
Barwna, zapomniana postać kobieca warta jest przypomnienia. Zapraszam, dziękuję za poświęcony czas, pozdrawiam. :)
Barwna, zapomniana postać kobieca warta jest przypomnienia. Zapraszam, dziękuję za poświęcony czas, pozdrawiam. :)
– Mamo, ja to bym chciała za pana pójść… – rozmarzyła się kilkuletnia Kasia.
– Nie widzieli! Do roboty, a nie będziesz mi tu wymyślała niestworzonych rzeczy! – wrzasnęła zdenerwowana Sonia, rzucając córce miotłę i wskazując zaśmieconą izbę.
– Mamo, a wydasz mnie za pana? – zaczęła znowu, sprzątając niemrawo. – Albo księcia… A może i króla?
Siostra Małgosia zachichotała, układając misy na stole.
– Ale się jej marzy, co? – Matka wskazała Kasię. – Póki co, to zamiataj dalej! A do króla pójdziesz, jak czas nadejdzie! – rzuciła kąśliwie, krzątając się przy piecu i śmiejąc szyderczo.
– Obiecujesz, że mnie z tatkiem oddacie królowi?
– Dziecko, a cóż ty za dyrdymały pleciesz? Jeszcze nie zdarzyło się dotąd w świecie, aby mieszczka została królową! Za wysokie progi na nasze ubogie nogi!
– No to ja będę pierwsza!
– Jasne, chyba żabiego króla ci przysporzymy. O, albo świńskiego, on się nada w sam raz! – gderała matka, szykując obiad, a siostra śmiała się do rozpuku.
Obrażona Kasia wydęła usta i sprzątała dalej.
Minęło kilkanaście lat. Ambitna Katarzynka uprosiła mamę, aby oddała ją na dwór jako służkę polskiej królowej Elżbiety. Poza wypełnianiem obowiązków, dziewczęta ze świty monarchini oczywiście nieustannie snuły opowieści o swoich miłostkach, w których główne role grali służący, a także bywający tu magnaci, a nawet książęta. A było o kim prawić, ponieważ para królewska miała trzynaścioro dzieci, z czego aż sześciu synów. Wprawdzie najstarsi, z racji śmierci ojca, zajęci już byli sprawami państwowymi oraz polityką dynastyczną, lecz jeden pozostał na zamku, oddając się głównie uciechom cielesnym.
Oczy wszystkich zwrócone były zatem na królewicza Zygmunta. Skończywszy niedawno trzydzieści dwa lata, nadal nie miał żony, ani też konkretnych widoków na przyszłość. Pogodziwszy się z losem najmłodszego królewicza, był przekonany, że z pewnością nigdy nie dane mu będzie zasiadać na jakimkolwiek tronie.
Nastoletnia Kasia była jednak innego zdania, szczególnie odkąd w jej posiadaniu znalazł się magiczny pierścień. Został jej podarowany przed kilkoma laty przez wdzięczną staruszkę, której dziewczyna uratowała życie, gdy szła drogą do rodzinnego domu. Jakieś konie zerwały się na trakcie i poniosły, pędząc z wozem wprost na struchlałą kobiecinę. Gdyby nie refleks Kasi, która bez zastanowienia rzuciła się na nieszczęsną i upadła wraz z nią na pobocze drogi, starowinka z pewnością straciłaby życie.
– Ocaliłaś mnie, dziewczyno! – Staruszka z trudem rozglądała się, nie mogąc uwierzyć, że istotnie żyje i jest cała. – Bardzom ci wdzięczna.
– Nie ma o czym mówić. – Kasia uśmiechnęła się i pomogła jej wstać.
– Wynagrodzę ci to – powiedziała.
– Nie trzeba.
– Masz tu, drogie dziecko, dar najcenniejszy. Strzeż go pilnie, a przyniesie ci szczęście i spełni każde marzenie!
Wręczyła pierścionek, którego korona i szyna nie budziły zachwytu, były z zaśniedziałego metalu, grubego i ciężkiego. Oprawiony starannie sporej wielkości kamień miał czarny kolor, przywodzący na myśl magię oraz sztuki czarnoksięskie.
Kasia spoglądała z zaciekawieniem na nietypową ozdobę, która nie odznaczała się niczym wyjątkowym. Westchnęła i założyła go na najmniejszy palec, aby sprawdzić, czy pasuje. Zsunął się szybko, prawie spadając na ziemię. Dzięki błyskawicznej reakcji złapała go w locie.
Zanim dziewczyna zdążyła zapytać o rzekomo magiczne działanie dziwacznego pierścienia, staruszka zniknęła.
– No to może serdeczny ci się nada, co? – zagadnęła z uśmiechem do metalowego podarunku i założyła na przedostatni palec.
Ku jej zdumieniu zbyt luźna dotąd szyna dostosowała się do średnicy palca i idealnie wpasowała, zaś kamień nagle zamigotał i zmienił barwę na jasnoróżową.
– A cóż to za dziwy? – powiedziała cicho Kasia, idąc powoli w stronę domu i zerkając z przejęciem na metalowy prezent. – Sam zmienia barwy! Małgosia mi nie uwierzy!
Niespodziewanie kamień stał się przeźroczysty i pokazał jej siostrę. Jak krząta się po domu, szykując stół do kolacji i opiekując młodszym rodzeństwem.
– To ci dopiero! Toż to Małgoś, jak żywa! – Kasia przystanęła i z przejęciem wpatrywała się w pierścionek. – A tatko i matula gdzie?
Kamień od razu pokazał jej ubogich rodzicieli, wracających z pracy w polu.
– A powiesz mi obrazami, zaczarowany pierścieniu, czy spełnię moje marzenia i otrzymam miłość króla? – Po zadaniu pytania przyjrzała się uważnie biżuterii, zbliżając palec do oczu.
I potem już wiedziała, że ma uprosić matkę, aby oddała ją jak najprędzej na dwór królowej Elżbiety, bo tam wypełni się przeznaczenie ambitnej Kasi.
– Zygmuncie, po zmierzchu przyjdę do ciebie… – kusiła królewicza Zofia o kruczoczarnych włosach, splecionych w długie warkocze.
– Zechcesz mnie znów ucałować? – pytała niebieskooka Jadwiga.
– Będę twoja dzisiejszej nocy… – szeptała czule szczupła, zaledwie dwunastoletnia Anna.
Na nic jednak zdały się starania ślicznych dworek, odkąd wśród nich pojawiła się Kasia. Jej magiczny pierścień sprawił, że całkiem zawróciła w głowie kochliwego mężczyzny. Wiedziała, że teraz należy już tylko do niej.
Zauroczony królewicz zapominał o całym świecie, będąc co noc w ramionach uroczej mieszczki, a obecnie dworki swej matki. Jednakże Elżbieta, widząc zbytnie uzależnienie od dziewczyny, poczęła robić synowi wymówki i przypominać pochodzenie oraz powinności względem dynastii.
– Pani, cóż mi innego pozostaje? – żalił się wtedy rodzicielce. – Bracia rządzą, bracia panują, a ja, najmłodszy, jedynie mogę wspierać ich i przyglądać się, stojąc ciągle z boku… Nie miej zatem za złe, że chociaż miłości szukam. Tu przynajmniej mam poważanie, tu mam poddanych, ilu zechcę!
– Chyba „ile”, kochany synu – poprawiała go niezadowolona królowa. – Nie jest to dla nikogo tajemnicą, że dworki od zawsze usługiwały panującym i ich następcom. Miej jednakże baczenie, abyś nie przekroczył granicy zdrowego rozsądku i ogólnie dozwolonego, panującego prawa! Miej baczenie!
Cóż, i te przestrogi na nic się zdały. Kasia dopięła swego, uwiodła królewicza, a ten, zakochany w niej po uszy, zgadzał się spełniać każdy kaprys wybranki. Po kilku miesiącach szalonego romansu na świecie pojawił się pierwszy, a potem kolejne owoce namiętnego związku mieszczki z królewiczem Zygmuntem – syn Jan oraz dwie córki: Regina i imienniczka sprytnej matki, Katarzyna.
Królowa Elżbieta była bezradna, widząc zaślepienie syna. Prosiła usilnie o pomoc prymasa, młodszego brata Zygmunta, aby przegnał z dworu rozwiązłą dziewczynę, ale i to nie przyniosło żadnego rezultatu.
Próbowała przemówić Zygmuntowi do rozumu, krzycząc:
– Oddal ją! Niech opuści granice państwa! Nigdy nie zdarzyło się i nie zdarzy, aby ktokolwiek z twego rodu poślubił nałożnicę z niższego stanu. I ty także tego nie uczynisz! Posłuchaj mnie i oddaj ją!
– Nie, matko! Kochamy się i chcemy być razem. Mamy dzieci.
– Zrozum, to bękarty! Nawet pewnym być nie możesz, czy są twoje. Ona zmienia kochanków co noc!
– To nieprawda. Kazałem sługom ją śledzić. Wiem, że jest mi wierna.
– Jakiś ty naiwny, Zygmuncie! Nie możesz jej poślubić!
– Mogę. Prawo mi nie zabrania. Nie jestem królem. Nie mam za zadanie zapewnić ciągłości dynastycznej na tronie. To przedmiot troski moich starszych braci, nie mojej! Nareszcie dziękuję za to, że jestem najmłodszy. Ja chcę kochać!
– Kochaj sobie, ile chcesz, tylko nie ją! To gadzina przeklęta! Żmija! Jeśli ją poślubisz, zgubisz siebie i kraj! Oddal ją!
– Zaprzestań, pani!
Zygmunt wybiegł oszalały z wściekłości, zostawiając w komnacie płaczącą matkę.
Załamana monarchini wkrótce zmarła. I nikt nie wiedział, że przyczyniła się do tego Kasia, podsłuchująca znowu poprzez zaczarowany kamień całą rozmowę i przeklinająca w duchu rodzicielkę swego ukochanego. Klątwa magicznego pierścienia działała przez całe wieki. Gdy w przyszłości otwarto wieku trumny monarchini, Elżbiety Rakuszanki, zmarło wielu, biorących udział w badaniach naukowych grobowca, gdyż czary Kasi nawet po kilkuset latach działały z taką samą siłą. A ona stawała się coraz niebezpieczniejszą.
Dążenie do spełnienia marzeń i zostania kochanką, a w przyszłości żoną króla, stało się dla przebiegłej Kasi obsesją. Dlatego też, ku zaskoczeniu samego Zygmunta, po kolei umierali jego starsi bracia, rządzący tą oraz sąsiednimi monarchiami. I nieoczekiwanie on, będący piątym w kolejności synem nieżyjących już: króla Kazimierza i królowej Elżbiety, wobec bezpotomnej śmierci swych braci i następców ojca, zasiadł na tronie jako prawowity władca. Kasia pękała z dumy! Nie dość, że zawładnęła jego sercem, to w dodatku jeszcze urodziła mu troje dzieci!
Pewna sukcesu Katarzyna początkowo nie zdawała sobie sprawy, że w odległej monarchii dorastała urocza i rezolutna dziewczynka, wywodząca się z dynastii, w której morderstwa i praktyki czarnoksięskie zdarzały się nieprzerwanie od wieków, a przodkowie zagięli także parol na nieświadomego zagrożenia, naiwnego jak dziecko króla Zygmunta.
Osobiści doradcy monarchy, a także krajowy parlament debatowali teraz nieprzerwanie o sprawie najwyższej wagi, a mianowicie – ciągłości dynastii. Zygmunt, choć piąty w kolejności syn zmarłego króla Kazimierza, był obecnie jedynym z rodu, panującego od dziesięcioleci. Starsi bracia zmarli bezpotomnie, zaś pozostali rządzili innymi państwami bądź wybrali karierę duchowną. Ciągłość dynastii leżała teraz w rękach jedynego władcy, lecz nikt z możnych nie dopuszczał nawet do myśli, aby następcą był potomek, zrodzony z mieszczki. Chcąc nie chcąc, Zygmunt musiał przyznać im rację.
Katarzyna próbowała przekonać do siebie ukochanego, lecz ten nie miał wyjścia. Decyzja już zapadła. Walczył sam ze sobą, miał rozdarte serce i duszę, jednakże musiał stanąć na wysokości zadania.
– A zatem nie kochasz mnie, jak po stokroć przysięgałeś. Nie będziesz ze mną po wieki, jak mi to po tysiąckroć obiecywałeś, Zygmuncie – powtarzała mu z wyrzutem, tuląc w łożu rozpalone czoło mężczyzny.
– Kasiu najdroższa, nieba bym ci przychylił, lecz państwo wymaga ode mnie konkretnych poczynań. Jestem królem.
– Ale także ojcem moich dzieci!
– Naszych dzieci, Kasieńko, naszych! Przysięgam, nigdy o tym nie zapomnę i zadbam o was, najlepiej, jak się da.
– Zadbasz? Co to ma znaczyć?
– Wynajdę dla ciebie najlepszą partię, obdaruję, czym zechcesz, będziesz żyła w dostatku. Możesz liczyć na moją ciągłą opiekę, a nawet odwiedziny, gdy tylko czas i pora okażą się ku temu dogodne. Niczego więcej uczynić nie zdołam, wierz mi, kochana moja…
Kasia płakała rzewnie, lecz Zygmunt pozostał nieugięty. Tym razem łzy kochanki go nie przekonały, a magiczny pierścień, jak na złość, akurat teraz gdzieś się zawieruszył!
Katarzyna wyrzucała sobie lekkomyślność. Mając zapewnione: miłość i przywiązanie Zygmunta, rodząc mu troje dzieci i nieoczekiwanie dowiadując się o tym, że zasiądzie na tronie, zbagatelizowała sprawę. Będąc pewną, że kochanek lada moment jej się oświadczy, a ona zostanie kolejną polską królową, odkładała zaczarowany drobiazg coraz częściej w miejsca zapomniane, nie domyślając się nawet, jak bardzo potrzebnym stanie się on za moment.
Na razie zakochany w Katarzynie po uszy Zygmunt wypełniał wszelkie zobowiązania. Wydał ją za zaufanego doradcę, podskarbiego Andrzeja Kościeleckiego, zapewnił roczną pensję stu dukatów i przekazał okazałą kamienicę przy ulicy Brackiej w Krakowie, gdzie bywał częstym gościem. Równocześnie jednak myślał o politycznym mariażu celem zapewnienia ojczyźnie prawowitego potomka.
Za namowami doradców ślub króla z wybranką, córką węgierskiego magnata i Piastówny, Barbarą Zapolyą, odbył się w 1512 roku. Cicha i pobożna, młodziutka małżonka była całkowitym przeciwieństwem szalonej, wyuzdanej Katarzyny i czterdziestoletni władca przyznawał nieraz ze zdumieniem, że przy niej nareszcie odpoczywa oraz potrafi ukoić skołatane wrzawą polityczną nerwy.
Pewnego razu Kasia usłyszała w swej komnacie tajemnicze dźwięki i z przestrachem spostrzegła, że jej pierścień, cudem odnaleziony i teraz leżący na komodzie, wkłada sobie niemrawo na głowę owad, przypominający wyglądem szarańczę. Był wielkości dłoni i spoglądał na nią badawczo. Kiedy krzyknęła i machnęła dłonią, by przepędzić intruza i odzyskać biżuterię, on odezwał się spokojnie, wprawiając Kasię w całkowite osłupienie:
– Katarzyno Ochstat, dajże spokój!
– S…skąd mnie znasz? – wydukała wreszcie zdrętwiała ze strachu.
Owad błyskawicznie przemienił się w rudowłosą niewiastę w nietypowym, luźnym stroju z czasów antycznych.
– Jestem Lukusta.
– Matko! – Strwożona Kasia uczyniła znak krzyża. – Ta rzymska trucicielka?
– Ściślej, to jestem druidką z Galii.
– Pod władzą rzymską. To w Rzymie mordowałaś, nawet cesarzy.
– Widzę, żeś oczytana, Katarzyno. – Kobieta przytaknęła i spojrzała uważnie na Morawiankę, bawiąc się jej magicznym pierścieniem.
– Przybyłaś z piekła?
– Z piekła? Nie, ha, ha, ha! – roześmiała się Lukusta, ukazując piękne zęby.
– Jak więc możliwe, że tu jesteś? Przecież… hm… zabito cię. Przed wiekami. – Kasia nadal spoglądała wystraszona.
– Oddali mnie tresowanej żyrafie – stwierdziła ponuro trucicielka i w charakterystyczny sposób dotknęła lekko dłonią okolic łona. – Tfu! Przeklęci rzymianie! A tyle mi zawdzięczali!
– Jesteś duchem?
– Niekoniecznie. Powiedzmy, że dzięki magii stałam się nieśmiertelna, Katarzyno z Telnic.
– Czegoż chcesz ode mnie? Zabrałaś mi pierścień. W jakim celu? Na co ci on, Lukusto?
– Zapominasz chyba, z kim masz do czynienia. Ja znam działanie tego pierścienia. Wiem, jak go zdobyłaś i co już dla ciebie uczynił.
Kasia zaczerwieniła się.
– Kiedyś należał do mnie.
– Co?
– Tak, tak, droga Katarzyno. To mój pierścień. Podarował mi go sam cesarz Neron, wraz z innymi kosztownościami, w podzięce za zgładzenie brata. Po mojej śmierci całe bogactwo roztrwonili złodzieje i inne szumowiny! Wszystko przepadło. Zjawiam się jednak od czasu do czasu, ukazując śmiertelnikom, kiedy mam sprawę do załatwienia. Teraz znowu go potrzebuję.
– Należy do mnie.
– Należał. I to przez bardzo krótką chwilę – stwierdziła Galijka, mrużąc oczy. – To mój pierścień. To ja nadałam mu czarodziejskie właściwości.
– A ja je jeszcze wzmocniłam! – powiedziała hardo Kasia.
– I podstępnie zamordowałaś własnego męża, choć oficjalnie zmarł na dezynterię.
– Ktoś inny powinien nim być… – szepnęła ze łzami w oczach Morawianka.
– Nie wyjdziesz za niego, Katarzyno. Król nigdy nie poślubi mieszczki, nawet jeśli jest jego kochanką i urodziła mu dzieci. – Lukusta uśmiechnęła się z politowaniem, czym rozzłościła Kasię.
– Nie wiesz, o czym mówisz, wiedźmo!
– No, no, bacz na słowa, Katarzyno Telniczanko! Mnie nazywano, zresztą z godnie z pełnioną funkcją, „oficjalną trucicielką rzymską”. To o tobie coraz częściej mawiają „Żmija”. A będą jeszcze gorzej…
– Królowej tak nie nazwą!
– Oj, nazwą, nazwą i królową. Chociaż nie ciebie mam na myśli… Poza tym, uważaj na własne zdrowie. Znowu jesteś brzemienną. Czy istotnie to zmarły tak nagle mąż jest ojcem dziecięcia? A może król Zygmunt, bywający nader często na Brackiej?
– Nic ci do tego.
– Prawda, nic, choć ja swoje wiem…
– Potrzebuję tego pierścienia. – Kasia spojrzała błagalnie na Lukustę.
– Co ty knujesz, Bestyjko? – Trucicielka popatrzyła rozbawiona. – Coraz bardziej mi imponujesz! Chciałabym mieć taką córkę!
– Pominę te słowa milczeniem. Pierścienia potrzebuję, bo jest moim talizmanem – skłamała ostrym tonem Telniczanka.
– Talizmanem? Ha, ha, ha! Czy chcesz mi wmówić, że nie planujesz kolejnych morderstw i rzucania uroku na najbliższych z otoczenia twego kochanka, Zygmunta Jagiellona? Przecież w tym celu używałaś dotąd pierścienia.
Kasia zacisnęła ze złości usta i milczała.
– Widzę, że nie odpuścisz. Ależ masz charakterek! Ha, ha, ha! Doprawdy, szczerze współczuję twoim wrogom. A dotąd sądziłam, że tylko moja krew, płynąca w żyłach wielu przebiegłych Włoszek, dodaje takiego charakteru niewiastom. Dobrze zatem, zawrzyjmy umowę. Pożyczę ten pierścień od ciebie, lecz potem ci go oddam. Słowo galijskiej druidki. Zgoda?
– Po co ci akurat on jeden? Sama wspomniałaś, że miałaś ich mnóstwo.
– Albowiem ten zadziała dokładnie tutaj. Ma w tym kraju największą moc, sprawdził się już wielokrotnie w twych rękach i dlatego właśnie tu jest mi potrzebny.
– Tu? W jakim celu? – Zdumiona Morawianka uniosła brwi.
– Ja także szykuję mariaż dla twego ukochanego króla – odparła ze śmiechem Lukusta.
– Co? Zygmunt jest tylko mój!
– Ściślej, teraz jest jeszcze ciągle Barbary Zapolyi, swojej obecnej żony. Jest drugi października 1515 roku i po kolejnym porodzie królowa właśnie umiera w straszliwych męczarniach. – Trucicielka włożyła pierścień na palec i popatrzyła uważnie na migoczący kamień. – Zygmunt jest obok i płacze rzewnie, lecz nic już poradzić nie może. Żona pozostawiła mu dwie córki: Jadwigę i Annę…
– Muszę go pocieszyć! Potrzebuje mnie teraz! – gorączkowała się Kasia, czym prędzej wkładając wyzywające szaty i malując twarz.
– Dobrze, niech będzie, pozwolę ci na kilka lat miłosnych uniesień. Ale potem musisz ustąpić miejsca innej białogłowie.
– Nie rozumiem.
– Mam tu do spełnienia misję, już ci to tłumaczyłam.
– Jaką misję?
– Po zmarłej teraz właśnie Barbarze Zygmunt poślubi…
– Mnie! – przerwała jej zdecydowanym tonem Katarzyna.
– Nie, Katarzyno, to się nigdy nie stanie. Poślubi moją daleką krewną.
– Co? Szykujesz mu nową partię?
– Owszem. Prosto z Włoch! Po to tu przybyłam.
– Z… Włoch? – Kasia struchlała.
– Tak, Katarzyno. I nie dziwi mnie twa reakcja. Wiem o tym, co zrobiłaś. Przede mną nic się ukryć nie może. Przed laty próbowałaś zgładzić moją krewniaczkę.
– Pierścień pokazał, że mi zagraża…
– Miał rację! Bo to właśnie ją zamierzam sprowadzić do Rzeczypospolitej! Zwie się Bona Sforza. I ona zostanie nową królową! Ocaliłam ją wówczas, choć biedne dziecko wraz z matką ciągle wierzy, że jej uzdrowienie wymodliły zakonnice.
– I co teraz?
– Cóż, przybędzie tutaj w odpowiednim czasie. Powinnam cię za to zabić, Katarzyno. Czynię tak z każdym, kto zagraża moim potomkiniom. Jednakże imponujesz mi siłą charakteru. Na razie zatem oddaję ci Jagiellona. Kochaj, póki możesz!
– A co z jego córkami?
– Zostawiam ci wolną rękę, Katarzyno. Rób z nimi, co zechcesz!
– A więc, dobrze. – Katarzyna przejęła pierścień i włożyła na palec, zerkając w środek barwnego kamienia i ściągając złowrogo brwi. – Jedna umrze po kilku latach. A druga, starsza, wyjdzie za mąż, lecz wskutek załamania się podłogi zamkowej ulegnie straszliwemu wypadkowi, stając się odtąd paskudną i niemiłą swemu mężowi kaleką.
– Brawa! – Lukusta klasnęła i spojrzała z podziwem na zmienioną twarz oszalałej z wściekłości Telniczanki, po czym na powrót przybrała postać szarańczy i odfrunęła.
– A ja równocześnie pojawię się w nowym wcieleniu, jako Anna Sydow, nieśmiertelna kochanka tegoż męża, brandenburskiego elektora. Aby mnie zapamiętano, będę przez wieki ukazywać się na terenie okolicznych zamków, niosąc postrach i zagładę każdemu, kto mnie zobaczy. Przerażającą stanie się opowieść o „Damie w bieli” z czarnym pierścieniem na palcu, zjawie, nękającej wszystkich potomków dynastii Jagiellonów oraz ich poddanych. Taka będzie moja zemsta – wyszeptała Katarzyna i zaśmiała się straszliwie.
Po trzyletnim pocieszaniu ukochanego Zygmunta, Kasia musiała zgodzić się na jego ślub z nową kandydatką, krewną Lukusty, śliczną Boną, w zamian za co zachowała magiczny pierścień.
Zemściła się jednak okrutnie na najbliższych kochanka i jego małżonki, uniemożliwiając pierwszemu synowi i imiennikowi spłodzenie następcy (co przyniosło kres dynastii Jagiellonów), zabijając drugiego syna zaledwie kilka dni po narodzinach, mordując kolejne synowe, przyczyniając się wreszcie do otrucia w przyszłości także samej Bony.
Katarzyna czyniła jeszcze rozpaczliwe zabiegi, aby wzbudzić zazdrość w królu, rzucając urok na wielu wysoko postawionych urzędników państwowych. Przy użyciu starożytnej błyskotki od Lukusty, swoich czarów i magii, próbowała nawet uwieść biskupa przemyskiego Piotra Tomickiego i kanclerza Krzysztofa Szydłowieckiego. Te wysiłki dawały jej tylko krótkotrwałe uczucie satysfakcji, ponieważ monarcha coraz częściej starał się unikać gorącego spojrzenia oraz czułych ramion i namiętnych ust Telniczanki wiedząc, jak łatwo im ulega. Dodatkowo przez szereg lat strzegła go pilnie zazdrosna i podstępna krewniaczka Lukusty, królowa Bona.
W ostatnich latach życia Katarzyna Telniczanka wyjechała na wschód, by być blisko swego jedynego syna, biskupa wileńskiego, Jana. Po śmierci pochowana została w Krakowie. Zapamiętana jako „Polska Meduza z Brackiej”, nigdy nie pogodziła się z utratą miłości Zygmunta, bo też tak naprawdę on nigdy nie przestał jej pragnąć ani też kochać.
Jeśli wrażeń Cię głód
Zagna kiedyś na wschód
Nie za długo tam chyba wytrzymasz
Lecz na wschodzie przynajmniej
Życie płynie zwyczajnie
Słońce wschodzi i dzień się zaczyna
A w Krakowie na Brackiej pada deszcz…
(Grzegorz Turnau, Bracka, fragment)
Aleś naplotła i natkała! Tysiąc nitek splecionych w jedno.
Smakowita historia, choć końcówka dla mnie zbyt pośpieszna, przypomina raport, a nie snucie gawędy. No, ale całość na plus.
A co z Beatką Telniczanką, zapytam grzecznie. To dopiero opowieść!
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Hej, Ambush, dzięki. :) Nie chciałam przedłużać, jak to ja… :)
A co z Beatką Telniczanką, zapytam grzecznie. To dopiero opowieść!
A jej córka! Każdy życiorys z tego rodu nadaje się na super serial. :)
Pozdrawiam.
Pecunia non olet
Witaj Bruce,
Czytało się gładko. Bardzo ładny kawałek prozy historycznej, z nieco złowieszczym powiewem fantastyki.
Swoją drogą Lukusta, która ponoć zaczęła karierę od otrucia męża alkoholika, to wybitnie ciemna persona czasów początków cesarstwa.
Rozumiem sentyment autorki, wszak trucizna od zawsze uważana była za kobiecy oręż, czego liczne przykłady znajdziemy w literaturze.
Piękna końcówka, taka Krakowska, choć napisana ze Śląska, ech
Serdecznie Pozdrawiam!
Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...
To zastanawiające, że taka miła i łagodna Bruce lubuje się w takich złolach!;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Wiesz, Ambush, od dziecka uwielbiam horrory. :) Co nie znaczy, że tylko je. :)
Poza tym, “mój” zodiakalny byk z reguły siedzi cicho, skubie trawkę na łące, spokojnie, bez nerw, nie zwraca na nic uwagi i sto razy sprawdza, czy faktycznie coś jest nie halo, jak na flegmatyka przystało, powolny i pozbawiony emocji, ale jak się wścieknie, tratuje wszystko po drodze, nie myśląc o konsekwencjach. :)
W tej historii urzekło mnie poddawanie się Zygmunta tak sprytnej i przebiegłej kobiecie. :) Pamiętam oglądany dawno temu kryminał “Czarna wdowa”. Tam było podobnie z mężami bohaterki tytułowej. :)
Pecunia non olet
To zastanawiające, że taka miła i łagodna Bruce lubuje się w takich złolach!;)
Tak, to wielce zastanawiająca fascynacja, akurat tą postacią… Dobrze, że jesteśmy mili dla Bruce, nie wiadomo co dzieje się z tymi, którzy nie są…
Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...
Pecunia non olet
Gdyby nie błyskawiczny refleks Kasi, która, idąc obok, bez zastanowienia rzuciła się na nieszczęsną i upadła wraz z nią na pobocze drogi, starowinka z pewnością straciłaby życie.
Tarnina też bez zastanowienia rzuci się na ten imiesłów, na szczęście jej tu nie ma. I na błyskawiczny refleks też Bez “idąc obok” zachowasz w całości sens i rytm zdania.
Wręczyła pierścionek, którego korona i szyna nie bardzo zachwycały, były z zaśniedziałego metalu, grubego i ciężkiego
Propozycja: Wręczyła pierścionek, którego korona i szyna nie budziły zachwytu – były (…)
Ku jej zdumieniu szeroka dotąd szyna dostosowała się do średnicy palca i idealnie wpasowała, zaś kamień nagle zamigotał i zmienił barwę na jasnoróżową.
Absolwenci nauk ścisłych będą kwękać co do szerokości i długości. Może:
“zbyt luźna dotąd szyna (…) “
A poza tym delikatnym marudzeniem – bardzo dobre, świetnie się czytało, intryga goniła intrygę, żyrafa taka ostrzejsza (ciekawe, co JolkaK na to? ). Dobrze utrzymany rytm opowiadania, żywe dialogi i jak zwykle świetna zabawa z historią! Pozdrowienia, i czekam niecierpliwie na kolejne opowiadania!
P.S. Ten błyskawiczny refleks to takie dążenie do minimalizmu, tzn. błyskawiczny refleks jest poprawny, ale sam refleks już oddanie znaczenie – WSJP “umiejętność szybkiego i właściwego reagowania na to, co dzieje się wokół “.
Szeroka szyna to chyba bardziej złożony problem, bo jubiler lub kobieta obeznana w temacie nie mają tutaj żadnych problemów przy czytaniu, a ja musiałem najpierw sprawdzić, że ta część nazywa się szyną. Tak to jest, jak się w życiu więcej projektuje konstrukcji, niż kupuje pierścionków :D Czytając “szeroka szyna” muszę przestawiać umysł na inny tor walcząc z dotychczasowymi skojarzeniami, a “zbyt luźna szyna” nie muszę, ponieważ z kontekstu wynika wtedy, o co chodzi. Zatem nie chodzi o to, że jedno jest złe, a drugie dobre, tylko według mnie bardziej uniwersalne ;)
Wielkie dzięki, Marzanie. :) Już poprawiam. :)
Specjalnie zastosowałam taką terminologię, żeby nie było, że części pierścionka niepoprawnie nazwałam… :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet