- Opowiadanie: bruce - Bestyjka

Bestyjka

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Ambush

Oceny

Bestyjka

– Mamo, ja to bym chcia­ła za pana pójść… – roz­ma­rzy­ła się kil­ku­let­nia Kasia.

– Nie wi­dzie­li! Do ro­bo­ty, a nie bę­dziesz mi tu wy­my­śla­ła nie­stwo­rzo­nych rze­czy! – wrza­snę­ła zde­ner­wo­wa­na Sonia, rzu­ca­jąc córce mio­tłę i wska­zu­jąc za­śmie­co­ną izbę.

– Mamo, a wy­dasz mnie za pana? – za­czę­ła znowu, sprzą­ta­jąc nie­mra­wo. – Albo księ­cia… A może i króla?

Sio­stra Mał­go­sia za­chi­cho­ta­ła, ukła­da­jąc misy na stole.

– Ale się jej marzy, co? – Matka wska­za­ła Kasię. – Póki co, to za­mia­taj dalej! A do króla pój­dziesz, jak czas na­dej­dzie! – rzu­ci­ła ką­śli­wie, krzą­ta­jąc się przy piecu i śmie­jąc szy­der­czo.

– Obie­cu­jesz, że mnie z tat­kiem od­da­cie kró­lo­wi?

– Dziec­ko, a cóż ty za dyr­dy­ma­ły ple­ciesz? Jesz­cze nie zda­rzy­ło się dotąd w świe­cie, aby mieszcz­ka zo­sta­ła kró­lo­wą! Za wy­so­kie progi na nasze ubo­gie nogi!

– No to ja będę pierw­sza!

– Jasne, chyba ża­bie­go króla ci przy­spo­rzy­my. O, albo świń­skie­go, on się nada w sam raz! – gde­ra­ła matka, szy­ku­jąc obiad, a sio­stra śmia­ła się do roz­pu­ku.

Ob­ra­żo­na Kasia wy­dę­ła usta i sprzą­ta­ła dalej.

 

 

Mi­nę­ło kil­ka­na­ście lat. Am­bit­na Ka­ta­rzyn­ka upro­si­ła mamę, aby od­da­ła ją na dwór jako służ­kę pol­skiej kró­lo­wej Elż­bie­ty. Poza wy­peł­nia­niem obo­wiąz­ków, dziew­czę­ta ze świty mo­nar­chi­ni oczy­wi­ście nie­ustan­nie snuły opo­wie­ści o swo­ich mi­łost­kach, w któ­rych głów­ne role grali słu­żą­cy, a także by­wa­ją­cy tu ma­gna­ci, a nawet ksią­żę­ta. A było o kim pra­wić, po­nie­waż para kró­lew­ska miała trzy­na­ścio­ro dzie­ci, z czego aż sze­ściu synów. Wpraw­dzie naj­star­si, z racji śmier­ci ojca, za­ję­ci już byli spra­wa­mi pań­stwo­wy­mi oraz po­li­ty­ką dy­na­stycz­ną, lecz jeden po­zo­stał na zamku, od­da­jąc się głów­nie ucie­chom cie­le­snym.

Oczy wszyst­kich zwró­co­ne były zatem na kró­le­wi­cza Zyg­mun­ta. Skoń­czyw­szy nie­daw­no trzy­dzie­ści dwa lata, nadal nie miał żony, ani też kon­kret­nych wi­do­ków na przy­szłość. Po­go­dziw­szy się z losem naj­młod­sze­go kró­le­wi­cza, był prze­ko­na­ny, że z pew­no­ścią nigdy nie dane mu bę­dzie za­sia­dać na ja­kim­kol­wiek tro­nie.

Na­sto­let­nia Kasia była jed­nak in­ne­go zda­nia, szcze­gól­nie odkąd w jej po­sia­da­niu zna­lazł się ma­gicz­ny pier­ścień. Zo­stał jej po­da­ro­wa­ny przed kil­ko­ma laty przez wdzięcz­ną sta­rusz­kę, któ­rej dziew­czy­na ura­to­wa­ła życie, gdy szła drogą do ro­dzin­ne­go domu. Ja­kieś konie ze­rwa­ły się na trak­cie i po­nio­sły, pę­dząc z wozem wprost na stru­chla­łą ko­bie­ci­nę. Gdyby nie re­fleks Kasi, która bez za­sta­no­wie­nia rzu­ci­ła się na nie­szczę­sną i upa­dła wraz z nią na po­bo­cze drogi, sta­ro­win­ka z pew­no­ścią stra­ci­ła­by życie.

– Oca­li­łaś mnie, dziew­czy­no! – Sta­rusz­ka z tru­dem roz­glą­da­ła się, nie mogąc uwie­rzyć, że istot­nie żyje i jest cała. – Bar­dzom ci wdzięcz­na.

– Nie ma o czym mówić. – Kasia uśmiech­nę­ła się i po­mo­gła jej wstać.

– Wy­na­gro­dzę ci to – po­wie­dzia­ła.

– Nie trze­ba.

– Masz tu, dro­gie dziec­ko, dar naj­cen­niej­szy. Strzeż go pil­nie, a przy­nie­sie ci szczę­ście i speł­ni każde ma­rze­nie!

Wrę­czy­ła pier­ścio­nek, któ­re­go ko­ro­na i szyna nie budziły za­chwytu, były z za­śnie­dzia­łe­go me­ta­lu, gru­be­go i cięż­kie­go. Opra­wio­ny sta­ran­nie spo­rej wiel­ko­ści ka­mień miał czar­ny kolor, przy­wo­dzą­cy na myśl magię oraz sztu­ki czar­no­księ­skie.

