- Opowiadanie: cezary_cezary - Kryzys wieku (niemalże) średniego, czyli pełna luk fabularnych historia o ciężarze życia, trudnych relacjach z ojcem oraz o tym dlaczego zegary mają zębatki

Kryzys wieku (niemalże) średniego, czyli pełna luk fabularnych historia o ciężarze życia, trudnych relacjach z ojcem oraz o tym dlaczego zegary mają zębatki

Tekst po­wstał spon­ta­nicz­nie, jako forma od­re­ago­wa­nia od na­wa­łu pracy, obo­wiąz­ków ży­cio­wych i nie­mo­cy twór­czej. Pew­nie jest tro­chę błę­dów, ale będę je na­pra­wiał... ;]

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Kryzys wieku (niemalże) średniego, czyli pełna luk fabularnych historia o ciężarze życia, trudnych relacjach z ojcem oraz o tym dlaczego zegary mają zębatki

 

Je­że­li czy­ta­cie te słowa, to ozna­cza jedną z dwóch rze­czy. Mój plan nie wy­pa­lił, a ja leżę mar­twy gdzieś we wnę­trzu Ziemi. Drugą moż­li­wo­ścią jest to, że żona (tak, to o tobie mowa, Zosiu!) od­na­la­zła ni­niej­szy list po­że­gnal­ny i uzna­ła, że do­sko­na­łym po­my­słem bę­dzie wy­cią­gnię­cie go na świa­tło dzien­ne (te ko­bie­ty…). Naj­pew­niej też po­ka­za­ła treść listu swo­jej pier­dol­nię­tej ko­cha­nej ma­mu­si i rów­nie pier­dol­nię­tym wspa­nia­łym ko­le­ża­necz­kom… A ja, za­miast ura­to­wać nas wszyst­kich, leżę przy­wią­za­ny do łóżka w po­ko­ju bez kla­mek.

Ale nie o tym mia­łem pisać. Plan. To o nim chcia­łem opo­wie­dzieć, bo mu­si­cie zro­zu­mieć, dla­cze­go po­sta­no­wi­łem zro­bić to wszyst­ko. Czy ra­czej, dla­cze­go mu­sia­łem to zro­bić. Naj­pierw jed­nak na­kre­ślę wam kon­tekst, bo bez niego moja opo­wieść bę­dzie przy­po­mi­na­ła ma­ja­ki sza­leń­ca, a nie po­waż­ne wy­zna­nie.

 

***

Wszyst­ko za­czę­ło się w dniu moich trzy­dzie­stych szó­stych uro­dzin. Gdy otwo­rzy­łem oczy, jak każ­de­go ranka zmę­czo­ny i przy­gnę­bio­ny, usły­sza­łem coś jakby… Trzask? Dźwięk przy­wo­dził na myśl ruch me­cha­ni­zmu dwu­dzie­sto­wiecz­ne­go ze­ga­ra, ta­kie­go z zę­bat­ka­mi. Po­cząt­ko­wo byłem prze­ko­na­ny, że mi się tylko zda­wa­ło, ale dźwięk po­wtó­rzył się raz, potem drugi, trze­ci, za każ­dym razem coraz wy­raź­niej.

Obu­dzi­łem Zosię i za­py­ta­łem, czy też to sły­szy, ale sta­now­czo za­prze­czy­ła i za­czę­ła przy­glą­dać mi się ba­daw­czo. W spo­sób, który aż mnie zmro­ził, zu­peł­nie jakby chcia­ła do­strzec pierw­sze symp­to­my cho­ro­by psy­chicz­nej wy­ma­lo­wa­ne na mojej twa­rzy. Nie­do­cze­ka­nie twoje, za­ra­zo!…

Pod­czas kla­sycz­ne­go po­ran­ne­go "po­sie­dze­nia za­rzą­du" zu­peł­nie nie po­tra­fi­łem się sku­pić. Prze­glą­da­nie memów na smart­fo­nie zu­peł­nie mnie nie ba­wi­ło, wia­do­mo­ści nie chcia­ło mi się czy­tać, a maile oka­za­ły się głów­nie spa­mem. Za to dźwięk prze­ska­ku­ją­cych zę­ba­tek przy­brał na sile i za­czął mu to­wa­rzy­szyć ko­lej­ny, któ­re­go nie po­tra­fi­łem zi­den­ty­fi­ko­wać.

Zanim wy­sze­dłem z domu, nie­zno­śna ka­ko­fo­nia do­pro­wa­dzi­ła mnie na skraj za­ła­ma­nia ner­wo­we­go. Za­miast przy­wi­tać się z są­siad­ką, burk­ną­łem coś nie­zro­zu­mia­łe­go i po­bie­głem do sa­mo­cho­du. Gdy tylko ze­staw gło­śno­mó­wią­cy wy­krył te­le­fon, wy­bra­łem numer do ojca. Praw­dę mó­wiąc, nie wiem zu­peł­nie, na co li­czy­łem. Nigdy nie po­tra­fi­li­śmy nor­mal­nie roz­ma­wiać, więc czemu w swo­jej na­iw­no­ści myślałem, że tym razem bę­dzie ina­czej? Pod­świa­do­mie mia­łem na­dzie­ję, że któ­ryś z nas grun­tow­nie zmie­nił oso­bo­wość od ostat­nie­go week­en­du? Nawet dla mnie po­zo­sta­je to za­gad­ką.

Roz­mo­wa prze­bie­gła do­kład­nie we­dług sche­ma­tu usta­lo­ne­go i do­tar­te­go na prze­strze­ni lat. Opo­wie­dzia­łem o swoim pro­ble­mie, na co oj­ciec chrząk­nął, rzu­cił jakąś po­ra­ża­ją­cą sen­ten­cją ogól­ną po­kro­ju „a cho­le­ra to wie”, po czym płyn­nie prze­szedł do opo­wie­ści o tym, co mu się przy­da­rzy­ło ostat­nio w pracy. Wła­śnie o takie wspar­cie nic nie ro­bi­łem! Kurwa.

 

***

Me­cha­nicz­ne dźwię­ki z każdą mi­nu­tą przy­bie­ra­ły na sile, do tego stop­nia, że nie sły­sza­łem już nic in­ne­go. Wy­da­wać by się mogło, że wraz z upły­wem czasu po­wi­nie­nem za­cząć igno­ro­wać hałas, jed­nak ten był wy­jąt­ko­wo na­tręt­ny i świ­dru­ją­cy w gło­wie, ni­czym mi­nia­tu­ro­wa wier­tar­ka. Na­iw­nie za­ło­ży­łem, że włą­cze­nie gło­śnej mu­zy­ki po­zwo­li na za­głu­sze­nie dźwię­ków, a tym samym chwi­lę wy­tchnie­nia, ale cały apa­rat słu­chu mia­łem już tak po­draż­nio­ny, że nawet Floy­dzi mnie iry­to­wa­li. Chcia­łem krzy­czeć, jed­nak nie było do kogo.

Spoj­rza­łem przez okno. Na traw­ni­ku stał męż­czy­zna, który wy­glą­dał na bez­dom­ne­go. Miał na sobie wy­bla­kłe bo­jów­ki moro, woj­sko­wą kurt­kę i po­pę­ka­ne czar­ne trepy. Dłu­gie siwe włosy czę­ścio­wo cho­wał pod czap­ką bejs­bo­lów­ką z wy­szy­tym wi­ze­run­kiem orła. Ot, ty­po­wy, ste­ra­ny ży­ciem menel. W nor­mal­nych wa­run­kach nie zwró­cił­bym na niego uwagi, naj­wy­żej ob­da­rzył­bym go prze­lot­nym, lekko po­gar­dli­wym spoj­rze­niem i to byłby ko­niec. Jed­nak tym razem mój wzrok przy­kuł ka­wa­łek kar­to­nu, który męż­czy­zna trzy­mał w dło­niach. Było na nim na­pi­sa­ne „niech bę­dzie po­chwa­lo­ny przed­wiecz­ny me­cha­nizm”.

Ni­czym w tran­sie, zo­sta­wi­łem sa­mo­chód na środ­ku drogi i do­sko­czy­łem do bez­dom­ne­go. Chwy­ci­łem go obie­ma dłoń­mi i za­czą­łem po­trzą­sać.

– Co to zna­czy? Ten napis! – krzy­cza­łem.

– Puść mnie, czło­wie­ku!

– Kim je­steś? O jaki me­cha­nizm ci cho­dzi? – nie od­pusz­cza­łem.

Męż­czy­zna mo­men­tal­nie ze­sztyw­niał, a jego twarz przy­bra­ła po­waż­ny wyraz.

– Po­staw mi her­ba­tę, a wszyst­ko wy­ja­śnię.

– Umowa stoi.

 

***

Lu­dzie w ka­wiar­ni pa­trzy­li na nas z wy­raź­ną dez­apro­ba­tą i osten­ta­cyj­nie za­ty­ka­li nosy, ale nie przej­mo­wa­łem się tym. Po­trze­bo­wa­łem od­po­wie­dzi. Tu i teraz. Ist­nia­ła szan­sa, że mój oso­bli­wy to­wa­rzysz ją po­sia­da, więc kil­ka­na­ście zło­tych za napój i odro­bi­na dys­kom­for­tu, spo­wo­do­wa­na wzglę­da­mi na­tu­ry es­te­tycz­nej, zda­wa­ły się roz­sąd­ną ceną.

Gdy kel­ner­ka przy­nio­sła szklan­kę z go­rą­cą wodą oraz to­reb­kę her­ba­ty, ob­ser­wo­wa­łem, jak mój to­wa­rzysz z wy­raź­nym pie­ty­zmem za­pa­rza napar, a na­stęp­nie z błogą miną wcią­ga nosem po­wsta­ły aro­mat.

– Więc? – za­ga­iłem po dłuż­szej chwi­li, lekko już znie­cier­pli­wio­ny.

– Na­praw­dę dobra her­ba­ta.

– Nie wąt­pię, ale mia­łeś mi opo­wie­dzieć o me­cha­ni­zmie.

– A co tu opo­wia­dać? – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – Me­cha­nizm pra­cu­je, żeby cały ten pier­dol­nik jakoś funk­cjo­no­wał.

– Pier­dol­nik?

– No, świat. Ty chyba nie je­steś zbyt by­stry, co?

– Po­wie­dział menel…

– Nie za­wsze tak żyłem… – wes­tchnął.

– Po­zwól, że zgad­nę. Byłeś obie­cu­ją­cym, mło­dym biz­nes­me­nem, ale do­pa­dła cię cho­ro­ba i wszyst­ko tra­fił szlag? Albo nie, le­piej, ko­bie­ta cię wy­rzu­ci­ła z domu i wy­lą­do­wa­łeś na ulicy, gdzie wpa­dłeś w sidła al­ko­ho­lu i nar­ko­ty­ków?

Twarz męż­czy­zny spo­wił pa­skud­ny gry­mas.

– Gówno wiesz, dzie­cia­ku.

– Mam trzy­dzie­ści sześć lat.

– Wła­śnie mówię. – Upił ko­lej­ny łyk her­ba­ty. – Byłem w twoim wieku, dzie­cia­ku, gdy bez żad­ne­go ostrze­że­nia za­czą­łem sły­szeć dziw­ne dźwię­ki, jakby pra­co­wa­ły zę­bat­ki ogrom­nej ma­szy­ny. Po­cząt­ko­wo my­śla­łem, że to jakiś pro­blem neu­ro­lo­gicz­ny, ale le­ka­rze nic nie wy­kry­li. Dni mi­ja­ły, a od­gło­sy nie usta­wa­ły, wręcz prze­ciw­nie, przy­bie­ra­ły na sile. Nie byłem w sta­nie nor­mal­nie funk­cjo­no­wać, więc rzu­ci­łem pracę. Od­wró­ci­łem się od ro­dzi­ny, przy­ja­ciół, każ­de­go, kto pró­bo­wał mi w jakiś spo­sób pomóc. Mó­wiąc krót­ko i wprost, zna­la­złem się na samym dnie. Stra­ci­łem wszyst­ko i wy­lą­do­wa­łem na ulicy.

– Ro­zu­miem…

– Gówno ro­zu­miesz! – krzyk­nął i wstał gwał­tow­nie, prze­wra­ca­jąc przy tym krze­sło.

Teraz pa­trzy­li już na nas wszy­scy obec­ni w ka­wiar­ni. Za­kło­po­ta­ny pró­bo­wa­łem ge­stem po­ka­zać męż­czyź­nie, żeby usiadł i się uspo­ko­ił, ale z ja­kie­goś po­wo­du to go je­dy­nie bar­dziej roz­zło­ści­ło. Osta­tecz­nie spoj­rzał mi pro­sto w oczy, splu­nął pod nogi i wy­szedł z bu­dyn­ku. Nie pró­bo­wa­łem go za­trzy­my­wać, byłem prze­ko­na­ny, że nic by to nie dało.

Po­trze­bo­wa­łem po­ukła­dać myśli, co w akom­pa­nia­men­cie nie­zno­śnej ka­ko­fo­nii zę­ba­tek nie było wcale pro­ste. Ze słów bez­dom­ne­go wy­ni­ka­ło, że świat funk­cjo­nu­je dzię­ki pracy ja­kie­goś me­cha­ni­zmu, a to ro­dzi­ło sze­reg pytań. Co to za me­cha­nizm? Kto i kiedy go zbu­do­wał? No i su­biek­tyw­nie naj­waż­niej­sze, dla­cze­go nagle za­czą­łem go sły­szeć?

 

***

Pro­szę, nie trak­tuj­cie tego w ka­te­go­rii le­ni­stwa, ani luki fa­bu­lar­nej, ale prze­sko­czę teraz w cza­sie do wy­da­rzeń, które ro­ze­gra­ły się równo dwa ty­go­dnie po moim spo­tka­niu z bez­dom­nym. Uwierz­cie mi, nie chce­cie czy­tać o dłu­gim i bez­owoc­nym po­by­cie w bi­blio­te­ce uni­wer­sy­tec­kiej, roz­mo­wie z księ­dzem ani te­le­fo­nie za­ufa­nia. Od­no­szę także wra­że­nie, że mo­gli­by­ście uznać za nie­szcze­gól­nie zaj­mu­ją­ce opisy da­rem­nych prób za­głu­sze­nia dźwię­ków me­cha­ni­zmu.

Olśnie­nie spły­nę­ło na mnie dość nie­spo­dzie­wa­nie, gdy sie­dzia­łem na ka­na­pie w sa­lo­nie. Chcia­łem krzyk­nąć „eu­re­ka”, ale się po­wstrzy­ma­łem, bo i tak od kilku dni Zosia pa­trzy­ła już na mnie jakoś tak… dziw­nie. Spraw­dzi­łem w te­le­fo­nie, gdzie jest naj­bliż­szy ze­gar­mistrz (taki nor­mal­ny, nie – świa­tła i pur­pu­ro­wy, co mo­gła­by su­ge­ro­wać moja hi­sto­ria), a na­stęp­nie po­że­gna­łem żonę i wy­sze­dłem z domu.

Byłem już skraj­nie wy­mę­czo­ny dźwię­ka­mi me­cha­ni­zmu, więc gdy tylko prze­kro­czy­łem próg za­kła­du, z miej­sca prze­sze­dłem do sedna.

– Dzień dobry, czy wie pan coś o me­cha­ni­zmie, który…

– Ci­szej, czło­wie­ku! – syk­nął ze­gar­mistrz. – Czy ty do resz­ty osza­la­łeś?!

– Ale ja…

– Milcz i chodź za mną. – Ge­stem wska­zał drzwi na za­ple­cze. – Tam po­roz­ma­wia­my.

– Okej.

W po­miesz­cze­niu pa­no­wał pół­mrok, je­dy­ne źró­dło świa­tła sta­no­wi­ła, sto­ją­ca na stole, wy­słu­żo­na lampa naf­to­wa, która spra­wia­ła wra­że­nie ukra­dzio­nej z mu­zeum. Mimo nie­sprzy­ja­ją­cych wa­run­ków ro­zej­rza­łem się po wnę­trzu, ścia­ny nie­mal w ca­ło­ści po­kry­te były zę­bat­ka­mi roz­ma­itych roz­mia­rów i ko­lo­rów.

Pod­sko­czy­łem, gdy za ple­ca­mi usły­sza­łem trzask za­my­ka­nych drzwi i za­su­wa­ne­go rygla. Ze­gar­mistrz od­dy­chał cięż­ko, jakby z wy­sił­kiem. Przez chwi­lę lu­stro­wał mnie wzro­kiem, po czym za­py­tał:

– Skąd wiesz o me­cha­ni­zmie?

– Sły­szę go.

– Sły­szysz? – Na twa­rzy męż­czy­zny ma­lo­wa­ło się współ­czu­cie. – Bar­dzo mi przy­kro.

– Dla­cze­go?

– Bo osza­le­jesz – od­po­wie­dział bez ogró­dek. – Prę­dzej czy póź­niej osza­le­jesz.

– Muszę przy­znać, że to nie­zbyt opty­mi­stycz­na per­spek­ty­wa – po­wie­dzia­łem z prze­ką­sem. – Skąd ta pew­ność? Może mi po pro­stu przej­dzie? Może dźwię­ki znik­ną tak nie­spo­dzie­wa­nie, jak się po­ja­wi­ły?! – Ostat­nią część zda­nia już krzy­cza­łem.

– Przy­kro mi, ale to tak nie dzia­ła.

– To jak to dzia­ła?! Wy­ja­śnij mi!

Ze­gar­mistrz zi­gno­ro­wał mój wy­buch. Nie zga­nił mnie, za­miast tego splótł dło­nie na ple­cach i od­wró­cił się w kie­run­ku ścia­ny. Pod­szedł do naj­więk­szej zę­bat­ki i po­gła­skał ją czule, ni­czym uko­cha­ną córkę.

– Po­wiedz mi, czy zda­rza ci się obu­dzić z bólem ple­ców, cho­ciaż spa­łeś na wy­god­nym ma­te­ra­cu? – wy­pa­lił z głu­pia frant.

– Po trzy­dzie­st­ce to chyba nor­mal­ne, nie uwa­żasz? Aż się boję po­my­śleć, co bę­dzie, jak skoń­czę czter­dzie­ści lat…

– Czy spo­dzie­wasz się, że to kie­dyś minie? Że wy­ro­śniesz z ta­kie­go nie­za­po­wie­dzia­ne­go bólu?

– Prze­ciw­nie, je­stem prze­ko­na­ny, że bę­dzie tylko go­rzej.

– Otóż to, z dźwię­ka­mi me­cha­ni­zmu jest tak samo. Skoro za­czą­łeś je sły­szeć, to już nigdy nie prze­sta­niesz. One nie po­ja­wi­ły się nagle, oj nie… Praw­da jest taka, że za­wsze wy­brzmie­wa­ły gdzieś w tle, ale byłeś na­tu­ral­nie za­pro­gra­mo­wa­ny, żeby je igno­ro­wać. – Wi­dząc nie­zro­zu­mie­nie na mojej twa­rzy, dodał: – To jest zu­peł­nie, jak z od­gło­sa­mi po­cią­gu dla osoby miesz­ka­ją­cej przy sa­mych to­rach. Po kilku la­tach zu­peł­nie prze­sta­je zwra­cać na nie uwagę, ale jak za­pro­si gości, to oni już mają pro­blem z za­śnię­ciem, bo co chwi­lę sły­szą tur­kot kół ja­dą­cych po szy­nach.

– Co masz na myśli? Jak to „byłem za­pro­gra­mo­wa­ny”? Przez kogo? W jakim celu?

– Za­da­jesz bar­dzo dużo pytań – wes­tchnął ze­gar­mistrz. – A ja nie mogę udzie­lić ci od­po­wie­dzi.

– To, co ja mam teraz zro­bić? – za­py­ta­łem zre­zy­gno­wa­ny.

– Po­sta­raj się żyć. Wy­ko­rzy­staj mą­drze czas, który ci po­zo­stał.

Chcia­łem za­pro­te­sto­wać, gdy zza drzwi do­biegł nas po­tęż­ny huk. Ob­ser­wo­wa­łem, jak twarz ze­gar­mi­strza przy­bie­ra per­ga­mi­no­wy od­cień. Dło­nie męż­czy­zny za­czę­ły dy­go­tać, a od­dech stał się cięż­ki i nie­re­gu­lar­ny.

– Czy to jest ten mo­ment, gdy w ob­li­czu ry­chłej i nie­unik­nio­nej śmier­ci po­sta­na­wiasz wy­ja­wić całą praw­dę, jed­no­cze­śnie wy­sy­ła­jąc mnie na sa­mo­bój­czą misję, któ­rej celem jest ura­to­wa­nie całej ludz­ko­ści? – za­py­ta­łem z prze­ką­sem.

– Za dużo fil­mów się na­oglą­da­łeś – od­po­wie­dział szep­tem. – A teraz morda w kubeł, może sobie pójdą.

Od­głos wy­wa­ża­nych drzwi uświa­do­mił nam bru­tal­nie, że nie­spo­dzie­wa­ni przy­by­sze nie mają ta­kich pla­nów.

 

***

Są różne spo­so­by ocze­ki­wa­nia na przy­szłość. Można z ra­do­ścią, w na­iw­nej uf­no­ści, cie­szyć się każdą chwi­lą. W myśl za­sa­dy carpe diem czer­pać z życia gar­ścia­mi, nie­za­leż­nie od sy­tu­acji, w jaką rzuci nas los. Inną opcją jest za­mknię­cie się w sobie, za­sty­gnię­cie w par­szy­wym ma­ra­zmie i ocze­ki­wa­nie na na­dej­ście naj­gor­sze­go.

Myślę, że nie bę­dzie nad­uży­ciem, gdy stwier­dzę, że zo­sta­nie upro­wa­dzo­nym, a na­stęp­nie prze­by­wa­nie w nie­wo­li, Bóg jeden wie jak długo, skła­nia czło­wie­ka ku tej dru­giej opcji. A je­że­li dodam, że moja oso­bi­sta nie­wo­la od­by­wa­ła się w ciem­nym po­miesz­cze­niu bez okien, śmier­dzą­cym stę­chli­zną i pa­dli­ną, które (oce­nia­jąc po wy­stro­ju) słu­ży­ło przed laty za salę tor­tur, to wszel­kie wąt­pli­wo­ści mo­że­my sobie spo­koj­nie da­ro­wać.

Ścia­ny były po­kry­te mchem, pa­ję­czy­na­mi i za­sty­głą krwią. Każda cegła zda­wa­ła się ema­no­wać echem cier­pie­nia, któ­re­go była mi­mo­wol­nym świad­kiem. W kącie leżał wy­schnię­ty, mar­twy szczur oto­czo­ny ko­ść­mi, które naj­pew­niej były ludz­kie.

Je­dy­nym źró­dłem świa­tła była za­ku­rzo­na, trzy­dzie­sto­wa­to­wa ża­rów­ka, która zwi­sa­ła ża­ło­śnie z su­fi­tu na nagim kablu. Słabą wi­docz­ność do­dat­ko­wo ogra­ni­cza­ła szczy­pią­ca w oczy mgła, bę­dą­ca wy­two­rem ubocz­nym zgni­li­zny i za­krze­płej krwi.

Ufam, że przy­wy­kli­ście już do prze­sko­ków w nar­ra­cji, więc mu­si­cie mi wy­ba­czyć, że kon­ty­nu­uję opo­wieść od mo­men­tu, gdy od­zy­ska­łem przy­tom­ność, a w do­dat­ku po­zwo­li­łem sobie na nie­zbyt ape­tycz­ny opis oto­cze­nia. Ale życie nie za­wsze pach­nie fioł­ka­mi, le­piej się do tego przy­zwy­czaj­cie. Tym­cza­sem, skoro na­kre­śli­łem już kon­tekst, mogę przejść do opo­wie­dze­nia wam mo­je­go planu…

 

***

Dość nie­spo­dzie­wa­nie, drzwi do po­miesz­cze­nia uchy­la­ją się z lek­kim trza­skiem. W progu staje, ubra­na w le­kar­ski kitel, ko­bie­ta o apa­ry­cji Anny Przy­byl­skiej. Zna­czy, po­kry­ta ro­ba­ka­mi, lekko zmu­mi­fi­ko­wa­na i z pu­sty­mi oczo­do­ła­mi. W jed­nej dłoni trzy­ma notes, w drugiej ele­ganc­ki żółty dłu­go­pis marki BIC.

– Pan Ko­wal­ski? – pyta.

– We wła­snej oso­bie – od­po­wia­dam ła­mią­cym się gło­sem. – Za­mier­za­cie mnie zabić?

– Zabić? Broń Boże! – ko­bie­ta śmie­je się i fi­glar­nie macha tru­pią ręką. – Za­szła drob­na awa­ria, więc wgra­li­śmy panu nowe opro­gra­mo­wa­nie. Wszyst­ko po­win­no być już w na­le­ży­tym po­rząd­ku, nie ma po­wo­du do dal­sze­go po­zo­sta­wa­nia w ser­wi­sie.

W tym mo­men­cie do­cie­ra do mnie, że nie sły­szę już żad­nych od­gło­sów. Dźwię­ki me­cha­ni­zmu zu­peł­nie znik­nę­ły! Wy­peł­nio­ny nagłą eu­fo­rią chcę pod­sko­czyć, ale roz­glą­dam się po po­miesz­cze­niu i mo­men­tal­nie wpa­dam w po­nu­ry na­strój.

– Co zro­bi­li­ście z ze­gar­mi­strzem? – pytam przez za­ci­śnię­te zęby.

– Odło­ży­li­śmy na miej­sce. Od­kle­ił się, bie­dak, ale wszyst­ko już jest w po­rząd­ku.

– O czym pani mówi? Jak to się od­kle­ił?

– Nor­mal­nie, w pro­ce­sie pro­duk­cji urwał się gwint, więc trze­ba go było przy­kle­ić. Klej ma to do sie­bie, że z cza­sem wie­trze­je, więc ze­gar­mistrz od­padł. Nie ma jed­nak po­wo­dów do nie­po­ko­ju, już go na­pra­wi­li­śmy!

Czuję, że w gło­wie mi się kręci i mam trud­no­ści w zła­pa­niu od­de­chu. Le­kar­ka zom­bie po­da­je mi dłoń i po­wstrzy­mu­je przed pew­nym upad­kiem. Pro­po­nu­je mi szklan­kę wody, ale od­ma­wiam.

– Wspo­mi­na­ła pani coś o… opro­gra­mo­wa­niu?

– Pro­szę się tym już nie przej­mo­wać. Wszyst­ko jest w na­le­ży­tym po­rząd­ku. Jesz­cze tylko wy­czy­ści­my pana grun­tow­nie – za­lot­nie pusz­cza do mnie oko – a potem ode­śle­my do żony. Bę­dzie­my tylko mu­sie­li za­re­kwi­ro­wać te ba­zgro­ły, które pan na­pi­sał w cza­sie po­by­tu w ser­wi­sie. Żonie mo­gło­by być przy­kro, gdyby się na nie na­tknę­ła.

– Ba­zgro­ły? – pytam, po czym uświa­da­miam sobie, że ma na myśli nie­do­koń­czo­ny list po­że­gnal­ny.

Chcę za­pro­te­sto­wać, ale kątem oka widzę, jak le­kar­ka przy­kła­da mi do karku przed­miot przy­po­mi­na­ją­cy sta­lo­wą la­tar­kę. Mo­men­tal­nie nie­ru­cho­mie­ję i tracę przy­tom­ność.

 

***

Na sy­gnał dzwon­ka do drzwi Zofia po­de­rwa­ła się z ka­na­py. Wyj­rza­ła przez wi­zjer, a jej twarz wy­peł­nił sze­ro­ki uśmiech. Po­spiesz­nie od­ry­glo­wa­ła zamek i otwo­rzy­ła ku­rie­ro­wi.

– Pani Zofia… – Spu­ścił wzrok, spoj­rzał na list prze­wo­zo­wy i po­now­nie na ko­bie­tę. – Zofia Ko­wal­ska?

– We wła­snej oso­bie.

– Do­sko­na­le, pro­szę tutaj po­kwi­to­wać. – Ge­stem wska­zał od­po­wied­nią ru­bry­kę. – Od­da­je­my męża w sta­nie nie­na­ru­szo­nym. Wgra­li­śmy naj­now­szą ak­tu­ali­za­cję opro­gra­mo­wa­nia, więc uster­ka nie po­win­na się po­wtó­rzyć w przy­szło­ści. Gdyby jed­nak dzia­ło się coś nie­po­ko­ją­ce­go, pro­szę śmia­ło dzwo­nić na in­fo­li­nię.

– Będę miała to na uwa­dze, dzię­ku­ję.

Zofia za­mknę­ła drzwi i uru­cho­mi­ła męża.

– Nie uwie­rzysz, co mi się śniło… – za­czął Piotr.

– Z pew­no­ścią – po­twier­dzi­ła, po czym wy­krzy­wi­ła twarz w mści­wym gry­ma­sie.

Koniec

Komentarze

Cześć cezary_cezary !!

 

Nie za bardzo zrozumiałem koniec. Ale czytało się bardzo dobrze. Parę razy tekst mnie rozbawił. Lekki humorystyczny tekst dobrze skonstruowany :)

 

Zazdro, że masz żonę :))

Jestem niepełnosprawny...

Cześć, Cezary!

 

36 lat to chyba trochę za wcześnie na kryzys wieku średniego. Ale co mi do tego, co się komu przytrafia? Świetny tekst. Trochę śmieszne, bardziej smutne. Mimo sztafażu absurdu, prawdziwe.

 

Drobiazgi:

Właśnie o takie wsparcie nic nie robiłem!

Coś tu się chyba zepsuło.

 

styrany życiem

Ja bym napisał “sterany”, ale sprawdź to jeszcze.

 

Klikam. Pozdrawiam!

Witaj Cezary,

Tekst bardzo fajny. 

Tak na szybko w kwestii formalnej:

Zofia zamknęła drzwi i uruchomiła męża.

– Nie uwierzysz, co mi się śniło… – zaczął Piotr.

– Z pewnością – potwierdziła, po czym wpuściła męża do mieszkania.

Nie do końca ogarniam to przestrzennie.

 

Pozdrawiam Serdecznie!

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Dawidzie

 

Bardzo mi miło, że tekst czytało się dobrze ;) Co do końcówki, to chciałem żeby była możliwość różnych interpretacji opisanej historii. Taka konstrukcja to jednak zawsze broń obosieczna, bo dla części czytelników może nie być wystarczająco czytelna.

 

AP

 

Dziękuję Ci za wizytę I klika. Kryzys może dopaść w każdym wieku, nawet (prawie) średnim… ;)

 

Coś tu się chyba zepsuło

Otóż niekoniecznie, celowo zapisałem to w takim sposób;)

 

Styranego sprawdziłem, jest dobrze ;P

 

Piotrze

 

Tobie również dziękuję za odwiedziny! Dzięki, że zwróciłeś uwagę na końcówkę, wkradł mi się chochlik, którego już wyeliminowałem ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cezary,

Tobie również dziękuję za odwiedziny! Dzięki, że zwróciłeś uwagę na końcówkę, wkradł mi się chochlik, którego już wyeliminowałem ;)

Chochliki zwalczamy bezlitośnie!

Czytało się płynnie. Pomysł OK, humor jest, fajne postacie, interakcje między nimi, dobrze zarysowana chemia w relacjach małżeńskich.laugh

Najbardziej przypadł mi do gustu sposób zaprezentowania programistów mężodroidów jako zombie z pustymi oczodołami, toczone przez robaki. Jako przedstawiciel tej trudnej i społecznie ważnej profesji czuję się doceniony tak pozytywnym odbiorem.smiley

Niekoniecznie poszedłbym tutaj w niedookreślone zakończenie i mam wrażenie, że tekst skorzystałby na rozwinięciu wątku trzeszczących trybików, ale to decyzja autora i więcej marudzić nie będę.

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę pełni mocy (wy)twórczych!

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Niekoniecznie poszedłbym tutaj w niedookreślone zakończenie i mam wrażenie, że tekst skorzystałby na rozwinięciu wątku trzeszczących trybików, ale to decyzja autora i więcej marudzić nie będę.

Takie zakończenia zawsze są ryzykowne, ale jednocześnie stwarzają dużo możliwości i otwierają pole do różnych interpretacji, więc je lubię xD

 

A odnośnie trybików… Zwracam tylko uwagę, że nigdzie nie jest napisane skąd dochodzą dźwięki… ;)

 

Raz jeszcze dzięki za pochylenie się nad tekstem ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Chyba nie do końca pojęłam, dlaczego upiorne dźwięki zaatakowały bohatera, to całkiem fajnie się to czytało, a finał rzecz wyjaśnił, o ile wszystko dobrze zrozumiałam. :)

Mam nadzieję, że wszystko odreagowałeś i pozbyłeś się twórczej niemocy. Pozbądź się jeszcze usterek, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

swojej pierdolnietej kochanej mamusi… → Literówka.

 

W sposób, jaki aż mnie zmroził… → W sposób, który aż mnie zmroził

 

dźwięk przeskakujących zębatek przybrał na siłę… → …dźwięk przeskakujących zębatek przybrał na sile

 

Właśnie o takie wsparcie nic nie robiłem! → Nie rozumiem tego zdania.

 

pod czapką bejsbolówką z wyszywanym wizerunkiem orła. → …pod czapką bejsbolówką z wyszytym wizerunkiem orła.

Nie wydaje mi się, aby ktoś tego orła właśnie wyszywał.

 

Ot, typowy, styrany życiem menel. → Raczej: Ot, typowy, sterany życiem menel.

Za SJP PWN: sterany «wyczerpany długotrwałym wysiłkiem, piętrzącymi się trudnościami»

sterać «zniszczyć przez trudy, przez męczący tryb życia»

tyrać pot. «ciężko, mozolnie pracować, najczęściej fizycznie»

 

opisy daremnych prób mechanicznego zagłuszenia dźwięków mechanizmu. → Nie brzmi to najlepiej.

 

gdy wszedłem do zakładu, z miejsca przeszedłem do sedna. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …gdy tylko przekroczyłem próg zakładu, z miejsca przeszedłem do sedna. Lub: …gdy wszedłem do zakładu, z miejsca poruszyłem istotę sprawy.

 

Dokładnie, z dźwiękami mechanizmu jest tak samo. → – Otóż to, z dźwiękami mechanizmu jest tak samo.

Dokładnie! – Poradnia językowa PWN

 

wyjawić mi całą prawdę, jednocześnie wysyłając mnie na samobójczą misję… → Pierwszy zaimek jest zbędny.

 

Odgłos wyważanych drzwi uświadomił nas brutalnie… → Odgłos wyważanych drzwi uświadomił nam brutalnie

 

i parującej, zakrzepłej krwi. → Czy zakrzepła krew może parować?

 

a w dodatku pozwalam sobie na niezbyt apetyczny opis otoczenia. → …a w dodatku pozwoliłem sobie na niezbyt apetyczny opis otoczenia.

 

ale już jest wszystko w porządku. → A może: …ale wszystko jest już w porządku.

 

Klej ma to do siebie, ze z czasem… → Literówka.

 

Na sygnał dzwonku do drzwi… → Na sygnał dzwonka do drzwi

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Reg! ;]

 

Serdecznie dziękuję Ci za łapankę, poprawki naniosłem ;] Bardzo mnie cieszy, że fajnie się czytało, w końcu taki jest cel pisania ;]

 

Właśnie o takie wsparcie nic nie robiłem! → Nie rozumiem tego zdania.

To przykład slangu internetowego, w jakimś stopniu opartego na twórczości Bartosza Walaszka (”Kapitan Bomba”, “Egzorcysta”, etc.). “Może i nie wygląda to dobrze, ale przynajmniej nie działa”… ;]

 

Mam nadzieję, że wszystko odreagowałeś i pozbyłeś się twórczej niemocy.

Też mam taką nadzieję, a co będzie – zobaczymy… ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Witaj. :)

Wątpliwości podczas czytania (zawsze – tylko do przemyślenia):

Prawdę mówiąc, nie wiem zupełnie, na co liczyłem. Nigdy nie potrafiliśmy normalnie rozmawiać, więc czemu w swojej naiwności liczyłem, że tym razem będzie inaczej? – powtórzenie?

Właśnie o takie wsparcie nic nie robiłem! – tego zdania nie zrozumiałam…

– Gówno rozumiesz – krzyknął i wstał gwałtownie, przewracając przy tym krzesło. – wykrzyknik przy krzyku?

… nie było wcale proste.  Ze słów bezdomnego wynikało, że… – za dużo spacji między zdaniami?

Po kilku latach zupełnie przestaje zwracać na nie uwagi, ale jak zaprosi gości, to oni już mają problem z zaśnięciem, bo co chwilę słyszą turkot kół jadących po szynach. – uwagę?

– To, co ja mam teraz zrobić? – zapytałem zrezygnowany. – nie mam pewności co do tego przecinka (?)

Klej ma to do siebie, ze z czasem wietrzeje, więc zegarmistrz odpadł. – literówka?

 

Dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów. :)

Menel z napisem na kartonie skojarzył mi się oczywiście z

„Bruce’em Wszechmogącym”. :)

Przeskok z czasu przeszłego do teraźniejszego nieco zaskoczył. :)

A zakończenie – niczym najlepszy horror. :)

 

Bardzo dobry pomysł na opko i genialny humor, brawka! :)

Klik, pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Ave, Bruce!

 

Tobie również dziękuję za łapankę, babolki poprawiłem ;]

 

Menel z napisem na kartonie skojarzył mi się oczywiście z

„Bruce’em Wszechmogącym”. :)

W sumie motyw jest dość oklepany, ale bardzo mi pasował… :D

 

Przeskok z czasu przeszłego do teraźniejszego nieco zaskoczył. :)

Prawidłowo. Dodatkowo jest to uzasadnione fabularnie (tak myślę) :P

 

Bardzo mi miło, że się podobało. Dziękuję za klika! 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Bardzo proszę, Cezary. Cieszę się, ze dokonałes poprawek, bo tyeraz mogę udać się do klikarni. :)

 

To przykład slangu internetowego, w jakimś stopniu opartego na twórczości Bartosza Walaszka (”Kapitan Bomba”, “Egzorcysta”, etc.).

Dziękuję za wyjaśnienie, ale muszę wyznać, żechyba nic mi ono nie mówi, tak jak i podane tytuły, albowiem nie znam twórczości Bartosza Walaszka. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To ja bardzo dziękuję, wszystko jasne; komentarz zamieszczałam chyba z siedem-osiem razy i ciągle wywalało mi stronę, podobnie z kliknięciem. :) Już się bałam, że nie zdołam na razie zgłosić do Biblio. :) 

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Reg

 

Dziękuję za klika ;]

albowiem nie znam twórczości Bartosza Walaszka. :(

W trosce o własne zdrowie psychiczne, nie nadrabiaj zaległości… ;]

 

Bruce

 

Chomiki podtrzymujące Forum chyba są na wyczerpaniu, więc faktycznie wszystko działa ślamazarnie… Ale grunt, że się udało! ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

W trosce o własne zdrowie psychiczne, nie nadrabiaj zaległości… ;]

Dziękuję, Cezary. Wzrusza mnie Twoja troska i skorzystam z rady – nie będę niczego nadrabiać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O, tak, Cezarze, najważniejsze, że się udało, racja! :)

Pecunia non olet

Cześć Cezary!

Jak to czasem piszą, pomysł dobry, ale wykonanie mogłoby być lepsze. Mam takie wątpliwości: dialogi brzmią trochę sztucznie i sztucznie są przeciągane: pierwszy dialog z bezdomnym nic nie wnosi do fabuły, drugi jest trochę nienaturalny i wydaje się rozwlekły. Rozmowę z zegarmistrzem lepiej się czyta, ale wciąż jest tam dużo pustych słów, np. wyjaśnij mi, powiedz mi, spodziewasz się, wykorzystaj czas etc.

Dźwięk mechanizmu zegara porównujesz do wiertarki (małej) w głowie. Nie wydaje mi się, aby były podobne… Jeśli używasz współczesnego żargonu lub odniesień – to opowiadanie traci uniwersalność, bo za chwilę będą to motywy zupełnie niezrozumiałe.

Najbardziej podobała mi się pierwszoosobowa narracja, bohater nakreślony z werwą i wiarygodnie. Koniec zaskakuje i wywołuje dreszcz :)

Pozdrawiam!

 

Podobało mi się. To bardzo źle, kiedy jakiś gwint się wytrze albo śrubka obluzuje. Dobrze, że bohater został naprawiony.

Nie miałam żadnego problemu z tym zdaniem, chociaż nie czytałam Walaszka. Moje kminienie poszło inną drogą:

(Nie) Otake Polskę walczyłem => O take Polskę nic nie robiłem => O takie cokolwiek nic nie robiłem.

Babska logika rządzi!

Chalbarczyk

 

Dziękuję za uwagi, przyjrzę się szczególnie dialogom. Chociaż pewna nienaturalność rozmowy w kawiarni częściowo była zamierzona, ostatecznie zarówno narrator jak i bezdomny w pewnym sensie jadą na tym samym wózku… ;)

 

Fajnie, że ostatecznie coś tam się jednak spodobało;)

 

Finklo

 

Super, że się spodobało;) Bohater musiał zostać naprawiony, jeszcze się przyda Zosi ;)

 

"O takie cokolwiek nic nie robiłem" brzmi nawet lepiej ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Oczywiście pod cokolwiek można podstawić… cokolwiek. Choćby wsparcie.

Babska logika rządzi!

Pewnie, chociaż najwięcej głębi dostrzegam w pozostawieniu "cokolwiek" na swoim miejscu ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Hej,

 

Sporo się dzieje, wszystko jest dość chaotyczne, ale myśle, że taka narracja idealnie oddaje przygody bohatera. Sam koncept wielkiego mechanizmu podtrzymującego działanie świata i programowanie ludzi, by nie oszaleli jest świetny. Zakończenie z żoną może niewiele wyjaśniło, ale aż sama na myśl się przysuwa teoria, że może wkręciła mu jakieś urządzenie namierzające i właśnie takim sposobem dopadli ich u zegarmistrza o.o Chociaż, pozostaje pytanie o jej motywację i rolę w organizacji pilnującej mechanizmu świata.

 

Pozdrawiam :)

Nowa Fantastyka