
Tekst powstał spontanicznie, jako forma odreagowania od nawału pracy, obowiązków życiowych i niemocy twórczej. Pewnie jest trochę błędów, ale będę je naprawiał... ;]
Tekst powstał spontanicznie, jako forma odreagowania od nawału pracy, obowiązków życiowych i niemocy twórczej. Pewnie jest trochę błędów, ale będę je naprawiał... ;]
Jeżeli czytacie te słowa, to oznacza jedną z dwóch rzeczy. Mój plan nie wypalił, a ja leżę martwy gdzieś we wnętrzu Ziemi. Drugą możliwością jest to, że żona (tak, to o tobie mowa, Zosiu!) odnalazła niniejszy list pożegnalny i uznała, że doskonałym pomysłem będzie wyciągnięcie go na światło dzienne (te kobiety…). Najpewniej też pokazała treść listu swojej pierdolniętej kochanej mamusi i równie pierdolniętym wspaniałym koleżaneczkom… A ja, zamiast uratować nas wszystkich, leżę przywiązany do łóżka w pokoju bez klamek.
Ale nie o tym miałem pisać. Plan. To o nim chciałem opowiedzieć, bo musicie zrozumieć, dlaczego postanowiłem zrobić to wszystko. Czy raczej, dlaczego musiałem to zrobić. Najpierw jednak nakreślę wam kontekst, bo bez niego moja opowieść będzie przypominała majaki szaleńca, a nie poważne wyznanie.
***
Wszystko zaczęło się w dniu moich trzydziestych szóstych urodzin. Gdy otworzyłem oczy, jak każdego ranka zmęczony i przygnębiony, usłyszałem coś jakby… Trzask? Dźwięk przywodził na myśl ruch mechanizmu dwudziestowiecznego zegara, takiego z zębatkami. Początkowo byłem przekonany, że mi się tylko zdawało, ale dźwięk powtórzył się raz, potem drugi, trzeci, za każdym razem coraz wyraźniej.
Obudziłem Zosię i zapytałem, czy też to słyszy, ale stanowczo zaprzeczyła i zaczęła przyglądać mi się badawczo. W sposób, który aż mnie zmroził, zupełnie jakby chciała dostrzec pierwsze symptomy choroby psychicznej wymalowane na mojej twarzy. Niedoczekanie twoje, zarazo!…
Podczas klasycznego porannego "posiedzenia zarządu" zupełnie nie potrafiłem się skupić. Przeglądanie memów na smartfonie zupełnie mnie nie bawiło, wiadomości nie chciało mi się czytać, a maile okazały się głównie spamem. Za to dźwięk przeskakujących zębatek przybrał na sile i zaczął mu towarzyszyć kolejny, którego nie potrafiłem zidentyfikować.
Zanim wyszedłem z domu, nieznośna kakofonia doprowadziła mnie na skraj załamania nerwowego. Zamiast przywitać się z sąsiadką, burknąłem coś niezrozumiałego i pobiegłem do samochodu. Gdy tylko zestaw głośnomówiący wykrył telefon, wybrałem numer do ojca. Prawdę mówiąc, nie wiem zupełnie, na co liczyłem. Nigdy nie potrafiliśmy normalnie rozmawiać, więc czemu w swojej naiwności myślałem, że tym razem będzie inaczej? Podświadomie miałem nadzieję, że któryś z nas gruntownie zmienił osobowość od ostatniego weekendu? Nawet dla mnie pozostaje to zagadką.
Rozmowa przebiegła dokładnie według schematu ustalonego i dotartego na przestrzeni lat. Opowiedziałem o swoim problemie, na co ojciec chrząknął, rzucił jakąś porażającą sentencją ogólną pokroju „a cholera to wie”, po czym płynnie przeszedł do opowieści o tym, co mu się przydarzyło ostatnio w pracy. Właśnie o takie wsparcie nic nie robiłem! Kurwa.
***
Mechaniczne dźwięki z każdą minutą przybierały na sile, do tego stopnia, że nie słyszałem już nic innego. Wydawać by się mogło, że wraz z upływem czasu powinienem zacząć ignorować hałas, jednak ten był wyjątkowo natrętny i świdrujący w głowie, niczym miniaturowa wiertarka. Naiwnie założyłem, że włączenie głośnej muzyki pozwoli na zagłuszenie dźwięków, a tym samym chwilę wytchnienia, ale cały aparat słuchu miałem już tak podrażniony, że nawet Floydzi mnie irytowali. Chciałem krzyczeć, jednak nie było do kogo.
Spojrzałem przez okno. Na trawniku stał mężczyzna, który wyglądał na bezdomnego. Miał na sobie wyblakłe bojówki moro, wojskową kurtkę i popękane czarne trepy. Długie siwe włosy częściowo chował pod czapką bejsbolówką z wyszytym wizerunkiem orła. Ot, typowy, sterany życiem menel. W normalnych warunkach nie zwróciłbym na niego uwagi, najwyżej obdarzyłbym go przelotnym, lekko pogardliwym spojrzeniem i to byłby koniec. Jednak tym razem mój wzrok przykuł kawałek kartonu, który mężczyzna trzymał w dłoniach. Było na nim napisane „niech będzie pochwalony przedwieczny mechanizm”.
Niczym w transie, zostawiłem samochód na środku drogi i doskoczyłem do bezdomnego. Chwyciłem go obiema dłońmi i zacząłem potrząsać.
– Co to znaczy? Ten napis! – krzyczałem.
– Puść mnie, człowieku!
– Kim jesteś? O jaki mechanizm ci chodzi? – nie odpuszczałem.
Mężczyzna momentalnie zesztywniał, a jego twarz przybrała poważny wyraz.
– Postaw mi herbatę, a wszystko wyjaśnię.
– Umowa stoi.
***
Ludzie w kawiarni patrzyli na nas z wyraźną dezaprobatą i ostentacyjnie zatykali nosy, ale nie przejmowałem się tym. Potrzebowałem odpowiedzi. Tu i teraz. Istniała szansa, że mój osobliwy towarzysz ją posiada, więc kilkanaście złotych za napój i odrobina dyskomfortu, spowodowana względami natury estetycznej, zdawały się rozsądną ceną.
Gdy kelnerka przyniosła szklankę z gorącą wodą oraz torebkę herbaty, obserwowałem, jak mój towarzysz z wyraźnym pietyzmem zaparza napar, a następnie z błogą miną wciąga nosem powstały aromat.
– Więc? – zagaiłem po dłuższej chwili, lekko już zniecierpliwiony.
– Naprawdę dobra herbata.
– Nie wątpię, ale miałeś mi opowiedzieć o mechanizmie.
– A co tu opowiadać? – Wzruszył ramionami. – Mechanizm pracuje, żeby cały ten pierdolnik jakoś funkcjonował.
– Pierdolnik?
– No, świat. Ty chyba nie jesteś zbyt bystry, co?
– Powiedział menel…
– Nie zawsze tak żyłem… – westchnął.
– Pozwól, że zgadnę. Byłeś obiecującym, młodym biznesmenem, ale dopadła cię choroba i wszystko trafił szlag? Albo nie, lepiej, kobieta cię wyrzuciła z domu i wylądowałeś na ulicy, gdzie wpadłeś w sidła alkoholu i narkotyków?
Twarz mężczyzny spowił paskudny grymas.
– Gówno wiesz, dzieciaku.
– Mam trzydzieści sześć lat.
– Właśnie mówię. – Upił kolejny łyk herbaty. – Byłem w twoim wieku, dzieciaku, gdy bez żadnego ostrzeżenia zacząłem słyszeć dziwne dźwięki, jakby pracowały zębatki ogromnej maszyny. Początkowo myślałem, że to jakiś problem neurologiczny, ale lekarze nic nie wykryli. Dni mijały, a odgłosy nie ustawały, wręcz przeciwnie, przybierały na sile. Nie byłem w stanie normalnie funkcjonować, więc rzuciłem pracę. Odwróciłem się od rodziny, przyjaciół, każdego, kto próbował mi w jakiś sposób pomóc. Mówiąc krótko i wprost, znalazłem się na samym dnie. Straciłem wszystko i wylądowałem na ulicy.
– Rozumiem…
– Gówno rozumiesz! – krzyknął i wstał gwałtownie, przewracając przy tym krzesło.
Teraz patrzyli już na nas wszyscy obecni w kawiarni. Zakłopotany próbowałem gestem pokazać mężczyźnie, żeby usiadł i się uspokoił, ale z jakiegoś powodu to go jedynie bardziej rozzłościło. Ostatecznie spojrzał mi prosto w oczy, splunął pod nogi i wyszedł z budynku. Nie próbowałem go zatrzymywać, byłem przekonany, że nic by to nie dało.
Potrzebowałem poukładać myśli, co w akompaniamencie nieznośnej kakofonii zębatek nie było wcale proste. Ze słów bezdomnego wynikało, że świat funkcjonuje dzięki pracy jakiegoś mechanizmu, a to rodziło szereg pytań. Co to za mechanizm? Kto i kiedy go zbudował? No i subiektywnie najważniejsze, dlaczego nagle zacząłem go słyszeć?
***
Proszę, nie traktujcie tego w kategorii lenistwa, ani luki fabularnej, ale przeskoczę teraz w czasie do wydarzeń, które rozegrały się równo dwa tygodnie po moim spotkaniu z bezdomnym. Uwierzcie mi, nie chcecie czytać o długim i bezowocnym pobycie w bibliotece uniwersyteckiej, rozmowie z księdzem ani telefonie zaufania. Odnoszę także wrażenie, że moglibyście uznać za nieszczególnie zajmujące opisy daremnych prób zagłuszenia dźwięków mechanizmu.
Olśnienie spłynęło na mnie dość niespodziewanie, gdy siedziałem na kanapie w salonie. Chciałem krzyknąć „eureka”, ale się powstrzymałem, bo i tak od kilku dni Zosia patrzyła już na mnie jakoś tak… dziwnie. Sprawdziłem w telefonie, gdzie jest najbliższy zegarmistrz (taki normalny, nie – światła i purpurowy, co mogłaby sugerować moja historia), a następnie pożegnałem żonę i wyszedłem z domu.
Byłem już skrajnie wymęczony dźwiękami mechanizmu, więc gdy tylko przekroczyłem próg zakładu, z miejsca przeszedłem do sedna.
– Dzień dobry, czy wie pan coś o mechanizmie, który…
– Ciszej, człowieku! – syknął zegarmistrz. – Czy ty do reszty oszalałeś?!
– Ale ja…
– Milcz i chodź za mną. – Gestem wskazał drzwi na zaplecze. – Tam porozmawiamy.
– Okej.
W pomieszczeniu panował półmrok, jedyne źródło światła stanowiła, stojąca na stole, wysłużona lampa naftowa, która sprawiała wrażenie ukradzionej z muzeum. Mimo niesprzyjających warunków rozejrzałem się po wnętrzu, ściany niemal w całości pokryte były zębatkami rozmaitych rozmiarów i kolorów.
Podskoczyłem, gdy za plecami usłyszałem trzask zamykanych drzwi i zasuwanego rygla. Zegarmistrz oddychał ciężko, jakby z wysiłkiem. Przez chwilę lustrował mnie wzrokiem, po czym zapytał:
– Skąd wiesz o mechanizmie?
– Słyszę go.
– Słyszysz? – Na twarzy mężczyzny malowało się współczucie. – Bardzo mi przykro.
– Dlaczego?
– Bo oszalejesz – odpowiedział bez ogródek. – Prędzej czy później oszalejesz.
– Muszę przyznać, że to niezbyt optymistyczna perspektywa – powiedziałem z przekąsem. – Skąd ta pewność? Może mi po prostu przejdzie? Może dźwięki znikną tak niespodziewanie, jak się pojawiły?! – Ostatnią część zdania już krzyczałem.
– Przykro mi, ale to tak nie działa.
– To jak to działa?! Wyjaśnij mi!
Zegarmistrz zignorował mój wybuch. Nie zganił mnie, zamiast tego splótł dłonie na plecach i odwrócił się w kierunku ściany. Podszedł do największej zębatki i pogłaskał ją czule, niczym ukochaną córkę.
– Powiedz mi, czy zdarza ci się obudzić z bólem pleców, chociaż spałeś na wygodnym materacu? – wypalił z głupia frant.
– Po trzydziestce to chyba normalne, nie uważasz? Aż się boję pomyśleć, co będzie, jak skończę czterdzieści lat…
– Czy spodziewasz się, że to kiedyś minie? Że wyrośniesz z takiego niezapowiedzianego bólu?
– Przeciwnie, jestem przekonany, że będzie tylko gorzej.
– Otóż to, z dźwiękami mechanizmu jest tak samo. Skoro zacząłeś je słyszeć, to już nigdy nie przestaniesz. One nie pojawiły się nagle, oj nie… Prawda jest taka, że zawsze wybrzmiewały gdzieś w tle, ale byłeś naturalnie zaprogramowany, żeby je ignorować. – Widząc niezrozumienie na mojej twarzy, dodał: – To jest zupełnie, jak z odgłosami pociągu dla osoby mieszkającej przy samych torach. Po kilku latach zupełnie przestaje zwracać na nie uwagę, ale jak zaprosi gości, to oni już mają problem z zaśnięciem, bo co chwilę słyszą turkot kół jadących po szynach.
– Co masz na myśli? Jak to „byłem zaprogramowany”? Przez kogo? W jakim celu?
– Zadajesz bardzo dużo pytań – westchnął zegarmistrz. – A ja nie mogę udzielić ci odpowiedzi.
– To, co ja mam teraz zrobić? – zapytałem zrezygnowany.
– Postaraj się żyć. Wykorzystaj mądrze czas, który ci pozostał.
Chciałem zaprotestować, gdy zza drzwi dobiegł nas potężny huk. Obserwowałem, jak twarz zegarmistrza przybiera pergaminowy odcień. Dłonie mężczyzny zaczęły dygotać, a oddech stał się ciężki i nieregularny.
– Czy to jest ten moment, gdy w obliczu rychłej i nieuniknionej śmierci postanawiasz wyjawić całą prawdę, jednocześnie wysyłając mnie na samobójczą misję, której celem jest uratowanie całej ludzkości? – zapytałem z przekąsem.
– Za dużo filmów się naoglądałeś – odpowiedział szeptem. – A teraz morda w kubeł, może sobie pójdą.
Odgłos wyważanych drzwi uświadomił nam brutalnie, że niespodziewani przybysze nie mają takich planów.
***
Są różne sposoby oczekiwania na przyszłość. Można z radością, w naiwnej ufności, cieszyć się każdą chwilą. W myśl zasady carpe diem czerpać z życia garściami, niezależnie od sytuacji, w jaką rzuci nas los. Inną opcją jest zamknięcie się w sobie, zastygnięcie w parszywym marazmie i oczekiwanie na nadejście najgorszego.
Myślę, że nie będzie nadużyciem, gdy stwierdzę, że zostanie uprowadzonym, a następnie przebywanie w niewoli, Bóg jeden wie jak długo, skłania człowieka ku tej drugiej opcji. A jeżeli dodam, że moja osobista niewola odbywała się w ciemnym pomieszczeniu bez okien, śmierdzącym stęchlizną i padliną, które (oceniając po wystroju) służyło przed laty za salę tortur, to wszelkie wątpliwości możemy sobie spokojnie darować.
Ściany były pokryte mchem, pajęczynami i zastygłą krwią. Każda cegła zdawała się emanować echem cierpienia, którego była mimowolnym świadkiem. W kącie leżał wyschnięty, martwy szczur otoczony kośćmi, które najpewniej były ludzkie.
Jedynym źródłem światła była zakurzona, trzydziestowatowa żarówka, która zwisała żałośnie z sufitu na nagim kablu. Słabą widoczność dodatkowo ograniczała szczypiąca w oczy mgła, będąca wytworem ubocznym zgnilizny i zakrzepłej krwi.
Ufam, że przywykliście już do przeskoków w narracji, więc musicie mi wybaczyć, że kontynuuję opowieść od momentu, gdy odzyskałem przytomność, a w dodatku pozwoliłem sobie na niezbyt apetyczny opis otoczenia. Ale życie nie zawsze pachnie fiołkami, lepiej się do tego przyzwyczajcie. Tymczasem, skoro nakreśliłem już kontekst, mogę przejść do opowiedzenia wam mojego planu…
***
Dość niespodziewanie, drzwi do pomieszczenia uchylają się z lekkim trzaskiem. W progu staje, ubrana w lekarski kitel, kobieta o aparycji Anny Przybylskiej. Znaczy, pokryta robakami, lekko zmumifikowana i z pustymi oczodołami. W jednej dłoni trzyma notes, w drugiej elegancki żółty długopis marki BIC.
– Pan Kowalski? – pyta.
– We własnej osobie – odpowiadam łamiącym się głosem. – Zamierzacie mnie zabić?
– Zabić? Broń Boże! – kobieta śmieje się i figlarnie macha trupią ręką. – Zaszła drobna awaria, więc wgraliśmy panu nowe oprogramowanie. Wszystko powinno być już w należytym porządku, nie ma powodu do dalszego pozostawania w serwisie.
W tym momencie dociera do mnie, że nie słyszę już żadnych odgłosów. Dźwięki mechanizmu zupełnie zniknęły! Wypełniony nagłą euforią chcę podskoczyć, ale rozglądam się po pomieszczeniu i momentalnie wpadam w ponury nastrój.
– Co zrobiliście z zegarmistrzem? – pytam przez zaciśnięte zęby.
– Odłożyliśmy na miejsce. Odkleił się, biedak, ale wszystko już jest w porządku.
– O czym pani mówi? Jak to się odkleił?
– Normalnie, w procesie produkcji urwał się gwint, więc trzeba go było przykleić. Klej ma to do siebie, że z czasem wietrzeje, więc zegarmistrz odpadł. Nie ma jednak powodów do niepokoju, już go naprawiliśmy!
Czuję, że w głowie mi się kręci i mam trudności w złapaniu oddechu. Lekarka zombie podaje mi dłoń i powstrzymuje przed pewnym upadkiem. Proponuje mi szklankę wody, ale odmawiam.
– Wspominała pani coś o… oprogramowaniu?
– Proszę się tym już nie przejmować. Wszystko jest w należytym porządku. Jeszcze tylko wyczyścimy pana gruntownie – zalotnie puszcza do mnie oko – a potem odeślemy do żony. Będziemy tylko musieli zarekwirować te bazgroły, które pan napisał w czasie pobytu w serwisie. Żonie mogłoby być przykro, gdyby się na nie natknęła.
– Bazgroły? – pytam, po czym uświadamiam sobie, że ma na myśli niedokończony list pożegnalny.
Chcę zaprotestować, ale kątem oka widzę, jak lekarka przykłada mi do karku przedmiot przypominający stalową latarkę. Momentalnie nieruchomieję i tracę przytomność.
***
Na sygnał dzwonka do drzwi Zofia poderwała się z kanapy. Wyjrzała przez wizjer, a jej twarz wypełnił szeroki uśmiech. Pospiesznie odryglowała zamek i otworzyła kurierowi.
– Pani Zofia… – Spuścił wzrok, spojrzał na list przewozowy i ponownie na kobietę. – Zofia Kowalska?
– We własnej osobie.
– Doskonale, proszę tutaj pokwitować. – Gestem wskazał odpowiednią rubrykę. – Oddajemy męża w stanie nienaruszonym. Wgraliśmy najnowszą aktualizację oprogramowania, więc usterka nie powinna się powtórzyć w przyszłości. Gdyby jednak działo się coś niepokojącego, proszę śmiało dzwonić na infolinię.
– Będę miała to na uwadze, dziękuję.
Zofia zamknęła drzwi i uruchomiła męża.
– Nie uwierzysz, co mi się śniło… – zaczął Piotr.
– Z pewnością – potwierdziła, po czym wykrzywiła twarz w mściwym grymasie.
Cześć cezary_cezary !!
Nie za bardzo zrozumiałem koniec. Ale czytało się bardzo dobrze. Parę razy tekst mnie rozbawił. Lekki humorystyczny tekst dobrze skonstruowany :)
Zazdro, że masz żonę :))
Jestem niepełnosprawny...
Cześć, Cezary!
36 lat to chyba trochę za wcześnie na kryzys wieku średniego. Ale co mi do tego, co się komu przytrafia? Świetny tekst. Trochę śmieszne, bardziej smutne. Mimo sztafażu absurdu, prawdziwe.
Drobiazgi:
Właśnie o takie wsparcie nic nie robiłem!
Coś tu się chyba zepsuło.
styrany życiem
Ja bym napisał “sterany”, ale sprawdź to jeszcze.
Klikam. Pozdrawiam!
Witaj Cezary,
Tekst bardzo fajny.
Tak na szybko w kwestii formalnej:
Zofia zamknęła drzwi i uruchomiła męża.
– Nie uwierzysz, co mi się śniło… – zaczął Piotr.
– Z pewnością – potwierdziła, po czym wpuściła męża do mieszkania.
Nie do końca ogarniam to przestrzennie.
Pozdrawiam Serdecznie!
Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...
Dawidzie
Bardzo mi miło, że tekst czytało się dobrze ;) Co do końcówki, to chciałem żeby była możliwość różnych interpretacji opisanej historii. Taka konstrukcja to jednak zawsze broń obosieczna, bo dla części czytelników może nie być wystarczająco czytelna.
AP
Dziękuję Ci za wizytę I klika. Kryzys może dopaść w każdym wieku, nawet (prawie) średnim… ;)
Coś tu się chyba zepsuło
Otóż niekoniecznie, celowo zapisałem to w takim sposób;)
Styranego sprawdziłem, jest dobrze ;P
Piotrze
Tobie również dziękuję za odwiedziny! Dzięki, że zwróciłeś uwagę na końcówkę, wkradł mi się chochlik, którego już wyeliminowałem ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cezary,
Tobie również dziękuję za odwiedziny! Dzięki, że zwróciłeś uwagę na końcówkę, wkradł mi się chochlik, którego już wyeliminowałem ;)
Chochliki zwalczamy bezlitośnie!
Czytało się płynnie. Pomysł OK, humor jest, fajne postacie, interakcje między nimi, dobrze zarysowana chemia w relacjach małżeńskich.
Najbardziej przypadł mi do gustu sposób zaprezentowania programistów mężodroidów jako zombie z pustymi oczodołami, toczone przez robaki. Jako przedstawiciel tej trudnej i społecznie ważnej profesji czuję się doceniony tak pozytywnym odbiorem.
Niekoniecznie poszedłbym tutaj w niedookreślone zakończenie i mam wrażenie, że tekst skorzystałby na rozwinięciu wątku trzeszczących trybików, ale to decyzja autora i więcej marudzić nie będę.
Pozdrawiam serdecznie i życzę pełni mocy (wy)twórczych!
Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...
Niekoniecznie poszedłbym tutaj w niedookreślone zakończenie i mam wrażenie, że tekst skorzystałby na rozwinięciu wątku trzeszczących trybików, ale to decyzja autora i więcej marudzić nie będę.
Takie zakończenia zawsze są ryzykowne, ale jednocześnie stwarzają dużo możliwości i otwierają pole do różnych interpretacji, więc je lubię xD
A odnośnie trybików… Zwracam tylko uwagę, że nigdzie nie jest napisane skąd dochodzą dźwięki… ;)
Raz jeszcze dzięki za pochylenie się nad tekstem ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Chyba nie do końca pojęłam, dlaczego upiorne dźwięki zaatakowały bohatera, to całkiem fajnie się to czytało, a finał rzecz wyjaśnił, o ile wszystko dobrze zrozumiałam. :)
Mam nadzieję, że wszystko odreagowałeś i pozbyłeś się twórczej niemocy. Pozbądź się jeszcze usterek, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.
…swojej pierdolnietej kochanej mamusi… → Literówka.
W sposób, jaki aż mnie zmroził… → W sposób, który aż mnie zmroził…
…dźwięk przeskakujących zębatek przybrał na siłę… → …dźwięk przeskakujących zębatek przybrał na sile…
Właśnie o takie wsparcie nic nie robiłem! → Nie rozumiem tego zdania.
…pod czapką bejsbolówką z wyszywanym wizerunkiem orła. → …pod czapką bejsbolówką z wyszytym wizerunkiem orła.
Nie wydaje mi się, aby ktoś tego orła właśnie wyszywał.
Ot, typowy, styrany życiem menel. → Raczej: Ot, typowy, sterany życiem menel.
Za SJP PWN: sterany «wyczerpany długotrwałym wysiłkiem, piętrzącymi się trudnościami»
sterać «zniszczyć przez trudy, przez męczący tryb życia»
tyrać pot. «ciężko, mozolnie pracować, najczęściej fizycznie»
…opisy daremnych prób mechanicznego zagłuszenia dźwięków mechanizmu. → Nie brzmi to najlepiej.
…gdy wszedłem do zakładu, z miejsca przeszedłem do sedna. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …gdy tylko przekroczyłem próg zakładu, z miejsca przeszedłem do sedna. Lub: …gdy wszedłem do zakładu, z miejsca poruszyłem istotę sprawy.
– Dokładnie, z dźwiękami mechanizmu jest tak samo. → – Otóż to, z dźwiękami mechanizmu jest tak samo.
Dokładnie! – Poradnia językowa PWN
…wyjawić mi całą prawdę, jednocześnie wysyłając mnie na samobójczą misję… → Pierwszy zaimek jest zbędny.
Odgłos wyważanych drzwi uświadomił nas brutalnie… → Odgłos wyważanych drzwi uświadomił nam brutalnie…
…i parującej, zakrzepłej krwi. → Czy zakrzepła krew może parować?
…a w dodatku pozwalam sobie na niezbyt apetyczny opis otoczenia. → …a w dodatku pozwoliłem sobie na niezbyt apetyczny opis otoczenia.
…ale już jest wszystko w porządku. → A może: …ale wszystko jest już w porządku.
Klej ma to do siebie, ze z czasem… → Literówka.
Na sygnał dzwonku do drzwi… → Na sygnał dzwonka do drzwi…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej, Reg! ;]
Serdecznie dziękuję Ci za łapankę, poprawki naniosłem ;] Bardzo mnie cieszy, że fajnie się czytało, w końcu taki jest cel pisania ;]
Właśnie o takie wsparcie nic nie robiłem! → Nie rozumiem tego zdania.
To przykład slangu internetowego, w jakimś stopniu opartego na twórczości Bartosza Walaszka (”Kapitan Bomba”, “Egzorcysta”, etc.). “Może i nie wygląda to dobrze, ale przynajmniej nie działa”… ;]
Mam nadzieję, że wszystko odreagowałeś i pozbyłeś się twórczej niemocy.
Też mam taką nadzieję, a co będzie – zobaczymy… ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Witaj. :)
Wątpliwości podczas czytania (zawsze – tylko do przemyślenia):
Prawdę mówiąc, nie wiem zupełnie, na co liczyłem. Nigdy nie potrafiliśmy normalnie rozmawiać, więc czemu w swojej naiwności liczyłem, że tym razem będzie inaczej? – powtórzenie?
Właśnie o takie wsparcie nic nie robiłem! – tego zdania nie zrozumiałam…
– Gówno rozumiesz – krzyknął i wstał gwałtownie, przewracając przy tym krzesło. – wykrzyknik przy krzyku?
… nie było wcale proste. Ze słów bezdomnego wynikało, że… – za dużo spacji między zdaniami?
Po kilku latach zupełnie przestaje zwracać na nie uwagi, ale jak zaprosi gości, to oni już mają problem z zaśnięciem, bo co chwilę słyszą turkot kół jadących po szynach. – uwagę?
– To, co ja mam teraz zrobić? – zapytałem zrezygnowany. – nie mam pewności co do tego przecinka (?)
Klej ma to do siebie, ze z czasem wietrzeje, więc zegarmistrz odpadł. – literówka?
Dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów. :)
Menel z napisem na kartonie skojarzył mi się oczywiście z
„Bruce’em Wszechmogącym”. :)
Przeskok z czasu przeszłego do teraźniejszego nieco zaskoczył. :)
A zakończenie – niczym najlepszy horror. :)
Bardzo dobry pomysł na opko i genialny humor, brawka! :)
Klik, pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Ave, Bruce!
Tobie również dziękuję za łapankę, babolki poprawiłem ;]
Menel z napisem na kartonie skojarzył mi się oczywiście z
„Bruce’em Wszechmogącym”. :)
W sumie motyw jest dość oklepany, ale bardzo mi pasował… :D
Przeskok z czasu przeszłego do teraźniejszego nieco zaskoczył. :)
Prawidłowo. Dodatkowo jest to uzasadnione fabularnie (tak myślę) :P
Bardzo mi miło, że się podobało. Dziękuję za klika!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Bardzo proszę, Cezary. Cieszę się, ze dokonałes poprawek, bo tyeraz mogę udać się do klikarni. :)
To przykład slangu internetowego, w jakimś stopniu opartego na twórczości Bartosza Walaszka (”Kapitan Bomba”, “Egzorcysta”, etc.).
Dziękuję za wyjaśnienie, ale muszę wyznać, żechyba nic mi ono nie mówi, tak jak i podane tytuły, albowiem nie znam twórczości Bartosza Walaszka. :(
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
To ja bardzo dziękuję, wszystko jasne; komentarz zamieszczałam chyba z siedem-osiem razy i ciągle wywalało mi stronę, podobnie z kliknięciem. :) Już się bałam, że nie zdołam na razie zgłosić do Biblio. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Reg
Dziękuję za klika ;]
albowiem nie znam twórczości Bartosza Walaszka. :(
W trosce o własne zdrowie psychiczne, nie nadrabiaj zaległości… ;]
Bruce
Chomiki podtrzymujące Forum chyba są na wyczerpaniu, więc faktycznie wszystko działa ślamazarnie… Ale grunt, że się udało! ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
W trosce o własne zdrowie psychiczne, nie nadrabiaj zaległości… ;]
Dziękuję, Cezary. Wzrusza mnie Twoja troska i skorzystam z rady – nie będę niczego nadrabiać. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
O, tak, Cezarze, najważniejsze, że się udało, racja! :)
Pecunia non olet
Cześć Cezary!
Jak to czasem piszą, pomysł dobry, ale wykonanie mogłoby być lepsze. Mam takie wątpliwości: dialogi brzmią trochę sztucznie i sztucznie są przeciągane: pierwszy dialog z bezdomnym nic nie wnosi do fabuły, drugi jest trochę nienaturalny i wydaje się rozwlekły. Rozmowę z zegarmistrzem lepiej się czyta, ale wciąż jest tam dużo pustych słów, np. wyjaśnij mi, powiedz mi, spodziewasz się, wykorzystaj czas etc.
Dźwięk mechanizmu zegara porównujesz do wiertarki (małej) w głowie. Nie wydaje mi się, aby były podobne… Jeśli używasz współczesnego żargonu lub odniesień – to opowiadanie traci uniwersalność, bo za chwilę będą to motywy zupełnie niezrozumiałe.
Najbardziej podobała mi się pierwszoosobowa narracja, bohater nakreślony z werwą i wiarygodnie. Koniec zaskakuje i wywołuje dreszcz :)
Pozdrawiam!
Podobało mi się. To bardzo źle, kiedy jakiś gwint się wytrze albo śrubka obluzuje. Dobrze, że bohater został naprawiony.
Nie miałam żadnego problemu z tym zdaniem, chociaż nie czytałam Walaszka. Moje kminienie poszło inną drogą:
(Nie) Otake Polskę walczyłem => O take Polskę nic nie robiłem => O takie cokolwiek nic nie robiłem.
Babska logika rządzi!
Chalbarczyk
Dziękuję za uwagi, przyjrzę się szczególnie dialogom. Chociaż pewna nienaturalność rozmowy w kawiarni częściowo była zamierzona, ostatecznie zarówno narrator jak i bezdomny w pewnym sensie jadą na tym samym wózku… ;)
Fajnie, że ostatecznie coś tam się jednak spodobało;)
Finklo
Super, że się spodobało;) Bohater musiał zostać naprawiony, jeszcze się przyda Zosi ;)
"O takie cokolwiek nic nie robiłem" brzmi nawet lepiej ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Oczywiście pod cokolwiek można podstawić… cokolwiek. Choćby wsparcie.
Babska logika rządzi!
Pewnie, chociaż najwięcej głębi dostrzegam w pozostawieniu "cokolwiek" na swoim miejscu ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hej,
Sporo się dzieje, wszystko jest dość chaotyczne, ale myśle, że taka narracja idealnie oddaje przygody bohatera. Sam koncept wielkiego mechanizmu podtrzymującego działanie świata i programowanie ludzi, by nie oszaleli jest świetny. Zakończenie z żoną może niewiele wyjaśniło, ale aż sama na myśl się przysuwa teoria, że może wkręciła mu jakieś urządzenie namierzające i właśnie takim sposobem dopadli ich u zegarmistrza o.o Chociaż, pozostaje pytanie o jej motywację i rolę w organizacji pilnującej mechanizmu świata.
Pozdrawiam :)