
Wizja pierwszego kontaktu w warunkach polskich.
Wizja pierwszego kontaktu w warunkach polskich.
Zwiastuny
W siedzibie Narodowej Agencji Kosmicznej od rana panowało niezwykłe poruszenie. Ojciec doktor Kopernik, od niedawna Dyrektor nowopowstałej instytucji rządowej, zastanawiał się nad wagą i znaczeniem otrzymanych informacji. Rozum nakazywał mu je zignorować, w końcu Pan stworzył tylko ludzi. Tak napisano w Piśmie. Z drugiej jednak strony dane, które napływały coraz szerszym strumieniem, potwierdzały tę nieprawdopodobną hipotezę.
Póki co jednak był to tylko powtarzający się, sekwencyjny sygnał radiowy.
Kopernik odmówił Ojcze Nasz, pomodlił się do Ducha Świętego i spojrzał na zegarek. Szwajcarski cud mikromechaniki z wiecznym kalendarzem.
Dochodziła pora obiadu.
Co by tu zjeść? – zastanowił się i wezwał swojego zastępcę.
Kiedy ten przyszedł, zapytał wprost:
– Co proponujecie w zaistniałej sytuacji, profesorze Koniecpolski?
Jan Koniecpolski, szczycący się nie tylko szlacheckim rodowodem, ale również wieloma publikacjami naukowymi z zakresu etyki naukowej i filozofii nauki, spojrzał pytająco najpierw na ojca Kopernika, potem na wiszący na ścianie krzyż, po czym ponownie na ojca. Był dumny, że pracuje w Agencji, podobnie jak napawało go niezwykłą satysfakcją, że mógł obcować z uczonymi pokroju ojca doktora Kopernika. A Dyrektorem NAK mógł zostać tylko ktoś z takim nazwiskiem. No i znaleźli, tyle, że doktora teologii i jezuitę w jednej osobie. W tym wyborze tkwiła jednak jakaś nieprzenikniona mądrość, zapewne zesłana przez Ducha Świętego. Któż wszak mógł lepiej zgłębić i pogodzić sprawy ludzkie i niebiańskie, a jednocześnie nie popaść w zwątpienie czy herezję? Jezuici od wieków znani byli z niezwykłej umiejętności nawiązywania kontaktów z obcymi, nieznanymi kulturami. W efekcie niemal żadna z nich nie przetrwała nienaruszona, co tylko potwierdzało trafność wyboru.
– Bo ja wiem, trzeba kogoś o tym poinformować.
Kopernik pokiwał głową.
– Widzicie Koniecpolski, tyle to i ja wiem. Pytanie tylko: kogo? I od tego właśnie jestem ja. Żeby kogoś o tym poinformować. Żeby wiedzieć, komu zaufać. Zatem kogo proponujecie?
– Może media? Ludzie powinni wiedzieć.
– Zwariowaliście? – dyrektor wstał zza biurka, wyjrzał przez okno na ulicę i splótł ręce jak do modlitwy. Widok z ostatniego piętra Sky Tower na główną ulicę stołecznej metropolii był imponujący. Drapacz chmur wybudowano w sąsiedztwie siedziby stołecznego metropolity. Kopernik czuł się trochę jak Pan, spoglądając z wysokości na wiernych codziennie przemierzających ulice tego miasta. Ależ Bóg musi mieć widok z góry – pomyślał z rozczuleniem.
– Podejdźcie tu Koniecpolski.
Profesor usłuchał polecenia.
– Spójrzcie. Co widzicie?
Koniecpolski zmarszczył czoło, pokiwał głową i odparł nie do końca przekonany:
– Wiernych.
– Brawo! Nieprzebrany tłum wiernych! Teraz wyobraź sobie, co musi widzieć nasz Pan na niebiosach.
– Nie potrafię – Koniecpolski pokiwał głową z powątpiewaniem.
– Ano właśnie! No bo i jakimże sposobem. I co Pan dał temu ludowi na dowód swej wielkości i wszechwiedzy?
Profesor poczuł w ustach suchość. Czyżby kolejny egzamin?
– Pismo Święte i Jezusa.
– Dokładnie! – Kopernik pokiwał palcem. – Widzę, że nauka nie idzie w las. Gdyby to było korzystne i dobre dla wiernych, o czym zapewne nasz Pan doskonale wie, ogłosiłby publicznie o swoim istnieniu czy nadejściu. Ale tego nie zrobił. Dlaczego?
– Dyrektorze, zapewne wiecie to lepiej, aniżeli ja.
– Bo gdyby podać tak dużą dawkę transcendentnej i metafizycznej wiedzy tym ograniczonym, przeważnie tępym umysłom, nie wiadomo, to Bóg raczy wiedzieć, co by się stało? Dlatego musimy się zastanowić, kogo najpierw poinformować? Koniecpolski, jakich ludzi jest więcej: mądrych czy głupich?
– Raczej tych drugich.
– No widzisz, Koniecpolski. Zatem najpierw trzeba znaleźć kogoś mądrego, kogo się o tym poinformuje. My już wiemy, nasi sojusznicy też.
– Rosjanie pewnie też.
– Oczywiście, że wiedzą. Kto wie, czy to nie ich robota?
– Dane pochodzą z przestrzeni, ojcze.
– Z nieba, jeśli już, Koniecpolski! – pokiwał palcem Kopernik i się przeżegnał.
– Dokładnie to chciałem powiedzieć.
– Tam jest mnóstwo amerykańskich, ruskich, chińskich i diabli wiedzą jakich jeszcze innych satelitów. Można manipulować, infiltrować, przekazywać i zniekształcać dane. Sami zresztą wiecie, zatem kogo mądrego proponujecie?
Koniecpolski zamyślił się na chwilę. Po jaką cholerę w ogóle było ruszać ten temat? Trzeba było go zostawić NATO czy Ruskim. Co nam do tego? A teraz musi odpowiadać na takie pytania.
– Może prezydenta?
– Którego?
– No, naszego.
– A co on może tu poradzić? Pojedzie tam z wizytą? Zaprosi ich tu?
– Czemu nie, pokazałby pałac prezydencki, nasz wkład w cywilizację by przedstawił, małżonkę.
– Tak, świetnie. Ale to potem, potem. Najpierw trzeba, aby ktoś opracował jakąś strategię obrony i działania.
– A to nie nasze zadanie?
Ojciec westchnął i ponownie złożył ręce jak do modlitwy.
– Koniecpolski, dobry z was i poczciwy człowiek, ale nieżyciowy. Po pierwsze brak nam środków – na chwilę urwał, gdyż w jego głowie zakiełkował świetny pomysł: może uda się przy okazji zdobyć dla Agencji dodatkowe fundusze? – A po drugie: po co sobie przysparzać dodatkowych kłopotów? Niech inni działają, zatem kto?
Koniecpolski analizował wypowiedź Dyrektora, podczas gdy ten notował coś na papierze.
– Poza tym – kontynuował po chwili Kopernik – skąd mamy wiedzieć, co w takiej sytuacji robić? Musimy na nowo odczytać Pismo, poszukać tam wskazówek. Zapytać kogoś z jakiejś uczelni technicznej.
– No to premiera.
– On sam nie będzie wiedział, co robić. Pasowałoby jeszcze ministra obrony. Ale to jest dobry trop, Koniecpolski. Zadzwonię do kancelarii premiera. Ale najpierw… najpierw musimy zwołać naradę u arcybiskupa!
Narada w Episkopacie
Treść narady została chwilowo utajniona.
Narada u premiera z udziałem ministra obrony i innych wpływowych osób w państwie
– Kto o tym już wie? – premier zapytał otwarcie.
Po niemal dwugodzinnym oczekiwaniu na przyjęcie u szefa rządu Koniecpolski, zaszczycony faktem, że zaproszono go na spotkanie, chrząknął. Ustalono wcześniej, że kwestie naukowe i techniczne będzie objaśniał on, natomiast sprawy najwyższej wagi Dyrektor Kopernik, któremu wedle powszechnie panującej opinii stanowisko powierzono tylko ze względu na niezwykle medialne i historyczne nazwisko.
– Oprócz nas zapewne inni. Dane spływają już szerokim strumieniem do największych placówek badawczych na całym globie, gdzie są analizowane i przetwarzane.
– A wy?
Koniecpolski spojrzał pytająco na Dyrektora Kopernika i pozostałych zebranych. Miał nadzieję, że pytanie premiera skierowane było do ogółu.
– No wy, Narodowa Agencja Kosmiczna. Co z tymi danymi robicie?
Koniecpolski nagle pożałował nazwiska, dziedzictwa rodowego i stanowiska. Trzeba było siedzieć w archiwum i się nie wychylać, jak nakazywał dziadunio.
– A niby co mamy robić? Czekamy na rozwój wypadków.
Premier poprawił się niespokojnie w fotelu, przesunął zdjęcie stojące na biurku i zaczął czyścić okulary chusteczką.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Wszyscy wpatrywali się z uwagą w Koniecpolskiego.
– Chyba macie jakieś superkomputery, centrum przetwarzania danych, teleskop na dachu biurowca? – premier nie ustawał w dociekaniach.
Koniecpolski poluzował krawat. Wprawdzie nie pierwszy raz słyszał o takim sprzęcie, ale z tego co wiedział, mieli go Amerykanie, Francuzi czy Izrael. Ale nie oni.
– Panie premierze – sytuację postanowił ratować Kopernik. – Nasza placówka jest w stadium rozwoju, trwają prace koncepcyjne i organizacyjne. Dobór personelu to także wymagający wielkiej uwagi i roztropności proces. Trzeba wybrać poważne, uznane w świecie nauki i społeczeństwa nazwiska. Jeszcze nie zakupiono specjalistycznego sprzętu, w związku z czym należy rozpisać przetargi. Pracujemy na tym, co mamy.
– A co macie? – zainteresował się obecny na spotkaniu szef obrony.
– Kilka laptopów, a przepiękny i podkreślający patriotyczny motyw logo już wyłoniliśmy w konkursie. Poza tym smartfony, drukarki i takie tam biurowe drobiazgi. No i wspaniałą siedzibę w Sky Tower z neogotycką kaplicą i przestronnymi biurami.
Premier pokiwał głową i spojrzał na szefa obrony. Po chwili milczenia szef rady ministrów zagadnął:
– Cóż zatem? Co możemy zrobić?
– Proponujemy czekać – wyjaśnił Kopernik. – Poczekajmy i zobaczmy, co zrobią inni. Zapewne mają jakiś plan.
– A my nie mamy? – zirytował się premier. – Przecież po to powołano Narodową Agencję Kosmiczną.
– Mamy za małe fundusze – wyjaśnił zwięźle Kopernik. Nie chciał przypominać premierowi faktycznego celu powołania NAK. W końcu kto przy zdrowych zmysłach wierzył w istnienie pozaziemskiej cywilizacji i wydawałby pieniądze na jej badanie? Chodziło o transfer środków budżetowych na inne, bardziej użyteczne i szczytne cele. W tym kraju stało się to ostatnio popularne i skuteczne. Poza tym nikt o nic nie pytał, zwłaszcza o postępy w badaniach nad kosmosem i obcymi cywilizacjami. Aż do teraz!
– A więc to tak!? – premier rozsiadł się wygodniej w fotelu. Poczuł wreszcie przysłowiowy grunt pod nogami. – Zatem przychodzicie po fundusze! Zapewne wszystkie agencje kosmiczne na świecie potrzebują większych funduszy. A my potrzebujemy funduszy na wzmocnienie potencjału sił lądowych. Minister obrony ma już plan, prawda?
Szef departamentu obrony poprawił się w fotelu i skinął głową.
– Naturalnie, panie premierze. Mamy plan zakupu nowych czołgów i myśliwców.
– Czołgi miały być używane – wtrącił premier.
– Tak, znaczy używana konstrukcja, ale sam czołg nowy. A samoloty oblatane, przez to sprawdzone i bezpieczniejsze.
– Tak – premier pokiwał głową z uznaniem. – To jest właśnie dobry plan. Panowie, a wy co? Zamiast powiedzieć coś konstruktywnego, chcecie pieniędzy. A skąd ja mam je brać? Nasi sojusznicy z zachodu znowu wstrzymali nam fundusze.
– To za co będą czołgi i myśliwce? – zagadnął wyraźnie zdezorientowany Koniecpolski.
– Jak to za co!? – oburzył się premier. – Za pieniądze z funduszy.
– Ale ich nie ma… na razie? – Koniecpolski zrozumiał, że wkroczył na grzęski teren.
– Ależ oczywiście, że będą, ale później. Podobnie, jak czołgi i samoloty. Teraz nam niepotrzebne, więc mamy czas, żeby przygotować dla nich infrastrukturę i wydrukować pieniądze. A w międzyczasie zrobi się kilka konferencji, pokaże parę czołgów w tle. I tak nikt się nie zorientuje.
– To znaczy? – zainteresował się minister spraw wewnętrznych, również obecny na zebraniu. Jego notowania w strukturach partii i sondażach wzrosły wyraźnie po rozwiązaniu kryzysu migracyjnego i zaprowadzeniu spokoju na wschodniej granicy. Jego plan okazał się genialny w swej prostocie. Pod granicę podstawiono autokary, a każdego z imigrantów pytano, czy chce ujść do naszego kraju. Kiedy ten odpowiadał, że nie chce tu ujść, pobierano opłatę, wydawano bilet, pakowano do autokarów i przewożono pod granicę zachodnią. Tam wszystkich wysadzano. W ten sposób udało się kilku firmom przewozowym, wyłonionym w formie przetargu publicznego, nieźle zarobić. Granica wschodnia na powrót opustoszała a przy okazji wyszło na jaw, że nikt nie chce ujść do naszego kraju. Podobno Niemcy i Francuzi, doceniając geniusz naszego ministra zrobili dokładnie to samo i ostatecznie uchodźcy, po długiej acz komfortowej podróży, wylądowali wczesnym latem na plażach Normandii. Cały świat docenił humanitaryzm tego rozwiązania. Kiedy zakończono budowę muru, na granicy nie było już żywej duszy, nie licząc podglądających zza drzew, podejrzliwych wschodnich sąsiadów i miejscowych, którzy nie wiadomo kiedy pokradli kilometry drutu.
Premier pokiwał głową. Że też musi im tłumaczyć takie oczywiste sprawy.
– Zanim te czołgi sprowadzimy, musimy postawić dla nich hangary. Te, które mamy, są za wąskie – wyjaśnił premier.
– Za wąskie – powtórzył stale obecny przy premierze rzecznik rządu.
– Poza tym potrzebne będą cysterny na paliwo no i samo paliwo.
– Cysterny i paliwo – powtórzył rzecznik, podkreślając wagę informacji.
– Cysterny i paliwo? – zdziwił się minister spraw wewnętrznych. – A po co? Przecież stacji benzynowych nam w kraju nie brakuje. Nawet nimi zarządzamy. Podobno.
– Jak to po co – premier rozłożył ręce i roześmiał się serdecznie, podobnie jak minister obrony i rzecznik. Tylko Kopernik i Koniecpolski czuli się tu nie na miejscu, ale postanowili siedzieć cicho i dowiedzieć się jak najwięcej o obecnej strategii obrony lądowej. – A na czym mają jechać? Musi być paliwo i cysterny na to paliwo. Trzeba rozpisać przetargi, zastanowić się, kto ma wygrać.
– A nad czym tu się zastanawiać? – wtrącił się minister spraw wewnętrznych.
– No właśnie – premier klasnął w dłonie. – Zaczynasz kojarzyć po naszemu.
– Ale co kojarzyć? Nie mamy cystern i paliwa? – minister nie ustawał w dociekaniach.
Premier pokiwał z politowaniem głową i spojrzał na ministra obrony.
– Wyjaśnij mu to.
Minister rozsiadł się wygodniej.
– Szczegóły zna mój zastępca. Poproszę go, aby tu przyszedł.
Premier skinął głową. Minister wyjął telefon i zadzwonił.
– Za chwilę będzie.
– A zatem? – tu premier zwrócił się do pozostałych. – Sugestie?
– Ja bym ich zaczął podsłuchiwać – powiedział minister spraw wewnętrznych.
– Świetny pomysł! – ucieszył się premier.
– Wiem, że świetny, ponieważ jest mój – wyjaśnił z poważną miną minister spraw wewnętrznych.
– Jak na niego wpadłeś? – zapytał rzecznik.
– Czytałem, że tak robią Ruscy i Białorusini.
– Gdzie? – zainteresował się premier.
– U nas – wyjaśnił minister.
– Nie pytam, gdzie podsłuchują, tylko gdzie to przeczytałeś? Nie wiedziałem, że się o tym rozpisują.
– W Świecie Komputerystyki – odparł minister. To taka specjalistyczna, naukowa gazeta.
– Jak to robią? – premier był zniecierpliwiony.
– Normalnie – minister rozłożył ręce. – Jedni drugich podsłuchują, a potem wymieniają się informacjami i sprawdzają, czy to prawda. Ewentualnie monitorują fejsa i tweeta. Podobno komuś parę emaili zhakowali, ale to każdy głupi potrafi. Ale to już kwestie szczegółowe, a nie mam do nich głowy.
– Genialne! – premier był podekscytowany. – Potrafimy to naprawdę zrobić?
– Jasne! Wystarczy, że kupimy od Chińczyków oprogramowanie do smartfonów używanych u nas i technologię komórkową!
– Dużo to może kosztować? – premier był coraz bardziej zainteresowany kwestią tak prostego w środkach i skutecznego podsłuchu.
– A kogo to obchodzi? Dzisiaj najważniejsza jest informacja! Inflacja robi swoje, pieniądz traci na wartości. Powie się, że kupujemy sprzęt medyczny do nasłuchu, który zastąpi stare stetoskopy.
– O tej inflacji to gdzieś czytałem – mruknął pod nosem premier. – Ale niedawno podobno ją zbiliśmy.
– Chyba zabiliśmy – wtrącił się szef obrony. – Zbijać to można bąki.
– Inflację się zbija, kolego – wyjaśnił premier. – Po co zaraz całkiem zabijać? Nie byłoby potem na co zrzucić winy. Potencjalny wróg może być naszym sprzymierzeńcem.
– Sprzymierzeńcem – powtórzył rzecznik.
– A na ile to pewny ten sygnał? – premier zwrócił się do Koniecpolskiego.
– Nie rozumiem?
Koniecpolskiego z opresji znowu uratował ojciec Dyrektor.
– Panie premierze, sygnał to sygnał. Niczym znak. Albo się go zauważy, albo nie. My zauważyliśmy, inni też. Zatem jest. Ale czy opinia publiczna go dostrzeże, czy w ogóle zechce dostrzec?
– Myślę, że – wtrącił się rzecznik – trzeba będzie zorganizować konferencję prasową i przeanalizować media społecznościowe oraz Internet. Zajmą się tym nasi fachowcy od PR-u.
– Świetnie, zajmij się tym. Gdzie ten od cystern i paliwa?
Po chwili wszedł doradca ministra obrony.
– Siły szybkiego reagowania przybyły, jest pan wreszcie – zażartował premier, wprowadzając wszystkich poza przybyłym w dobry nastrój.
– W czym mogę panom służyć?
Premier spojrzał w kierunku szefa obrony. Ten na swojego doradcę.
– Przedstaw nam nasze plany modernizacji armii.
Doradca chrząknął. Nie wiedział od czego zacząć, więc podjął temat w miarę neutralny.
– No więc postanowiliśmy zakupić 300 przenośnych ołtarzy polowych. No bo jak żołnierze przemieszczają się, na poligon na ten przykład, to nikt nie będzie tam stawiał polowych kościołów dla żołnierzy, a ci przecież musza się gdzieś modlić. Więc przenośne ołtarze to świetny pomysł…
– Czyj? – zainteresował się premier.
– … był – dokończył doradca. Bo to nam trochę notowania popsuło, więc sprawa na razie ucichła.
– Ależ to świetna inicjatywa! – wtrącił się wyraźnie rozbawiony Kopernik. Cieszyło go, ze uwaga premiera skupia się na czym innym.
– Nie wiemy, czy tamci są wierzący – wtrącił się szef obrony, wskazując palcem ku górze.
– Świetnie, proszę kontynuować – zarządził premier. – A ty – zwrócił się do rzecznika – zanotuj sobie te ołtarze, żeby nie zapomnieć. I trzysta stanowisk dla kapelanów. Oczywiście płatnych i do emerytury. Ktoś musi je przecież obsługiwać.
Rzecznik notował słowa premiera, literując słowo trzysta, nagle uniósł głowę i zapytał:
– Dlaczego akurat trzysta? Mamy tyle poligonów?
Na chwilę zapadła niezręczna cisza i oczy wszystkich skierowały się na szefa obrony.
– A skąd mam wiedzieć do cholery. Kogo to obchodzi?
– Nie wiem, żeby się media w razie czego zbytnio nie interesowały? – wyjaśnił rzecznik wzruszając ramionami.
– Skoro ja nie wiem, ile jest poligonów, to kto inny ma wiedzieć? – uspokajał szef obrony.
– Żeby nie policzyli – nie ustawał w dociekaniach rzecznik.
– Niektóre podobno są tajne – uciął sprawę szef obrony. – Poza tym było słynnych trzystu, tych… Termopilian, to u nas będzie trzystu odważnych kapelanów. Medialnie się przyjmie.
– A co z tymi prototypowymi karabinami naszej rodzimej konstrukcji? – dociekał premier.
– Karabinki maszynowe… – doradca zawiesił na chwilę głos – no to one trochę wadliwe.
– Jak to prototypy – wyjaśnił minister obrony rozkładając ręce.
– Wadliwe? – premier nie dawał za wygraną.
– Zacinają się póki co, jesteśmy na etapie testowania.
– Znaczy nie strzelają? – zainteresował się szef spraw wewnętrznych.
– I tak nie ma do kogo strzelać – wyjaśnił doradca, rozkładając ręce.
– Podobno dzików coraz więcej po lasach, niszczą rolnikom zbiory. Taki masowy odstrzał by się medialnie przyjął – zaproponował szef spraw wewnętrznych.
Premier zmarszczył czoło.
– Proszę kontynuować – ponowił, nie do końca zadowolony z wyjaśnień.
– No więc następny etap modernizacji sił lądowych i powietrznych to zakup czołgów i samolotów.
– Tyle to już nam pan minister wyjaśnił, wytłumaczcie nam, po co cysterny i paliwo! – nalegał premier.
– A zatem… oprócz wspomnianych przez pana premiera cystern, paliwa i hangarów trzeba jeszcze doliczyć kursy angielskiego dla czołgistów i operatorów, a to potrwa. Żołnierze nie chcą się uczyć, zwłaszcza języków obcych. Co najwyżej paru generałów go zna, reszta rosyjski pamięta jeszcze.
– A po co czołgistom angielski? – zainteresował się premier. – I czego ich uczą w szkołach do cholery? Po tych słowach wzrok premiera skierował się na ministra edukacji i nauki.
– Panie premierze – odparł szef resortu edukacji zakładając nogę na nogę. – Na całe szczęście dla nas i dzięki moim usilnym staraniom edukacja w naszym kraju daje zerowe efekty. Nauka nikogo nie interesuje, o czym świadczą wyniki matur. Dzięki temu od jakiegoś czasu ten motłoch nam w poważny sposób nie zagraża. Wystarczy im dać do zabawy smartfony i laptopy, resztą się nie przejmują. Niektórzy nadal wierzą, że Ziemia jest płaska, a pod nią piekło i dopóki podręczniki do geografii są dwuwymiarowe, nie wyprowadzimy ich z błędu! Zawsze będą pokazywać Ziemię płaską.
– A tak, dziękuję – odparł premier i pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Chodzi o to, że – doradca szefa obrony zaczynał się pocić – w tych czołgach systemy łączności będą póki co amerykańskie. Więc zanim zamontują polskie, to chłopaki albo się nauczą angielskiego, albo czołgi do garażu!
– No właśnie – wtrącił się szef resortu. – A garaży nie ma!
– Garaży nie ma – powtórzył rzecznik.
– Paliwa też nie ma, ani cystern – dodał doradca.
– A jak dostarczą te czołgi? – zaciekawił się szef spraw wewnętrznych.
– Dostarczą je na lawetach – wyjaśnił doradca. – To dość popularny u nas sposób sprowadzania pojazdów mechanicznych.
– Bardzo popularny – doprecyzował rzecznik.
– Proszę dalej – zaordynował premier, spoglądając nerwowo na zegarek. Za pół godziny miał mieć konferencję prasową na temat zanieczyszczenia powietrza i transformacji energetycznej, a nie miał pojęcia, co powiedzieć dziennikarzom. Jego doradca właśnie pisał oświadczenie w pokoju obok.
– Wiecie ile taki czołg pali paliwa lotniczego? – kontynuował doradca.
– Dlatego zwykła stacja benzynowa odpada – wtrącił minister obrony usatysfakcjonowany wyjaśnieniami doradcy.
– A ponieważ samolotów mamy … ile mamy, zatem trzeba paliwa lotniczego dokupić. Zbiornik paliwa w czołgu ma jakieś 1900 litrów i można na nim przejechać około 490 km. Jak liczymy – powiedzmy, że na rezerwie da radę 500 km, zatem od miejsca tankowania nie może odjechać dalej, jak na 250 km, bo musi jakoś wrócić, żeby ponownie zatankować. Ale czołg nie jedzie cały czas – ktoś powie, i ma rację. Może stać, ale i tak musi być na chodzie, żeby systemy i klimatyzacja działały. Bo tam się można w środku ugotować.
Szef obrony pokiwał z uznaniem.
– Zna się gość, no nie?
Zebrani zgodnie przytaknęli.
– Ciekawe, ile tak może stać na tym zbiorniku? – zainteresował się szef spraw wewnętrznych. – No bo po cholerę jechać tak daleko, lepiej niech stoi i czeka. A nuż w coś trafimy? Jak wróg atakuje, to zbliża się ku nam, więc lepiej poczekać. Ale proszę kontynuować.
– To może lepiej go zmodernizujmy i przeróbmy na gaz – wtrącił rzecznik. – Może wyjdzie taniej, ale na jak długo? Gaz też poszedł w górę. Ruscy chyba przewidzieli nasze plany.
– Wiecie panowie, jaka jest cena paliwa lotniczego? – kontynuował doradca. – Nie jest tak źle, między 5-6 zeta po obniżce akcyzy. Ale już zatankowanie takiego czołgu pod korek to koszt około 11 tysięcy. Tyle, żeby sobie przejechać 500 km i postrzelać.
– 250 km i z powrotem – sprostował rzecznik.
– O, sporo – stwierdził na poważnie premier.
– Więc żeby mogły jechać dalej, potrzeba cystern z paliwem lotniczym.
– Ustaliliśmy przed chwilą, że lepiej, żeby stały i czekały na wroga – zniecierpliwił się premier.
– No tak, ale w razie czego…
– W razie czego? – dociekał premier.
– No bo czołgi mają stacjonować przy granicy zachodniej, a zagrożenia raczej spodziewamy się ze wschodu. Więc muszą jechać. Zatem za nimi pojadą cysterny.
– A dlaczego przy zachodniej? – zaciekawił się premier.
– Nie ma potrzeby wieźć ich dalej. Rozładują je zaraz za granicą, żeby ograniczyć koszty transportu.
– To w końcu co tańsze: przewieźć je na lawetach kawałek dalej na wschód czy zatankować, żeby same pojechały?
– Trzeba by szefa Banku Centralnego o wyliczenie poprosić – zaproponował szef edukacji i nauki.
– Niech będzie, chociaż on zawsze w wyliczeniach się myli. Ale co, będą tak stać na polu? Nie zardzewieją? – zaniepokoił się szef rządu.
– To się je od razu przemaluje na rdzawy kolor – zaproponował rzecznik. – I wyjaśni, że to fabryczny kolor a jednocześnie kamuflaż ochronny.
– W porządku, co z tymi cysternami?
– Ale w taką cysternę to łatwo trafić – wtrącił się szef spraw wewnętrznych. – Łatwiej, niż w czołg. A jak cysterna dostanie, to czołg unieruchomiony.
– I cysterna – dodał rzecznik.
Wszyscy pokiwali z uznaniem głowami. Przywykli do tego, że rzecznik miewał ostatnie słowo.
– Może dobrze byłoby te cysterny jakoś uzbroić?
– A kto to ma zrobić? – premier rozłożył ręce.
– To może zamówmy sobie zmodernizowane i uzbrojone cysterny, które będą osłaniać i obsługiwać czołgi! – minister dopracowywał swoją koncepcję.
Zebrani przez chwilę milczeli i analizowali sytuację. Cysterny były mimo wszystko tańsze aniżeli czołgi, a przede wszystkim mniej paliły. Wszyscy byli zawiedzeni, że nie potrafiły strzelać.
– A te nowe czołgi – wtrącił się znowu szef spraw wewnętrznych – to sprawdzone w boju?
– No oczywiście! – pośpieszył z wyjaśnieniem szef obrony. – Ich największym sukcesem było pokonanie armii Saddama.
– A ktoś ją widział? – zainteresował się rzecznik. – Podobno Irakijczycy uciekali jeszcze szybciej, niż nacierały te czołgi.
– Amerykanie twierdzą, że była. Podobno mieli nawet broń biologiczną – wyjaśnił doradca szefa obrony.
Zebrani pokiwali głowami.
– Póki co – premier wstał – zagrożenie może nadejść z góry. Zatem, panowie, Narodowa Agencja Kosmiczna trzyma rękę na pulsie, rzecznik rządu zorganizuje wkrótce konferencję prasową, a ja idę spotkać się z mediami w sprawie transformacji energetycznej. Pozostaje ostatnia kwestia. Co robimy z tymi informacjami. Utajniamy?
– Ja bym utajnił – stwierdził szef spraw wewnętrznych.
– Ale nie możemy okłamywać opinii, że nie mamy strategii działania w obliczu potencjalnego zagrożenia – naciskał premier.
– No to przekażmy, że mamy już opracowaną strategię działania – zaproponował minister edukacji – ale więcej nie możemy zdradzić. I może jeszcze dodać, że od jakiegoś czasu rząd opracowuje Narodowy Program Kosmiczny. Wyjdzie, że już wcześniej o wszystkim wiedzieliśmy i byliśmy przygotowani.
– Świetny pomysł! – podjął premier. – Ale czy uwierzą?
– A kogo to obchodzi? Nasi wyborcy na pewno, odbierają przecież tylko nasz przekaz medialny! – wyjaśnił szef resortu edukacji, wprawiając zebranych w rozbawienie.
– Dobrze – premier poprawił marynarkę i nałożył na nos okulary. – Zatem organizujemy niebawem konferencję prasową, a póki co żegnam panów.
Zebrani wstali, pożegnali się i opuścili gabinet premiera w świetnych humorach.
– Jak poszło, Dyrektorze? – Koniecpolski ciekaw był opinii Dyrektora Kopernika.
– Dla nas wyśmienicie – odparł. – Nic nam nie każą robić, zatem wiemy, co i jak. A teraz jedziemy do Episkopatu. Limuzyna już czeka.
Podczas przejazdu szofer włączył radio, w którym nadawano fragment konferencji premiera. Szef rządu mówił o dokonującej się w kraju transformacji energetycznej i klimatycznej: Szanowni państwo – wyjaśniał premier – wkraczamy właśnie w decydującą fazę programu Eko 5.0, który jest zdecydowanie bardziej zaawansowany aniżeli programy ekip poprzednich, czy naszych zachodnich sąsiadów. Celem naszych działań jest całkowita modernizacja naszego kraju, a efektem tych działań będzie zmodernizowana gospodarka energetyczna uniezależniona od dostaw energii ze Wschodu i Zachodu, a nawet Północy i Południa. Podjęte przez nasz rząd działania są na tyle skuteczne, że zainteresowanie nim wyrazili już nasi sąsiedzi i sojusznicy. Nikomu przedtem się to nie udało. Te fakty potwierdzają jedynie słuszność naszych działań i skuteczności tego rządu. A to, że przejściowo miewamy złą jakość powietrza to wina wiatru, który nie wieje, bo jak wiadomo, kiedy wieje to stan powietrza w naszym kraju jest bardzo dobry. Ale jak wiadomo na wiatr nie mamy wpływu, więc to nie nasza wina…
– Rozumie coś ojciec z tego?
Kopernik wzruszył niedbale ramionami.
– Kogo to obchodzi. Mamy teraz ważniejsze sprawy i liczę, że w Episkopacie podejmiemy właściwe kroki.
Szoszonie, skoro to tylko część pierwsza, a nie skończone opowiadanie, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.
Kropka w tytule jest błędem.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Zrobione. Dzięki.
Odebrałem to jako kpinę ze wszystkich i wszystkiego na najwyższych szczeblach. Najbardziej, chociaż był to gorzki śmiech, ubawiło mnie samozadowolenie ministra edukacji, że szkoły już niczego nie uczą.
Zobaczymy, co dalej, bo to część pierwsza i lepiej nie prorokować. :-)
Pozdrawiam
Witaj. :)
Dość specyficzny humor, dialogi bardzo pomysłowe. Zerkam, że jesteś tu od bardzo dawna, widzę nawet Piórko, którego serdecznie gratuluję, natomiast nie wiem, czy odsyłać do poradników kogoś z tak długim stażem, lecz dialogi ewidentnie są do generalnej poprawy, co warto zrobić, bo tekst jest naprawdę bardzo interesujący i zwyczajnie go szkoda. :) Warto też pamiętać, że Wołacz wymaga przecinka. Oczywiście, to zawsze tylko sugestie do przemyślenia, decyzja zawsze należy do Autora. :) Nie mam także pewności co do zapisu liczebników w dialogach.
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
A tę pewność powinnaś mieć, bruce, ponieważ to jedna z zasad. Godzinę można od biedy podać “cyferkowo”, ale datę, odległość w danych jednostkach, itd., itp., nie.
Z drugiej strony nie dziwię się, przynajmniej nie za mocno, bo krócej paca się w cztery klawisze, niż wypisuje 6789 słownie.
Pozdrawiam
Przyznam, AdamieKB, że czasem mam wątpliwości co do rozmaitych zapisów (i to powielanych), zwłaszcza przy tekstach Autorów z długim stażem. :) Zawsze wówczas myślę sobie, że to znowu ja coś pewnie pokręciłam z zasadami. :)
Pecunia non olet
Bruce, może się przyda:
Zapis liczb w tekstach – słownie czy cyframi? | Bookowska.pl
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
O, dziękuję Ci serdecznie, Regulatorzy.
Pecunia non olet
Bardzo prosze, Bruce. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Pecunia non olet
Miło się czytało, do prawdy nieco zbyt blisko jak na mój gust. Doceniam absurd, ale z drugiej strony jest to długi dialog z wyliczaniem kolejnych absurdów. Zacnie byłoby to osadzić w bardziej wyrazistej fabule w kolejnych częściach.
Dyskusja o paliwie nieco mnie zmęczyło, za to śmiechłem przy ołtarzach polowych i wzmiankę o jezuitach i ich stosunku do innych kultur.
– Podejdźcie tu [o tu] Koniecpolski.
W “Księdze Izajasza” jest z przecinkiem :)
Po niemal dwugodzinnym oczekiwaniu na przyjęcie u szefa rządu Koniecpolski, zaszczycony faktem, że zaproszono go na spotkanie, chrząknął.
Zdanie do redakcji. Wtręty, imiesłów, podmiot i orzeczenie daleko od siebie.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez