
Kiedy poznałam biografię tytułowego bohatera, byłam pod wielkim wrażeniem. Chciałabym zatem podzielić się nią z Wami. :) Oprócz fantastyki wszystkie wydarzenia są oparte na faktach. Zapraszam, dziękuję i pozdrawiam. :)
Kiedy poznałam biografię tytułowego bohatera, byłam pod wielkim wrażeniem. Chciałabym zatem podzielić się nią z Wami. :) Oprócz fantastyki wszystkie wydarzenia są oparte na faktach. Zapraszam, dziękuję i pozdrawiam. :)
I nadszedł wreszcie ten dzień, kiedy Ortus, Pan Wchodzącego Słońca, miał po raz kolejny wskazać dziecko spośród dwustu, zaproponowanych przez Niebo, a będących jeszcze w łonach matek. Ku zdumieniu innych bóstw, jego dłoń pokazała syna ubogich rolników, pracujących na polach ryżowych wyspy Honsiu. Sejsaku, bo takie imię miało nosić dziecko, został zatem wybrańcem, któremu dane było dokonać w przyszłości rzeczy wielkich i zapisać na kartach historii imię swoje oraz nowego, boskiego ojca.
Chłopiec przyszedł na świat 9 listopada 1876 roku w niewielkiej wiosce Inawasziro. Jak nakazuje tradycja, Ortus pozostawił go po opieką rodziny i odszedł do Świata Bogów, aby powrócić za lat kilkanaście, gdy Sejsaku uzyska pełnoletność. Ze swych sług wybrał dwoje, aby nieustannie czuwali nad nim. Odtąd więc także dwa dobre, skrzydlate duchy, czerwony Flos i błękitna Lakrima, towarzyszyły wybrańcowi.
Jednakże zły Wesper, Duch Zstępującej Nocy, nie chciał pozwolić, aby przybrany syn Ortusa rósł w zdrowiu, więc knuł ciągle przeciw niemu, atakował znienacka, a to próbując zadusić maleństwo podczas snu, a to starając się zrzucić ze schodów czy z okna. Skrzydlaci opiekunowie stawiali czoła tym napaściom, niewidzialni dla śmiertelników, zawsze czujni i skupieni na powierzonej im misji.
Wtedy zezłoszczony Wesper przygotował podstępną zasadzkę celem zgładzenia chłopca. Gdy Sejsaku miał niecałe dwa lata, zły duch ukrył się w podłogowym japońskim kominku, zwanym „irori” i czekał sposobnej chwili. Matka chłopca, jak co dzień, udała się na pole do pracy, pozostawiając synka tym razem pod opieką jedynie głuchej, niedowidzącej babci i czteroletniej siostry.
To wystarczyło nienawistnemu Duchowi Zstępującej Nocy. Począł wzywać małego Sejsaku do wnętrza paleniska, pokazywać mu błyskotki, mamić słodkimi śpiewami. Czaił się i czekał, licząc na zwabienie chłopczyka i jego śmierć w męczarniach. Tym razem skrzydlaci opiekunowie byli bezradni, gdyż Wesper opanował myśli oraz wszystkie zmysły dwulatka. Dziecko, nieświadome zagrożenia, wpadło do rozpalonego kominka. Zniedołężniała babcia bezskutecznie próbowała mu pomóc, starając się jednocześnie ochraniać czteroletnią wnuczkę przed tym samym losem.
Błyskawicznie pojawił się Ortus, wezwany przez Flosa i Lakrimę.
– Precz, przeklęty łotrze! – wrzasnął Pan Wschodzącego Słońca, uderzając złotą laską po łbie złego ducha.
– Pomyliłeś się, Ortusie, wybierając tego chłopca, he, he, he! – rechotał z satysfakcją Wesper, kuląc się w kominku i trzymając rączkę krzyczącego Sejsaku.
– Daj mu spokój! Ja nigdy się nie mylę!
– Przecież to dziecię ubogich, tępych rolników! Ono nie przyniesie ci sławy ani splendoru!
– Milcz! Dokonałem już wyboru.
– Lecz był błędny, zrozum wreszcie.
– To jest mój przybrany syn i tak pozostanie! Osiągnie więcej, niźli ci się zdaje! Nie pozwolę go zabić!
– Kaleki nie przyda się nawet rodzinie.
– To się okaże! Precz, powiedziałem!
Zły duch zniknął.
Ortus otworzył podmuchem wiatru wszystkie okna i drzwi domostwa, spoglądając z troską na poranione dziecko, do którego nie był w stanie dotrzeć z uwagi na ogień (bo tego nie mógł dotykać). Wrzaski oparzonego chłopca dotarły do matki, Sziki, która przybiegła z pola i czym prędzej wyciągnęła synka, płacząc wniebogłosy.
– Co ja nieszczęsna uczyniłam! O, bogowie, pomóżcie! Błagam! W naszej wiosce nie ma lekarza! Niech mój synek przeżyje, błagam! Uczynię wszystko! Skoro nawet pozostanie kalekim po tym wypadku, poślę go do szkół, by się kształcił i zdobywał wiedzę! Przysięgam wam! Tylko błagam, niech nie umiera!
Dziecko było dotkliwie poparzone, a stawy lewej dłoni przywarły do siebie, straszliwie deformując obolałą rączkę. Kciuk był teraz całkowicie zespolony z nadgarstkiem.
Na rozkaz Ortusa i za zezwoleniem Świata Bogów, Flos i Lakrima błyskawicznie przemienili się w wędrownych sprzedawców, ofiarując zrozpaczonej Sziki zaczarowane maści i zioła, które stopniowo pozwoliły uleczyć rozległe rany chłopca.
Modlitwy zrozpaczonej matki i wstawienie się Ortusa zostały wysłuchane w Świecie Bogów. Chłopiec miał przeżyć ten straszliwy wypadek.
Sziki, ciągle wyrzucając sobie zaniedbanie synka, mimo ciężkiego położenia całej rodziny i braku rąk do pracy, dotrzymała obietnicy. Sejsaku w wieku siedmiu lat rozpoczął naukę w szkole podstawowej.
Bóg Ortus martwił się jednak o syna, dlatego przybrał postać nauczyciela i opiekuna, Sake Kobajasziego. Odtąd starał się być przy chłopcu zawsze, pomagając także jego rodzinie, zaś dwoje skrzydlatych służących odesłał do innych powinności. Wyłożył olbrzymią kwotę, dzięki której młodemu Sejsaku zoperowano lewą dłoń i chłopak odzyskał w niej siedemdziesiąt procent sprawności. Pod wrażeniem zdumiewających osiągnięć medycyny, młodzieniec zdecydował się wtedy studiować ten kierunek, dzięki czemu już w wieku dwudziestu lat został lekarzem.
Latem 1898 roku przeczytał powieść ”Portrety współczesnych studentów”, w której jego imiennik, noszący podobne nazwisko (Seisaku Nonoguchi), obiecujący student medycyny, tak samo, jak i on, stawał się coraz bardziej niemoralny, popadając w alkoholizm i oddając rozpuście, co ostatecznie doprowadziło do tragedii. Wstrząśnięty tym Sejsaku uznał to za znak, pochodzący wprost ze Świata Bogów, zdecydował zmienić swoje imię na Hidejo i porzucić dotychczasowe, hulaszcze życie.
Wespera denerwowały sukcesy młodzieńca. Nie potrafił przeboleć, że nie udało się zamordować go w domowym kominku. Teraz opracował nowy, niecny plan, aby zniszczyć mu karierę.
Oto bowiem, kiedy tylko lekarz Hidejo Noguczi zjawiał się w szpitalu, zły duch szeptał do ucha wszystkim: pielęgniarkom, lekarzom, a – nade wszystko – pacjentom:
– Brr, ale on ma dłoń!
– Ble, obrzydliwa ta jego ręka!
– Bogowie, ależ dziwoląg tu pracuje!
– Co za wstrętna pokraka z tego Nogucziego!
– Jak lekarz może operować takim kikutem?!
– Jeszcze gotów zarazę przenieść swoją dłonią!
– Tfu! Odrażający widok!
– Jego makabryczna ręka jest niebezpieczna!
– Czy to aby na pewno nie jest zaraźliwe?
– Lepiej, jeśli leczy ktoś inny, nie on!
– Nie chcę dłużej przyglądać się takiej ręce!
I rzeczywiście, Zły osiągnął zamierzony skutek. Lekarze i pielęgniarki odmawiali współpracy, pacjenci nie chcieli być leczeni przez ambitnego, lecz kalekiego Nogucziego, a Duch Nadchodzącej Nocy zacierał ręce z radości.
– Nie dam rady, muszę się poddać! – szeptał teraz z kolei do ucha zdolnemu lekarzowi Wesper, licząc na załamanie i popełnienie samobójstwa. – Tyle lat poświęcenia i wszystko na próżno. Najpierw izolowano mnie na uczelni, gdyż pochodziłem z rodziny chłopskiej, a teraz znowu moja ręka budzi odrazę u pacjentów oraz personelu medycznego szpitala. Trzeba mi zakończyć to nędzne życie, bo nic innego nie pozostało…
– Milcz! – zagrzmiał nagle Pan Wschodzącego Słońca, pojawiając się obok i odtrącając Złego. – Idź gnębić innych, mojemu synowi daj spokój!
– Zawsze nachodziłem twoich wybrańców, temu też nie odpuszczę! I kolejnym, których wskażesz w przyszłości. Takie już moje zadanie, Ortusie.
– Ja natomiast, jak zwykle, będę cierpliwie odpierał te ataki, z góry skazane na sromotną klęskę.
– Na klęskę? Udajesz, czy faktycznie nie widzisz? Ten wybór był omyłką. Spójrz tylko na owego kalekę. Już go wyrzucono z tylu szpitali, odmówiono współpracy, nie znajdzie w kraju miejsca dla siebie – zarechotał Wesper.
– Mylisz się. I ja znowu twoje niecne knowania przekuję w jego spektakularny sukces!
– Nie rozbawiaj mnie! Jaki sukces? Japonia go izoluje, czy tego nie dostrzegasz, Ortusie?!
– Łżesz, nikczemniku! Japonia przez wieki będzie czcić jego imię! Obsypie najwyższymi orderami, stworzy muzeum, postawi mu pomniki i umieści podobiznę na banknocie, oddając hołd, niczym cesarzowi. A ty gryźć będziesz swe szponiska z bezsilnej wściekłości!
– Bredzisz!
– Nie, podły duchu! Jednakże, i tak, na złość tobie, wykorzystam obecną sposobność, aby Hidejo poszerzył swoją wiedzę i dostąpił jeszcze większych zaszczytów.
– Nie pozwolę ci na to!
– Ty? – Ortus spojrzał z szyderczym uśmiechem na czarnego Wespera. – Ty możesz co najwyżej krzyczeć z bezsilności. Zabiorę go do siebie wyłącznie wtedy, kiedy sam o tym zadecyduję i kiedy go powiadomię. Ten czas dopiero nastanie. A teraz właśnie wysyłam mojego syna wprost do Ameryki!
W grudniu 1900 roku na pokładzie statku młody Hidejo Noguczi odpłynął zatem z Jokohamy do Stanów Zjednoczonych. Rozpoczął tam pracę w instytucie badawczym, dokonując przez kolejne lata istotnych odkryć w dziedzinie medycyny. Błyskawiczna kariera uzdolnionego lekarza japońskiego zaowocowała prestiżowymi odznaczeniami, a nawet kilkukrotnymi nominacjami do Nagrody Nobla.
Hidejo Noguczi przez lata prowadził żmudne, zakrojone na szeroką skalę badania nad jadem węży, a także krętkami kiły, chorobami tropikalnymi, jaglicą, polio i wścieklizną.
Opublikował kilkaset artykułów naukowych, prowadził wykłady nawet w Europie, dzięki niemu bakteriologia zmieniła swój obszar działania, wykraczając zdecydowanie poza dotychczas przyjęte ramy i wspomagając między innymi psychiatrię.
Był tytanem pracy, mógł całymi tygodniami nie spać, wykonując bez wytchnienia badania i, jednocześnie, wyniszczając tym zbyt szybko organizm. Laboratorium tak naprawdę istniało już nawet w jego domu, na co przymykała oko ukochana żona, poślubiona w 1912 roku w tajemnicy nawet przed najbliższymi, Amerykanka Mary Dardis.
Lubiła mu czytać, gdy pracował. Pytała wtedy:
– Chcesz, to poczytam ci „do mikroskopu”, dobrze? Wolisz dziś Szekspira, Tołstoja, czy może…
– Dziś Szekspir – odpowiadał z uśmiechem.
Oprócz prac badawczych interesował się malarstwem, fotografią, mówił biegle po japońsku i angielsku, ale znał także język niemiecki, hiszpański, duński, holenderski, francuski i mandaryński. Badania prowadził na terenie obu Ameryk, Afryki i Azji.
A dumny Ortus spoglądał z oddali na jego talent oraz sukcesy i cieszył się z bezsilnej wściekłości Ducha Nadchodzącej Nocy.
W 1915 roku Hidejo otrzymał w Japonii odznaczenie, sławiące jego boskiego ojca, Order Wschodzącego Słońca, a także Nagrodę Cesarską. Bóg Ortus dopiął swego.
Podczas pobytu w Afryce w maju 1928 roku Noguczi zaraził się badaną tam żółtą febrą.
– Synu, już czas – powiedział wtedy Pan Wschodzącego Słońca, ukazując mu się po raz pierwszy w prawdziwej postaci nie we śnie, lecz na jawie. – Dokonałeś wielu wspaniałych odkryć, przyczyniając się tym do uratowania rzeszy chorych. Uczyniłeś tak wiele dobrego, zapisałeś się w historii świata, upamiętniłeś także moje imię. Wypełniło się twoje przeznaczenie.
– Lecz chciałbym jeszcze. Mam tyle zaplanowanych zadań, celów, badań laboratoryjnych, prac… Nie mogę tego tak po prostu zostawić. Oni mnie potrzebują.
– Już oddałeś im zbyt wiele. Każde poświęcenie ma granice. Trzeba odpocząć.
– Nie znam tego słowa. Nie potrafię odpoczywać.
– Najwyższy czas się nauczyć.
– Czy nie mógłbym po prostu położyć się i zasnąć? A potem wstać i pracować dalej?
– Tym razem już nie, synu…
– Dlaczego?
– Bo organizm nie potrafi tego wytrzymać. To dla niego stanowczo za wiele.
– Ale ja dam radę, znam siebie, potrafię. Wiem, że potrafię… – próbował jeszcze oponować.
– Nie zdołasz. Żaden organizm by nie zdołał.
– Nie rozumiem – odparł zdumiony naukowiec.
– Wkrótce zrozumiesz – stwierdził z uśmiechem bóg i zamknął oczy syna, całując go w czoło, po czym obaj zniknęli, odchodząc do Nieba.
A imię Hidejo Nogucziego, kalekiego geniusza z ubogiej rodziny japońskich rolników, stało się symbolem niezłomnej walki o to, co należne, za wszelką cenę i pomimo wszystko.
Na zdjęciu: słynny bakteriolog z matką Sziki; Wikipedia
Cześć, bruce
Bardzo dobre opowiadanie. Zręcznie wplecione motywy fantastyczne. Zastanawiam się nad tym kilkutygodniowym brakiem snu. Z wyboru, kosztem zdrowia człowiek poświęcił się dla innych. Przyznam, że nie znam biografii bohatera, i do końca nie potrafię się jednoznacznie odnieść do tego typu zachowania. Wnioskuję jedynie z Twojego opowiadania, że spalił się dla sprawy. Nic więcej nie będę dodawał.
Pozdrawiam
Witaj Bruce,
Koncept jest świetny, w przypadku niektórych, wybitnych jednostek wydaje się, że Bogowie musieli w jakiś szczególny sposób mieć nad nimi pieczę!
Bardzo dobrze się czytało, nie zauważyłem zgrzytów.
Śliczna nazwa Bóstwa: Pan Wschodzącego Słońca.
Przy okazji tak ciekawego tekstu o wybitnym potomku Nipponu, polecam książkę "Kamikadze, Boski Wiatr" Bohdana Arcta, niedawno odświeżoną w formie audiobooka. To historia lotnika, która wspaniale ukazuje różnice kulturowe pomiędzy Europą i Japonią.
Serdecznie Pozdrawiam!
Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...
Bardzo dziękuję, Heskecie, rzeczywiście tytani pracy potrafią czasem “spać” wręcz na stojąco/siedząco, nadal wykonując przy tym swoje obowiązki. :) Oczywiście – to dla organizmu żaden odpoczynek. Pamiętam także sprzed lat program Manna i Materny, w którym gość opowiadał o wstrząsającym pobycie w więzieniu południowoamerykańskim – tam co noc, aby przeżyć, spało się z jednym okiem czujnym i stale otwartym. :)
Piotrze_jbk, dziękuję za polecenie oraz miłą opinię, znam tę książkę. :) Ogólnie kamikadze byli moim zdaniem szczególnymi typami osobowości. :)
Pozdrawiam Was serdecznie. :)
Pecunia non olet
Zajmująco opisałaś dzieciństwo, dorastanie i karierę Hidejo Nogucziego, a umiejętnie włączając w opowieść wątek fantastyczny pokazałaś też odwieczną walkę dobra ze złem.
Wyłożył olbrzymią kwotę, dzięki której nastoletniemu Sejsaku zoperowano lewą dłoń… → To słowo nie ma racji bytu w tym opowiadaniu. Opisujesz wypadki mające miejsce w końcu XIX wieku, a określenie nastolatek pojawiło się dopiero w drugiej połowie XX wieku.
…i wspomagając m. in. psychiatrię. → …i wspomagając między innymi psychiatrię.
Nie używamy skrótów.
…wyniszczając tym zbyt szybko swój organizm. → Czy zaimek jest konieczny?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję bardzo, Regulatorzy, za Twój poświęcony czas, zaraz poprawiam, pozdrawiam Cię serdecznie. :)
Pecunia non olet
Bardzo proszę, Bruce. Miło mi, że uwagi się przydały. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Zawsze się przydają, Regulatorzy. I raz jeszcze bardzo serdecznie Ci za nie dziękuję.
Pecunia non olet
Cześć Bruce! Wreszcie jestem z rewizytą. Czy to realizm magiczny, czy raczej rzeczywistość subtelnie zaklęta? Styl nieco sprawozdawczy, ale całkiem nieźle to współgra z tematyką, która wzięłaś na warsztat. Inspiruje, motywuje, daje nadzieję, że wbrew przeciwnościom można osiągnąć naprawdę wiele, jeżeli będzie się konsekwentnie dążyć do celu.
Trochę zabrakło mi bohatera, bo widzieliśmy go jedynie przez pryzmat igrzysk bogów, dopiero pod koniec mogliśmy ledwie przez chwilę poznać jego punkt widzenia. Za to dialogi japońskie, zmagania jak z prawdziwej mangi ;-)
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Szalenie miła opinia, serdeczne dzięki, Krarze85. :)
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Ave, Bruce!
Opowiadanie spokojnie mogłoby wejść do zbioru mitologii japońskiej, chociaż bohaterem jest prawdziwa postać. Momentami miałem poczucie zbyt dużego streszczania faktów historycznych, ale w ogólnym rozrachunku czytało się bardzo dobrze.
Osobiście trochę inaczej rozłożyłbym akcenty w fabule. Doskonale pokazałaś machinacje bogów i to, że nawet najzdolniejsi z nas są jedynie pionkami w ich grze, ale jednocześnie samego Nogucziego trochę zostawiłaś na bocznym torze.
Niemniej, troszkę ponarzekałem, ale opowiadanie mi się spodobało, a dodatkowo dowiedziałem się o istnieniu wybitnej i inspirującej postaci. Klikam i oczekuję kolejnych Twoich tekstów;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ave, Cezarze!
Ogromnie się cieszę, bardzo dziękuję. :) I ja nie znałam tej postaci, byłam nią zafascynowana i stąd pomysł na to opowiadanie. :)
oczekuję kolejnych Twoich tekstów;)
Aż się boję przyznać, że po trzech dniach zamieściłam kolejny tekst…
Pozdrawiam serdecznie.
Pecunia non olet
Kolejny ciepły tekst, bardzo w Twoim stylu. Miło się czyta, że dobro zwycięża, bez względu na przeszkody. Ech, żeby tak jeszcze zawsze w realu się działo…
licząc na zwabienie niemowlęcia i jego śmierć w męczarniach.
Dwulatek to już nie niemowlak, powinien nieźle mówić.
Babska logika rządzi!
Bardzo mi miło, Finklo, dziękuję Ci. :)
Dwulatek to już nie niemowlak, powinien nieźle mówić.
Masz rację, zmienię to określenie. :) Przyznam szczerze, w źródłach spotykałam różne dane: od rocznego, poprzez półtora, do dwóch lat włącznie. Najczęściej występowała informacja o niecałych dwóch latkach i taką zamieściłam.
Cały ten wypadek od początku napawał mnie niewiarygodnym wręcz przerażeniem, szukałam zdjęć tego kominka, próbowałam to sobie wyobrazić. Może dziecko wtedy spało (i poruszało się niemrawo po podłodze we śnie, zbliżając do źródła ciepła), a babcia i siostra – także? Trudno powiedzieć. A może krzyczało i wzywało pomocy dopiero później? Fakt, że wpadło i że obrażenia były bardzo poważne.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Czytałem parę twoich tekstów, ale ten na razie jest najlepszy według mnie. Zawsze można dowiedzieć się czegoś nowego z twoich opowiadań. Choć historia to nie moja bajka, czytało się bardzo dobrze. Pozdrawiam.
Adexxie, cieszę się bardzo; historia jest zmienna i niewdzięczna, nigdy zbytnio za nią nie przepadałam (dlatego skończyłam te właśnie studia :) ), ale podczas szukania szczegółów w biografiach, można odkryć wiele ciekawostek. :) Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Hej bruce!
Ortus otworzył podmuchem wiatru wszystkie okna i drzwi domostwa, spoglądając z troską na poranione dziecko, do którego nie był w stanie dotrzeć z uwagi na ogień. Wrzaski oparzonego chłopca dotarły do matki, Sziki, która przybiegła z pola i czym prędzej wyciągnęła synka, płacząc wniebogłosy.
Tutaj mam wątpliwość – dlaczego matka mogła wyjąć dziecko z pieca, a bóg nie? Tzn. rozumiem, że to specyfika bóstwa, ale mogło być to wyjaśnione w stylu “przecież jako bóg nie mógł dotykać śmiertelników”/ “będąc bogiem nie mógł ingerować w świat fizyczny” itp.
Latem 1898 roku przeczytał powieść ”Portrety współczesnych studentów”, w której jego imiennik, noszący podobne nazwisko (Seisaku Nonoguchi), obiecujący student medycyny, podobnie, jak i on, stawał się coraz bardziej niemoralny, popadając w alkoholizm i oddając rozpuście, co ostatecznie doprowadziło do tragedii
podobne te podobnie :)
Opowieść niby zwyczajna i niedynamiczna, ALE doskonała inspiracja i pomysł, a przede wszystkim świetnie poprowadzona narracja opowieści, zupełnie oddająca klimat legendy lub przypowieści. Dzięki temu tekst dokładnie jest tym, czym jak zakładam, miał być. Brawo!
Ponieważ w powyższych elementach widać Twój dobry warsztat, to nie pozostaje mi nic innego jak kilkać (bo chyba jeszcze zbieramy kliki pod tym tekstem?).
Pozdrawiam!!
Beeeecki, co do ratowania chłopca, napisałam, że Ortus nie mógł pomóc ze względu na ogień, ale w takim razie jeszcze dopiszę, że nie mógł dotykać ognia. Powtórzenie już usuwam. Bardzo dziękuję za wskazówki oraz tak miłe słowa i klik, choć piszę głownie po to, aby zaciekawić. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
bruce – jesteś niesamowitą ostoją historii. Piszesz na tyle zachęcająco, że każde opowiadanie wciąga. Myślę, że to Twoja pasja to czyni. Poprzednicy uchwycili już niedociągnięcia, zatem ja widzę już tylko świetne opowiadanie, dlatego idę prosto do klikarni.
Pozdrawiam ciepło – Gocha
"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem
Bardzo wielkie dzięki, GOCHAW. Ja mam pasji niewiele, lecz dostrzegam ciekawe wycinki historii i chętnie się nimi dzielę. :) Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
bruce
że tak pozwolę się wtrącić,
dostrzegam ciekawe wycinki historii i chętnie się nimi dzielę
i znakomicie to wychodzi! Bardzo szanuję taki pomysł na pisanie tekstów! A patrząc na to, jakie smakowite, wcale nieoczywiste wycinki wybierasz, to trzeba przyjąć, że co najmniej masz smykałkę do historii i pasję do pisania!
Pozdrowionka!
Serdeczne dzięki, Beeeecki, z pewnością prawdziwy pasjonat historii (którym ja niestety nie jestem) znajdywałby dużo ciekawsze i bardziej soczyste kąski historii, ale staram się wynajdywać, co tylko mogę. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Bruce, znajdowane przez Ciebie kąski historii są smakowite, w dodatku umiejętnie doprawione fantastyką. Dobrze, że w Bibliotece. :)
Bardzo dziękuję, Koalo75. Najważniejsze, że się podobało. :)
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Ciekawe czy jego ostatnie słowa to faktycznie “nie rozumiem” czy to tylko taka legenda (jak to zwykle bywa z takimi cytatami) ;)
Samo opowiadanie niespecjalnie mnie porwało :( niemniej zainteresowało mnie to do poczytania o Noguchim, dzięki!
Grzelulukasie, dziękuję i cieszę się, bo chciałam głównie zainteresować jego postacią, zatem udało mi się. :) Legenda tak mówi, a – czy to prawda? – trudno stwierdzić. :)
Pozdrawiam serdecznie Bytomianina – zawsze z nostalgią myśląc o Bytomiu, w końcu spędziłam tam kilkadziesiąt lat życia – najpierw jako uczennica LO, potem ucząc w nim. :)
Pecunia non olet