- Opowiadanie: Jim - Wino i sztylet

Wino i sztylet

Opo­wia­da­nie jest miej­sca­mi dra­stycz­ne, za­wie­ra ap­te­kar­skie ilo­ści prze­kleństw i czyn­no­ści oko­ło­sek­su­al­nych.

 

Jest to hi­sto­ria al­ter­na­tyw­na, ale nie jakoś bar­dzo al­ter­na­tyw­na, wzglę­dem tego, co się na­praw­dę w na­szej rze­czy­wi­sto­ści stało :)
Mam na­dzie­ję, że ele­ment kon­kur­so­wy (stro­ju) – zo­stał od­po­wied­nio i zgod­nie z za­ło­że­nia­mi kon­kur­su wy­ko­rzy­sta­ny.

 

Aha – mi­to­lo­gia za to zo­sta­ła wy­ko­rzy­sta­na... bar­dzo twór­czo. I nie­orto­dok­syj­nie. Ra­czej niech dzie­cia­ki się na pod­sta­wie tego tek­stu nie uczą do ma­tu­ry, bo pała pewna :)

Za­pra­szam do lek­tu­ry.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Wino i sztylet

 

 

Nie je­chał­by tędy, gdyby nie ostroż­ność, przez którą zszedł na ląd w Ater­num. Do naj­bliż­szej go­spo­dy było da­le­ko, więc gdy do­strzegł pro­ste, blade słupy dymów po lewej, odbił od wy­god­nej Via Ti­bur­ti­na w błot­ni­stą dróż­kę.

Nie mu­siał je­chać da­le­ko. Mi­nąw­szy wzgó­rze, wje­chał po­mię­dzy ni­skie za­bu­do­wa­nia.

Wy­chu­dły pies ochry­ple za­szcze­kał znad burej ka­łu­ży.

Ka­sjusz, nie­spiesz­nie jadąc wśród skar­la­łych do­mostw, roz­glą­dał się bacz­nie na­oko­ło i po­pi­jał z bu­kła­ka za­tru­te wino.

Ta­aaak. Ze wszyst­kich ostat­nio zdo­by­tych umie­jęt­no­ści ta mu naj­bar­dziej spa­so­wa­ła. Parę dni temu pró­bu­ją­cy go otruć cza­row­nik tak był za­sko­czo­ny fak­tem, że na Ka­sju­sza za­tru­ty tru­nek nie dzia­ła, że aż sam go spró­bo­wał, w wy­ni­ku czego sko­nał w mę­czar­niach. A try­bu­no­wi zo­sta­wił w spad­ku sporo cał­kiem nie­złe­go, choć za­tru­te­go wina.

Pies szarp­nął łań­cu­chem i szczek­nął jesz­cze z dwa razy bez prze­ko­na­nia. Ka­sjusz po­go­nił konia.

Nawet nim im­pe­rium pod­upa­dło, wiej­skie te­re­ny w ni­czym nie przy­po­mi­na­ły ele­ganc­kich za­bu­do­wań Ater­num czy Ti­bu­ru, choć tę­sk­nią­cy za sło­necz­ną Ita­lią wo­jow­nik wy­gła­dzał je we wspo­mnie­niach, na­da­jąc oko­li­com jasny wy­gląd, a ich miesz­kań­com ro­ze­śmia­ne, ra­do­sne, bez­tro­skie twa­rze.

Teraz gdy do­strze­gał ukrad­ko­we spoj­rze­nia, zda­wa­ło się, jakby te nory za­miesz­ki­wa­li po­nu­rzy, nie­uf­ni bar­ba­rzyń­cy z Galii albo Ger­ma­nii. Ka­sjusz szu­kał wzro­kiem w po­bli­żu ja­kiejś villa ru­sti­ca, za­sta­na­wia­jąc się: kto ta­kich nie­okrze­sań­ców tu osie­dlił?

Ale ni­g­dzie nie do­strzegł ele­ganc­kich, łą­czą­cych styl ko­rync­ki z joń­skim ko­lumn z bia­łe­go mar­mu­ru, łuków czy por­ty­ków. Nie było pod­ło­go­wych mo­zaik ani chod­ni­ków. Nie było żad­ne­go więk­sze­go bu­dyn­ku. W ogóle nie było żad­ne­go wy­ko­na­ne­go z ka­mie­nia.

W samym środ­ku dużej wio­ski jeź­dziec do­strzegł czte­ry w miarę po­rząd­ne, drew­nia­ne chaty, resz­tę sta­no­wi­ły le­pian­ki ze słomy i gliny. Przy­kra od­mia­na po pięk­nych wil­lach, które minął w Ti­bu­rze (ale nie śmiał pro­sić tam o noc­leg, wszak misja była tajna, nikt nie po­wi­nien o niej wie­dzieć, a try­bun i tak miał nie­ustan­ne wra­że­nie, że ktoś po­dą­ża jego śla­dem).

Z ko­mi­nów ospa­le uno­sił się dym, nio­sąc za­pach pa­lo­ne­go, świer­ko­we­go drew­na, mchu i ple­śni. Nie mogło to jed­nak zabić smro­du świe­że­go obor­ni­ka, roz­kła­du i zgni­li­zny, które tu do­mi­no­wa­ły.

Dziw­na, pełna szme­rów ci­sza-nie-ci­sza wy­peł­nia­ła to miej­sce: prze­mok­nię­te kozy ża­ło­snym be­cze­niem skar­ży­ły się na cia­sno­tę za­gród, po­brzmie­wa­ło po­stu­ki­wa­nie na­rzę­dzi, stłu­mio­ne wes­tchnie­nia, dzie­cię­cy płacz oraz trud­ne do zi­den­ty­fi­ko­wa­nia, ża­ło­sne piski.

I wszech­obec­ne od­gło­sy ta­pla­nia się w bło­cie. Błoto, błoto, błoto. Koń Ka­sju­sza za­pa­dał się w nie aż po pę­ci­ny.

Ale poza tym, oko­li­ca zda­wa­ła się upar­cie mil­czeć.

Ucichł nawet, do nie­daw­na bi­ją­cy mia­ro­wo ko­wal­ski młot.

Wie­śnia­cy, krzą­ta­ją­cy się jesz­cze przed chwi­lą w go­ni­twie go­spo­dar­skich spraw, spo­glą­da­ją­cy ku niemu trwoż­li­wie, teraz w po­śpie­chu skry­li się w mar­nych kle­ciach. Na bło­cie jesz­cze czła­pa­ły dwie naj­wol­niej­sze ko­bie­ty: sta­ro­win­ka z wi­kli­no­wym ko­szem na ple­cach i młoda dziew­czy­na w wy­raź­nej ciąży, zgi­na­ją­ca się pod cię­ża­rem wy­peł­nio­nych wodą ce­brów. Sta­ro­win­ka z tru­dem sta­wia­ła nogi w grzą­skim pod­ło­żu, a dziew­czy­na w końcu zde­cy­do­wa­ła się zo­sta­wić wia­dra i za­dzi­wia­ją­co szyb­ko jak na jej stan, do­pa­dła do naj­bliż­szej z chat. Rzu­ci­ła jesz­cze ku Ka­sju­szo­wi spło­szo­ne spoj­rze­nie i znik­nę­ła za li­chy­mi drzwia­mi, które bez trudu by wy­wa­żył, gdyby tylko chciał.

Przy­po­mnia­ła mu Fe­li­nę. Była rów­nie szczu­pła. I jesz­cze od Fe­li­ny młod­sza. Tyle, że Fe­li­na nigdy nie była pło­chli­wa, wręcz prze­ciw­nie.

Ka­sjusz doj­rzaw­szy nie­wy­raź­ne od­bi­cie w brud­nej ka­łu­ży, po­my­ślał, że wcale się nie dziwi re­ak­cji wie­śnia­ków. W tym od­bi­ciu, a wła­ści­wie nie tyle od­bi­ciu, co błot­ni­stym cie­niu wi­dział po­słań­ca zguby, upio­ra, za­bój­cę. Pew­nie w rze­czy­wi­sto­ści, wy­glą­dał nie­wie­le bar­dziej przy­jaź­nie niż ten znie­kształ­co­ny brud­ną wodą majak.

Uwagę zwra­ca­ły trzy, ob­cią­żo­ne bro­nią pasy. No­sze­nie dwóch ostrzy było po­wszech­ne, szcze­gól­nie w pie­cho­cie. No­sze­nie trzech, było wła­sną ma­nie­rą Ka­sju­sza. Oprócz gla­diu­sa i pu­gi­na­łu, dźwi­gał spa­thę, dłu­gie ostrze czę­sto uży­wa­ne przez jeźdź­ców.

Może zresz­tą w tych nie­spo­koj­nych cza­sach, nawet tak bli­sko sto­li­cy każdy sa­mot­ny wę­dro­wiec, mógł ozna­czać kło­po­ty? Bar­dziej na­su­nął kap­tur na twarz.

Pod­je­chał ku naj­le­piej wy­glą­da­ją­cej z cha­łup, zsiadł z konia, za­brał z juków ple­cak, z któ­rym nie roz­sta­wał się nawet na chwi­lę od opusz­cze­nia Gre­cji. Po­wol­nym kro­kiem zbli­żył się do drzwi. Za­stu­kał w nie pię­ścią kilka razy. Nikt mu nie od­po­wie­dział.

Za­ko­ła­tał po­now­nie i z pew­nym ocią­ga­niem, nie pa­su­ją­cym do mo­car­nej syl­wet­ki, wy­so­kim gło­sem po­pro­sił:

– Otwórz­cie, do­brzy lud­ko­wie.

Po­sły­szał stłu­mio­ne od­gło­sy we­wnątrz, szep­ty, ktoś komuś kazał mil­czeć, po czym za­pa­dła cisza.

Za­stu­kał jesz­cze raz. I jesz­cze. Bez od­po­wie­dzi. Wes­tchnął i rzu­cił oskar­ży­ciel­sko:

– Czy­ście za­po­mnie­li, że gość w dom, bogi w dom?

Wie­dział, że ten ko­bie­co wy­so­ki głos nie budzi re­spek­tu. Bucik by Ka­sju­szo­wi do­gryźć wy­my­ślał dla jego misji hasła takie jak „erek­cja” czy „eu­nuch” i ob­sce­nicz­nie ge­sty­ku­lo­wał dając mu dłoń do uca­ło­wa­nia. Ce­sarz czę­sto dow­cip­ko­wał o tym, jak try­bun używa po no­cach swego tyłka.

Zgrzyt­nął zę­ba­mi na samo wspo­mnie­nie, uniósł rękę by po­now­nie za­pu­kać, ale po­wstrzy­mał się, sły­sząc od­głos prze­su­wa­nia cze­goś cięż­kie­go po dru­giej stro­nie. Może od­su­wa­li to, czym za­par­li drzwi? Gdy jed­nak nadal nie było re­ak­cji upew­nił się, że mu­sia­ło być wręcz od­wrot­nie, pod­par­li je czymś do­dat­ko­wo.

– Otwórz­cie pro­szę.

Z wnę­trza do­biegł go drżą­cy, star­czy głos:

– Po­nie­chaj­cie nas pani, pro­szę, od­jedź­cie.

To, że wzię­li go za ko­bie­tę do­dat­ko­wo go roz­sier­dzi­ło:

– Jeśli nie otwo­rzy­cie, to mogę się sro­dze roz­gnie­wać. Wie­rzaj­cie, nie chce­cie wie­dzieć, do cze­gom zdol­ny, gdym roz­gnie­wa­ny.

– Nie mamy ni­cze­go cen­ne­go. Ani sre­bra ani su­kien.

– Nie przy­je­cha­łem was ra­bo­wać. Je­dy­ne, czego mi od was po­trze­ba, to su­che­go kąta dla mnie i konia, odro­bi­nę paszy i stra­wy. Za­pew­nij­cie to a, nikt nie ucier­pi. Prze­ciw­nie: jesz­cze was za go­ści­nę wy­na­gro­dzę.

Cisza. Ja­kieś szep­ty.

Ka­sjusz za­sta­na­wiał się przez chwi­lę, czy po pro­stu nie po­wie­dzieć, kim jest. Ale po pierw­sze nie wie­dział, czy na­praw­dę by to po­mo­gło, a po dru­gie, prze­cież chciał za­cho­wać swą toż­sa­mość w ta­jem­ni­cy.

Znie­cier­pli­wił się:

– Albo wpu­ści­cie mnie i za­ro­bi­cie nieco gro­si­wa albo nie wpu­ści­cie, a wtedy sam wejdę i po­ża­łu­je­cie, że­ście na ten świat przy­szli. Wy­bie­raj­cie.

– Wpu­ści­my, panie, już od­su­wam.

Po dłuż­szej chwi­li szu­ra­nia i prze­su­wa­nia, wresz­cie drzwi się uchy­li­ły i uka­za­ła się w nich stara, wy­su­szo­na głowa, przy­po­mi­na­ją­ca nad­pa­lo­ną dynię na tycz­ce.

– Salve – po­wie­dział sta­rzec od­su­wa­jąc się w nie­zręcz­nym ukło­nie.

Ka­sjusz wszedł do sieni. Wiel­ka beka ki­szo­nej ka­pu­sty roz­sie­wa­ła in­ten­syw­ny za­pach, który nie mógł jed­nak zabić resz­ty woni do­mo­stwa. Wo­jow­nik po­stą­pił parę kro­ków, do głów­nej izby.

Czwar­tą jej część zaj­mo­wał ol­brzy­mi, bie­lo­ny piec. Pro­sta prze­gro­da z pa­ty­ków od­gra­ni­cza­ła ku­rzy­niec pod kuch­nią od resz­ty po­miesz­cze­nia, zza roz­wie­szo­nych sta­rych, płó­cien­nych szmat do­bie­ga­ły ja­kieś stu­ko­ty i wy­glą­da­ły spo­mię­dzy nich pło­chli­we oczy. „Więc tam stary ukrył swój cały ba­bi­niec” – po­my­ślał Ka­sjusz. Po­my­ślał, że Fe­li­nie nie po­do­ba­ło by się tutaj. Na­rze­ka­ła­by na smród ka­pu­sty, spo­co­nych, nie­my­tych nigdy ciał, dro­biu i tej pary krów, dla któ­rych sta­no­wi­sko uczy­nio­no po lewej stro­nie izby. Na pół­mrok i od­gło­sy zwie­rząt. Na cie­kaw­skie spoj­rze­nia zza ko­ta­ry.

Ka­sju­szo­wi nic z tego nie prze­szka­dza­ło. Cie­szył się, że strop jest do­brze uszczel­nio­ny i na kark nie siąpi mu woda. A naj­bar­dziej się cie­szył, że w ta­kiej bie­dzie nie mógł miesz­kać nikt znany, a już na pewno nikt, kto by go roz­po­znał.

Wyjął z sa­kiew­ki dwie se­ster­cje i po­ka­zał star­co­wi:

– Do­sta­niesz jutro, jeśli się do­brze tu wy­śpię. A teraz pójdę po moje rze­czy, ty zaj­mij się ko­niem, przy­nieś tro­chę wina i jadła.

Star­co­wi, który dotąd wy­glą­dał, jakby spo­dzie­wał się w każ­dej chwi­li pchnię­cia nożem, za­lśni­ły oczy na widok monet.

– Bę­dzie­cie spali panie tam – wska­zał po­sła­nie na za­piec­ku po­kry­te skó­ra­mi – zwy­kle tam śpię z żoną, to naj­lep­sze miej­sce. Konia wpro­wa­dzić tutaj, obok krów, czy może być z ko­za­mi?

– O ile kozy nie pło­chli­we, to może być i z ko­za­mi.

Ka­sjusz wy­szedł na ze­wnątrz, wziął broń i oddał wodze wie­śnia­ko­wi. Ten przy­wo­łał szyb­ko nie­wol­ni­ka czy może jed­ne­go z synów, który za­pro­wa­dził konia do za­gro­dy obok domu.

Try­bun po­ło­żył ple­cak na za­piec­ku, tak by stale do­brze go wi­dzieć.

Ka­sjusz wypił wino, po­chwa­lił cał­kiem nie­złą zupę, którą mu po­da­ła żona wła­ści­cie­la chaty, wy­py­tał o wieś i oko­li­cę i po­szedł się po­ło­żyć na za­piec­ku.

– Znaj­da, choć tu! – za­wo­łał sta­rzec.

Zza ko­ta­ry wy­szła ku­le­jąc młoda dziew­czy­na. Miała krzy­wy zgryz i ślady po ospie na twa­rzy.

– Może nie naj­pięk­niej­sza, panie, ale jesz­cze nie ru­sza­na – po­wie­dział stary, a do Znaj­dy rzu­cił – po­ło­żysz się z panem i grzecz­nie zro­bisz wszyst­ko co ze­chce.

Nie­wol­ni­ca wy­glą­da­ła na prze­stra­szo­ną, ale widać było, że nie chce za­wieść sta­re­go, więc uśmiech­nę­ła się, po­ka­zu­jąc krzy­we zęby.

Ka­sjusz nie pa­mię­tał już kiedy miał ko­bie­tę, a choć ku­la­wa dziew­czy­na go nie po­cią­ga­ła, to prze­cież w tym pół­mro­ku nie wy­glą­da­ła aż tak źle. Nie ma co za­glą­dać da­ro­wa­ne­mu ko­nio­wi w zęby, przy­da się tro­chę spu­ścić pary z lę­dź­wi.

Potem spoj­rzał na ple­cak, zdu­sił prze­kleń­stwo i od­parł:

– Nie trze­ba.

Stary ude­rzył dziew­czy­nę w twarz, z roz­wa­lo­nej wargi po­pły­nę­ła krew.

– Idź już, nie wi­dzisz, że obrzy­dzasz pana? Żad­ne­go z cie­bie po­żyt­ku.

– Nie o to cho­dzi – od­parł Ka­sjusz chwy­ta­jąc star­ca za rękę. Nie wie­dzieć czemu zro­bi­ło mu się żal tej nie­wol­nej. – Po pro­stu – rzu­cił okiem na ple­cak – je­stem za bar­dzo zmę­czo­ny. Miał­byś tu nieco nici? Igłę mam, ale nici mi się skoń­czy­ły.

– Mam, mam, a jakże. Znaj­da! Nie ślim­taj tylko przy­nieś nici dla pana.

– I daj wię­cej świa­tła. Muszę do­brze wi­dzieć.

Wie­śnia­cy uda­wa­li, że nie in­te­re­su­ją się na co mu przy­bo­ry do szy­cia, ale gdy tylko Ka­sjusz wy­cią­gnął strój z ple­ca­ka i za­czął nad nim pra­co­wać, co chwi­lę łowił za­cie­ka­wio­ne spoj­rze­nia. O dziwo, grube pa­lu­chy, na­wy­kłe do mie­cza, w ostat­nich dniach coraz le­piej ra­dzi­ły sobie z igłą.

Po­my­śleć, że jesz­cze nie­daw­no, gdy wy­cią­gał ko­szu­lę z gro­bow­ca, była tylko za­ku­rzo­ną, ob­le­pio­ną pa­ję­czy­na­mi szma­tą. W ni­czym nie przy­po­mi­na­ła tego jak po­wi­nien wy­glą­dać Płaszcz Na­dziei. Ka­sjusz w Ater­num kupił farbę do tka­ni­ny, ale nie był za­do­wo­lo­ny z efek­tu: nadal zna­le­zi­sko – mimo że oczysz­czo­ne, od­no­wio­ne, z po­na­szy­wa­ny­mi sym­bo­la­mi grec­kich bogów: Zeusa, He­faj­sto­sa, Ateny i Afro­dy­ty – od­bie­ga­ło mocno od opi­sów. Czy Bucik nie uzna, że Ka­sjusz za­wa­lił misję?

Jak przy­bę­dzie do sto­li­cy, bę­dzie mu­siał po­far­bo­wać raz jesz­cze.

A może tylko mu się tak wy­da­wa­ło? Do­szył moc­niej jedną ze wstą­żek, które wcze­śniej przy­go­to­wał.

Chciał nadać sza­cie lek­kość, ale wciąż zda­wa­ła się cięż­ka jak mor­der­stwo.

Prze­mknę­ło mu przez myśl, że wie­śnia­cy, gdy już im strach minie, będą go po od­jeź­dzie długo wy­śmie­wać. Że nie dość, że pisz­czy bab­skim gło­sem, to jesz­cze ima się bab­skich zajęć.

Niech wy­śmie­wa­ją, póki mogą – po­my­ślał gniew­nie – już nie­dłu­go nikt na to się nie waży.

 

* * *

Jeźdź­cy, przy­naj­mniej ci z przo­du, mieli pod płasz­cza­mi tu­ni­ki ekwi­tów i spa­thy. Trzy­ma­ją­cy się z tyłu, uzbro­jo­ny w topór, ka­ry­ka­tu­ral­nie wiel­ki wo­jow­nik na nie­pro­por­cjo­nal­nie małym ko­ni­ku, bez wąt­pie­nia był Galem.

– Wie­ziesz coś, co nigdy nie po­win­no tra­fić do ty­ra­na – po­wie­dział ja­dą­cy na prze­dzie, nie­wy­so­ki, gład­ko ogo­lo­ny chło­pak.

Ka­sjusz mil­czał przy­glą­da­jąc się im spod pół­przy­mknię­tych po­wiek.

– Oddaj nam, co do cie­bie i tak nie na­le­ży, a nic złego ni­ko­mu się nie sta­nie.

Ka­sjusz nadal mil­czał. Mło­dzik pod­je­chał do niego bli­żej.

– Nic nie od­po­wiesz, try­bu­nie?

– Prze­puść­cie mnie. – Po­gnał konia i wje­chał po­mię­dzy nich.

– My­ślisz, że na­praw­dę tak trud­no wy­tro­pić ra­bu­sia gro­bów, gdy jest nim po­tęż­ny drab, o za­ka­za­nej mor­dzie i o bab­skim gło­sie?

Jeźdź­cy za­śmia­li się.

– Ka­sjusz Che­rea, a może Ka­sjusz He­te­ra?

– Czy to praw­da, co opo­wia­da twój pan, psie, że da­jesz… – Słowa uto­nę­ły w bul­go­cie krwi. Ka­sjusz wy­rwał z gar­dła chło­pa­ka szty­let i rzu­cił nim w Gala. Gal uchy­lił się. Ka­sjusz wy­do­był miecz, ciął bliż­sze­go z jeźdź­ców, ob­ró­cił i ciął ko­lej­ne­go nim zdą­ży­li za­re­ago­wać.

Gal i po­zo­sta­li dwaj ekwi­ci ru­szy­li na try­bu­na pró­bu­jąc za­ata­ko­wać rów­no­cze­śnie z trzech stron, ale utrud­nia­ły to konie po­ko­na­nych. Ka­sjusz szty­chem do­się­gnął jed­ne­go z jeźdź­ców, uchy­lił się przed cio­sem dru­gie­go i za­szar­żo­wał na Gala.

Ten ostat­ni był szyb­ki, bar­dzo szyb­ki. W nor­mal­nych wa­run­kach pew­nie Ka­sjusz nie unik­nął­by ude­rze­nia jego to­po­ra. Ale wa­run­ki nie były nor­mal­ne i try­bun do­brze o tym wie­dział. A prze­ciw­ni­cy nie.

Gal wy­ba­łu­szył oczy w zdzi­wie­niu gdy jego broń nie tra­fi­ła tam gdzie prze­wi­dy­wał. Miecz Ka­sju­sza za­koń­czył życie bar­ba­rzyń­cy i jeśli się jesz­cze cze­muś Gal mógł dzi­wić, to nie na tym świe­cie.

Ostat­ni z prze­ciw­ni­ków pró­bo­wał uciec, ale nie­ła­two się ucie­ka z roz­ora­ny­mi ple­ca­mi.

Try­bun dobił go szyb­kim pchnię­ciem.

Wy­tarł w tu­ni­kę trupa miecz i po­je­chał dalej.

Ku mia­stu.

 

* * *

 

Przy­był do sto­li­cy póź­nym po­po­łu­dniem i z po­cząt­ku za­mie­rzał udać się wprost do pa­ła­cu. Jed­nak wspo­mniaw­szy, jak źle zo­stał przy­ję­ty po fia­sku po­szu­ki­wań Mie­cza Gnie­wu i Pan­ce­rza Pa­mię­ci, będąc pew­nym, że szata nadal nie przy­po­mi­na Płasz­cza Na­dziei zna­ne­go z opi­sów, wstą­pił naj­pierw do je­dy­nej, nie­za­mknię­tej jesz­cze ta­ber­ny, kupić farby do tka­nin i nowe nici, a na­stęp­nie ru­szył po­szu­kać ustron­ne­go miej­sca, gdzie mógł­by w spo­ko­ju po­pra­co­wać nad szatą.

Pro­wa­dząc konia za uzdę, szedł szyb­ko, nie nie­po­ko­jo­ny przez ni­ko­go. Z koń­skie­go grzbie­tu wi­dział może dalej ale nie­ko­niecz­nie wię­cej. Zresz­tą, dość się już wy­trząsł w sio­dle. Roz­glą­dał się uważ­nie, lu­stro­wał ścia­ny, okna i łuki, za­glą­dał w przy­cie­nio­ne por­ty­ki i w nie­licz­ne ludz­kie twa­rze. Nie oba­wiał się już, że ktoś go roz­po­zna. Tak bli­sko celu nie po­win­no już to mieć żad­ne­go zna­cze­nia.

Ulice, które nawet o tej porze, za cza­sów Ty­be­riu­sza wy­peł­niał­by róż­no­barw­ny tłum, świe­ci­ły pust­ka­mi. Nie było lek­tyk, ani wiecz­nie śpie­szą­cych się prze­chod­niów, je­dy­nie zwały brudu i po­dob­ni tym bru­dom, przy­kuc­nię­ci przy ścia­nach że­bra­cy ane­micz­nie wy­cią­ga­ją­cy przed sie­bie ręce, bez wiary w otrzy­ma­nie ja­kiej­kol­wiek jał­muż­ny.