Kasia spo­glą­da­ła z za­cie­ka­wie­niem na nie­ty­po­wą ozdo­bę, która nie od­zna­cza­ła się ni­czym wy­jąt­ko­wym. Wes­tchnę­ła i za­ło­ży­ła go na naj­mniej­szy palec, aby spraw­dzić, czy pa­su­je. Zsu­nął się szyb­ko, pra­wie spa­da­jąc na zie­mię. Dzię­ki bły­ska­wicz­nej re­ak­cji zła­pa­ła go w locie.

Zanim dziew­czy­na zdą­ży­ła za­py­tać o rze­ko­mo ma­gicz­ne dzia­ła­nie dzi­wacz­ne­go pier­ście­nia, sta­rusz­ka znik­nę­ła.

– No to może ser­decz­ny ci się nada, co? – za­gad­nę­ła z uśmie­chem do me­ta­lo­we­go po­da­run­ku i za­ło­ży­ła na przed­ostat­ni palec.

Ku jej zdu­mie­niu zbyt luźna dotąd szyna do­sto­so­wa­ła się do śred­ni­cy palca i ide­al­nie wpa­so­wa­ła, zaś ka­mień nagle za­mi­go­tał i zmie­nił barwę na ja­sno­ró­żo­wą.

– A cóż to za dziwy? – po­wie­dzia­ła cicho Kasia, idąc po­wo­li w stro­nę domu i zer­ka­jąc z prze­ję­ciem na me­ta­lo­wy pre­zent. – Sam zmie­nia barwy! Mał­go­sia mi nie uwie­rzy!

Nie­spo­dzie­wa­nie ka­mień stał się prze­źro­czy­sty i po­ka­zał jej sio­strę. Jak krzą­ta się po domu, szy­ku­jąc stół do ko­la­cji i opie­ku­jąc młod­szym ro­dzeń­stwem.

– To ci do­pie­ro! Toż to Mał­goś, jak żywa! – Kasia przy­sta­nę­ła i z prze­ję­ciem wpa­try­wa­ła się w pier­ścio­nek. – A tatko i ma­tu­la gdzie?

Ka­mień od razu po­ka­zał jej ubo­gich ro­dzi­cie­li, wra­ca­ją­cych z pracy w polu.

– A po­wiesz mi ob­ra­za­mi, za­cza­ro­wa­ny pier­ście­niu, czy speł­nię moje ma­rze­nia i otrzy­mam mi­łość króla? – Po za­da­niu py­ta­nia przyj­rza­ła się uważ­nie bi­żu­te­rii, zbli­ża­jąc palec do oczu.

I potem już wie­dzia­ła, że ma upro­sić matkę, aby od­da­ła ją jak naj­prę­dzej na dwór kró­lo­wej Elż­bie­ty, bo tam wy­peł­ni się prze­zna­cze­nie am­bit­nej Kasi.

 

 

 

– Zyg­mun­cie, po zmierz­chu przyj­dę do cie­bie… – ku­si­ła kró­le­wi­cza Zofia o kru­czo­czar­nych wło­sach, sple­cio­nych w dłu­gie war­ko­cze.

– Ze­chcesz mnie znów uca­ło­wać? – py­ta­ła nie­bie­sko­oka Ja­dwi­ga.

– Będę twoja dzi­siej­szej nocy… – szep­ta­ła czule szczu­pła, za­le­d­wie dwu­na­sto­let­nia Anna.

Na nic jed­nak zdały się sta­ra­nia ślicz­nych dwo­rek, odkąd wśród nich po­ja­wi­ła się Kasia. Jej ma­gicz­ny pier­ścień spra­wił, że cał­kiem za­wró­ci­ła w gło­wie ko­chli­we­go męż­czy­zny. Wie­dzia­ła, że teraz na­le­ży już tylko do niej.

Za­uro­czo­ny kró­le­wicz za­po­mi­nał o całym świe­cie, będąc co noc w ra­mio­nach uro­czej mieszcz­ki, a obec­nie dwor­ki swej matki. Jed­nak­że Elż­bie­ta, wi­dząc zbyt­nie uza­leż­nie­nie od dziew­czy­ny, po­czę­ła robić sy­no­wi wy­mów­ki i przy­po­mi­nać po­cho­dze­nie oraz po­win­no­ści wzglę­dem dy­na­stii.

– Pani, cóż mi in­ne­go po­zo­sta­je? – żalił się wtedy ro­dzi­ciel­ce. – Bra­cia rzą­dzą, bra­cia pa­nu­ją, a ja, naj­młod­szy, je­dy­nie mogę wspie­rać ich i przy­glą­dać się, sto­jąc cią­gle z boku… Nie miej zatem za złe, że cho­ciaż mi­ło­ści szu­kam. Tu przy­naj­mniej mam po­wa­ża­nie, tu mam pod­da­nych, ilu ze­chcę!

– Chyba „ile”, ko­cha­ny synu – po­pra­wia­ła go nie­za­do­wo­lo­na kró­lo­wa. – Nie jest to dla ni­ko­go ta­jem­ni­cą, że dwor­ki od za­wsze usłu­gi­wa­ły pa­nu­ją­cym i ich na­stęp­com. Miej jed­nak­że ba­cze­nie, abyś nie prze­kro­czył gra­ni­cy zdro­we­go roz­sąd­ku i ogól­nie do­zwo­lo­ne­go, pa­nu­ją­ce­go prawa! Miej ba­cze­nie!

