­cy, a ci głup­cy nie za­ak­cep­tu­ją ko­bie­ty. Edan Mło­to­rę­ki. Po­słu­chaj, jak to brzmi!

– Efe­nel, praw­da? – ode­zwał się Edan. – Twoją duszę uwię­zio­no magią w tych sza­tach. To była tajemnica nie­śmier­tel­ności! Kiedy Irtil za­ło­ży­ła je, za­wład­nę­łaś jej cia­łem.

– Czy po­łą­czo­ne z moją wiecz­ną duszą nie jest ide­al­ne? Prze­cież go po­żą­dasz!

– Ko­cham Irtil, nie tylko po­żą­dam.

Uśmiech­nę­ła się trium­fal­nie. Pod­szedł do niej. Do­pie­ro teraz do­strze­gła, że czer­wo­ne kro­ple na mło­cie są za rzad­kie na krew. Wino?

Ko­niec rę­ko­je­ści trzep­nął ją w czoło, zanim zdą­ży­ła użyć magii. Stra­ci­ła przy­tom­ność i upa­dła na ster­tę go­be­li­nów.

– Czego się nie robi z mi­ło­ści… – wes­tchnął Edan.

* * *

Pło­mie­nie le­ni­wie po­chła­nia­ły ma­te­riał. Be­żo­wa tka­ni­na skwier­cza­ła, wstę­gi nie­skoń­czo­no­ści skrę­ca­ły się i pę­ka­ły, jakby nadal chcia­ły wal­czyć.

– My­ślisz, że Irtil bę­dzie coś pa­mię­tać, kiedy się ock­nie? – spy­ta­łem Behta.

– Oby nie! Spło­nie ze wsty­du.

– Masz jesz­cze ten przy­odziew­ek te­weń­skie­go pie­chu­ra?

– Irtil się wściek­nie, jeśli ka­żesz jej go za­ło­żyć.

– Prze­szka­dza ci to?

Uśmiech­nął się i po­krę­cił głową.

– Ani tro­chę.

Konie wy­grze­wa­ły się na słoń­cu i łap­czy­wie piły wodę ze stru­mie­nia. Po gaw­ro­nach nie było ani śladu.

– Go­to­wy na po­wrót do chło­du?

– A więc jed­nak! Wró­ci­my po te kla­mo­ty! – na twa­rzy Behta wy­kwitł uśmiech.

– Nie cał­kiem. Bo wiesz… ten sym­bol jed­nak nie był kró­lew­ski. Doj­rza­łem iden­tycz­ny na skle­pie­niu ja­ski­ni. To znak ludu Al­ta­da­ren, po­cho­dzi z cza­sów Wojny Bogów. Za­leż­nie od wer­sji le­gen­dy, ozna­cza Po­że­ra­cza Lodu lub Lo­do­we­go Po­że­ra­cza.

– A nie ma ja­kiejś innej wer­sji?

Koniec

Komentarze

Historia ciekawa, ładnie się rozwija, bogowie od czasu do czasu się wtrącą.

Interesująca wróżba z pająkiem. No, ogólnie ładnie napisane i czytało się dobrze.

Przy stercie ubrań wymacałam świecę, chubkę i krzesiwo.

Ojjjj. Paskudny ortograf.

Babska logika rządzi!

Irtil dziękuje Finkli za odwiedziny. Wstydzi się hubki jeszcze bardziej, niż swoich czynów jako Efenel! Zaraz wybierze się z powrotem do grobowca, żeby wymacać ową ortograficzną paskudę jeszcze raz i zrobić z nią porządek.

Nie wiem, czy warto wracać do grobowca z takiego powodu. Lepiej wysłać iskierkę magii, żeby rozwiązała problem. Magowie też mają prawo do pracy zdalnej! ;-)

Mam nadzieję, że żadna Irtil nie ucierpiała podczas korekty.

Babska logika rządzi!

Zajmująco i z humorem opisałeś kolejne przygody znajomych bohaterów, skutkiem czego opowiadanie czytało się całkiem dobrze, mimo że chłodem powiało. Scena, w której niedźwiedź „gra w kalambury” z Edanem, skutecznie mnie rozbawiła.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

który próbował wdeptać mnie w ziemię owłosioną stopą. Desperacko próbowałem uwolnić… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Pająk zaczął tworzyć kolejny rysunek. → Od kiedy pająki rysują?

 

Z tej odległości był zbyt mały, bym mógł dostrzec wszystkie szczegóły. → A Może: Był zbyt mały, bym z tej odległości mógł dostrzec wszystkie szczegóły.

 

Ponieważ jego głowa sięgała wyżej, niż sufit, wyrżnął z całej siły w powałę. → Nie najlepiej brzmi użycie w jednym zdaniu dwóch określeń na tę samą rzecz.

Proponuję: Ponieważ jego głowa sięgała wyżej niż powała, wyrżnął w nią z całej siły.

 

– Kto nadąży za bogami…– Ostrożnie ująłem… → Brak spacji po wielokropku.

 

Beht wskazał na czarne ptaszysko… → …Beht wskazał czarne ptaszysko

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Owinęłam się szczelniej w futro… → Owinęłam się szczelniej futrem

 

Zerknęłam na potrzaskane kawałki ręki, lezące na kamiennej podłodze. → Literówka.

Jednakowoż w pierwszej chwili zobaczyłam kawałki ręki pełzające po podłodze. :)

 

przeciągnęłam medalion przez głowę, a potem ściągnęłam poły kamizelki z ramion. → Nie brzmi to najlepiej. Poła to dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu, np. płaszcza. Nie wdaje mi się, aby kamizelka miała poły i by można mieć je na ramionach.

 

Para z oddechu osiadła na tkaninie gobelinu. → Zbędne dookreślenie – gobelin jest tkaniną.

Wystarczy: Para z oddechu osiadła na gobelinie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Irtil cieszy się niezmiernie i niezmiennie z każdego drgnięcia kącików ust Regulatorów w trakcie lektury. Wiosna idzie, trzeba trenować uśmiech!

Irtil ucięła sobie pogawędkę z pająkiem, żeby zdecydował się, co może robić, a czego nie. Pająk wyznał, że nie lubi pleść, bo brzmi to głupio i inne pająki go wyśmieją, kiedy przeczytają opowiadanie, ale w ostateczności może coś upleść. Tkanie przez cały jego czas sceniczny jest jednostajne i nużące, więc ma teraz jakąś odmianę.

Irtil śmie przypuszczać, że autor-uzurpator potrafi co najwyżej odróżnić spódnicę od spodni. Pod jego nieobecność szybko zabrała się za takie przeróbki kamizelki, żeby dała się zdjąć z posągu królowej bez dalszych aktów profanacji.

Finklo, Irtil dziękuje za troskę! Odkąd Regulatorzy wspomniała o lezących po podłodze kończynach, Irtil zdecydowała się ograniczyć wizyty w grobowcu do niezbędnego minimum. Zabrała kilka gawronów z pierwszej części opowiadania (autor i tak nie zauważy braku, ponieważ napisał ich setki) i właśnie tresuje je w dziobaniu niesfornych literek i przecinków.

 

 

Hej, marzanie, interesująco się to wszystko rozwija. W czasie lektury myślałam, że jak to wszystko pozbierasz, to już prawie książka się zrobi. Jest coś takiego w sposobie opisu wydarzeń, że czuję niemal nieustające rozbawienie. Twój humor bardzo mi odpowiada, dialogi są również śmieszne. A to wszystko przeplatasz ciekawą akcją. Podobały mi się wszystkie żaby, ta również trzyma poziom.  Idę klikać i pozdrawiam cieplutko! :)

P.S. Scena z pająkiem i rozwaleniem boskiej informacji wspaniała! A pisze to osoba, która nie cierpi pająków! :D

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Marzanie, podziwiam Irtil, że w tak krótkim czasie sprawiła, że opowiadanie prezentuje się zdecydowanie lepiej. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Irtil cieszy się z wizyty Cezarego. Ponieważ ma podejrzenia, że złośliwy autor znowu ubierze ją w łachmany, serdecznie prosi o wskazanie, gdzie ma szukać mistrza krawieckiego, który stworzył tak piękny i pasujący do niej ubiór (jest nawet miejsce na dwie łopaty na plecach).

Irtil pozdrawia Jolkę i ma nadzieję, że po takiej zachęcie uda się jej zagonić gnuśnego autora do roboty. Jak autor zgubi wenę, będzie mu podtykać ten komentarz pod sam nos.

Irtil potrafi się sprężyć, nie to co ten okropny autor, dopiero stronę czwartej części napisał, a ona ciągle tkwi w tym wstydzie z ostatnich zdań. Niech czytelnicy popędzą autora!

 

Witaj. :)

Zatrzymały mnie przy czytaniu następujące fragmenty (zawsze – tylko do przemyślenia):

– Tylko coś mi się nie zgadza – Beht pokręcił głową. – brak kropki w środku wypowiedzi?

– Zgoda, ale jeśli tylko dotknę trupa, wracam prosto do domu! – odezwała się w końcu Irtil.

– Beht, nie widzisz, że bogini chce się nam odwdzięczyć? – odezwałem się do jej wuja. – powtórzenie?

Sio, ty paskudo! – szarpnęła za skrzydło ptaka, który zaplątał się pazurami w jej włosy. – wielką literą?

– Ale sobie moment wybraliście! – wtrącił Beht, jednocześnie przypalając pochodnią natarczywego ptaka, który wydzierał się wniebogłosy. Przypomniałem sobie jej słowa. – powtórzenie?

Kiedy dotknąłem metalowej sprzączki, przywarła od palca. – do?

To spróbuj spytać boginię, dlaczego nas tu zesłała? – mam wątpliwość, czy to zdanie pytające

Kilka razy byłam na jarmarku, na którym pokazywano sztuczki. Efekty ich działania były tak ulotne, że równie dobrze mogły polegać na mamieniu zmysłów, a ja nie lubiłam być oszukiwana. – powtórzenia?

Polubiłam też jego charakter, choć nieraz tłumaczenie mu pewnych rzeczy doprowadzało mnie do szału. Dla mnie był po prostu łagodny i wrażliwy. – tu też?

Zmysły oszalały, przygryzane wargi bolały i domagały się więcej. Wstrzymałem oddech w obawie, że przerwę czar zmysłowego tańca jej języka. – i tu?

Byłem podniecony, ale również zaskoczony, Nigdy wcześniej nie dotykała się tak w trakcie zbliżenia. – albo w środku kropka, ale brakuje tam części zdania (?)

Przylgnęłam do niego i próbowałam ogrzać go własnym ciałem. – powtórzenie?

Nie mogłam do dobudzić. – literówka?

– Irtil, zobaczysz, czy w tych skrzyniach z głównej komory nie ma czegoś więcej niż fatałaszki? Cokolwiek, co może się przydać. – czegokolwiek?

 

 

Humor znakomity, fantastyka także. :)

Przypuszczałam, że wszyscy się na koniec pozabijają, a tu taki happy end. :)

Dziękuję także za tak miłe podziękowania. :)

Klik, powodzenia, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Irtil pozdrawia serdecznie niezastąpioną Bruce, zakasała rękawy i bierze się do roboty. Uwagi świetne, trochę główkowania z powtórzeniami będzie, w sam raz zabawa na wieczór!

Przypuszczałam, że wszyscy się na koniec pozabijają,

Irtil żałuje niezmiernie, że nie pisał o niej R.R.Martin, który niewątpliwie zabiłby większość bohaterów. Istnieje jednak ryzyko, że mógłby nie ukończyć opowiadania w limicie konkursowym, lub nie ukończyć go w ogóle ;)

 Bohaterka na wszelki wypadek zaczęła polerować swój pancerz fabularny, ponieważ niecny autor inspiruje się komentarzami.

Zdaje się, że gdyby tekst pisał Martin, Irtil sypiałaby z bratem. Co Ona na to? ;-)

Babska logika rządzi!

laugh

Pecunia non olet

Zdaje się, że gdyby tekst pisał Martin, Irtil sypiałaby z bratem. Co Ona na to? ;-)

Co autor, to gorszy. I jak Irtil ma pracować w takich warunkach? Gdyby nie interwencja niedźwiedzia w opowiadaniu, kto wie, do czego posunąłby się ten bezecny gryzipiórek! A bratem to się nie przejmuje? Tylko niezdrowej sensacji szuka? Oj będzie się tłumaczył gęsto w kolejnej części!

I jaką piosenkę wybrał na następny konkurs? Nie, Irtil nie będzie nosić wianka i chodzić z badylkiem, o czym zawsze marzyła. Toż to “Siedem” Huntera, same węże i krew!

 

Kolejną część Irtil napisze sama. Będzie bez seksu, przemocy i pająków! To nic, że nikt tego nie będzie pewnie czytał!

Będzie bez seksu, przemocy i pająków!

 

Serio? Normalnie nie wierzę! laugh

Pecunia non olet

Nic mi nie przeszkadzało. Dałem się uwieść opowieści i czekam uśmiechnięty na dalszy ciąg. :)

Irtil i niedźwiedź pozdrawiają wiernego czytelnika, dla którego są gotowi walczyć z przeszkadzaczami ile sił im starczy. Wprawdzie bohaterka czerwienieje jeszcze nieco słysząc słowo “uwieść”, ale jest gotowa na kolejne przygody, które dadzą odpowiedzi na dręczące ją pytania, ale zrodzą nowe. A miś jak to miś, znosi fanaberie autora ze spokojem, bo misie i tak wiedzą swoje ;)

 

Komentarze będą po rozstrzygnięciu konkursu, ale nie mogę się nie przyczepić do czerwonych kropel skapujących z głowni młota, albowiem młoty głowni nie posiadają – obuch lub bijak owszem, ale nie głownię. Uprzejmie uprasza się o poprawianie tego niedociągnięcia :)

Known some call is air am

Irtil z radością wita nowego czytelnika! Pod nieobecność autora zakasała rękawy i zabrała się za młot. Profilaktycznie wrzuciła głownię do głębokiej studni, żeby czasem twórca nie użył jej ponownie. Osadziła nowy, piękny obuch, który patynowała pracowicie aż do nocy. Nawet ilość znaków zachowała! Autor taka gapa, że i tak niczego nie zauważy, wszyscy bohaterowie są zadowoleni* i pozdrawiają serdecznie!

 

*poza wodnikiem ze studni

Witaj marzanie,

Jak się zapowiadałem, tak i jestemlaugh

 

Sekcja pokłonów i braw:

Świetny humor, bardzo dobre opisy, tempo wszystko jest.

Dobra chemia między Edanem a Irtil.

Językowo jest świetnie!

Fabuła jest dostosowana ciężarem gatunkowym, znak od bogini bardzo dobry, a z podbudową byłaby rewelacja.

Wiedzę wielki potencjał dla stworzenia większej historii!!!

Magia!

 

Sekcja marudzenia:

To że pov char to Edan dowiadujemy się po 3500 znakach, jak dla mnie to za późno.

Już kiedyś przeczytałem pierwsze pół strony bo chciałem doklikać do biblioteki, ale odpadłem.

 

Serdecznie pozdrawiam!

 

PS. Pytania które mogą pomóc przy pracy nad większymi projektami:

Czy mamy konflikt wewnętrzny?

Czego pragnie Edan (oprócz bycia z Irtil i przeczekania)?

Jak zmieni się Status Quo świata na koniec historii?

Jak/czy zmienili się bohaterowie?

Kiedy dzieje się coś ważnego, czy bohater działa, czy tylko daje się prowadzić innym postaciom lub zbiegom okoliczności?

Decyzje powinny mieć konsekwencje – dobre lub złe – i wpływać na dalszy bieg wydarzeń, czy mają?

W przypadku lekkiej fabuły warto zapoznać się z książkami M Mordki, u niego mamy lekkie fantasy pożenione dobrymi stawkami i konfliktem wewnętrznym głównego bohatera (i to wszystko pomimo faktu, że sam rdzeń fabuły to taka sztampa, że aż głowa boli!).

 

 

PS2. Przeczytałem tekst najuważniej jak tylko potrafię i oto efekt:

 

Usłyszałem westchnięcie. Otworzyłem oczy.

>> Usłyszałem westchnięcie i otworzyłem oczy.

Dwa krótkie zdania obok siebie nie brzmią dobrze, przeczytaj na głos.

 

Z przerwanego snu pamiętałem tylko walkę z olbrzymem, który chciał wdeptać mnie w ziemię owłosioną stopą.

Krócej: Z przerwanego snu pamiętałem tylko walkę z olbrzymem, który chciał mnie zmiażdżyć owłosioną stopą.

 

Brzęknęła miska, którą ktoś zapomniał zabrać z podłogi.

To byłby pierwszy szałas pasterski posiadający podłogę :)

Brzęknęła miska, zostawiona na ziemi.

 

Ortek zerwał się z posłania. Ponieważ jego głowa sięgała wyżej niż powała, wyrżnął w nią z całej siły.

Tempo:

Ortek zerwał się na równe nogi i z impetem wyrżnął głową w powałę.

 

Jak widzę młot i kowadło, to nie wkładam między nie paluchów.

Przeczytaj na głos, usłyszysz różnicę:

Jak widzę młot i kowadło, to nie pakuję tam paluchów.

 

On coś jadł ostatnio? – wtrącił Beht – Bo ten niedźwiedź podejrzany jakiś, że się tak za nami włóczy.

Kropka po wtrącił Beht

 

Chwilę później gniewny pomruk niedźwiedzia przybrał tak na sile, że nawet ja go usłyszałem.

Zgrabniej:

Chwilę później gniewny pomruk niedźwiedzia tak przybrał na sile, że nawet ja go usłyszałem.

 

Dopiero teraz zauważyłem, jak dużo ich jest. Skąd się wzięły? Z chmury?

Zgrabniej:

Dopiero teraz zauważyłem, ile ich jest. Skąd się wzięły? Z chmury?

 

Otwór było wystarczająco duży, by zmieściły się w nim konie.

Ort, Zła forma:

Otwór był wystarczająco duży, by zmieściły się w nim konie.

 

Oparłem się plecami o lód. Ciało Irtil spowił biały rozbłysk.

Precyzja opisu:

Oparłem się plecami o lód. Irtil otoczył biały rozbłysk.

 

Edan, to ja chciałem rzec coś dobrego!

Po co archaizm?:

Edan, to ja chciałem powiedzieć coś dobrego!

 

Zawinąłem ją w futra.

Bardziej elegancko:

Owinąłem ją w futra.

 

Efekty ich działania zdawały się tak ulotne, że równie dobrze mogły polegać na mamieniu zmysłów

prościej:

Efekty ich działania były tak ulotne, że równie dobrze mogły być tylko złudzeniem

 

Pod jej brodą, wspartą na splecionych palcach zauważyłam błyszczący przedmiot.

Brak przecinka przed: zauważyłam błyszczący

 

Futro, którym owinęłam stopę, ześlizgnęło się z oszronionego kamienia.

Bardziej elegancko:

Futro, którym owinęłam stopę, zsunęło się z oszronionego kamienia.

 

Zebrałam rzeźbione stołki, drewniane figury roślin i plecione kosze. Rzuciłam je do ognia.

Naraz to rzuciła?

Zbierałam rzeźbione stołki, drewniane figury roślin i plecione kosze, a potem wrzucałam je w ogień.

 

Zupełnie, jakby kamizelka miała wewnętrzne źródło energii!

Tu chyba bez przecinka?

 

Słowa wypowiadały usta Irtil, ale ton nie pasował do niej.

Można prościej:

Słowa wyszły z ust Irtil, ale ton do niej nie pasował.

 

wyszczerzył jeszcze raz kły

jeszcze raz wyszczerzył kły

 

To była recepta na nieśmiertelność!

Mniej medycznie:

To była tajemnica nieśmiertelności!

 

 

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Cześć, Marzanie!

 

Zaryzykowałem lekturę – widziałem, że to część trzecia i bałem się, że zwyczajnie nie ogarnę.

Ogarnąłem.

Nie wszystko, ale na tyle, żeby wyjść zadowolonym z lektury.

Nie rozumiem nawiązań do samej żaby i stąd też nie wiem, dlaczego tytułem jest “Żaba”. Podejrzewam, że drugą rzeczą, która jest wyjaśniona w poprzednich częściach jest niedźwiedź i jego obecność w drużynie.

Ale dość marudzenia. Całość jest fajnym złodziejskim tekstem, coś w klimacie konkursu “Honor wśród złodziei”. Bardzo fajnie rozpocząłeś – bez bawienia się w tłumaczenia co i jak, tylko od razu do akcji. Utrzymałeś to tempo do końca, nudy nie było.

Trochę skakałeś z narracją – jest pierwszoosobowa z różnych perspektyw, a do tego jeszcze trzecioosobowa, też z perspektywą konkretnego bohatera. Dałem radę się w tym odnaleźć, więc dramatu nie ma, ale te przeskoki między pierwszą, a trzecią osobą bym wyrzucił i postawił na pierwszą osobą – moim zdaniem dałbyś radę. Z drugiej strony, poszedłeś w tym temacie odważnie i nie poległeś, za co też plus.

Sama konwencja lekka, przygodowa, humor może nie powalił, ale pasował do ogółu.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witam Piotra i Krokusa, i dzięki za kliknięcie!

Irtil już w czwartej części walczy o życie, więc nie będę jej odrywał od pracy, trzeba będzie samemu te poprawki robić :)

Najpierw uwagi Krokusa:

Zgadzam się z tym, że nieznajomość poprzednich części utrudnia wejście w świat opowiadania – nie wiadomo, dlaczego Ortek tak boleje nad stratą żaby, ani skąd wziął się niedźwiedź. Lawirowanie między terminami i zasadami konkursów wymusiło obecną formę przedmowy, która mogłaby zawierać spis bohaterów i skrót poprzednich wydarzeń. Cieszę się, że mimo tego się nie zgubiłeś :)

Gdyby było to oddzielne opowiadanie, nie związane bezpośrednio fabułą z poprzednimi, byłoby łatwiejsze w odbiorze. Obecnie stanowi kompromis między zmierzaniem do celu całej serii (wyjaśnienie, skąd Irtil wzięła magię, a Ortek siłę, dlaczego Ortek jest upośledzony, dlaczego bogowie tak się nimi interesują, jaka jest rola Edana) a opowiadaniem czysto przygodowym.

Co do narracji, to przejście do trzeciej osoby jest związane z przejęciem ciała Irtil przez królową i w zamyśle ma stworzyć wrażenie dysonansu u czytelnika – czyli tak miało być :D.

Jeśli jest to zbyt karkołomny zamysł, to przejście na pierwszą osobę jest możliwe. Żeby zrobić to w przekonujący sposób, musiałbym wywalić kilka zdań w innych fragmentach opowiadania, i wstawić myśli królowej już na początku tego fragmentu. Nie chcę tego robić przed zakończeniem konkursu, ponieważ w trakcie tak znaczących poprawek mogę czasowo wychodzić poza limit znaków.

Piotrze_jbk, odnośnie pytań ogólnych – pisze się czwarta część, która odpowie na dokładnie wszystkie te pytania. Masz świetne wyczucie wątpliwości, mogących narastać w trakcie lektury – czy bohaterowie to tylko zabawki, czy ich przygody mają do czegoś służyć, czego chcą bogowie i jaki mają w tym interes. Ewolucja bohaterów, pogodzenie się z rolą lub sprzeciw wobec nadanej im roli również wystąpią. Podobne pytania zadawał Ślimak Zagłady. Czwarta część zamknie cykl. Wrzucę ją bez konkursu, ale rozsądny limit znaków postaram się utrzymać. Pojawi się wkrótce.

Uwagi językowe świetne, zaraz zabieram się za wprowadzanie.

 

Nowa Fantastyka