Nie­wiel­ka go­spo­da za­chę­ca­ła su­ge­styw­ny­mi fre­ska­mi przed­sta­wia­ją­cy­mi po­rwa­nie Sa­bi­nek. A także, z wszel­ki­mi lu­bież­ny­mi szcze­gó­ła­mi, co z nimi czy­nio­no potem.

Try­bun wszedł do sali ja­dal­nej. Ja­sno­skó­re nie­wol­ni­ce chi­cho­cząc sta­wia­ły na ka­mien­nych sto­łach am­fo­ry z winem i ta­le­rze z po­sie­ka­ny­mi wa­rzy­wa­mi lub mię­si­wem. To, jak re­ago­wa­ły na dło­nie gości błą­dzą­ce pod ich tu­ni­ka­mi, wska­zy­wa­ło, że nie na roz­no­sze­niu po­traw koń­czy się ich rola. Ude­rzył go kon­trast mię­dzy jasną, ale brud­ną, bied­ną i śmier­dzą­cą ulicą i we­so­łym to­wa­rzy­stwem we­wnątrz. Je­dy­nie smród był ten sam. A może nawet gor­szy.

Ka­sjusz za­mó­wił wino, umó­wił noc­leg i idąc do wy­zna­czo­nej izby, mimo że lę­dź­wie bo­la­ły strasz­li­wie od dłu­go­trwa­łe­go postu, od­mó­wił to­wa­rzy­stwa ład­nej, mło­dej, czar­no­wło­sej me­re­trix, która się do niego ła­si­ła. Od­mo­wa przy­szła mu z tru­dem, bo głód ko­bie­ty palił go po­tęż­nie, a dziew­czy­na była ślicz­na. Z tru­dem tym więk­szym, że ta młód­ka jako chyba je­dy­na rzecz tutaj, nie śmier­dzia­ła, wręcz prze­ciw­nie, pach­nia­ła piż­mem i drze­wem san­da­ło­wym.

Póki jesz­cze było dość jasno usiadł przy oknie, wy­do­był szatę, farby i nici i za­czął szyć. Sam się zdzi­wił, jaką przy­jem­ność mu spra­wia­ło po­pra­wia­nie tego stro­ju. A jed­nak skrę­ca­ło go, że nie wziął sobie tej me­re­trix. Może szyć też po­tra­fi­ła?

Ale nie, pro­sić ją o to by­ło­by zbyt nie­bez­piecz­ne.

W końcu, już przy świe­cach, uznał rzecz za skoń­czo­ną, scho­wał szatę, pod­ło­żył sobie ple­cak pod głowę, zdmuch­nął świa­tło i nie­mal na­tych­miast za­snął.

 

* * *

 

Obu­dził go zimny dotyk na szyi. Było ciem­no, ale roz­po­znał, że to szty­let.

Uniósł rękę i do­tknął dłoni trzy­ma­ją­cej ostrze. Dłoni nie­wąt­pli­wie ko­bie­cej.

– Nie ru­szaj się – usły­szał syk­nię­cie, bar­dzo zna­jo­me, przy­wo­dzą­ce dawne wspo­mnie­nia. Po­my­ślał, że w tej sy­tu­acji, bo­le­sna erek­cja z jaką się obu­dził, jest dziw­nie nie na miej­scu. A za­ra­zem bar­dzo na miej­scu.

To ta me­re­trix? Nie, ona pach­nia­ła piż­mem i drze­wem san­da­ło­wym, a od tej biła przy­jem­na, dziw­nie zna­jo­ma woń jeżyn i cze­goś co przy­wo­dzi­ło na myśl dzi­kie zwie­rzę, pan­te­rę lub lam­par­ta.

– Fe­li­na? Dawno się nie wie­dzie­li­śmy.

– I się nie zo­ba­czy­my. Znik­nę stąd nim mnie zo­ba­czysz.

– Już coś tam widzę. – Rze­czy­wi­ście, wzrok po­wo­li przy­zwy­cza­jał się do ciem­no­ści. Fe­li­na. Wy­do­ro­śla­ła tro­chę. Jej usta były peł­niej­sze. Po­dob­nie pier­si i uda. Ale nadal to była ta sama Fe­li­na, szczu­pła i zwin­na.

Ła­god­nie wyjął jej szty­let z ręki.

– Gdy­byś chcia­ła mnie zabić, dawno byś to zro­bi­ła.

– Nie przy­szłam cię za­bi­jać.

– Tę­sk­ni­łem.

– Tak? – za­śmia­ła się. – A ja wcale.

Po­pro­wa­dził jej dłoń w dół, w kie­run­ku roz­pacz­li­wie ster­czą­cej i wy­głod­nia­łej czę­ści ciała.

– Bar­dzo tę­sk­ni­łem.

Przez chwi­lę nie­dba­le draż­ni­ła jego przy­ro­dze­nie, szep­cząc:

– Je­stem tu tylko w jed­nym celu.

Ude­rzy­ła bo­le­śnie w żo­łądź i za­bra­ła rękę:

– I nie jest nim za­ba­wa ani wspo­min­ki. Było mi­nę­ło.

– Po cóż więc wśli­zgu­jesz się do mego łoża?

– Po to, byś nie zro­bił dru­giej naj­głup­szej rze­czy w życiu.

– A jaka była pierw­sza?

– Zo­sta­wie­nie mnie. Z brzu­chem.

– Spę­dzi­łaś prze­cież płód.

Fe­li­na w ciem­no­ści rzu­ci­ła głową w na­głym za­prze­cze­niu.

– Nie­waż­ne. Nie po to tu je­stem, dzia­dy­go. Oddaj Płaszcz Na­dziei. Nie może tra­fić w ręce ty­ra­na.

– Czemu?

– Jak to, czemu? Nie ro­zu­miesz, jaki to po­twór? Nie pa­mię­tasz co zro­bił z twoją ro­dzi­ną? Co zro­bił… z nami?

– Oczy­wi­ście, że pa­mię­tam. Ale co to ma do rze­czy? Co zmie­ni, czy oddam mu ten ka­wa­łek roz­sy­pu­ją­cej się szma­ty, czy nie?

Wsta­ła gwał­tow­nie. Jej smu­kła syl­wet­ka przy­sło­ni­ła otwór okien­ny. Się­gnął po krze­si­wo i kil­ko­ma wpraw­ny­mi ru­cha­mi za­pa­lił świe­cę. Fe­li­na nadal była pięk­na. Może nawet jesz­cze pięk­niej­sza.

– Znie­na­wi­dzi­łam cię, gdy znik­ną­łeś. Po­gar­dza­łam, że ode mnie ucie­kłeś, gdy naj­bar­dziej cię po­trze­bo­wa­łam. Ale nigdy nie mia­łam cię za głup­ca.

– Nigdy cię nie zo­sta­wi­łem.

– Zgaś świe­cę. Nie patrz tak na mnie.

– Nie oddam ci Płasz­cza.

– Czyż­byś na­praw­dę nie wie­dział, czym jest? I co się sta­nie, gdy wpad­nie w ręce tej be­stii?

– To bez­war­to­ścio­wa szma­ta. Bucik się w niej tro­chę po­prze­cha­dza. Po­na­pa­wa nową za­baw­ką. I tyle.

Rzu­ci­ła się ku świe­cy, ale osło­nił pło­mień przed Fe­li­ną, jed­no­cze­śnie ją ła­piąc i wy­krę­ca­jąc rękę.

Ob­ró­cił ją gwał­tow­nie i zbli­żył do sie­bie.

– Zgaś świe­cę.

– Nie zo­sta­wi­łem cię.

– Łgarz! – Splu­nę­ła mu pro­sto w oczy.

Nie pró­bo­wał wy­trzeć śliny. Pew­nie za­słu­żył na to splu­nię­cie. Miast tego przy­su­nął usta tuż do jej ust i szep­nął:

– Nigdy cię nie zo­sta­wi­łem. Nigdy.

Spró­bo­wał ją po­ca­ło­wać, ugry­zła go w wargę. Prze­su­nąw­szy ję­zy­kiem po za­krwa­wio­nych ustach, uśmiech­nął się. Prze­tarł twarz i po­wie­dział:

– Nigdy nie za­po­mnia­łem two­ich ugry­zień, ani pa­zu­rów. Byłem naj­szczę­śliw­szym z ludzi. Opo­wia­da­łem wszyst­kim, że dasz mi syna.

Oczy przez chwi­lę mu za­śmia­ły się, za­szkli­ły, po czym znów wró­cił do nich zwy­kły mrok.

– Ce­sarz wtrą­cił mnie do lochu, bo za­kwe­stio­no­wa­łem sens roz­ka­zu. Czter­dzie­ści dni o chle­bie i wo­dzie. Potem do­wie­dzia­łem się, że spę­dzi­łaś płód i wy­je­cha­łaś.

Fe­li­na za­śmia­ła się gorz­ko.

– Więc tak ci po­wie­dzie­li?

– A nie tak było?

– Nie. Ale to bez zna­cze­nia. Nie mo­żesz ty­ra­no­wi po­wieźć naj­po­tęż­niej­szej rze­czy na świe­cie.

– Naj­po­tęż­niej­szej rze­czy? Tego łacha? Na­praw­dę wie­rzysz w bajki, że to sama Pan­do­ra uszy­ła Płaszcz ze skrzy­deł Na­dziei?

– Grecy wie­rzą, że Pan­do­ra była pierw­szą ko­bie­tą, pra­mat­ką całej ludz­ko­ści.

– I spraw­czy­nią wszyst­kich nie­szczęść, które na nas spa­dły.

– Afro­dy­ta i Atena. Nin­hur­sag, Tanit i Asze­ra. Cząst­ka każ­dej z nich była w prząd­ce. Magia wielu bogów i bogiń. Ten kto nosi Płaszcz Na­dziei nie musi się oba­wiać ni­cze­go.

– Tak są­dzisz? Za dużą uf­ność po­kła­dasz w bo­gach.

– Nie mo­żesz za­nieść mu tego płasz­cza. Bo­go­wie wy­bra­li cię, byś go od­na­lazł, ale nie byś go zbez­cze­ścił.

– Wi­dzia­łem kilku bo­żych wy­brań­ców. Sły­sza­łem o wielu. Wiesz co ich łą­czy­ło?

Po­krę­ci­ła głową.

– Puść mnie. Przy­nio­słam dobre wino.

– Przy­nio­słaś do mnie szty­let i wino?

– Tak, na­pij­my się.

– Nigdy nie zro­zu­miem ko­biet.

Wy­krę­cił jej rękę moc­niej. Syk­nę­ła z bólu.

– Puść. Pro­szę.

Oswo­bo­dził ją, wstał z łoża i za­pa­lił od świe­cy drugą i trze­cią. Fe­li­na nie była już kru­chą dziew­czy­ną, którą pa­mię­tał. Biło od niej doj­rza­łe ko­bie­ce pięk­no. Po­czuł, że erek­cja wraca.

Ze skó­rza­ne­go bu­kła­ka roz­la­ła do cza­rek wino. Po­da­ła mu jedną z nich.

– Za spo­tka­nie po la­tach – wznio­sła czar­kę w górę. Jej słowa za­brzmia­ły fał­szy­wie, ale nie prze­jął się tym, wy­chy­lił szyb­ko czar­kę. Wino miało pa­lą­cy, cierp­ki, gorz­ka­wy smak. Do­strzegł, że Fe­li­na zbli­ży­ła swą czar­kę do ust, ale ani kro­pla wina nie tra­fi­ła do ust.

Uśmiech­nął się kwa­śno.

– Co jest w winie?

– Za­śniesz. Obu­dzisz się z bólem głowy. Ale nic ci nie bę­dzie. A ja za­bio­rę Płaszcz. – Się­gnę­ła po ple­cak. Chwy­cił ją za włosy.

– Ni­cze­go mi już nie za­bie­rzesz. A już na pewno nie Płasz­cza Na­dziei. Już dość na­dziei mi za­bra­łaś.

Za­śmiał się gorz­ko.

– Chcia­łem osie­dlić się z tobą w spo­koj­nej oko­li­cy. Spę­dzić ostat­nie lata życia, pa­trząc jak nasz syn bawi się, doj­rze­wa, męż­nie­je. Ale po­zba­wi­łaś mnie tej na­dziei.

– Gadaj zdrów. Zaraz opad­niesz z sił.

– Wy­ro­bi­łem sobie od­por­ność na wsze­la­kie tru­ci­zny. Jeśli nie chcesz mi dać dziś mi­ło­ści, odejdź.

– Mi­ło­ści? Na­zy­wasz po­fol­go­wa­nie two­jej chuci mi­ło­ścią? Puść mnie, kup sobie tę „mi­łość” od ja­kiejś me­re­trix.

Po­słusz­nie pu­ścił ją.

– Odsuń się, wy­cho­dzę.

Nim zdą­żył za­re­ago­wać po­rwa­ła ple­cak i wy­sko­czy­ła przez okno. Za­klął i rzu­cił się za nią.

 

* * *

 

Fe­li­na była szyb­ka. Bar­dzo szyb­ka. I bie­gła jakby gnała ją sama śmierć.

Co w sumie nie było zbyt da­le­kie od praw­dy, bo Ka­sjusz wy­glą­dał jak sama śmierć. Oczy tchnę­ły sza­leń­stwem, twarz wy­krzy­wia­ła się we wście­kło­ści. Stopy stu­ko­ta­ły o bruk ulicy, jakby biegł za nią nie czło­wiek, a spi­żo­wy posąg.

Dziew­czy­na po­tknę­ła się, co ją wy­bi­ło z rytmu. Ale bie­gła dalej. Prze­cież sta­ruch się zaraz zmę­czy i od­pu­ści. Nie mogło być ina­czej. Jesz­cze tylko parę kro­ków i da za wy­gra­ną. Jesz­cze. Parę. Kro­ków.

Szarp­nię­cie ple­ca­ka nie­mal ją prze­wró­ci­ło. Od­wró­ci­ła się tylko po to, by do­strzec maskę gnie­wu, w jaką się zmie­ni­ła twarz Ka­sju­sza.

Chwy­cił ją za włosy i po­wa­lił gdzieś w ster­tę śmie­ci. Przy­gniótł swym cię­ża­rem.

Wy­do­by­ła szty­let i pchnę­ła nim na oślep, ale try­bun wy­rwał go jej z dłoni, na­stęp­nie bez trudu obie jej ręce ujął w swoją pra­wi­cę i pod­cią­gnął je wy­so­ko nad głowę. Lewa ręka pre­to­ria­ni­na wznio­sła do góry szty­let i nagła bły­ska­wi­ca bólu prze­szy­ła dło­nie Fe­li­ny. Ka­sjusz przy­szpi­lił szty­le­tem jej ręce do ja­kie­goś ka­wał­ka drew­na, które tu le­ża­ło.

Wrza­snę­ła.

Pod­niósł się i wziął ple­cak.

Z tru­dem po­ko­nu­jąc ból wy­krzy­cza­ła:

– Nie spy­tasz, co się stało z na­szym dziec­kiem?

– Jak już wyj­miesz szty­let, prze­myj ranę. I nie po­ka­zuj się mi wię­cej.

– Do­pie­ro co chrza­ni­łeś o na­dziei, którą ci ode­bra­łam, a nie chcesz wie­dzieć, co się stało?

– A co się mogło stać? Po­zby­łaś się go.

– Kiedy cię tak długo nie było, przy­szłam spy­tać, gdzie je­steś. Ka­li­gu­la kazał mnie przy­pro­wa­dzić do sie­bie. Wy­śmiał mnie. Po­wie­dział, że ucie­kłeś do Ger­ma­nii.

– Ni­g­dzie nie ucie­kłem. Byłem w lochu.

– A potem mnie zgwał­cił. Ale nie to spra­wi­ło, że po­ro­ni­łam. A to co się stało potem.

Ka­sjusz z tru­dem prze­łknął ślinę.

– A co się stało potem? – spy­tał w końcu, po dłuż­szej chwi­li mil­cze­nia.

– Oddał mnie swoim psom do za­ba­wy. Twoim to­wa­rzy­szom broni. Nie wiem ilu ich było, bo po dwu­dzie­stym stra­ci­łam ra­chu­bę. Nadal chcesz mu dać Płaszcz Na­dziei?

Try­bun wy­szarp­nął szty­let z jej dłoni i od­parł:

– Nadal. Teraz jesz­cze bar­dziej, niż kie­dy­kol­wiek.

Z nie­do­wie­rza­niem spo­glą­da­ła na swoje krwa­wią­ce ręce to na twarz Ka­sju­sza. Ten wy­cią­gnął z ple­ca­ka zwój szmat i za­czął owi­jać jej dło­nie. Fe­li­na w po­śpie­chu szep­ta­ła:

– Nie ro­zu­miesz, że to po­twór? Jeśli nie ob­cho­dzę cię ani ja, ani nasz syn, po­myśl o ty­sią­cach ludzi, któ­rzy cier­pią. Za­to­pił dwa ty­sią­ce stat­ków dla ka­pry­su. Mia­sto gło­du­je. Nigdy nie było ta­kiej biedy, nędzy, śmier­ci. Ta­kie­go okru­cień­stwa. Nie wi­dzisz tego?

– Widzę.

– I nic z tym nie zro­bisz.

– Gdy Bucik był mały, ura­to­wa­łem jego ojca Ga­ju­sza Ger­ma­ni­ku­sa. Odtąd mój los splótł się z losem jego ro­dzi­ny. Z losem ce­sar­stwa. Je­stem pre­to­ria­ni­nem. Przy­się­ga­łem mu wier­ność. Moim obo­wiąz­kiem jest słu­żyć im­pe­rium.

– Je­steś jesz­cze więk­szym po­two­rem niż twój pan.

– Może. A teraz odejdź.

 

* * *

Bucik sie­dział jak zwy­kle nie­dba­le roz­par­ty na tro­nie.

– A więc? Co nam znów przy­nio­słeś babo? Tyle razy już mnie za­wio­dłeś, męska dziw­ko za dwa obole. Czy taka ciota jak ty po­tra­fi choć raz zro­bić, co na­le­ży?

Dwo­rza­nie i żoł­nie­rze za­śmia­li się. Śmia­li się zresz­tą już wcze­śniej, gdy Ka­sjusz wcho­dził do sali. Żar­to­wa­li nawet z tego, że przy boku nosił aż trzy mie­cze. I z jego pę­ka­te­go stro­ju i zno­szo­ne­go płasz­cza.

Try­bun zda­wał się nie przej­mo­wać tymi drwi­na­mi. Skło­nił się, kła­dąc pra­wi­cę na pier­si:

– Masz rację, panie, za­wo­dzi­łem cię wie­lo­krot­nie. Nie udało mi się od­na­leźć Mie­cza Gnie­wu, który na­le­żał do sa­me­go Marsa, a który po­tra­fi spo­pie­lić każ­de­go prze­ciw­ni­ka. Ani Pan­ce­rza Pa­mię­ci po który mnie wy­sła­łeś do Gre­cji.

Ce­sarz za­śmiał się:

– Pa­mię­tam! A obie­ca­łeś mi, za­rze­ka­łeś się na wszel­kie świę­to­ści, że go zdo­bę­dziesz! Słyn­ny Pan­cerz Pa­mię­ci, któ­re­go do walki przy­wdzie­wa­ła Pal­las Atena! I gdzie go szu­ka­łeś? W gro­bie He­ra­kle­sa? Cóż on by tam mógł robić? Cóż byś tam mógł zna­leźć poza pro­cha­mi he­ro­sa? Ko­szu­lę De­ja­ni­ry? Och, nawet nie, bo ona też spło­nę­ła na sto­sie. Więc cze­góż tam szu­ka­łeś?

Ka­sjusz wy­cią­gnął przed sie­bie ple­cak i zło­żył go na mar­mu­ro­wej po­sadz­ce.

– Masz rację, o naj­mą­drzej­szy. Ale tym razem udało mi się zna­leźć Płaszcz Na­dziei. Ar­te­fakt, który czyni no­szą­ce­go go od­por­nym na wszel­kie prze­ciw­no­ści losu. I oto go u twych stóp kładę. Hołd od­da­jąc, twoim sto­pom.

– Wi­dzi­cie go? Na­uczył się mówić. Choć dalej pisz­czy jak baba.

Ka­li­gu­la wstał z tronu i po­stą­pił w stro­nę Ka­sju­sza.

– No, pokaż to cudo, niech na­cie­szę oczy!

Try­bun się ukło­nił i wyjął z ple­ca­ka szatę. Płaszcz olśnie­wał ko­lo­ra­mi i zdo­bie­nia­mi.

– No już – Ka­li­gu­la nie­cier­pli­wił się. – Podaj mi go!

Ka­sjusz usłuż­nie podał strój ce­sa­rzo­wi.

– Jak my­śli­cie? Po­wi­nie­nem od razu go za­ło­żyć? Nie sły­szę? Co? Oczy­wi­ście, że po­wi­nie­nem, praw­da?

Ce­sarz za­śmiał się, zrzu­cił tu­ni­kę i odział się w przy­nie­sio­ny przez Ka­sju­sza strój. Pa­so­wał ide­al­nie.

Ka­li­gu­la okrę­cił się parę razy i spy­tał:

– No i jak? Czyż nie wy­glą­dam bosko?

Dwo­rza­nie w po­śpie­chu wy­krzy­ki­wa­li po­chwa­ły. Ka­sjusz tylko stał i się gorz­ko uśmie­chał.

– Co to jest? – spy­tał nagle ce­sarz – Dla­cze­go… dla­cze­go tak wszyst­ko… coś ty mi dał try­bu­nie? Cioto? Dla­cze­go mnie tak wszyst­ko pali?

Pró­bo­wał w pa­ni­ce zdjąć strój, ale ten przy­warł do ciała i nie po­zwa­lał się ode­rwać.

– Za­bij­cie go! Za­bij­cie! – roz­ka­zał. – To za­mach na wa­sze­go ce­sa­rza!

Pre­to­ria­nie rzu­ci­li się z mie­cza­mi na Ka­sju­sza. Spa­dło na niego naraz kil­ka­na­ście ostrzy… nie czy­niąc mu naj­mniej­szej szko­dy. Pre­to­ria­nie ra­ni­li się na­wza­jem pró­bu­jąc zadać ciosy try­bu­no­wi.

Tym­cza­sem Ka­li­gu­la wił się na po­sadz­ce w coraz więk­szym bólu. Dra­pał, gryzł, pró­bo­wał ze wszyst­kich sił zrzu­cić z sie­bie prze­klę­tą szatę – bez­sku­tecz­nie.

Pre­to­ria­nie cof­nę­li się. Straż­ni­cy na ga­le­riach uzbro­je­ni w łuki pró­bo­wa­li za­strze­lić Ka­sju­sza, ale strza­ły omi­ja­ły go nie czy­niąc mu żad­nej szko­dy.

– No już, uspo­kój­cie się – Ka­sjusz wyjął Miecz Gnie­wu i wska­zał nim jed­ne­go z łucz­ni­ków, który za­czął pło­nąć żywym ogniem i po chwi­li ob­ró­cił się w kupkę przy­po­mi­na­ją­cych go­re­ją­cy żużel szcząt­ków.

– Ogło­ście, że na­sta­ły rządy no­we­go ce­sa­rza, Ka­sju­sza Dru­su­sa Che­rei.

 

 

 

– A co z Ka­li­gu­lą?

– Wrzuć­cie to ścier­wo do ognia. A jak już się do cna wy­pa­li, wy­trzep­cie po­piół i kości i przy­nie­ście mi z po­wro­tem Ko­szu­lę De­ja­ni­ry.

 

Koniec

Komentarze

wink Pierw­sze koty za płoty…

No dobra:

Nie je­chał­by tędy, gdyby ostroż­ność nie ka­za­ła­by

Tro­chę to się gry­zie, jak wyżej ilu­stra­cja z ty­tu­łem. Try­bu­ni (tak wy­ni­ka z dal­sze­go tek­stu)

no­si­li pió­ro­pu­sze w po­przek hełmu a toto w ręku, to nie szty­let, tylko ty­po­wy gla­dius – 

czyli miecz. Wino (za­tru­te) “wy­du­dlił” wcze­śniej, co zresz­tą widać po gry­ma­sie na twa­rzy…

 

w błot­ni­stą druż­kę.

Heh, a miały być “ap­te­kar­skie czyn­no­ści”… A tu pro­szę – ko­niem wje­chał pro­sto w jakąś

miej­sco­wa druh­nę (druż­ka to ina­czej druh­na). No chyba, że jed­nak w dróż­kę był wje­chał…

 

W ni­czym nie przy­po­mi­na­ła tego jak po­win­na wy­glą­dać Płaszcz Na­dziei.

Coś tu się stało nie­do­bre­go z gra­ma­ty­ką…

 

mimo że lę­dź­wia bo­la­ły strasz­li­wie od dłu­go­trwa­łe­go postu,

Hehe, już w cza­sach rzym­skich me­dy­cy wie­dzie­li, że TO nie boli… Nad­pro­duk­cja jest usu­wa­na

sa­mo­ist­nie.

 

To tyle, na znak, że byłem i czy­ta­łem…smiley

dum spiro spero

Dzię­ki, Fa­scy­na­to­rze za od­wie­dzi­ny. 

Ba­bo­le zaraz po­pra­wię.

 

Co do ilu­stra­cji – może po pro­stu ją usunę, bo może wpro­wa­dzać w błąd, jeśli więk­szej licz­bie czy­tel­ni­ków bę­dzie to prze­szka­dzać.

 

Ka­sjusz po­dró­żo­wał in­co­gni­to, więc z pew­no­ścią nie wy­glą­dał tak jak na tym ob­raz­ku.

Oczy­wi­ście masz rację, że to gla­dius (miecz pie­cho­ty), jed­nak jak wy­ni­ka z tek­stu Ka­sjusz miał przy sobie jesz­cze dwa inne mie­cze i pugio – czyli wła­śnie szty­let.

Może prze­nio­sę po pro­stu ilu­stra­cję niżej – to gryźć się bę­dzie mniej?

 

 

Co do po­niż­sze­go, też po­zwo­lę się nie zgo­dzić:

Hehe, już w cza­sach rzym­skich me­dy­cy wie­dzie­li, że TO nie boli… Nad­pro­duk­cja jest usu­wa­na

sa­mo­ist­nie.

Ow­szem, szcze­gól­nie w młod­szym wieku wy­stę­pu­ją po­lu­cje (szcze­gól­nie nocne), ale dys­kom­fort zwią­za­ny z abs­ty­nen­cją sek­su­al­ną (nie tylko psy­chicz­ny) do­ty­ka około jed­nej trze­ciej męż­czyzn. I nie mówię tu tylko o zja­wi­sku zna­nym z an­giel­ska blue balls (gdy ból jąder wy­ni­ka z prze­dłu­żo­ne­go pod­nie­ce­nia sek­su­al­ne­go z bra­kiem eja­ku­la­cji, co po­wo­du­je lo­kal­ny wzrost ci­śnie­nia, który nie ustę­pu­je zbyt szyb­ko – w od­róż­nie­niu od erek­cji ciał ja­mi­stych i gąb­cza­stych, która to jeśli nie jest ni­czym blo­ko­wa­na, szyb­ko mija – zresz­tą to uczu­cie jest pod­sta­wą jed­ne­go ze współ­cze­snych kin­ków roz­po­wszech­nio­ne­go wśród ma­so­chi­stów – a mia­no­wi­cie za­my­ka­nia ge­ni­ta­liów w klat­kach czy­sto­ści, i pod­da­wa­nia się bodź­com ero­tycz­nym, by uzy­skać pod­nie­ce­nie bez moż­li­wo­ści nawet erek­cji, nie mó­wiąc już o jego roz­ła­do­wa­niu – i w efek­cie silny ból jąder).

Ból jąder wy­stę­pu­je też w związ­ku z jak to na­pi­sa­łeś “nad­pro­duk­cją” (swoją drogą, nie ma cze­goś ta­kie­go jak nad­pro­duk­cja na­sie­nia, po pro­stu or­ga­nizm męż­czy­zny pro­du­ku­je je stale – ale to nie­istot­ny szcze­gół se­man­tycz­ny), zja­wi­sko to wiąże się z fak­tem, że sa­mo­ist­ne usu­wa­nie nad­mia­ru na­sie­nia z cza­sem staje się coraz mniej sku­tecz­ne.

Nie wy­glą­da to oczy­wi­ście tak samo u wszyst­kich ludzi, nie­mniej to sa­mo­iste po­zby­wa­nie się na­sie­nia jest po pro­stu nie­wy­star­cza­ją­ce. Pro­wa­dzi to do na­ra­sta­ją­ce­go dys­kom­for­tu lub bólu w ją­drach, spo­wo­do­wa­ne­go tym razem nie lo­kal­nym nad­ci­śnie­niem, a na­gro­ma­dze­niem na­sie­nia.

Swoją drogą dłuż­szy brak ak­tyw­no­ści sek­su­al­nej w przy­pad­ku męż­czyzn ma o wiele groź­niej­sze kon­se­kwen­cje zdro­wot­ne, niż tylko ból jąder. I jak to zwy­kle bywa, są to kon­se­kwen­cje krót­ko– i dłu­go­trwa­łe.

Do tych pierw­szych za­li­czyć można zmia­nę kon­sy­sten­cji i skła­du na­sie­nia (zmie­nia się też jego kolor i smak, ale to po­wiedz­my szcze­gół es­te­tycz­no-ku­li­nar­ny :) ), zmie­nia się pro­por­cja cu­krów pro­stych (fruk­to­zy i glu­ko­zy) do kwasu mle­ko­we­go, za­zwy­czaj w na­sie­niu jest o wiele mniej ży­wych plem­ni­ków, co pro­wa­dzi do bez­płod­no­ści (oli­go­sper­mii). Ob­ni­ża się też po­ziom pro­du­ko­wa­ne­go przez jądra te­sto­ste­ro­nu. Zwy­kle te zmia­ny ustę­pu­ją po ja­kimś cza­sie po po­now­nym pod­ję­ciu współ­ży­cia.

Innym, dość pa­ra­dok­sal­nym ob­ja­wem są… pro­ble­my z erek­cją i jej utrzy­my­wa­niem (w przy­pad­ku bo­ha­te­ra tego opo­wia­da­nia, oszczę­dzi­łem mu tegoż, choć kto wie – może te przy­pad­ki dość sil­nych wzwo­dów opi­sa­ne w tek­ście były od­osob­nio­ne?).

Są też kon­se­kwen­cje dłu­go­trwa­łe: rak jąder, na­ją­drzy a przede wszyst­kim rak pro­sta­ty. To ostat­nie jest naj­le­piej zba­da­ne. Z badań wy­ni­ka, że roz­sąd­nym po­zio­mem ak­tyw­no­ści sek­su­al­nej po­zwa­la­ją­cym na znacz­ne ob­ni­że­nie praw­do­po­do­bień­stwa raka pro­sta­ty jest co naj­mniej 21 eja­ku­la­cji w mie­sią­cu (choć im wię­cej, tym ry­zy­ko niż­sze, po pro­stu 21 to punkt prze­gię­cia na wy­kre­sie, po­dob­nie jak wiek 28 lat w przy­pad­ku za­gro­że­nia ciąży).

 

Dłuż­szy brak ak­tyw­no­ści sek­su­al­nej w przy­pad­ku ko­biet oczy­wi­ście też jest nie­zdro­wy, ale to może temat na inny wy­kład ;-)

 

Ufff… na­pro­du­ko­wa­łem się trosz­kę jak na so­bo­tę rano – jeśli by­ło­by po­trze­ba roz­wi­nę temat, bo do­tkną­łem tylko wierz­choł­ka góry lo­do­wej.

 

Dzię­ki, Fa­scy­na­to­rze jesz­cze raz za od­wie­dzi­ny i “roz­dzie­wi­cze­nie” tek­stu, lecę po­pra­wiać co wska­za­łeś!

 

A jeśli nie by­ło­by to nad­mia­rem uprzej­mo­ści z Two­jej stro­ny, czy mógł­bym pro­sić też o wska­za­nie, co są­dzisz o opo­wia­da­niu jako takim (a nie tylko jego war­stwie or­to­gra­ficz­nej i… fi­zjo­lo­gicz­nej)? Czy jest aż tak złe, że z de­li­kat­no­ści po­sta­no­wi­łeś po­zo­sta­wić te aspek­ty utwo­ru bez ko­men­ta­rza?

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

smiley

Heh, uprzej­mo­ści nigdy dosyć…

Jim to taka klasa sama w sobie, że wy­chwa­la­nie twór­czo­ści wy­da­je się aż nie­przy­zwo­ite.

No bo prze­cież wia­do­mo… Spraw­nie i z dużą lek­ko­ścią prze­pro­wa­dzo­na in­try­ga. Finał

nie za­sko­czył, ale wpa­so­wa­ny ide­al­nie. Wszyst­kie hi­per­bo­le, oksy­mo­ro­ny i inne

sy­nek­do­chy gdzie trze­ba i jak trze­ba. Krew się leje fa­cho­wo, flaki fru­wa­ją w po­wie­trzu,

nie­bi­nar­ny try­bun robi swoje… No cacko. Rzym – to jeden z moich ulu­bio­nych okre­sów.

No i oczy­wi­ście zna­ko­mi­ta ad­ap­ta­cja kon­kur­so­wej szaty… Po­do­ba­ło się.

yes

dum spiro spero

Heh, Fa­scy­na­to­rze, gdy­bym wie­dział, że ktoś mą gra­fo­ma­nię tak może po­strze­gać, to bym nie ci­snął o opi­nię, bo to trosz­kę tak, jakby ślicz­not­ka o swej ślicz­no­ści prze­ko­na­na do­ma­ga­ła się kom­ple­men­tów od mil­czą­ce­go pana, który na jej widok po pro­stu za­nie­mó­wił ;-)

Więc wy­bacz mi pro­szę tę moją pychę (która za­wsze przed upad­kiem kro­czy).

Finał szy­ko­wa­łem prak­tycz­nie od po­cząt­ku – zo­sta­wia­jąc tyle wska­zó­wek, jaki on bę­dzie, by każdy mógł się do­my­śleć – wo­la­łem prze­do­brzyć w tę stro­nę, niż w prze­ciw­ną. Może dla­te­go, że mnie sa­me­go jako czy­tel­ni­ka naj­bar­dziej iry­tu­je finał ow­szem za­ska­ku­ją­cy, ale ni­czym nie za­po­wie­dzia­ny.

Mam jed­nak na­dzie­ję, że nie­któ­rych od­bior­ców jed­nak zdo­łam za­sko­czyć – może nie samym koń­cem Ka­li­gu­li (jeśli ktoś zna choć odro­bi­nę hi­sto­rię tego okre­su, to wie do­sko­na­le że Ka­sjusz Che­rea w isto­cie Ka­li­gu­lę zabił) ale spo­so­bem w jaki się to do­ko­na­ło (w na­szym świe­cie do­ko­nał tego mie­czem, ści­ślej: gla­diu­sem).

 

Po­my­śla­łem może, że może i warto przy­to­czyć parę cie­ka­wo­stek:

– Ka­sjusz Che­rea mimo mu­sku­lar­nej bu­do­wy, rze­czy­wi­ście miał bar­dzo wy­so­ki głos i ce­sarz drwił z niego na każ­dym kroku

– Ka­sjusz rze­czy­wi­ście ura­to­wał życie ojcu Ka­li­gu­li, Ger­ma­ni­ko­wi, dla­te­go ce­sarz mu ufał (co nie prze­szka­dza­ło mu kpić z Ka­sju­sza przy każ­dej moż­li­wej oka­zji)

– Bucik w utwo­rze zwra­ca się do Ka­sju­sza sło­wa­mi “męska dziw­ko za dwa obole” – nie jest to przy­pad­ko­we – διώβολον („dio­bo­lon”, ko­bie­ta za dwa obole), było wów­czas jed­nym z okre­śleń pro­sty­tut­ki

– Skoro je­ste­śmy już przy pro­sty­tut­kach, słowo me­re­trix można by prze­tłu­ma­czyć jako “ko­bie­ta zra­bia­ją­ca” (od me­re­re, za­ra­biać) nie mylić z ko­bie­tą pra­cu­ją­cą (po­ni­żej)

 

– okre­śle­nie “villa ru­sti­ca” użyte w utwo­rze ozna­cza do­słow­nie willę (re­zy­den­cję) wiej­ską – w isto­cie te re­zy­den­cje były pe­reł­ka­mi ar­chi­tek­to­nicz­ny­mi i po­nie­kąd nasze zie­miań­skie dwor­ki się na nich wzo­ro­wa­ły (nie pod wzglę­dem planu bu­do­wy – villa ru­sti­ca zwy­kle miała w cen­trum duże atrium lub wręcz we­wnętrz­ny dzie­dzi­niec) – ale funk­cji i stylu

– spa­tha to miecz ka­wa­le­ryj­ski, dłuż­szy od gla­diu­sa

– Via Ti­bur­ti­na to jedna z głów­nych rzym­skich dróg (jak wia­do­mo wszyst­kie pro­wa­dzą do Rzymu), prze­szy­wa­ją­ca pół­wy­sep wskroś a nie wzdłuż, nie­ja­ko (w przy­bli­że­niu) w ukła­dzie rów­no­leż­ni­ko­wym, a nie po­łu­dni­ko­wym jak choć­by dużo bar­dziej znana Via Appia

– Ater­num to port po dru­giej stro­nie pół­wy­spu. Ka­sjusz mógł wy­brać drogę mor­ską z Gre­cji do Rzymu, ale trud­niej by­ło­by mu za­cho­wać in­co­gni­to pod­czas ta­kiej po­dró­ży

– Ka­li­gu­la rze­czy­wi­ście spo­wo­do­wał kry­zys eko­no­micz­ny w Rzy­mie, głód i biedę, na sku­tek wła­snych ka­pry­sów, nie cho­dzi­ło je­dy­nie o idio­tycz­ną po­li­ty­kę mo­ne­tar­ną i celną, ale mię­dzy in­ny­mi o takie po­my­sły jak za­to­pie­nie dwóch ty­się­cy stat­ków… po co je Bucik za­to­pił? Otóż po­przed­nik Ka­li­gu­li, a za­ra­zem jego stry­jecz­ny dzia­dek, Ty­be­riusz, prze­strze­gał, by Ka­li­gu­li nigdy nie dać żad­nej wła­dzy, bo za­koń­czy się to ka­ta­stro­fą, po­wie­dział nawet, że “Ka­li­gu­la tak się na­da­je na ce­sa­rza, jak konie z jego wozu do jazdy po za­to­ce Baiae”.

Ka­li­gu­la za­pa­mię­tał te słowa i póź­niej za­to­pił dwa ty­sią­ce ob­cią­żo­nych ka­mie­nia­mi stat­ków w za­to­ce Baiae (dziś zwa­nej Za­to­ką Ne­apo­li­tań­ską) w dwóch sze­re­gach, a na nich wy­bu­do­wał drogę, by móc prze­je­chać po tak utwo­rzo­nym mo­ście tam i z po­wro­tem.

Za­re­kwi­ro­wa­nie i za­to­pie­nie tak dużej licz­by stat­ków han­dlo­wych spo­wo­do­wa­ło, że do­sta­wy żyw­no­ści do Rzymu stały się nie­wy­star­cza­ją­ce, za­pa­no­wał głód.

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Prze­czy­ta­łam.

Nie na­pi­szę tego, czego ocze­ku­jesz, lub w moim mnie­ma­niu chciał­byś prze­czy­tać. Opo­wia­da­nie mnie bar­dzo po­ru­szy­ło, niby śmiesz­ne, głos Ka­sju­sza robi swoje, ale nie o to w isto­cie idzie. Wraż­li­wość mi za­im­po­no­wa­ła. “Błoto, błoto, błoto”, bo taka jest wła­śnie praw­dzi­wa bieda. Gar­ba­ta i brzyd­ka. Po­zo­sta­wio­na sama sobie, a jed­nak dzie­li się z go­ściem, tym co ma naj­lep­sze.

Strój, czyli wraż­li­wość jest za­wsze szyta na miarę. Do jed­nych przy­le­ga em­pa­tią, in­nych pali.

 

Mo­gła­bym wię­cej, ale wiem, że widzę nie to, co na­le­ży.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­niesmiley

 

 

"bądź do­brej myśli, bo po co być złej" Lem

Witaj, Jimie. :)

Pięk­na opo­wieść, bar­dzo w Twoim stylu. :)

Trzy­ma­łeś w na­pię­ciu, świet­nie opo­wia­da­jąc o cha­rak­te­rze, wę­drów­ce, prze­my­śle­niach oraz for­te­lu Ka­sju­sza. :) Sza­lo­ne­go Ka­li­gu­lę i jego mor­der­stwa pa­mię­tam ze zna­ko­mi­te­go se­ria­lu “Ja, Klau­diusz”. :) 

 

Puki jesz­cze było dość jasno usiadł przy oknie, wy­do­był szatę, farby i nici i za­czął szyć. – tu do­strze­głam or­to­graf

Wsta­wi­ła­bym jesz­cze masę prze­cin­ków, ale to moja mania, pew­no­ści nie mam, nie­ste­ty. :) 

Kli­kam, po­wo­dze­nia w kon­kur­sie. :) 

Pe­cu­nia non olet

@GO­CHAW

Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i prze­czy­ta­nie.

 

Nie na­pi­szę tego, czego ocze­ku­jesz, lub w moim mnie­ma­niu chciał­byś prze­czy­tać.

Nie śmiem nawet zga­dy­wać, jakie jest to Twoje mnie­ma­nie (choć chęt­nie bym je po­znał), ani to zga­dy­wa­nie wza­jem­nych ocze­ki­wań.

Z re­gu­ły o swych ocze­ki­wa­niach piszę wprost, bo je­stem pro­stym czło­wie­kiem.

 

Opo­wia­da­nie mnie bar­dzo po­ru­szy­ło

To chyba do­brze?

 

Wraż­li­wość mi za­im­po­no­wa­ła.

Sło­dzisz ;-) Taki ze mnie wraż­li­wiec, jak z czoł­gu chi­rurg.

 

Do jed­nych przy­le­ga em­pa­tią, in­nych pali.

Bar­dzo ład­nie to uję­łaś.

 

Mo­gła­bym wię­cej, ale wiem, że widzę nie to, co na­le­ży.

A kto usta­la co wi­dzieć na­le­ży?

Do­pó­ki nie przy­bę­dzie tu Tar­ni­na ze swoim pod­ręcz­nym ze­sta­wem nie zno­szą­cych sprze­ci­wu ab­so­lu­ty­zmów, ni­cze­go nie na­le­ży, żad­nych sztyw­nych reguł nie ma i jako rzekł Pro­ta­go­ras – je­dy­nie czło­wiek jest miarą wszech­rze­czy :)

Co praw­da nie do końca zga­dzam się z Ro­lan­dem Bar­the­sem co do śmier­ci au­to­ra (chyba nawet pi­sa­łem to nie­daw­no przy innej oka­zji) – ale co do ducha tych twier­dzeń – na pewno. Vac­ter to kie­dyś faj­nie ujął (lo­so­wy cytat z mę­dr­ca Vac­te­ra) – że utwór two­rzy się kil­ku­krot­nie – naj­pierw jak autor czyta i prze­ży­wa, co go tam in­spi­ru­je, potem – gdy to za­pi­su­je, aż wresz­cie gdy to co autor za­pi­sał od­czy­tu­je czy­tel­nicz­ka.

I jak oboje żyją (pa­mię­tam o tej mowie po­grze­bo­wej dla Cie­bie, ale nie ma nie­zbi­tej pew­no­ści, że umrzesz przede mną) – to jesz­cze może być ko­lej­na ite­ra­cja, że czy­tel­nicz­ka może au­to­ro­wi po­ka­zać jak czyta jego dzie­ło i okaże się wtedy, że autor był pi­sząc głupi, głup­szy od swego pi­sa­nia, bo nie do­strzegł, nie zro­zu­miał w pełni, dla­cze­go coś na­pi­sał, i dla­cze­go na­pi­sał tak a nie ina­czej. I dla­cze­go tak wła­śnie mu­siał, a nie nijak ina­czej.

A że je­stem mą­dra­lą (smurf waż­niak skrzy­żo­wa­ny ze smur­fem ma­ru­dą i tro­chę ze smur­fem la­lu­siem) i lubię się wy­mą­drzać, to lubię wy­ja­śniać jak ro­zu­miem cudze utwo­ry – i jak ro­zu­miem wła­śne. Ale jesz­cze bar­dziej lubię, gdy czy­tel­nicz­ka od­naj­dzie w nich coś, czego z po­cząt­ku sam nie do­strze­głem. Bo prze­cież autor jest tylko ma­szy­ną prze­twa­rza­ją­cą wzor­ce – nie musi tych wzor­ców ro­zu­mieć, ani czuć.

 

@bruce

Ba­bo­la or­to­gra­ficz­ne­go po­pra­wi­łem, dzię­ki!

Co do prze­cin­ków naj­pew­niej masz rację, ja na nie je­stem po pro­stu ślepy – za małe kurde są.

Moja wada nie­do­strze­ga­nia błę­dów zresz­tą ma swoje po­waż­ne kon­se­kwen­cje.

Dwa ty­go­dnie temu zro­bio­no płytę na­grob­ną i wy­da­wa­ło mi się, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku.

Dziś za spra­wą sio­stry cio­tecz­nej do­wie­dzia­łem się, że jest oczy­wi­sty błąd w imie­niu. Imie­niu, które prze­cież mnó­stwo razy. A jed­nak nie do­strze­głem, że ka­mie­nia­rze strze­li­li ba­bo­la. Nie­ste­ty tak mam od dziec­ka, mylę li­te­ry np. b z p, czy y z u itp. – i co gor­sza, mam bar­dzo dużą trud­ność do­strzec, czy coś jest na­pi­sa­ne źle czy do­brze. A prze­cin­ków czy kro­pek – au­ten­tycz­nie prak­tycz­nie nie widzę. Zna­czy ja wiem, że one gdzieś tam są, sta­wiam je tam gdzie mi się wy­da­je, ale potem umy­ka­ją jakoś mej per­cep­cji.

 

Cie­szę się, że Ci się opo­wieść spodo­ba­ła :) Dzię­ku­ję za klika i ży­cze­nia po­wo­dze­nia w kon­kur­sie :)

 

Co do ge­nial­ne­go se­ria­lu “Ja, Klau­diusz”, to sam Klau­diusz pa­so­wał­by do Two­je­go ostat­nie­go tek­stu o ty­tu­le Za­imek – bo Mes­sa­li­na z pew­no­ścią była ko­bie­tą nie tylko roz­pust­ną (co po­wiedz­my można jesz­cze uspra­wie­dli­wiać) – ale przede wszyst­kim – nie­go­dzi­wą.

A jak już je­ste­śmy przy Klau­diu­szu, który po­dob­nie jak Ty­be­riusz, był bar­dzo roz­sąd­nym ce­sa­rzem, rzą­dzą­cym w bar­dzo sza­lo­nych cza­sach – jego po­przed­ni­kiem był czar­ny cha­rak­ter tego tek­stu – Ka­li­gu­la, a na­stęp­cą – nie­wie­le od Ka­li­gu­li lep­szy – Neron (wi­dzia­łem ostat­nio po­rów­na­nie by­łe­go pre­zy­den­ta sta­nów Joe Bi­de­na do Klau­diu­sza – cie­ka­we… w cie­ka­wych cza­sach ży­je­my), to jak wia­do­mo miał on wadę wy­mo­wy, jąkał się nie­ustan­nie. Na pierw­szych moich stu­diach, gdy pró­bo­wa­li­śmy od­po­wia­dać na py­ta­nia asy­sten­tów na ćwi­cze­niach, jeden z dok­to­rów zwykł nas po­pę­dzać sło­wa­mi: “no, wy­du­ście to z sie­bie, Klau­diu­sze”, z re­gu­ły jak cała grupa za bar­dzo “Klau­diu­szo­wa­ła” to le­cie­li­śmy z zajęć i trze­ba było je przy­cho­dzić za­li­czać z inną grupą (dzię­ki ta­kiej prak­ty­ce rocz­nik się do­brze po­zna­wał, lol) :)

 

Jesz­cze raz dzię­ku­ję wszyst­kim za od­wie­dzi­ny :)

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Fajna hi­sto­ria. Jakoś od­czu­wam wspól­no­tę du­cho­wą z Au­to­rem, który też się­gnął po ubran­ka wy­stę­pu­ją­ce w mi­to­lo­gii grec­kiej. Płasz­cza Na­dziei nie ko­ja­rzę, ale za to szat­kę z fi­na­łu – jak naj­bar­dziej.

In­ny­mi słowy – po­do­ba mi do­sto­so­wa­nie do wy­mo­gów kon­kur­so­wych.

To, że przy­po­mnia­łam sobie, kto nosił ksywę Bucik, spra­wia­ło do­dat­ko­wą sa­tys­fak­cję.

Czyli czy­ta­ło się przy­jem­nie, cho­ciaż po­cząt­ko­we opisy bied­nej wio­ski tro­chę mi się dłu­ży­ły.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cześć, Jimie!

 

Po­czą­tek tro­chę roz­wle­czo­ny, a mało istot­ny – prze­rzu­ci­łem sobie na Kin­dle’a i na ko­niec pierw­szej sceny po­ka­za­ło mi 40%.

Bo­ha­ter przez więk­szość tek­stu wy­da­wał się dzia­łać wbrew lo­gi­ce, ale wszyst­ko na­pro­sto­wa­łeś na sam ko­niec – cie­ka­wy twist. Co teraz z Fe­li­ną? Każe ją spro­wa­dzić do sie­bie?

W ogóle sta­ro­żyt­ny Rzym to bar­dzo wdzięcz­ny temat, szcze­gól­nie w po­łą­cze­niu z mi­ta­mi – wy­ko­rzy­sta­łeś to w dobry, sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy spo­sób. Pew­nie nie wszyst­ko jest we­dług ka­no­nów mi­to­lo­gicz­nych, ale masz bar­dzo wy­raź­ne na­wią­za­nia, co może skła­niać do sa­mo­dziel­nych eks­plo­ra­cji te­ma­tu.

 

Po­zdrów­ka!

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Zrzuć do ostat­ka te płach­ty ohyd­ne,

Tę De­ja­ni­ry pa­lą­cą ko­szu­lę,

A stań jak wiel­kie po­są­gi bez­wstyd­ne,

Naga – w Styk­so­wym wy­ką­pa­na mule,

Nowa – na­go­ścią że­la­zną bez­czel­na –

Nie­zaw­sty­dzo­na ni­czym – nie­śmier­tel­na!

 

Czy­ta­ło mi się przy­jem­nie, spraw­nie po­pro­wa­dzo­na akcja jest chyba naj­moc­niej­szym aspek­tem opo­wia­da­nia, cho­ciaż masz też sporo do­brze uchwy­co­nych w mi­gaw­kach za­cho­wań, ob­ser­wa­cji spo­łecz­nych. Naj­pierw byłem cie­kaw, co się dalej sta­nie, a z tą chwi­lą:

Wie­dział, że ten ko­bie­co wy­so­ki głos nie budzi re­spek­tu. Bucik, by Ka­sju­szo­wi do­gryźć, wy­my­ślał dla jego misji hasła takie jak „erek­cja” czy „eu­nuch” i ob­sce­nicz­nie ge­sty­ku­lo­wał, dając mu dłoń do uca­ło­wa­nia.

zro­zu­mia­łem, że nie mamy tutaj ja­kie­goś przy­pad­ko­we­go Ka­sju­sza, lecz Ka­sju­sza Che­reę we wła­snej oso­bie; przy­po­mnia­łem sobie, że obaj ce­ni­my Gra­ve­sa. Od tej chwi­li wie­dzia­łem, że w fi­na­le Bucik zgi­nie kop­nię­ty przez sta­re­go konia, na któ­rym dziec­kiem jeź­dził. Przez to chyba na­bra­łem zbyt­niej pew­no­ści i dałem się na­brać, że Ka­sjusz wie­zie tylko przy­pad­ko­wą starą szma­tę, choć prze­cież wspo­mi­nał, iż zna­lazł ją w gro­bow­cu. Może gdyby jakaś wzmian­ka, że szyje w rę­ka­wi­cach, że ma na dło­niach świe­że ślady opa­rzeń – ale może nie chcia­łeś uła­twiać.

Co mi prze­szka­dza­ło – mam wra­że­nie frag­men­ta­rycz­no­ści, pra­wie jak gdyby tekst po­cho­dził ze środ­ka po­wie­ści. Z jed­nej stro­ny dość in­try­gu­ją­ca kwe­stia, jak głów­ny bo­ha­ter zdo­był swoje moce, jacy bo­go­wie czy inne siły nad­przy­ro­dzo­ne po­ma­ga­ją mu w jego za­da­niu. A także: dla­cze­go wieść o tej misji roz­no­si się i naj­wy­raź­niej po­waż­ne grupy in­te­re­su nie par­ska­ją na nią śmie­chem, tylko pró­bu­ją prze­szko­dzić. Z dru­giej stro­ny ciąg dal­szy: za­koń­cze­nie jest otwar­te, można się za­sta­na­wiać, czy w tym świe­cie hi­sto­ria po­to­czy się jak u nas, czy zu­peł­nie ina­czej (i co, je­że­li w ogóle coś, z roz­wo­jem wątku ro­man­tycz­ne­go). Sama Fe­li­na także cie­ka­wa, chcia­ło­by się o niej wię­cej do­wie­dzieć: nie­ty­po­wa jak na rzym­skie re­alia po­stać agent­ki czy wo­jow­nicz­ki, pew­nie też ma ja­kieś moce nad­przy­ro­dzo­ne, skoro nar­ra­cja od­no­to­wu­je jej nie­zwy­kły za­pach i dziw­nie lekko trak­tu­je ob­ra­że­nia, które nawet w na­szych cza­sach mo­gły­by skoń­czyć się trwa­łym ka­lec­twem.

Wie­lo­krot­nie wspo­mi­nasz o ple­ca­ku, a o nie w cza­sach rzym­skich chyba by­ło­by trud­no: https://romanrecruit.weebly.com/the-marching-pack.html.

Nie­ste­ty, z re­dak­cją – zwłasz­cza in­ter­punk­cją – jest bar­dzo źle. Od­sie­ję tylko dla przy­kła­du kilka błę­dów z po­cząt­ku:

Mi­nąw­szy wzgó­rze, wje­chał po­mię­dzy ni­skie za­bu­do­wa­nia.

Ka­sjusz, nie­spiesz­nie jadąc wśród skar­la­łych za­bu­do­wań, roz­glą­dał się bacz­nie

Przy oka­zji: po­wtó­rze­nie rze­czow­ni­ka “za­bu­do­wa­nia” w bar­dzo nie­wiel­kim od­stę­pie.

Parę dni temu(-,) pró­bu­ją­cy go otruć cza­row­nik(-,) tak był za­sko­czo­ny fak­tem

na­da­jąc oko­li­com jasny wy­gląd, a ich miesz­kań­com(-,) ro­ze­śmia­ne, ra­do­sne, bez­tro­skie twa­rze.

za­sta­na­wia­jąc się: kto ta­kich nie­okrze­sań­ców tu osie­dlił?

I dwa szcze­gó­ły, które mocno rzu­ca­ją się w oczy na końcu:

– Gdy Bucik był mały, ura­to­wa­łem jego ojca Ga­ju­sza Ger­ma­ni­ku­sa.

– Ogło­ście, że na­sta­ły rządy no­we­go ce­sa­rza, Ka­sju­sza Dru­su­sa Cherei.

Bądź co bądź myślę, że po­ziom opo­wie­dzia­nej hi­sto­rii jest na tyle wy­so­ki, iż punk­cik do Bi­blio­te­ki sta­now­czo się na­le­ży. Dzię­ku­ję za po­dzie­le­nie się tek­stem i po­zdra­wiam!

Jimie, ści­skam… heart Kiedy wy­bie­ra/za­ma­wia się taką płytę, nie­wie­le się myśli o na­pi­sie i po­praw­no­ści ję­zy­ko­wej, wiem to do­sko­na­le. sad

A mnie uster­ki w tek­stach zda­rza­ją się ogrom­nie czę­sto… 

Wspo­mnia­na prze­ze mnie w innym tek­ście rzym­ska tru­ci­ciel­ka m. in. za­mor­do­wa­ła wła­śnie Klau­diu­sza. :) Po­rów­ny­wa­nie Was na stu­diach, ni­czym w “Spo­so­bie na Al­cy­bia­de­sa” Ni­ziur­skie­go. :) 

Po­zdra­wiam Cię ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

To, jak re­ago­wa­ły na dło­nie gości błą­dzą­ce pod ich tu­ni­ka­mi, wska­zy­wa­ło, że nie na roz­no­sze­niu po­traw koczy się ich rola.

Cho­chli­ki w na­tar­ciu :)

 

Z drob­niej­szych grzesz­ków au­tor­skich, dwa razy tłu­ma­czysz spa­thę. Pew­nie frag­men­ty były pi­sa­ne w róż­nym cza­sie.

 

To teraz wła­ści­wy ko­men­tarz:

 

Świet­nie zbu­do­wa­ny świat i na­strój w “błot­ni­stej” wio­sce. Po­wy­żej widzę ko­men­ta­rze, że roz­wle­czo­ne – ani tro­chę mi to nie prze­szka­dza­ło, bo obraz był spój­ny, a każdy szcze­gół tylko do­da­wał mu wy­ra­zi­sto­ści. Nie było to po­wta­rza­nie, tylko do­kła­da­nie no­wych ele­men­tów.

 

Świet­ny dia­log głów­ne­go bo­ha­te­ra z Fe­li­ną. Cała scena mi się po­do­ba­ła, łącz­nie z od­ga­dy­wa­niem ta­jem­ni­cy zwią­za­nej z dziec­kiem. Prze­ko­nu­ją­ca che­mia mię­dzy nimi, sam lubię two­rzyć takie nie­grzecz­ne pary bo­ha­te­rów, więc wczu­łem się bły­ska­wicz­nie.

 

Fi­na­łu można się spo­dzie­wać od po­ło­wy opo­wia­da­nia, ale od­czy­ta­łem to jako roz­wią­za­nie za­gad­ki su­ge­ro­wa­nej czy­tel­ni­ko­wi mię­dzy wier­sza­mi, więc nie byłem znu­żo­ny, tylko za­do­wo­lo­ny, że zga­dłem. Jest to dobry za­bieg an­ga­żu­ją­cy.

 

W skró­cie – dobre i wcią­ga­ją­ce!

Jimie, prze­czy­ta­łem tekst i ko­men­ta­rze. Nic dodać, nic ująć. Po­do­ba mi się taka al­ter­na­tyw­na wer­sja hi­sto­rii. Myślę, że słusz­nie ostrze­głeś ma­tu­rzy­stów, bo Twoja twór­cza wy­obraź­nia uwo­dzi/zwo­dzi. Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie i klik za­słu­żo­ny. :)

Nie będę długo chwa­lił – opo­wia­da­nie jest bar­dzo dobre i wszy­scy przed­pi­ś­cy le­piej ode mnie opi­sa­li, dla­cze­go.

 

Rów­nież cier­pię na po­waż­ną śle­po­tę prze­cin­ko­wą, więc jeśli fak­tycz­nie były w tym braki, to – przy­naj­mniej mi – w naj­mniej­szym stop­niu nie prze­szka­dza­ły w od­bio­rze.

 

Po­zdra­wiam

@Fin­klo

Cie­szę się (i pękam z dumy), że po­czu­łaś ze mną au­tor­ską więź. Ja naj­czę­ściej czuję głę­bo­ką więź z tymi au­to­ra­mi, któ­rzy nie piszą, bo wsze­la­kie blo­ka­dy zda­rza­ją mi się o wiele czę­ściej niż okre­sy, gdy coś two­rzę, więc to, że osoba tak Twór­cza i płod­na jak Ty, od­czu­wa wspól­no­tę du­cho­wą z takim “pi­sa­rzem Schro­din­ge­ra” jak Jim, jest bar­dzo bu­du­ją­ce :)

Może stwier­dze­nie Jo­na­sza Kofty (pa­ra­fra­zę Nor­wi­da), że “poetą się nie jest, poetą się bywa” – można roz­cią­gnąć też na prozę?

 

Mi­to­lo­gia grec­ka jest prze­past­ną kra­iną, z któ­rej można wy­cią­gać różne wer­sje mitów w nie­skoń­czo­ność, bo więk­szość nie miała jed­nej usta­lo­nej fa­bu­ły, a przy­naj­mniej kilka.

Jed­nak wśród roz­licz­nych wer­sji mitu o Pan­do­rze, mimo że rze­czy­wi­ście w kilku z wer­sji miała z Na­dzie­ją wiele wspól­ne­go (Na­dzie­ja miała być ostat­nim bytem uwię­zio­nym w pusz­ce Pan­do­ry, na samym dnie, którą po­wra­ca­ją­cy Epi­me­te­usz zdą­żył za­trza­snąć po wy­pusz­cze­niu przez żonę na ludz­kość wszyst­kich nie­szczęść – kiedy jed­nak Na­dzie­ja sła­bym gło­sem pro­si­ła by i ją wy­pu­ścić, mał­żeń­stwu żal się zro­bi­ło i wy­pu­ści­ło Na­dzie­ję… czy to zna­czy, że tak na­praw­dę Na­dzie­ja jest nie­szczę­ściem? ;-) ), to jed­nak Grecy, o ile mi wia­do­mo, cze­goś ta­kie­go jak Płaszcz Na­dziei nie wy­my­śli­li.

Myślę jed­nak, że choć to nie­zgod­ne z “li­te­rą” mitów (przy­naj­mniej tych, które nie zo­sta­ły za­po­mnia­ne), to jed­nak zgod­ne z ich du­chem i sta­ro­żyt­ni by się ze mną zgo­dzi­li, że taki płaszcz Pan­do­ra mo­gła­by utkać. A jeśli by już go utka­ła, to z pew­no­ścią bro­nił­by przed wszel­ki­mi nie­szczę­ścia­mi, smut­kiem i zwąt­pie­niem.

Cie­szę się, że w cza­sie lek­tu­ry po­ja­wi­ła się sa­tys­fak­cja, mam na­dzie­ję, że nie tylko ta, spo­wo­do­wa­na przy­po­mnie­niem sobie kim był Bucik.

Do dłu­żą­cych opi­sów od­nio­sę się niżej, zbior­czo.

 

 

@Kro­kus

Po­czą­tek tro­chę roz­wle­czo­ny, a mało istot­ny – prze­rzu­ci­łem sobie na Kin­dle’a i na ko­niec pierw­szej sceny po­ka­za­ło mi 40%.

 

Do dłu­żą­cych opi­sów od­nio­sę się niżej, zbior­czo.

 

Bo­ha­ter przez więk­szość tek­stu wy­da­wał się dzia­łać wbrew lo­gi­ce

 

Praw­da? Ale lu­dzie poza kar­ta­mi opo­wia­dań też po­tra­fią za­dzi­wia­ją­co upar­cie dzia­łać wbrew lo­gi­ce i jakże czę­sto – wbrew wła­sne­mu in­te­re­so­wi.

Cie­szę się, że twist na­pro­sto­wał i się spodo­bał. Co do Fe­li­ny – po­zo­sta­wiam tu pole in­ter­pre­ta­cji czy­tel­ni­kom. W pier­wot­nej wer­sji tek­stu (którą trosz­kę potem prze­edy­to­wa­łem i skró­ci­łem) – o Fe­li­nie było wię­cej, mię­dzy in­ny­mi o tym skąd po­cho­dzą jej wła­sne nad­przy­ro­dzo­ne moce – i może wtedy by się nie zdała aż tak bez­wol­ną istot­ką, którą ot, bez trudu ce­sarz Ka­sjusz Che­rea może sobie we­zwać. Zna­czy: we­zwać oczy­wi­ście może i do­pro­wa­dzo­na przed jego ob­li­cze zo­sta­nie, ale co dalej?

Cie­szę się, że i Ty po­dob­nie jak Fin­kla, zna­la­złeś tu sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cą roz­ryw­kę :)

Nie, nie, jak wy­ja­śni­łem po­wy­żej – ka­no­nów mi­to­lo­gicz­nych się tu nie trzy­ma­łem – coś ta­kie­go jak Płaszcz Na­dziei (o ile mnie pa­mięć nie zwo­dzi) ni­g­dzie nie ist­nia­ło. To mój au­tor­ski po­mysł.

 

@Śli­mak Za­gła­dy

Gdy pasja au­to­ra spo­ty­ka się z pasją czy­tel­ni­ka to czy­ta­nie utwo­ru może być sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cą go­ni­twą, ale cza­sem może się stać grą, w któ­rej wszyst­kie karty od po­cząt­ku są od­kry­te. Ale i gra w od­kry­te karty może przy­nieść za­sko­cze­nia, i te Twoje za­sko­cze­nie mnie tu szcze­gól­nie ra­du­je.

Ow­szem, mo­głem pisać coś o opa­rze­niach – ale za­uważ, że Płaszcz Na­dziei, któ­re­go Ka­sjusz ani na chwi­lę nie zdej­mo­wał, chro­nił go przed wsze­la­kim złym wpły­wem – przed mie­cza­mi, strza­ła­mi, za­tru­tym winem, więc naj­pew­niej i przed krwią cen­tau­ra, która za­tru­wa­ła szatę De­ja­ni­ry.

 

Po­mysł, by na­pi­sać o tym kon­kret­nym Ka­sju­szu, a nie o kimś zu­peł­nie lo­so­wym, przy­szedł mi do głowy na sku­tek lek­tu­ry utwo­rów bruce – prze­cież ona pisze o wła­śnie o po­wszech­nie zna­nych hi­sto­rycz­nych po­sta­ciach, a jed­nak po­tra­fi w swych al­ter­na­tyw­nych hi­sto­riach sporo na­mie­szać i tym bar­dziej jest sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca lek­tu­ra jej utwo­rów im się wię­cej na temat danej po­sta­ci czy okre­su hi­sto­rycz­ne­go wie.

Co do in­spi­ra­cji… in­spi­ra­cję Gra­ve­sem wska­zy­wa­ła już bruce i oczy­wi­ście się jej nie wy­pie­ram, chyba nikt nie pisał o cza­sach wcze­sne­go pryn­cy­pa­tu tak do­brze jak on. Ow­szem, lubię na przy­kład na­sze­go Alek­san­dra Kraw­czu­ka, czy książ­ki do­ty­czą­ce po pro­stu kul­tu­ry ma­te­rial­nej Rzymu czy Gre­cji, czy też ich życia co­dzien­ne­go, ale jed­nak każda jest frag­men­ta­rycz­na, żadna nie daje ta­kie­go od­czu­cia za­nu­rze­nia w Rzym jak Gra­ves.

Tak czy siak, trosz­kę się uśmiech­ną­łem pod nosem, że ta­kie­go wy­ja­da­cza udało mi się po­nie­kąd tro­chę na­brać (choć nie bar­dzo) – i ta szata z ci­chej wy­cią­gnię­ta mo­gi­ły zdała Ci się je­dy­nie nie­istot­ną szma­tą.

Gdyby nią rze­czy­wi­ście była, chyba bym się nie wpi­sał w ramy kon­kur­so­we, czyż nie?

Choć kto wie, może jury uzna­ło­by jed­nak, że szata po­zba­wio­na ma­gicz­nych wła­ści­wo­ści, a speł­nia­ją­ca swoją rolę w ble­fie wpi­sy­wa­ła­by się w kon­kur­so­we ramy?

 

To na razie tyle, do resz­ty Two­je­go ko­men­ta­rza i ko­men­ta­rzy @bruce, @ma­rza­na, @Ko­ali­75 i 

@Ga­li­cyj­skie­go­Za­ka­pio­ra od­nio­sę się w ko­lej­nej chwi­li wol­ne­go czasu.

 

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Jimie, Cie­bie nikt nie musi in­spi­ro­wać (a już ab­so­lut­nie nie ja!). smiley

Pe­cu­nia non olet

@bruce jak zwy­kle je­steś zbyt skrom­na.

Je­stem pro­stym fa­ce­tem, bez in­spi­ru­ją­cych ko­biet, nie na­pi­sał­bym ani prze­cin­ka.

Zresz­tą – i tak prze­cin­ków zwy­kle mam za mało.

In­spi­ru­ją­cych ko­biet – też.

smiley

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Po­czą­tek wydał mi się nieco przy­dłu­gi, ale kiedy spra­wy już ru­szy­ły, to­czy­ły się żwawo, do­star­cza­jąc wielu za­ska­ku­ją­cych wra­żeń, z któ­rych nie wszyst­kie były do prze­wi­dze­nia, ale opi­sa­ne bar­dzo zaj­mu­ją­co, co spra­wi­ło, że kiedy do­tar­łam do ostat­niej krop­ki po ostat­nim zda­niu, od­czu­łam wiel­ką sa­tys­fak­cję z lek­tu­ry, zwłasz­cza że finał oka­zał się za­ska­ku­ją­cy.

Chcia­łam zgło­sić opo­wia­da­nie do Bi­blio­te­ki, ale widzę, że jest już kom­plet gło­sów.

 

Przy­kra od­mia­na po pięk­nych wil­lach, jakie minął w Ti­bu­rze… → Przy­kra od­mia­na po pięk­nych wil­lach, które minął w Ti­bu­rze

 

Nie mogło to jed­nak zabić smro­du świe­że­go obor­ni­ka, roz­kła­du i zgni­li­zny, jakie tu do­mi­no­wa­ły. → Nie mogło to jed­nak zabić smro­du świe­że­go obor­ni­ka, roz­kła­du i zgni­li­zny, które tu do­mi­no­wa­ły.

 

pełna od­gło­sów i szme­rów ci­sza-nie-ci­sza wy­peł­nia­ła to miej­sce: prze­mok­nię­te kozy ża­ło­snym be­cze­niem skar­ży­ły się na cia­sno­tę za­gród, po­brzmie­wa­ły od­gło­sy na­rzę­dzi, stłu­mio­ne wes­tchnie­nia, dzie­cię­cy płacz oraz trud­ne do zi­den­ty­fi­ko­wa­nia, ża­ło­sne piski.

I wszech­obec­ne od­gło­sy ta­pla­nia się w bło­cie. → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nia?

 

młoda dziew­czy­na w wy­raź­nej ciąży, zgi­na­ją­ca się pod cię­ża­rem ko­ro­my­sła. → To słowo po­cho­dze­nia ukra­iń­skie­go – czy na pewno było znane w cza­sach tego opo­wia­da­nia?

 

Na­su­nął na twarz moc­niej kap­tur. → A może: Bar­dziej na­su­nął kap­tur na twarz. Lub: Le­piej osło­nił twarz kap­tu­rem.

 

to mogę się sro­dze wku­rzyć. Wie­rzaj­cie, nie chce­cie wie­dzieć, do cze­gom zdol­ny, gdym wku­rzo­ny. → Czy to nie na­zbyt współ­cze­sne okre­śle­nie?

 

jesz­cze wam za go­ści­nę wy­na­gro­dzę. → …jesz­cze was za go­ści­nę wy­na­gro­dzę.

 

mu na kark nie siąpi woda. → …i na kark nie siąpi mu woda.

 

wziął broń i oddał lejce wie­śnia­ko­wi.Lejce służą do po­wo­że­nia za­przę­giem, a Ka­sjusz je­chał wierz­chem, więc: …wziął broń i oddał wodze wie­śnia­ko­wi.

 

więc swymi krzy­wy­mi zę­ba­mi uśmiech­nę­ła się do wo­jow­ni­ka. → Uśmie­cha­my się usta­mi, nie zę­ba­mi, choć w uśmie­chu można zo­ba­czyć zęby. Czy za­imek jest ko­niecz­ny?

więc uśmiech­nę­ła się, po­ka­zu­jąc krzy­we zęby.

 

Ostat­ni z prze­ciw­ni­ków pró­bo­wał uciec, ale cięż­ko się ucie­ka z roz­ora­ny­mi ple­ca­mi. → Ostat­ni z prze­ciw­ni­ków pró­bo­wał uciec, ale trud­no/ nie­ła­two się ucie­ka z roz­ora­ny­mi ple­ca­mi.

Cięż­ko a trud­no – Po­rad­nia ję­zy­ko­wa PWN

 

mimo że lę­dź­wia bo­la­ły strasz­li­wie… → …mimo że lę­dź­wie bo­la­ły strasz­li­wie

Tu znaj­dziesz od­mia­nę rze­czow­ni­ka lę­dź­wie.

 

– Naj­po­tęż­niej­szej rze­czy? Tego łachu? – Naj­po­tęż­niej­szej rze­czy? Tego łacha?

Tu znaj­dziesz od­mia­nę rze­czow­ni­ka łach.

 

Po­krę­ci­ła prze­czą­co głową. → Zbęd­ne do­okre­śle­nie – czy mogła po­krę­cić głową po­ta­ku­ją­co?

 

Ze skó­rza­ne­go bu­kła­ka roz­la­ła do cza­rek wino. → Zbęd­ne do­okre­śle­nie – bu­kłak jest skó­rza­ny z de­fi­ni­cji.

 

– Za spo­tka­nie po la­tach – wznio­sła czar­kę w górę. → Masło ma­śla­ne – czy mogła wznieść czar­kę w dół?

Wy­star­czy: – Za spo­tka­nie po la­tach – wznio­sła czar­kę.

 

Fe­li­na zbli­ży­ła swą czar­kę do ust, ale ani kro­pla wina nie tra­fi­ła do ust. → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: …Fe­li­na zbli­ży­ła swą czar­kę do ust, ale ani kro­pla wina do nich nie tra­fi­ła.

 

Lewa ręka pre­to­ria­ni­na wznio­sła do góry szty­let… → Jesz­cze jedno masło ma­śla­ne.

 

– Do­pie­ro co chrza­ni­łeś o na­dziei, którą ci ode­bra­łam… → Czy to okre­śle­nie nie jest zbyt współ­cze­sne?

 

Słyn­ny Pan­cerz Pa­mię­ci, któ­re­go do walki przy­wdzie­wa­ła… → Słyn­ny Pan­cerz Pa­mię­ci, który do walki przy­wdzie­wa­ła

 

Spa­dło na niego naraz kil­ka­na­ście ostrzy… nie czy­niąc mu naj­mniej­szej szko­dy. → Czy drugi za­imek jest ko­niecz­ny?

 

ale strza­ły omi­ja­ły go nie czy­niąc mu żad­nej szko­dy. → Jak wyżej.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Je­stem pro­stym fa­ce­tem, bez in­spi­ru­ją­cych ko­biet, nie na­pi­sał­bym ani prze­cin­ka.

Zresz­tą – i tak prze­cin­ków zwy­kle mam za mało.

In­spi­ru­ją­cych ko­biet – też.

 

laugh Jimie, masz tę naj­waż­niej­szą: Muzę, ni­czym w pio­sen­ce “Pod Budą” – “co nad da­cha­mi leci…”:

https://www.youtube.com/watch?v=cfHCNGgd6sM

laugh

Pe­cu­nia non olet

Po­krę­ci­ła prze­czą­co głową. → Zbęd­ne do­okre­śle­nie – czy mogła po­krę­cić głową po­ta­ku­ją­co?

Jeśli po­cho­dzi z te­re­nu Buł­ga­rii – tak laugh Tylko autor może roz­strzy­gnąć taką wąt­pli­wość wink

Na­zbie­ra­ło mi się tych ko­men­ta­rzy… a nadal czasu brak.

Ale – @Śli­mak Za­gła­dy @bruce (już 2 razy!), @ma­rzan (trosz­kę po­ni­żej od­pi­szę na en drugi ko­men­tarz), @Ko­ala­75 i @Ga­li­cyj­ski­Za­ka­pior nie za­po­mnia­łem o Was – od­pi­szę…

 

I Tobie też,

@re­gu­la­to­rzy

jak tylko znaj­dę tro­chę czasu! Po­wpro­wa­dzam oczy­wi­ście Twoje po­praw­ki (już czę­ścio­wo to zro­bi­łem) i od­nio­sę się do ko­men­ta­rza

 

@ma­rzan

Jeśli po­cho­dzi z te­re­nu Buł­ga­rii – tak laugh Tylko autor może roz­strzy­gnąć taką wąt­pli­wość wink

Nie, w jej back­sto­ry nie ma buł­gar­skie­go po­cho­dze­nia, jest Rzy­mian­ką, choć mocno po­wią­za­ną z Egip­tem a ści­ślej z kul­tem bo­gi­ni Ba­stet – ale to wy­rzu­ci­łem z tek­stu, bo nie uzna­łem tego za zbyt istot­ne dla czy­tel­ni­ka, jak rów­nież wy­ja­śnie­nia jej nad­na­tu­ral­nej od­por­no­ści i re­ge­ne­ra­cji.

 

Wy­bacz­cie pro­szę mą opie­sza­łość. 

Po­zdra­wiam Was wszyst­kich ser­decz­nie i dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny – a od­po­wie­dzi – za jakiś czas – będą.

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Wy­bacz­cie pro­szę mą opie­sza­łość. 

Jimie, wy­ba­czam! :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka