- Opowiadanie: Galahad - Skóra nie zdobi człowieka

Skóra nie zdobi człowieka

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy IV

Oceny

Skóra nie zdobi człowieka

GODY

– Szata nie zdobi człowieka. Słyszałeś?

– Tak panie, słyszę. To znaczy, nie za bardzo. O cóż się znowuż rozchodzi?

– Nie zgrywaj się ponownie, Albercie. Takie hasło wymyślili, że niby ubiór nie zdobi człowieka. Dasz wiarę.

– Mogę dać jeśli nakażesz.

Siedzący na tronie mrugnął od niechcenia w odpowiedzi i ciągnął dalej.

– Wiesz, to tak jakby twierdzić, że masło nie jest tłuste albo, że yyy… – Szukał kolejnych analogii do podbudowania swojej tezy.

– Być może to taka metafora.

– Metafora do wora!

– Wyborny żart, mój panie. Zapiszę go w annałach królewskich, aby potomność również mogła cieszyć się i radować twoją znamienitą w swej błyskotliwości inteligencją, wyrażoną w genialnej humorystycznej formie.

– Uh, sądzisz? Tak, tylko rzekłem… – zawahał się i dodał po krótkim zastanowieniu. – Czy ty znowu czynisz sobie ubaw moim kosztem?

Facjata postaci z tronu nachmurzyła się gniewnie, wbijając nienawistny wzrok w drobnego humanoida, stojącego parę metrów od tego wielkiego siedziska, zatrważającego swym ogromem, w wypełnionej licznymi lustrami komnacie.

– Panie, twoje zarzuty wywołują nieprzebrany ból w moim sercu. Jakbym śmiał śmiać się z ciebie – stoicko wypowiadał swoją kwestię, wraz z załączonym, pełnym pakietem szacunku.

– Kiedyś zobaczysz, doigrasz się i zakończę twoją marną egzystencję – grzmiał w furii.

– Nie mogę się doczekać, mój panie. Naprawdę. Służę ci już dość długo i zaprawdę nie pogardziłbym możliwością wiecznego odpoczynku – odpowiedział z niezmąconym spokojem.

– Mmmmm – groźnie zamruczał, ale zaczął się już zauważalnie uspokajać ten, który jak widzimy, najwyraźniej jest z tych, co mają tak zwaną władzę.

– Stąpasz po kruchej granicy pomiędzy byciem potrzebnym a nicością. I nie oszukasz mnie tymi prośbami, wiem że na pewno drżysz na samą myśl o spełnieniu moich gróźb – dodał po chwili, w której zdążył najwidoczniej ochłonąć.

– Panie, robię co mogę i najlepiej jak mogę, a moim zadaniem jest mówienie Prawdy przez duże P. Wychodzi jednak na to, że często staję się ofiarą własnego stanowiska, więc wybacz mi moje manipulacyjne metody rozładowywania twojego gniewu, o wszechpotężny!

Władca parsknął nosem, dobrotliwie okraszając to półgębkowym uśmieszkiem, albo może uśmiechem nawet. Trudno orzec.

– No już, uspokójmy się. Nie ulegajmy zbytnio emocjom. Taka ich dawka i konsystencja na dziś zadowala moje potrzeby. Dziękuje ci kanclerzu. Twoje posiłki zawsze są, hmm, wyszukane.

– Twoje słowa z kolei stanowią ambrozję, którą raczą się moje serce i umysł, dziadu stary – wyszczerzył kły, patrząc zawadiacko prosto w oczy tamtego, wiedząc że to jest jedna z tych superrzadkich chwil, kiedy może sobie pozwolić na taką zażyłą bezczelność. W końcu znał Demergiusza lepiej niż on sam siebie.

– Hahaha, cóż za deser, haha – roześmiał się tubalnym głosem nasz bohater.

– Skoro wstępną grę mamy już za sobą, mój panie, przejdźmy do konkretów. Co to za pomysł z tą Skórą, która nie zdobi duszy człowieka?

– Nie skórą, tylko szatą. I nie duszy, lecz człowieka jako takiego. W Liliputowie taki konkurs wymyślili.

– Ehhh, znowu się zaczyna. Niech zgadnę… – Nie zdążył skończyć, gdyż wyręczył go w tym dziele Pan nad panami.

– Zamierzam wziąć udział w tym konkursie i udowodnić im, że i owszem, szata właśnie ozdabia człowieka! Jakże może być inaczej.

– Rozumiem. To będzie intrygujące doświadczenie, coś czuję.

– Muszę tylko mieć odpowiednią szatę holograficzną. Albert!

– Naturalnie, mój panie, wciąż tu jestem. Dobierzemy najnowsze przymiotniki, ubarwiając je będącymi na topie przysłówkami i dobierając do tego odpowiednio zaprezentowane zaimki. Z każdej strony inny. Będzie pan zadowolony.

– Ja myślę!

 

SKARPETKA

– Co cię trapi, najdroższy władco?

– Ta szata jest piękna, ale czegoś brakuje. I wiesz co, chyba już wiem co dodać.

– Taak?

– Brakuje skarpetki.

– Hę? – zdziwił się Pierwszy przy Tronie.

– Tak. Widzisz, to by była taka magiczna skarpetka. Skarpetka, która to dawałaby mi różne moce. Na przykład, mógłbym dzięki niej pisać piękne opowiadania.

– Ciekawy pomysł, jak na niego wpadłeś.

– Ahh, no wiesz, takie tam, bum i mamy to. To jest mój pomysł, sam na niego wpadłem.

– W porządku, podpytuję z ciekawości, aby znać źródła inspiracji.

– Yyy, no to było – stękał nieco zakłopotany władca, jakby usilnie szukając odpowiednich słów – no wiesz, tak jak to u Lilmenów bywa. Magiczną skarpetkę zostawiano i magia napełniała ją różnymi darami podczas ich snu. Fascynujące, czyż nie i stąd to właśnie wziąłem.

– Ależ panie, to była pończocha i nie magia, acz dorośli zostawiali swym dzieciom różne prezenty.

– Detale. Poza tym nie ma pewności, że tak było. Możesz zacytować wiarygodne źródło systemowe, które to potwierdzi?

– Masz rację, oczywiście. I w sumie faktycznie, pończocha to taka długa skarpeta. Pewnie wskutek ciągłego prania się skurczyła i tak to przyszło z czasem określać.

– Dziękuje, mądrze prawisz, przekonałeś mnie do swych racji. Ważne, że według tego mojego pomysłu, na który to wpadłem samodzielnie, zbudowałem prototyp magicznych skarpet.

– Łał, no tego to po waści akurat ostatnimi czasy żem się nie spodziewał – po raz drugi w tak krótkim czasie, kanclerz autentycznie był zdziwiony.

– Ano tak, czasami mnie natchnie i opanowuje jakaś taka kosmicznie dzika żądza kreatywnej twórczości.

– No, no, panie, nawet przymiotniki ci się wyostrzyły.

– Astrolog też tak twierdzi i mówił mi, że to wpływ koniunkcji galaktyk. Ale ja uważam, że to wpływ magicznych skarpet, ex post*! – Wyraźnie było czuć dziecięcą niemal ekscytację w głosie naszego protagonisty i szczyptę dumy w jego zazwyczaj pozbawionym namiętności żywocie.

– Każdy czasem potrzebuje jakiegoś artefaktu, który go natchnie. Czy nadałeś mu panie może nazwę?

– Tak! Będzie nazywał się Rajkolanem! – niemal wykrzyczał podekscytowany.

– Ooo ciekawa nazwa. Coś więcej rzekniesz panie?

– Stop nanomateriałowy z jakiego uszyłem te cudo, a którego tajemnicy, jak rozumiesz, nie mogę zdradzić, jest tak komfortowy, że moje kolana są urzeczone pieszczotami jakich doznają. Istny raj dla nich, stąd i nazwa. Wiem, siermiężna, ale jakiś klimacik w sobie niesie. Wciąż się waham jedynie z długością skarpety, to znaczy rajkolana, sam jeszcze nie przywykłem. Czy ma się kończyć powyżej kolana czy sięgać połowy uda. Zastanowimy się. – Król niemal pogrążył się w monologu, ledwo dostrzegając swego wiernego sługę.

– Panie, toć to wielki dzień. Minęły eony od ostatniego twojego, jakiegokolwiek dzieła. Cóż to się dzieje. Czyżbyś był w ciąży z kolejną Matką Otchłani?

– Niee. Na najbliższe kilka wieczności mam dosyć kontaktów z Matkami. Zapłodnią cię, pójdą w pustkę, a potem sam sobie radź z młodym universum. Już chyba za stary na to jestem.

 

*ex post – (barbarzyński) – wyrażenie określające wyrażany wpływ na rzeczy przeszłe, zaistniałe. Używane w karykaturalnej formie przez barbarzyńskie ludy, które pogrążone w mroku niewiedzy zapomniały tajników działania kwantowej rzeczywistości.

 

AUDIENCJA

– Panie, wiem że przygotowujesz się do konkursu, ale jakiś Terrańczyk błaga o audiencję.

– Z tej zapomnianej planety? Dobrze, niech będzie. Tylko niech założę swoją skórę vel szatę. Aby mógł mnie widzieć w zakresie widzialnego dla jego oczu widma elektromagnetycznego. Wszak to jak wyglądam, mówi o mnie wszystko, wbrew tym lilmeńskim przesądom.

– Wszystko w porządku, królu? Do kogo mówisz? Czy jakąś transmisję strumieniową uruchomiłeś? Chciałbym, jeśli łaska wiedzieć, wiesz aby nie palnąć jakiś mrocznych, niewymownie spowitych grozą tajemnic z przedwieczności.

– A nie, luz bluz, tak jakoś mam dobry humor po prostu.

– W takim razie pozwól, że udam się po tego łazęgę.

– Jasne. Nie cierpisz ich, co?

– Jeśli mogę być szczery, to od nich nie cierpię bardziej tylko jednego. Ciebie. Za to, że pozwoliłeś im żyć.

– Tak myślałem, ale bądź sprawiedliwy, ciebie też trzymam przy życiu.

– Naturalnie. Jeśli zezwolisz, przyspieszę już swoje męki i polecę po niego. Nie wiem o co chodzi, ale naczelny namiestnik Lilmenów posłał go ze specjalną misją. Coś tam dzieje się u nich.

– Ok, ok, przyprowadź go, tylko nie rób mu krzywdy. Pamiętaj, że nasza gospodarka jest uzależniona od pluszu, który produkują.

 

Nastąpiła chwila ciszy, gdy władca wszechświata zwanego Paradoxem został sam ze sobą. Zanim Albert sprowadzi petenta z nizin astralnych, minie trochę wieczności. Miał więc nieco czasu dla siebie, choć czas tu nie istniał. Być może był to jeden z powodów nazwy jego domeny, kto by tam wiedział.

Wszystkie swoje ostatnie projekty już zakończył. Niektóre ponownie, po kilka razy. Tak więc teraz konkurs u Lilmenów zajmował całą uwagę jego myśli. Jak im udowodnić, że Szata zdobi człowieka. Przecież sam szył każdą z nich, każdą z osobna. Samodzielnie. Genetyczne krawiectwo było jego jedną z licznych pasji. Musiał bronić swojego dzieła, od tego zależał nie tylko jego krawiecki prestiż, ale powodzenie całego pluszowego przedsiębiorstwa. Tak trudno znaleźć, w dzisiejszych teraz-ach, nowych chętnych do noszenia tych szat, że nie mógł sobie pozwolić na to, aby jakieś metafory brylowały wśród trzódki pluszowej. Te Lilmeny nawet nie wiedzą co rozpętały. Dla nich to tylko zabawa, kolejny niewiele znaczący konkursik, a dla niego to być albo nie być. Przynajmniej jednej z tysiąca farm w bezgranicznym imperium stworzenia. Cóż, w najgorszym wypadku, jak sprawy potoczą się nie po jego myśli, to wszystkich ich wywiezie na Syberiusza, a całą sprawę się zatuszuje.

Rozważania te skończyły się, gdy nareszcie nastał ten teraz, w którym przybył oczekiwany wysłannik z Wielkiej Krainy Snu, prowadzony przez jego ulubionego posłańca.

 

– Wasza Wysokość, władco wszechświata, miłosiernie nam panujący, łaskawie obdarzający nas…

– Dobrze, dobrze, wystarczy mój drogi kanclerzu. Co my tu mamy?

– Namiestnik kołchozowy jednej z krain. Sam go wybrałeś z zaprezentowanych kandydatów, wyselekcjonowanych przez Wielką Nieziemską Lożę.

– A tak, pamiętam. Rzecz jasna. Witaj drogi Lilmenie. Po prostu, wiesz, jak masz tyle światów na głowie, to czasem drobiazgi ci z niej wylatują. A przypomnij mi łaskawie, jak masz na imię?

– Dziękuję, o wszechmocny, za audiencję! To dla mnie ogromny zaszczyt widzieć mego pana osobiście. Nazywam się Danaldo.

– Tak, tak, jasne. Umm, wiesz, pytałem o twoje gwiezdne, rodowe imię.

– Och, wybacz moje roztargnienie. Kaczoroplusk, tak zwą me plemię. Pochodzimy z Orionopętli i od mileniów nasza familia służy ci, o władco, przy zabezpieczaniu zbiorów pluszowych w Ogrodzie.

– Hmm, dziwne, nie mogę sobie przypomnieć, choć brzmi jakoś znajomo. Z czymś mi się kojarzy, nie jestem pewien, ale to chyba podobieństwo całkowicie przypadkowe – głośno się zastanawiał, szperając w zbyt ciasnych zakamarkach swej centralnej pamięci.

– Władco, dźwigasz na swych barkach cały świat. Sam fakt, że mój ród brzmi znajomo w twoim nieodgadnionym umyśle, jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem.

– Ach, miłe to słowa. Dziękuje ci, mój oddany, lojalny i wierny sługo.

+ Oddany, a już pewniej lojalny i wierny, to chyba wymienne określenia, raczej nie powinien ich używać łącznie.

– Psie jeden nieczysty, jak śmiesz komentować wypowiedź władcy! – grzmiał kanclerz, dla którego gniew był czymś naturalnym jak picie kawy przez krowy.

Kaczoroplusk momentalnie zbladł, ba, mało powiedziane. Stał się bielszy niż mleko bydła karmionego tradycyjnymi metodami.

Król podniósł rękę i przemówił.

– Ołkej, spokojnie. Nic się nie stało. Miało dobre intencje, tak wierzymy. Głowa nie spadnie. Tym razem – dodał z uśmiechem, wspomaganym lekko kpiącym mrugnięciem oka. – Wszak skąd mogło wiedzieć, że umiemy czytać ludzkie myśli. To jedna z tych zalet, gdy żyjesz tutaj, albo plusów jeśli tak wolisz i wiesz o co chodzi. – Ponownie mrugnął porozumiewawczo oczkiem.

Danaldo był do tego stopnia przerażony, że zapomniał języka w gębie, jak to mawiają obrazowo kuzyni z jego krainy. Król z kolei był w dziwnie jowialnym humorze, a widząc ten ambaras postanowił zmienić temat i skorzystać ze swoich talentów dyplomatycznych.

– Proszę, może na chwilę pomówmy o sztuce. Co sądzisz przyjacielu o mojej nowej szacie? – rzekł, po czym zrzucił płaszcz i stanął przed gościem, tak jak Pan siebie stworzył, w swojej szacie i skarpetkach, nowym krzyku mody, który nie wiedzieć czemu, nagle stał się hitem na wielu planetach.

– I jak wyglądam? Podoba ci się, no powiedz mi proszę. – Patrzył na Lilmena, obdarzając go ciepłym, niemal ojcowskim uśmiechem.

– Król jest na na na… najwspanialszy! – wypowiadał w największym trudzie swoją kwestię, prowadząc wzmożony nadzór nad każdą zaistniałą myślą i natychmiastową egzekucją większości z nich.

Król spojrzał na niego podejrzliwie.

– Mogłeś bardziej wysilić inwencję, ale niech będzie – przeciągnął wyraźnie z emfazą ostatnie słowa, podkreślając tym swoje rozczarowanie tą namiastką pochwały.

– A co sądzisz o skarpetkach, to znaczy o rajkolanach?

Tu się rozświetlił Kaczoroplusk, gdyż szczerze zawsze o takich marzył, choć to dziwne, bo przecież pierwszy raz je widział na oczy. Magia skarpetek! Zanim poukładał swój zachwyt w głowie, celem przełożenia go na słowa, król zdążył go ubiec.

– Widzę, że również i tobie podoba się mój modowy przebój. Dobry masz gust. Każę ci wysłać paczuszkę, aby jej zawartość mogła ozdabiać twoje człowieczeństwo. Dar od samego pana. Nie dziękuj, ani słowa więcej – lilmeński osobnik był oczarowany, niezmiernie szczęśliwy, jakby samego pana złapał za nogi.

 

– A swoją drogą, tyle czasu tu jesteś i nic nie wspomniałeś o swoim problemie. Ciii – uciszył widoczne próby zabrania głosu. – Powiesz wszystko na miejscu, dawno mnie tam nie było.

– Jedziemy do Liliputowa – wykrzyknął król. – Muszę tylko założyć nową skórę. Ta widocznie zbyt słabo mnie zdobi, jak na prymitywne gusty lilmeńskie.

– Panie, jako twoja niezawodna niezapominajka, pragnę przypomnieć ci o twoim najnowszym projekcie, Konkórz czy jakoś tak.

– Pracuję nad nim właśnie, nie widzisz?

– Hee?

Pan uśmiechnął się tajemniczo, lecz słowem już nie zaszczycił nas.

 

ZSTĄPIŁ Z NIEBIOS

– O raju, muszę siebie pochwalić, grafikę niezłą tu urządziłem. Kurczaki bele, dawno mnie tu nie było.

– Chronometr pokazuje, że byłeś tu panie dokładnie 3,1415926535… oddechy otchłani temu, ale mam jakiś problem z dokładnym wyliczeniem tej liczby. Dziwne, pierwszy raz to się zdarza.

– Kogo by to obchodziło. Pamiętasz jak to projektowaliśmy? I te twoje nazwy. Rajozmysłowo, hihi. Wymowne owszem, ale gdzież mu to do Ogrodu Edeńskiego. To jest nazwa marketingowo poprawna. Nie chcę być bucem, ale galaktyczny sukces, który tutaj odnieśliśmy, w dużej mierze zawdzięczamy dobrej reklamie, a bez dobrej nazwy, zapomnij kochaniutki.

– Qualia zmysłowe to jest podstawowy powód dla którego podróżnicy wracają non stop i od których to beznadziejnie się uzależniają. Degenerując w procesie. Dobrze wiesz stwórco. Co też aktualnie zniechęca potencjalnych nowych.

– Cóż, w kontrakcie wszystko jest napisane. Wyrażają pełną zgodę swoim eterycznym podpisem. Nic nie poradzę na to, że moje szaty tak pięknie zdobią ludzi – zaśmiał się serdecznie, tak jak śmieją się ludzie sukcesu, lecz można było dostrzec, albo prędzej zasłyszeć, pewną subtelną nutkę złośliwości w odcieniach trupiobladej chciwości.

 

– Dobrze. Przewodnik poproszę. – W jego otoczeniu holograficznym natychmiast pojawiła się świetlista kula. – Dziękuję. Zanurzmy się na chwilę w tym świecie. Zobaczmy co kodowanie automatyczne pozmieniało przez ten cały czas.

Przeglądał i buszował po sieci akaszowej, uśmiechając się łagodnie, czasem się lekko dziwiąc na setne sekundy lub kręcąc niemal niedostrzegalnie głową w oznace dezaprobaty. Nagle wykrzyknął:

– Jak to, co się porobiło! Nie uwierzysz Albert. System podzielił ludzi na dwie płcie. A gdzie trzecia, moja ulubiona. Patrz co tu piszą. Ach no tak, kłopotliwa była, więc usunięto. Piszą, że szaty miewały problemy z zamkiem, a właściciele nie odczuwali potrzeby zasiewania. Co szkodziło naszym interesom. KOD jednak zawsze wyczuje co dla nas dobre. Ooo i noszą ubrania, coś na kształt naszych płaszczy. – Zamknął kulę i wyprostował się.

– Jedynie z tymi mężczyznami jakiś problem, wciąż się zabijają. Chyba niepotrzebnie wyciągałem te softłarowe żeberko z ostatniego chromosomu samicy, aby ich stworzyć. Po co ja to w ogóle uczyniłem, pamiętasz może Al?

– Jakże mógłbym zapomnieć – odparł z wyrafinowanym przekąsem. – Mężczyzna została stworzona przez ciebie panie, aby umilać życie Kobietom. No i – zrobił, krótką pauzę, aczkolwiek wymowną – aby bronić je przed tymi wszystkimi bestiami, które stworzyłeś w kolejnym przypływie bujnej, kosmicznej, żądzy kreacji…

– Ahh, faktycznie – uśmiechnął się z rozrzewnieniem – to były piękne czasy. Będę musiał zastanowić się nad nawrotem do partogenezy i likwidacją samców. Ale taką płeciomisją może później się zajmiemy. Bądź łaskaw przypomnieć mi o tym, Alberciku.

 

Szwendali się trochę, pozwiedzali trochę krain, białych, żółtych, zielonych i tych nowszych, szarostalowych z migającymi, kolorowymi światełkami. Magiczne skarpetki zapewniały im niedostrzegalność, dopóki było to potrzebne. Jak już obejrzeli wszystko co było warte obejrzenia, Pan zechciał porozmawiać z miejscową fauną. Ale oprócz tego, że musiał się szanować, wiedział że czasem gdy zbyt mocno emocjonuje się, wówczas jego świetlistość może spopielić tych wokoło, którzy nie należeli do Loży i nie nosili pierścieni ochronnych.

– Patrz, tam są jakieś samce, idź pogadać z nimi w moim imieniu. – Machnął głową na Alberta i następnie wykonał podobny ruch w kierunku gadających małp. – Wybadaj ich dusze, zwąchaj trop regionalnych aberracji, wiesz co robić.

Serafin darzył te stworzenia szczerą nienawiścią, na której to opisanie kompletu powodów i przyczyn jej istnienia, trzeba by poświęcić wszystkie księgi tego świata, a jeszcze byłoby mało. Spojrzał na swego pana odwrotnie proporcjonalnym do miłości uczuciem. Ale zawsze był posłuszny, nigdy się nie sprzeciwił, wbrew co poniektórym plotkom krążącym tu czy ówdzie.

 

– Jestem Anią. – Usłyszeli lokalni tubylcy, wieku średnio-dojrzałego, gdy podszedł do nich dziwnie wyglądający osobnik.

– Łottafak – zaryczał jeden, chwytając się w biodrach, choć możliwe, że to była miejscowa wersja śmiechu.

– Przepraszam, niewyraźnie powiedziałem, jestem Anioł.

– Hłe hłe hłe, co za jełop, jak nic prosi się o limo… – zaskrzeczał drugi i chciał coś dodać, ale nie zdążył, gdyż szata mu opadła w krwistej fontannie na ceglane płytki tworzące chodnik, po tym jak jej górna część zwana popularnie głową, rozprysła się w zachwycająco efektownej eksplozji.

Jego towarzysze niespecjalnie podzielali ten zachwyt, z automatu pogrążywszy się w katatonicznym, zwierzęcym lęku, będąc świadkami tej surrealistycznej sceny jak i osobnika, który właśnie wymierzył palec w stronę ich ex-kompana. Osobnika, który uśmiechał się przy tym osobliwie drapieżnie, a grymas ten twarzowy przypominał radosną, mroźną zemstę, serwowaną w tropikowych oazach, na srebrnych tacach dla spragnionych szejków.

– Grożenie wysłannikowi jest równoważne grożeniu Stwórcy, a za to jest tylko jedna kara.

Przerażeni padli na ziemię i zaczęli wydawać jękomodły, tak popularne w dawniejszych czasach.

– Wybacz nam boże, o panie wybacz nam!

– Nie jestem Panem, jestem Anią, znaczy Anioł – poprawił się, zdając sobie sprawę z niedoskonałości swojego akcentu, skażonego niebiańskim – czyli Posłaniec, wysłał mnie Pan, wasz Stwórca.

– Oh wybacz nam Aniele, niech bóg nam też wybaczy. – Trzęśli się ze strachu.

– Jaki bóg? co? o kim mowa? – zapytał lekko zagubiony anioł.

Przez moment zdumienie miejscowych było silniejsze niż przerażenie, dając im beznadziejną nadzieję, że to może tylko sen lub kiepski, bardzo kiepski żart. – Noo jak to, bóg, bóg ojciec.

– Ahh, mówicie o Panu. Serio? Dalej tak się mówi, chyba w urzędzie mieszania języków zapomniano wprowadzić ostatnią aktualizację. Dopilnuję poprawki tego uchybienia. Widzicie, przydaliście się do czegoś, wasz żywot nie jest aż tak skończenie marny.

Potem ucięli sobie dłuższą i całkiem miłą pogawędkę, której treść, ani tym bardziej forma nie jest aż tak bardzo interesująca, ani trochę.

 

Gdy rozanielony powrócił już z tego spotkania, zaraportował.

– Panie, muszę donieść ci o czymś przykrym. Pamiętasz o tym swoim nowym, eksperymentalnym podejściu do tworzenia szat, w którym łączyłeś przeciwstawne prądy kosmiczne, aby uzyskać niepowtarzalną różnorodność.

– Tak, jeden z moich lepszych pomysłów.

– No cóż, tu tak średnio się przyjął. Mówiąc szczerze, to nikomu się nie spodobał. Noszący te szaty, zupełnie się z nimi nie identyfikują, odrzucają je, a nawet o zgrozo, czasami je krzywdzą. A inni, są tacy plugawcy, wyśmiewają albo gardzą nosicielami tych szat.

– Cooo? Jak to. Kto śmie wyśmiewać moje szaty lub tych, którzy mieli ohotę je nosić? Niech ja tylko znajdę tych szubrawców, to się z nimi policzę. Czemu nic o tym nie wiem? Noż qrva nać!*

– Panie, nie dziw się, sam wiesz że twoje sceny gniewu są legendarne i wywołują wśród tych śmierciocyklicznych, którzy mieli nieszczęście cię ujrzeć, drgawki terminalne – odczekał chwilę – po za tym, taka drobna uwaga, mówi się oChotę, przez c-h, taka tradycja ponoć.

– C-h? Dlaczego tak? To głupie. – Machnął ręką zniecierpliwiony. – Dooobra, nie mam na to czasu.

– Panie, nieśmiało pragnę ci przypomnieć, że jesteś absolutnym i jedynym dysponentem czasu i cały czas należy do ciebie, stąd masz go w bród i nie musisz go liczyć. I dlatego jesteś szczęśliwy. Ponoć.

– Oj nie czepiaj się słówek. Tak tu mówią właśnie, piszą o tym w przewodniku, w dziale o praktykach i rytuałach lokalnych gadających. Sam mi mawiałeś, że jak chce się poznać idealnie zwyczaje fauny, trzeba się nią stać, czyż nie?

 

*Noż qrva nać! – (protołacina) – archaiczna fraza, zbanowana podczas ostatniego kongresu galaktycznego, wyrażająca pewien frasunek spowodowany mieszanką emocji, zazwyczaj składających się z gniewu, frustracji i absolutnego rozczarowania. Wciąż jednak używana w skrytości przez scytyjsko-sarmackie plemiona na jednej z oficjalnie zapomnianych przez Pana planet, mieszczącej się w podrzędnym systemie słonecznym klasy 17.

 

GRABARZ

– W porządku, powiesz wreszcie w czym tkwi problem? – Dostrzegł w końcu namiestnika, którego ciągał przez ten cały terazo-czas po swym Ogrodzie, ukazując mu wszelakie cuda swojego królestwa.

– Królu mój, od dłuższego czasu staram się ci…

– Nie pyskuj. – Wszedł między słowa Albert, zaraz będąc uciszonym karcącym spojrzeniem Demergiusza.

– Kontynuuj, proszę – rzucił władca, patrząc jednak wymownie przez cały ten czaso-teraz w stronę swego sługi.

– Jest taki gość, prosty człowiek z ludu. Garbuje skóry. I nie wiemy jak, ale jakoś dowiedział się o nas, o handlu pluszowym i o Tobie, wszechmocny.

– Imponujące, i co zrobiliście z tym grabarzem?

– Garbarzem, panie – śpieszył poprawić, zawsze czujny kanclerz.

– Tak, tak. Zdarliście z niego skórę czy rozciągnęliście go końmi?

– Umm, sęk w tym, że twierdzi, iż jest twoim synem…

– COOOOO? – Po raz trzeci na przestrzeni ostatnich teraz-ów, zawył wyraźnie zaniepokojony król królów. Tym razem żywy szok spowodował, że krzyk przeobraził się w ryk, który rezonował w pobliskiej przestrzeni, chwilowo powodując inflację objętości wszystkiego co materialne lub chociaż holograficzne. Przejrzał szybko w podręcznej pamięci zapisy z ostatnich eonów, upewniając się w tym co przecież i tak wiedział. – To niemożliwe – szybko orzekł. – Znam wszystkie swoje dzieci i wiem gdzie wszystkie są, łącznie z tymi, które już pożarłem.

– Królu mój łaskawy, tylko powtarzam jego słowa. Druga rzecz, zneutralizowaliśmy go dawniej, ale wrócił ponownie i tym razem jakby to powiedzieć, jest kuloodporny. W dodatku nie cierpi na duszoamnezję jak reszta. A najdziwniejsze, nie tylko nie jesteśmy w stanie go zutylizować, ale najgorsze, że nie wiemy jak to w ogóle jest możliwe. Jest jakąś anomalią, która zakłóca należyte działanie rzeczywistości.

To było doprawdy niespotykane.

– Dobrze, spotkamy się z nim. Albercie, możesz?

Albi tylko kiwnął usłużnie głową i wyciągnął dziwny instrument, przypominający torebkę jaką noszą czasem lokalne samice gadających dwunogów. Pogmerał coś i nagle zmieniło się otoczenie, a przed nimi siedział ten mąż.

 

– Witaj człowiecze – rzekł Pan, ukazując się tuż przed jego obliczem.

– Witaj, czekałem kiedy się pojawisz.

Lekko zdezorientowany władca nie spodziewawszy się takiej odpowiedzi wypadł z rytmu. Jednak ta chwilowa dekoncentracja sprawiła, że zauważył coś nietypowego.

– Skąd masz tę szatę? Ja jej nie stworzyłem! Mów mi zaraz, muszę znać konkurencję. Jestem panem zazdrosnym!

– Zaiste. Mój ojciec pozwolił mi ją uszyć.

– Twój, kto? Podobno, tak gadają tutejsi, że My niby nim jesteśmy.

– Zaprawdę, to synowie zatracenia. A mój ojciec, tak jak i ja, nie pochodzi z tego świata.

– Panie, ten człowiek chyba odczuwa efekty gorączki transferowej – wtrącił się kanclerz – czasami przydarza się niektórym, wskutek niekompatybilności z szatą, którą noszą.

Pan obejrzał obiekt, teraz już nieco podbudowany, głównie tym, że nie ma na boku żadnego śmiertelnego bękarta, o którym nic nie wie.

– Brzydka ta twoja szata jednak. Jakaś taka, niewymierna. Nogi krzywe, uszy odstają, pierś pokrzywiona. Z czym do ludzi? – Był dumny, że przyswoił sobie w mig lokalne powiedzonka. – Zdecydowanie nie zdobi cię ta szata. Popatrz na mnie, jestem ożywionym pomnikiem wykutym w marmurze. Nie ma cala skazy na tej szacie. Moja szata wszystko mówi o mnie, o tym kim jestem, jaka jestem cudowna i wspaniała. A ty ubogie stworzenie, jesteś nikim.

– To prawda, że twoja szata jest piękna. I muszę przyznać, że twoje szaty zdobią człowieka.

– No i? Sądzisz, że to wystarczy? Że rzucisz takim sloganem i już wygrałeś, i niby, że daruję ci życie.

– Panie, śpieszę ci łaskawie przypomnieć – znowu wtręt poczynił serafin – że zgodnie z prawem, które samemu ustanowiłeś, Podróżnicy na Edenie są chronieni przed kosmicznym gniewem, również twoim. Co prawda to ty jesteś jedynym Prawem, co daje w tej sytuacji taki mini paradox, ale to część natury tego świata i musisz się widocznie sam z tym uporać.

– Mógłbyś się nauczyć wypowiadać zdaniami mniej złożonymi. Byłoby prościej. Serio – po czym fuknął niczym kotowate, machnął głową w boki, aby wyrazić wizualnie swoje niezadowolenie, po czym wrócił z pełną uwagą nakierowaną na swego niedoszłego syna.

– Dobrze, masz farta dzisiaj, ale będę miał cię na oku. Psujesz mi mój interes, tak donoszą mi tubylcy, nie będę tego tolerował na dłuższą metę, rozumiesz to chyba.

Mąż milczał niewzruszenie. Co trochę zdeprymowało Pana, przyzwyczajonego do pełzających i błagających o litość. Jednocześnie zaciekawiło.

– Powiedz mi więcej o tej twojej szacie.

– Moja szata nie jest istotna, ważne że jest moja i pełni ochronę dla mnie. Może i ozdabia człowieka, ale nie ozdabia jego duszy. Wręcz ubrzydza ją, jeśli pozwolisz na takie sformułowanie, władco tego świata.

– Człowiek bez szaty przestanie być człowiekiem. Coś ci, w rzeczy samej, gorączka rozum odebrała.

– Opowiem ci pewną przypowieść. Ogród był piękny i był dumą jego posiadacza. Lecz właściciel zasnął długim snem, a ogród jak i jego samego obsiadło robactwo i chwasty. Gdy się obudził, musiał spalić cały ogród, a siebie ochrzcić, wypalając ciało solą. I stał tak potem bez szat. Nagi…

Kanclerz był ciekawy puenty licząc, że Pan dopyta, ale ten nie miał najwyraźniej na to ochoty.

– Wystarczy tego. Będziemy ci się przyglądać grabarzu. Idziemy, żegnaj.

– Władco! – zawołał Mąż po krótkiej terazo-chwili – Piękne nosisz rajkolana, słyszałem, że to teraz modne. Takie, muszelkowe…

– Skąd wiesz… Tyy… nieważne – zatrzymał się w miejscu, ważąc co chce powiedzieć. – Pamiętaj szaleńcze co ci mówiłem, nie będę się powtarzał. Jestem panem mściwym.

 

BARANEK

– Władco, chyba nie pozwolisz mu, tak po prostu stąpać sobie tutaj po ziemi, po tej Ziemi. Sama jego obecność stanowi exystencjalne zagrożenie dla nas – sączył nerwowo swą wypowiedź, podenerwowany Danaldo.

+ egzystencjalne… – Jakaś chmurka pojawiła się w okolicy głowy kanclerza, ale chyba nikt jej nie dostrzegł.

– Słuchaj człowiecze, nic nie jest takie proste jak się wydaje. Nie musisz wszystkiego wiedzieć, ale są też materie typu Pi-Ar, o które też muszę się troszczyć. Jak to mawiamy, nasze słowo droższe od pluszu. A że od słowa się wszystko zaczęło, to rozumiesz, że tradycja zobowiązuje. Kontrakt działa w obie strony i jak zastraszenie nie działa, to czasem mogę liczyć tylko na waszą pomoc. Tak już jest, zachowaj to lepiej dla siebie, wolałbym aby to nie była wiedza powszechna. Capisce?

– Aleee, przecież…

– Stop! Cisza – nakazał milczenie majestatycznym gestem podniesionego palca wskazującego. – Zrobicie tak. Naradzisz się z naczelnym planetarnym i uczynicie wszystko, aby nikt się o nim nie dowiedział. Ciągłe odwracanie uwagi, psajopy, jakieś epidemie naprzemiennie z wojnami, błazny w telepudle, aktorzy w agorach. Wszystko co dociera do umysłu musi pochodzić od was. Tylko od was. Rozumiesz?

– Tak, chyba tak.

– To dobrze. Zapewni to dobrobyt i ogólne szczęście. Nie może być nudno, kto by chciał żyć w utopii. Nuda. Trzeba karmić trzodę od rana do wieczora, na wolny wypas nie może być czasu. Powinni być zresztą wdzięczni, że organizujemy im przygodę życia wiecznego, wiecznie powtarzanego.

Objął ramieniem Lilmena, sprawiającego wrażenie zdemoralizowanego ogromem zadania i poprowadził go z wolna, starając się podnieść na duchu.

– Życie to przygoda. Po co te troski. Masz wspaniałą szatę, którą uszyłem specjalnie dla ciebie. Zobacz jaki piękny jesteś. Wszyscy ci zazdroszczą. Muskularne ciało, okazała szczęka, rzymski nos i pociągający owal twarzy. Jest ona twoją wizytówką. Okaż trochę wdzięczności, a tak się złożyło, że możesz okazać ją poprzez pilnowanie tego gbura, który opowiada niestworzone historie. Spróbujcie go czymś kupić, może jakieś synekury czy apanaże. Każdy wszak ma swoja cenę. Skoro tu przybył, to widocznie tak jak reszta, szuka rozrywki. Znajdźcie to w czym może się zapomnieć albo odnaleźć i problem sam zniknie.

Danaldo słuchał uważnie w milczeniu, machając cały czas głową.

– Szaleństwo jest zaraźliwe, pamiętaj. Nie zapomnij się też zaszczepić przed jego toksycznym wpływem, naszą płynną fermento-pigułką. Robisz dobrą robotę i stoisz po moralnie właściwej stronie, która zapewnia porządek w obliczu nieuniknionego, wszechogarniającego chaosu. No, głowa do góry, żaden obłąkaniec nie ma szans nam zaszkodzić.

Namiestnik uśmiechnął się i nieco ośmielony wydukał:

– Zrobimy co w naszej mocy panie, pragnę wyrazić swoją niebywałą wdzięczność za okazane mi zaufanie. Postaramy się nie zawieść.

– Noo, nawet nie chcę o tym słyszeć. – Zaśmiał się żartobliwie, groźnie jednak pomachując palcem, aby zachować pozory powagi. – Kanclerzu, szykuj portal, będziemy chyba już wracać.

– Jak każesz panie, z przyjemnością, jeśli o mnie chodzi.

Spojrzał na swojego zausznika z zastanowieniem, a w jego oczach przemknęła pewna iskra przewrotności.

– Baat ferst*. Wyczytałem, że pod górą Olimpus, tej na której kiedyś zrobiliśmy wielomiesięczną libację, serwują genialnie przyrządzaną jagnięcinę. Wiesz jak jest mi miły zapach smażonych młodocianych baranków. Mówiąc szczerze, zatęskniłem mocno za nim.

– Ohh, jak każesz. Lećmy więc. Miejmy to już z szatogłowy.

 

*Baat ferst – (niebiański) – jedno z powiedzonek Imperatora, oznaczające pewną niespodziewaną i nagłą zmianę planów, acz mającą znamiona skrycie zaplanowanej, w swej niezmierzonej mądrości Pana. Dziwnym trafem, stało się nagle popularnym zwrotem w wielu systemach gwiezdnych, pośród gadających ras.

 

MUSZLA

Sprawy miały się po staremu, trendy rosły i malały, wszystko szło według Cyklu, jak zawsze i nieodmiennie to bywa, bywało i będzie bywać. Tak się przynajmniej wydawało i być może będzie wydawać.

 

– Panieee…

Spojrzał na swego sługę, w mig dostrzegając, że o coś będzie chodzić. Jak się z kimś przebywa przez eony eonów, to staje się to dość zrozumiałe. Powinien czuć irytację, tak jak mają to w zwyczaju odczuwać wszechwładni władcy, ale zamiast tego poczuł niepokój, więc próbował to zakamuflować niepozornym od niechcenia:

– Noo?

– Znamy się dość długo wszak, prawda li to? – Kiwnął w odpowiedzi głową tamten, jakby niedbale, gdzie słowo jakby, wydawało się tu kluczowe. Ciągnął więc dalej. – Jestem tym ziomkiem od Prawdy i poniekąd, no wiesz, wyczuwam pewne umm, niedociągnięcia, które oczywiście zawsze występują z ważnych powodów.

Król dalej udawał roztargnienie, choć sam tego udawania za bardzo nie kupował. Należał do tych co czasem, a czasem często wolą żyć w Iluzji, nawet jeśli wszyscy wiedzą, że król jest…

– …tak więc – podniesiony głos sługi, wyrwał szefa z rozważań – doszedłem do wniosku, że szefu coś przede mną, swoim najbliższym przecież doradcą, skrywa. Czyż nie? – Spojrzał wymownie na króla i podsumował.

– Panie, jak naprawdę wpadłeś na pomysł ze skarpetą?

– Oh no dobrze, niech będzie, masz mnie. Powiem ci jak było. Widzisz, czytałem sobie lilmeńskie treści na jednym z forów, wiesz, tak aby zabić tę nieznośną ociężałość bytu. Nic ciekawego, mówię ci. Zmęczyło mnie to tak bardzo, że udałem się na spacer. Przeszedłem się po zakamarkach labiryntu i muszla mnie natchnęła.

– Muszla? Jak to?

– Ano, tak to. Muszla kazamatowa. Tam gdzie spuszczam swoje nieudane projekty genetyczne. Ekstrameny, znasz teorię. No więc, fibozegar wyznaczył koniec cyklu tamże i chcąc nie chcąc musiałem ją trochę poczyścić.

– Panie, tyle razy ci mówiłem, abyś tym się nie zajmował. Mamy Zielone_ludki od tego. Poza tym to przypadek beznadziejny. Kamień filozoficzny wżarł się już w perłową porcelanę muszli i jest nie do zdarcia.

– Właśnie o to chodzi. Czyściłem ją, wiedząc że i tak nie ma to sensu, więc nie skupiałem się, ani na pracy, ani na efektach. Zatraciwszy się w tym, wyszedłem z okowów mojej eterycznej skóry. Poczułem się prawdziwie wolny. Lecz zdałem sobie sprawę, że jestem nagi. Ogarnął mnie pierwotny wstyd, co mnie przeraziło. Odskoczyłem w znajome szaty, ale uczucie nie znikło! Wtedy przyszła wizja skarpetki, z obietnicą iż przyniesie mi zbawienie od tego stanu. Tak to było.

 

Kanclerz mierzył wzrokiem władcę, szacując na szalce swojego cyfrowego procesora ile w tej opowieści jest prawdy, a ile fikcji.

– Jest w tym prawda, ale zabarwiona muszelkową, barwną iluzją. Niemniej, jest to jedna z lepszych historii, jaką słyszałem od ciebie, mój panie. Przynajmniej w ostatnim cyklu wieczności – wymówił jednym tchem komplementującą zwrotkę, nawet odrobinę w nią wierząc.

– Dziękuje ci, mój kanclerzu. Na ciebie, mimo wszystko, zawsze mogę liczyć. Miło wiedzieć, że jest ktoś dla którego warto tworzyć coś więcej, niż tylko produkować te światy i szaty, szaty i światy i tak w kółko.

 

ADDENDUM

Jako uniżony sługa jego królewskiej mości, łaskawie nam panującemu, pragnę poinformować wszelakich czytelników tej cyklicznej, cowiecznej kroniki, że wszystkie wydarzenia tutaj zaistniały rzeczywiście, w tej czy innej rzeczywistości. A wszystkie podobieństwa są jedynie kwestią kosmicznej gry przypadku i sił, które wykraczają poza wszelakie zrozumienie. Wszak jak to mawiają, granica między fikcją a realem jest płynna.

Koniec

Komentarze

Jakom żem tu nowak, to wyjątkowo pozwolę sobie na Postmowę, aby wykorzystać ją (jak i opowiadanie) jako możliwość przywitania się z lokalną społecznością. 

Haajj :) 

Pisanie wypracowań raczej nigdy nie należało do moich silnych stron. Mówiąc szczerze, nie sądziłem że jestem zdolny do formułowania takich dłuższych, fabularnych tekstów.

Ale odrobina lektury tutejszej frywolnej atmosfery nasączyła mnie inspiracją i usłyszałem głos w głowie:

A może spróbuj, czemu nie. A więc spróbowałem swoich sił i zdumiony nad ranem oglądałem przekroczony limit znaków o prawie 4000. Co z kolei później, wzbudzało grafomański zgrzyt zębów, co by tu wyciąć.

Sam konkurs stanowił okazję dla mnie, aby w jego ramach podjąć się zrealizowania pomysłu, który chodził mi od dłuższego czasu po głowie, lecz nie dawałem wiary we własne moce twórcze. Także, jakby nie było, w tym zakresie już zwyciężyłem swojego największego wroga. Czyli siebie samego :)

Mam co prawda drobne wątpliwości czy wpasowałem się dobrze w założenia konkursowe. Gdyż przedstawiona w treści dość niedbale, typowa (powiedzmy) część garderoby, stanowi zaledwie ozdobę dla obszerniejszej części ubioru (znacznie) szerzej rozumianej istoty ludzkiej. No cóż, nie mam wyjścia, muszę to już pozostawić ocenie jurorów.

Nadmienię jeszcze jako ciekawostkę, że opowiadanie napisałem w trakcie niezwykłej nocy, bowiem jak się później okazało, była to Pełnia, z dość okazale świecącym satelitą. Co odkryłem nad ranem. Tak więc opowiadanie w pełni zasługuje na miano nawiedzonego. Co można chyba nawet czasem odczuć ;)

Jakoś to poszło i cieszę się, że podjąłem się wyzwania. Opowiastka 'odrobinę' prowokacyjna wyszła, mam nadzieję, że nie przekroczyłem granicy dobrego smaku. A może i czasem udało mi się skłonić do refleksji lub co lepsze, wzbudzić uśmiech co bardziej tolerancyjnych czytelników :)

"Nie traktuj życia zbyt poważnie. I tak nie wyjdziesz z niego żywy."

Po pierwsze: jako pierwszy chciałbym powitać. Miło, że tu zawitałeś i podzieliłeś się z nami swą myślokrwawicą. Gratuluję pierwszego tutaj tekstu, od razu długiego i fabularnego, i życzę powodzenia w konkursie.

 

3,1415926535897932384626433832795028841971693993751058209749445923078164062862089986280348253421170679… oddechy otchłani temu dostrzegłem to opowiadanie i rozpocząłem jego lekturę.

Co prawda niektóre elementy utworu wprawiły mnie w drobną irytację, albo przeciwnie – znużenie, ale doceniam zarówno poziom absurdu jak i ilość odniesień kulturowych zawartych w tekście i swoistą erudycyjną grę z czytelnikiem – pewnie przy ponownej lekturze dostrzegłbym tych odniesień i nawiązań więcej, ale podoba mi się ta hipertekstowość tego nomen omen tekstu.

Dostrzegam też i doceniam próby rozśmieszenia, myślę, że wielu czytelników może się poczuć rozbawionych, czego autorowi życzę, ja niestety tego rozbawienia nie odczułem, być może przez późną porę lektury.

Nie wiem niestety jakie są teraz granice między fikcją a realem, nie gram w FIFĘ.

 

 

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Opowiadanie odebrałem jako ciąg scenek, które są ze sobą dość luźno powiązane przyczyną i skutkiem. Motywem przewodnim jest owa szata, rozumiana na wiele sposobów, nie tylko jako ubranie, ale i płeć, forma, język, historia bohaterów. Zostaje stworzona na początku opowiadania, a potem rozlewa się na wszechświat i wszechczas. Czy takie były intencje autora?

Trochę humoru, trochę zagadek, czytałem dwa razy, żeby jakoś się odnaleźć… dużo ciekawych pomysłów, mrugania okiem do czytelnika, aluzji. Humor dialogowy udany. Miałem wrażenie chaosu, ale wyłowiłem z niego momenty i zabawne, i zastanawiające.

W skrócie – jeśli ktoś spyta, o czym to było, wzruszę ramionami i powiem, że nawet jeśli tak do końca nie wiem, to i tak warto poczytać!

 

P.S. Czy przemiana Kaczoropluska w Kaczorowuska była zamierzona?

 

 

Witaj.

Ja również gratuluję Ci tutejszego debiutu. :) 

Z pewnością przydatne okażą się PORADNIKI w DZIALE PUBLICYSTYKA, w tym ten autorstwa Drakainy oraz – o poprawnym zapisie dialogów, bo te trzeba koniecznie w tekście poprawić. 

Poza tym wpadło mi w oko sporo usterek interpunkcyjnych (np. Wołacz wymaga zawsze przecinka!), zdarzają się powtórzenia. 

Swoim zwyczajem pomarudzę, że warto zaznaczyć wulgaryzmy. :)

A pomysł ciekawy, na pewno warto podszlifować stronę językową oraz dialogi, a wówczas łatwiej będzie się skupić na samej treści. :) 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia w konkursie. :) 

Pecunia non olet

Witam serdecznie Jimie. Dziękuje Ci, że poświęciłeś swój czas na podzielenie się wrażeniami z lektury. 

Ani irytacja czytelnika, nawet drobna, ani tym bardziej znużenie nie było moim celem. Wywołanie drobnego uśmiechu, owszem, celowałem w to. 

Niestety w Twoim wypadku poległem. Szkoda. Może jak się wyśpisz to zobaczysz opowiadanie w innych kolorach ;) Niemniej, dziękuje za życzenia bardziej pomyślnego odbioru tekstu u innych.

PS. Co to jest FIFĘ? Czy to jakiś przyrząd służący do narkotyzowania się, przez który to zacierają się granice rzeczywistości?

PS.2 Doceniam fakt użycia chronometru z dokładniejszym wyliczeniem Liczby – pozwolę sobie uznać to za przejaw humoru, Jimie.

 

Cześć marzan. I Tobie również dziękuje za komentarz, jak i podwójne podejście do tekstu. Choć rozumiem, że wynikało to bardziej z próby zrozumienia o co w zasadzie chodziło autorowi, niż z powodu pozytywnego wrażenia jakie wywarło. To nie wystawia zbyt dobrej laurki względem spójności konstrukcyjnej :D Chyba masz rację, że Chaos odcisnął zbyt duże piętno na tym projekcie.

Faktycznie utwór jest takim ciągiem scenek, luźno ze sobą powiązanych, poprzez kosmiczny teatr absurdu, gdzie cielesne Szaty, tudzież Skarpetka stanowią, pretekst do przedstawienia kolejnych minihistoryjek w jakimś tam kontekście.

Cieszę się, że dialogi podobały się, szczególnie że w tej części twórczej dotychczas nie próbowałem się.

Ale jeśli mimo chaosu i fluktujących niemiłosiernie scen, końcowe wrażenie brzmi: warto poczytać – to mogę umrzeć szczęśliwy ;)

Imiona modyfikowałem parę razy postaciom i tutaj najwyraźniej aktualizacja nie dotarła albo chaos objawił się w swoim majestacie i dokonał przemiany. Jakby nie było dziękuje za Czujne oko.

 

Witaj bruce. Poczytam poradniki, na pewno nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie. Szlifować zawsze warto :)

Proszę mnie nakierować w kontekście poprawnego zapisu dialogów – jak widać jestem ignorantem w tej kwestii – ale gorliwie postaram się dostować do ogólnie przyjętych form wypowiedzi.

Wiele powtórzeń jest umyślnych, jak to często bywa. Niewykluczone jednak, że pojawiły się jakieś nieumyślne – dość często to mi się przytrafia. Interpunkcja, cóż, robię co mogę :) 

Dziękuje za pojawienie się i za dobre słowo!

"Nie traktuj życia zbyt poważnie. I tak nie wyjdziesz z niego żywy."

Szlifować zawsze warto :)

Proszę mnie nakierować w kontekście poprawnego zapisu dialogów – jak widać jestem ignorantem w tej kwestii – ale gorliwie postaram się dostować do ogólnie przyjętych form wypowiedzi.

Wiele powtórzeń jest umyślnych, jak to często bywa. Niewykluczone jednak, że pojawiły się jakieś nieumyślne – dość często to mi się przytrafia. Interpunkcja, cóż, robię co mogę :) 

Dziękuje za pojawienie się i za dobre słowo!

 

Każdy z nas tu szlifuje, bo to ciężka sprawa, dialogi i poprawna pisownia to dla nas wszystkich trudna rzecz, zatem na spokojnie. :)

Tu np. jest nieco o dialogach – w HP:

https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Wszystkie uwagi są tylko do przemyślenia, jako Autor to Ty podejmujesz zawsze ostateczną decyzję. :)

I ja dziękuję, pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

w raz z ← wraz z

 

Przeczytane. Powodzenia. :)

 

Niestety w Twoim wypadku poległem. Szkoda. Może jak się wyśpisz to zobaczysz opowiadanie w innych kolorach ;)

Wyśpię się w grobie. Ponoć. Więc to, że mnie nie rozśmieszyłeś nijak nie jest przytykiem, bo mnie rozśmieszyć cokolwiek trudno, gdyż co do zasady funkcjonuję w dwóch trybach: z mózgiem włączonym, a wtedy to co odczuwam względem wszelakich istot, to raczej współczucie i litość i nawet jeśli potrafię się śmiać z absurdów tego łez padołu, śmiech ten jest podszyty goryczą. I w drugim trybie – z mózgiem wyłączonym – gdy mogą mnie śmieszyć rzeczy bardzo niskiego lotu, żarty prymitywne i aż do bólu, przesadnie – przaśne (niestety wyłączenie mózgu nigdy nie jest pełne i gdzieś z tyłu odzywa się bardzo mocny odgłos wewnętrznego facepalmu i poczucie zażenowania).

Stąd Twoje żarty – jako bardziej wysublimowane i zmuszające do myślenia – nie łapią się ani w jeden ani drugi tryb – bo z mózgiem wyłączonym – ich nie pojmę, z włączonym – o kilka metapoziomów jednak zbyt proste by śmieszyć.

 

PS. Co to jest FIFĘ? Czy to jakiś przyrząd służący do narkotyzowania się, przez który to zacierają się granice rzeczywistości?

 

To była kolejna moja nieudana próba bycia śmiesznym.

Wyszło jak zwykle żałośnie. FIFA to taka gra komputerowa, której fenomenu nie rozumiem. To może dlatego, że nie rozumiem co jest ciekawego w oglądaniu dwudziestu dwóch facetów uganiających się za piłką.

 

Jeszcze raz życzę powodzenia w konkursie.

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

bruce dziękuje ślicznie za dane nawigacyjne, poedukuję się :)

 

cezary umm, cześć , tzn. witam szanowne jury :D

 

koala witaj, i dziękuje za wyłapanie chochlika i za motywacyjne okrzyki ;)

 

jim interesujące. dziękuje że chciałeś podzielić się charakterystyką swojego niecodziennego wnętrza z moją osobą. jeśli pozwolisz, ja tam widzę to prościej, jak to mawiali strożytni, o gustach się nie dyskutuje, jeden woli marchewki, drugi poziomki. jeden woli oglądać chłopaków w obcisłych strojach uganiających się za lateksową piłką, inny woli oglądać zapasy długowłosych dziewczyn w błocie. de gustibus… może tu jest odpowiedź na twoje pytanie, ale nie bawmy się już w wioskowych psychologów. jeszcze raz dziękuje i również posyłam życzenia, umm, spełnienia marzeń, niech będzie, choć Chińczycy mawiają, że to przekleństwo, ponoć, to już sam nie wiem, wszystkiego naj, Jimie. i trochę wiary w siebie, masz zadatki na dobrego kpiarza, czas zacząć się doceniać :) o cytacie ze stopki wspominać nie muszę.

"Nie traktuj życia zbyt poważnie. I tak nie wyjdziesz z niego żywy."

Galahadzie, nie mogę odmówić Ci pomysłu, ale też nie mogę taić, że opowiadanie mocno mnie znużyło, głównie za sprawą scenek przywodzących na myśl produkcje kabaretowe. Nie przepadam za absurdem, a tego tu nie brakuje, w dodatku nie wszystkie żarty trafiły w mój gust.

Ufam jednak, że jury konkursu doceni Twój wysiłek.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia – w lekturze przeszkadzały różne usterki, a najbardziej źle zapisane dialogi i nie najlepsza interpunkcja.

Mam wrażenie, że zainteresuje Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

– Wiesz, to tak jakby twierdzić, że masło nie jest tłuste albo, że yyy – szukał kolejnych analogii do podbudowania swojej tezy. –> Skoro przestał mówić i zastanawia się, postawiłabym wielokropek. Didaskalia wielką literą.

– Wiesz, to tak jakby twierdzić, że masło nie jest tłuste albo, że yyySzukał kolejnych analogii do podbudowania swojej tezy.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Facjata postaci z tronu nachmurzyła się gniewnie, wbijając swój nienawistny wzrok… → Zbędny zaimek. Czy mogła wbić cudzy wzrok?

 

w raz z załączonymwraz z załączonym

 

– Stąpasz po kruchej granicy… → można stąpać po kruchym lodzie, ale nie stąpamy po kruchej granicy.

Stąpać po kruchym lodzie to związek frazeologiczny, czyli forma ustabilizowana utrwalona zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.

 

Ciężko orzec. Trudno orzec.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

jedna z tych super rzadkich chwil… → …jedna z tych superrzadkich chwil

 

Co to za pomysł z tą Skórą, która nie zdobi duszy człowieka? → Dlaczego wielka litera?

 

Po za tym nie ma pewności… → Poza tym nie ma pewności

 

Pewnie w skutek ciągłego prania… → Pewnie wskutek ciągłego prania… Lub: Pewnie na skutek ciągłego prania

 

– Tak! Będzie nazywał się Rajkolanem! → Dlaczego wielka litera?

 

uzależniona od pluszu jaki produkują. → …uzależniona od pluszu, który produkują.

 

Miał więc chwilę czasu dla siebie… → Masło maślane – chwila to czas.

Proponuję: Miał więc chwilę dla siebie… Lub: Miał więc nieco czasu dla siebie

 

Tak ciężko znaleźć… → Tak trudno znaleźć

 

...dzisiejszych teraz-ach nowych… ->Czemu tu służy dywiz?

 

Ah, wybacz moje roztargnienie. → Ach, wybacz moje roztargnienie.

Ah to symbol amperogodziny.

 

Ah, miłe to słowa. → Ach, miłe to słowa.

 

+ Oddany, a już pewniej… → Czemu służy plus na początku zdania?

 

– Proszę, może na chwilę pomówmy o sztuce. → – Proszę, może przez chwilę pomówmy o sztuce.

 

– Mogłeś bardziej wysilić swoją inwencję… → Zbędny zaimek.

 

-Widzę, że również i tobie podoba się… → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

– Panie, jaka twoja niezawodna niezapominajka… → Literówka.

 

galaktyczny sukces jaki tutaj odnieśliśmy… → …galaktyczny sukces, który tutaj odnieśliśmy

 

Ah no tak… → Ach no tak

 

zapomniano wprowadzić ostatniej aktualizacji. –> …zapomniano wprowadzić ostatnią aktualizację. Lub: …zapomniano o wprowadzeniu ostatniej aktualizacji.

 

lub tych co mieli ohotę je nosić? → …lub tych, którzy mieli ochotę je nosić?

 

rzucił władca, patrząc się jednak wymownie… → …rzucił władca, patrząc jednak wymownie

 

daje w tej sytuacji taki mini paradox… → …daje w tej sytuacji taki miniparadoks

 

kto być chciał żyć w utopii. → …kto by chciał żyć w utopii?

 

tak więc… → Zbędna spacja po wielokropku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Raz jeszcze dziękuję, powodzenia, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

regulatorzy

Dziękuje, że zechciałaś rzucić swoim nieludzko spostrzegawczym okiem lingwistycznym na moje nędzne dziełko, szczególnie mimo tego, że nie trafiło w Twoje gusta. Absurdem w rzeczy samej stoi te opowiadanie, stąd i odpowiedni tag. Początkowo nawet w ramach przedmowy pierwsze słowa brzmiały: “W dzisiejszym odcinku teatru absurdu…”. Ale, że przedmowa się rozrosła i przemieniła w posłowie to i jej treść też uległa stosownej zmianie. Zdawałem sobie sprawę, że mam zerowe szanse trafienia we wszystkie gusty czytelnicznie, tym dość marginalnym trybem ubarwiania snucia opowieści, ale to nie to było motywacją do tworzenia, lecz sam fakt tego czynu.

Betowanie, to chyba faktycznie nieunikniona droga dla takiego rzemieślniczego żółtodzioba jak ja. Może przy kolejnej próbie znajdą się jacyś sensei, którzy litościwie spojrzą na młodego padawana :)

 

Co do technicznych spraw to… łojej :D 

Bruce łaskawie już wsparła mnie dialogowym linkiem, przejrzałem i odpowiednio (jak sądziłem) zastosowałem. Mam jeszcze pewne wątpliwości, co, kiedy i jak stosować, ale to już dyskusja na inny wątek. Odnośnie reszty to:

 

Krucha granica” – jest to pewien rodzaj metafory. Artystyczne ujęcie istnienia, gdzie sama granica jako jej część jest jakby pośrednio z nim utożsamiana. Przecież granica może być z lodu, czyż nie? Tak samo mówi się (nie wiem czy to “poprawne”) czasem, “mam kruchą nadzieję” albo “kruche te szczęście” albo najczęstsze “kruchy pokój tam trwa”.

Skóra z wielkiej litery, jako wyrażenie tego, że ‘TO’ jest tutaj czymś więcej niż tylko zwykłą organiczną częścią ciała, a całym kompozytem organicznym, rozumianym zazwyczaj właśnie poprzez znaczenie słowa ‘ciało’. Tylko, że w szerszym zakresie, gdyż jest swoistym dziełem jak i narzędziem służącym realizacji pewnych interesów.

Rajkolano z dużej litery, ponieważ to coś unikalnego, jeszcze nie weszło do uniwersalnego języka, stanowi swoistą niepowtarzalną markę samą w sobie. To tak jak dawniej z Adidasami zanim stały się powszechnymi adidasami :) Taki galaktyczny Ajfon, zanim ktokolwiek widział na oczy smartfona.

Miał więc chwilę czasu dla siebie” – to akurat zamierzone było w kontekście następującego po przecinku: “choć czas tu nie istniał.”. Czyli taka próba zabawy terminami czy słowami. Absurdalna, ma się rozumieć :) Choć chyba faktycznie “nieco czasu”, które proponujesz, brzmi lepiej.

trudno znaleźć w dzisiejszych teraz-ach” – myślnik, aby podkreślić neologizm tego dziwacznego sformułowania. Dodałem przecinek przed “nowych”…

Oddany, a już pewniej” – plus “+” służy tutaj notacji myśli wypowiedzianej we własnej głowie, danej postaci, co zostało wyjaśnione trzy zdania później. Niekonwencjonalne podejście do zapisu tegoż, w założeniu miało mieć wyraz lekko humorystyczny, tylko dlaczego tylko mnie to bawi? :D

na chwilę pomówmy” i “swoją inwencję” – błędy nieumyślnie poczynione. Jednak po przemyśleniu, obie formy chciałbym pozostawić. Argumenty? O ile zrozumiałe, że narrator musi wypowiadać się poprawnie, to doskonałej stylistycznie wypowiedzi od bohaterów chyba nie zawsze musimy się spodziewać, a nawet pewna niedoskonałość tudzież potoczność nadaje im pewnego kolorytu. Tak mnie się wydaje przynajmniej.

lub tych co mieli ohotę je nosić?” – zdecydowanie oHotę… :P Anioł bawiący się w ‘regulatora’ wyjaśnia to zaraz swojemu Panu w następnym dialogu ;)

daje w tej sytuacji taki mini paradox” – ‘X’ jest tu poprawne, a nie ‘KS’, ponieważ wszechświat nazywa się Paradox. Kolejna taka gra słów, ponownie absurdalna…

Pozostałe 18 i pół uwag wprowadziłem natychmiast w trybie pilnym, bez zbędnego marudzenia.

Wyrażam wdzięczność za wnikliwe przejrzenie tekstu – jak ja się wypłacę?! :0 Dziekuję. Bardzo dziękuje.

"Nie traktuj życia zbyt poważnie. I tak nie wyjdziesz z niego żywy."

Bardzo proszę, Galahadzie. Jest mi niezmiernie miło, że mogłam się przydać. :)

Pragnę dodać, że wszystkie moje uwagi – poza ewidentnymi błędami – to tylko sugestie i propozycje. Cieszę się, jeśli uznasz je za przydatne, zrozumiem, kiedy będziesz wolał pozostać przy własnych sformułowaniach – to przecież Twoje opowiadanie i będzie napisane słowami, które uznasz za najwłaściwsze.

 

“Krucha granica” – jest to pewien rodzaj metafory. Artystyczne ujęcie istnienia, gdzie sama granica jako jej część jest jakby pośrednio z nim utożsamiana. Przecież granica może być z lodu, czyż nie? Tak samo mówi się (nie wiem czy to “poprawne”) czasem, “mam kruchą nadzieję” albo “kruche te szczęście” albo najczęstsze “kruchy pokój tam trwa”.

Uznałam to za niewłaściwe wykorzystanie neologizmu, który, co napisałam w łapance, nie podlega modyfikacjom. Przykłady powiedzeń, które podałeś, nie są najlepsze, albowiem nie stąpa się ani po kruchej nadziei, tak jak nie stąpa się po kruchym szczęściu, ani nie stąpa się po trwającym gdzieś kruchym pokoju.

 

Oddany, a już pewniej” – plus “+” służy tutaj notacji myśli wypowiedzianej we własnej głowie, danej postaci, co zostało wyjaśnione trzy zdania później. Niekonwencjonalne podejście do zapisu tegoż, w założeniu miało mieć wyraz lekko humorystyczny, tylko dlaczego tylko mnie to bawi? :D

W życiu nie domyśliłabym się, że to zapis myśli! Jest szalenie nieczytelny, ba, jak dla mnie wręcz niezrozumiały. Zważ też, że czytelnik nie ma pojęcia, co postało w Twojej głowie, kiedy pisałeś coś, co Cię bawiło.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

na chwilę pomówmy” i “swoją inwencję” – błędy nieumyślnie poczynione. Jednak po przemyśleniu, obie formy chciałbym pozostawić. Argumenty? O ile zrozumiałe, że narrator musi wypowiadać się poprawnie, to doskonałej stylistycznie wypowiedzi od bohaterów chyba nie zawsze musimy się spodziewać, a nawet pewna niedoskonałość tudzież potoczność nadaje im pewnego kolorytu. Tak mnie się wydaje przynajmniej.

Wybacz, Galahadzie, ale oczy mi krwawią, kiedy czytam podobne sformułowania, dlatego też nie rozumiem Twojej niechęci do rozstania się nimi, ale jak już wspomniałam – to jest Twoje opowiadanie.

 

lub tych co mieli ohotę je nosić?” – zdecydowanie oHotę… :P Anioł bawiący się w ‘regulatora’ wyjaśnia to zaraz swojemu Panu w następnym dialogu ;)

Istotnie.

 

daje w tej sytuacji taki mini paradox” – ‘X’ jest tu poprawne, a nie ‘KS’, ponieważ wszechświat nazywa się Paradox. Kolejna taka gra słów, ponownie absurdalna…

OK.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zarówno uwagi, sugestie, propozycje czy krytyka wszystko to jest potrzebne i pożyteczne, szczególnie jeżeli jest dobrze udokumentowane argumentami :) To jak na moje oko, dość rozsądne podejście. Raczej. Także nie trzeba się tłumaczyć, wszystko jest zrozumiałe, a wdzięczność ma zapłatą.

 

W życiu nie domyśliłabym się, że to zapis myśli! Jest szalenie nieczytelny, ba, jak dla mnie wręcz niezrozumiały.

Szalony? Z pewnością :) Mało czytelny? Naturalnie. Zagadkowy? Któż to wie. 

 

Wszak skąd mogło wiedzieć, że umiemy czytać ludzkie myśli. To jedna z tych zalet, gdy żyjesz tutaj, albo plusów jeśli tak wolisz i wiesz o co chodzi. – Ponownie mrugnął porozumiewawczo oczkiem.

wink

Tradycyjna Kursywa jako dodatkowa charakterystyka tej wypowiedzi myślowej, sądzę będzie w takim razie bardziej zrozumiała. Taki kompromis pomiędzy czytelnością, a zagadkowością. Ostatecznie masz rację, nikt nie ma pojęcia co siedzi w mojej głowie (czasami nawet mnie to dotyczy), aby łapać w mig takie awangardowe, kuriozalne fikołki zapisowe. 

 

“na chwilę pomówmy” i “swoją inwencję

Nie ma sprawy, wspaniałomyślnie wybaczę Ci te krwawe łzy ;) P r z e z chwilę pomówiłem o tym z wyobraźnią w głowie (swojej rzecz jasna, ale to jak wiemy, przecież oczywiste) i po kwadransie namysłu uznałem, że bohater wymaże drugie słowo, którym okraszył “swoją” wypowiedź, ale pozostawi pierwsze “na” moment tego opowiadania. :>

 

Z kruchą granicą jeszcze się namyślam.

+ale z pewnością powrócę z odpowiedzią…

"Nie traktuj życia zbyt poważnie. I tak nie wyjdziesz z niego żywy."

Galahadzie, cieszę się, że w jakiś sposób skłoniłam Cię do zastanowienia i pozostaję z pewnością, że Twoje przyszłe opowiadania będą coraz lepsze. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć Galahad

 

No niestety przykro mi ale opowiadanie mi się nie spodobało. Trudno się je czytało. Przykro mi ale tu w mój gust nie trafiłeś. :(

 

 

Jestem niepełnosprawny...

Cześć dawidiq150, rówieśniku drogi :) W porządku, nie musi być Ci przykro, mi nie jest :) Jedynie może trochę szkoda, ale i tak doceniam to, że wyraziłeś swoje rozczarowanie w tak koncyliacyjny sposób. Może za 100 lat androidy i cyborgi docenią ten niewątpliwie trudny utwór :D ;)

Tak czy siak dziękuje za komentarz i wybacz, że zmarnowałem Twój czas, wiedz że miałem dobre intencje!

"Nie traktuj życia zbyt poważnie. I tak nie wyjdziesz z niego żywy."

Cześć Galahad!

Niezmiernie spodobało mi się Twoje opowiadanie. Gra między rzeczami, myślą i słowem – sprawiła mi dużo przyjemności. Naprawdę fajnie się czytało, a czasami śmiałam się do rozpuku.

Fabuła jest udana, odkrywa w kolejnych scenach znaczenie cielesności i materialności pod płaszczykiem szaty, jeśli można tak powiedzieć.

 

“skóra nie zdobi duszy” – szczere i piękne :)

Do przemyślenia:

Hahaha, cóż za deser, haha – roześmiał się

Chyba śmiech jest przez c-h (nawet jeśli to głupie…)

 

Co do konstrukcji tekstu: sprawa pluszu pojawia się później niż powinna, z nagła, niczym deus ex machina. A ponieważ bezpośrednio łączy się z głównym motywem, czy nie powinien plusz być wspomniany wcześniej?

 

Zgłaszam do biblioteki. Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

 

Witaj chalbarczyk!

Bardzo mi miło, że trafiłem w Twoje gusta i jeszcze bardziej, że zechciałaś się podzielić tym faktem, wspierając moje lekko nadwątlone morale :)

Naprawdę fajnie się czytało, a czasami śmiałam się do rozpuku

Uff, odetchnąłem. A jednak ktoś się śmiał :-) Już przez (dłuższą) chwilę zacząłem sądzić, że w dziele dowcipu chyba nie powinienem się więcej udzielać.

 

Chyba śmiech jest przez c-h (nawet jeśli to głupie…)

Z pewnością głupie, mrugnął porozumiewawczo emo-okiem ;) ale dziś mam więcej czasu to zerknąłem w neta i tam piszą, że obie formy są poprawne. Wolność wyboru formy, rzadka i kuriozalna sprawa. A nawet jak zmienią jutro zdanie w tej kwestii, to coś wymyślę, aby bronić tej konwencji :)

 

A ponieważ bezpośrednio łączy się z głównym motywem, czy nie powinien plusz być wspomniany wcześniej?

Zastanawiałem się nad tą kwestią (pod kątem prezentacji zarysu działalności króla) i początkowo w pierwotnej nieokrojonej wersji miało znaleźć się napomknienie o tym w I rozdziale. Ale, że trza było ciąć, to informacja o tym pojawia się dopiero w 1/3 opowiadania. Faktycznie, lepiej byłoby gdyby wcześniej to zostało przedstawione, z perspektywy zrozumienia przynajmniej. Ale z drugiej strony, w tej wersji, karty zostają stopniowo ujawnione, więc może generalnie źle się nie stało. Tak będę sobie powtarzał :) i tak już jednak pozostawię. Wszak z pustego limitu i Salomon nie naleje.

 

Zgłaszam do biblioteki.

Wow! Bardzo dziękuje za nominację. Autentycznie czuję się zaszczycony takim uznaniemblush Szczególnie, że to pierwsza jaką zostałem obdarowanysmiley

Wszystkiego dobrego dobrodziejko :-)

 

"Nie traktuj życia zbyt poważnie. I tak nie wyjdziesz z niego żywy."

Galahad

wspierając moje lekko nadwątlone morale :)

A przecież to jedno z moich ulubionych opowiadań na portalu! :) Inteligentne i zabawne!

 

smiley

Nowa Fantastyka