- Opowiadanie: chalbarczyk - Strój dla dziewczyny

Strój dla dziewczyny

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Strój dla dziewczyny

„Obciąć na jeża? Zostawić?” Wanda stała przed lustrem z nożycami w ręku. Włosy miała długie do pasa, jasne i proste. Zazwyczaj chowała je pod hełmem. Wiele razy zabierała się za to, żeby jak reszta żołnierzy ogolić głowę, ale zawsze jakieś drżenie wytrącało jej brzytwę z ręki. Przyjrzała się sobie. Ciało miała twarde, suche, zaprawione w bojach. Ani śladu dziewczęcej świeżości i lekkości. A dłonie, pożal się boże, wytarte od trzymania miecza.

– Pułkowniku!

Wołał ją Fila. Był jej adiutantem i prawdopodobnie szpiegiem ojca.

Zapięła męską kurtkę, splotła niedbale warkocz i nie spojrzawszy więcej w lustro, wyszła na zewnątrz.

Tym razem nie chodziło o misję na północy, która musiałaby się wiązać ze znacznym przegrupowaniem oddziału i wysłaniem zaciężnych do granicznych twierdz. List przydzielał ją do eskorty jednego z wielmożów i jego rodziny. Droga nie była trudna, ale watahy bezpańskich łotrzyków i złodziei od dłuższego już czasu szarpały podróżnych dotkliwie. Aby odstraszyć bandytów wystarczy, że weźmie ze sobą niewielki oddział piechurów i kilku konnych. Może nic więcej się nie zdarzy.

– Wywiad donosi, że Poneros wykonuje jakieś ruchy i zbiera swe jaczejki po stepach. Chłopi plotkują, że do wojska zaciąga nie tylko ludzi, ale też…

– To tylko wiosenne przetasowania – przerwała mu, zignorowawszy uwagę.

Szła przez obóz. Żołnierze z szacunkiem, bez cienia ironii, oddawali jej należny salut. Była królewską córką oddaną do wojskowego rzemiosła już dawno, kiedy była jeszcze dzieckiem. Starsi synowie byli przeznaczeni do dyplomacji, ćwicząc się w fechtunku tylko tyle, aby nie zostać od razu zabitym w przypadkowej potyczce. Gdyby miała młodszego brata lub siostrę – i oni zostaliby zamknięci na pół życia w koszarach.

Na odprawę stawiła się nienagannie ubrana w skórzany kaftan zapinany srebrnymi guzami i zamszowe spodnie. Wzięła ze sobą krótką szablę i ozdobny buzdygan. Poluzowała zapięcie pod szyją. Nie miała dworskiej ogłady i czuła się nieswojo. Wielmożą okazał się kupiec bławatny, który z towarem udawał się na wschód i brał ze sobą córki, aby na letnie miesiące zostawić je po drodze w zamku

– Myślałem, że przydzielą mi kogoś lepszego. – Nie krył rozczarowania obecnością kobiety.

– To pułkownik pułków królewskich – odezwał się Fila beznamiętnie.

Wielmoża tylko wykrzywił usta.

Fila rozłożył mapy i zabrał się za wyjaśnienia. Wanda zaś zerkała ukradkiem w stronę drugiego pokoju, gdzie siedziały dziewczęta. Szczebiotały radośnie i wybuchały co chwila szczerym śmiechem. W zwiewnych sukienkach o pastelowych kolorach wyglądały prześlicznie. Wanda wyobraziła siebie w sukience. Jak by to było?

 

***

Droga była nudna. Za dnia jechali noga za nogą, a wieczorami zatrzymywali się w domach pocztowych na nocleg. Kupiec bławatny z córkami zajmowali piętro, a Wanda z oddziałem stajnię albo namioty. Nie było jej ciężko, bo przywykła do takiego życia, ale nie umiałaby powiedzieć, czy jest szczęśliwa. Zresztą, tego słowa nie używało się w koszarach. Najpierw jechali rozległym płaskowyżem porośniętym suchym, przyjemnym lasem, ale im dalej na wschód, tym teren stawał się bardziej pofałdowany, aż całkiem przemienił się w krainę głębokich jarów i wilgotnych, ciemnych wąwozów. Nad nimi wznosiły się Dziurawe Skały, bo wszystkie nawisy, sterczące iglice i wiszące głazy były przebite, a wiatr, zwłaszcza nocą, gwizdał w szczelinach, wzbudzając we wszystkich lęk i niepokój. Dziewczęta nie mogły spać.

Podenerwowani żołnierze ze strachem spoglądali w ciemny las, porastający zbocza. Wanda wiedziała, czego się boją i w nocy nasłuchiwała tego charakterystycznego chrzęstu, który zawsze towarzyszył pladze mechanicznych stworzeń. Leżała w pancerzu, z krótkim mieczem na podorędziu, tylko co jakiś czas zapadając w półsen.

Wreszcie się pojawiły. Ze skarpy, z lasu poczęły wychodzić szklane mrówki. Tysiące w nieprzerwanym marszu skierowało się w stronę taboru. Szkło ich ciał dźwięczało wysokim chrobotem. Wanda zerwała się, chwytając miecz. Zagwizdała i z namiotów wysypali się jej żołnierze. Fila od razu znalazł się obok niej. Zagwizdała drugi raz i wszyscy ustawili się w szyku. Zimny pot spływał wszystkim po czole.

– Nie dajcie im podejść! – krzyknęła i ruszyła do przodu.

Walka z mechanicznymi stworzeniami nie bywa łatwa. Nie czują strachu ani bólu, nie wykrwawią się po kilku zadanych ranach. Są ślepe i głuche, zaatakują każdego, ciebie i mnie, jeśli tylko zanęci ich metaliczny zapach ścięgien, mięśni i żył. Potrzebują naszej krwi i nie mogąc się nią nigdy nasycić, wciąż nas szukają, jakby chciały i one stać się żywe.

Wanda cięła mieczem, który szczerbił się o szkło. Dźwięk był nie do zniesienia. Mrówki rozcinały ubranie, skórę, dostawały się do kości. Wspinały się po nogach, po torsie, aby następnie wbijać się szklanymi igłami w tętnicę na szyi. Rozejrzała się. Już niektórzy byli zalani krwią, wyjąc z bólu, próbowali zrzucić je z siebie. Bezskutecznie. Zagwizdała jeszcze raz. Kusznicy podciągnęli maszyny i rozpoczęli ostrzał. Pociski rozpadały się na tysiące odłamków, zasypujące mechaniczne zwierzęta. Pod siłą spadających kamieni szkło pękało, a ich ciała stawały się szklaną stłuczką. Żołnierzom udało się w końcu zatrzymać marsz i odeprzeć mrówki, które rozbiegły się i zginęły gdzieś w lesie.

Gdy było już po walce, podchodziła do każdego trupa i mówiła:

– Martwy. Martwy. Martwy.

I tym definitywnie kończyła ich życie.

 

***

Wreszcie po długiej wędrówce wyrosła przed nimi twierdza, która swoim rozmachem przypominała królewski zamek. Wanda spojrzała w górę. Gładkie, białe mury wznosiły się na niebotyczną wysokość. Wygrzewały się na nich papierowe motyle, które nagle zaniepokojone obecnością ludzi, zaszeleściły skrzydłami i wzbiły się w powietrze, chaotycznie tańcząc. Z głuchym stukiem brama się otwarła i powoli wjechali na dziedziniec.

Okazało się, że utknęli w twierdzy na długie tygodnie albo i miesiące. Zerwane mosty uniemożliwiły dalszą podróż i tylko zostało im czekać, aż uda się je naprawić. Kupiec i jego córki nie wyglądali na zmartwionych. Życie w warowni było wygodne i przyjemne, z czego bez skrępowania korzystali. Wanda otrzymała pokój w dalekiej części zamku, a Fila, wyraźnie niezadowolony, z żołnierzami w czworakach.

Wanda zaczęła od obchodu. Zaglądała do każdego pomieszczenia, ciekawa wszystkiego. Znalazła kuchnię, gdzie stały wielkie gary i stągwie, łaźnię z basenami wyłożonymi kolorową mozaiką, theatrum, salę balową, a nawet dobrze wyposażony arsenał. Pod zachodnią wieżą spotkała Filę. Adiutant niósł klatkę z gołębiem. Powiedział, jak zwykle bez żadnego zażenowania, że idzie posłać meldunek. Wanda pomyślała o ojcu. Czy on w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jakie ona tu życie prowadzi? Strząsnęła z siebie irytację i poszła dalej. Trafiła na komnaty dziewcząt i już chciała się wycofać, ale wciągnęły ją z radością do środka i posadziły na miękkiej otomanie. Na hebanowym stoliczku leżały wszelkiego rodzaju frykasy, a Daszeńka z bukłaczka nalała rubinowego płynu do zgrabnego kieliszka i podała Wandzie.

– Nie piję – Wanda zamachała rękami – wódka śmierdzi.

Rzeczywiście, żołnierze w obozie pili samogon, którego odór sprawiał, że zbierało jej się na wymioty.

Dziewczyny wydawały się szczerze rozbawione. Lukne wzięła kieliszek i przytknęła go jej do ust. Wino rozgrzało przełyk, pozostawiając cierpki i przyjemny smak. W głowie jej zaszumiało, a mięśnie zrobiły się wiotkie. Złapała się za skronie.

– Co… co się ze mną dzieje?

Dziewczęta zachichotały.

– I jak, żołnierzu?

– Proszę, proszę! Nasza pani pułkownik też umie pić wino!

Chwyciły ją za ręce i zaczęły rozbierać z kaftana i bryczesów. Później wsadziły do balii z gorącą wodą, a Julitka zabrała się do szorowania jej pleców i ramion.

– Nie trzyj tak mocno, bo będzie różowa jak niemowlak – powiedziała Lukne ze śmiechem.

– Muszę pozbyć się tej opalenizny – sapnęła Julitka.

Wybrały dla niej sukienkę w morskim kolorze, ze złotą lamówką i haftowanymi gwiazdami na mankietach. Utrefiły jej włosy i pomalowały usta na soczysty czerwony kolor. Potem Wanda wypiła jeszcze pół butelki wina i wszystko zrobiło się niewyraźne i nieprawdziwe. Uśmiechnęła się błogo.

 

Dziewczyny były głupiutkie, ale bardzo do siebie przywiązane. Zazdrościła im beztroski, urody, życia bez obozowych niewygód, a przede wszystkim zazdrościła im tej ciepłej przyjaźni i tego śmiechu. Chciała być wśród nich. W nocy śniło jej się, że jest panienką, nosi perłowy diadem i srebrne, aksamitne pantofelki.

– Wando, chyba pozwolisz do siebie tak mówić, prawda? A więc Wando, chodź z nami dziś po południu nad rzekę. Weźmiemy kosze z jedzeniem, buteleczkę wina – tu Daszeńka zachichotała – a Julitka zabierze mandolinę. Pójdziesz z nami, prawda?

Wanda skinęła głową.

I przez cały ranek myślała tylko o wycieczce.

 

Twierdza od wschodu przylegała do stromych brzegów rzeki, która w dole płynęła zakolami, po drugiej stronie rozlewając się szeroko na podmokłe łąki.

– Masz piękne włosy – Lukne szepnęła z zachwytem – ach, jaka szkoda, że musisz je chować pod czapką.

– Pod hełmem. – Niewyraźnie poprawiła Wanda.

– Jesteś królewską córką, a nawet nie możesz się malować. I jeszcze musisz nosić żelazny gorset!

– Ehm… napierśnik.

– Wszystko jedno.

Wieczór poderwał chmary chrząszczy, które były miękkimi kłębkami kolorowej wełny. Cicho brzęczały w powietrzu, a gdy przyszedł zmierzch, spalały się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca, gdzieś wysoko nad głowami dziewczyn, tworząc świetliste widowisko.

Gdy zaczęła ubierać się w jedwabne szarawary i zwiewne wierzchnie spódnice, Fila najpierw patrzył na to ze zdumieniem, lecz później zobojętniał na tę jej nagłą przemianę. Przejął wszystkie obowiązki, których i tak nie było dużo, a co drugi dzień wysyłał raporty do Ministerstwa Wojny. Żołnierze nudzili się i tylko czekali na okazję, aby się wyrwać do lasu lub na dalekie błonia. Z wypraw tych wracali z koszami pełnymi zajęcy lub ryb, leniwi i ospali. Kupiec wziął kilku chłopców, wóz załadowany belami materiału i wyjechał na trzy tygodnie do najbliższego miasta, bo tak mu było spieszno do interesów. Wanda zapomniała o wojsku, koszarach i o ojcu. Z dziewczynami chodziła nad rzekę albo do łaźni. Wieczorami opowiadały sobie straszne historie, podczas których udawała, że też się boi, bo tak bardzo chciała być do nich podobna.

– Pułkowniku – Fila któregoś dnia zatrzymał ją na schodach i próbował porozmawiać – otrzymałem meldunek ze stolicy, że zamieszki na wschodzie nasilają się, a Poneros rekrutuje wszystkich, którzy tylko mogą utrzymać broń w ręce. Musimy przygotować się, przecież za rzeką tylko stepy… Twierdza jest solidna, wystarczy mały oddział, żeby odeprzeć piechotę, ale co innego atak z powietrza. Martwię się…

– Och, nie zawracaj mi głowy. Ojciec się wszystkim zajmie, czyż nie? Zawsze wiedział lepiej, jak inni mają żyć.

Fila zbladł, ale zaraz się opanował.

– W oddziale rozprężenie, trzeba zaordynować patrole, zrobić przegląd…

– Wiesz, dworskie życie jest takie przyjemne! – Wanda zakręciła się wkoło, a zwiewna spódnica zawirowała. – Nie wrócę do koszar! Nigdy!

– Pułkowniku, ale wszak obowiązki… – Fila się upierał.

– Przestań mnie tak nazywać. Nie cierpię tego!

Julitka z Daszeńką wzięły ją pod ręce i z niechęcią zerkały na adiutanta.

– Zostaw tego nudziarza. Dziś pokażemy ci, jak tańczyć i flirtować.

– Flirtować? Naprawdę możecie robić coś takiego? – Wanda była zaintrygowana. W jej głowie słowo to przybrało niebezpieczny, lubieżny odcień.

Dziewczęta zachichotały i pokręciły głowami.

– Oj, Wando, ty naprawdę nie masz o niczym zielonego pojęcia.

I do późnej nocy wszystkie cztery tańczyły w rytm wesołej mandoliny i brząkających cymbałów.

 

Wizg i łopot mechanicznych skrzydeł wypełnił powietrze, a później zrobiło się czarno. Najpierw lądowały mniejsze i lżejsze, które stalowymi szponami ryły kamień. Później pojawiły się gryfy olbrzymie. Ich dzioby odrywały kawałki muru, aby przez wyrwy mogły dostać się do środka. Potwory przeciskały się niezgrabnie, a ich cielska spadały jedne na drugie na kamiennej posadzce sali balowej. Kręciły ptasimi głowami i węszyły w poszukiwaniu mięsa. Gdy kołysały się z boku na bok, ich skrzydła rozkładały się z skrzypieniem. Motały się, głodne i rozdrażnione. Nagle zamarły. Ruszyły w stronę kąta, gdzie dziewczęta przerażone cicho piszczały, bezwiednie wabiąc do siebie gady.

Wanda rzuciła się naprzód, ale była zbyt wolna. Potwór zdążył już ciężkim cielskiem przydusić Julitkę do podłogi i jednym ruchem żelaznych szponów rozerwał jej gardło. Dziewczynom krew uciekła z głów i stały nieme, białe jak śmierć, nad truchłem siostry.

Wanda wrzasnęła.

Sięgnęła do boku po miecz, ale ręka tylko zatopiła się w miękkiej spódnicy.

 

Przestała myśleć. Może i ona stała się na chwilę mechanicznym człowiekiem, bo ciało samo wykonywało ruchy. Szarpnęła za nadgarstki dziewcząt, pociągnęła, popchnęła je ku łaźni. Zdąży? Wsadziła otumanione do balii z wodą i położyła palec na ustach. Ruszyła przed siebie.

Zbroja. Zbroja! Biegła ile sił w płucach po zapomniany rynsztunek. Jeszcze tylko jeden zakręt! Nogi zaplątały się w fałdy sukienki i prawie straciła równowagę. Jednym szarpnięciem urwała kawał materiału na wysokości kolan. Za sobą słyszała brzdęk wybijanych szyb. Wpadła do pokoju. Jest.

Zapinała części wprawnymi ruchami i za chwilę wszystko było na swoim miejscu. Z każdym oddechem robiła się spokojniejsza. Nałożyła pancerz i szyszak, wzięła miecz. Wiedziała, co ma robić.

Nie było jej tylko kilka chwil, a mechaniczne potwory zdążyły zrobić spory wyłom w ścianie. Rzutem oka oceniła sytuację. Fila sam walczył po przeciwnej stronie, reszta oddziału musiała być albo na blankach albo na dziedzińcu. Służba na pewno już nie żyła. Szanse na zwycięstwo? Zagryzła wargę. Nie czas się poddawać.

Cięła mieczem, a razy spadały na torsy i skrzydła potworów. Wszędzie leciały drzazgi.

– Żagiew! – krzyknęła do adiutanta.

Wanda złapała w locie pochodnię. Przyskoczyła do najbliższego gryfa i podłożyła ogień pod skrzydło. Uniósł się czarny, śmierdzący dym i wystrzelił płomień, ale potwór zaraz zaczął się tarzać i w końcu go zagasił. Ruszył na Wandę. Cofała się, jednocześnie próbując mieczem zadać mu jak największe szkody.

– Smoła w kuchni!

Fila był za daleko. Zanim wyrąbie sobie drogę do wyjścia, zdążą tu zginąć. Przykucnęła i przeturlała się między nogami potwora. Biegła nie oglądając się. Schody, korytarz, zakręt, znów schody. W kuchni na piecu stały przygotowane przez Filę kociołki ze smołą. Złapała pierwszy, podniosła i postawiła na biodrze. Jęknęła z bólu. Zanim dotarła na miejsce bitwy, nie miała już płuc tylko roztopione żelazo. Podeszła blisko. Ptasia głowa gryfa z mosiężnym dziobem, obracała się na wszystkie strony, szukając krwi. Wanda rozlała smołę po posadzce. Najpierw nic się nie działo, ale po chwili potwory zaczęły się ślizgać i przewracać, smoła przylepiała im się do skrzydeł, a one robiły się coraz cięższe. Podpaliła je. Nie skowyczały z bólu jak zwierzęta, tylko chrzęściły i chrobotały. Nie mogły się ugasić, więc odlatywały, ale nie udało im się uciec, bo płonęły w powietrzu, a potem spadały bezwolnie do rzeki. Widocznie gryfy zarządziły odwrót, bo wszystkie potwory, które wylądowały na dachu i dziedzińcu podrywały się ciężko i znikały za wschodnim horyzontem.

Kiedy ostatni mechaniczny potwór odleciał, wszystko ucichło. Syczał jeszcze gdzieniegdzie ogień, ale i on zaraz zamilkł. Wandzie ze zmęczenia drżały ręce. Fila podszedł do niej i sprawdzał, czy ma całe kości i czy nie widać krwawiących ran.

– Pułkowniku.

– Tak.

– Musisz policzyć zabitych i rannych. Jutro wyślę Jego Wysokości raport.

– Dobrze, Fila.

 

***

Dziewczęta wyprawiły Julitce ładny pogrzeb, a potem stypę, na której śpiewały Julitki ulubione piosenki przy akompaniamencie mandoliny. Wanda pomyślała, że mają siebie, więc szybko się pocieszą i znów będą radosne i beztroskie, jak wcześniej. Uśmiechnęła się do nich ciepło, a one ocierając z oczu ostatnie łzy, pomachały jej białymi chusteczkami.

Pani pułkownik starannie zapięła kurtkę, naciągnęła rękawice i lekko trąciła konia piętami. Po drugiej stronie rzeki dołączą do niej zaciężni z królewską lekką jazdą i setka pancernych. Czeka ich kilka tygodni marszu, ale do trudów jest przyzwyczajona. Zetrze w proch całe to wojsko Ponerosa, z czymkolwiek przyjdzie jej walczyć.

Koniec

Komentarze

 

Była królewską córką oddaną do wojskowego rzemiosła już dawno, kiedy była jeszcze dzieckiem. Starsi synowie byli przeznaczeni do dyplomacji, ćwicząc się w fechtunku tylko tyle, aby nie zostać od razu zabitym w przypadkowej potyczce.

Byłoza lekka.

 

 

Weźmiemy kosze z jedzeniem, buteleczkę wina – tu zachichotała – a Julitka weźmie mandolinę.

 

Może zabierze?

 

 

Dziewczęta wyprawiły Julitce ładny pogrzeb, a potem stypę, na której śpiewały Julitki ulubione piosenki przy akompaniamencie mandoliny.

Chyba wolałabym:

na której, przy akompaniamencie mandoliny, śpiewały ulubione piosenki Julitki.

 

 

Masz nawet dwie przemiany, bo najpierw Wanda staje się damą, a potem wraca do roli wojowniczki.

Ta zmiana w damę jest mniej przekonująca niż powrót.

Przepiękne są niebiologiczne stworzenia, bardzo mnie zaciekawiły, chętnie bym się dowiedziała o nich więcej.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Cześć Ambush!

Dzięki za przeczytanie i uwagi.

Zastanawiam się, jak można byłoby ulepszyć przemianę bohaterki w dziewczynę. Na razie nic mi nie przychodzi do głowy, ale będę nad tym myśleć :)

Pozdrawiam!

No, jak dla mnie to powinna mieć lepszy powód. To, że dziewczyna wychowana z bronią, w obozach nagle pragnie nosić tiulowe halki jest mało wiarygodne, To by było możliwe gdyby a) spodobał jej się jakiś przystojniak, b) doszłaby do wniosku, że tak przejmie władzę/coś osiągnie, c) ktoś rzucił na nią czar;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Gdyby bohaterka miałaby się zakochać w jakimś młodzieńcu, to musiałoby to się z konieczności skończyć złamanym sercem :) Myślę sobie, że decyzja o zmianie życia łatwo przychodzi wtedy, gdy nie znamy tego co inne i gdy wydaje się nam, że to drugie życie będzie o niebo lepsze.

Cześć. Jest tu coś z Dzikich Pól, może ogólny klimat, może i Baśka /hajduczek/, ale ona nawet po ślubie się nie zmieniła. W jaki sposób Wanda mogłaby się zmienić? Miłość? Macierzyństwo?

Czyta się płynnie. Szklane mrówki!

Pozdrawiam:) 

Witaj. :)

Przy czytaniu zatrzymały mnie pewne fragmenty (do przemyślenia) – powtórzenia:

Żołnierze z szacunkiem, bez cienia ironii, oddawali jej należny salut. Była królewską córką oddaną do wojskowego rzemiosła już dawno, kiedy była jeszcze dzieckiem. Starsi synowie byli przeznaczeni do dyplomacji, ćwicząc się w fechtunku tylko tyle, aby nie zostać od razu zabitym w przypadkowej potyczce.

 

Nad nimi wznosiły się Dziurawe Skały, bo wszystkie nawisy, sterczące iglice i wiszące głazy były przebite, a wiatr, zwłaszcza nocą, gwizdał w szczelinach, wzbudzając we wszystkich lęk i niepokój. – ogólnie w tekście dużo jest wyrazu „wszystkie” obok siebie

 

Widocznie gryfy zarządziły odwrót, bo wszystkie potwory, które wylądowały na dachu i dziedzińcu podrywały się ciężko i znikały za wschodnim horyzontem. Kiedy ostatni mechaniczny potwór odleciał, wszystko ucichło.

Fila podszedł do niej i sprawdzał, czy czy ma całe kości i czy nie widać krwawiących ran.

 

Inne sprawy:

Tysiące w nieprzerwanym marszu skierowało się w stronę taboru. – tu mam wątpliwość, czy nie „skierowały” (?)

 

Walka z mechanicznymi stworzeniami nigdy nie bywa łatwa. (…) – czyli, jak rozumiem, one są ze szkła i metalu, tak?

Są ślepe i głuche, zaatakują każdego, ciebie i mnie, jeśli tylko zanęci ich metaliczny zapach ścięgien, mięśni i żył. – tu mam wątpliwość, czemu jest to zapach metaliczny? – czy chodzi o zapach ludzi?

 

Pociski rozpadały się na tysiące odłamków, zasypujące mechaniczne zwierzęta. – literówka?

 

Dziewczyny były głupiutkie, ale bardzo do siebie przywiązane. Zazdrościła im beztroski, urody, życia bez obozowych niewygód, a przede wszystkim zazdrościła im tej ciepłej przyjaźni i tego śmiechu. Chciała być wśród nich. W nocy śniło jej się, że jest panienką, nosi perłowy diadem i srebrne, aksamitne pantofelki.

– Wando, chyba pozwolisz do siebie tak mówić, prawda? A więc Wando, chodź z nami dziś po południu nad rzekę. Weźmiemy kosze z jedzeniem, buteleczkę wina – tu zachichotała – a Julitka zabierze mandolinę. Pójdziesz z nami, prawda?

Wanda skinęła głową. – w tym fragmencie nie jest jasne, KTO zachichotał

 

Gdy kołysały się z boku na bok, ich skrzydła rozkładały się z skrzypieniem. – ze?

 

Opowieść niesamowicie dramatyczna; zdumiała mnie beztroska dziewcząt i Wandy, bo jednak cały ten świat był bardzo niebezpieczny, a już walczyli z mrówkami i ponieśli ogromne straty. Świetny pomysł na owe mechaniczne zwierzęta i główną bohaterkę. :)

Bardzo oryginalne podejście do tematu – jakby owe fatałaszki od trzech dziewcząt zmieniły także samą Wandę i uśpiły jej czujność oraz realną ocenę sytuacji. :)

 

Pozdrawiam serdecznie, klik, powodzenia w konkursie. :) 

Pecunia non olet

Oblatywacz

Dzięki za komentarz :)

Bruce

Niektóre z powtórzeń udało mi się usunąć, dzięki za uwagi!

Cieszę się, że historia Ci się spodobała :) Pozdrawiam!

Bardzo mi się spodobała. Od zawsze podziwiam Twoją fenomenalną wyobraźnię i mistrzowskie przeniesienie do opowiadania opowieści o losach kobiet-wojowniczek. :)

Pozdrawiam i także dziękuję, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Hej, przeczytałam bez większego potykania się. Ciekawy pomysł na mechaniczne zwierzęta oraz bohaterkę, która nie jest tam, gdzie chciałaby być. 

nigdy nie bywa łatwa.

Albo “nigdy” albo “bywa”, bo przecież bywa się rzadko lub często. Za WSJP bywać to być wielokrotnie w pewnych odstępach czasu. 

 

Jedna nielogiczność rzuciła mi się w oczy – bohaterowie utknęli w twierdzy z powodu pozrywanych mostów, ale później kupiec wyjeżdża wozem z towarami – czyli jednak nie utknęli? Do przemyślenia. 

Konkursowo dobrze rozegrane – strój (mundur, skuknie) współgra z przemianą bohaterki i zmianą jej tożsamości. 

Powodzenia w konkursie! :) 

bruce

Cieszę się bardzo, że podobają Ci się moje wojowniczki :)

Jolka

Dzięki za wyłapane potknięcia. Próbowałam się nie rozpisywać, więc może pewne rzeczy nie zostały dość wyjaśnione.

Miło mi, że historia się jednak spodobała :) Pozdrawiam!

Wybacz brutalną szczerość, ale

Droga była nudna.

Jedyne, co mi przyszło do głowy po zakończeniu lektury, to ,,Aha”. No, przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem, poszedłem dalej. Styl ogólnie kojarzy mi się z bajką, pomimo trupa ścielącego się gęsto. Historia trochę też, w sumie przemiana pani pułkownik przypomina działanie zaklęcia, które zostaje przezwyciężone na końcu. Psychologia również bajkowa – a ciul z tym, że świat się wali, teraz gram na mandolinie. I tak dalej…

Na dłużej zapamiętam chyba tylko mechanicznego gryfa, chociaż nie mam pojęcia, skąd się wziął, i czy miałoby znaczenie, gdyby to był normalny gryf.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

SNDWLKR

Dobrze, że choć jedna rzecz okazała się pozytywna, bo w przeciwnym razie, to byłaby totalna katastrofa :)

Pozdrawiam!

W pewien sposób rozumiem chęć Wandy do włożenia sukienki i spróbowania dworskiego życia, ale mam wrażenie, że dotychczasowe wychowanie i przysposobienie do bycia żołnierzem i tak nie pozwoliłyby jej przeistoczyć się w damę. Owszem, fajnie było pobawić się z córkami kupca, ale kiedy przyszła chwila próby, bohaterka wiedziała gdzie jej miejsce.

 

Wiele razy zabierała się za to… → Wiele razy zabierała się do tego

Językowe rozważania młodego polonisty: „Brać się/wziąć się za coś” a „Brać się/wziąć się do czegoś”

 

– Wywiad donosi, że Poneros wykonuje jakieś ruchy i zbiera swe jaczejki po stepach. → Czy jaczejka jest tu właściwie użytym słowem?

 

Fila rozłożył mapy i zabrał się za wyjaśnienia. → Fila rozłożył mapy i zabrał się do wyjaśnień.

 

Nie było jej ciężko, bo przywykła do takiego życia… → A może: Nie protestowała, bo przywykła do takiego życia…

Ciężko a trudno – Poradnia językowa PWN

 

wzbudzając we wszystkich lękniepokój. → Lęk i niepokój to synonimy – znaczą to samo.

 

Zagwizdała i z namiotów wysypali się jej żołnierze. → Czy zaimek jest konieczny? Czy byli tam jeszcze inni żołnierze?

 

Z głuchym stukiem brama się otwarła… → A może: Brama otwarła się z głuchym stukiem

 

a Julitka zabrała się za szorowanie jej pleców i ramion. → …a Julitka zabrała się do szorowania jej pleców i ramion.

 

– Ehm…, napierśnik.  – Ehm… napierśnik.

Po wielokropku nie stawia się przecinka.

 

Motały się, głodne i rozdrażnione. → Czy gryfy na pewno motały się? A może miało być: Miotały się, głodne i rozdrażnione.

 

gdzie dziewczęta przerażone cicho piszczały… → …gdzie przerażone dziewczęta cicho piszczały

 

Dziewczynom krew uciekła z głowy… → Wszystkim dziewczynom z jednej głowy? A może miało być: Dziewczynom krew uciekła z głów

 

płonęły w powietrzu, a potem spadały bezwolnie do rzeki. → Czy tu aby nie miało być: …płonęły w powietrzu, a potem spadały bezwładnie do rzeki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy

Zawsze Twoje czujne (?) oko sprowadza chodzącego w chmurach pisarza na ziemię :)

Dzięki za uwagi!

Co do synonimów:

lęk i niepokój

synonimy nie mają identycznego znaczenia, tylko podobne i wydaje mi się, w tym przypadku tak jest: być zlęknionym to nie to samo, co być niespokojnym. Lęk może powodować niepokój, ale niekoniecznie odwrotnie.

Dzięki za uważne przeczytanie i pozdrawiam!

Bardzo proszę, Chalbarczyk. Cieszę się, że uznałaś uwagi za przydatne – jednak to jest Twoje opowiadanie i będzie napisane słowami, które uznasz za najwłaściwsze. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytane. Powodzenia w konkursie. :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Known some call is air am

Szybko zadomowiłem się w opisanym świecie – zbudowany z dbałością o szczegóły, nie zostawia czytelnika w “białym pokoju”, opisów jest w sam raz, by karmić wyobraźnię. Pomysł na mechanicznych przeciwników, żądnych ludzkiej krwi, jest ciekawy.

Lektura całkiem przyjemna, nigdzie się nie zgubiłem, ale od momentu “utknięcia” bohaterki w twierdzy fabuła stała się dość przewidywalna. Nie jest to dużą wadą, bo ileż można czytać opowiadań w których zwrot goni kolejny zwrot, ale mało angażowało mnie emocjonalnie.

Przemiana kobiety-wojownika w panią dworu nieco przejaskrawiona, przemiana z powrotem w wojowniczkę wiarygodna.

Podsumowanie: porządnie napisane opowiadanie, które szczególnie nie ruszyło moich emocji, ale czytało się przyjemnie i bez większych zgrzytów (zostawiłem pomniejsze technikalia na koniec komentarza). Ciekawy i przekonujący świat, wart kliknięcia, żeby mógł się rozwijać :)

 

Uwagi:

 

Okazało się, że utknęli w twierdzy na długie tygodnie albo i miesiące. Zerwane mosty uniemożliwiły dalszą podróż i tylko zostało im czekać, aż uda się je naprawić

Warto napisać, co zerwało mosty – potwory czy klęska żywiołowa? Pierwsze zdanie też mało zgrabne, moim zdaniem miesiące można śmiało wyrzucić.

 

Technikalia:

Mosiądz jest moim zdaniem słabym materiałem na dziób. Ma sporą gęstość, więc u latającego stworzenia niepotrzebnie obciąża głowę. Jest również mniej twardy od stali (w zależności od stopu, bo mosiądz może mieć różne składy). Dziób z mosiądzu mógłby się pogiąć, wyszczerbić i zetrzeć. Pokrewnym, lecz lepszym materiałem jest fosforobrąz – tylko czytelnicy mogą nie wiedzieć, co to takiego. Dziób z cienkiej, hartowanej stali może być kompromisem.

Smoła również ma różne warianty wykonania. Jeśli się lepi, to nie jest łatwo się na niej poślizgnąć. Mnie przynajmniej nigdy nie udało się poślizgnąć na plamie smoły, ale na plamie oleju lub ropy już tak,szczególnie jeśli olej jest zmieszany z wodą.

Cześć marzan!

Pierwsze zdanie też mało zgrabne, moim zdaniem miesiące można śmiało wyrzucić.

Też miałam takie wrażenie :)

Miło mi, że opowiadanie Ci się generalnie spodobało, choć rzeczywiście żałuję, że nie udało mi się uczynić życia w zamku bardziej ekscytującym. Co do mosiądzu – ponieważ mechaniczne zwierzęta nie są doskonałe, więc chyba może być, tak sobie myślę. Zabrakło mi wiedzy o materiałach łatwopalnych, więc kompromisowo użyłam smoły. Oczywiście masz rację, ale miałam nadzieję, że skoro gryfy są ciężkie i niezgrabne, to się przykleją i poprzewracają :)

Dzięki za merytoryczne uwagi i pozdrawiam!

 

 

Cześć, Chalbarczyk!

 

Masz baśniowy klimat, który lubię, miejscami trochę cukierkowy (co lubię trochę mniej), co jest uzasadnione, ale nagle ciach! Rozszarpane gardło! To był dość duży przeskok.

Rzuciło mi się też kilka nielogiczności do wygładzenia, jak np. kupiec, który niby utknął, niby nie, a podczas walki ze szklanymi mrówkami najpierw idą na walkę wręcz, a potem zaczynają strzelać z kusz – powinno być na odwrót.

Fabularnie odkąd Wanda zbratała się z dziewczynami, było czuć, co się święci, ale w ramach baśniowej konwencji miało to swoje uzasadnienie.

Natomiast światotwórczo dostaliśmy bardzo mały wycinek świata, który aż prosi się o rozszerzenie – szklane mrówki i mechaniczne gryfy – czuję, że mógłbym się polubić z taką kreacją. W tej kwestii wychodzę z niedosytem.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witaj chalbarczyku,

Czytałem już wcześniej, choć z racji wrodzonej nieśmiałości (a raczej przytłoczenia życiem) nie zamieściłem komentarza. Ponieważ jednak chciałbym doklikać, komentarz być musi.

 

Plusy dodatnie:

Czyta się płynnie, dobre opisy, ciekawy pomysł, interesujące postacie i ich interakcje, a także intrygujący świat.

 

Plusy ujemne (wink), powiedzmy lekko ujemne:

Przedstawienie świata jest dość dziurawe – mamy jeszcze sporo miejsca do limitu, a historia mogłaby na tym zyskać.

Dla mnie mało było tutaj również emocjonalnego spoiwa, które mocniej zaangażowałoby czytelnika w historię, wykraczając poza współczucie dla Julitki.

 

Serdecznie pozdrawiam!

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Cześć Piotr!

Dzięki za przychylne czytanie!

wykraczając poza współczucie dla Julitki.

Rzeczywiście, jak tak sobie myślę, mogłam bardziej zaangażować postacie i bohaterkę, ale z drugiej strony bałam się, że wątek się rozdrobni na szereg dygresji. No cóż, to chyba kwestia moich braków w pisaniu :)

Pozdrawiam!

Cześć Krokus!

Generalnie to ja się zgadzam z uwagami. 

Chociaż nie wiem po co rozszerzać świat o dodatkowe elementy, na przykład o inne zwierzęta z bibuły lub kauczuku, skoro nie wpływają one bezpośrednio na fabułę i bohaterkę. Czy chodzi o to, że się w tej historii mało dzieje? Trochę tak i trochę nie. Chciałam napisać epopeję o wyprawie Wandy przeciwko stepowym wojskom mechanicznych potworów, ale stwierdziłam, że to by było nudne. Więc jest wersja skrócona :)

Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

Rzeczywiście, jak tak sobie myślę, mogłam bardziej zaangażować postacie i bohaterkę, ale z drugiej strony bałam się, że wątek się rozdrobni na szereg dygresji. No cóż, to chyba kwestia moich braków w pisaniu :)

To na forum jest piękne, że jak kilka par oczu przeczyta, to każda zauważy coś innego. A brakami się nie przejmuj, każdy jakieś ma laugh

Pozdrawiam Serdecznie!

 

 

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Piotr

 

smiley

 

Nowa Fantastyka