Cóż, i te prze­stro­gi na nic się zdały. Kasia do­pię­ła swego, uwio­dła kró­le­wi­cza, a ten, za­ko­cha­ny w niej po uszy, zga­dzał się speł­niać każdy ka­prys wy­bran­ki. Po kilku mie­sią­cach sza­lo­ne­go ro­man­su na świe­cie po­ja­wił się pierw­szy, a potem ko­lej­ne owoce na­mięt­ne­go związ­ku mieszcz­ki z kró­le­wi­czem Zyg­mun­tem – syn Jan oraz dwie córki: Re­gi­na i imien­nicz­ka spryt­nej matki, Ka­ta­rzy­na.

Kró­lo­wa Elż­bie­ta była bez­rad­na, wi­dząc za­śle­pie­nie syna. Pro­si­ła usil­nie o pomoc pry­ma­sa, młod­sze­go brata Zyg­mun­ta, aby prze­gnał z dworu roz­wią­złą dziew­czy­nę, ale i to nie przy­nio­sło żad­ne­go re­zul­ta­tu.

Pró­bo­wa­ła prze­mó­wić Zyg­mun­to­wi do ro­zu­mu, krzy­cząc:

– Oddal ją! Niech opu­ści gra­ni­ce pań­stwa! Nigdy nie zda­rzy­ło się i nie zda­rzy, aby kto­kol­wiek z twego rodu po­ślu­bił na­łoż­ni­cę z niż­sze­go stanu. I ty także tego nie uczy­nisz! Po­słu­chaj mnie i oddaj ją!

– Nie, matko! Ko­cha­my się i chce­my być razem. Mamy dzie­ci.

– Zro­zum, to bę­kar­ty! Nawet pew­nym być nie mo­żesz, czy są twoje. Ona zmie­nia ko­chan­ków co noc!

– To nie­praw­da. Ka­za­łem słu­gom ją śle­dzić. Wiem, że jest mi wier­na.

– Jakiś ty na­iw­ny, Zyg­mun­cie! Nie mo­żesz jej po­ślu­bić!

– Mogę. Prawo mi nie za­bra­nia. Nie je­stem kró­lem. Nie mam za za­da­nie za­pew­nić cią­gło­ści dy­na­stycz­nej na tro­nie. To przed­miot tro­ski moich star­szych braci, nie mojej! Na­resz­cie dzię­ku­ję za to, że je­stem naj­młod­szy. Ja chcę ko­chać!

– Ko­chaj sobie, ile chcesz, tylko nie ją! To ga­dzi­na prze­klę­ta! Żmija! Jeśli ją po­ślu­bisz, zgu­bisz sie­bie i kraj! Oddal ją!

– Za­prze­stań, pani!

Zyg­munt wy­biegł osza­la­ły z wście­kło­ści, zo­sta­wia­jąc w kom­na­cie pła­czą­cą matkę.

Za­ła­ma­na mo­nar­chi­ni wkrót­ce zmar­ła. I nikt nie wie­dział, że przy­czy­ni­ła się do tego Kasia, pod­słu­chu­ją­ca znowu po­przez za­cza­ro­wa­ny ka­mień całą roz­mo­wę i prze­kli­na­ją­ca w duchu ro­dzi­ciel­kę swego uko­cha­ne­go. Klą­twa ma­gicz­ne­go pier­ście­nia dzia­ła­ła przez całe wieki. Gdy w przy­szło­ści otwar­to wieku trum­ny mo­nar­chi­ni, Elż­bie­ty Ra­ku­szan­ki, zmar­ło wielu, bio­rą­cych udział w ba­da­niach na­uko­wych gro­bow­ca, gdyż czary Kasi nawet po kil­ku­set la­tach dzia­ła­ły z taką samą siłą. A ona sta­wa­ła się coraz nie­bez­piecz­niej­szą.

 

Dą­że­nie do speł­nie­nia ma­rzeń i zo­sta­nia ko­chan­ką, a w przy­szło­ści żoną króla, stało się dla prze­bie­głej Kasi ob­se­sją. Dla­te­go też, ku za­sko­cze­niu sa­me­go Zyg­mun­ta, po kolei umie­ra­li jego star­si bra­cia, rzą­dzą­cy tą oraz są­sied­ni­mi mo­nar­chia­mi. I nie­ocze­ki­wa­nie on, bę­dą­cy pią­tym w ko­lej­no­ści synem nie­ży­ją­cych już: króla Ka­zi­mie­rza i kró­lo­wej Elż­bie­ty, wobec bez­po­tom­nej śmier­ci swych braci i na­stęp­ców ojca, za­siadł na tro­nie jako pra­wo­wi­ty wład­ca. Kasia pę­ka­ła z dumy! Nie dość, że za­wład­nę­ła jego ser­cem, to w do­dat­ku jesz­cze uro­dzi­ła mu troje dzie­ci!

Pewna suk­ce­su Ka­ta­rzy­na po­cząt­ko­wo nie zda­wa­ła sobie spra­wy, że w od­le­głej mo­nar­chii do­ra­sta­ła uro­cza i re­zo­lut­na dziew­czyn­ka, wy­wo­dzą­ca się z dy­na­stii, w któ­rej mor­der­stwa i prak­ty­ki czar­no­księ­skie zda­rza­ły się nie­prze­rwa­nie od wie­ków, a przod­ko­wie za­gię­li także parol na nie­świa­do­me­go za­gro­że­nia, na­iw­ne­go jak dziec­ko króla Zyg­mun­ta.

 

Oso­bi­ści do­rad­cy mo­nar­chy, a także kra­jo­wy par­la­ment de­ba­to­wa­li teraz nie­prze­rwa­nie o spra­wie naj­wyż­szej wagi, a mia­no­wi­cie – cią­gło­ści dy­na­stii. Zyg­munt, choć piąty w ko­lej­no­ści syn zmar­łe­go króla Ka­zi­mie­rza, był obec­nie je­dy­nym z rodu, pa­nu­ją­ce­go od dzie­się­cio­le­ci. Star­si bra­cia zmar­li bez­po­tom­nie, zaś po­zo­sta­li rzą­dzi­li in­ny­mi pań­stwa­mi bądź wy­bra­li ka­rie­rę du­chow­ną. Cią­głość dy­na­stii le­ża­ła teraz w rę­kach je­dy­ne­go wład­cy, lecz nikt z moż­nych nie do­pusz­czał nawet do myśli, aby na­stęp­cą był po­to­mek, zro­dzo­ny z mieszcz­ki. Chcąc nie chcąc, Zyg­munt mu­siał przy­znać im rację.

Ka­ta­rzy­na pró­bo­wa­ła prze­ko­nać do sie­bie uko­cha­ne­go, lecz ten nie miał wyj­ścia. De­cy­zja już za­pa­dła. Wal­czył sam ze sobą, miał roz­dar­te serce i duszę, jed­nak­że mu­siał sta­nąć na wy­so­ko­ści za­da­nia.

– A zatem nie ko­chasz mnie, jak po sto­kroć przy­się­ga­łeś. Nie bę­dziesz ze mną po wieki, jak mi to po ty­siąc­kroć obie­cy­wa­łeś, Zyg­mun­cie – po­wta­rza­ła mu z wy­rzu­tem, tuląc w łożu roz­pa­lo­ne czoło męż­czy­zny.

– Kasiu naj­droż­sza, nieba bym ci przy­chy­lił, lecz pań­stwo wy­ma­ga ode mnie kon­kret­nych po­czy­nań. Je­stem kró­lem.

– Ale także ojcem moich dzie­ci!

– Na­szych dzie­ci, Ka­sień­ko, na­szych! Przy­się­gam, nigdy o tym nie za­po­mnę i za­dbam o was, naj­le­piej, jak się da.

– Za­dbasz? Co to ma zna­czyć?

– Wy­naj­dę dla cie­bie naj­lep­szą par­tię, ob­da­ru­ję, czym ze­chcesz, bę­dziesz żyła w do­stat­ku. Mo­żesz li­czyć na moją cią­głą opie­kę, a nawet od­wie­dzi­ny, gdy tylko czas i pora okażą się ku temu do­god­ne. Ni­cze­go wię­cej uczy­nić nie zdo­łam, wierz mi, ko­cha­na moja…

Kasia pła­ka­ła rzew­nie, lecz Zyg­munt po­zo­stał nie­ugię­ty. Tym razem łzy ko­chan­ki go nie prze­ko­na­ły, a ma­gicz­ny pier­ścień, jak na złość, aku­rat teraz gdzieś się za­wie­ru­szył!

Ka­ta­rzy­na wy­rzu­ca­ła sobie lek­ko­myśl­ność. Mając za­pew­nio­ne: mi­łość i przy­wią­za­nie Zyg­mun­ta, ro­dząc mu troje dzie­ci i nie­ocze­ki­wa­nie do­wia­du­jąc się o tym, że za­sią­dzie na tro­nie, zba­ga­te­li­zo­wa­ła spra­wę. Będąc pewną, że ko­cha­nek lada mo­ment jej się oświad­czy, a ona zo­sta­nie ko­lej­ną pol­ską kró­lo­wą, od­kła­da­ła za­cza­ro­wa­ny dro­biazg coraz czę­ściej w miej­sca za­po­mnia­ne, nie do­my­śla­jąc się nawet, jak bar­dzo po­trzeb­nym sta­nie się on za mo­ment.

Na razie za­ko­cha­ny w Ka­ta­rzy­nie po uszy Zyg­munt wy­peł­niał wszel­kie zo­bo­wią­za­nia. Wydał ją za za­ufa­ne­go do­rad­cę, pod­skar­bie­go An­drze­ja Ko­ście­lec­kie­go, za­pew­nił rocz­ną pen­sję stu du­ka­tów i prze­ka­zał oka­za­łą ka­mie­ni­cę przy ulicy Brac­kiej w Kra­ko­wie, gdzie bywał czę­stym go­ściem. Rów­no­cze­śnie jed­nak my­ślał o po­li­tycz­nym ma­ria­żu celem za­pew­nie­nia oj­czyź­nie pra­wo­wi­te­go po­tom­ka.

 

Za na­mo­wa­mi do­rad­ców ślub króla z wy­bran­ką, córką wę­gier­skie­go ma­gna­ta i Pia­stów­ny, Bar­ba­rą Za­po­lyą, odbył się w 1512 roku. Cicha i po­boż­na, mło­dziut­ka mał­żon­ka była cał­ko­wi­tym prze­ci­wień­stwem sza­lo­nej, wy­uz­da­nej Ka­ta­rzy­ny i czter­dzie­sto­let­ni wład­ca przy­zna­wał nie­raz ze zdu­mie­niem, że przy niej na­resz­cie od­po­czy­wa oraz po­tra­fi ukoić sko­ła­ta­ne wrza­wą po­li­tycz­ną nerwy.

 

Pew­ne­go razu Kasia usły­sza­ła w swej kom­na­cie ta­jem­ni­cze dźwię­ki i z prze­stra­chem spo­strze­gła, że jej pier­ścień, cudem od­na­le­zio­ny i teraz le­żą­cy na ko­mo­dzie, wkła­da sobie nie­mra­wo na głowę owad, przy­po­mi­na­ją­cy wy­glą­dem sza­rań­czę. Był wiel­ko­ści dłoni i spo­glą­dał na nią ba­daw­czo. Kiedy krzyk­nę­ła i mach­nę­ła dło­nią, by prze­pę­dzić in­tru­za i od­zy­skać bi­żu­te­rię, on ode­zwał się spo­koj­nie, wpra­wia­jąc Kasię w cał­ko­wi­te osłu­pie­nie:

– Ka­ta­rzy­no Ochstat, dajże spo­kój!

– S…skąd mnie znasz? – wy­du­ka­ła wresz­cie zdrę­twia­ła ze stra­chu.

Owad bły­ska­wicz­nie prze­mie­nił się w ru­do­wło­są nie­wia­stę w nie­ty­po­wym, luź­nym stro­ju z cza­sów an­tycz­nych.

– Je­stem Lu­ku­sta.

– Matko! – Str­wo­żo­na Kasia uczy­ni­ła znak krzy­ża. – Ta rzym­ska tru­ci­ciel­ka?

– Ści­ślej, to je­stem dru­id­ką z Galii.

– Pod wła­dzą rzym­ską. To w Rzy­mie mor­do­wa­łaś, nawet ce­sa­rzy.

– Widzę, żeś oczy­ta­na, Ka­ta­rzy­no. – Ko­bie­ta przy­tak­nę­ła i spoj­rza­ła uważ­nie na Mo­ra­wian­kę, ba­wiąc się jej ma­gicz­nym pier­ście­niem.

– Przy­by­łaś z pie­kła?

– Z pie­kła? Nie, ha, ha, ha! – ro­ze­śmia­ła się Lu­ku­sta, uka­zu­jąc pięk­ne zęby.

– Jak więc moż­li­we, że tu je­steś? Prze­cież… hm… za­bi­to cię. Przed wie­ka­mi. – Kasia nadal spo­glą­da­ła wy­stra­szo­na.

– Od­da­li mnie tre­so­wa­nej ży­ra­fie – stwier­dzi­ła po­nu­ro tru­ci­ciel­ka i w cha­rak­te­ry­stycz­ny spo­sób do­tknę­ła lekko dło­nią oko­lic łona. – Tfu! Prze­klę­ci rzy­mia­nie! A tyle mi za­wdzię­cza­li!

– Je­steś du­chem?

– Nie­ko­niecz­nie. Po­wiedz­my, że dzię­ki magii sta­łam się nie­śmier­tel­na, Ka­ta­rzy­no z Tel­nic.

– Cze­goż chcesz ode mnie? Za­bra­łaś mi pier­ścień. W jakim celu? Na co ci on, Lu­ku­sto?

– Za­po­mi­nasz chyba, z kim masz do czy­nie­nia. Ja znam dzia­ła­nie tego pier­ście­nia. Wiem, jak go zdo­by­łaś i co już dla cie­bie uczy­nił.

Kasia za­czer­wie­ni­ła się.

– Kie­dyś na­le­żał do mnie.

– Co?

– Tak, tak, droga Ka­ta­rzy­no. To mój pier­ścień. Po­da­ro­wał mi go sam ce­sarz Neron, wraz z in­ny­mi kosz­tow­no­ścia­mi, w po­dzię­ce za zgła­dze­nie brata. Po mojej śmier­ci całe bo­gac­two roz­trwo­ni­li zło­dzie­je i inne szu­mo­wi­ny! Wszyst­ko prze­pa­dło. Zja­wiam się jed­nak od czasu do czasu, uka­zu­jąc śmier­tel­ni­kom, kiedy mam spra­wę do za­ła­twie­nia. Teraz znowu go po­trze­bu­ję.

– Na­le­ży do mnie.

– Na­le­żał. I to przez bar­dzo krót­ką chwi­lę – stwier­dzi­ła Ga­lij­ka, mru­żąc oczy. – To mój pier­ścień. To ja nada­łam mu cza­ro­dziej­skie wła­ści­wo­ści.

– A ja je jesz­cze wzmoc­ni­łam! – po­wie­dzia­ła hardo Kasia.

– I pod­stęp­nie za­mor­do­wa­łaś wła­sne­go męża, choć ofi­cjal­nie zmarł na de­zyn­te­rię.

– Ktoś inny po­wi­nien nim być… – szep­nę­ła ze łzami w oczach Mo­ra­wian­ka.

– Nie wyj­dziesz za niego, Ka­ta­rzy­no. Król nigdy nie po­ślu­bi mieszcz­ki, nawet jeśli jest jego ko­chan­ką i uro­dzi­ła mu dzie­ci. – Lu­ku­sta uśmiech­nę­ła się z po­li­to­wa­niem, czym roz­zło­ści­ła Kasię.

– Nie wiesz, o czym mó­wisz, wiedź­mo!

– No, no, bacz na słowa, Ka­ta­rzy­no Tel­ni­czan­ko! Mnie na­zy­wa­no, zresz­tą z god­nie z peł­nio­ną funk­cją, „ofi­cjal­ną tru­ci­ciel­ką rzym­ską”. To o tobie coraz czę­ściej ma­wia­ją „Żmija”. A będą jesz­cze go­rzej…

– Kró­lo­wej tak nie nazwą!

– Oj, nazwą, nazwą i kró­lo­wą. Cho­ciaż nie cie­bie mam na myśli… Poza tym, uwa­żaj na wła­sne zdro­wie. Znowu je­steś brze­mien­ną. Czy istot­nie to zmar­ły tak nagle mąż jest ojcem dzie­cię­cia? A może król Zyg­munt, by­wa­ją­cy nader czę­sto na Brac­kiej?

– Nic ci do tego.

– Praw­da, nic, choć ja swoje wiem…

– Po­trze­bu­ję tego pier­ście­nia. – Kasia spoj­rza­ła bła­gal­nie na Lu­ku­stę.

– Co ty knu­jesz, Be­styj­ko? – Tru­ci­ciel­ka po­pa­trzy­ła roz­ba­wio­na. – Coraz bar­dziej mi im­po­nu­jesz! Chcia­ła­bym mieć taką córkę!

– Po­mi­nę te słowa mil­cze­niem. Pier­ście­nia po­trze­bu­ję, bo jest moim ta­li­zma­nem – skła­ma­ła ostrym tonem Tel­ni­czan­ka.

– Ta­li­zma­nem? Ha, ha, ha! Czy chcesz mi wmó­wić, że nie pla­nu­jesz ko­lej­nych mor­derstw i rzu­ca­nia uroku na naj­bliż­szych z oto­cze­nia twego ko­chan­ka, Zyg­mun­ta Ja­giel­lo­na? Prze­cież w tym celu uży­wa­łaś dotąd pier­ście­nia.

Kasia za­ci­snę­ła ze zło­ści usta i mil­cza­ła.

– Widzę, że nie od­pu­ścisz. Ależ masz cha­rak­te­rek! Ha, ha, ha! Do­praw­dy, szcze­rze współ­czu­ję twoim wro­gom. A dotąd są­dzi­łam, że tylko moja krew, pły­ną­ca w ży­łach wielu prze­bie­głych Wło­szek, do­da­je ta­kie­go cha­rak­te­ru nie­wia­stom. Do­brze zatem, za­wrzyj­my umowę. Po­ży­czę ten pier­ścień od cie­bie, lecz potem ci go oddam. Słowo ga­lij­skiej dru­id­ki. Zgoda?

– Po co ci aku­rat on jeden? Sama wspo­mnia­łaś, że mia­łaś ich mnó­stwo.

– Al­bo­wiem ten za­dzia­ła do­kład­nie tutaj. Ma w tym kraju naj­więk­szą moc, spraw­dził się już wie­lo­krot­nie w twych rę­kach i dla­te­go wła­śnie tu jest mi po­trzeb­ny.

– Tu? W jakim celu? – Zdu­mio­na Mo­ra­wian­ka unio­sła brwi.

– Ja także szy­ku­ję ma­riaż dla twego uko­cha­ne­go króla – od­par­ła ze śmie­chem Lu­ku­sta.

– Co? Zyg­munt jest tylko mój!

– Ści­ślej, teraz jest jesz­cze cią­gle Bar­ba­ry Za­po­lyi, swo­jej obec­nej żony. Jest drugi paź­dzier­ni­ka 1515 roku i po ko­lej­nym po­ro­dzie kró­lo­wa wła­śnie umie­ra w strasz­li­wych mę­czar­niach. – Tru­ci­ciel­ka wło­ży­ła pier­ścień na palec i po­pa­trzy­ła uważ­nie na mi­go­czą­cy ka­mień. – Zyg­munt jest obok i pła­cze rzew­nie, lecz nic już po­ra­dzić nie może. Żona po­zo­sta­wi­ła mu dwie córki: Ja­dwi­gę i Annę…

– Muszę go po­cie­szyć! Po­trze­bu­je mnie teraz! – go­rącz­ko­wa­ła się Kasia, czym prę­dzej wkła­da­jąc wy­zy­wa­ją­ce szaty i ma­lu­jąc twarz.

– Do­brze, niech bę­dzie, po­zwo­lę ci na kilka lat mi­ło­snych unie­sień. Ale potem mu­sisz ustą­pić miej­sca innej bia­ło­gło­wie.

– Nie ro­zu­miem.

– Mam tu do speł­nie­nia misję, już ci to tłu­ma­czy­łam.

– Jaką misję?

– Po zmar­łej teraz wła­śnie Bar­ba­rze Zyg­munt po­ślu­bi…

– Mnie! – prze­rwa­ła jej zde­cy­do­wa­nym tonem Ka­ta­rzy­na.

– Nie, Ka­ta­rzy­no, to się nigdy nie sta­nie. Po­ślu­bi moją da­le­ką krew­ną.

– Co? Szy­ku­jesz mu nową par­tię?

– Ow­szem. Pro­sto z Włoch! Po to tu przy­by­łam.

– Z… Włoch? – Kasia stru­chla­ła.

– Tak, Ka­ta­rzy­no. I nie dziwi mnie twa re­ak­cja. Wiem o tym, co zro­bi­łaś. Przede mną nic się ukryć nie może. Przed laty pró­bo­wa­łaś zgła­dzić moją krew­niacz­kę.

– Pier­ścień po­ka­zał, że mi za­gra­ża…

– Miał rację! Bo to wła­śnie ją za­mie­rzam spro­wa­dzić do Rze­czy­po­spo­li­tej! Zwie się Bona Sfo­rza. I ona zo­sta­nie nową kró­lo­wą! Oca­li­łam ją wów­czas, choć bied­ne dziec­ko wraz z matką cią­gle wie­rzy, że jej uzdro­wie­nie wy­mo­dli­ły za­kon­ni­ce.

– I co teraz?

– Cóż, przy­bę­dzie tutaj w od­po­wied­nim cza­sie. Po­win­nam cię za to zabić, Ka­ta­rzy­no. Czy­nię tak z każ­dym, kto za­gra­ża moim po­tom­ki­niom. Jed­nak­że im­po­nu­jesz mi siłą cha­rak­te­ru. Na razie zatem od­da­ję ci Ja­giel­lo­na. Ko­chaj, póki mo­żesz!

– A co z jego cór­ka­mi?

– Zo­sta­wiam ci wolną rękę, Ka­ta­rzy­no. Rób z nimi, co ze­chcesz!

– A więc, do­brze. – Ka­ta­rzy­na prze­ję­ła pier­ścień i wło­ży­ła na palec, zer­ka­jąc w śro­dek barw­ne­go ka­mie­nia i ścią­ga­jąc zło­wro­go brwi. – Jedna umrze po kilku la­tach. A druga, star­sza, wyj­dzie za mąż, lecz wsku­tek za­ła­ma­nia się pod­ło­gi zam­ko­wej ule­gnie strasz­li­we­mu wy­pad­ko­wi, sta­jąc się odtąd pa­skud­ną i nie­mi­łą swemu mę­żo­wi ka­le­ką.

– Brawa! – Lu­ku­sta kla­snę­ła i spoj­rza­ła z po­dzi­wem na zmie­nio­ną twarz osza­la­łej z wście­kło­ści Tel­ni­czan­ki, po czym na po­wrót przy­bra­ła po­stać sza­rań­czy i od­fru­nę­ła.

– A ja rów­no­cze­śnie po­ja­wię się w nowym wcie­le­niu, jako Anna Sydow, nie­śmier­tel­na ko­chan­ka tegoż męża, bran­den­bur­skie­go elek­to­ra. Aby mnie za­pa­mię­ta­no, będę przez wieki uka­zy­wać się na te­re­nie oko­licz­nych zam­ków, nio­sąc po­strach i za­gła­dę każ­de­mu, kto mnie zo­ba­czy. Prze­ra­ża­ją­cą sta­nie się opo­wieść o „Damie w bieli” z czar­nym pier­ście­niem na palcu, zja­wie, nę­ka­ją­cej wszyst­kich po­tom­ków dy­na­stii Ja­giel­lo­nów oraz ich pod­da­nych. Taka bę­dzie moja ze­msta – wy­szep­ta­ła Ka­ta­rzy­na i za­śmia­ła się strasz­li­wie.

 

Po trzy­let­nim po­cie­sza­niu uko­cha­ne­go Zyg­mun­ta, Kasia mu­sia­ła zgo­dzić się na jego ślub z nową kan­dy­dat­ką, krew­ną Lu­ku­sty, ślicz­ną Boną, w za­mian za co za­cho­wa­ła ma­gicz­ny pier­ścień.

Ze­mści­ła się jed­nak okrut­nie na naj­bliż­szych ko­chan­ka i jego mał­żon­ki, unie­moż­li­wia­jąc pierw­sze­mu sy­no­wi i imien­ni­ko­wi spło­dze­nie na­stęp­cy (co przy­nio­sło kres dy­na­stii Ja­giel­lo­nów), za­bi­ja­jąc dru­gie­go syna za­le­d­wie kilka dni po na­ro­dzi­nach, mor­du­jąc ko­lej­ne sy­no­we, przy­czy­nia­jąc się wresz­cie do otru­cia w przy­szło­ści także samej Bony.

Ka­ta­rzy­na czy­ni­ła jesz­cze roz­pacz­li­we za­bie­gi, aby wzbu­dzić za­zdrość w królu, rzu­ca­jąc urok na wielu wy­so­ko po­sta­wio­nych urzęd­ni­ków pań­stwo­wych. Przy uży­ciu sta­ro­żyt­nej bły­skot­ki od Lu­ku­sty, swo­ich cza­rów i magii, pró­bo­wa­ła nawet uwieść bi­sku­pa prze­my­skie­go Pio­tra To­mic­kie­go i kanc­le­rza Krzysz­to­fa Szy­dło­wiec­kie­go. Te wy­sił­ki da­wa­ły jej tylko krót­ko­trwa­łe uczu­cie sa­tys­fak­cji, po­nie­waż mo­nar­cha coraz czę­ściej sta­rał się uni­kać go­rą­ce­go spoj­rze­nia oraz czu­łych ra­mion i na­mięt­nych ust Tel­ni­czan­ki wie­dząc, jak łatwo im ulega. Do­dat­ko­wo przez sze­reg lat strze­gła go pil­nie za­zdro­sna i pod­stęp­na krew­niacz­ka Lu­ku­sty, kró­lo­wa Bona.

W ostat­nich la­tach życia Ka­ta­rzy­na Tel­ni­czan­ka wy­je­cha­ła na wschód, by być bli­sko swego je­dy­ne­go syna, bi­sku­pa wi­leń­skie­go, Jana. Po śmier­ci po­cho­wa­na zo­sta­ła w Kra­ko­wie. Za­pa­mię­ta­na jako „Pol­ska Me­du­za z Brac­kiej”, nigdy nie po­go­dzi­ła się z utra­tą mi­ło­ści Zyg­mun­ta, bo też tak na­praw­dę on nigdy nie prze­stał jej pra­gnąć ani też ko­chać.

