Proszę przeczytać ten list!
Wydarzenia, które opisuję zdarzyły się naprawdę, zdaję sobie sprawę, że moja opowieść wyglądać może za twór człowieka z nad wyraz bujną wyobraźnią. Jednak wszystko miało naprawdę miejsce.
&&&
Kilka informacji o mnie i jak zaczęła się ta historia:
Urodziłem się w zamożnej rodzinie. Mój ojciec był biznesmenem. W wieku dwudziestu czterech lat zaręczyłem się z piękną dziewczyną. Wiedziałem, że na początku była ze mną dla kasy. Ale to nie przeszkodziło byśmy się w sobie zakochali i stworzyli udany związek.
Jak wszystkie szczęśliwe pary spędzaliśmy ze sobą wiele czasu. Na wakacje zaplanowaliśmy nurkowanie w Morzu Karaibskim. Takie miałem hobby, którym chciałem zarazić Agnieszkę. Niestety zdarzyła się tragedia; dwa tygodnie przed wyjazdem Agnieszkę śmiertelnie potrącił samochód. Był to dla mnie wielki cios, ale życie toczyło się dalej.
Gdy doszedłem do siebie po dwóch miesiącach żałoby, pojechałem nurkować w pojedynkę.
&&&
W pierwszy dzień przyjazdu ulokowałem się w hotelu. Był to specjalny, pięciogwiazdkowy hotel wybudowany z myślą gównie o pasjonatach nurkowania. Niedawno, zaledwie przed dwoma tygodniami oddany do użytku. Gościło w nim na razie tylko kilka osób z podobnym do mojego hobby, a akwen wodny w jego pobliżu był dziewiczy i nie zbadany.
Następnego dnia wziąłem potrzebny sprzęt i udałem się w jedno z zalecanych dla nurków miejsc. Można było też wynająć motorówkę i pływać, gdzie tylko się chciało. Jednak nie widziałem na razie powodu, by tak zrobić.
Założyłem skafander i butlę z powietrzem, następnie wskoczyłem do wody.
Było cudownie. Już po chwili zobaczyłem ławice niedużych, czerwononiebieskich rybek. Wrażenia okazały się niesamowite. Faktycznie miejsce wybrano idealnie. Po około dwóch kwadransach, gdy zanurkowałem aż do dna, w pewnym momencie ujrzałem coś co mnie bardzo zainteresowało. Moim oczom ukazał się wystający z piasku okrągły, srebrny właz z rączką, na tyle duży, że po otwarciu spokojnie bym się w nim zmieścił. Co ciekawe, wokoło niego pływało kilka ryb nieznanego mi gatunku, posiadające płetwę w kształcie włochatej szczotki. Widok ten był zabawny, jakby ryby dbały by włazu nie przykrył piach.
Gdy podpłynąłem ryby te wcale się nie spłoszyły. Ja natomiast chwyciłem rączkę i wtedy stało się coś niezwykłego, nad rączką wysunął się ekran z joystickiem. Widniał na nim bardzo wyraźnie skomplikowany ciąg złożony wyłącznie z identycznych kresek. Poruszyłem joystick i okazało się, że mogę nim układać kreski na ostatnim polu.
Wyglądało to na łamigłówkę, która przyznam była dla mnie trudna. Domyśliłem się, że by otworzyć właz muszę wprowadzić poprawny układ kresek.
&&&
Nikomu nie powiedziałem o moim odkryciu. Natomiast następnego dnia wróciłem do włazu z aparatem fotograficznym. Zrobiłem kilka zdjęć zagadki. Później w pokoju hotelowym długo nad nią myślałem, nie potrafiłem jednak znaleźć rozwiązania.
Wpadłem wtedy na świetny pomysł. Moja zmarła dziewczyna była członkiem Mensy, organizacji zrzeszającej ludzi z bardzo wysokim ilorazem inteligencji. Poznałem kilku jej znajomych i żywiłem nadzieję, że ludzie z tego stowarzyszenia złamią kod.
Zagadkę wrzuciłem więc na facebooka. Pozostało mi tylko czekać.
Już następnego dnia, gdy wstałem rano czekało wiele komentarzy. Dwie osoby, z których jedną był prezes stowarzyszenia podały mi identyczne według nich prawidłowe rozwiązanie. Pytały też skąd ją wziąłem. Zignorowałem to, nie chciałem nikomu mówić o moim znalezisku, ale czułem podziw dla tych osób.
Zapamiętałem układ kresek, ci ludzie z mensy wyjaśnili swoje rozumowanie i faktycznie teraz wydawało się to łatwe. Zniecierpliwiony, jak mogłem najprędzej poszedłem by ponownie zanurkować.
Gdy założyłem cały sprzęt, skoczyłem do wody i popłynąłem w poprzednie znane mi już miejsce. Nic się nie zmieniło, po dotknięciu rączki znowu wysunął się ekran z joystickiem. Podekscytowany poruszałem nim tak, żeby ułożyć poprawnie kreski. Udało się! Właz zaczął się rozsuwać na dwie części a ja po chwili mogłem wpłynąć do środka. Co z radością zrobiłem.
Znalazłem się w oświetlonym podwodnym tunelu. W tym momencie chcę zaznaczyć, że zacząłem mieć dziwne odczucie deja vu, jakbym kiedyś już robił podobne czynności. Mniejsza o to. Ciągnął się tu rząd lamp. Tunel był na tyle obszerny, że może nawet ktoś z klaustrofobią nie czułby się źle. Po kilkunastu metrach znalazłem się w większym pomieszczeniu, gdzie można było płynąć albo w prawo albo w lewo. Wybrałem w prawo i nieco zaskoczony odkryłem, że dalej się nie dostanę, była tu bowiem siatka, z ledwie widocznych cienkich metalowych prętów. Odczułem też, że woda blisko tej siatki jest znacznie cieplejsza.
Trochę byłem zawiedziony. Podejrzewałem, że w drugą stronę też nie da się płynąć. Okazało się jednak, że tu nic mnie nie zatrzymało. Poruszając płetwami, przemierzałem podobny jak wcześniej oświetlony korytarz. W pewnym momencie znalazłem się w ślepym zaułku. Pomieszczenie było obszerne, a ja oniemiałem widząc to co tu się znajdowało. Na dnie ujrzałem jakby dużych rozmiarów łóżko, lecz to co wywołało moją fascynację, to jakaś niezwykle skomplikowana maszyneria. Znajdowało się tu wiele jakichś mechanicznych ramion zakończonych szpikulcami i nożami. Podpłynąłem bliżej by się lepiej przyjrzeć. I wtedy nagle właz, przez który tu wpłynąłem zaczął się zamykać. Nie zdążyłem uciec. Ogarnął mnie wielki lęk o życie.
Po chwili woda zaczęła być wypompowywana z pomieszczenia. Gdy już jej nie było, maszyneria która mnie tak bardzo zainteresowała, zaczęła się włączać. Zaświeciły się diody i dało się słyszeć ciche buczenie. Zanim się zorientowałem, jeden ze szpikulców wbił się w moją nogę. Poczułem rozchodzący się po całym ciele paraliż, a chwilę później straciłem przytomność.
Gdy się ocknąłem byłem obolały i senny. Zszokowany zrozumiałem, że zdjęto ze mnie kombinezon. Leżał na podłodze pocięty. Obok niego znalazłem zegarek. Zgodnie z czasomierzem minęło dziewięć godzin od mojego wejścia do tego dziwnego laboratorium.
Odczuwałem lekkie swędzenie pod pachami. Gdy dotknąłem jednego z tych miejsc, poczułem jakąś narośl. Z drugiej strony tak samo. Co to do diabła jest, pomyślałem. Zrozumiałem, że poddano mnie jakiejś operacji. Co mi zrobili i po co? Już niedługo miałem się przekonać, bo właz się otworzył i pomieszczenie zaczęło napełniać się wodą.
W pośpiechu chciałem założyć maskę z powietrzem, ale okazało się, że jest zniszczona tak jak kombinezon. Byłem prawie pewny, że zaraz zginę. Gdy jednak cały pokój zalała woda, pojąłem niesamowitą rzecz. Mogłem normalnie oddychać. Wszczepiono mi skrzela!
Byłem wtedy w szoku, ale tak naprawdę, gdy się jakiś czas potem zastanawiałem to zyskałem niesamowitą rzecz, dzięki której mogłem swobodnie pływać pod wodą, ile czasu tylko zechcę.
&&&
Skierowałem się z powrotem do pomieszczenia, skąd były dwie drogi, jedna prowadziła do wyjścia. Byłem zaskoczony, gdyż korytarz na wprost dzięki lampom pulsował teraz jasnym czerwonym światłem, jakby mnie zapraszał.
Podpłynąłem i okazało się, że nic już nie blokuje drogi. Po przebyciu kilkunastu metrów znalazłem się w korytarzu nieco rozleglejszym. Woda była tu bardzo ciepła. Przede mną ujrzałem niezwykłą i zagadkową konstrukcję. Miała kształt koła i kręciła się niczym łożysko. Właściwie to kręciły się dwa koła w przeciwnych kierunkach, które tarły o siebie. Pomyślałem, że stąd temperatura wody jest wysoka. Wewnątrz tej zagadkowej maszyny miało miejsce jakieś dziwne zjawisko. Czerń powoli jaśniała aż stawała się biała, potem szarzała by znowu ściemnieć. Cały cykl trwał może dziesięć sekund.
Podpłynąłem bliżej i wtedy zaczęło mnie wsysać. Spanikowany chwyciłem okrągłą konstrukcję. Ta była tak gorąca, że musiałem ją puścić. Zostałem wessany do środka. Tam mechaniczne ramiona, które już widziałem wcześniej zaczęły obtaczać mnie niczym pająk muchę złapaną w sieć. Trwało to kilkanaście sekund i ostatecznie zostałem uwięziony w gumowatym kokonie. Poczułem jakbym leciał z ogromną prędkością, zakręciło mi się w głowie i poczułem jak żołądek podchodzi mi do serca. Kokon zaczął pękać. I nagle wszystko wróciło do normy. Mechaniczne ramiona rozerwały gumowatą substancję i oswobodziły mnie.
Znajdowałem się z powrotem głęboko w wodzie. Od razu pojąłem, że jednak w innym miejscu. Piach na dnie miał bowiem ciemniejszy kolor. Tuż za mną znajdowała się dziwna konstrukcja, identyczna do tej, która mnie wessała. Ale jakby wyłączona i nieaktywna. Po chwili zastanowienia byłem tego pewny.
Na dnie zauważyłem niezwykłe, czy to rośliny, czy zwierzęta. Przypominały glony, jednak gdy im się przypatrzyłem miały sporo niewielkich gadzich oczu, którymi co jakiś czas mrugały.
Zacząłem płynąć ku górze, cały czas oddychając skrzelami i muszę powiedzieć, że było to przyjemne i o niebo lepsze niż pływanie w skafandrze.
Na mniejszej głębokości ujrzałem niezwykłe ryby. Początkowo wziąłem je za unoszące się w wodzie patyki, jednak gdy podpłynąłem do nich spłoszyły się. Rozwarły płetwy, które miały idealnie gładko położone na ciele. Ich kolorystyka też się wtedy zmieniła. Zrobiły się czerwone jakby się zawstydziły albo przestraszyły.
Płynąłem dalej w górę i nagle po mojej lewej stronie, w oddali ujrzałem bardzo dużą rybę. Miała dziwną, osobliwą budowę ciała. Jej głowa była kulą, w której znajdował się wielki okrągły otwór gębowy, wypełniony dokładnie niezliczoną ilością drobnych białych zębów wyglądających jak szpikulce. Nie zauważyłem oczu. Reszta ciała ryby podłużna, na końcu rozdzielała się na dwoje ogonów i każdy z nich był zakończony olbrzymimi płetwami, które same mogły stanowić nawet trzydzieści procent masy całej ryby. Była jeszcze ciekawa osobliwość. Za rybą podążała ławica małych rybek wyglądająca jak kula mieniąca się kolorami tęczy.
Ryba poruszyła płetwami i zaczęła się do mnie zbliżać z niesamowitą prędkością. Ogarnął mnie paraliżujący strach. Gdy była kilka metrów ode mnie coś ją zatrzymało. Pływała na boki próbując ominąć przeszkodę. Jak się później okazało, w wodzie była zabezpieczająca siatka. Mogłem się rybie dokładnie przyglądnąć, byłem bowiem bezpieczny.
Znowu zacząłem płynąć ku powierzchni i po chwili się wynurzyłem. Na bezchmurnym niebie świeciło słońce. Przede mną była bezkresna woda. Natomiast, gdy się odwróciłem ujrzałem ląd.
Niedaleko, jakieś dwadzieścia metrów ode mnie zaczynała się plaża. Dalej w niewielkich skupiskach rosły drzewa.
Najważniejszą jednak rzeczą, którą zauważyłem była gigantyczna wieża skonstruowana z czerwonych prętów. Od razu pomyślałem, że dobrze byłoby się na nią nieco wspiąć, zobaczyłbym wtedy rozległy obszar lądu.
Podpłynąłem do brzegu i wyszedłem z wody. Następnie skierowałem się w stronę wieży.
Plaża nie kończyła się w naturalny sposób, nagle zaczynał się popękany betonowy plac, przez który powschodziły drzewa.
Dziwne były to drzewa. Dotknąłem pnia o kolorze złota i okazało się, że można się łatwo skaleczyć, gdyż kora była twarda jak stal i do tego w wielu miejscach miała bardzo ostre wystające krawędzie.
Liście drzewa miały fioletowy kolor i kształt rombów. Dodatkowo gałęzie u góry łączyły się ze sobą i ten zagajnik mógł być pojedynczą rośliną.
Idąc dalej zauważyłem jakieś zwierzę wielkości zająca. Poruszało się skacząc na dwóch nogach, ale oprócz nich miało cztery łapy. Spłoszyło się i z niezwykłą szybkością i zwinnością wdrapało na drzewo.
Gdy szedłem zwracałem uwagę na niezwykłą faunę i florę. Różniła się ona bowiem od mi znanej. Każda roślina i każde spotkane zwierzę było w znacznym stopniu inne, albo trochę inne. Byłem w całkiem innym świecie.
W końcu dotarłem do wieży. Zbudowano ją na kwadratowym placu z betonu o wielkości może piętnaście na piętnaście metrów. Piszę beton, ale jak wszystko tutaj było to coś innego, służącego jedynie jako beton i miało niebieskawą barwę.
Jego warstwa była znacznie grubsza, dlatego nie popękał pod wyrastającymi drzewami i ich korzeniami.
Na środku znajdował się mój cel, czyli wieża. Bardzo się ucieszyłem gdy zobaczyłem, że z boku niej znajduje się winda. Niewielka jednoosobowa. Przyszło mi jednak do głowy, że jej nie uruchomię. Okazało się to jednak możliwe i nadzwyczaj łatwe.
Winda zbudowana była z lekkich, cienkich elementów, które jednak były wystarczająco wytrzymałe.
Wszedłem do niej i zacząłem kręcić korbą, połączoną z jakimś dość skomplikowanym mechanizmem. Mocno zgrzytało, ale urządzenie spełniło swoją rolę. Widna zaczęła wznosić się ku górze.
Po chwili świetnie widziałem całą okolicę. Znajdowałem się na samym szczycie wieży. Była tu platforma z jakimś akumulatorem i długą na kilka metrów anteną.
Wiedziałem już, że znajduję się na wyspie i to niezbyt dużej. Zauważyłem w jednym miejscu jakieś zabudowania. W około był bezkresny ocean.
Gdy się napatrzyłem zjechałem windą na dół, mając w planie udać się do budynków, które widziałem z góry.
Pamiętając w którą stronę mam się kierować, ruszyłem. Idąc czerpałem wielką satysfakcję z poznawania tego innego świata. Tak jak wspominałem wcześniej, wszystko było tu dla mnie fascynujące. Charakterystyczne dla napotkanych zwierząt było to, że miały więcej kończyn. Napotkałem na przykład zwierzę przypominające sarnę, które poruszało się na ośmiu nogach. Innym razem zauważyłem na pniach pobliskiej grupy drzew białe bulwy z czerwonymi plamami. Zbliżyłem się i zauważyłem, że bulwy te na zmianę powiększają się i maleją. Tak jak ludzkie płuca w trakcie oddychania. Wyciągnąłem rękę i dotknąłem jednej. Nagle czerwone plamy rozwarły się i okazało się, że są to oczy. Wszystkie skupiły się na mnie. Minęły trzy sekundy i zwierzę oderwało się od pnia, by z głośnym skrzekiem rozłożyć skrzydła i odlecieć. Setki oczu z innych drzew skupiły się na mnie, tak samo na dwie, trzy sekundy i chmara tych dziwacznych ptaków, spłoszona w bardzo głośnym skrzeku wzleciała ku niebu.
Gdy dotarłem do celu wędrówki, moim oczom ukazał się jednopiętrowy budynek. Budowla była błękitnego koloru. Wysoka na trzy metry, z szerokim wejściem.
Zaczęła zżerać mnie ciekawość, więc bez zwłoki ruszyłem sprawdzić co jest w środku.
Było tam obszerne pomieszczenie z mnóstwem przeróżnych urządzeń. Na samym środku znajdował się duży uchwyt i tablica z metalową strzałką na niego wskazującą.
Lustrując otoczenie, podszedłem i podekscytowany chwyciłem za rączkę. Nacisnąłem, lecz nie udało mi się jej poruszyć. Spróbowałem jeszcze raz obiema rękami z całej siły. Teraz poszło. Mechanizm uruchomił wszystkie urządzenia. Zaświeciły się lampki w komputerach, usłyszałem buczenie aparatury. A nade mną zaświeciła się olbrzymia lampa, która musiała być czymś więcej niż zwykłą lampą. Najprawdopodobniej jakimś skanerem, bo na ekranach komputerów wyświetlił się mój szkielet i wewnętrzne organy.
Coś ukłuło mnie w plecy. Był to szpikulec, który zapewne pobrał próbkę mojego ciała.
Znajdował się tutaj też ekran z czymś bardzo podobnym do numerycznego zegara. W miarę jak zmieniały się na nim znaki, wyżej zaświecały się czerwone diody. Było ich bardzo dużo i pogrupowane, jak policzyłem po szesnaście. Doszedłem do wniosku, że to odliczanie. Zacząłem robić obliczenia patrząc na mój czasomierz. Jedna dioda zaświecała się po czternastu sekundach.
Niestety, nie posiadałem kalkulatora. Wyglądało jednak na to, że do końca odliczania mam sporo czasu. Musiałem wrócić do swojego świata, gdyż zaczął doskwierać mi głód. Z pewnością jednak chciałem tu wrócić.
Gdy wyszedłem z budynku zauważyłem, że na antenie na wieży pulsuje czerwone światło. Nie musiałem być geniuszem by zrozumieć, że sygnał do obcych został wysłany i przybędą za jakiś czas. Choć nie wiedziałem dokładnie kiedy.
&&&
Wróciłem do wody i zanurkowałem. Ku mojej radości, maszyneria dzięki której się tu dostałem była załączona. Znowu zostałem zawinięty w kokon i bezpiecznie wróciłem do swojego świata.
Przeczekałem dobę i znowu ruszyłem na wyprawę. Około jedna trzecia diod była zaświecona. Pozwiedzałem wyspę i ponownie wróciłem.
Wybieram się tam znowu. Nie mam pojęcia czy wrócę. Liczę na niezwykłą przygodę. Na pewno czas odliczany przez zegar obcych upłynął. Czy przybędą na wyspę? Zapewne tak.
Nie mam pewności, czy jeszcze tu wrócę.