– Coraz częściej lękam się, że moja praca pójdzie na marne. Nikt jej nie chce, nikt jej nie rozumie. Jestem stary i samotny, a tyle problemów zostało do rozwiązania – żalił się smartfonistrz gwarkowi.
– Nikt! Nikt nie przychodzi! – zawtórował ptak zadziornym tonem.
– Ale dziś… dziś ktoś nas odwiedzi…
– Ciekawe! Ciekawe! Czyżbyś skorzystał z…? – Zaintrygowany ptak chciał zadać pytanie, ale smartfonistrz uciął spekulacje.
– Nie, mój mały, to tylko staroświeckie przeczucie. Gdyby ktoś przyszedł, postaraj się być miły. – Zawsze bawiła go szorstkość gwarka wobec obcych. Uśmiechnął się lekko, lecz zaraz potem wpadł w głęboki, niepokojący kaszel.
Tymczasem dwoje młodych ludzi, zmęczonych trudną podróżą z Warszawy do Wrocławia, nie miało pojęcia, co ich tam czeka.
– Przestań się guzdrać, musimy iść! – Tymek pociągnął dziewczynę za rękaw fioletowej, ortalionowej bluzy. Przeciskał się przez zatłoczoną alejkę starówki w pobliżu placu Solnego, ale Kiko wciąż zostawała w tyle.
– Auć! – krzyknęła, gdy ktoś nadepnął jej na stopę.
Z rozpalonego nieba lał się żar, a blade, pomarańczowe słońce przyćmiewała pyłowa mgiełka. Czuła się fatalnie – pot spływał po twarzy, rozmazując fioletowo-zielony makijaż, a różowa grzywka kleiła się do czoła.
Tymek zerknął na zegarek, sprawdzając poziom promieniowania. „Przekroczone normy. Bariera elektromagnetyczna faktycznie nie działa. Lepiej się pośpieszyć, fizyka nie przymknie na to oka” – pomyślał.
Niestety tuż za rogiem natknęli się na uliczny stragan z jedzeniem. W powietrzu roztaczał się zapach orientalnych przypraw i przypalonego tłuszczu. Kiko uniosła nos. Rozszerzając nozdrza zignorowała sprzeciw chłopaka – od razu ustawiła się za ladą, gotowa złożyć zamówienie.
– Szisz kebab! Ramen! Pierogi! – nawoływał wychudzony mężczyzna o azjatyckich rysach, potrząsając nad ogniem wielkim wokiem.
– Mmm, czujesz zapach? Ten ramen pachnie obłędnie! Oszaleję, jeśli go nie zjem!
Pod daszkiem wózka wisiał staroświecki ekran LED z trzeszczącymi głośnikami. Wyświetlał program z prezenterem w fioletowej garsonce i zielonej koszuli, nienaturalnie podekscytowanego wykrzykiwanymi wiadomościami.
– To już trzeci dzień, gdy Wroclaw zmaga się z awarią systemu barier pyło– i promieniochronnych! Halo? Czy ktoś mnie słyszy? Prezydencie, rusz pan tyłek i weź się pan do roboty, bo temperatura dziś w południe przekroczy trzydzieści osiem stopni!
– Tymek, błagam, zróbmy przerwę! – Tupnęła nogą jak rozkapryszone dziecko.
– A wiatr? Niby umiarkowany, ale wystarczająco silny, żeby podbić ci oko. Burzy piaskowej dziś nie przewidują – jeszcze.
– Nikt ci nie kazał wczoraj pić, ani jechać tutaj na kacu! – warknął Tymek. Z natury wyjątkowo opanowany młodzieniec docierał do granic cierpliwości.
– Magnetopaci, całe szczęście, twierdzą że nie wyczuwają zbliżających się rozbłysków słońca, które mogłyby wywołać elektromagnetyczne burze. Zagrożenie w tym zakresie jest umiarkowane… hope so!
– Jesteś nieocenionym wsparciem, czyli tak jak obiecywałaś… – ironizował Tymek. Syknął tak kąśliwie, że Kiko zapomniała o wszystkich bolączkach.
– Ale sami wiecie, jak jest… Używanie urządzeń elektrycznych jak zwykle na własną odpowiedzialność. Ale jak to mówią „No risk, no story!”.
– No dobrze, przepraszam! Wybacz mi, proszę. – Połaskotała go po brodzie. – Może po wszystkim zjemy coś tutaj?
– Po przerwie – setna rocznica rzekomego lądowania Amerykanów na Księżycu! Wyczynu, którego do dziś nie udało się powtórzyć nikomu… poza Chińczykami. Oficjalna wersja kontra teorie spiskowe! Tylko u nas, sam wybierz swoją prawdę!
– Zobaczymy. Zostało mało czasu. Idę tam, z tobą lub bez! – Tymek przetarł zapylone okulary w grubych, niemodnych oprawkach i żwawo ruszył przed siebie. Dramatyczny ton wypowiedzi nie pasował do jego introwertycznego usposobienia – tym bardziej zdradzał, jak bardzo zależało mu na realizacji planu.
Aby nie pogarszać sytuacji Kiko udawała, że narzucone przez Tymka tempo nie sprawia jej problemów. Na szczęście pracownia smartfonistrza była już blisko. Mieściła się w piwnicy jednej z kamienic na obrzeżach rynku.
Musieli przejść przez kamienną bramę prowadzącą do małego podwórka, otaczający je mur porastał cybernetyczny bluszcz migoczących kabli. Zabytkową fasadę budynku, ozdobioną rzeźbionymi okiennicami, pokrywały pulsujące neony.
– Pamiętaj, żadnego gadania o bzdurach. Nie możemy marnować czasu. Jest ważny, bo jest obsesją mistrza, rozumiesz?
– Tak jest, panie kapitanie Tymi! – Zasalutowała i uszczypnęła go w rękę.
– Kopnę cię, jeśli coś schrzanisz. – Na ustach chłopaka pojawił się cień uśmiechu. Kiko wiedziała, jak go rozchmurzyć.
Do piwnicy smartfonistrza trzeba było zejść po stromych schodkach. Szli ostrożnie, jak do ciemnej jaskini. Drewniane drzwi głośno zaskrzypiały. W środku panował nieprzyjemny zaduch papierosowego dymu, kurzu i stęchlizny. Kiko przełykała ślinę raz za razem, próbując powstrzymać mdłości.
Stare urządzenia piętrzyły się na półkach, w gablotach, na meblach i podłodze. Większość dawno wyszła z użytku – maszyny do pisania, komputery z masywnymi kineskopowymi ekranami, głośniki, gramofony oraz wieże hi-fi.
Ogromną część sprzętów stanowiły zegary, cyfrowe i analogowe. Niektóre wciąż działały, mącąc ciszę jednoczesnym tykaniem wskazówek. Charakterystyczny dźwięk, jakiego próżno było szukać gdziekolwiek indziej.
Wśród nich były telefony, jakich Kiko i Tymek nigdy wcześniej nie widzieli – masywne słuchawki z kablami w kształcie spirali i numerycznymi tarczami, a także archaiczne komórki z małymi ekranami i klawiaturami, które nie miały innych funkcji, niż zwykła rozmowa głosowa. Były też smartfony: jedne z popękanymi ekranami, inne pokryte grubą warstwą kurzu i oplecione pajęczynami.
Na ścianach wisiały dyplomy potwierdzające mistrzowski kunszt oraz nagrody przyznane za specjalistyczne zasługi. Kiko przeszedł dreszcz na widok niepokojącego obrazu przedstawiającego starego mężczyznę, który odbiera skrzydła młodzieńcowi. Były też plakaty – wśród nich „Blade Runner” Ridleya Scotta i „Incepcja” Christophera Nolana.
Sędziwy mężczyzna o krępej sylwetce siedział w szerokim fotelu obitym pomarańczową skórą. Jego cera miała niezdrowy, bladoszary odcień, jakby od dawna nie widział słońca. Sterta niedopałków wypadała z popielniczki na stoliku.
Na ramieniu smartfonistrza siedział czarny ptak z żółtym dziobem i charakterystycznym wzorem na głowie. Przyglądał im się przenikliwym wzrokiem, jakby chciał coś powiedzieć.
– Dzień dobry, chcielibyśmy… – zaczął w końcu Tymek.
– Ćśś! – uciszył go smartfonistrz wymownym gestem.
Zegary zaczęły bić, jeden po drugim, wybijając wpół do trzeciej. Dopiero gdy dźwięk ucichł, starzec opuścił palec.
– Zwykłem zaczynać spotkania o pełnej godzinie, ale skoro nie ma kolejki… Jest czternasta trzydzieści, więc możemy zaczynać – rzekł, widząc ich konsternację. – Z czym do mnie przychodzicie, droga młodzieży?
– Mamy smartfona, który leżał przez wiele lat w szufladzie i nie wiemy czy działa. Należał do mojej mamy – wycedził drżącym głosem Tymek i zbliżył się do mistrza, by przekazać mu urządzenie.
– Nie tak prędko! – zaskrzeczał gwarek.
– Łał! – Kiko aż podskoczyła. – Czy to jest prawdziwy ptak? On mówi?!
– A jaki ma być? Prawdziwy, choć elektryczny! – oburzył się, unosząc skrzydła.
– Gwarki wyginęły wiele lat temu, moje dziecko. To świetny kompan, choć bywa niegrzeczny. Polecam! – wyjaśnił mężczyzna. Zauważył, że miny gości nie zdradzają zrozumienia. – Dziwniejsze byłoby, gdybym miał elektryczną owcę – zaśmiał się cicho. – Po co marzyć o elektrycznej owcy, skoro można mieć mówiącego gwarka?
Staruszek nawiązał do niemal zapomnianej klasyki, zwłaszcza odkąd elektryczne zwierzęta stały się codziennością.
– Przypadkiem nie nazywa się Groucho? – zażartował Tymi.
– Imponujące! Zaczynam cię lubić. – Gestem zachęcił ich, by mówili dalej.
– Rodzice Tymka zmarli, gdy miał kilka lat. W pamięci telefonu musiały zostać jakieś wspomnienia – Kiko nie wytrzymała i wypaliła, nie umiejąc powstrzymać emocji. – Bardzo prosimy, panie smartfonistrzu, pomóż nam go włączyć!
– Ojej, i po co wam to? – Starzec zgasił ich chłodnym tonem.
– Po-co-wam-to? – zasylabizował wściekły gwarek, trzepocząc skrzydłami.
– Czasem przychodzą do mnie tacy jak wy. Chcą grzebać w przeszłości, choć to nie ma sensu. Myślą, że cofną czas, wskrzeszając jakieś wspomnienia… nagrania i zdjęcia. Pewnie mogę to naprawić, ale…
– Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy… na na na na! – zaśpiewał gwarek.
– Ostrzegam was, moje dzieci. Wspomnienia nie zawsze przynoszą ukojenie. Czas… jest nieugięty.
– Te, na które czekamy… na na na na na! – Ptak zaśpiewał resztę refrenu. Starzec pogroził mu pięścią, by nie przerywał.
– Czas jest względny, panie smartfonistrzu. Zależy od perspektywy obserwatora – Tymek miał wrażenie, że starzec testuje jego wiedzę.
– Słuszna uwaga! Ale wiesz, że nie pstryknę nagle palcami, cofając bieg wydarzeń. To, mój drogi, byłoby niemożliwe.
– Możliwe! Możliwe! – nie zgodził się gwarek.
– Może i możliwe, gdyby zgłębić rzeczywistość kwantową. Ale… siedź cicho, mały zdrajco! – gwarek wyraźnie rozzłościł staruszka.
– Możliwe! Cena jest wysoka, ale możliwe!
– Co za ptaszysko! Niby AI… trenujesz je i szkolisz przez lata, na własnych tekstach i po co? Ono wciąż halucynuje! – Z nerwów aż zapalił papierosa. – Miał być wyższą istotą, a to tylko wredny ptak!
– Profesor! Prof…! – Gwarek zamilkł w połowie słowa, zmierzony groźnym wzrokiem mistrza. W tym czasie znudzona Kiko ziewnęła po raz trzeci, a Tymek rozglądał się po kątach.
– Ludzkość od lat nie ruszyła z miejsca w badaniach nad rzeczywistością kwantową. Niektórzy twierdzą, a wśród nich najwidoczniej pewien zarozumiały ptak, że jej zgłębienie otworzyłoby furtkę do kontroli nad czasem, nawet jeśli w ograniczonym zakresie.
Kiko zakaszlała od dymu. Smartfonistrz zaciągnął się dwa razy i zgasił niedopałek.
– Głębsze zrozumienie rzeczywistości kwantowej mogłoby pomóc w lepszym poznaniu natury czasu i przestrzeni. Chodzi o splątanie kwantowe czy…
– …superpozycję, determinującą nasze pojęcie czasu. Moglibyśmy zyskać nowe spojrzenie na naturę czasu i jego potencjalne manipulacje! – dokończył za nim podekscytowany Tymek.
– Pytanie tylko, za jaką cenę? – wątpił starzec.
– Możemy teoretycznie podróżować w przyszłość… ale cofnięcie się? – Tymek był również sceptyczny. Starzec przyglądał mu się uważnie.
– Interesujesz się fizyką, chłopcze? – Smartfonistrz spojrzał na Tymka. W jego oczach pojawił się błysk, jakby rozważał kiełkującą w nim myśl.
– Tak! Tymi jest świetny… w tej nauce! Wszystkiego nauczył się sam, ciągle czyta książki! – Kiko kolejny raz wyrwała się z odpowiedzią.
Smartfonistrz dopiero teraz zauważył na koszulce chłopaka wizerunek polskiego fizyka, znanego w drugiej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku.
– Pamiętam Andrzeja… Zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Może coś poszło nie tak podczas jakiegoś eksperymentu? Wielka szkoda dla polskiej nauki. Ale… – Tymek i Kiko pokornie czekali na rozwój wydarzeń – wy nie przyszliście tu po wykład, tylko odzyskanie wspomnień. No dobrze. Skoro znasz się na fizyce, to zrobię wyjątek. Pokażcie mi tego smartfona.
Tymek wyjął z plecaka bawełniany woreczek i wyciągnął z niego czerwony telefon z lekko pękniętym ekranem. Położył go na długich, wąskich palcach robotycznego ramienia.
– O! Pamiętam ten model. Był popularny jakieś trzydzieści lat temu. Ma nietypowe wejście.
Mechaniczne ramię o spiczastych palcach podtrzymywało niewielkie urządzenie. Cyfrowe okulary mistrza miały soczewki o zmiennym kształcie, które dynamicznie dostosowywały powiększenie i ostrość.
– Ma pan odpowiednie złącze? – Tymi aż mrużył oczy z przejęcia.
– Masz do tego smykałkę, mój chłopcze. Muszę tylko sięgnąć do dolnej szuflady. – Wyciągnął pęk kabli z wieloma końcówkami o różnych kształtach i rozmiarach. – Któraś powinna pasować.
Grzebał w kablach, marszcząc brwi. Niepokój Tymka narastał.
– Musi tu być…
– Panie smartfonistrzu, a co przedstawia ten obraz? – Kiko wskazała palcem reprodukcję, która wcześniej przykuła jej uwagę.
– Schönfeld, barokowy mistrz. Przedstawił Chronosa, władcę czasu, który podcina skrzydła Erosowi, bożkowi miłości.
– Dlaczego? Co to znaczy?
– Zostawmy to. Lepiej, żeby czas trzymał się z dala od waszych skrzydeł.
– A czy ten Chronos mógł cofnąć czas? – Czuła niedosyt. Tymek wysłał jej upominające spojrzenie.
– To idea, która od zawsze rozpala ludzkie umysły. Daj mi się skupić, dziecko – rzucił w kierunku Kiko.
Podłączył kolejną wtyczkę i po kilkunastu sekundach ekran urządzenia rozbłysnął białym światłem.
– No i jest! – oznajmił sukces, unosząc pięść z satysfakcją.
– Jest! Jest! Jest! – Gwarek rozłożył skrzydła i obracając się, wykonał triumfalny taniec.
– Telefon zaraz się włączy. Zabezpieczenia? Chwila moment i po sprawie. Jakieś hasełko, czy tam PIN, bułka z masłem. – Podłączył kolejne urządzenie, a po chwili niepewności…
– Działa! Gotowi?
Smartfon odtworzył powitalną melodię.
– Bateria jest całkowicie zniszczona. Telefon będzie działał tylko na kablu.
– Śmiało! Śmiało! – serdecznie zachęcał gwarek.
Chłopak pochylił się nad telefonem. Tuż za nim stała Kiko, oparłszy się na barku Tymka wyciągnęła szyję, żeby dobrze widzieć.
– Czego właściwie szukamy? Jakiś konkretny czas cię interesuje?
– Nic konkretnego, panie smartfonistrzu. – Kiko przejęła inicjatywę widząc paraliż chłopaka. – Tymek chciałby zobaczyć swoich rodziców, po których nie zostało mu wiele wspomnień. Zacznijmy od zdjęć!
Smartonistrz wyświetlił pierwsze fotografie. Przedstawiały młodego mężczyznę w śmiesznej czapce na górskim szlaku.
– To tata… Nie pamiętam go takiego młodego – głos Tymka załamywał się z emocji.
– Wiesz co? Jesteś do niego podobny – powiedziała Kiko z rosnącym entuzjazmem.
Przewijali kolejne fotografie – były na nich widoki, jedzenie, zwierzęta, aż w końcu…
– Jest! Mama! – Tymek przesunął palcami po ekranie, by zrobić zbliżenie i przyjrzeć się jej młodej twarzy.
– Była przepiękna – wyszeptała Kiko z zachwytem.
Miała kasztanowe włosy do ramion i ciepły uśmiech. Stała przy drzewku cytrusowym w malowniczej uliczce.
– Grecja – zauważył smartfonistrz.
– Dużo podróżowali, prawda? – przeżywała Kiko.
– Być może – odparł Tymek, siląc się, by nie zadrżał mu głos.
W końcu natrafili na nagranie. Z telefonu wybrzmiał śmiech dziecka. Mały chłopiec o pucołowatej buzi i niemal łysej główce stawiał niepewne kroki w samej pieluszce.
– Brawo, maluszku!
– Ale dzielny! – W głosie słyszalne były szczęście i duma.
– Tymuś, to ty! – Kiko podskakiwała, klaszcząc z radości.
– Dzielny! Brawo! Brawo! – zachwycał się gwarek.
Oglądali kolejne filmy z wielkim przejęciem. Nagrania przedstawiały sceny z życia małego Tymka – karmienie zupą pomidorową u babci, spacer z ukochanym kundelkiem, pierwsze jazdy na rowerze, zabawy na placu zabaw. Chłopak zmrużył oczy licząc, że nikt nie zauważy łez.
– Jeszcze raz! Włącz ten film – przerwała, gdy przygasło światło.
Nagle na styku kabli pojawiły się iskry. Fioletowo-biały strumień energii przeszył powietrze – skoki napięcia rosły. Smartfon zgasł, wypuszczony przez Tymka z poparzonej wyładowaniem dłoni. Trwało to chwilę, po której zapadła całkowita ciemność.
Przez kilka minut stali w ciszy, próbując przetworzyć to, co się wydarzyło. Czarny ekran telefonu pulsował słabym światłem, nim ostatecznie zgasł, zniszczony przez geomagnetyczną burzę.
– To niemożliwe! Panie smartfonistrzu, naprawi pan to? Błagam! – Kiko złapała mistrza za ramię.
– Niestety, moje dziecko. Tego rodzaju wyładowania niszczą nawet dużo mniej zaawansowane urządzenia.
Tymek zamarł, ramiona mu opadły.
– Kwantowa rze-czy-wis-tość! – sylabizował gwarek.
Smartfonistrz skrzywił się, zacisnął powieki i westchnął ciężko. Wstał i powolnym krokiem udał się za parawan. Po chwili w pracowni znów zapadła ciemność, a zza zasłony rozbłysły wyładowania.
Kiko i Tymek poczuli się słabo, a na chwilę wręcz omdleli. Ocknąwszy się, byli zdezorientowani.
Chłopak ponownie trzymał w ręku działającego smartfona, gdy robotyczne ramię nagłym ruchem wyrwało urządzenie z ręki.
– Co tak naprawdę się stało? – spojrzał ze zdziwieniem na starca. Miał wrażenie, że ten się postarzał.
– Cierpliwości, synu. Wyłączymy telefon tylko na chwilę. Dostaniesz go z powrotem, obiecuję.
W kącikach ust smartfonistrza zadrżał cień uśmiechu.
– Cena będzie wysoka, staruszku. – Gwarek zwrócił się do mistrza, gdy Kiko i Tymek odsunęli się na bok, rozmawiając między sobą.
Smartonistrz zaczął kaszleć, niemal tracąc oddech. Po chwili, z wysiłkiem, odpowiedział przyjacielowi.
– Obaj to wiemy, mój mały. Obaj to wiemy.
Przymknął oczy, jakby chciał na chwilę odpocząć, po czym dodał ledwie słyszalnym głosem.
– Tym razem… było warto. Chodziło o fundamenty tożsamości, osobowości tego młodzieńca. Mam przeczucie, że jego przyszłość nie będzie zwyczajna.
Zamilkł na chwilę, jakby ważył kolejne słowa, a potem szepnął z nutą melancholii.
– Pamiętaj, że jestem stary… i samotny.