Chłopak kolejny raz obudził się zlany potem, przerażony i trzęsący, niczym w febrze. Próbował przypomnieć sobie przerwany właśnie sen, czuł, że powinien, lecz jednocześnie nie chciał tego, bo pamiętał, jakim strachem i obrzydzeniem go napawał.
– Były tam jakieś stworzenia. Takie dziwaczne, różnokolorowe – mówił do siebie półszeptem.
Świtało. Popatrzył chwilę na puste ściany w pokoju, a potem szybko wstał i porwał szkicownik, aby utrwalić zarysy zwierząt z niepokojących wizji. Rysował zawzięcie, co chwilę zastanawiając się i przypominając przeżywane podczas snu sceny.
– Co to było? – Zastygł na moment. – Tam nie pojawiały się jedynie zwierzęta. Widziałem dwoje ludzi. Tak, jestem tego pewien, byli także ludzie. Nieokryci, dziwnie nierealni, o bladej cerze i smutnych oczach. Obok nich stał Bóg w różowym odzieniu. Podawał dłonie, przemawiał, błogosławił, a oni słuchali go i potakiwali. Dookoła kwitły drzewa, świat zielenił się, a potem mienił kolorami, słyszałem odgłosy rozmaitych zwierząt, ufnie spacerujących między boską i ludzkimi postaciami. – Zaskoczony zapamiętanymi obrazami, ciągle opowiadając je sobie, chłopak kreślił wytrwale scenę po scenie, obraz za obrazem, aby mieć ich jak najwięcej w podręcznym szkicowniku.

Nagle ze skupienia wyrwał go rwetes za oknem. Wyjrzał i znieruchomiał z przerażenia. W oddali widać było gęsty, czarny dym i złowieszczą łunę. Dudniły kościelne dzwony. Jego miasto płonęło.
Wybiegł z domu, zarzucając na długą koszulę jedynie palto, wiszące przy drzwiach. Strwożeni ludzie biegali dookoła, krzyczeli, rwali włosy z głów. Ktoś wołał, że to kara za grzechy, ktoś inny, że nadszedł dzień sądu ostatecznego.
Na niebie przez moment pojawiły się tajemnicze obiekty, jakby pomniejszone kule ziemskie, przeźroczyste i wypełnione szarozielonymi krajobrazami oraz niejasnymi postaciami.
Hieronim przypatrywał się temu zdruzgotany. Widział, jak błyskawicznie jęzory żywiołu obejmują kolejne domy, jak ludzie płoną żywcem, a inni próbują ich ratować, rzucając się z ubraniami, bądź płachtami materiału. Wielu panikowało, podczas ucieczki tratując pozostałych. Czuł zapach śmierci i pożogi. Miał zaledwie trzynaście lat, a nie znająca litości kostucha właśnie zaglądała mu w oczy.
Nieoczekiwanie obok siebie zobaczył Pana w tej samej, jasnoróżowej szacie, w której przyśnił mu się minionej nocy.

– Witaj, Hieronimie.
– Jezu, czy ja umarłem i jestem z tobą w niebie? – zapytał zalękniony.
– A chciałbyś tam już być?
– Nie, Panie Boże.
– Jesteś bez winy, nie zabiorę dziś ciebie z innymi, ale musisz mi obiecać, że to, co widziałeś, przekażesz ludziom.
– Jak mam to zrobić? Jakże mam im przekazać swoje sny?
– Masz niebywały talent, Hieronimie. – Pan wskazał dłonie chłopca oraz szkicownik. – Namaluj to.
– Mam namalować wszystko, co zobaczyłem?
– Tak. Ze szczegółami.
– Jakże to, Panie mój?
– Będę do ciebie mówił nieprzerwanie przez wszystkie noce aż do powstania dzieła. Ujrzane w sennych wizjach obrazy przeniesiesz potem na drewno.
– Lecz nie zapamiętam wszystkiego. Sny to ulotne mary. Nie zdołam ich później utrwalić.
Jezus zastanowił się przez chwilę.
– Dobrze zatem, Hieronimie. Będę ci owe wizje przedstawiał za dnia, na jawie. Pomogę ci, albowiem chcę, abyś przekazał, co mam do powiedzenia ludziom.
I od tej pory codziennie, wczesnym rankiem, Pan przychodził do niego i objawiał sceny ze światów, którymi władał. A chłopiec, później młodzian, zaś ostatecznie dojrzały artysta niderlandzki skrupulatnie szkicował każdą postać, pejzaż, wydarzenie oraz zjawisko, którego był świadkiem, a następnie przenosił je na deski i starannie malował, dodając autentycznych barw oraz odcieni.
Wizje mieszały się, przeplatały, początkowo nie mając konkretnej i spójnej kolejności, właściwego biegu zdarzeń ani też logicznego uporządkowania.
Potem Jezus począł objaśniać artyście, jak ma namalować poszczególne światy, łącząc ich wizerunki.
Kiedyś malarz zapytał Jezusa, czym były niezwykle kule, wiszące wśród chmur, nad płonącym miastem, przypominające ziemską, lecz dużo mniejsze.
– To machiny latające, przybyłe z innych światów.
– Zza morza?
– Nie, one przyleciały spoza gwiazd.
– Są zatem i inne światy, Panie? Poza gwiazdami?
– Owszem. Wiele jest światów prócz tego, który znasz.
– Stanowią dla nas zagrożenie?
– Nie. Możesz być spokojny.
– Czy owe machiny także mam uwiecznić?
– Tylko jedną. W centralnej części, na samym wstępie, Hieronimie. To będzie zamknięta część obrazu.
Bosch uczynił, jak mu nakazał Pan.

Na sam koniec Jezus podsumował:
– Hieronimie, pracowałeś wytrwale przez szereg lat. W nagrodę, zanim dzieło twoje zostanie połączone w jedno i ostatecznie zakończone, pokażę ci krainy, o których dotąd tylko opowiadałem, ukazując ich skrawki, niewielkie cząstki, marne namiastki. Odbędziemy wspólną podróż w czasie i przestrzeni.
– Dobrze, mój Boże. Pójdę za tobą, dokąd rozkażesz. Jeśli można, podczas wędrówki naniosę również tu i ówdzie poprawki.
Jezus skinął głową z uznaniem dla geniuszu artysty, po czym nakazał mu:
– Spójrz teraz w lustro. Od tego wizerunku, czyli twojego odbicia, rozpoczniemy zwiedzanie światów. I na nim zakończymy. Dzieło powstanie w 1500 roku.
Hieronim popatrzył i ujrzał poważną, skupioną twarz dojrzałego człowieka.

Następnie odszedł, usiadł wygodnie na krześle w swej pracowni i patrzył na to, jak wokół jego bladego oblicza powstawały kolejne elementy, znane mu już z wcześniej oglądanych wizji.
W ukazywanych scenach przez moment jeszcze dostrzegł siebie, gdy znów jako trzynastolatek z przerażeniem spogląda na płonące miasto.
– Panie, czy mogę ugasić ogień? – zapytał wtedy stojącego obok Adama i Ewy Jezusa. – Wolno mi zaczerpnąć tej rajskiej wody?
– Nie, Hieronimie, nie czyń tego! – krzyknął Pan unosząc prawą rękę, a nadzy mężczyzna i kobieta zasłonili oczy z przerażenia.
– Ależ to tylko woda. Ona uratuje moje miasto… – Oszołomiony zakazem chłopak podbiegł bliżej.
– Odsuń się, uciekaj stąd, Hieronimie! – ostrzegał Pan.
– Dlaczego? Czy ta woda nie jest odpowiednia?
– Tak. Jest zła!
– Zakażona? Niesie choroby?
– Niesie coś znacznie gorszego, Hieronimie! Ona niesie zgubę. W tym świecie nic nie jest takim, jakim się wydaje…
Chłopiec posłusznie zatrzymał się i spoglądał ze zdumieniem na odległe kłęby dymu, patrzących znów bez emocji Adama i Ewę, oraz Pana, przestrzegającego przed tajemniczym jeziorem.
Nagle z głębi wody poczęły wychodzić na brzeg niemrawo i powoli dziwaczne stworzenia. Młody Hieronim odsunął się i patrzył przestraszony, a później rozpłynął we mgle i dalsze sceny oglądał już tylko z pozycji dorosłego mężczyzny, ponownie siedzącego w pracowni.

– Co to za stwory, Panie? – zapytał Jezusa, gdy ten stanął obok.
– Żyją w głębi ziemi, pod skorupą. Nie są znane śmiertelnikom.
– To dlatego zabraniałeś mi czerpać wodę z tego jeziora?
– Tak, Hieronimie. One mogłyby cię skrzywdzić. Są niebezpieczne.
– Są także odrażające. – Malarz przyglądał się bestiom ze wstrętem.
– Lecz to nadal moje stworzenia, podobnie jak ty – odpowiedział Bóg łagodnym tonem.
– Jak się zwą?
– Owe czarne i obłe to smertonie. Białe ze skorupami na grzbietach noszą miano fatrywów. Obok idą gromadnie gonatakusy oraz nanaby. Nie musisz jednakże pamiętać ich nazw, mój mistrzu. Ważne, być utrwalił wygląd owych zwierząt.
– Tamte, oddalone nieco bardziej, wydają mi się znajome. – Mężczyzna szkicował zawzięcie i jednocześnie patrzył intensywnie na ukazujące się ciągle sceny.
– Istotnie, wiele z nich zdążyłeś już poznać. Jeśli nie w życiu codziennym, to przynajmniej w podróżniczych księgach, czytanych w młodości. Są tutaj zatem: słonie, żyrafy, małpy, lwy, są również jaszczurki, ryby, ptaki oraz jednorożce.
– Jednorożce? O ile wiem, to mitologiczne stwory, występujące jedynie w opowieściach antycznych, głównie greckich.
– Jak sam widzisz, nie tylko. – Pan uśmiechnął się i wskazał bajeczne krainy ze stadami różnorodnego ptactwa, po których spacerowały spokojnie zwierzęta.

– Boże mój, widzę tu trójgłową czaplę! Czy to omamy, czy też rzeczywiście istnieje owo stworzenie?
– Istnieje, a jakże. – Pan uniósł nieco rękaw, spod którego momentalnie wypadło kilka takich dziwacznych czapli. – To norakamie – powiedział, głaszcząc z radością każdą z nich po nachylonych przymilnie głowach.
Malarz odłożył narzędzia i przez krótką chwilę także ostrożnie dotykał ich głów, uśmiechając się i spoglądając z niedowierzaniem. Później powrócił do pracy, a ptaki spokojnie odfrunęły ku rajskiej krainie.

– Jezu, dlaczego twoja szata ma różową barwę? – odważył się zapytać zdziwiony artysta.
Wejrzał na Bożą suknię i dostrzegł mieniące się na niej odbicia.
– To samo z fontanną, bijącą w górę i niosącą wodę życia wszelkim twym stworzeniom… Czemu?

Nagle popatrzył na odległy zarys ruin miasta i dostrzegł łunę pożaru. Wtedy zrozumiał.
– Moje miasto nadal płonie. To ogień błyszczy i mieni się kolorami, odbija od wszystkiego, nadając inną postać barwom nawet w Raju. Nic już nie wygląda tak, jak wcześniej. Czy dotrze aż tutaj? – zapytał z trwogą.
– Nie, Hieronimie, możesz być spokojny, pożar nie strawi Rajskiego Ogrodu. Lecz odtąd nic już nie będzie takim, jakim było przedtem. Nawet w Raju, jak widzisz, wypełzają spod ziemi maszkary, których oko ludzkie oglądać nie powinno. Zajmują sielskie ogrody, łąki, pola, lasy, morza, rzeki i jeziora. Dziewiczy i bezgrzeszny Raj nie jest już ostoją bezpieczeństwa oraz spokoju…
Mężczyzna szkicował zawzięcie, malował i nanosił poprawki, spoglądając z przejęciem na prezentowane krajobrazy, zwierzęta i postacie.
– Jest i sam wąż, sprawca całego nieszczęścia. – Wskazał gada, obejmującego ciałem owocowe drzewo i narysował go szybko.
– To krewniak stworzeń, wypełzających tak licznie spod ziemskiej skorupy. Wiecznie już odtąd będzie pełzał po ziemi. Oto jego pokuta.
– A jednak, mój Panie, to nadal Raj. Wprawdzie już bez niewinności, pełen grzechu i plugastwa, z makabrycznymi stworami i odbiciem łuny pożogi, lecz to nadal kraina miodem i mlekiem płynąca. Eden…
– Masz słuszność, Hieronimie. Chciałem, abyś od tego zaczął. Dzieło zwieńczysz później wizerunkiem kuli ziemskiej i postacią Boga Ojca z Psalmem o stworzeniu świata, lecz teraz chcę, abyś utrwalił sceny, które ludziom mają uświadomić, co takiego uczynili, aby raz na zawsze pożegnać się z dziewiczym, pięknym i beztroskim Rajem. Czego dokonali, by nigdy już do niego nie powrócić. Jakimi czynami wypłoszyli potwory z ziemskiego wnętrza.
– Czy nie chodzi tylko o grzech pierworodny, Słodki Jezu? Pobłogosławiona przez ciebie para, którą mi ukazałeś, nasi praojcowie, Adam i Ewa, nie posłuchali przestrogi i za namową węża zjedli owoc zakazany.
– Od tego wszystko się zaczęło – przyznał Pan. – A potem było już coraz gorzej.
Jezus ukazał wstrząśniętemu Hieronimowi szereg scen w Poziomkowym Ogrodzie, gdzie nadzy ludzie rozmaitych ras publicznie oddawali się bez opamiętania cielesnym uciechom. Olbrzymie owoce poziomek, wiśni, porzeczek i jeżyn, rozrzucone wszędzie, były ich pokarmem. Pijani, oszaleli, zaślepieni, odurzeni wonią diabelskich roślin, nie widzieli, jak blisko jest ich koniec… Ogromne ptaki, towarzyszące tej rozpuście, przyglądały się tępo ludzkim igraszkom. Nie spodziewającym się rychłej zguby nieszczęśnikom towarzyszyły świnie, uskrzydlone ryby, latające lwy oraz delfiny, konie, wielbłądy, a nawet jednorożce.

– Panie, ten świat… – Zdruzgotany malarz przerwał rysowanie i zakrył oczy dłońmi.
– Tak, Hieronimie, wiem, co masz na myśli. Widzisz świat na wskroś przesycony grzechem. Z pewnością zauważyłeś i to, że brak w nim dzieci oraz starców, bo oni nie mogliby patrzeć na takie bezeceństwa…
– Sowa, skryta wewnątrz rajskiej fontanny, patrzyła tak roztropnie i przenikliwie, jakby spodziewała się owych wizji… – Artysta wskazał naszkicowanego wcześniej ptaka.
– Masz słuszność. Ona wiedziała już wtedy. Dlatego teraz, w tym grzesznym świecie, spogląda smutna i przygnębiona.

– Tu także jest fontanna.
– Tak, lecz chwieje się i pęka. W dodatku pływają w niej ludzie wraz ze zwierzętami. Dalej, spójrz tylko, pojawiają się nawet złowrogie i podstępne syreny.


– Kolejne istoty rodem ze starożytnej mitologii.
– Istotnie – zgodził się Pan.
– A cztery rzeki niosą wodę z pobliskiej sadzawki…
– …w cztery strony ziemskiego świata – dokończył Jezus, spoglądając ze smutkiem na prezentowane sceny. – Tym sposobem grzech obejmuje nader szybko całą Ziemię.
A malarz rysował, poprawiał i utrwalał ciągle oglądane wydarzenia, jak mu to nakazał Bóg.
– Panie, mam obawy, czy sprostam twoim oczekiwaniom – stwierdził pewnego ranka Bosch.
– Dlaczegóż to, Hieronimie?
– Bo, jak dotąd, nigdzie nie znalazłem wody, mogącej ugasić pożar mojego miasta.
– W istocie, w obrazach, które ci przynoszę, płonie ono nadal.
– Był już Raj, były ogrody grzesznych, ziemskich rozkoszy pośród poziomkowych drzewek. Spodziewam się, co dziś mi ukażesz, Słodki Jezu.
– Masz słuszność, Hieronimie. Teraz czeka cię malowanie Piekła.
– Lecz, czy potrafię należycie oddać to, co chcesz przekazać ludziom, Panie? Czy podołam twemu żądaniu?
– Jestem przekonany, że nikt inny nie uczyni tego lepiej.
– Dlaczego, Jezu?
– Bo ty nie wątpisz, lecz malujesz to, co widzisz, wierząc zmysłom. A tego właśnie oczekuję. Takiego artysty poszukiwałem przez całe wieki. Z fantazją, wiarą i czystym umysłem.
Nim zdążyli przygotować się do prezentacji Piekła, przeciągły hałas, jakby setek najrozmaitszych instrumentów, wypełnił pracownię malarską Boscha. Malarz upuścił pędzel i z trwogą przysłonił uszy.
– A oto Piekło, Hieronimie! – Jezus wskazał dłonią nową scenerię.
Obok poziomkowych drzewek w świecie tym, pełnym mroku i czerni, pojawiały się jedynie nagie postacie mordowanych grzeszników, dziwaczne, krwiożercze zwierzęta oraz zdumiewająco wielkie instrumenty. To one właśnie czyniły straszliwy hałas.
Bosch spojrzał z zaciekawieniem i ujrzał znowu swoją zmęczoną twarz, od której rozpoczął wiele lat temu malowanie tryptyku. Obok widniały dudy, piszczałka i bęben. Nieco dalej inne instrumenty: trójkąt, wiolonczela, flet oraz trąbki.
– Panie, to Piekło muzykantów! Są mordowani przez instrumenty, które, miast dawać im ukojenie oraz radość, teraz zdeformowane i ożywione, niosą zgubę i śmierć w męczarniach! – zawołał wstrząśnięty malarz.

– Istotnie.
– Niemożebne! Tfu! Nuty wypisane na… wybacz, Jezu, „tyle do siedzenia” bezbożnika?! – zdumiał się artysta, gdy spojrzał na kolejną odsłonę.
– Sam widzisz, całkowity upadek wszelkich zasad… – przyznał zasmucony Bóg.

Hieronim chłonął dalej obrazy w przytłaczającej, czarnej scenerii. Jeden ze skazańców został ukrzyżowany na strunach harfy, inny – przywiązany do lutni i wystawiony na pożarcie skrzydlatemu smokowi.

Pałaszowani i wydalani przez fantastyczne zwierzęta, torturowani, okaleczani oraz maltretowani grzesznicy wrzeszczeli wniebogłosy, lecz nadal przewagę zyskiwał tubalny hałas, pochodzący ze zgromadzonych, piekielnych instrumentów i skutecznie zagłuszający wszystko wokół.

Malarz struchlał.
– Panie, Piekło przeraża i jednocześnie przygnębia…
– Wiem to, Hieronimie.
– Nie ma już dla nich litości? Nie ma ratunku?
– Dla wielu nadal jest. Z tego powodu proszę cię o ten obraz. Spójrz w górę.
– Moje miasto płonie! – krzyknął Bosch i zapłakał, widząc ponad Piekłem, w oddali, łuny i zgliszcza. Były takie same, jak przed laty, gdy oglądał je jako chłopiec.
– Jest jeszcze czas na opamiętanie, zatrzymanie ognia, ugaszenie go i oczyszczenie wody swoją szczerą pokutą, niewinnością oraz rzeczywistą poprawą życia tu, na ziemi – powiedział surowo Jezus. – Lecz ludzie muszą tego prawdziwie chcieć. Jeśli będą żyć, jak dotąd, jak to ci ukazałem, a ty utrwaliłeś w środkowej części tryptyku, nie ma żadnej nadziei…


Nieoczekiwanie ich rozmowę przerwało rozpaczliwe wołanie dochodzące z obrazu piekielnego:
– Hieronimie, ratuj mnie, najdroższy!
– Panie, to moja ukochana. Muszę jej pomóc. – Malarz spojrzał błagalnie na Jezusa i uczynił krok ku wizjom.
– Nie, Hieronimie! To złuda. Omam. Twojej ukochanej tam już nie ma.
– Widzę ją. Widzę, jak cierpi, jak bestia ją pożera – gorączkował się mężczyzna, słysząc ciche jęki kobiety.
– To zły duch, który zawładnął ciałem twojej kochanki. Ona już przepadła.
Malarz spojrzał uważniej i nagle krzyknął z przerażenia, bo istotnie twarz dziewczyny przemieniła się w oblicze czarnego stwora z szeregiem ostrych zębów, który ryknął wściekle i w szale rzucił się na innego nieszczęśnika, aby rozerwać mu trzewia.
Bosch zapłakał gorzko.
– Nie słyszałem jej głosu od tak dawna…
– Cóż, przed laty wybrała wyuzdane igraszki cielesne z wieloma mężczyznami, odtrącając twoją szczerą miłość. Jej dusza już dawno przepadła w piekielnych czeluściach.
– Tęsknię za nią, Panie…
– Wiem, bo miłości, jak ożywczej wody, pragnie każde stworzenie, lecz pisane jest ci połączyć los z inną kobietą. Poznasz ją niebawem, pokochasz z wzajemnością i poślubisz. A ja odchodzę, dziękuję za dotrzymanie obietnicy i stworzenie tak wspaniałego dzieła.
Pożegnawszy malarza, Pan oddalił się.
A jednak Bosch, mimo że istotnie zakochał się ponownie i poślubił umiłowaną kobietę, nie potrafił zaznać spokoju i przez kolejne lata nadal prosił Jezusa, by przysyłał mu na jawie malowane wcześniej sceny celem ich nieustannego poprawiania. Ciągle coś w imponującym tryptyku wydawało mu się niedokładnie ujęte, nieprecyzyjnie utrwalone, przesadnie lub wręcz fałszywie ukazane…
Malował dniami i nocami, zmieniał, powtarzał, tworzył wreszcie kolejne wersje. Mało tego, zapraszał Pana ponownie do pracowni, namawiał na kolejne prezentowanie wszystkich scen. Zmęczony jego ambicją oraz dążeniem do doskonałości Jezus coraz częściej wysyłał do Boscha poszczególne postacie, aby pokazywały mu się jak najdokładniej.
Stało się w końcu pewnej nocy tak, że oto żona artysty, Matylda, przechodząc obok pracowni, posłyszała dochodzące stamtąd szepty oraz dziwne, niepokojące dźwięki. Otwarła z ciekawości drzwi, a jej zdumionym oczom ukazał się krajobraz rajski z galopującymi, fantastycznymi, naturalnej wielkości stworzeniami. Były wśród nich białe jednorożce, szare słonie, dostojne żółto-brązowe żyrafy, były także czarne i obłe smertonie, białe gady ze skorupami na grzbietach, noszące miano fatrywów, gromadnie wypełzające spod ziemi gonatakusy oraz nanaby.
A obok siedział Hieronim, urzeczony wpatrywał się w scenerię i zawzięcie malował wizerunki stworów, a jednocześnie drugą dłonią głaskał po trzech głowach czarną czaplę.
– Panie Przenajświętszy, a cóż to za dziwy?! – krzyknęła przerażona kobieta, żegnając się.
Obok nich przebiegł szarobury kot z wierzgającą jaszczurką w pyszczku, a za nim przeleciała sowa.
– Ciszej, kochana moja, bo wszystkie spłoszysz – zganił żonę szeptem uśmiechnięty artysta i gestem zaprosił do środka. – To są właśnie wspaniałe zwierzęta, które mi pozują.
– Po…pozują?
– Nie inaczej. Do boskiego tryptyku.
– A to tutaj? Cóż to za dziwadło? – wskazała głową tulącego się do niej ptaka i lekko pogładziła trzy głowy, patrząc nań z rezerwą.
– To norakamia. Trójgłowa czapla. Bardzo przyjazna i dobrotliwa. Bo teraz, moja duszko, jesteśmy w Raju!

Z zewnątrz dobiegły głosy i niepokojące hałasy. Wyjrzeli oboje przez okna pracowni. Na horyzoncie Hieronim znowu zobaczył łunę i płomienie, jak przez wieloma laty. Na niebie pojawiły się znane mu już machiny latające, teraz nieco odmienione, z których strumieniami lała się woda.
– Dziękuję wam! – powiedział do nich z uśmiechem i ze spokojem powrócił do malowania.
– Do kogo mówisz, mężu, patrząc w niebo? Do chmur, zsyłających deszcz? Bo niczego więcej tam nie ma.
– Nie, najukochańsza. Mówię do obcych światów. Dzięki nim moje miasto nareszcie przestało płonąć…
