– Pozwól mi jechać z tobą! Zaczekaj! Pozwól sobie pomóc! – krzyczała Selia za odjeżdżającym Aganesem.
Pęd powietrza, wraz z rytmicznym odgłosem kopyt galopującego konia pomagały mu wyrzucić ze świadomości słowa przyjaciółki i jedynej osoby, którą mógł nazwać bratnią duszą.
Aganes minął szczyt wzniesienia – był już tylko o krok od celu wyprawy. Widział stąd krajobraz ruin piętnastu lat życia w nowej ojczyźnie, Erealle. Tuż obok dwóch kikutów kominów domostwa, wymurowanych z szaroczerwonej cegły, teraz zieleniły się pędy strzałkowca. Słupy podtrzymujące powałę stodoły były już niemal niewidoczne, sąsiedzi cenili dobry budulec. Może brali tym chętniej, że zawsze uważali Aganesa za obcego?
Odwrócił głowę w kierunku ciemnego obelisku Czterech Twarzy, którego wyniosła sylwetka dominowała nad okolicą ze wzgórza oddalonego o kilka mil na północ.
– A wy, co wy robiliście kiedy ich mordowali? Patrzyliście, co? To mieliście i tak więcej odwagi ode mnie!
Ruszył dalej, spod rozłożystych konarów dębu wyłoniła się równa linia grobów. Tu zakończyło się jego życie, gdy najeźdźcy z północy zamordowali żonę i dzieci.
To wtedy okazało się, jakim był tchórzem. Zabrakło mu odwagi, by stanąć do walki i umrzeć. Ogień wstydu, na co dzień tlący się ledwie, przy grobach bliskich rozjarzał się w płomień. Jak zwykle padł na kolana przy grobie żony.
– Wybacz mi, Veyro!
Wstał, gdy wzruszenie w końcu minęło. Żona kazałaby mu wziąć się w garść, ściąć ciemnoszare włosy, zgolić czarną brodę. Lubiła, gdy uśmiech sięgał jego brązowych oczu i widać było dołki w policzkach, a ubiór podkreślał wysoką – jak na Lakkańczyka – szczupłą sylwetkę i szerokie ramiona.
Wyjął z juków małe wiadro i zmieszał zaprawę według swojej najnowszej receptury. Nie rozwiązał jeszcze problemu uszkadzania struktury grobowca przez wodę, która dostawała się zimą w szczeliny pomiędzy zaprawę i kamienie.
Zadowolony z efektu pracy, umył i spakował narzędzia. Teraz miał przejść do najważniejszego punktu dzisiejszej wizyty.
Przerzucił linę z pętlą przez najniższy konar dębu. Niestety, dobrze wiedział, co nastąpi później: zacznie się wahać, a na koniec podda. Nie próbował tego przecież po raz pierwszy. Potem wróci do domu i będzie pił przez trzy dni, aż nadjedzie goniec ze stolicy. Wtedy znów pogrąży się w bezwartościowej egzystencji.
Nim jeszcze zdążył zamocować linę, usłyszał, a po chwili zobaczył jeźdźca. Chłopak gnał ku niemu na złamanie karku. Był wysoki, o bystrym spojrzeniu i szerokich ramionach, tak mógłby wyglądać syn Aganesa, gdyby nie został zamordowany przed sześciu laty.
Podjechał do niego z zaciekawieniem, przyglądając się linie.
– Na co się gapisz? Nigdy nie widziałeś tchórza, któremu nie starczyło odwagi, żeby się powiesić? – wybuchnął Aganes.
– Jestem Etain Tanat. Mój ojciec prosi, żebyś udał się ze mną do stolicy, panie. To coś bardzo pilnego…
– Wiem, kim jesteś. Wyleczyłem cię, kiedy miałeś dziewięć lat i nażarłeś się jagód kłamcy pod Kradańską palisadą – przerwał chłopakowi. – Przepraszam, że na ciebie naskoczyłem. Mam tutaj pewne sprawy, z którymi nie potrafię się uporać – zakończył ugodowo.
– Wiem, panie. Wszyscy wiedzą. Przykro mi z powodu tego, co spotkało twoją rodzinę, ale musimy ruszać! Mój ojciec nas oczekuje – odpowiedział Etain.
– Mam prośbę. Jeśli spotkamy Selię po drodze, możesz nie wspominać o tej nieszczęsnej linie? – zapytał Aganes.
– Nie spotkamy. Rozmawiałem z nią, ja przyjechałem już jakiś czas temu, panie.
Aganes odczuł ukłucie wstydu, chłopak musiał widzieć jego zmagania z samym sobą.
– Powiedz mi jeszcze, dlaczego zwracasz się do mnie „panie”. Myślę, że twój ojciec by tego nie pochwalał.
– Nie muszę słuchać we wszystkim ojca, panie. Uważam, że bardziej na to zasługujesz niż wielu możnych naszego królestwa.
Aganes przyjrzał się uważnie chłopakowi. Minęło sporo czasu, odkąd ktoś tak mu zaimponował.
[Dzień wcześniej]
Nazwanie salą tronową pomieszczenia, w którym król Liadan Gewaten zasiadał ze swoimi doradcami, byłoby nadużyciem.
Siedzibę władcy Erealle w Kradanie zbudowano na wzgórzu dominującym nad półwyspem. Całość przypominała bardziej zespół mniejszych i większych stodół niż królewską rezydencję. Tylko strażnica, spalona w oblężeniu przed sześcioma laty, została odbudowana z kamienia.
Erealle, krucha federacja plemion Erelów i Allów, nie było silnym królestwem, a jego władca Liadan Gewaten nie był potężny. Ze zmarszczonym czołem i ściągniętymi brwiami czytał zgromadzonym list od Pierwszego Miecza Białych Skał, nazywanego królem piratów. Kiedy skończył, przy stole zaległa ciężka cisza. Choć Liadan nie był jeszcze stary, większość jego włosów miała odcień srebra. Ktoś, kto znał go dobrze, zauważyłby, że było ich wyraźnie więcej niż wczoraj wieczorem, gdy nadszedł list.
– Proszę, radźcie! Horda z Białych Skał pojawi się ponownie już w przyszłym roku, czy tego chcemy, czy nie.
– Musimy za wszelką cenę zawrzeć ugodę i zapłacić okup, jakiego zażądają. To jedyny sposób, by uniknąć takiej katastrofy, jaka spadła na nas sześć lat temu – zaczął możny znad Jeziora Kradańskiego, którego dobra splądrowano w czasie poprzedniego najazdu.
– Ich okręt ciągle stoi w Kradańskim porcie. Powinniśmy zabić całą załogę i w ten sposób wysłać im odpowiedź! – odezwał się Strażnik Północy.
Dowodził hufcami strzegącymi północnej granicy. W tamtej kampanii, choć przegranej, jako jedyny odniósł zwycięstwo.
W przeciwieństwie do Aganesa, on zdołał uporać się ze swoim bólem po stracie brata, przekuł go w żądzę krwi.
– A niech ich zaraza pochłonie! – wyrzucił z siebie Wielki Wyniesiony, głowa kościoła Czterech Twarzy w całym Erealle.
Jego podwładni mieli wiele do stracenia, najeźdźcy zwykle zaczynali atak od świątyń, gdzie było co rabować.
Oczy Kasztelana Tanata zwęziły się na słowa Wyniesionego, co nie umknęło uwadze władcy. Tanat, sprawując urząd kasztelana stolicy, był w ustroju młodej monarchii Erealle drugą osobą w państwie.
– A jakie jest twoje zdanie, Kasztelanie? – zapytał Liadan.
– Księga Czterech Twarzy mówi: „chcesz pokoju, szykuj się na wojnę”. Nie możemy zaniedbać żadnego przygotowania do zbrojnego odparcia inwazji. Ale musimy też spróbować dyplomacji. Znamy powagę sytuacji, dlatego uważam, że stan duchowny powinien głębiej sięgnąć do swej kiesy.
Gdy skończył mówić, Tanat skłonił się Wyniesionemu, który spojrzał na niego z takim obrzydzeniem, jakby z jego ust właśnie wypełzł wąż.
Dyskusja nabrała tempa. Po pewnym czasie, gdy stało się jasne, że narada nie przyniesie nic więcej, władca wstał.
– Wasza miłość, czy mógłbym pokazać ci jedną księgę? – zapytał Kasztelan Tanat.
– Oczywiście – odparł władca.
To był umówiony znak, by porozmawiać na osobności.
Przeszli do strażnicy kasztelańskiej, ponurego budynku, skąd Kasztelan sprawował pieczę nad sprawami stolicy.
Władca podszedł do okna i z zainteresowaniem spoglądał na dziedziniec, gdzie dziesiętnik szkolił rekrutów. Młodzi żołnierze nieporadnie machali mieczami.
„Są bardziej groźni dla siebie niż dla wroga! Jak, na bogów, mamy z takim wojskiem odeprzeć piratów z Białych Skał? Oni uczą się walczyć od dziecka” – pomyślał z goryczą.
Odwrócił się do Kasztelana, który właśnie zaczął przeglądać grubą, oprawioną w skórę księgę.
– Mów! Umieram z ciekawości, co wymyśliłeś – rzucił król.
– Kiedyś czytałem starą lakkańską opowieść o księstwie znad zachodnich cieśnin, które w czasie wojny chciało sprowadzić zarazę do wrogiej stolicy.
– Chciałbyś wysłać zarazę piratom z Białych Skał? To bardzo ciekawe. Tyle że to nie takie łatwe, wyspy są daleko. Nie znam się na tym, ale u nas choroby są inne niż na północy. Poza tym musisz mieć człowieka, który zarazę zaniesie.
– Mamy człowieka… i znamy chorobę, która ich pokona.
Kasztelan miał oczywiście na myśli, że to Aganes znajdzie odpowiednią chorobę.
– Ufam ci, więc działaj. To przebiegły plan, a jeśli się powiedzie, cały kontynent będzie miał spokój na jakiś czas. Kogo potrzebujesz? Mam nadzieję, że nie mojego nadwornego medyka?
– Właśnie Aganesa musimy posłać, panie, nie mamy nikogo innego – stwierdził Kasztelan.
Władca się zasępił, ale po chwili zamyślenia machnął ręką.
– Jeśli musisz, bierz Aganesa, sprowadzimy innego medyka z Lakkany. Widzę jednak jeszcze jeden słaby punkt w twoim planie. Możni z Białych Skał nie wpuszczają kupców na swoje wyspy, ponieważ obawiają się szpiegów. Trzeba by być księciem albo możnym, żeby dostać się na Białe Skały.
– To przebierzemy Aganesa za księcia jednej z lakkańskich wysp. Mówią, że szata nie zdobi człowieka, ale tu wystarczy, by zrobić odpowiednie wrażenie. To uczony i dworny człowiek.
– Dobrze, masz wolną rękę, jeśli przekonasz Aganesa, ruszajcie z realizacją planu. Ufasz mu na tyle, by powierzyć taką misję?
– Aganes to tchórz i mógłby się zawahać. Choć to dla niego szansa, by pomścić rodzinę, nie ufam mu na tyle, by ruszył sam. Etain będzie mu towarzyszył.
– Poświęcisz syna? – zapytał król z nutą niedowierzania w głosie.
– Ma trzech starszych braci, więc naszych dóbr nie odziedziczy, a desperacko pragnie się sprawdzić. Chłopak tak rwie się do świata, że musiałem zatrudnić skrybę, żeby nauczył go mówić po vallandzku. Aganesowi przyda się druga osoba znająca język handlu, a Etain dogada się z żeglarzami w każdym porcie. Jeśli go nie wyślę, nigdy mi tego nie wybaczy.
Władca pokiwał głową i podniósł się z miejsca, ale zatrzymał się jeszcze w półkroku i zapytał:
– A jak skończyła się ta lakkańska opowieść?
– Próba przemycenia zarazy do wrogiej stolicy nie powiodła się, a bogowie zemścili się na księstwie znad zachodnich cieśnin, zsyłając im zarazę, którą chcieli wysłać wrogom – przyznał Kasztelan z ciężkim sercem.
– Nie boisz się, że Cztery Twarze tak samo zemszczą się na nas?
– Nie. Zemścili się już sześć lat temu.
*
Kiedy Aganes znalazł się w komnacie Kasztelana, z uwagą wysłuchał jego pomysłu.
– Co o tym myślisz?
Oczy Aganesa zapłonęły pasją.
– To genialne! Szkoda, że nie wymyśliłem takiego sposobu na zemstę lata temu. Zrobię to albo zginę, próbując!
– Dobrze. Etain chce jechać z tobą. Musisz mu przekazać szczegóły.
– Pozwolisz synowi jechać? Wiesz, że ryzyko jest ogromne. Mamy małą szansę na powrót z Białych Skał.
– Wiem, ale Etain jest tak uparty, że i tak go nie przekonam. Pozostaje mi tylko dać mu ojcowskie błogosławieństwo.
*
Aganes wrócił do domu i zaczął rozważać, jaką chorobę wybrać. Z siedmiu ksiąg, które posiadał, dwie zawierały potrzebne informacje. Może ta misja została mu zapisana przez same Cztery Twarze?
Usiadł i zagłębił się w traktat filozoficzny Wyniesionego Irmena z Kradany. Autor przez lata mieszkał w chacie na bagnach przy północnej granicy, a jego księga, oprócz idei, zawierała także opisy chorób występujących na terenie Erealle.
Aganes musiał odświeżyć wiedzę o błotnej gorączce. To była idealna zaraza dla chłodnego i wilgotnego klimatu Białych Skał.
*
Kiedy Aganes przyszedł przedstawić szczegóły planu, Kasztelan był wyraźnie ożywiony.
– Mów! – rzucił, wskazując krzesło.
– Na Białe Skały musimy sprowadzić ciężką zarazę: błotną gorączkę. To nie będzie łatwe, bo choroba łatwo się rozprzestrzenia. Najpierw musimy z Etainem zarazić się Piżmówką, to podobna choroba, ale znacznie łagodniejsza. W tym celu popłyniemy do Lakkany, gdzie ta choroba jest powszechna. Tylko ci, którzy przeszli Piżmówkę, mają dużą szansę przeżyć błotną gorączkę. Drugi krok to wyprawa na bagna na wschód od Gór Rudych, skąd zabierzemy muł lub szczury bagienne, by przenieść zarazę. Potem ponownie udamy się do Lakkany, by zebrać orszak i nabyć książęce szaty. W drodze na północ zabieramy klatkę ze szczurami, bo nie zaryzykuję ich zabrania do Darany, gdzie mieszka więcej ludzi, niż w całym Erealle i płyniemy wschodnim szlakiem ku Morzu Lodowemu.
Kasztelan zmarszczył brwi.
– To bardzo złożony plan. Nie można po prostu pojechać na bagna po szczury i ruszyć prosto na północ? – zapytał z nadzieją Kasztelan.
– Oczywiście, że można. Tylko wtedy zaraza wybuchnie u nas, a nie na Białych Skałach – odparował Aganes.
Dodał w myślach: „Tak jak można leczyć końskim łajnem zamiast proszkiem z czarnej wierzby”.
– Dobrze. Widzę, że pomyślałeś o wszystkim. A ile to potrwa? Zdążymy w ogóle przed zimą?
– Pierwszy etap potrwa trzy tygodnie. Wyprawa na bagna pięć tygodni. Powrót do Lakkany dwa tygodnie. Rejs do Białych Skał kolejne dwa, jeśli wszystko pójdzie dobrze.
Kasztelan zamyślił się, rozważając wszystkie zagrożenia.
– Czy musimy zaangażować jeszcze kogoś tutaj, w Erealle?
– Potrzebujemy Selii, ona zna bagna. A kiedy wrócimy, zostawimy skrzynie pod jej opieką. Nie musi jednak płynąć z nami na Białe Skały.
– Dobrze. Powiedz jej tylko tyle, ile musi wiedzieć. Plan wygląda dobrze, nawet jeśli wszystko potrwa dwa razy dłużej, i tak zdążymy przed zimą. W takim razie idziemy do króla! – podsumował Kasztelan, podnosząc się z krzesła.
Kiedy weszli do sali tronowej, Liadan Gewaten był pogrążony w rozmowie z Wielkim Wyniesionym.
– Wybacz mi, przyjacielu, ale sprawy mojego zdrowia wymagają pilnej uwagi – powiedział władca.
Duchowny wstał i obrzucił wchodzących nieprzyjaznym spojrzeniem.
– Mamy wielu braci biegłych w sztuce uzdrawiania. Nie powinieneś ufać temu szarlatanowi z południa, wasza miłość!
– Dla mnie wystarczy. Po tylu latach to już mój szarlatan – odparł spokojnie władca.
Kapłan wyszedł, a Liadan skinął na muzyka siedzącego w rogu komnaty. Siwy mężczyzna zaczął zawzięcie kręcić korbą liry, wydobywając dziwaczną melodię.
Aganes przyglądał się grającemu z wielkim zaciekawieniem, co nie uszło uwadze władcy.
– Jest głuchy, dlatego gra w specyficzny sposób. Tylko tak można być pewnym, że nikt nie podsłucha – wyjaśnił król. – Zaczynajmy!
– Wasza miłość, Aganes zgodził się zorganizować wyprawę – oznajmił Kasztelan.
– Bardzo dobrze. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, że najważniejsze, aby żadne ślady nie zaprowadziły piratów z powrotem do nas. Bo wtedy z Erealle nie zostanie kamień na kamieniu.
*
Po raz pierwszy od sześciu lat Aganes miał motywację, żeby wstać rano z łoża. Wiele rzeczy wymagało przygotowania. Aby bezpiecznie przetransportować szczury i muł z północnych bagien, potrzebowali mocnych klatek i skrzynek. Jeśli zaraza rozniosłaby się po Erealle, bo ktoś upuścił skrzynkę, nie byłoby to przekleństwo bogów, a zwykła głupota.
Choć łączyła ich przyjaźń, Selia zgodziła się wziąć udział w wyprawie na bagna dopiero po otrzymaniu królewskiego polecenia. Aganes chciał uwolnić się od Kasztelana, dlatego już przed wyruszeniem na bagna zamieszkali w starej wieży na wyspie na Jeziorze Kradańskim.
Postanowił podzielić się swoimi obawami z Selią.
– Mam przeczucie, że Kasztelan chciałby przejąć część ładunku, który przywieziemy z bagien – zagadnął, kiedy zostali sami.
– Możesz mieć rację. Jego gorliwość jest podejrzana, ale nie dam sobie ręki uciąć, że coś faktyczni knuje – odpowiedziała Selia po dłuższym namyśle.
*
Przejście Piżmówki, a następnie błotnej gorączki w starej chacie Wyniesionego Irmena na bagnach, zajęło im osiem tygodni. Wreszcie byli gotowi do wyruszenia na południe, by skompletować orszak. Za namową Selii zrezygnowali całkowicie ze szczurów, mieli kilka skrzynek z bagiennym mułem i jedną z pięknymi szalami. Według księgi Irmena, także szale używane przez chorych przenosiły „drobiny choroby” jak je nazywał.
Selia została w wieży, by pilnować skrzyń przywiezionych z bagien. Na jej prośbę, wyspy, na której pozostała, strzegli zaufani zbrojni z królewskiej drużyny, zamiast ludzi Kasztelana.
*
Wieczorem, tuż przed wyruszeniem na południe, Kasztelan pojawił się na wyspie i zastukał do komnaty Aganesa. Chciał się upewnić, że wszystko jest gotowe. Rozmawiali o błahych sprawach, ale Aganes miał wrażenie, że Tanat czegoś od niego chce, choć nie wie, jak to ująć w słowa.
– Mów, Kasztelanie. Co ci leży na sercu – powiedział medyk, chcąc dokończyć przygotowania w spokoju.
Tanat spojrzał mu prosto w oczy.
– Mam do ciebie prośbę. Proszę cię jako ojciec, zrób wszystko, żeby Etain wrócił.
Aganes skinął głową.
– Zrobię, co w mojej mocy, żebyś ponownie zobaczył syna. Przyrzekam.
Kasztelan uścisnął mu dłoń.
– Dziękuję, Aganesie – powiedział wzruszony.
W pierwszej chwili Aganesowi spadł kamień z serca, że Kasztelanowi chodziło cały czas, by chronić syna. Potem jednak pomyślał, że nie płynąłby ze stolicy tylko po to, żeby mu to powiedzieć. W tym musiało być jakieś drugie dno.
*
Czarny Dąb, jeden najszybszych okrętów floty Erealle, wyruszył do Lakkany o świcie. Dzięki sprzyjającym wiatrom do portu w Daranie zawinęli już po pięciu dniach. Aganes od razu udał się do apteki i kupił słoiczek sproszkowanych liści radamonu. To właśnie był oficjalny powód ich wizyty w Cesarstwie. Wrócił do kapitana Czarnego Dębu.
– Dostarcz to do rąk własnych Kasztelana jak najszybciej! To pomoże królowi! – skłamał Aganes, wręczając mężczyźnie lek.
Był pod wrażeniem sprawności załogi, okręt odbił od nabrzeża już po kilku minutach. Kapitan wierzył, że to pomoże królowi wyzdrowieć. Aganes nie czuł się dobrze okłamując porządnego człowieka, tyle że od tego momentu, ich życie, a raczej ten krótki czas, jaki im pozostał, miał być jednym wielkim kłamstwem.
Odetchnął powietrzem miasta, gdzie przez lata nauki i pracy zmienił się z pomocnika aptekarza w doświadczonego medyka.
– Teraz musimy zająć się naszym przeistoczeniem – oznajmił Aganes.
– Gdy popłyniemy na północ, chętnie znów usiądę przy wiośle. Człowiek zmęczony mniej myśli i mniej się martwi – odpowiedział Etain.
Aganes nieco się zaniepokoił, że chłopak nie słucha, co się do niego mówi. Jego zasępiona twarz wciąż była zwrócona ku smukłej sylwetce Czarnego Dębu. Aganes pomyślał, że gdy nadarzy się okazja i jego kompan będzie chciał rozmawiać, musi dowiedzieć się, co go tak trapi.
– Chodźmy!
Aganes klepnął towarzysza w ramię, wyrywając z zamyślenia i ruszył energicznym krokiem w stronę bramy portu.
Najpierw udali się do balwierza, przydługie włosy i bujna broda Aganesa zamieniły się w modną fryzurę i elegancką bródkę, godną wielmoży lub cesarskiego urzędnika. Etain przeszedł jeszcze większą przemianę, ogolony na gładko w hełmie zmieniającym rysy twarzy, nawet Aganesowi trudno było go rozpoznać.
Zamienili segmentowy pancerz Etaina na morski, wykonany z nakładanych na siebie pasm lnu, nasączonych żywicą goanara. Był wytrzymały jak kolczuga, a utrzymywał człowieka na powierzchni wody. Fakt, że nie był popularny, wynikał tylko z wysokiej ceny.
– Ojciec mnie wydziedziczy, jak się dowie, że pozbyłem się dobrego pancerza.
– Jeśli wrócimy żywi, ojciec pewnie ci podziękuje. Choć raczej nie ozłoci, bo monet w skarbcu Erealle zawsze brakuje. A ze względu na tajność naszej misji, nawet nie zostaniemy bohaterami – roześmiał się Aganes.
– Za to dowiodę czegoś mojemu ojcu i braciom.
– A ty, chłopcze, będziesz potrzebował lepszego powodu, bo gdy przychodzą najtrudniejsze chwile, wtedy każdy potrzebuje myśli, która poprowadzi go dalej!
– Gdybyś dorastał z moim ojcem i braćmi, wiedziałbyś, panie, że trudno o lepszy powód!
Udali się na ulicę Krawców, to tam można było zaopatrzyć się w odzienie, niezależnie od tego czy było się portowym tragarzem, czy księciem. Oddalili się nieco od głównej ulicy, im dalej tym niższe będą ceny.
– Zaczekaj tam na mnie. To może potrwać. – Aganes wskazał chłopakowi małą herbaciarnię, pod okapem budynku naprzeciwko.
Kiedy dwie godziny później Aganes opuszczał zakład krawiecki, Etain z początku go nie rozpoznał, ale kiedy zbliżył się do chłopaka, ten zerwał się na równe nogi.
– Wyglądasz jak… jak prawdziwy książę, panie.
Był ubrany w jedwabną, niebieską tunikę z długimi rękawami, jej mankiety zdobiły złote hafty splecionych pędów winorośli. Na piersi i ramionach tuniki jaśniały zdobione złotą nicią romboidalne wzory świadczące o wysokim statusie noszącego.
Szeroki lniany pas z wyhaftowanymi wzorami kwitnących gałązek opinał szczupłą talię Aganesa.
Jego ramiona okrywał lekki wełniany płaszcz, spięty z prawej strony bogatą fibulą w kształcie orła. Płaszcz wyróżniał pionowy pas purpury, od ramienia aż do dolnej krawędzi, oznaka wysokiego statusu. Stopy okrywały skórzane trzewiki za kostkę, zdobione złotymi przeszyciami.
– Szata jednak zdobi człowieka, co chłopcze? Idziemy skompletować nasz orszak! – oznajmił, wręczając Etainowi pękatą lnianą torbę.
*
Do Darany nie trafiali niewolnicy wyróżniający się urodą lub siłą. Cesarskie prawo co prawda zezwalało na handel niewolnikami, lecz kapłani Kościoła Czterech Twarzy nakłaniali do ich wyzwalania w imię miłosierdzia. Dlatego liczba niewolników w Cesarstwie z każdym rokiem malała.
Trafiały tutaj kobiety, które nie nadawały się na kurtyzany w sąsiadujących prowincjach Ka-Healu.
Aganes przez całe życie miał dobrą rękę do ludzi – potrafił trafnie wybierać służbę i zawsze wiedział, jak postąpić z pacjentem. Ufał, że i tym razem intuicja go nie zawiedzie.
Uwagę Aganesa przyciągnęła barczysta kobieta z lekko krzywym nosem, który musiał być kiedyś złamany. Brzydka blizna pod lewym uchem nie dodawała jej urody. Z pewnością służyła jako żołnierz, bo zapięcie hełmu zostawiło ślad na skórze. Jasne włosy, choć zaniedbane, były jej największą ozdobą. Nie wyglądała na więcej niż dwadzieścia pięć lat, lecz w spojrzeniu kryło się doświadczenie ciężkiego życia. Miała ciemne oczy, jak jego żona.
Od razu przypomniał sobie jak Veyra poprawiała jasne włosy, jak przechylała głowę, gdy się martwiła, jak jej twarz rozjaśniał uśmiech. Zawsze kiedy wspominał żonę wracała świadomość jej strasznej śmierci. Pomyślał, że jeśli zginie dokonując zemsty, po przekroczeniu bramy umarłych odważy się spojrzeć w jej oczy bez wstydu.
– Jak mogę pomóc, wielki panie?
Głos handlarza sprawił, że wrócił do „tu i teraz”. Żeby handlarz nie zawyżył stawki, widząc zainteresowanie jedną kobietą, zapytał od razu o cenę pięciu. Twarde realia jego misji to były także ograniczone fundusze. O Erealle można było powiedzieć wiele, ale nie to, że było bogate.
Potem podszedł i delikatnie uniósł brodę kobiety o jasnych włosach, a ona zwróciła ku niemu oczy, w których nadzieja zapłonęła żywym blaskiem. Zaraz potem onieśmielona opuściła wzrok.
– Jak masz na imię? – zapytał łagodnie po vallandzku.
– Xanti – odpowiedziała wciąż nie patrząc mu w oczy.
– Umiesz gotować?
– Tak, panie. Gotowałam dla moich sióstr, gdy matka była chora.
– Wielki panie. Mogę zaproponować lepszy towar, taki na odpowiednim dla twojej pozycji poziomie – wtrącił się handlarz, ciągnąc za rękę młodą dziewczynę o ciemnych włosach.
– Popatrz tylko, wielki panie! – dodał odsłaniając kształtne piersi dziewczyny.
– Niestety zostałem okradziony i obecnie mam ograniczone środki – odpowiedział Aganes.
– Rozumiem wszystko, wielki panie. W takim razie mam specjalną okazję, za jedyne trzy sztuki srebra!
Wyciągnął z tyłu niską kobietę, której brudna tunika na piersi była wypukła jedynie z prawej strony, nie miała jednej piersi. Tylko najbardziej fanatyczne wojowniczki poświęcały pierś, by nie utrudniała im napinania cięciwy. Stała nieruchomo, a jej puste spojrzenie nie miało w sobie życia.
– To przecież „złamana” – stwierdził Aganes, udając brak zainteresowania.
W rzeczywistości, zauważył błysk oka u Xanti, kiedy handlarz zaproponował kobietę bez piersi.
– Tak, wielki panie, ale ma piękne imię, Nalith. – Sprzedawca pokazał tatuaż na przedramieniu kobiety. – Trzy sztuki srebra to prawdziwa okazja!
Złamanymi nazywano władających magią, którzy z powodu traumatycznego doświadczenia tracili kontakt z otoczeniem. Planował wynająć dwóch strażników, ale gdy zobaczył złamaną wojowniczkę, przyszedł mu do głowy pomysł. Przyjrzał się kobiecie, miał silne, irracjonalne przeczcie, że powinien włączyć ją do orszaku.
– Nalith. Czy tak masz na imię?
– One nie żyją – odpowiedziała martwym głosem, ale zareagowała, gdy lekko musnął jej dłoń.
– Widzisz, wielki panie, ona nie jest całkiem złamana, z pewnością jest dla niej nadzieja.
Aganes pokiwał głową.
– Dam ci za nią trzy sztuki srebra, ale odpowiesz mi na jedno pytanie. Dlaczego chcesz sprzedać ją razem z Xanti?
– Nie ma w tym wielkiej tajemnicy, wielki panie. One trzymały się razem, ta z blizną opiekowała się Złamaną – zakończył z uśmiechem, który Aganesowi nie wydał się zbyt szczery.
Gdy oddalili się o kilka ulic od targu niewolników, spojrzenia Aganesa i Nalith się skrzyżowały. Kobieta mrugnęła do niego, a on w odpowiedzi niezauważalnie skinął głową. Intuicja go nie zawiodła, tylko udawała, że jest Złamana.
Usiedli na kamiennych ławach w pobliżu Wieży Pokuty, jak nazywali siedzibę miejskiego aresztu. Na budynku wisiało kilka pustych żelaznych klatek. To tutaj wystawiano na widok publiczny najgorszych złoczyńców.
– Udawanie złamanej to niezbyt mądra strategia, nie wiadomo komu by cię sprzedał. Nawet niektóre kopalnie kupują kobiety. Tam nie przeżyłabyś zbyt długo.
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Nie chciałam, żeby ten ścierwojad sprzedał mnie przed Xanti, a nikt przy zdrowych zmysłach nie kupuje Złamanych. Bez urazy, panie. Odpowiadało mi też, że wszyscy dali nam święty spokój. Co będę u ciebie robić? Najlepiej zabijam, ale chętnie zostałabym twoją nałożnicą. Lubię delikatnych mężczyzn – zakończyła bezczelnym uśmiechem.
Aganes westchnął. Za trzy sztuki srebra nabył kobietę, która z pewnością w przyszłości go zaskoczy. Byle tylko nie zaskoczyła go poderżnięciem mu gardła. Do tego była bezczelna, a to znaczyło, że nie jest ani zwykłą strażniczką, ani tym bardziej magiem o nieznaczącym talencie. Jej pewność siebie musiała mieć źródło i Aganes miał zamiar dowiedzieć się, co nim było.
– Będziesz częścią orszaku w czasie wyprawy na północ. Gdy tam dotrzemy, będziesz wolna – wyjaśnił, a ona natychmiast się uśmiechnęła.
– Jeśli naprawdę masz zamiar mnie uwolnić, pójdę za tobą na koniec świata, książę.
– Naprawdę masz talent magiczny?
Kobieta nie odpowiedziała, tylko spuściła głowę, jakby naprawdę była Złamana. Będą musieli wrócić do tej rozmowy.
Drugą wojowniczkę wyciągnął z lochu, nie musiał nawet wręczać łapówki, wystarczyło jej zatrudnienie. Także tutaj pomogły wytworne szaty, książęca obietnica zabrania jej daleko na północ miała wystarczającą wartość. Szaty nie tylko zdobiły, ale także otwierały wiele drzwi.
Nila była przeciwieństwem Nalith, zawsze się uśmiechała i miała coś do powiedzenia na temat świata, który obserwowała bystrymi, rozbieganymi oczami.
Zaoszczędzone pieniądze Aganes przeznaczył na morskie pancerze i broń dla Nili i Nalith. Kupił też kusze, sam był zapewne jedyną osobą w Erealle, która posługiwała się tą rzadką bronią. Podczas najazdu sprzed sześciu lat strzelając z kuszy, zabił jednego z piratów, co uratowało mu życie.
– Nie chcę broni, której załadowanie trwa tak długo – skwitowała tylko Nila.
Kiedy Aganes podał Nalith zbroję morską, pas i broń, ta założyła je tak naturalnie, jak gdyby robiła to od dziecka. Być może tak właśnie było, niektóre wojowniczki zaczynały szkolenie w wieku dziesięciu lat.
*
Na północ mieli popłynąć na pokładzie Białego Dębu, bliźniaczego okrętu Czarnego Dębu. Władca Erealle nie wykazał wiele inwencji, nadając nazwy dwóm najszybszym okrętom swojej floty. Po drodze mieli zabrać z wysepki na Jeziorze Kradańskim skrzynki z bagiennym mułem. Aganes był pewien, że kapitan wykorzysta okazję, żeby przewieźć jakiś ładunek z Darany do Erealle.
Dowodzący okrętem, witając Aganesa na pokładzie, ukłonił się dwornie i przemówił po vallandzku:
– Witaj, panie. To prawdziwy zaszczyt gościć na pokładzie księcia.
Mimo że kapitan raz odwiedził dwór w Kradanie, gdy przebywał tam Aganes, teraz oczywiście go nie rozpoznał. Widział lakkańskiego księcia, ochranianego przez wojownika z północy i dwie egzotyczne najemniczki, którym towarzyszyła służąca z twarzą ukrytą za woalem.
„Szata więc nie tylko zdobi, ale i ukrywa człowieka” – pomyślał Aganes z satysfakcją, gdy wypływali z portu.
Nie mieli wiele do czynienia z załogą – spali we własnej kajucie, a rozmawiał z nimi tylko kapitan. Obciążony ładunkiem Biały Dąb z trudem pokonywał fale, niesiony wiatrem na północ.
Aganes zauważył, że Etain coraz chętniej zdejmuje hełm ukrywający jego twarz.
– Nie zdejmuj hełmu, kiedy wychodzisz z kabiny. Musimy się pilnować, ktoś z załogi mógłby rozpoznać kasztelańskiego syna w wojowniku z północy – ostrzegł chłopaka.
Nawet na pokładzie Białego Dębu przytwierdzono wiele skrzyń. Gdy Aganes przyjrzał się jednej z nich, w szczelinach między deskami zobaczył natłuszczone ostrza mieczy. Erealle przygotowywało się do obrony. Jeśli zaniosą zarazę piratom z Białych Skał, miecze nie będą potrzebne do obrony przed ich inwazją. Widok tych ostrzy był przypomnieniem, że życie wielu ludzi zależy od powodzenia ich misji.
Gdy zawinęli do portu w Kradanie, Aganes nawet nie zaszedł na ląd. Ryzykowanie przypadkowego rozpoznania nie było rozsądne.
Czuł się tak, jak gdyby jego nowe szaty oddzieliły go od wszystkich lat spędzonych w Erealle.
Po rozładunku okręt skierował się ku skalnym słupom, bramie na Jezioro Kradańskie, skąd mieli zabrać skrzynie zawierające bagienny muł, ich ładunek na Białe Skały.
Późnym popołudniem dopłynęli do wieży. Otaczały ją długie cienie dębów porastających wysepkę.
Gdy skrzynie zabrano, Selia zatrzymała Aganesa i poczekała, aż pozostali wyjdą. Była jedyną osobą w całym Erealle, którą po śmierci swojej rodziny mógł nazwać bratnią duszą. Mocno go objęła i pocałowała.
– Kasztelan tuż przed wyruszeniem na południe był na wyspie… – zaczęła Selia niepewnie.
– Wiem. Rozmawiał ze mną, prosił bym strzegł Etaina.
– Widzisz on rozmawiał też z Etainem. Nie słyszałam słów, ale chłopak wrócił roztrzęsiony. Aganesie, myślę, że Kasztelan kazał synowi zabić cię po wykonaniu misji.
Aganes tylko się uśmiechnął.
– Za bardzo się martwisz. Jeśli misja się powiedzie, jestem pewien, że Etain nie wyrządzi mi krzywdy.
– Niech Cztery Twarze nad tobą czuwają, Aganesie, i… niech nam wybaczą, jeśli ci się uda. A gdybyś jednak wrócił, wyjadę z tobą gdzieś daleko i poniesiemy to brzemię razem – wyszeptała przez łzy.
– Dziękuję – wydukał.
Teraz on także miał łzy w oczach. Wychodząc, ścisnął w palcach amulet w kształcie skamieniałego żołędzia, dar od Selii sprzed wielu lat.
Nie wierzył, że Etain mógłby go zgładzić, przecież dwukrotnie uratował chłopakowi życie. Do tego na bagnach połączyła ich ta specyficzna więź, jaka tworzy się, gdy wspólnie spogląda się w oczy śmierci.
Wypłynęli kilka mil na otwarte morze, po czym wykonali zwrot na zachód. Obrali kurs na ujście Weleriny. Tam zaczynał się Szlak Wschodni na Morze Lodowe, opływające Białe Skały.
Ta noc należała do Jasnej Siostry, większego z księżyców. Było dość światła, by żeglować przez całą noc.
– Cztery Twarze i Jasna Siostra nam sprzyjają, ciągle wieje od wschodu – powiedział Etain, po powrocie do ich kabiny.
– Odpocznij, chłopcze. Powinieneś unikać samotnych wyjść na pokład – odpowiedział Aganes.
„Żeby uniknąć, że ktoś cię rozpozna” – dodał w myślach.
Nalith prychnęła rozbawiona. Xanti spiorunowała ją wzrokiem, po czym wróciła do masowania obolałych pleców i ramion Aganesa, zmęczonych ćwiczeniami z ciężkim drewnianym mieczem pod czujnym okiem Nili.
Biały Dąb, nieobciążony ładunkiem, ślizgał się po falach ze zwinnością tancerza, jakby samo morze chciało nieść go ku odległemu przeznaczeniu.
Już po trzech dniach oczom Aganesa ukazały się różowe klify ujścia Weleriny.
*
Do portu nawet nie zawijali, zatrzymali się tylko przy rzecznej przystani, żeby wynająć lokalnego pilota. Decyzja okazała się trafna, jesienne deszcze miały dopiero nadejść i woda była niska. Pilot często wskazywał bezpieczną trasę, by Biały Dąb nie utknął na jednej z licznych łach żółtego piasku.
Najpierw wolno posuwali się w górę Weleriny, walcząc z nurtem równinnej rzeki. Jednak gdy znaleźli się na Długim Jeziorze, prędkość od razu wzrosła, a gdy poniosła ich Sangarina wypływająca z północnego krańca jeziora, przyspieszyli jeszcze bardziej.
Już szóstego dnia od minięcia różowych klifów, zobaczyli wieże murów Bardanu. Aganes był pod wrażeniem kamiennego mostu rozpiętego ponad nurtem, po raz pierwszy widział tak długą konstrukcję. Skierowali się ku małej wysepce, skąd wyrastało najwyższe przęsło mostu. Było tak wysoko nad wodą, że okręty nie musiały nawet składać masztów. Cumował tam już jeden statek, oczekujący na uiszczenie myta.
Gdy minęli most, ich oczom ukazał się port rzeczny Bardan. Przy kamiennych nabrzeżach wyrastał las masztów, a tłoczący się tam ludzie z oddali wyglądali jak mrówki krzątające się w mrowisku. Port śmierdział mułem i rybami. Aganes pomyślał, że muł, który wieźli w słojach, nie cuchnął tak bardzo, ale był stokroć bardziej śmiercionośny. Czasem powiew wiatru niósł aromat igliwia z lasów porastających wzgórza na północ od miasta.
Aganes od razu zajął się organizacją transportu na Białe Skały. Spędził godziny wędrując wśród okrętów cumujących w porcie rzecznym, ale nie znalazł żadnego kapitana budzącego zaufanie. Wszyscy patrzyli na niego jak na zwierzynę łowną. Były to duże jednostki, każda miała na pokładzie po czterdziestu ludzi lub więcej. Z trzema osobami pod bronią byliby na łasce załogi. Niewiadomą pozostawało, jak zachowa się Nalith w sytuacji zagrożenia. Teraz Aganes pożałował, że nie zatrudnił zwykłych najemników. To był słaby punkt planu, na Białe Skały docierały towary, ale nie obcy ludzie. Prawdziwi możni mieli przecież własne okręty.
Przez moment nawet rozważał, czy nie próbować skłonić kapitana Białego Dębu, żeby popłynął aż do Białych Skał. Uznał jednak, że to byłoby szaleństwo i zniweczyłoby ich dotychczasowe wysiłki, by zatrzeć ślady.
– Szukacie, panie, transportu na Białe Skały? – zapytał zaskakująco łagodny głos.
Aganes podniósł wzrok na eleganckiego mężczyznę.
– Tak. Szukamy statku, który nas tam zabierze – odparł Aganes.
– Mam okręt, jedyny problem to brak kabiny. Strzałka jest nieduża, za to cholernie szybka. Jeśli odpowiada ci podróż przez kilka dni w ładowni i masz czterdzieści lakkańskich denarów, mogę zabrać twój skromny orszak do przystani przy południowo-zachodnim cyplu. Stamtąd łatwo dotrzecie do miasta przy Białych Skałach.
„To przemytnicy czerwonej trawy” – pomyślał Aganes.
– Czterdzieści to bardzo dużo za podróż w ładowni. Jesteś kapitanem tego okrętu?
– Tak, jestem. Wiem, że nie wyglądam na wilka morskiego, ale ponoć to nie szata zdobi człowieka. A cena jest uczciwa, wiesz już zapewne, że na Białe Skały nikt rozsądny nie pływa. Jeśli wsiądziesz na któryś z większych okrętów pływających do piratów, skończysz na dnie Morza Lodowego. Twoje bogate szaty zbyt jasno wskazują, że warto zajrzeć do twoich kufrów, panie. Po ludzku powiedziałbym, żebyś tam nie płynął, ale przypuszczam, że mnie nie posłuchasz.
– Dlaczego uważasz, że nie posłucham? – zapytał zaciekawiony Aganes.
„Czy to możliwe, żeby ten człowiek domyślił się czegoś związanego z ich misją?” – rozważał w myślach.
– Obserwowałem, jak desperacko szukasz transportu. Myślę, że twoimi krokami kieruje jakaś potężna motywacja. Polecenie władcy, próba udowodnienia czegoś? A może to podróż ostatniej szansy, by uniknąć bankructwa lub wykupić z niewoli piratów kogoś bliskiego?
– Cóż, masz rację. Chodźmy zobaczyć twój okręt – zgodził się Aganes, oddychając z ulgą.
Mniej niż godzinę później siedzieli już w ładowni Strzałki. Im dłużej Aganes rozmawiał z kapitanem, tym bardziej przemytnik o łagodnym wyglądzie zyskiwał w jego oczach.
Kiedy Nila usadowiła się wygodnie na jednym z worków z sianem, stwierdziła:
– Ta łajba powinna wozić tylko szczury. Kapitan jest w porządku. Nie podoba mi się tylko bosman Sefern.
Nie ufali załodze Strzałki, dlatego zawsze ktoś pełnił wartę, obserwując podwójne drzwi do ładowni. Pierwsze trzy dni podróży przebiegły spokojnie. Im bliżej było ujścia Sangariny, tym więcej załoga wspomagała żagle wiosłami.
Pierwszej nocy na morzu, gdy ciemność zaczynała ustępować szarości przedświtu Nalith szarpnęła ramię śpiącego Aganesa.
– Ktoś właśnie zginął na pokładzie, naciągnij kuszę – wyszeptała kobieta.
Aganes liczył, że kapitan będzie na tyle rozsądny, by nie atakować, jego załoga liczyła tylko trzynastu marynarzy. Czyżby jednak się pomylił?
– Przesuńmy tę skrzynię – przemówił Aganes.
Chciał zapobiec oskrzydleniu, jeśli cała załoga uderzyłaby naraz. Kiedy skończyli ustawiać prowizoryczną barykadę, zastygli z bronią w ręku skupieni na drzwiach. Nawet Xanti ściskała kuszę i sztylet.
Drzwi otworzyły się z hukiem, a marynarze wpadli do środka. Salwa z kusz sprawiła, że kilka ciał upadło na deski, ale dwa bełty wbiły się w tarcze, dzierżone przez część atakujących.
Aganes zaklął i sięgnął po bełt, zapinając cięciwę do haka przy pasie, by przeładować broń. Zauważył, jak Xanti ciska nożem, który miękko wbił się w szyję wysokiego marynarza.
Uniósł kuszę i wystrzelił zza pleców walczących krótkimi mieczami lakkańskich wojowniczek. Bełt trafił w jedyne zdrowe oko niskiego pirata. Etain użył mocnego wieka beczki jak tarczy i zdzielił nim w twarz grubego wąsacza.
Szybko stało się jasne, że atakujący nie docenili przeciwnika i zaczęli się cofać. To tylko przypieczętowało ich los, ostatni padł, gdy próbował uciec drabiną na pokład.
Kiedy Etain sięgał już klapy na pokład, Aganes go zatrzymał.
– Powoli! Policzmy ilu jeszcze zostało.
Leżało dziesięć ciał, a trzech wciąż było na pokładzie. Osłaniając się zdobycznymi tarczami ostrożnie wyszli na pokład. Kapitan leżał na dziobie, na jego ubraniu widniała wielka plama krwi.
Aganes pomyślał, że jednak dla marynarzy pokusa rabunku okazała się zbyt silna. Pochylił się nad kapitanem, sprawdzając czy jeszcze żyje, gdy niespodziewanie jego oczy się otwarły.
– Uważaj na Seferna – wymamrotał.
Aganes zauważył drobny gest palca, ale Nila była szybsza i odepchnęła go w bok. Kątem oka uchwycił sylwetkę Seferna, wyłaniającą się zza burty z krótką włócznią w ręku.
Wąskie ostrze ugodziło Nilę w pierś, jeszcze zanim Aganes upadł. Nalith wystrzeliła z kuszy, trafiając wprost w korpus napastnika. Ten puścił liny, które pozwoliły mu zaczaić się za burtą i kwadratowa twarz o nienawistnym spojrzeniu zniknęła w falach.
Aganes rzucił się, by zdjąć Nili pancerz i opatrzyć ranę, ale ona zacisnęła dłoń na jego tunice.
– Napisz na wyspę Ketajos, że Nila zginęła ratując życie księciu! – wszeptała.
Oczy kobiety zgasły, a palce zaciśnięte na książęcej szacie, rozwarły się.
„Ona pierwsza oddała życie za książęce przebranie. Jeśli przeżyję, będę musiał się tam udać” – pomyślał Aganes.
– Zaraz rozbijemy się o skały! – krzyknął Etain.
– Nalith przejmij ster i odpłyń od skał! Etain za mną! – wykrzyczał rozkazy Aganes.
Rzucił się w kierunku drzwi ładowni. Usłyszał przeszywający krzyk, Nalith musiała znaleźć trzynastego członka załogi.
Aganes zeskoczył z drabiny i ruszył ku skrzyniom. W tym momencie okręt w coś uderzył, zwalając go z nóg. Chwycił pierwszą skrzynię, którą dostrzegł, tę zawierającą zakażone szale i skierował się na pokład. Gdy tylko stanął na pokładzie, zobaczył, że Xanti ku niemu zmierza.
– Uważaj! – wrzasnęła, ostrzegając go przed walącym się masztem.
Aganes zatoczył się wciąż ściskając w rękach skrzynkę z szalami. Stracił równowagę i wypadając za burtę, zdążył jeszcze zarejestrować, że Etain ciągle nie wrócił z ładowni.
Fale wyrzuciły Aganesa na brzeg obok jaskini, a skrzynkę wciąż miał przy sobie. Wszedł pośpiesznie w głąb jaskini i ukrył skrzynkę w mało widocznej niszy. Od razu ruszył szukać swoich kompanów. Nie wiedział nawet, czy dotarli na właściwą wyspę.
Odnalazł Xanti, leżała na plecach i ciężko dyszała.
– Chodź, musimy znaleźć Etaina i Nalith.
Znaleźli ich pół mili dalej. Kobieta opatrywała nogę Etaina, który miał paskudne rozcięcie poniżej kolana.
– Zabrałeś skrzynię? – zapytał Aganes, pochylając się nad chłopakiem.
Etain pokręcił głową.
– Nie. Przykro mi, panie, zawiodłem – wyszeptał w odpowiedzi.
Aganes w złości uderzył otwartą dłonią w mokry piasek. Pozostawały im tylko zakażone szale, niestety według wyniesionego Irmena nie było pewne, czy rozprzestrzenią chorobę.
– Chłopak próbował wynieść skrzynkę z ładowni ale drugie uderzenie w skały zrzuciło go z drabiny. Ledwo go stamtąd wytargałam – powiedziała Nalith.
– Ja to zrobię – powiedział Aganes przejmując od kobiety igłę.
Musiał uspokoić umysł, a zaszycie rany było doskonałym sposobem na skupienie myśli. Wciąż mógł wykonać misję, wciąż była nadzieja.
*
Na tle nieba, rozjaśnianego szarością przedświtu, wyłonił się ponury masyw jasnych skał, górujący nad lądem. Odetchnął z ulgą, przynajmniej trafili na właściwą wyspę.
Niestety dostrzegł także zbliżające się sylwetki kilkunastu zbrojnych. Aganes przez chwilę rozważał, czy powinien złożyć w darze Pierwszemu Mieczowi skrzynkę z szalami, ale wtedy mogłyby skończyć zapomniane w jakimś kufrze. Najlepiej byłoby sprzedać je na targu, żeby zaraza wybuchła w wielu miejscach naraz. O ile w ogóle „drobiny choroby” na szalach były w stanie wywołać błotną gorączkę.
– Nie zrób czegoś głupiego, Nalith. Muszę stanąć przed Pierwszym Mieczem i spróbować się z nim porozumieć – powiedział Aganes.
– Tu nic dobrego cię nie czeka, cokolwiek wiozłeś dla piratów, przepadło. Chodź ze mną, książę. Chłopaka musimy zostawić, ale Xanti zabierzmy. Wydostanę was z tej wyspy, zaufaj mi. Przysięgam na wszystkie wyspy Lakkany, że was stąd wyciągnę! – zaproponowała Nalith.
Aganes pokręcił głową i spojrzał na nią z żalem.
– Nie mogę. Musimy zostać, mamy tutaj coś ważnego do zrobienia.
– Jesteśmy na wyspie Białych Skał, więc nasza umowa jest rozwiązana – stwierdziła, a potem zwróciła się do towarzyszącej Aganesowi kobiety. – Xanti, idziesz ze mną? – zapytała, a całe jej ciało spięło się w oczekiwaniu.
– Zostaję z księciem, nigdy go nie zostawię.
– Wrócę do was, kiedy będziecie mnie potrzebowali. Nie daj się złamać, książę!
– Niech Cztery Twarze cię prowadzą! – odpowiedział.
Nalith pocałowała go lekko, wyszeptała kilka słów do Xanti, ale Aganes ich nie dosłyszał. Obserwował, jak kobieta oddala się w kierunku wzgórza i stojącego na jego szczycie ciemnego obelisku. Czterech piratów ruszyło ku niej.
Zaczekała na pierwszego, który oddalił się od pozostałych, wysoki mężczyzna zamachnął się toporem. Jego ruch był dziwnie wolny, jak gdyby Nalith dotknęła go w jakiś niewidoczny sposób. Widząc to, Aganes uśmiechnął się słabo. Już wcześniej podejrzewał, że wojowniczka jest czującą.
Pchnęła przeciwnika szybkim wypadem. Mężczyzna znieruchomiał, po czym runął na wilgotną trawę. Uniosła zakrwawione ostrze w ostatnim pozdrowieniu, po czym zniknęła między skałami. Pozostali trzej ścigający, niezrażeni śmiercią kompana, podążyli jej śladem.
Coś mówiło Aganesowi, że jeszcze spotka tę niesamowitą kobietę. Usiadł obok Etaina i obserwował, jak ci, którzy nie podążyli za Nalith, okrążają ich z wielką ostrożnością. Gdy wojownicy Białych Skał znaleźli się bliżej, podniósł się, otrzepując swoje bogate szaty z piasku.
– Nie bój się, musimy przez to przejść – powiedział do Xanti, ściskając jej dłoń.
*
Pierwszy Miecz Kevar Hevarten był wysoki, a jego szerokie ramiona okrywał biały płaszcz. Z twarzy o wyrazistych rysach spoglądały ciemne, przenikliwe oczy. Zasiadał na lekko podwyższonym krześle za szerokim dębowym stołem. Wyglądało to podobnie do sali tronowej Erealle, królestwa, które nie widziało dziesiątej części srebra posiadanego przez lordów Białych Skał.
Zebrani rozstąpili się, z zaciekawieniem śledząc idącego pewnym krokiem Aganesa.
– Kim jesteś? Mów, po co przybyłeś! – zaczął nieprzyjaźnie Pierwszy Miecz.
„Mam nadzieję, że szata jednak zdobi człowieka. Na trupie nie będzie wyglądać tak dobrze” – pomyślał Aganes, patrząc na swoje książęce przebranie, ubłocone i wciąż wilgotne.
Wyprostował się i skłonił lekko w kierunku stołu. Wiele długich wieczorów rozważał, co powinien powiedzieć w tej chwili, by ktoś pokroju wodza piratów uznał jego słowa za wiarygodne i godne uwagi.
– Jestem książę Argaris, przybyłem, by przekazać ci dary. Wiozłem srebro i mapę Szlaku Zachodniego, prowadzącego z Morza Lodowego, wielką rzeką Nisą ku Morzu Ciemnemu na południowym zachodzie. Moją ojczyzną jest mała wyspa, gdzie rysujemy mapy, nasz dobrobyt bierze się z handlu. Tylko ty masz siłę, panie, by otworzyć ten nowy szlak handlowy.
„A może zginiesz w bezkresnych stepach, zabity przez dzikie plemiona, które tam władają i błotna gorączka nie będzie w ogóle potrzebna” – dodał w myślach.
Twarz Kevara stawała się coraz bardziej posępna z każdym słowem wypowiadanym przez Aganesa.
– Wy, południowcy, wszyscy jesteście szpiegami, albo kłamcami! Mielicie okrągłe słowa, próbując wykorzystać naszą siłę do własnych celów. Tymczasem macie padać przed nami na kolana i prosić o łaskę. Znamy rzeki na zachodzie, żadna z nich nie prowadzi tak daleko na południe. Gdzie jest srebro i mapa, o której mówisz?
– Wszystko zatonęło wraz z naszym okrętem, panie. Jestem pewien, że szlak istnieje. Mogę posłać na moją rodzimą wyspę po kopię mapy, którą tutaj wiozłem.
– Nie masz srebra, a tu nie ma znaczenia, że na południu jesteś księciem i jak bogate są twoje szaty. Staniesz się niewolnikiem! A jeśli nadal będziesz mącił, wtedy każę przywiązać cię pod Drzewem Zdrajców i zachłostać na śmierć.
– Jak nazywał się okręt, na którym płynęliście? – wtrącił mężczyzna, wyglądający niczym starsze odbicie Kevara w lustrze.
– Strzałka, panie.
Aganes zobaczył błysk zainteresowania w oczach Kevara. Zdenerwowanie sprawiło, że nie zwrócił uwagi na porozumiewawcze spojrzenie pięknej kobiety o czarnych włosach i zadającego pytanie starszego mężczyzny.
– Ja przyjmę go pod swój dach, panie. Być może, z pomocą Erikera, uda mi się wydobyć od cudzoziemskiego księcia informacje o jego królestwie, bogactwach i mapach – oświadczyła czarnowłosa.
– Życie zawdzięczasz mojemu starszemu bratu Erikarowi i Tairze z Dębowego Wzgórza, cudzoziemcze – zakończył Kevar, wstając zza stołu.
– Dziękuję, panie. Pani.
Aganes wykonał najbardziej dworny ze swoich ukłonów. Błysk w oku kobiety potwierdzał, że udało mu się zrobić na niej wrażenie. Erikar patrzył z ciekawością, nie okazując pogardy, ani wrogości, w przeciwieństwie do swojego młodszego brata. To było pozytywne zaskoczenie, że ktoś spośród tych rabusiów zaproponował mu gościnę, choć przecież to była oferta dla księcia, w którego się wcielił.
Tego dnia ujawnił się kolejny słaby punkt jego planu – nie przewidział, że Pierwszy Miecz to idiota, który nie dostrzegł wartości w otwarciu nowego szlaku handlowego. A może ta prostacka nieufność była właśnie siłą Kevara? W końcu nie dał się przechytrzyć Aganesowi.
*
Dębowe Wzgórze było wzniesieniem przy południowym wybrzeżu wyspy. Palisada wyglądała licho, bardziej jak ogrodzenie niż fortyfikacja, choć w razie ucieczki nie byłaby łatwa do pokonania. Aganesa nie zdziwiło, że piraci nie potrzebowali solidnych wałów, nikt nie przybędzie na Białe Skały, by palić i grabić.
Trudno byłoby zresztą pokonać piratów na polu walki. Mogła tego dokonać tylko broń, której nie używało się w bitwie, a jednak odbierała życie wojownikom. Znajdowała się w niepozornej skrzynce z czerwonokrzewu w nadbrzeżnej jaskini. Broń, do której Aganes nie miał na razie dostępu.
Przy palisadzie od północy stał piętrowy dwór, dalej – budynek służby, niewolników, stajnia i mała strażnica. Wszystko to zbudowano gorzej niż stary dom Aganesa, spalony być może przez któregoś z mieszkańców Dębowego Wzgórza.
„Potrafią palić i mordować, ale gdy trzeba coś zbudować, to mają dwie lewe ręce” – pomyślał Aganes, obserwując zabudowania.
– Ulf dopilnuje twojego bezpieczeństwa, książę. W czasie wyprawy na południe został ranny w nogę, od tamtej pory pomaga mi na Dębowym Wzgórzu – powiedziała Taira.
„Raczej będzie pilnował, żebym nie uciekł” – uśmiechnął się w duchu Aganes.
Wyglądało na to, że jego status od niewolników różnił się tylko brakiem kajdan na nogach.
– Dziękuję, pani. Doceniam troskę o moją osobę – odpowiedział i skłonił się dwornie.
Ulf łypał tylko spod grubych łuków brwiowych, nawet nie starał się ukrywać pogardy dla Aganesa. Gdy kulawy pirat prowadził go ku jednej z komnat dworu, zimny dreszcz przeszedł po jego plecach.
– Twoja komnata będzie zamykana na noc, dla bezpieczeństwa, książę – oznajmił Ulf, a na jego twarzy pojawił się lodowaty uśmiech.
Aganes poczuł ciepło amuletu od Selii – miał wrażenie, jakby dotknęła go znajoma dłoń. Co było takiego szczególnego w Ulfie? Może nici przeznaczenia kulawego pirata miały spleść się z jego losem?
*
Etain i Xanti zostali umieszczeni w budynku niewolników. W małym pomieszczeniu był kąt do spania, a obok stały beczki i skrzynie pełne zapasów. Ich warunki i tak były lepsze niż reszty niewolników Dębowego Wzgórza. Oni spali stłoczeni w wielkiej sali za ścianą, przy kamiennym palenisku.
Podobnie jak komnatę Aganesa w dworze, także drzwi celi Etaina i Xanti codziennie rano otwierał i zamykał na noc Ulf. Pirat nadzorował ich dużo uważniej od reszty niewolników.
Aganes poszedł do Etaina, gdy tylko pani Dębowego Wzgórza mu na to zezwoliła. Ranna noga spowodowała, że chłopak miał wysoką gorączkę. Xanti położyła mu na czoło wilgotny kompres.
Noga została posmarowana maścią przez Gerę, rządcę Dębowego Wzgórza, pełniącą jednocześnie rolę uzdrowicielki. Zostawiła nawet trochę proszku z czarnej wierzby, ale żeby szybko stanąć na nogi Etain potrzebował lepszego leku. Z ukrytej kieszeni swoich książęcych szat Aganes wyjął fiolkę różanego porostu. Podał Etainowi jedną dawkę. Powinna obniżyć gorączkę i zapobiec zaognieniu rany. Północ kształtowała wielkich wojowników, ale z medykami sprawa wyglądała znacznie gorzej.
– Nie mogę, ojcze… nie mogę… – mamrotał chłopak.
Wyglądało na to, że Selia mogła mieć rację. Kiedy Aganes teraz o tym myślał, nie zdziwiło go polecenie Kasztelana. Dla niego życie jednego cudzoziemca nie miało wartości w zestawieniu z racją stanu Erealle. Brak zaufania oczywiście bolał, szczególnie że to Aganes był „mózgiem” całej operacji.
Jeśli chłopak go zabije po wykonaniu zadania, trudno. Wtedy już będzie mógł spojrzeć w oczy żony bez wstydu. Nic więcej się nie liczyło. Teraz musiał wyleczyć Etaina, bo misja nie była jeszcze wykonana. Mając Ulfa na karku, nie mógł wrócić do jaskini i zabrać skrzynki z szalami.
W nocy dwóch strażników pilnowało bramy Dębowego Wzgórza, a na dziedziniec wypuszczano psy. Aganes nazwał je imionami ereallskich demonów, którymi straszono dzieci, aby nie wychodziły po zmroku. Zarth i Ulmorak miały ciemną sierść, masywne karki i czujne oczy.
„By ucieczka mogła się udać, z tymi mieszkańcami Dębowego Wzgórza muszę zaprzyjaźnić się w pierwszej kolejności” – pomyślał.
*
Erikar przyjechał z wizytą pod nieobecność Tairy, przywiózł nawet antałek lakkańskiego wina. Brat Pierwszego Miecza z początku odnosił się do Aganesa z rezerwą.
– Powiedz mi, cudzoziemcze, jak to się stało, że dostałeś się na pokład Strzałki? – zapytał pirat i patrząc zza przymrużonych powiek oczekiwał odpowiedzi.
Aganes postanowił powiedzieć prawdę o skromnych finansach, desperacji i walce na pokładzie Strzałki. Pominął tylko zawartości skrzyń, które wieźli.
– A kto zabił Seferna? – zapytał Erikar.
To bardzo zdziwiło Aganesa, bo w swej opowieści nie wymienił imienia zabójcy Nili.
– Nalith, druga z moich lakkańskich najemniczek – odpowiedział.
Erikar się roześmiał.
– Ta wiedźma, która utłukła czterech zbirów mojego braciszka, a potem zniknęła? Gdybym mógł, to bym ją ucałował. – Pirat aż klepnął się w udo z rozbawienia.
Aganes także się uśmiechnął. Wiadomość, że Nalith przeżyła, bardzo go ucieszyła, choć nie zaskoczyła.
Erikar spoważniał i dodał po chwili:
– Sefern zamordował mojego przyjaciela. To zawisanie na linach za burtą, to był jego popisowy numer, wielu ludzi w ten sposób zabił.
Stopniowo atmosfera między mężczyznami się rozluźniała. Języki się rozwiązywały, a trunek smakował wybornie.
W pewnej chwili Aganes odstawił kubek z obrzydzeniem. Nagła myśl, że pije wino jakiegoś zamordowanego kupca, przyprawiła go o mdłości.
Erikar wyczuł zmianę nastroju Aganesa i przez moment milcząco studiował rubinową powierzchnię wina, obracając kubek w szorstkich palcach.
– Wiem, co o nas myślisz… i masz po części rację. To, że mój naród żyje z grabieży, wydaje ci się niegodziwe, ale to nieprawda. Świat taki już jest. Silniejszy zawsze słabszemu zabierał, a teraz my jesteśmy silni, słabością innych narodów. Kiedy byłem w Daranie spotkałem uczonego, który opowiadał mi historię piratów z wysp południowych, jeszcze z czasów przed imperium Galtaru. Piraci napadali na bezbronne wybrzeża, napełniając kufry srebrem, ale z czasem państwa się wzmocniły i zmusiły ich do służby u jednego z królów. Pod rozkazami władcy było ciężko, a gdy się zbuntowali, królewska flota spaliła ich miasta i spustoszyła wyspy.
– Obawiasz się, że ktoś zaatakuje Białe Skały w odwecie? Nie ma na całym kontynencie floty, która mogłaby zagrozić Białym Skałom – stwierdził Aganes.
– Teraz nie ma, ale może za dwadzieścia lat już będzie.
– Myślę, że potrwa to znacznie dłużej, ale masz rację, z czasem królestwa się wzmocnią.
– Dla mnie to także kwestia wiary. Czy wierzysz w Cztery Twarze?
– Wierzę. U nas to dominująca religia. Osobiście najbardziej przekonuje mnie idea życia tak, żeby zawsze można było popatrzeć na swoje życie bez wstydu.
– Jesteś ciekawym człowiekiem, książę. Chętnie pokażę ci mój okręt, zapewniam, że Odkrywca pod pełnymi żaglami jest piękniejszy od każdej kobiety, nawet od Tairy! – zakończył z uśmiechem Erikar.
– Tam skąd pochodzę, bardzo cenimy piękno. To będzie dla mnie zaszczyt! – odpowiedział Aganes.
Następnego dnia Erikar za pozwoleniem Tairy zabrał Aganesa z Dębowego Wzgórza, to był pierwszy dzień bez towarzystwa Ulfa. Pokazał Aganesowi wielką przystań przy swoim folwarku. Odkrywca stał na wielkich klocach drewna. Poszycie było czyszczone i ponownie smołowane.
– Odkrywcę zbudowano w Cesarskiej Stoczni w Daranie, według rysunków mojego szkutnika! Niestety, żeby przepłynąć rzeki Drogi Wschodniej, musiałby być całkiem pusty, więc na południe z nami nie popłynie.
– Nie rozumiem. W takim razie dokąd chcesz się wyprawić?
– Na zachód. Płynąc na zachód, a potem skręcając na południe można opłynąć cały kontynent i ja zamierzam tego dokonać – oświadczył Erikar.
Mówił o Odkrywcy z wielką czułością, jak gdyby była to ukochana osoba. Oparł się o nadburcie i popatrzył na zachmurzone niebo na zachodzie.
– Nazywają mnie Erikarem Słabym, bo wyznaję Cztery Twarze. Dzięki mojemu bratu mogę to ignorować, ponieważ Kevar, jako Pierwszy Miecz, jest tu niemal królem. Jednak jeśli lordowie okrętów wybiorą innego wodza, mogą zmusić mnie do opuszczenia Białych Skał.
Wieczorem Taira koniecznie chciała dowiedzieć się wszystkiego, o czym rozmawiali. Postawiła sprawę jasno:
– Jesteś mi to winien, książę czegoś tam! To ja za ciebie poręczyłam przed Pierwszym Mieczem i chcę coś z tego mieć – stwierdziła patrząc mu w oczy.
– Zapewniam cię, że nie powiedział mi nic, co mogłoby ci pomóc. Cudzoziemskiemu księciu nie zdradza się przecież sekretów. Mówił za to wiele o swoim okręcie, ale to chyba cię nie interesuje – skłamał Aganes.
Był przekonany, że Taira poddaje go próbie, dlatego chciał dowieść, że można mu zaufać. Kto zdradzał nawet małe sekrety, ten nigdy nie będzie mógł poruszać się swobodnie po wyspie. Mogli się lubić z Erikarem, ale ten pozostawał bratem Pierwszego Miecza – śmiertelnie niebezpiecznym człowiekiem.
*
Trzeciego dnia Etain nie miał już gorączki i Aganes odetchnął z ulgą. Wieczorem jadł kolację z Tairą i Gerą.
Gera musiała dobrze znać się na preparatach wspomagających potencję, bo pod koniec wieczerzy jego męskość była twarda jak pień czerwonokrzewu.
Po wieczerzy Taira zaciągnęła go do swojej alkowy. Traktował to jako część realizacji planu. Gdyby nie poddał się woli Tairy, najpierw ucierpieliby na tym Etain i Xanti, a na to nie mógł pozwolić.
Ledwie wrócił do komnaty, zaczął planować ucieczkę. Podczas jednej z konnych wypraw z Erikarem dotarli na zachodnie wybrzeże, tam, gdzie wyrzuciło ich morze. Zapamiętał drogę na Dębowe Wzgórze, to było niewiele ponad dwadzieścia mil. Powinien pokonać tę odległość w jedną noc.
Jesień nadeszła szybko. Pewnego dnia Taira oświadczyła:
– Zaczynasz przybierać na wadze, poprosiłam Ulfa, żeby zorganizował ci jakieś ćwiczenia.
Choć Ulf wykorzystywał ćwiczenia z ciężkimi drewnianymi toporami, by go upokarzać, Aganes widział w tym szansę na poprawę formy. Nie ujawniał swoich rzeczywistych umiejętności władania bronią, wolał zaczekać na prawdziwą walkę z kulawym piratem.
Misja musiała zaczekać do wiosny. Już późną jesienią temperatura była zbyt niska, by błotna gorączka mogła opanować wyspę.
Zimą jego dziwna relacja z Tairą trwała bez przeszkód, spędzał z nią coraz więcej nocy, poznając jej nawyki i kaprysy. Dzięki staraniom Aganesa, Etain i Xanti byli dobrze odżywieni. Codzienna praca zahartowała ich ciała i przystosowali się do surowego klimatu wyspy. Niestety, Aganes wciąż nie miał pomysłu, jak zabrać ich ze sobą podczas ucieczki. Będzie musiał wrócić, by ich uwolnić.
Jako książę z południa wzbudzał ciekawość wśród lordów okrętów odwiedzających Dębowe Wzgórze. Wszyscy mówili o wielkiej wyprawie latem przyszłego roku. Aganesa przeszedł dreszcz, kiedy pomyślał, ilu ludzi zginie, gdy okręty z Białych Skał ponownie wyruszą na południe.
Gdy nadeszły mrozy, przypadki śmierci wśród niewolników Dębowego Wzgórza stały się liczniejsze. Szczególnie poruszyła go śmierć wysokiego młodziana z Rivan. Gdy nie było Tairy w pobliżu, zagadnął rządcę Gerę o sposób karmienia niewolników.
– Wystarczy ich trochę lepiej karmić, a nie będą tak licznie umierać zimą – zasugerował Aganes.
– To się zwyczajnie nie opłaca, gdy wracają okręty, można tanio kupić nowych. Z czasem nauczysz się naszego życia. Nie ma dla ciebie powrotu na południe, wiesz o nas zbyt wiele – wyznała Gera w przypływie szczerości.
Twarz Ulfa, z jasnymi, zimnymi jak lód oczami, była dla Aganesa codziennym przypomnieniem, że pozostaje tu obcy. Niezależnie od uśmiechów czy liczby nocy spędzonych z Tairą, nigdy nie będzie przez mieszkańców Białych Skał uważany za równego sobie.
W czasie długich zimowych miesięcy nadzór Ulfa pozostawał równie czujny jak zawsze. Aganes szukał nawet sposobu, by go otruć. Wciąż nosił w szatach dwie fiolki z trucizną, niestety pirat nigdy nie jadał w jego towarzystwie.
*
Gdy wreszcie na Białych Skałach nadeszło przedwiośnie, Aganes zaczął odzyskiwać nadzieję. Śniegi wolno topniały, a z nieba padał zimny deszcz. Zza pędzonych przez zachodnie pasaty chmur coraz częściej można było zobaczyć słońce.
Już w zimie Aganes zaczął pomagać jako skryba w kancelarii Pierwszego Miecza. Kevar może i pogardzał władającymi piórem, ale potrafił ich wykorzystać do własnych celów. Z dokumentów dowiedział się, że letnia wyprawa będzie nawet większa od tej sprzed sześciu lat, od czasu, kiedy spustoszono ziemie Erealle.
Aganes wyjeżdżał do pracy w kancelarii pilnowany przez Ulfa, gdy za bramą niemal wpadły na nich córki Tairy: Miranda i Makeda. Mknęły na pięknych myszatych wierzchowcach, a ich eskorta ledwo nadążała.
Przed południem nad Białymi Skałami przeszła potężna burza gradowa. Gruba warstwa białych kulek zalegała na całej wyspie. Było tak zimno, że Aganes szczelnie owinął się futrem w drodze powrotnej na Dębowe Wzgórze. W folwarku wszyscy mówili tylko o zaginionych córkach pani, drużyna natychmiast wyruszyła na poszukiwania. Niestety, Ulf pozostał i jak zwykle pilnował Aganesa.
Było już po zmroku, gdy oddział zbrojnych przywiózł odnalezione córki. Dwie godziny później zamek w drzwiach sypialni Aganesa zazgrzytał i zobaczył bladą twarz Gery.
– Chodź ze mną cudzoziemcze! Wiem, że znasz się trochę na leczeniu. Taira kazała wziąć cię do pomocy.
Dziewczyny miały wysoką gorączkę. Aganes stwierdził, że to najpewniej zapalenie płuc.
– Podałam im wyciąg z czarnej wierzby, ale nie można dać więcej, bo wymiotują – powiedziała kobieta, a jej ręce drżały ze zdenerwowania.
Pamiętał wierzbowy proszek, który Gera podawała Etainowi, był tak słabo oczyszczony, że u przyzwoitego medyka w Daranie mógłby co najwyżej służyć do trucia szczurów.
Z tyłu głowy Aganes miał świadomość, że to może narazić jego misję. Jednak ratowanie chorych, szczególnie dzieci, było jego powołaniem i zwyczajnie nie mógł odmówić pomocy. Kiedy Taira nie siedziała z córkami, obserwowała jak Aganes ubrany w szary fartuch, oczyszczał sproszkowaną korę.
Poświęcił też ostatek różanego porostu, najcenniejszego leku, jaki ze sobą przywiózł.
Po czterech dniach, dzięki różanemu porostowi i wysiłkom Aganesa i Gery, gorączka spadła, a po dwunastu mogły wstać z łoża. W czasie pracy z Gerą Ulf prawie nie pilnował Aganesa. Wydawało się, że to przełom, na który tak długo czekał. Rozczarowanie przyszło szybko – kiedy chore nie wymagały już tyle uwagi, Ulf powrócił.
Na Białe Skały zawitała wiosna, powietrze wreszcie zrobiło się cieplejsze. Na wyspie zbierało się coraz więcej łodzi, przygotowania do wielkiej letniej wyprawy były w toku. Erikar miał tak dużo zajęć, że przestał odwiedzać Dębowe Wzgórze. W jego przystani znajdowało się mnóstwo okrętów wymagających napraw.
Któregoś dnia Taira wezwała Aganesa do siebie. Miał nadzieję, że po uratowaniu życia jej córkom zyska wreszcie możliwość poruszania się po wyspie.
Coś było jednak nie w porządku, oczy Tairy były zimne, a jej piękną twarz wykrzywiał gniewny grymas.
– Widziałam, jak pracujesz z Gerą. Nie jesteś księciem, ale medykiem i pospolitym kłamcą! Wszyscy południowcy jesteście oszustami, ale tu na północy potrafimy was przejrzeć. Tacy jak ty strzelili mojemu mężowi w plecy!
– Ja nie rozumiem. One by umarły, gdybym nie przygotował leku. Ratowałem przecież życie twoim córkom… – dukał Aganes, czując, jak zimny pot spływa mu po plecach.
– Gera uratowała życie moim córkom, nie ty, przybłędo! – huknęła Taira. – Nauczyła się też przygotowywać lekarstwo na przyszłość. Teraz twoje życie tutaj zmieni się nie do poznania. Ulfie, zaprowadź go do kowala – zakończyła z kamienną twarzą.
Aganes nie mógł uwierzyć w to, co zaszło, wszystkie jego plany rozsypały się właśnie w proch.
*
Kowal, siwy Lakkańczyk, patrzył na niego posępnie. Bez słowa założył mu kajdany na nogi.
– Ulf ma złe oko na ciebie, chłopcze. Nie pożyjesz długo.
Potem Aganes został zamknięty razem z Xanti i Etainem. Ulf rzucił mu starą owczą skórę i jakąś szmatę.
Wstyd palił Aganesa tak mocno, że nie wiedział, co ma powiedzieć.
– Musimy przetrwać. We trójkę będzie trochę cieplej w nocy – stwierdziła tylko Xanti.
W jej głosie nie było emocji, chyba już pogodziła się z losem. Etain nawet się nie odezwał.
Następnego dnia rano Ulf otworzył drzwi i wyciągnął Aganesa za włosy na dziedziniec. Taira patrzyła, jak jego ręce znalazły się w metalowych pierścieniach.
Ulf uśmiechnął się zimno, a po chwili na plecy Aganesa zaczął spadać bat, zostawiając krwawe pręgi. Po kilku uderzeniach ból odebrał mu oddech. Potem miał wrażenie, że jego plecy to wielka paląca rana. Pragnął, by ból się wreszcie skończył, śmierć musiała być lepsza, niż takie cierpienie.
– Dość! On ma przeżyć! Może się jeszcze przydać! – krzyknęła Taira.
Po uwolnieniu rąk Aganes opadł w błoto dziedzińca. Taira podeszła i powiedziała cicho:
– Masz poczuć, że okłamywanie mnie boli!
– Dzisiaj niech sobie odpocznie, a od jutra do pracy z innymi niewolnikami – dodała.
Aganes został rzucony na szmaty w ich komnacie, a raczej celi. Po powrocie z pracy Xanti delikatnie przemyła wodą skrwawione plecy Aganesa.
Wieczorem przyszła Gera i przyniosła maść na rany. Aganes wypróbował maść na skórze dłoni. Okazało się, że czarownica dodała do maści smoczego ziela, bo posmarowana skóra piekła, jak palona żywym ogniem. Gdyby posmarował maścią rozległe rany na plecach, umarłby w męczarniach. Schował maść w ukrytej kieszeni szaty. Miał przeczucie, że przyda się podczas ucieczki. Podrażnione psie nosy nie zwęszą jego tropu, jeśli zostawi ślad maści ze smoczym zielem.
Przeklinał swoją głupotę – gdyby miał teraz choć pół fiolki różanego porostu, którym wyleczył córki Tairy, bez problemu poradziłby sobie z ranami na plecach.
Dwa dni po chłoście, Gera kazała mu narąbać drew. Skóra piekła niemiłosiernie przy każdym zamachu siekierą. Coś uderzyło w plecy, ból prawie go oślepił, kiedy nadgniła bulwa strzałkowca trafiła w jedną z ran.
Odwrócił się. Miał pecha, bo ostatnia bulwa trafiła go tuż przy prawym oku. Cisnęła nią Makeda. Mała demonica musiała nabić ostre kamyczki w nadgniłe bulwy, bo zobaczył krople krwi spadające w błoto. Uśmiechnął się gorzko, córki Tairy boleśnie okazały mu swą wdzięczność za ocalenie życia.
Tego wieczoru Etain po raz pierwszy się odezwał:
– Powtórzę twoją własną radę, Aganesie. Każdy potrzebuje myśli, która poprowadzi go dalej, gdy będzie naprawdę ciężko. Spróbuj odnaleźć coś takiego. Jeśli ci się to uda, przeżyjesz. Jak my.
Aganes położył dłoń na amulecie w kształcie żołędzia i jego myśli rozjaśniły się w jednym momencie. Pomyślał o Selii, która całe życie pomagała innym. O Etainie, pokornie znoszącym codzienne upokorzenia. O Xanti, nawet teraz, gdy zawiódł i sięgnął dna, potrafiła znaleźć dla niego czułość, uśmiech i dobre słowo.
Przyszedł mu do głowy pomysł. Przecież nie musi własnoręcznie przynieść ukrytego kufra. Wystarczy, że znajdzie kogoś wystarczająco pazernego, by zachował znalezisko w tajemnicy i sprzedał szale na targu. On dobrze znał kogoś takiego. Uśmiechnął się do swoich myśli, a tego uśmiechu nie powstydziłby się żaden demon.
Tej nocy śniła mu się Selia. Siedziała blisko ciemnego obelisku Czterech Twarzy, wpatrując się w jego gładką powierzchnię. Medalion przez całą noc pozostawał bardzo ciepły, a Aganes czuł się jakby ktoś pozbawił go władzy nad ciałem. Kiedy przebudził się w nocy, coś było nie w porządku. Miał wrażenie, że Selia przebywa z nimi w pomieszczeniu, że dotyka jego pleców, lecz jej postać była szara, jakby utkana z pasm ciemności, pochłaniających nikłe światło małego kryształu lumidarytu zawieszonego na ścianie ich celi.
Rano Xanti pomagała przywdziać książęce szaty. Dobre dopasowanie szat okazało się wczoraj prawdziwym przekleństwem i były całe poplamione krwią z ran na plecach.
– Twoje plecy się zagoiły, panie. Dotknęło cię błogosławieństwo zdrowia – zauważyła zaskoczona kobieta.
– Nie rozgłaszajcie tego, bo moglibyśmy mieć kłopoty – odparł Aganes.
Kiedy Ulf zaprowadzał go na miejsce pracy i zostali sami, postanowił od razu wcielić pomysł w życie.
– Panie – zagadnął Aganes uniżonym tonem, który kulawy pirat tak lubił. – Kiedy przypłynęliśmy na wyspę. Ukryłem mały kufer z pięknymi szalami i sakiewką srebra.
Ulf od razu przystawił mu nóż do gardła.
– Dobrze wiesz, że mógłbym to z ciebie wydusić torturami?
– Wiem, panie. Wiem też, że jesteś zbyt mądry, by dzielić się znaleziskiem.
– A czego chcesz w zamian, niewolniku?
– Tylko lepszego jedzenia dla mnie i moich towarzyszy, panie.
– To da się zrobić. Masz moje słowo, jeśli będę zadowolony z tego, co znajdę, dostaniecie jedzenie. Ale jeśli mnie oszukałeś, pożałujesz, że w ogóle się urodziłeś – roześmiał się Ulf.
Tego wieczoru ktoś inny zamykał drzwi ich celi. Aganes odetchnął z ulgą, gdy po godzinie drzwi się otworzyły i zobaczył w nich zadowoloną twarz Ulfa. Położył na podłodze drewnianą miskę z trzema jabłkami.
– Proszę, dodatkowe żarcie! Mówiłem, że u nas na północy umiemy dotrzymać słowa! – roześmiał się Ulf, po czym zamknął drzwi.
Aganes rozłamał jeden z owoców, był całkowicie zgniły w środku.
„Ulf nigdy nie zawodzi!” – pomyślał. Zgodnie z oczekiwaniami Ulf oszukał go w kwestii jedzenia, za to odnalazł skrzynię! A jego zadowolenie potwierdzało, że musiał dostać sporo srebra za piękne szale.
Następnego dnia Aganes zauważył, że oczy Ulfa były zaczerwienione. błotna gorączka zaczynała śmiertelną przemianę jego ciała, choć jeszcze tego nie wiedział.
*
Pierwszy kamień lawiny już się toczył. W myślach Aganesa satysfakcja mieszała się z niepokojem. Trzy dni, których potrzebowała choroba, by zawładnąć organizmem, powinny wystarczyć na jej rozprzestrzenienie po gęsto zaludnionej wyspie. Wilgotne, wiosenne powietrze będzie temu sprzyjać.
Czuł, że nawet Ulf w końcu domyśli się, że z szalami było coś nie w porządku i przyjdzie po niego.
Kiedy rano otwarły się drzwi, Aganes był gotowy na śmierć i wiedział, że będzie mógł spojrzeć w oczy Veyry bez wstydu. Amulet od Selii był aż gorący, jak nigdy wcześniej. Nie pomylił się, Ulf miał mord w oczach.
– Dzisiaj skonasz w mękach. Długo czekałem na tę chwilę. Odkąd przyprowadzili cię na Dębowe Wzgórze chciałem cię dostać w swoje ręce! – wychrypiał.
Oczy miał już mocno zaczerwienione. Od dwutygodniowej ślepoty, wywołanej błotną gorączką, dzielił go tylko dzień. Jego pot zaczynał przybierać brązowy odcień. Aganes chciał go zaatakować, ale Ulfowi towarzyszyło trzech strażników. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, zakuli mu dłonie w kajdany, połączone łańcuchem. Ulf pociągnął go na dziedziniec.
Z tarasu dworu, jak zwykle, przyglądała się Taira. Gdy Aganes zauważył, że jej oczy również były zaczerwienione, uśmiechnął się do niej.
– Jest twój Ulfie, tylko nie zabij go zbyt szybko – warknęła Taira.
Nie zaszczyciła Aganesa nawet jednym spojrzeniem.
Był zaskoczony, że Ulf prowadził go w kierunku bramy. Zauważył kątem oka Gerę, nosiła jeden z szali pochodzących z jego skrzyni. Pięknie wybarwiona tkanina rozjaśniała ponurą twarz kobiety o przekrwionych oczach.
„Czasem szata, choć zdobi, może również zabić. Mam znakomitą maść na twoje podrażnione oczy, z przyjemnością ci ją zaaplikuję, gdy wrócę. O ile wrócę” – pomyślał i uśmiechnął się w duchu.
Ulfowi cały czas towarzyszyli trzej strażnicy, ale Aganes nie miał zamiaru uciekać, o nie, teraz miał zamiar walczyć i zginąć.
Kiedy dotarli na miejsce, Ulf był tak zdyszany, że ledwie powłóczył nogami. Musiał przysiąść, żeby złapać oddech, choroba osłabiała go coraz bardziej. Drzewo Zdrajców było uschniętym dębem o jasnej, popękanej korze. Cała dolna cześć pnia pokryta była brunatnymi plamami krwi. Aganes nie chciał nawet myśleć, jak wielu przed nim zostało tutaj zabitych.
Powstał tutaj spory plac, na którym rozstawiono kamienne ławy, zapewne egzekucje znaczniejszych skazańców przyciągały większą publiczność.
– Tutaj przyprowadzamy zdrajców i szpiegów. Kara nie jest spektakularna, ale za to bardzo bolesna. Bądź tak miły i nie umieraj zbyt szybko, obstawiłem, że wytrzymasz sześćdziesiąt batów zanim skonasz – wysapał Ulf.
– Na moje oko, to on czterdziestu nie przetrzyma! – zaprzeczył jasnowłosy pirat, w tunice z rivańskim gryfem. Szata została zapewne zdarta z trupa w czasie wyprawy na południe, ponieważ miała niestarannie zacerowane rozdarcie na boku.
– Dość gadania, bierzmy się za niego! – warknął Ulf, kiedy trochę odsapnął.
Przewlekł łańcuch jego kajdan przez mocne stalowe kolucho wbite w pień dębu. Wtedy Aganes niespodziewanie pociągnął łańcuch wzmacniając ruch ciężarem własnego ciała. Kulawy pirat podskoczył, pociągnięty przez łańcuch, a potem głucho gruchnął o ziemię.
Aganes odskoczył na otwartą przestrzeń, ujął łańcuch obiema rękami. Teraz miał broń. Choć łańcuch był ciężki, w jego dłoniach stał się naturalnym przedłużeniem ramion. Ćwiczenia z toporami bardzo wzmocniły jego ramiona.
Uderzył w głowę barczystego pirata, gdy ten próbował się zbliżyć.
– On jest mój – warknął Ulf odpinając od pasa bat.
Gdy Aganes był młody, jedną z rozrywek była nauka posługiwania się kamieniem uwiązanym na linie. Nazywali to „kamienna żmija”. Uśmiechnął się w duchu, ostatnią walkę swojego życia miał stoczyć niemal identyczną bronią, jak tę pierwszą.
Ulf miał czerwone oczy i poruszał się wolno, ale wciąż był śmiertelnie groźnym przeciwnikiem. Kiedy Aganes machnął łańcuchem mocno z góry, Ulf się uchylił, a na jego twarzy pojawił się zimny uśmiech. Pirat smagnął lekko batem, Aganes cofnął się, ale końcówka bata trafiła jego policzek, zostawiając krwawą ranę.
Zmienił taktykę. Najpierw zamarkował atak na twarz pirata, ale łańcuch puścił nisko, zawinął końcówkę wokół nogi na którą Ulf kulał, a potem pociągnął. Pirat poleciał na plecy, a wtedy Aganes uderzył całą siłą z góry.
Cofnął się i rozejrzał po zdezorientowanych twarzach trzech strażników Dębowego Wzgórza.
Jasnowłosy pirat zaczął dobywać broni, ale jego ramię, z dłonią wciąż zaciśniętą na rękojeści miecza, zostało odcięte. Drugi upadł raniony w szyję, a trzeciego Aganes uderzył łańcuchem w plecy kiedy zwrócił się w stronę nieoczekiwanego napastnika.
Ulf spróbował się podnieść. Aganes zaczął uderzać go łańcuchem raz za razem, aż stało się oczywiste, że jego prześladowca nie poruszy się nigdy więcej.
– On już chyba ma dość! – zadrwił znajomy głos.
Aganes zauważył Nalith, wycierającą ostrze o piękną tunikę z rivańskim gryfem wyhaftowanym złotogłowiem, należącą do jasnowłosego strażnika. Zalana krwią szata zdobiła już tylko zwłoki przystojnego mężczyzny.
– Mówiłam, że po ciebie wrócę. Twoje książęce szaty nie prezentują się najlepiej. Sprawy, jak widzę, nie poszły tak dobrze, jak planowałeś?
– Nie wszystko udało się tak, jak planowałem. Ale nie poszło też całkiem źle.
– Siadaj. Masz zapewne wiele do opowiedzenia – oświadczyła Nalith, zajmując miejsce na jednej z kamiennych ław.
Aganes usiadł obok kobiety i zdał relację z ich losów na wyspie, od rozstania na plaży.
– To co w takim razie teraz zrobimy, fałszywy książę? Bo zakładam, że masz jakiś plan – zapytała Nalith.
Aganes zapatrzył się na Dębowe Wzgórze widoczne teraz jak na dłoni, na tle ciemnej otchłani Morza Lodowego.
– Teraz damy błotnej gorączce popracować jeszcze jeden dzień. Wrócimy na Dębowe Wzgórze po Etaina i Xanti, uwolnimy też pozostałych niewolników. Pójdziemy do innych folwarków, zabijemy wszystkich piratów, których nie powali błotna gorączka. Wybijemy bydło, spalimy budynki, a ruiny zrównamy z ziemią. Zatrujemy studnie. Pola posypiemy solą i posiejemy na nich ziele demonów, żeby przez pokolenia żadna roślina tu nie wyrosła. Musimy spalić też to drzewo. Na koniec odpłyniemy z tej przeklętej przez Cztery Twarze wyspy.
– Piękny plan. Od kiedy cię zobaczyłam, wiedziałam że stoi przede mną człowiek, którego plany są wielkie. Choć zdecydowanie nie piękne – westchnęła kobieta.
– Ale zdajesz sobie sprawę Aganesie, że jeśli to zrobimy, Cztery Twarze nas za to przeklną? – dodała po chwili.
– Już raz mnie przeklęli, choć nie dałem im powodu. Jeden raz więcej nie zrobi aż takiej różnicy. Za to tym razem zamierzam solidnie zapracować na klątwę.
Epilog
Aganes odwrócił wzrok od grobu Erikara, jedynej osoby na wyspie, która potraktowała go jak człowieka.
Niestety, choroba zebrała śmiertelne żniwo także wśród niewolników. Do końca życia nie zapomni determinacji czarnowłosej dziewczyny, która powiedziała mu, że „cieszy się, że odchodzi, jeśli zabierze ze sobą pana, bo nie będzie więcej nikogo dręczył”. Jej właściciel znęcał się nad niewolnikami, ale Cztery Twarze odmawiały mu przejścia przez bramę. Aganes musiał dobić go sztychem miecza, za to jego ofiarę zdołał wyleczyć.
Odkrywca, duma Erikara i całej floty Białych Skał, był gotów ruszyć w rejs. Jeśli opłyną kontynent od zachodu, dotrą ostatecznie na Morze Ciemne i osiedlą się na jednej z jego niezliczonych wysp. Tam nie docierali piraci.
Dotknął amuletu od Selii. Robił się ciepły za każdym razem, gdy pomyślał o swojej bratniej duszy. Oprócz niej, z Erealle nic go nie łączyło, spłacił dług wobec krainy, która stała się jego domem i grobem dla wszystkich, których kochał.
„Wybacz, że do ciebie nie wrócę, ale ona potrzebuje mnie bardziej niż ty” – przeprosił Selię w myślach.
Potem ujął szorstką dłoń Xanti, uniósł ją delikatnie i pocałował.
– Czy chciałabyś zostać moją żoną?
– Pójdę za tobą na koniec świata, książę, bo w piekle już byliśmy, a ty je zniszczyłeś – odpowiedziała z ciepłym uśmiechem.
– Nie dokonałem tego sam. Wiesz, że nie jestem prawdziwym księciem. Mów mi po prostu Aganes.
– Nie musisz być prawdziwym księciem, wystarczy, że będziesz moim księciem. Nawet jeśli twoja domena to tylko wyspa pełna kości.
Otoczył Xanti ramieniem. Razem patrzyli, jak słoneczna tarcza niknie w falującej toni morza.
Etain uśmiechnął się, obserwując scenę. Ukradkiem zerkał na ciemnowłosą Lakkankę, cerującą koszulę na jednej z ławek dla wioślarzy.
*
Wydarzeniom na Białych Skałach kronika Cesarstwa Lakkańskiego poświęciła zaledwie kilka zdań:
„Latem roku dziewięćset czterdziestego szóstego na wyspie Białych Skał wybuchła epidemia błotnej gorączki, zabijając wszystkich mieszkańców wyspy. Także populacja sprzymierzonych z piratami wysp i portów Morza Lodowego została zdziesiątkowana. Wyniesieni kościoła Czterech Twarzy utrzymują, że była to kara boska za okrucieństwa, jakich dopuszczali się barbarzyńscy piraci w czasie licznych najazdów”.
Od tej pory wyspa będzie znana jako Wyspa Kości. Żadna z niezliczonych, bielejących na niej czaszek nigdy nie opowie swojej historii – dziwnej opowieści o przekleństwie duchownego rzuconym podczas posiedzenia rady królewskiej w odległym kraju, o ambitnym Kasztelanie i odważnym, pomysłowym medyku, który uważał się za tchórza. Medyku, który przebrany w strojne szaty księcia, wraz ze swoją drużyną przyniósł zagładę wojowniczym piratom.
*
Władca Erealle patrzył na rezultat pracy sprowadzonego z południa rzeźbiarza. Monument, według pogłosek, przedstawiał legendarnego ereallskiego księcia, który odparł najeźdźców.
Inni utrzymywali, że zlecając pomnik, władca spłacał dług wdzięczności wobec swojego nadwornego medyka, który tak naprawdę był lakkańskim księciem i wyleczył go ze śmiertelnej choroby.
„Nie szata, a czyny zdobią człowieka” – pomyślał król.
– Jak ci się podoba? – zapytał stojącą obok kobietę.
– Wygląda chyba lepiej niż oryginał – odparła Selia.
– Myślisz, że udało im się przeżyć?
– Bardzo chciałabym, żeby tak było, ale obawiam się, że dla nas jest już martwy – odpowiedziała, nie chcąc skłamać.
Do króla podszedł człowiek, którego ubiór wyglądał jak gdyby wymoczył go w wodzie zmieszanej z wapnem i popiołem. Powiedział do króla kilka słów, których Selia nie dosłyszała.
– Dziękuję za twoją pomoc, Selio. Budowa nowego muru wymaga mojej uwagi – zakomunikował władca, po czym oddalił się pośpiesznie w kierunku Kradańskiego wzgórza.
– Coś jednak, Aganesie, pozostawiłeś po sobie w Erealle – pomyślała kobieta, a medalion zrobił się ciepły, gdy uśmiech sięgnął jej oczu.
Amulet reagował tak za każdym razem, kiedy o nim pomyślała, więc nie przeszedł jeszcze przez Bramę Umarłych.
Patrzyła na fundamenty muru obronnego na wzgórzu górującym nad portem. Obok piętrzyły się już sterty szaroczerwonych cegieł, identycznych jak te, z których Aganes zbudował obydwa swe domy.
Widziała, jak jeden ze skrybów klaruje coś starszemu mężczyźnie mieszającemu w wielkim kastrze. Trzymał w ręku jeden z wielu egzemplarzy małej książki, którą medyk po sobie pozostawił. Dotyczyła wypalania cegły i przygotowywania zaprawy.
Gdy Liadan Gewaten zmarł w wieku dziewięćdziesięciu trzech lat, historia zapamiętała go – człowieka na wskroś przeciętnego – jako tego, który „zastał Erealle drewniane, a pozostawił ceglane”.
KONIEC
Osoby Dramatu
Aganes – nadworny medyk władcy Erealle.
Argaris – książę wyspy Aegaris, fałszywa tożsamość Aganesa jako lakkańskiego księcia.
Veyra – żona Aganesa
Taira – pani Dębowego Wzgórza.
Miriam – córka Tairy
Makeda – córka Tairy
Gera – rządca Tairy, mroczna uzdrowicielka
Kaver – „szybkie ramię”, Pierwszy Miecz wysp Białych Skał.
Erikar – starszy brat Kevara, zwany Słabym.
Ulf Kulawy – szef ochrony, zaufany Tairy.
Dermir Tanat – Kasztelan Kradany.
Etain Tanat – syn wojewody Tanata.
Liadan Gewaten – zwany Wielkim, władca Erealle.
Wyniesiony Irmen – dawny błogosławiony.
Selia – piastunka Etaina, przyjaciółka i kochanka Aganesa.
Xanti – niewolnica zakupiona w Lakkanie.
Nalith – lakkańska wojowniczka, władająca magią.
Nila – lakkańska wojowniczka.