 

Jeśli wra­żeń Cię głód

Zagna kie­dyś na wschód

Nie za długo tam chyba wy­trzy­masz

Lecz na wscho­dzie przy­naj­mniej

Życie pły­nie zwy­czaj­nie

Słoń­ce wscho­dzi i dzień się za­czy­na

A w Kra­ko­wie na Brac­kiej pada deszcz…

(Grze­gorz Tur­nau, Brac­ka, frag­ment)

Koniec

Komentarze

Aleś naplotła i natkała! Tysiąc nitek splecionych w jedno.

Smakowita historia, choć końcówka dla mnie zbyt pośpieszna, przypomina raport, a nie snucie gawędy. No, ale całość na plus.

A co z Beatką Telniczanką, zapytam grzecznie. To dopiero opowieść!

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Hej, Ambush, dzięki. :) Nie chciałam przedłużać, jak to ja… :)

A co z Beatką Telniczanką, zapytam grzecznie. To dopiero opowieść!

A jej córka! Każdy życiorys z tego rodu nadaje się na super serial. :) 

Pozdrawiam. heart

Pecunia non olet

Witaj Bruce,

Czytało się gładko. Bardzo ładny kawałek prozy historycznej, z nieco złowieszczym powiewem fantastyki.

Swoją drogą Lukusta, która ponoć zaczęła karierę od otrucia męża alkoholika, to wybitnie ciemna persona czasów początków cesarstwa.

Rozumiem sentyment autorki, wszak trucizna od zawsze uważana była za kobiecy oręż, czego liczne przykłady znajdziemy w literaturze.devil

Piękna końcówka, taka Krakowska, choć napisana ze Śląska, ech smiley

Serdecznie Pozdrawiam!

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

To zastanawiające, że taka miła i łagodna Bruce lubuje się w takich złolach!;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Wiesz, Ambush, od dziecka uwielbiam horrory. :) Co nie znaczy, że tylko je. :)

Poza tym, “mój” zodiakalny byk z reguły siedzi cicho, skubie trawkę na łące, spokojnie, bez nerw, nie zwraca na nic uwagi i sto razy sprawdza, czy faktycznie coś jest nie halo, jak na flegmatyka przystało, powolny i pozbawiony emocji, ale jak się wścieknie, tratuje wszystko po drodze, nie myśląc o konsekwencjach. :) 

 

W tej historii urzekło mnie poddawanie się Zygmunta tak sprytnej i przebiegłej kobiecie. :) Pamiętam oglądany dawno temu kryminał “Czarna wdowa”. Tam było podobnie z mężami bohaterki tytułowej. :)

Pecunia non olet

To zastanawiające, że taka miła i łagodna Bruce lubuje się w takich złolach!;)

Tak, to wielce zastanawiająca fascynacja, akurat tą postacią… Dobrze, że jesteśmy mili dla Bruce, nie wiadomo co dzieje się z tymi, którzy nie są…angel

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

laugh

 

Pecunia non olet

Gdyby nie błyskawiczny refleks Kasi, która, idąc obok, bez zastanowienia rzuciła się na nieszczęsną i upadła wraz z nią na pobocze drogi, starowinka z pewnością straciłaby życie.

Tarnina też bez zastanowienia rzuci się na ten imiesłów, na szczęście jej tu nie ma. I na błyskawiczny refleks też laugh Bez “idąc obok” zachowasz w całości sens i rytm zdania.

 

Wręczyła pierścionek, którego korona i szyna nie bardzo zachwycały, były z zaśniedziałego metalu, grubego i ciężkiego

Propozycja: Wręczyła pierścionek, którego korona i szyna nie budziły zachwytu – były (…)

 

Ku jej zdumieniu szeroka dotąd szyna dostosowała się do średnicy palca i idealnie wpasowała, zaś kamień nagle zamigotał i zmienił barwę na jasnoróżową.

Absolwenci nauk ścisłych będą kwękać co do szerokości i długości. Może:

“zbyt luźna dotąd szyna (…) “

 

A poza tym delikatnym marudzeniem – bardzo dobre, świetnie się czytało, intryga goniła intrygę, żyrafa taka ostrzejsza (ciekawe, co JolkaK na to? wink). Dobrze utrzymany rytm opowiadania, żywe dialogi i jak zwykle świetna zabawa z historią! Pozdrowienia, i czekam niecierpliwie na kolejne opowiadania!

 

P.S. Ten błyskawiczny refleks to takie dążenie do minimalizmu, tzn. błyskawiczny refleks jest poprawny, ale sam refleks już oddanie znaczenie – WSJP “umiejętność szybkiego i właściwego reagowania na to, co dzieje się wokół “.

Szeroka szyna to chyba bardziej złożony problem, bo jubiler lub kobieta obeznana w temacie nie mają tutaj żadnych problemów przy czytaniu, a ja musiałem najpierw sprawdzić, że ta część nazywa się szyną. Tak to jest, jak się w życiu więcej projektuje konstrukcji, niż kupuje pierścionków :D Czytając “szeroka szyna” muszę przestawiać umysł na inny tor walcząc z dotychczasowymi skojarzeniami, a “zbyt luźna szyna” nie muszę, ponieważ z kontekstu wynika wtedy, o co chodzi. Zatem nie chodzi o to, że jedno jest złe, a drugie dobre, tylko według mnie bardziej uniwersalne ;)

Wielkie dzięki, Marzanie. :) Już poprawiam. :)

Specjalnie zastosowałam taką terminologię, żeby nie było, że części pierścionka niepoprawnie nazwałam… :) 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka