
Część postaci autentyczna, część zmyślona, aby wyjść naprzeciw wymogom konkursowym i spróbować choć trochę postraszyć. :) Zapraszam, dziękuję za Wasz czas, pozdrawiam. :)
Część postaci autentyczna, część zmyślona, aby wyjść naprzeciw wymogom konkursowym i spróbować choć trochę postraszyć. :) Zapraszam, dziękuję za Wasz czas, pozdrawiam. :)
Kiedy zmarł władca Egiptu Ahalan, zwany „Okiem Lamparcim”, ostatni ze sławnej dynastii Kohen, nieopisany smutek spadł na całe państwo. Żona jego, królowa Parebul, z żałości wezwała kapłanów, by i ją pozbawili życia, co zaiste uczynili przy użyciu świętego skorpiona. Zatem oboje rządzący połączyli się teraz, jak w życiu ziemskim, także po jego zakończeniu, by trwać wiecznie jako zmarli w tajemnym świecie cieni. A płomienne uczucie, które ich łączyło, miało odrodzić się jeszcze niejeden raz, im na chwałę i sławę wieczną, śmiertelnikom zaś na zgubę…
Sierpień 1549 roku był niezwykle upalny, nic zatem dziwnego, że król Rzeczypospolitej, Zygmunt Jagiellon, zdecydował się na popołudniową przechadzkę w cieniu drzew podzamkowego ogrodu na Wileńszczyźnie, skąd pochodziła jego ukochana żona, Barbara Radziwiłłówna. Jakież było zdumienie władcy, gdy usłyszał nagle wśród zarośli dziecięcy płacz. Odnalazł niemowlę
– A cóż ty tu robisz, niebogo? – zagadnął czule, biorąc w objęcia malucha. – A to ci dopiero Sierotka!
Zaraz też otoczyli ich służący, a z sąsiedniego placu dał się słyszeć rozpaczliwy krzyk niewieści.
Jak się wkrótce okazało, znalezionym dziecięciem był Mikołaj Krzysztof Radziwiłł, który niepostrzeżenie podczas wypoczynku na trawie oddalił się od matki, księżnej Elżbiety z Szydłowieckich Radziwiłłowej.
Ile w owej legendzie prawdy, to tylko ówcześni świadkowie, tudzież kronikarze wiedzieć mogą, dość jednak, że od tamtej pory Mikołaja nazywano „Sierotką”.
Jego ojciec i imiennik, książę Mikołaj Krzysztof Radziwiłł, wprowadził oraz rozszerzał przez całe lata kalwinizm, do czego także początkowo zmuszał syna. Ten jednakże, przejmując po nim władzę, miał duszę podróżnika, wyruszył zatem jako młodzieniec poznawać obce kraje i szybko zaznajomił się bliżej z religią katolicką. Ów obieżyświat, będąc pacholęciem, zetknął się ze Stolicą Apostolską oraz żarliwym obrońcą wiary, Piotrem Skargą, dzięki czemu przywrócił później na Litwie katolicyzm, otwierał zamknięte kościoły, rozdawał duchownym dobra. Wreszcie zdecydował się na ostateczny krok, wykupując i paląc na wileńskim rynku egzemplarze protestanckiej „Biblii brzeskiej”.
Tak drastyczne zerwanie z religią przodków miało przynieść „Sierotce” pełne dramatyzmu zdarzenia.
Albowiem, będąc w Rzymie, imć Mikołaj zapoznał się bliżej z bogatymi księgozbiorami tamtejszych bibliotek i archiwów, a w nich z opisami podróży po krajach dotąd mało znanych, z prezentacją ich kultur, obyczajów, a także religii.
Szczególnie uwagę młodego księcia zwrócili władcy starożytnego Egiptu, zapragnął zatem za wszelką cenę dotrzeć do tego państwa, zwiedzić grobowce, wspiąć się na szczyt któregoś, a, jeśli Bóg pozwoli, przywieźć do Rzeczypospolitej jak najwięcej pamiątek z owej, jakże egzotycznej dla niego oraz rodaków, podróży.
Jako młodzieniec, podczas pobytu we Włoszech, pod wpływem czytanych namiętnie starodruków, miewał coraz częściej sny niejasne, pełne niewiadomych i tajemnic. Spacerował w nich po zawiłych labiryntach, rozwiązywał zagadki, skryte w egipskich piramidach, odkrywał sarkofagi władców. Najpewniej było to związane z przeczytanymi tam dziełami, lecz Mikołaj coraz częściej odnosił wrażenie pomieszania snów z jawą.
Bo oto, razu pewnego, przyśniło mu się, że podczas wyprawy do Egiptu odnajduje wewnątrz piramidy sarkofag uroczej królowej, a jej mumia ożywa i powstaje z grobu! I nic by w tym nie było dziwnego, gdyby nie fakt, że od tamtej pory władczyni ta przychodziła do niego co noc, zajmowała łoże, ciesząc spragnione miłości ciało i mieszając zmysły młodego Radziwiłła.
– Jak ci na imię, piękna moja?
– Parebul – szeptała mu czule do ucha ciemnoskóra niewiasta.
– A czymże zasłużyłem sobie na tyle łaski, że to moje łoże odwiedzasz co noc, królowo cudnej urody?
– Dowiesz się w swoim czasie, mości książę – odpowiadała tajemniczo i raczyła go najsłodszymi pocałunkami.
Pewnej nocy, gdy książę zasnął, obok pojawił się Ahalan, faraon zmarły przed wiekami, mąż królowej.
– Jesteś pewna, że to on wywiezie nasze ciała z państwa faraonów?
– Jak najbardziej, mój panie i władco – odpowiedziała czule królowa.
– Na razie jeszcze to prawie pacholę, finanse ma na wyczerpaniu, nie wygląda mi też na zbyt silnego duchem… – powątpiewał demon mężczyzny.
– Zapewniam cię, najdroższy, on jest już w mojej mocy i się z niej nie wyrwie!
– Co do poprzednika, kupca z Wenecji, który obiecał nas wskrzesić, sądziłaś podobnie.
– To prawda. Sprowadził nas wprawdzie tutaj, wykupując magiczne kamienie, niezbędne do przemiany, lecz nie chciał pomóc i zabrać także sarkofagów. Strach opanował jego serce.
– I dlatego musiał zginąć.
– W istocie, panie. – Parebul lekko skłoniła głowę, po czym namiętnie ucałowała męża.
– Jak poprzednicy.
– Zasłużył sobie na śmierć, wielki Ahalanie!
– Musimy wyzwolić się i uwolnić z ziemi faraonów. Czekają na nas inne państwa i nowe wyzwania! Tylko trzeba znaleźć takiego, który zakupi i wywiezie z kraju nad Nilem nie tylko magiczne artefakty, lecz także mumie wraz z sarkofagami!
– To nasze zadanie!
Zafascynowani sobą, utonęli w splecionych ramionach, oddając się całkowicie namiętnej miłości. A obok słodko drzemał, niczego się nie domyślając, polski książę.
Kiedy Mikołaj Radziwiłł powrócił do kraju, bo finanse szybko uległy wyczerpaniu, pochłonięte przez dalekie wojaże, postanowił diametralnie zmienić nastawienie do religii ojca, nawracając pod przymusem na katolicyzm swych poddanych. Nocne spotkania z tajemniczą kochanką zza grobu miały jednakże fatalny wpływ na zdrowie młodego księcia. Czuł się coraz gorzej, niedomagał, wreszcie stwierdził (w miejscu na co dzień schowanym, bo jakżeby inaczej?!) paskudnie wyglądający wrzód i niepokojącą wysypkę.
Ostatecznie, nie widząc innego wyjścia i niedomagając coraz bardziej, książę zawezwał rozmaitych medyków i wyłuszczył im, że dolegliwości dotyczą wstydliwego zagadnienia, które związek mieć może z niedawno odbytym wyjazdem do Włoch. Jako że miało to pozostać w wielkiej tajemnicy, nazajutrz już, starym zwyczajem, cała Litwa (a wkrótce i Rzeczpospolita) wiedziała, że Mikołaj Krzysztof Radziwiłł, zwany „Sierotką”, złapał jakowąś „brudną chorobę”.
Zaczęło się żmudne leczenie oparami ołowiu, naparami z fiołka trójbarwnego, a nawet – egzotycznego ziela kolcorośli. Starania te, tak popularne w owych czasach, na razie nie dawały jednak żadnego rezultatu i książę niedomagał coraz bardziej.
„Sierotka” poprzysiągł uroczyście Bogu, że odbędzie pielgrzymkę do Ziemi Świętej, jeśli zostanie wyleczony z – jak wówczas mawiano – „francuskiej choroby”, czyli „francy”.
Tymczasem wzywały go już pilnie sprawy wagi państwowej. Z racji pełnionego urzędu Mikołaj Radziwiłł był zaangażowany w wydarzenia polityczne Rzeczypospolitej, wspierając, także zbrojnie, każdego z czterech królów, z którymi przyszło mu się zetknąć: Zygmunta Augusta – ostatniego na tronie Jagiellona, a potem kolejnych władców elekcyjnych: Henryka Walezego, Stefana Batorego oraz Zygmunta Wazę. W początkach XVII wieku otrzymał najwyższe stanowisko na Litwie – wojewody wileńskiego, co świadczyło o istotnym znaczeniu jego osoby wśród urzędników państwowych.
Sukcesy w życiu politycznym nużyły jednakże Mikołaja, w którym co rusz przewagę zyskiwał duch podróżnika. I to on właśnie skłonił „Sierotkę” do podjęcia już w 1582 roku niezwykle niebezpiecznej wyprawy do Ziemi Świętej, do której swego czasu się zobowiązał.
Nie ukrywał, że po odwiedzeniu miejsc, związanych z kultem i działalnością Chrystusa, zamierza poprzez Syrię dotrzeć czym prędzej do ojczyzny swojej tajemniczej ukochanej, do której tęsknił długie lata i która obiecała czekać tam na niego i wskrzeszenie do życia wśród śmiertelników.
Kiedy tylko stanął na ziemi egipskiej, marzenia księcia-podróżnika, skrywane w tajemnicy serca, spełniły się. Otóż bowiem już pierwszej nocy królowa Parebul przyszła do niego jak dawniej, spragniona miłości i obdarzająca nią hojnie.
– Zabierz mnie ze sobą, ukochany… – szeptała czule.
– Pragnę tego najbardziej na świecie, zapewniam.
– Cóż więc stoi na przeszkodzie?
– Jak wytłumaczyć mam wszystkim, a szczególnie samemu, miłościwie nam panującemu, królowi Rzeczypospolitej, że wracam z pielgrzymki świętej z ciemnoskórą niewiastą? Zresztą, cóż tu snuć plany o dotarciu do odległego, ojczystego kraju? Wszak zabiorą mi ciebie już przy wyjeździe stąd…
– Na pewno coś wymyślisz. Jesteś taki mądry, inteligentny, wykształcony, mój książę… – Obsypywała go namiętnymi pocałunkami.
– Dobrze zatem. Na razie odwiedzę ważne punkty na mapie twej obecnej monarchii, może uda mi się nawet zrealizować marzenie o wejściu na tak sławną piramidę Cheopsa, a potem podejmę stosowne kroki. Masz na to moje słowo.
– Rzekł książę. – Uśmiechnęła się i znowu przywarła całym ciałem do jego, rozgrzewając krew i umysł Radziwiłła.
Po kilku dniach wędrówki, przeprawy Nilem i zwiedzaniu miast egipskich, „Sierotka”, jako pierwszy Polak, wspiął się na szczyt największej piramidy, oniemiały z zachwytu i spokorniały wobec jej majestatyczności. Wreszcie sowicie opłacił przewodników, którzy wskazali mu miejsca godne do nabycia oryginalnych pamiątek.
– Jutro będziesz już ze mną wyruszać ku ojczyźnie! – oświadczył kochance kolejnej nocy z pewną siebie miną. – Odtąd będziemy nierozłączni, moja piękna Parebul.
– Jak chcesz tego dokonać, kochany?
– Znalazłem przewodnika. On poprowadził mnie do Egipcjan, którzy zaoferowali pomoc. Przy okazji wsławię się dzięki temu jako pierwszy w mym kraju, który przywiózł do niego autentyczną mumię z twej ojczyzny!
– Chcesz mnie zawieźć jako mumię? W sarkofagu, w którym mnie pochowano?
– Innego sposobu nie widzę, ma piękna.
– Lecz to może okazać się krokiem ryzykownym i wielce podejrzanym.
– Ależ ja ciebie wykupię! Wszystko odbędzie się legalnie i zgodnie z prawem, zapewniam! Twój sarkofag znajdzie się wraz ze mną w dniu jutrzejszym na statku, którym dotrę do Rzeczypospolitej.
– I tak mam sama pośród obcych przebywać w dalekim kraju? – zasmuciła się nieoczekiwanie, spoglądając uważnie na kochanka.
– Cóż cię trapi, królowo najdroższa? Czy nie tego właśnie pragnęłaś?
– Nieznanym mi jest kraj i ludzie tam mieszkający…
– Lecz wszak ja znany ci jestem od lat, a to dla mnie tam jedziesz, dla nikogo innego! Samaś o to przecie prosiła…
– Pragnę być z tobą bardziej niźli słońce pragnie nieba, zapewniam ciebie, ukochany książę – kłamała dalej sprytna Parebul – lecz samotną tam będę niezmiernie…
– Mimo mego oddania i miłości?
– Ty masz władzę, rządy sprawujesz, wspierasz króla, walczysz i zwyciężasz! Co mnie wtedy poczynać? Cóż czynić wypada? Mam samotnie usychać z tęsknoty za tobą, oczy swe wypłakując?
– Taki los niewieści, moja najdroższa.
– Lecz mnie on nie odpowiada. Nie jestem zwyczajną niewiastą. Jestem królową!
– Czegoż zatem żądasz, ukochana?
– Wykup wraz z moją, o książę, także mumię mego brata, Ahalana. Wskażę ci tajemne znaki, po których rozpoznasz trumny. Wówczas nigdy nie dokuczy mi już samotność.
– Miałbym do Rzeczypospolitej przywieźć dwie mumie?
– I zapisać się w historii jako pierwszy z Polaków, który tego dokona. – Sprytna królowa Egiptu uśmiechnęła się zachęcająco.
– To niegłupi koncept, kochana Parebul.
– A zatem uczynisz to dla mnie?
– Dla ciebie, najdroższa, uczynię wszystko!
I znowu utonęli w miłosnych objęciach, tylko oni i noc…
Kiedy „Sierotka” zasnął, zjawił się ponownie mąż Parebul.
– Ostatnia noc w kraju faraonów! – powiedział z radością Ahalan. – Nareszcie!
– Nikt nas już tu na powrót nie sprowadzi, nikt nie zdradzi…
– Pamiętasz, jakie mamy zadanie, ukochana moja?
– Dotrzeć do kraju Radziwiłła i tam pozostać, wcielając się w postacie na dworze jego lub królewskim.
– I żyć pełnią życia aż po tysiąclecia!
– Nieśmiertelni!
– Niepokonani!
– Wieczni!
– Pamiętajmy o wskazaniu temu głupkowi magicznych kamieni, bo bez nich nasza przemiana okaże się niemożliwa.
– W rzeczy samej!
– Musi zabrać mumie, sarkofagi oraz kamienie!
– To nasz plan.
Pewni rychlej realizacji planu, zasnęli objęci na misternie tkanym dywanie.
Nazajutrz, zgodnie z postanowieniem, Mikołaj Krzysztof Radziwiłł udał się na miejsce, wskazane przez opłaconego przewodnika, po czym wykupił od starego sprzedawcy dwie mumie, rzekomo będące parą królewską. On jednak wierzył, że to ukochana oraz jej brat. Aby uniknąć pomyłki, znaki, na nich umieszczone, podała mu minionej nocy kochanka. Jako bagaż owe oryginalne pamiątki znalazły się wraz z innymi na statku i 9 października 1583 roku z księciem wyruszyły w podróż powrotną do Europy.
Początkowo wyprawa przebiegała spokojnie, a ukochana, zgodnie z obietnicą, co noc urozmaicała Radziwiłłowi rejs do ojczyzny. Później jednakże niespodziewanie przepadła. Próżno szukał jej po całym statku, próżno zaglądał do bagażu, gdzie w tajemnicy przed wszystkimi ukrył szczelnie okryte, dwie mumie w sarkofagach, tłumacząc, że to kunsztownie wykonane meble w kształcie skrzyni.
Tymczasem pewnej nocy do jednego z żeglarzy podeszła kobieca postać w długiej sukni. Niewiele widząc, mężczyzna oniemiał, lecz potem uznał widocznie, że to senna mara i podążył za nią, prowadzony ku burcie. Widząc wyraźniej twarz, zdumiał się, gdyż kobieta wyglądała na autentyczną.
– Jakaś ty piękna… – Wyciągnął ku niej ręce, nie podejrzewając podstępu.
– Choć za mną, marynarzu… – szepnęła mu do ucha Parebul.
– Lecz ja muszę pilnować, tam… – Wskazał dłonią opuszczone miejsce warty.
– Ciii… – Uciszyła go pocałunkiem.
Za moment oboje zniknęli w mroku, a po chwili słychać było tylko stłumiony krzyk zabijanego mężczyzny.
Dwie czarne postacie, Parebul i jej męża, faraona Ahalana, wrzuciły ciało zamordowanego do morza.
Wskrzeszona kobieta udała się ku kolejnemu wartownikowi.
– Stefanie, przyszłam tu dla ciebie! – zawołała słodkim głosem.
Mężczyzna obrócił się, lecz w ciemności widział jedynie zarys smukłej postaci.
– Kim jesteś?
– Nie poznajesz mnie? To przecież ja…
– Dorota? – Przecierał oczy ze zdziwienia.
– A któż by inny?
– Nie, to niemożliwe. – Mężczyzna zbliżył się, przypatrując podejrzliwie. – Nie jesteś moją Dorotką. Ona boi się pływać.
Nagle zza kobiecej postaci wyłoniła się druga, silniejsza, zdecydowanie męska, dopadła do marynarza. Następnie wysunęła najmniejszy palec lewej dłoni, z którego wyrósł olbrzymi szpon i nim, niczym sztyletem, zadźgała nieszczęśnika.
Ponownie para królewska dawnego Egiptu wrzuciła ciało zabitego w morskie odmęty, po czym zniknęła w mroku.
Zdarzenia takie miały odtąd miejsce co noc. Ginęli kolejni marynarze, a nikt nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, co się z nimi stało.
Wreszcie do kajuty „Sierotki” przybył ksiądz Jan.
– Mikołaju, czy możemy szczerze porozmawiać? – zapytał wielce zaniepokojony.
– Ależ oczywiście, ojcze, siadajcie. Słucham, w czym rzecz?
– Czy powiedziałeś mi o wszystkich pamiątkach, umieszczonych w twoim bagażu i przewożonych na tym statku?
– Nie rozumiem…
– Zapytam wprost, mości książę. Czy ukryłeś tam cokolwiek, co związek mieć może z bezbożnikami i stanowić mogłoby zaprzeczenie nauki Chrystusa, którą wpajałem ci od lat?
„Sierotka” zasępił się.
– Cóż, ojcze… Wiozę mnóstwo niezwykłych pamiątek z krajów muzułmańskich. Nie są to zatem chrześcijańskie symbole, bo, rzecz jasna, być nimi nie mogą… Chcę je przywieźć do naszej ojczyzny i zachwycić rodaków, założyć muzeum osobliwości i tam je umieścić.
– Czy naprawdę jedynie o to chodzi?
Mikołaj spuścił oczy i cicho odpowiedział:
– Tak.
– Wybacz, Mikołaju, to, jakże osobiste zapytanie, lecz nazbyt podejrzanym wydało mi się twoje ciągle dążenie do jak najrychlejszego opuszczenia Ziemi Świętej oraz Syrii i dotarcia tu, do kraju faraonów. Dlatego pytam, czy pobyt w Egipcie nie miał związku z przypadłością, dręczącą od jakiegoś czasu twoje ciało? – Po tych słowach duchowny spojrzał wymownie w okolice podbrzusza Radziwiłła.
Książę poczerwieniał.
– Wyłuszczę ci zaraz, skąd moja niezwykła ciekawość – tłumaczył zdenerwowany ksiądz. – Nic mi do tego, jak się prowadzisz, i czy masz za nic Dekalog, bo to sprawa twego sumienia i basta! Miej jednakże na względzie i innych członków tej wyprawy!
– O czym mówisz, ojcze? – Mikołaj nie zrozumiał.
– A o tym, czy przypadkiem nie uwiodła cię tam jakowaś bezbożnica i nie przewozisz jej na statku do ojczyzny?
– Skąd ta myśl?
– Choroby takowe, z jakiegoś wszak powodu zwane „francami”, nie biorą się same z siebie, Mikołaju! Dodatkowo marynarze opowiadają od kilku tygodni o niewieścim głosie, spraszającym ich nocami na sprośne umizgi i gorsze jeszcze rzeczy. Załoga nam się kurczy, wielu z nich już przepadło bez wieści! Złe grasuje na statku naszym, jakaś mara nieczysta czy inne plugastwo zbiera śmiertelne żniwo, mości książę! A pokład znaczą krwawe ślady, jedyne, co pozostaje po zdziesiątkowanej załodze…
„Sierotka” pobladł.
– Powiedz prawdę, Mikołaju!
– Lecz to niemożliwe przecież… – wymamrotał bardziej do siebie.
– A więc jednak coś przede mną ukryłeś!
– Ona powtarzała, że kocha tylko mnie…
– Ona?
– Królowa Egiptu.
– Czy miała smukłą postać, odzianą w długą suknię?
– Tak! – Książę spojrzał zaskoczony na duchownego. – Lecz ona kocha tylko mnie jednego!
– Najwyraźniej tak nie jest, Mikołaju… Dałeś się oszukać. Wykorzystała ciebie, aby uciec z Egiptu na zawsze! Najpewniej wszystkim tu płynącym wmawia, że ich kocha i nigdy nie przestanie.
– Nie wierzę w to!
– Tak?! To może uwierzysz, gdy ci powiem, że nawet mnie, duchownego wiary katolickiej, próbowała usidlić!
– Co takiego?!
– Tak, tak, Mikołaju! I mnie napastowała ta bezwstydnica! Dzięki Bogu, nie uległem owej pokusie…
– Dworujesz sobie ze mnie, ojcze.
– Nic podobnego! Skąd wiedziałbym, mości książę, że ma znak skorpiona na lewej piersi i, o, tutaj! – Wskazał lewy pośladek.
„Sierotka” zaniemówił, po czym ukrył twarz w dłoniach i zaczął rzewnie płakać. Było mu niewymownie wstyd i żałował swej głupoty.
– A więc? Czy powiesz mi teraz, w jaki sposób owa bezbożnica dostała się na nasz statek? – zapytał surowym tonem ksiądz. – W Egipcie od dawna nie rządzą już królowe. Cóż zatem uczyniłeś?
– Wśród rozmaitych pamiątek i oryginalnych przedmiotów oraz stworzeń, zakupiłem w Egipcie także dwie mumie w oryginalnych sarkofagach – przyznał cicho „Sierotka”.
Ksiądz Jan spojrzał oniemiały.
– Co takiego?
– Miały rozszerzyć wiedzę i dać naszym rodakom obraz sposobu balsamowania zwłok, wierzeń religijnych oraz wyobrażeń o życiu pozagrobowym przed tysiącami lat… – próbował się wytłumaczyć. – Chciałem zabrać do kraju choć namiastkę tamtych, sławetnych czasów…
– A zamiast tego owe dziwactwa sprowadziły nieszczęście na nasz statek! Co to za mumie?! Mów mi zaraz, jak na spowiedzi! – przykazał.
Mikołaj opowiedział księdzu o swojej kochance.
– I jak, powiadasz, miała owa królowa na imię?
– Parebul.
– A jej rzekomy brat?
– Rzekomy? Nie rozumiem… Mężczyzna zmumifikowany to brat, Ahalan.
– A zatem oszukała cię, Mikołaju!
– Co?
– Czytałem opowieść o tej parze. To małżeństwo, panujące w starożytnym Egipcie przed wieloma stuleciami. Sam zobacz, mości książę, mam tutaj księgę, zakupioną przez ciebie w Kairze. – Wskazał jeden z egzemplarzy, wiezionych do ojczyzny. – On zmarł, ukąszony przez jadowitego węża, a ona, na życzenie, zaraz po nim, przez podanego celowo skorpiona, aby połączyć się z ukochanym na wieki. Najwidoczniej wiezione wraz z mumiami amulety mają magiczną moc i zapewniają im wyjście z sarkofagów oraz wcielenie się w dowolną postać.
– Lecz przecież królową poznałem już wcześniej, podróżując po Rzymie jako młodzieniec.
– Najwidoczniej i inny podróżnik, być może z jakiegoś włoskiego miasta, uległ jej czarowi i przywiózł wówczas ją, lub też wspomniane, zaczarowane amulety, do Wiecznego Miasta. Z pewnością jednak, drogi książę, kobieta ta miała przed tobą i po tobie jeszcze wielu innych kochanków. I przypuszczam, że to jej zawdzięczasz ową wstydliwą chorobę, której nabawiłeś się podczas wcześniejszych podróży.
– A po co jej mumia męża?
– Chcą, jak mniemam, odzyskać życie w innych postaciach, może nawet obrali sobie już za cel któregoś z nas, Mikołaju. Złe, to podstępny stwór, który ma wiele twarzy i wiele imion!
Książę zdruzgotany milczał, nie mogąc zrozumieć, że ukochana tak perfidnie posłużyła się nim, niczym dziecinną zabawką.
– Czas najwyższy, aby uwierzyć w to, co zaszło, i nazwać rzeczy po imieniu, Mikołaju Krzysztofie Radziwille! Sprowadziłeś na statek demony piekielne, skazując nas wszystkich na pewną zgubę! – zagrzmiał duchowny.
– W głowie mi się to pomieścić nie może, ojcze! Przecież czułem jej dotyk, muskałem ciało, kochałem tylekroć…
– Cóż, złe w rozmaite postacie wcielić się potrafi, to nie dziwota przecież.
– Tak sądzisz, ojcze?
– W rzeczy samej. Podobnie rzecz ma się z owymi dwoma dzikimi zwierzami, któreś także jako bagaże umieścił na statku, choć ci to wielokrotnie odradzałem.
– Masz na myśli egipskie lamparty? W jakim sensie rzecz ma się tutaj podobnie?
– Ano w takim, że również ich ciała posłużyły sprowadzonym na statek demonom.
– Jakże to?
– Na własne oczy pewnej nocy widziałem, jak oba te drapieżne koty przemykają chyłkiem po pokładzie ku wartownikom, po których potem jedynie czapki pozostały. Same zaś zwierzęta ujrzałem niebawem, jak leżą w klatkach pod pokładem, całkiem życia pozbawione. Z początku sądziłem, że ktoś je z klatki wypuścił, lecz potem, widząc tam martwe, zrozumiałem, że ich ciała przez czas jakiś posłużyły demonom za mieszkanie.
Radziwiłł zatroskał się.
– Cóż mi czynić wypada, ojcze? – zapytał wreszcie.
– Jedna jest rada, jeśli chcesz bezpiecznie i żyw z pozostałą resztą załogi powrócić do ojczyzny. Musisz niezwłocznie pozbyć się owych mumii piekielnych!
– Nie może być!
– Może, a nawet musi, Mikołaju! To demony z piekła rodem! Zamordują nas tu wszystkich i nigdy nie powrócimy do Rzeczypospolitej! Rzeknij jeno słowo, a marynarze resztę wykonają! I słuch wszelki o owych mumiach zaginie!
Mikołaj posmutniał, zwiesił głowę, lecz przytaknął, zezwalając. Patrzył potem z oddali, jak obie mumie, na które wydał majątek i z którymi wiązał tak wielkie nadzieje, wrzucono do morza.
– Pożałujesz tego. Mnie nie da się zabić… – Dobiegł uszu księcia złowieszczy szept zdradzieckiej kochanki.
Po powrocie do kraju, Mikołaj zdecydował się zadbać należycie o przedłużenie swego rodu. Z tego zatem powodu podjął starania o jak najszybsze poślubienie wskazanej przez krewnych, zaledwie piętnastoletniej Elżbiety Wiśniowieckiej. Z ich związku narodziło się dziewięcioro dzieci. Mikołaj „Sierotka” dążył wraz z żoną do umocnienia katolicyzmu, zakładał nowe kościoły, kolegia jezuickie, rozbudowywał ośrodki kultury, czynnie uczestniczył także w życiu politycznym kraju.
Niestety, po dwunastu latach małżeństwa zaledwie dwudziestosiedmioletnia Elżbieta zmarła i Radziwiłł podjął decyzję o pozostaniu do śmierci w stanie wdowim. Ani jednak ta decyzja, ani też podjęte kolejne etapy leczenia w kraju i za granicą, nie uchroniły go przez zemstą dawnej egipskiej kochanki. Zmarł na „wstydliwą chorobę” mając sześćdziesiąt siedem lat.
Tymczasem z przywiezionych przez niego pamiątek z zagranicznych, nieraz też egzotycznych podróży, trafiających przez kolejne stulecia do rozmaitych domów, zakładów oraz osób prywatnych, wykonywano wszelakie przedmioty, w tym drewniane krzyże.
Jeden z nich otrzymał Józef Montwiłł, urodzony w 1885 roku na Suwalszczyźnie, polski kapłan, który wbrew zarządzeniom carskich władz odprawiał potajemnie msze w języku ukraińskim oraz litewskim. Za niesubordynację Rosjanie odebrali mu prawo wykonywania posługi kapłańskiej, zatem zdecydował przez Londyn udać się do Stanów Zjednoczonych, aby tam kontynuować pracę duszpasterską wśród emigrantów litewskich. Wiózł dla nich księgi, pochodzące z terenów dawnej ojcowizny Mikołaja „Sierotki”.
Po wizycie w domu londyńskiego przyjaciela, także księdza, Józef wsiadł 10 kwietnia 1912 roku na pokład imponującego transatlantyku o nazwie „Titanic”.
Pewnej nocy to jego nawiedził duch królowej egipskiej Parebul. Zgorszony wyuzdaniem demona, przepędził go z użyciem krzyża, nie mając świadomości, że to on, wykonany z drewna, które niegdyś przywiózł ze sobą statkiem Mikołaj „Sierotka”, obudził śpiące w odmętach oceanu demony.
Odtąd na „Titanicu” każdej nocy piękna postać kusicielki zachęcała do nocnych igraszek spragnionych miłości marynarzy, szepcząc do nich:
– Podejdź bliżej, kochany, a nie pożałujesz…
– Pragnę ciebie, a ty mnie, zatem pójdź w me ramiona!
– Tyle mil morskich bez bliskości, a ja tu czekam tylko na ciebie…
Gdy zaś nieszczęśni szli za jej słodkim głosem, ona pożerała ich żywcem albo najpierw okrutnie okaleczała, po czym mordowała. Pomagał jej demon męża, faraona Ahalana.
Ksiądz Józef Montwiłł rozpoczął systematyczne odprawianie nabożeństw i Różańca świętego, gdyż błyskawicznie zorientował się, że statek nawiedziły rozwścieczone demony. Dzięki jego staraniom na nic zdały się zabiegi egipskich władców, ukazujących się na każdym poziomie transatlantyku pod różnorakimi postaciami. Pasażerowie byli teraz nieczuli na nawoływania morderczej królowej.
Ahalan i jego ukochana nie mogli znieść faktu, że jakiś młokos utrudnia im powrót do świata żywych. Rozzłoszczeni, postanowili dokonać rzeczy, zdawałoby się niemożliwej. Najpierw usiłowali przy pomocy wodnych potworów wzburzyć ocean tak, aby podczas sztormu pochłonął „Titanika”. Nie udało się to, choć próby podejmowali kilkakrotnie. Później starali się rozpętać prawdziwe piekło na niebie, atakując gromami i ulewnym deszczem, lecz i to nie zadziałało i statek nadal płynął ku wybrzeżom Ameryki.
I wtedy Parebul wpadła na iście szatański pomysł. Zamieniła dzięki złej magii swoje łzy, wylane po śmierci ukochanego męża i umieszczone obecnie w każdym morzu i oceanie świata, na wielką górę lodową. Umieściła ją na trasie parowca. Sąsiednie statki ostrzegały przed ową straszliwą przeszkodą kierujących „Titanikiem”, lecz królowa egipska sprawiła, że depesze te nie docierały do kapitańskiego mostka. Wkrótce doszło do zderzenia i ogromnej tragedii tysięcy pasażerów.
Ksiądz Józef Montwiłł, mający jedynie dwadzieścia siedem lat, odmówił wejścia do ostatniej szalupy ratunkowej, proponując je innemu pasażerowi. Z radością mściwa demonica sprzed tysiącleci objęła bohaterskiego duchownego, pozwalając mu poświęcić życie poprzez utonięcie. Potem z wściekłym wrzaskiem porwała ciało Józefa z wrakiem statku na dno oceanu.
Tymczasem w chwili śmierci księdza Józefa w małej wiosce na Wileńszczyźnie przyszli na świat dwaj bracia, będący dalekimi krewnymi Radziwiłła „Sierotki” – Mikołaj i Krzysztof Radeccy. W ich rodzinie przechowywano od pokoleń pamiątki po przodkach, w tym – rządzących dawniej tymi ziemiami Radziwiłłach. Jedną z nich był trojak, moneta używana przez Mikołaja „Sierotkę”, bita za panowania w Rzeczypospolitej władców ze szwedzkiej dynastii Wazów. Moneta uważana była w rodzinie Radeckich za swego rodzaju talizman i starszy z bliźniaków, Mikołaj, nigdy się z nią nie rozstawał.
Po wybuchu wojny bracia Radeccy znaleźli się w wojsku i trafili na pokład niszczyciela „Ibis”, prowadząc zażartą walkę z wojskami faszystowskimi.
I tutaj także, z nieznanych powodów, poczęły dziać się dziwne, podejrzane rzeczy, związane z nagłym pojawianiem się postaci kobiecej w długiej sukni, bezskutecznie starającej się skłonić marynarzy do porzucenia służby.
„Ibis” został zatopiony w maju 1940 roku przez niemiecki bombowiec. Nikt nie miał pojęcia, że na miejscu pilota siedział wskrzeszony wieki temu przez Radziwiłła „Sierotkę” faraon Ahalan. Zginęli wszyscy członkowie załogi prócz obu braci.
Postać królowej Parebul, pojawiała się także na pokładach innych niszczycieli, gdzie służbę pełnili Mikołaj i Krzysztof. Towarzysząca im moneta przyciągała demony egipskie, śledzące każdy krok i knujące już niecny plan. A zatem urocza i demoniczna Egipcjanka ukazywała się nagle, ku zaskoczeniu załóg, na pokładach niszczycieli: „Skarabeusz”, „Skorpion” i wreszcie „Lampart”.
Ten ostatni, „Lampart”, rozpoczął służbę w sierpniu 1942 roku w pobliżu Wysp Brytyjskich i to tam po raz pierwszy doszło do wymiany ognia. Wspierając aliantów, walczył przy wybrzeżach Norwegii, Francji, a także Stanów Zjednoczonych.
Demony, niewidoczne obecnie dla śmiertelników, towarzyszyły mu od samego początku. Były zachwycone wyglądem braci, będących dalekimi krewnymi wojewodów litewskich oraz faktem posiadania monety z czasów „Sierotki”, który pierwszy przywrócił je do życia, wywożąc ich mumie z Egiptu. Wiedziały już, że to właśnie identyczni bliźniacy są tymi, których szukały przez całe wieki. Dzięki nim duchy Parebul i jej męża zamierzały żyć w obecnym świecie bez jakichkolwiek przeszkód. Trzeba było jedynie pozbyć się niewygodnych świadków…
Dlatego też rozpoczęły misternie przygotowany atak na załogę „Lamparta” od razu po wypłynięciu na szerokie wody Atlantyku dawną trasą imponującego, zatopionego „Titanica”.
Pierwszą ofiarą, znalezioną na pokładzie niszczyciela, był starszy mat, Władysław Parzuchowski. Jego ciało, z wyłupionymi oczami i obciętym językiem, leżało bezwładnie, wskazując na potworne katusze, jakim został poddany, zanim zginął.
Komandor Wiktor Zegorewicz, wstrząśnięty stanem zwłok, zarządził natychmiast surowe śledztwo. Nie przyniosło ono jednak żadnego rezultatu, natomiast pojawiły się kolejne ofiary. Na pokładzie statku błyskawicznie rozeszły się wieści o seryjnym mordercy. Załoga, dotąd ufna i zbratana, niczym rodzina, patrzyła teraz wilkiem, a każdy każdemu wydawał się podejrzanym.
Przełom nastąpił, kiedy pewnej nocy podporucznik Bronisław Trefon podszedł do jednego ze starszych rangą marynarzy i z przerażeniem ujrzał twarz zamordowanego kilka dni wcześniej Parzuchowskiego. Uśmiechał się do niego, jakby był całkiem zdrów i cieszył się pełnią życia.
– Przecież ty nie żyjesz – wystękał przerażony dowódca. – Widziałem twoje zwłoki. Byłeś bez oczu i języka…
– Tak ci się wydaje, Trefon!
– Jak się do mnie zwracacie, marynarzu?! – ryknął, cofając się ostrożnie ku najbliższej ścianie. – Macie zawsze mówić: panie podporuczniku!
Dopadł wreszcie siekierki i wziął zamach, widząc zbliżającego się demona.
– Precz, maro przeklęta! – krzyknął Trefon.
– Na rozkaz, panie podporuczniku! – wrzasnął uśmiechnięty demon faraona w ciele Parzuchowskiego, po czym zmienił swoją głowę w lamparcią i rzucił się Trefonowi do gardła, przegryzając je ostrymi kłami.
Z oddali biegli inni marynarze, więc zły duch czym prędzej uszedł, zostawiając konającego podporucznika.
– To… Parzuchowski… On morduje, opętany… – wyszeptał ostatkiem sił, po czym zmarł.
Spoglądali na niego osłupiali, bladzi z trwogi i niepewności. Nic dziwnego, że teraz strach padł na okręt niszczycielski „Lampart”.
Nazajutrz komandor zarządził podwojenie wart i wzmożoną czujność. Jeszcze wówczas nie był w stanie uwierzyć, że statek jest nawiedzony i że to demony opanowały go, aby wymordować całą załogę. Niestety, kolejne zdarzenia potwierdzały najgorsze przypuszczenie.
Oto bowiem wartownicy opowiadali o ukazujących im się nocą wszystkich zabitych dotąd członkach załogi, jak spacerują po pokładzie, pozdrawiają ich, a nawet wykonują drobne prace naprawcze. Każdy z przerażonych marynarzy widział zawsze najwyżej dwie sylwetki wcześniej zamordowanych kompanów. Nikt nie miał pojęcia, że to Parebul i jej mąż, Ahalan, nawiedzają statek.
Kolejne noce przyniosły zabójstwa trzech marynarzy: Henryka Przybyłka, Stanisława Biegańskiego i Franciszka Janasa. Każdy w innej części statku, każdy tak samo zamordowany – poprzez uduszenie sznurem o nietypowym splocie i wyglądzie, który morderca pozostawił przy ofiarach. Na podstawie zbadania tego dowodu jeden z podoficerów stwierdził nie bez zdumienia, że sznur wygląda, niczym zespolone ze sobą silnie fragmenty bandaży, pełne żywicznych zapachów oraz balsamicznych olejków.
– Panie komandorze, jeśli pan pozwoli… – zaczął niepewnie badający pod mikroskopem tajemnicze włókna podporucznik Ścinawa.
– Tak? Dowiedział się pan czegoś?
– Niekoniecznie, lecz mam pewną teorię.
– Słucham zatem.
– Jak panu wiadomo, studiowałem archeologię.
– Co to ma do rzeczy?
– Fragmenty sznurów, którymi zamordowano ostatnie ofiary, przypominają najbardziej… – zawahał się.
– Proszę mówić. – Zegorewicz przyjrzał mu się uważnie.
– To bandaże, owijające mumie.
– Że co proszę?
– Materiał, skład balsamiczny i żywiczny przypominają do złudzenia produkty, których używano do balsamowania ciała w starożytnym Egipcie – wyrzucił z siebie jednym tchem, wielce zakłopotany.
– O ile mi wiadomo, na tym statku nie było, nie ma i przypuszczalnie nigdy nie będzie transportowanej żadnej mumii.
– Wiem o tym, kapitanie.
– Czy chce mi pan wmówić, panie kolego, że na naszym okręcie wojennym grasuje duch sprzed tysięcy lat?!
– Panie komandorze, nie wiem, co mam myśleć o tej sprawie, lecz wydaje się być ona wielce podejrzana…
– Hm. A te fragmenty bandaży?
– Teraz takich nie produkują. Wyglądają i pachną dziwnie. Oczywiście, nie jestem wybitnym znawcą w tej dziedzinie, nie mam tu także dostępu do specjalistycznego laboratorium, chemikaliów i odczynników, lecz widziałem podczas studiów wiele mumii i te sznury najbardziej przypominają mi fragmenty mocno zespolonego materiału, w który były one owinięte. Zresztą, co ja tu strzępię sobie język, niech pan sam zobaczy i oceni. – Ścinawa otwarł plastikowe opakowanie, na dnie którego spoczywały strzępy sznura.
Zegorewicz pochylił się i uważnie przypatrywał, potem dotknął, poruszył palcami. Wreszcie uniósł dłoń i powąchał.
– Zapach orientalny. Zdecydowanie na naszym statku nie posiadamy niczego, co wydzielałoby taką woń – stwierdził zdumiony, spoglądając z powagą na Ścinawę.
Obaj zamilkli, starając się na spokojnie i w skupieniu przetworzyć w głowach to, co kotłowało się w ich umysłach, lecz ciągle umykało zdrowemu rozsądkowi. Czy statek opanowały duchy egipskie? Dlaczego i w jakim celu? Czy w ogóle taka sytuacja jest możliwa? A może to zbiorowe halucynacje bądź choroba psychiczna, co przecież zdarzało się już wielokrotnie na innych okrętach?
Nagle ciszę przerwało dramatyczne powiadomienie z pokładu.
– Komandorze, kolejni zabici!
Tym razem w środku dnia znaleziono na pokładzie ciała leżących obok siebie, niczym na pryczach podczas snu, marynarzy: Konstantego Ignacewicza, Antoniego Januszka, Henryka Górskiego oraz Jana Wiśniowskiego. Wszyscy byli półnadzy, a na piersiach mieli wytatuowane wizerunki skorpiona oraz jakieś nietypowe znaki w piśmie obrazkowym.
Ścinawa zbladł na ich widok.
– To egipskie hieroglify, komandorze! – stwierdził z przerażeniem. – A niewielkie otwory obok wyglądają, jak ślady po ukąszeniu.
Po tych słowach marynarzy opanowała panika. Błyskawicznie rozeszła się wieść, że na „Lamparcie” grasują jadowite skopiony oraz węże, które czyhają na bezbronnych członków załogi. Na nic zdały się surowe komendy, zakazy, nakazy oraz pouczenia o grożącym za niesubordynację sądzie polowym. Coraz częściej zdarzały się przypadki zamykania w kajutach, odmawiania wykonania rozkazu czy wręcz stawiania oporu wobec przełożonych.
Komandor zastosował wobec najbardziej awanturniczych areszt tymczasowy, lecz i ten nie pomógł, gdyż z zamkniętych w nim marynarzy jedynie starszy mat Bogusław Kajda przeżył, natomiast pozostali, to jest: Tadeusz Broncel, Piotr Robaczewski i Piotr Radziej zostali znalezieni martwi z wyłupionymi oczami i obciętymi językami.
Kajda, choć, przebywał w ich pobliżu i powinien był widzieć, co spowodowało tak straszliwe okaleczenia, od tamtej pory leżał w gorączce, ze wzrokiem tępo wbitym w sufit i nie potrafił niczego logicznego powiedzieć. Po dokładnym zbadaniu lekarz pokładowy dostrzegł na jego ramionach wytatuowane hieroglify, objęte dwiema charakterystycznymi obwódkami. Wedle objaśnień podporucznika Aleksandra Ścinawy oznaczały one imiona nieznanych mu, egipskich władców.
Komandor niezwykle niepokoił się stanem psychicznym załogi oraz zaskakującymi zgonami. Wreszcie był zmuszony przyznać, że dowodzony przez niego statek nie nadaje się obecnie do prowadzenia jakichkolwiek walk zbrojnych, ponieważ podwładni nie są w stanie sprostać temu zadaniu. Zmierzali zatem drogą morską do jakiegokolwiek portu w Stanach Zjednoczonych, licząc na możliwość jak najszybszego znalezienia się na lądzie i odbycia zasłużonego wypoczynku oraz leczenia.
Zastanawiając się nad ostatnimi, wstrząsającymi wydarzeniami na pokładzie „Lamparta”, kapitan Zegorewicz ze zdumieniem uświadomił sobie, że od dawna nie widział wśród swoich podwładnych dwóch poruczników, braci Radeckich. Początkowo zarządził, by mat Krzysztof Krzykawski ich sprowadził. Kiedy wysłany marynarz nie wracał, udał się sam w poszukiwaniu bliźniaków. Ich kajuty były puste, nikt też od pewnego czasu nie kojarzył, czy spotkał któregoś, rozmawiał z nim lub miał styczność podczas warty. Ostatnie posiłki były rozprowadzane o określonych porach i w specjalnych pomieszczeniach, aby zachować całkowitą ostrożność, zatem nie jadano już wspólnie, jak dawniej, i tą drogą komandor też nie mógł dojść, kiedy i dlaczego Radeccy zniknęli.
Po kilku dniach poszukiwań, nieoczekiwanie pojawili się przed nim, przechodząc pewnej nocy po pokładzie, jak gdyby nigdy nic.
– Panie poruczniku! – krzyknął w ich stronę komandor Zegorewicz, lecz żaden z braci nie odpowiedział i wkrótce zniknęli za zakrętem.
– Hej, hej, Mikołaju Radecki! Krzysztofie! – wołał dalej, biegnąc za podejrzanie zachowującymi się porucznikami.
Nagle przystanął i zaczął zastanawiać się, czy nie powinien jednak zachować większej ostrożności. W końcu na okręcie dochodzi do niewytłumaczalnych morderstw, załoga jest spanikowana i nieufna, a nikt nie potrafi znaleźć logicznych odpowiedzi na wiele nurtujących pytań.
Krocząc niepewnie, w mroku i mgle, rozglądał się, próbując dostrzec, gdzie podziali się przechodzący tamtędy obaj porucznicy, kiedy nagle potknął się o coś potężnego i ciężkiego, po czym runął, jak długi. Po omacku zaczął dłońmi szukać jakiegokolwiek wyjaśnienia, gdy usłyszał ciche kroki. Znieruchomiał i tak leżał, wstrzymując oddech i uważnie nasłuchując.
– Kocham cię, najdroższy – szeptał męski głos.
– I ja ciebie, moja królowo – odpowiedział mu drugi, także męski.
Oba wydały się komandorowi znajome, lecz z uwagi na szept niewiele mógł pojąć i zrozumieć.
– Nareszcie mamy ciała, które pozwolą nam przetrwać kolejne lata bez konieczności ciągłego ukrywania się i obaw o rozpoznanie.
– Są identyczne, niczym się nie różnią, a zatem to dla nas idealny wybór.
– W dodatku to dalecy krewni Radziwiłła. Dzięki nim dopełnimy zemsty, więc zrealizujemy wszystkie nasze zamierzenia.
– Kocham cię!
– A ja ciebie!
W ciemnościach i wszechobecnej ciszy słychać było wyraźnie namiętne pocałunki.
Komandor początkowo nie rozumiał tego, co dobiegło do jego uszu. Potem zaczął jednak układać sobie w myślach zdania, wypowiedziane przez podsłuchanych marynarzy. Czyżby w jego załodze byli mężczyźni, mający się ku sobie, a on przez tyle lat wspólnego pływania nie dostrzegł tej bliskiej zażyłości? A może to owi zaginieni bliźniacy, tak niezrozumiale zachowujący się przed kilkoma minutami? Radeccy byli wprawdzie znakomitymi oficerami, lecz on zawsze miał bliżej nieokreślone podejrzenia co do ludzi, pochodzących z Kresów.
I czemu jeden z mężczyzn nazywał drugiego „królową”? Polska od dawna nie była monarchią. Może chodziło o władczynię innego kraju? Obaj mówili jednak biegle po polsku, czyli to musieli być Polacy. Mnóstwo zagadek, żadnej sensownej odpowiedzi…
Nie wiedząc, co dalej myśleć, Zegorewicz nasłuchiwał dalej. Raptem zastanowił się nad powodem jego nietypowej sytuacji i przypomniał, że o coś zwalistego potknął się, następnie upadając. Przekrzywił głowę, aby zerknąć, co leży obok niego. W ciemnościach jednak niczego nie potrafił dostrzec. Tymczasem poczuł na brzuchu rozlewającą się, ciepłą, gęstą ciecz, która przemoczyła mu ubranie i dotarła do ciała. Poruszył się nieznacznie, bo wyczuł charakterystyczny zapach i doszedł do makabrycznego wniosku, że to najprawdopodobniej krew, a on leży obok jakichś zwłok.
Całująca się para zastygła.
– Słyszałeś? – wyszeptał jeden głos.
Komandor struchlał, nieruchomiejąc.
– Ktoś tu jest – stwierdził drugi.
– Wiem. A może to jeszcze kona zabity przed chwilą Szostak?
– Niemożliwe, przeszyty na wylot. Zaraz trzeba usunąć ciało i krew, bo pewnie pokład z tej strony już nią jest zalany.
– Na wszelki wypadek dobijmy go.
– Zgoda.
Komandor zobaczył dwa cienie pochylone nad nim, a potem poczuł tępy ból, który rozerwał mu wnętrzności. Skonał od razu.
Śmierć kapitana statku „Lampart” pogłębiła nastroje paniki i strachu. Nie mając od dawna łączności, o głodzie i chłodzie, nie wierzono w możliwość bezpiecznego dotarcia do jakiegokolwiek portu i ocalenia życia. Zdarzały się ataki marynarzy na siebie wzajemnie, wybuchy gniewu, a nawet samobójstwa. Nikt już nie myślał o przyświecającej misji niezłomnej walki do końca, nikt nie pamiętał o toczącej się wojnie światowej. Marynarze niszczyciela stracili poczucie czasu oraz rzeczywistości. Byli załamani, przygnębieni, pogodzeni z okrutnym losem w przekonaniu, że z pewnością nie zdołają go zmienić.
Po zamordowanym komandorze dowództwo przejął najstarszy porucznik, Cezary Grzegorzewski. Utrzymał je tylko kilkanaście godzin, gdyż i jego ciało znaleziono na pokładzie, tym razem z odrąbaną głową oraz połamanymi rękami i nogami. Znowu nikt niczego nie widział ani nie słyszał, jakby tych wszystkich morderstw dokonywały duchy.
Kolejny porucznicy: Bronisław Negomucen, Jan Szmit i Zygmunt Komaradzki ginęli jeden po drugim, część zwłok znajdywano, części nigdy nie ujrzano na oczy, ale i tak cała załoga rozumiała, że każdy nowy dowódca też nie żyje.
Co więcej, wielokrotnie widywano później w nocnej mgle ich postacie, snujące się po pokładzie „Lamparta”, jak niegdyś Parzuchowskiego, zatem można się było domyślić, że i owe demony, ciągle pojawiające się wśród żywych, stanowią nie lada zagrożenie.
Nikt już o nikogo nie pytał, nikt nie decydował o losach innych, a jedynie o swoim, zaś okręt płynął w nieznanym kierunku, poruszany niezrozumiałą siłą.
Kiedy podporucznik Józef Juliusz Norel posłyszał przypadkiem rozmowę dwóch marynarzy, Jana Kulawika i Władysława Ziory, którzy wpadli na szatański pomysł, by każde nowe zwłoki wykorzystać do przeżycia innych, wstrząśnięty tym zarządził po naradzie z innymi podporucznikami, aby ciała zamordowanych wrzucać jak najszybciej do oceanu. Wtedy jednakże zagroziła tym, co przeżyli, wizja kanibalizmu…
Ostatnimi, którzy zostali pozbawieni życia przez tajemne siły, byli marynarze, pełniący służbę najdłużej, a wśród nich: Ignacy Zięba, Józef Juliusz Norel i Mirosław Krawiec.
Statek-widmo pływał jeszcze czas jakiś po wodach, otaczających Stany Zjednoczone, by następnie zawrócić i trafić ostatecznie do portu angielskiego.
Widok zaginionego ponad dwa lata temu niszczyciela wywołał w Wielkiej Brytanii niemałe poruszenie. Kiedy pierwsi śmiałkowie zeszli pod pokład, celem jego sprawdzenia, natychmiast runęli, zabici śmiertelnymi oparami, unoszącymi się wszędzie. Kolejni założyli już specjalne maski, więc poszło im zdecydowanie lepiej. Rozglądali się przerażeni, nie mogąc pojąć, co tu zaszło. Dookoła leżały pokotem ciała załogi, w sumie dwustu dziesięciu osób! Część z nich nie miała języków i oczu, inni głów, jeszcze inni kończyn dolnych lub górnych. Niektórzy zostali uduszeni, bądź powieszeni, zdarzały się ciała rozerwane na pół, częściowo spalone albo poparzone.
Niektórzy byli powieszeni, inni mieli rozerwane wnętrzności albo przebite sztyletami serca. Smród rozszedł się po całym wnętrzu i unosił nad pokładem, zagrażając przybyłym z lądu ratownikom. Należało czym prędzej zabierać stąd zwłoki, natomiast cały statek należycie wyczyścić oraz wydezynfekować. Ciała zabitych marynarzy miały zostać pochowane z należytym szacunkiem i honorami, a – wedle życzenia ich krewnych – przetransportowane w trumnach do ojczyzny i tam złożone w rodzinnych grobowcach.
Nagle, ku zdumieniu wszystkich, z ostatniej kajuty dobiegły stłumione jęki. Odkryto tam dwóch żywych, lecz mocno poturbowanych i prawie nieprzytomnych braci, Mikołaja i Krzysztofa Radeckich. Czym prędzej zarządzono zawiezienie do szpitala i otoczenie bohaterów najlepszą opieką. Nikt nie przypuszczał, że prawdziwi bracia Radeccy od dawna nie żyją, a ich ciała przejęły sprytne demony egipskie.
Media zasypały zdjęcia i opisy makabrycznego stanu niszczyciela oraz wieści o cudem ocalałych braciach z Litwy.
Cała ekipa dbała o to, aby „Lampart” został należycie wyczyszczony celem oddania go potem do muzeum z eksponatami marynarki wojennej. Czyniono to z należytą pieczołowitością, a jednak zdarzały się niespodziewane przypadki tragicznych zdarzeń wśród mechaników oraz konserwatorów.
A to kogoś śmiertelnie przygniotły części statku, a to ktoś runął z wysokości, ginąc na miejscu. Nawiedzony okręt zbierał śmiertelne żniwo nawet po zakończeniu swojej misji. Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy ze złej aury otaczającej „Lamparta”. Zagadkowe zgony dotknęły później pracowników, a nawet odwiedzających muzeum, w którym wyeksponowano niszczyciela. Do dnia dzisiejszego z nieznanych powodów zmarło tam blisko dwieście osób! Nikt bowiem nie przypuszczał, że za wszystkimi owymi nieszczęściami stała egipska para królewska sprzed tysiącleci.
Rzecz jasna, gdy tylko Mikołaj i Krzysztof doszli do siebie, jeszcze w szpitalu, rozpoczęły się rozmowy z jedynymi ocalałymi członkami załogi. Chciano dowiedzieć się jak najwięcej o tym, co zaszło na statku, o powodach zmiany kursu, makabrycznych morderstwach, wreszcie o losach samych uratowanych. Jak to było możliwe, że oni jedyni przeżyli.
Radeccy na wszystkie pytania oraz wątpliwości odpowiadali identycznie, zasłaniając się całkowitym zanikiem pamięci. Lekarze, chcąc nie chcąc, musieli pogodzić się z takim stanem rzeczy, nie podejmując już dalszych prób wyleczenia bliźniaków. Z racji przeżytych na statku, jakże dramatycznych zdarzeń, uznano ich za chorych na demencję weteranów wojennych i przyznano wysoką pensję dożywotnią.
Dzięki temu egipskie demony w osobach braci Radeckich osiedliły się w Anglii, zaś kilka lat później wyjechały do Stanów Zjednoczonych, gdzie mogły bez przeszkód zająć się handlem oraz nieruchomościami, pomnażając błyskawicznie swój majątek.
– Ha, ha, ha! Ukochany mój! – Szczęśliwa Parebul tuliła w ich prywatnym domu męża.
Będąc samymi, mogli swobodnie przybrać swe rzeczywiste postacie, opuszczając ciała braci Radeckich, które zwykle leżały tuż obok, na podłodze.
– Nasz plan był idealny! Perfekcyjny! Stuprocentowo wzorcowy! – chełpił się faraon Ahalan.
– Nie przypuszczałam nawet, że tak łatwo nam pójdzie, najdroższy…
– Fakt. Ci Radeccy podejrzliwi byli… Od razu poznać, że to krewniacy Radziwiłła „Sierotki”!
– Ha, ha, ha, ale i komandor „Lamparta” w końcu coś zwęszył.
– Tak. I ten ich pokładowy archeolog, jak mu tam było?
– Sikawa?
– Ha ha, ha! Nie! Ścinawa!
Oboje zaczęli się śmiać, a potem tulić i obsypywać namiętnymi pocałunkami.
– No i powiedz, najukochańszy mój, ileż stuleci minąć musiało, aż wreszcie dopełniło się nasze przeznaczenie i znaleźliśmy ciała dwóch identycznie wyglądających braci, dzięki którym przeżyjemy jeszcze wiele lat, bez nękania o powinność tkwienia w sarkofagach po wsze czasy.
– Zaiste. Nam trzeba wolności i pełni życia, bo odebrano je zbyt wcześnie.
– Niesprawiedliwie.
– Okrutnie!
– A przecież mamy do niego prawo, jak każdy śmiertelnik.
– Szczególnie, że teraz już na zawsze jesteśmy i bezpieczni, i nieśmiertelni, dzięki wskrzeszeniu przez Radziwiłła „Sierotkę” po wywiezieniu naszych mumii wraz z magicznymi kryształami z Egiptu.
To powiedziawszy Ahalan pokazał zawieszone na swej szyi i schowane w woreczku, mieniące się kolorami kamienie, przed wiekami zakupione w Egipcie przez Mikołaja Krzysztofa „Sierotkę”, który pojęcia nie miał o tkwiącej w nich magii i niezwykłej mocy.
Pod koniec życia demony zdecydowały się na wielce nierozważny krok i wybrały w ciałach bliźniaków Radeckich na wycieczkę Nilem ku piramidzie Cheopsa. Oboje, faraon Ahalan i jego żona, byli ciekawi, czy ktokolwiek rozpozna ich w nowym wcieleniu. Oprócz prychającego wściekle, zjeżonego kota, spotkanego na ulicach Kairu, i skrzeczącego nad ich głowami białego gołębia, nikt w całej ich ojczyźnie nie zwrócił najmniejszej uwagi na jednakowo wyglądających mężczyzn.
Tymczasem Parebul, tkwiąca w ciele Mikołaja Radeckiego, pierwsza ujrzała z przerażeniem ducha „Sierotki” spacerującego, jak kilkaset lat wcześniej, po piramidzie. A on nagle odwrócił ku niej twarz i zaczął się potwornie śmiać, wyciągając rękę. Spłoszone tym widokiem demony, tkwiące w ciałach braci bliźniaków, czym prędzej uciekły ze swego rodzinnego, tak obecnie niegościnnego kraju, wracając do Ameryki.
Po śmierci, zgodnie z testamentem i aby nie wzbudzać niczyich podejrzeń, ich zabalsamowane ciała zostały sprowadzone do Europy i pochowane w grobowcu rodzinnym pod Wilnem. Nikt nie sądził, że zamiast braci Radeckich spoczęły tam ciała nieśmiertelnej pary królewskiej starożytnego Egiptu i odtąd już zawsze mieszkańców Litwy nawiedzać będą Ahalan i jego żona, królowa Parebul, ukazujące się od rozmaitymi postaciami.
A duch Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła „Sierotki” do dziś błąka się po piramidzie Cheopsa, spisując szczegółowo notatki z egzotycznych podróży, zachwycony majestatem Egiptu oraz jego niezgłębionymi tajemnicami.
Tylko Ty bruce mogłaś zakończyć całość happyendem:) Nikomu innemu to by się nie udało.
Twoje opowiadanie przypomniało mi zarówno Akordeonowe Zbrodnie – Proulx i Rzym – Saylora, w obu historia toczy się latami, spięta z pomocą magicznego przedmiotu.
Czytałam z przyjemnością, choć nie mam z pewności, czy słuchacze horrorów udźwigną ciężar historii;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Hej, Ambush, dzięki wielkie; daj spokój, Kochana, gdzie mi tam do słuchaczy, nawet o tym nie marzę, ja tylko popróbować znowu chciałam postraszenia, bo mi coś te horrory nie wychodzą ani za grosz! Pomysł powstał, żyć mi nie dawał, no to napisałam… :)
A podanych przez Ciebie nie znam, wstyd. Ja to nade wszystko filmy… :)
Buziak!
Pecunia non olet
Witaj Bruce,
Na początku zabrałem się raźnio za korektę, ale doszedłem do wniosku, żeby tutaj nie zmieniać nic, bo język jest tutaj jednym z bohaterów. Albo go zaakceptujemy albo przestajemy czytać…
Ci, który lubią pióro Bruce, docenią język, poetykę i atmosferę tekstu.
To nie jest łatwy utwór w odbiorze, ale gdy oswoimy się z klimatem, czyta się bardzo płynnie. Jest tutaj wszystko: historia, życie, miłość, namiętność (co prawda z trupem ale liczy się sztuka), horror, makabra, duchy, mumie, podróże.
Gdyby ktoś powiedział mi, że będę czytał horror w którym krew leje się hektolitrami w estetyce baśni, napisane sienkiewiczowskim językiem i jeszcze do tego jest happy end, w którym demony dokonujące wszystkich okropności żyją długo i szczęśliwie, a duch innego bohatera pląta się po piramidach, nigdy bym nie uwierzył.
A gdyby ktoś zapytał mnie: przechodniu wskaż najbardziej bruceowe opowiadanie, bez chwili wahania wskazałbym właśnie to!
Jako że nie czuje się kompetentny, by stylizowany język korygować, rzuciły mi się w oczy tylko ‘masła maślane’ do sprawdzenia:
zagadek niewiadomych => to chyba pleonazm: zagadek
wprowadził oraz umacniał => to chyba pleonazm: umacniał
stuprocentowo autentycznych => to chyba pleonazm: autentycznych
za czasów panowania =>„za czasów” i „panowania” oznaczają to samo?
Serdeczne pozdrowienia!
Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...
Witaj, Piotrze_jbk. :)
Dziękuję za wizytę i tak przemiły komentarz. :) Postaram się szybko wprowadzić to, co mi wpisałeś w logicznych – nie dla mnie jednak – usterkach, dzięki. :)
Poprawić tu trzeba pewnie znacznie więcej, ale dla mnie samej jest ważne już to, że znowu popróbowałam horroru, bo mam z nim ciężko. :)
Długo zmieniałam fragmenty i wątki, bo miałam sporo pomysłów na to, gdzie i kiedy umieścić egipskie demony. :) Bracia Radeccy znaleźli inspirację w autentycznych losach urodzonego na wschodzie komandora z czasów wojny, który później mieszkał w Anglii i USA, zaś później jego zabalsamowane zwłoki sprowadzono do kraju i złożono w grobie. :)
Tekst faktycznie nie jest łatwy, podobnie jak wymogi konkursowe. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Chciałem jeszcze zaznaczyć, że korekta takiego baśniowego tekstu jest bardzo trudna, bo co tutaj uznać za błąd? Po przemyśleniu, także pleonazmy które wymieniłem mieszczą się w jego stylistyce.
A konkursy są świetną drogą żeby spróbować wyjść ze swojego pudełka, mam tu na myśli to co zwykle lubimy pisać, i spróbować stworzyć inną fabułę. Żeby się czegoś nauczyć, nie ma innej drogi jak wyjść z własnej strefy komfortu, więc trzymam za Ciebie kciuki w kwestii horrorów.
Serdecznie pozdrawiam.
Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...
Bardzo ciekawa historia. Nadaje się na scenariusz, moim zdaniem. Może odezwie się ktoś z Hollywood, jak się ockną po wczorajszej imprezie:)
Idziesz przez wieki jak burza:)
Drobiazgi: okrętu niszczycielskiego – po prostu niszczyciela, obaj porucznikowie – porucznicy.
Podobało mi się. Jest rozmach, odlot, ale i sporo realizmu, wbrew pozorom.
Pozdrawiam serdecznie:)
Piotrze_jbk, masz niewątpliwie rację z tymi konkursami; wielkie dzięki, postaram się kogoś z moich bohaterów wreszcie wybebeszyć z wszelkimi szczegółami , aby mieć satysfakcję, że zadziałałam horrorowo, tylko – czy ja temu podołam?… ;) Pozdrawiam serdecznie. :)
Oblatywaczu, ogromnie mi miło, dziękuję bardzo. :) Jako miłośniczka filmów, mam właśnie to “skrzywienie”, że zawsze coś literackiego widzę i czytam oraz piszę przez pryzmat możliwości przeniesienia na ekran. :) To zatem dla mnie wielka rzecz, takie słowa! :) Usterkę poprawiam w te pędy, serdeczne dzięki. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
takie opowiadania najbardziej lubię :)
metafizyczne akcje rozgrywające się w twardych realiach historycznych;
no super :)
serdecznie pozdrawiam :)
Dzięki wielkie, AS, cieszę się, choć sporo tu niedociągnięć, jak zawsze u mnie, ale cieszę się, że choć spróbowałam z horrorem… :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Ostatnio zgłębiam Egipt i jak przeczytałem początek, to się zastanawiałem, czy będzie o tych mumiach za burtą. Punkt dla mnie. ;)
Podoba mi się, jak wplatasz fantastykę w wydarzenia historyczne. Nie będę sprawdzać, co jest prawdą, a co fikcją, ale gdybym trafił na te historyjki w jakimś bardziej ,,naukowo” zorientowanym zakątku internetu… no, raczej bym w nie nie uwierzył, ale uznał za prawdziwą legendę. Niestety po Titanicu zaczęło się robić nudno i przyznaję się bez bicia, kilka akapitów opuściłem. Ileż oni mogą nękać tych marynarzy? :(
Główni źli też jakoś nie do końca mi się spodobali – to znaczy, nie rozumiem, dlaczego są tacy źli, przecież oni chyba nic zdrożnego nie zrobili, przynajmniej za życia, nie?… A potem nagle zaczęli mordować. No, ale ja uważam Imhotepa za pozytywną postać. :P Natomiast strasznie mnie rażą niektóre ich dialogi:
– Pamiętasz, jakie mamy zadanie, ukochana moja?
– Dotrzeć do kraju Radziwiłła i tam pozostać, wcielając się w postacie na dworze jego lub królewskim.
Akurat zaskakująco szeroką wiedzę mumii na temat bieżących wydarzeń jestem w stanie przypisać jakiejś telepatii czy wyciąganiu informacji od ofiar. Ale to jest podręcznikowy przykład tzw. ,,Jak zapewne wiesz…”, czyli zjawiska, kiedy postacie tłumaczą sobie nawzajem oczywiste fakty, żeby czytelnik je przyswoił. Raczej nikt tak nie mówi.
A jej rzekomy brat?
Och, w tych stronach jedno drugiego nie wyklucza…
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Hej, SNDWLKR, dzięki za wizytę i komentarz. :) Starając się właśnie wyłożyć zbyt przesadnie “kawę na ławę”, chciałam pokazać, czemu oni są obecnie źli – oboje zmarli przedwcześnie, tragicznie, mając całe życie przed sobą; uważając to za niesprawiedliwe, szukali zatem możliwości, aby powrócić do ludzkich postaci i cieszyć się sobą oraz łączącym ich uczuciem jeszcze przez jakiś czas. :) Tylko wywiezienie obu mumii wraz z konkretnymi magicznymi przedmiotami mogło im to zapewnić. Szukali zatem odpowiednio bogatego człowieka, który to zrobi, lub czegokolwiek, związanego pośmiertnie z nim. :) Rzeczywiście, niektóre dialogi bohaterów mogą brzmieć dziwacznie. :) Ilość ofiar ma pokazać determinację pary królewskiej. :)
Prawdziwa jest historia o Sierotce, “Titanicu” i księdzu polskim, a także losy braci Radeckich, lecz w odniesieniu do innego komandora marynarki wojennej, także pływającego na rozmaitych niszczycielach. Jego zabalsamowane ciało przywieziono z USA i pochowano w Polsce. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Zajmująca historia traktująca o wydarzeniach sprzed wielu wieków, zgrabnie połaczona z wydarzeniami historycznymi i umiejętnie doprowadzona do współczesności. Czytało się nieźle, może za wyjątkiem części będącej wyliczanką kolejnych zabójstw na niszczycielu.
A płomienne uczucie, jakie ich łączyło… → A płomienne uczucie, które ich łączyło…
…usłyszał nagle wśród zarośli płacz niemowlęcia. Odnalazł małego chłopca. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy, skoro płakało niemowlę, Płaczący chłopiec mógł być duży?
Proponuję: …usłyszał nagle wśród zarośli dziecięcy płacz. Odnalazł niemowlę.
Ów obieżyświat, będąc nastolatkiem… → Ów obieżyświat, żyjący w XVI i XVII wieku, nie mógł być nastolatkiem, albowiem to określenie powstało dopiero w drugiej połowie XX wieku.
…nie widząc innego wyjścia i nie domagając coraz bardziej… → …nie widząc innego wyjścia i niedomagając coraz bardziej...
…dolegliwości dotyczą wstydliwego zagadnienia, jakie związek mieć może… → …dolegliwości dotyczą wstydliwego zagadnienia, które związek mieć może…
…każdego z czterech królów, z jakimi przyszło mu się zetknąć… → …każdego z czterech królów, z którymi przyszło mu się zetknąć…
…ową wstydliwą chorobę, jakiej nabawiłeś się… → …ową wstydliwą chorobę, której nabawiłeś się…
…zaledwie 27-letnia Elżbieta zmarła… → …zaledwie dwudziestosiedmioletnia Elżbieta zmarła…
Zapis liczb w tekstach – słownie czy cyframi? | Bookowska.pl
Zmarł na „wstydliwą chorobę” mając 67 lat. → Zmarł na „wstydliwą chorobę” mając sześćdziesiąt siedem lat.
…wbrew zarządzeniom carskich władz prowadził potajemnie msze… → A może: …wbrew zarządzeniom carskich władz odprawiał potajemnie msze…
…aby tam kontynuować swoją pracę duszpasterską wśród emigrantów litewskich. → Czy zaimek jest konieczny?
…wykonany z drzewa, jakie niegdyś przywiózł ze sobą statkiem Mikołaj „Sierotka”... → …wykonany z drewna, które niegdyś przywiózł ze sobą statkiem Mikołaj „Sierotka”…
Ksiądz Józef Montwiłł, mający jedynie 27 lat… → Ksiądz Józef Montwiłł, mający zaledwie dwadzieścia siedem lat…
…śledzące każdy krok i knujące już swój niecny plan. → Czy zaimek jest konieczny?
Na pokładzie statku błyskawicznie roszeszły się wieści… → Literówka.
Załoga, dotąd ufna sobie i zbratana… → Załoga, dotąd ufająca sobie i zbratana… Lub: Załoga, dotąd ufna i zbratana…
– To bandaże, okalające mumie. → Nie wydaje mi się, aby bandaże okalały mumie.
Proponuję: – To bandaże owijające mumie. Lub: – To bandaże, którymi owinięto mumie.
…lekarz pokładowy twierdził na jego ramionach wytatuowane hieroglify… Literówka. ale tak po prawdzie to nie wydaje mi się, aby tatuaż można stwierdzić.
Proponuję: …lekarz pokładowy dostrzegł/ zauważył/ wskazał na jego ramionach wytatuowane hieroglify…
Wreszcie był zmuszony przyznać, że kierowany przez niego statek… → A może: Wreszcie był zmuszony przyznać, że dowodzony przez niego statek…
Kiedy pierwsi śmiałkowie zeszli z lądu pod pokład celem jego sprawdzenia… → Wystarczy: Kiedy pierwsi śmiałkowie zeszli pod pokład, celem jego sprawdzenia…
…zdarzały się ciała rozerwane na pól albo też częściowo spalone albo poparzone. → Nie brzmi to najlepiej. Literówka.
Proponuję: …zdarzały się ciała rozerwane na pół, częściowo spalone albo poparzone.
…wedle życzenia ich krewnych– przetransportowane… → Brak spacji przed półpauzą.
Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy ze zlej aury, jaka otaczała „Lamparta”. → Proponuję: Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy ze złej aury otaczającej „Lamparta”.
…a nawet odwiedzających muzeum, w którym spoczął niszczyciel. → Nie umiem zobaczyć okrętu spoczywającego w muzeum.
Proponuję: …a nawet odwiedzających muzeum, w którym wyeksponowano niszczyciela.
– Hahaha! Ukochany mój! → – Ha, ha, ha! Ukochany mój!
– Hahaha, ale i komandor „Lamparta” w końcu coś zwęszył. → – Ha, ha, ha! ale i komandor „Lamparta” w końcu coś zwęszył.
– Hahaha! Nie! Ścinawa! → – Ha, ha, ha! Nie! Ścinawa!
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję bardzo, Regulatorzy, zaraz pousuwam i poprawię.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Bardzo proszę, Bruce. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Pecunia non olet
Zgrabnie posplatałaś te wszystkie wątki.
Złole mocno wszechstronni – wystarczy im pamiątkowa monetka, żeby wytłuc całą załogę, zmieniają ciała jak rękawiczki. Przy takich ustawieniach gra jest mocno niesprawiedliwa, trudno o nadzieję.
Dlaczego duchy pomordowanych nie próbowały się mścić, skoro przedwczesna śmierć może mieć takie skutki?
Niektóre rozmowy pary królewskiej wyglądają na infodumpy, a lista poległych na Lamparcie przypomina książkę telefoniczną. ;-)
Ale ogólnie – szacun za skomponowanie tej całej historii.
Babska logika rządzi!
Witaj, Finklo. :) Dziękuję za docenienie mojego podejścia do horroru, bo wiem, że nadal mam z tym wielki problem. :)
Złole mocno wszechstronni – wystarczy im pamiątkowa monetka, żeby wytłuc całą załogę, zmieniają ciała jak rękawiczki. Przy takich ustawieniach gra jest mocno niesprawiedliwa, trudno o nadzieję.
Fakt, wtedy mieli już ogromną siłę, bo już wielokrotnie ich przywracano dzięki rozmaitym magicznym przedmiotom. :) Para królewska uważała, że los postąpił z nią niesprawiedliwie, zatem i oni tacy będą dla innych.
Dlaczego duchy pomordowanych nie próbowały się mścić, skoro przedwczesna śmierć może mieć takie skutki?
Sądzę, że nie wszystkie duchy miały takie podejście do zemsty, w końcu Sierotka tylko się ukazywał na Cheopsie i nic więcej. :)
Niektóre rozmowy pary królewskiej wyglądają na infodumpy, a lista poległych na Lamparcie przypomina książkę telefoniczną. ;-)
Rzeczywiście, postaram się jeszcze podumać nad zmianą.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet