- Opowiadanie: bruce - Popożarowy i jego fantastyczny świat

Popożarowy i jego fantastyczny świat

Nie­zwy­kły ar­ty­sta, który stwo­rzył nie­zwy­kłe dzie­ło, w sam raz na ten Por­tal. :) Nic tu nie jest pewne, nic – jed­no­znacz­ne. :) Źró­dła, z któ­rych ko­rzy­sta­łam: Wi­ki­pe­dia, Nie­złasz­tu­ka.pl, Wer­ni­sa­że­ria.com, Fa­ce­bo­ok, Pakamera.pl, zaś ilu­stra­cje (prócz ostat­niej, stwo­rzo­nej przez AI) to frag­men­ty oma­wia­ne­go w opo­wia­da­niu „Ogro­du ziem­skich roz­ko­szy” H. Bo­scha. Za­pra­szam i po­zdra­wiam. :) 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy III, Użytkownicy IV

Oceny

Popożarowy i jego fantastyczny świat

Chło­pak ko­lej­ny raz obu­dził się zlany potem, prze­ra­żo­ny i trzę­są­cy, ni­czym w fe­brze. Pró­bo­wał przy­po­mnieć sobie prze­rwa­ny wła­śnie sen, czuł, że po­wi­nien, lecz jed­no­cze­śnie nie chciał tego, bo pa­mię­tał, jakim stra­chem i obrzy­dze­niem go na­pa­wał.

– Były tam ja­kieś stwo­rze­nia. Takie dzi­wacz­ne, róż­no­ko­lo­ro­we – mówił do sie­bie pół­szep­tem.

Świ­ta­ło. Po­pa­trzył chwi­lę na puste ścia­ny w po­ko­ju, a potem szyb­ko wstał i po­rwał szki­cow­nik, aby utrwa­lić za­ry­sy zwie­rząt z nie­po­ko­ją­cych wizji. Ry­so­wał za­wzię­cie, co chwi­lę za­sta­na­wia­jąc się i przy­po­mi­na­jąc prze­ży­wa­ne pod­czas snu sceny.

– Co to było? – Za­stygł na mo­ment. – Tam nie po­ja­wia­ły się je­dy­nie zwie­rzę­ta. Wi­dzia­łem dwoje ludzi. Tak, je­stem tego pe­wien, byli także lu­dzie. Nie­okry­ci, dziw­nie nie­re­al­ni, o bla­dej cerze i smut­nych oczach. Obok nich stał Bóg w ró­żo­wym odzie­niu. Po­da­wał dło­nie, prze­ma­wiał, bło­go­sła­wił, a oni słu­cha­li go i po­ta­ki­wa­li. Do­oko­ła kwi­tły drze­wa, świat zie­le­nił się, a potem mie­nił ko­lo­ra­mi, sły­sza­łem od­gło­sy roz­ma­itych zwie­rząt, ufnie spa­ce­ru­ją­cych mię­dzy boską i ludz­ki­mi po­sta­cia­mi. – Za­sko­czo­ny za­pa­mię­ta­ny­mi ob­ra­za­mi, cią­gle opo­wia­da­jąc je sobie, chłopak kre­ślił wy­trwa­le scenę po sce­nie, obraz za ob­ra­zem, aby mieć ich jak naj­wię­cej w pod­ręcz­nym szki­cow­ni­ku.

 

Nagle ze sku­pie­nia wy­rwał go rwe­tes za oknem. Wyj­rzał i znie­ru­cho­miał z prze­ra­że­nia. W od­da­li widać było gęsty, czar­ny dym i zło­wiesz­czą łunę. Dud­ni­ły ko­ściel­ne dzwo­ny. Jego mia­sto pło­nę­ło.

Wy­biegł z domu, za­rzu­ca­jąc na długą ko­szu­lę je­dy­nie palto, wi­szą­ce przy drzwiach. Str­wo­że­ni lu­dzie bie­ga­li do­oko­ła, krzy­cze­li, rwali włosy z głów. Ktoś wołał, że to kara za grze­chy, ktoś inny, że nad­szedł dzień sądu osta­tecz­ne­go.

Na nie­bie przez mo­ment po­ja­wi­ły się ta­jem­ni­cze obiek­ty, jakby po­mniej­szo­ne kule ziem­skie, prze­źro­czy­ste i wy­peł­nio­ne sza­ro­zie­lo­ny­mi kra­jo­bra­za­mi oraz nie­ja­sny­mi po­sta­cia­mi.

Hie­ro­nim przy­pa­try­wał się temu zdru­zgo­ta­ny. Wi­dział, jak bły­ska­wicz­nie ję­zo­ry ży­wio­łu obej­mu­ją ko­lej­ne domy, jak lu­dzie płoną żyw­cem, a inni pró­bu­ją ich ra­to­wać, rzu­ca­jąc się z ubra­nia­mi, bądź płach­ta­mi ma­te­ria­łu. Wielu pa­ni­ko­wa­ło, pod­czas uciecz­ki tra­tu­jąc po­zo­sta­łych. Czuł za­pach śmier­ci i po­żo­gi. Miał za­le­d­wie trzy­na­ście lat, a nie zna­ją­ca li­to­ści ko­stu­cha wła­śnie za­glą­da­ła mu w oczy.

Nie­ocze­ki­wa­nie obok sie­bie zo­ba­czył Pana w tej samej, ja­sno­ró­żo­wej sza­cie, w któ­rej przy­śnił mu się mi­nio­nej nocy.

 

– Witaj, Hie­ro­ni­mie.

– Jezu, czy ja umar­łem i je­stem z tobą w nie­bie? – za­py­tał za­lęk­nio­ny.

– A chciał­byś tam już być?

– Nie, Panie Boże.

– Je­steś bez winy, nie za­bio­rę dziś cie­bie z in­ny­mi, ale mu­sisz mi obie­cać, że to, co wi­dzia­łeś, prze­ka­żesz lu­dziom.

– Jak mam to zro­bić? Jakże mam im prze­ka­zać swoje sny?

– Masz nie­by­wa­ły ta­lent, Hie­ro­ni­mie. – Pan wska­zał dło­nie chłop­ca oraz szki­cow­nik. – Na­ma­luj to.

– Mam na­ma­lo­wać wszyst­ko, co zo­ba­czy­łem?

– Tak. Ze szcze­gó­ła­mi.

– Jakże to, Panie mój?

– Będę do cie­bie mówił nie­prze­rwa­nie przez wszyst­kie noce aż do po­wsta­nia dzie­ła. Uj­rza­ne w sen­nych wi­zjach ob­ra­zy prze­nie­siesz potem na drew­no.

– Lecz nie za­pa­mię­tam wszyst­kie­go. Sny to ulot­ne mary. Nie zdo­łam ich póź­niej utrwa­lić.

Jezus za­sta­no­wił się przez chwi­lę.

– Do­brze zatem, Hie­ro­ni­mie. Będę ci owe wizje przed­sta­wiał za dnia, na jawie. Po­mo­gę ci, al­bo­wiem chcę, abyś prze­ka­zał, co mam do po­wie­dze­nia lu­dziom.

I od tej pory co­dzien­nie, wcze­snym ran­kiem, Pan przy­cho­dził do niego i ob­ja­wiał sceny ze świa­tów, któ­ry­mi wła­dał. A chło­piec, póź­niej mło­dzian, zaś osta­tecz­nie doj­rza­ły ar­ty­sta ni­der­landz­ki skru­pu­lat­nie szki­co­wał każdą po­stać, pej­zaż, wy­da­rze­nie oraz zja­wi­sko, któ­re­go był świad­kiem, a na­stęp­nie prze­no­sił je na deski i sta­ran­nie ma­lo­wał, do­da­jąc au­ten­tycz­nych barw oraz od­cie­ni.

Wizje mie­sza­ły się, prze­pla­ta­ły, po­cząt­ko­wo nie mając kon­kret­nej i spój­nej ko­lej­no­ści, wła­ści­we­go biegu zda­rzeń ani też lo­gicz­ne­go upo­rząd­ko­wa­nia.

Potem Jezus po­czął ob­ja­śniać ar­ty­ście, jak ma na­ma­lo­wać po­szcze­gól­ne świa­ty, łą­cząc ich wi­ze­run­ki.

Kie­dyś ma­larz za­py­tał Je­zu­sa, czym były nie­zwy­kle kule, wi­szą­ce wśród chmur, nad pło­ną­cym mia­stem, przy­po­mi­na­ją­ce ziem­ską, lecz dużo mniej­sze.

– To ma­chi­ny la­ta­ją­ce, przy­by­łe z in­nych świa­tów.

– Zza morza?

– Nie, one przy­le­cia­ły spoza gwiazd.

– Są zatem i inne świa­ty, Panie? Poza gwiaz­da­mi?

– Ow­szem. Wiele jest świa­tów prócz tego, który znasz.

– Sta­no­wią dla nas za­gro­że­nie?

– Nie. Mo­żesz być spo­koj­ny.

– Czy owe ma­chi­ny także mam uwiecz­nić?

– Tylko jedną. W cen­tral­nej czę­ści, na samym wstę­pie, Hie­ro­ni­mie. To bę­dzie za­mknię­ta część ob­ra­zu.

Bosch uczy­nił, jak mu na­ka­zał Pan.

 

 

Na sam ko­niec Jezus pod­su­mo­wał:

– Hie­ro­ni­mie, pra­co­wa­łeś wy­trwa­le przez sze­reg lat. W na­gro­dę, zanim dzie­ło twoje zo­sta­nie po­łą­czo­ne w jedno i osta­tecz­nie za­koń­czo­ne, po­ka­żę ci kra­iny, o któ­rych dotąd tylko opo­wia­da­łem, uka­zu­jąc ich skraw­ki, nie­wiel­kie cząst­ki, marne na­miast­ki. Od­bę­dzie­my wspól­ną po­dróż w cza­sie i prze­strze­ni.

– Do­brze, mój Boże. Pójdę za tobą, dokąd roz­ka­żesz. Jeśli można, pod­czas wę­drów­ki na­nio­sę rów­nież tu i ów­dzie po­praw­ki.

Jezus ski­nął głową z uzna­niem dla ge­niu­szu ar­ty­sty, po czym na­ka­zał mu:

– Spójrz teraz w lu­stro. Od tego wi­ze­run­ku, czyli two­je­go od­bi­cia, roz­pocz­nie­my zwie­dza­nie świa­tów. I na nim za­koń­czy­my. Dzie­ło po­wsta­nie w 1500 roku.

Hie­ro­nim po­pa­trzył i uj­rzał po­waż­ną, sku­pio­ną twarz doj­rza­łe­go czło­wie­ka.

 

 

Na­stęp­nie od­szedł, usiadł wy­god­nie na krze­śle w swej pra­cow­ni i pa­trzył na to, jak wokół jego bla­de­go ob­li­cza po­wsta­wa­ły ko­lej­ne ele­men­ty, znane mu już z wcze­śniej oglą­da­nych wizji.

W uka­zy­wa­nych sce­nach przez mo­ment jesz­cze do­strzegł sie­bie, gdy znów jako trzynastolatek z prze­ra­że­niem spo­glą­da na pło­ną­ce mia­sto.

– Panie, czy mogę uga­sić ogień? – za­py­tał wtedy sto­ją­ce­go obok Adama i Ewy Je­zu­sa. – Wolno mi za­czerp­nąć tej raj­skiej wody?

– Nie, Hie­ro­ni­mie, nie czyń tego! – krzyk­nął Pan uno­sząc prawą rękę, a nadzy męż­czy­zna i ko­bie­ta za­sło­ni­li oczy z prze­ra­że­nia.

– Ależ to tylko woda. Ona ura­tu­je moje mia­sto… – Oszo­ło­mio­ny za­ka­zem chło­pak pod­biegł bli­żej.

– Odsuń się, ucie­kaj stąd, Hie­ro­ni­mie! – ostrze­gał Pan.

– Dla­cze­go? Czy ta woda nie jest od­po­wied­nia?

– Tak. Jest zła!

– Za­ka­żo­na? Nie­sie cho­ro­by?

– Nie­sie coś znacz­nie gor­sze­go, Hie­ro­ni­mie! Ona nie­sie zgubę. W tym świe­cie nic nie jest takim, jakim się wy­da­je…

Chło­piec po­słusz­nie za­trzy­mał się i spo­glą­dał ze zdu­mie­niem na od­le­głe kłęby dymu, pa­trzą­cych znów bez emo­cji Adama i Ewę, oraz Pana, prze­strze­ga­ją­ce­go przed ta­jem­ni­czym je­zio­rem.

Nagle z głębi wody po­czę­ły wy­cho­dzić na brzeg nie­mra­wo i powoli dzi­wacz­ne stwo­rze­nia. Młody Hie­ro­nim od­su­nął się i pa­trzył prze­stra­szo­ny, a póź­niej roz­pły­nął we mgle i dal­sze sceny oglą­dał już tylko z po­zy­cji do­ro­słe­go męż­czy­zny, po­now­nie sie­dzą­ce­go w pra­cow­ni.

 

 

– Co to za stwo­ry, Panie? – za­py­tał Je­zu­sa, gdy ten sta­nął obok.

– Żyją w głębi ziemi, pod sko­ru­pą. Nie są znane śmier­tel­ni­kom.

– To dla­te­go za­bra­nia­łeś mi czer­pać wodę z tego je­zio­ra?

– Tak, Hie­ro­ni­mie. One mo­gły­by cię skrzyw­dzić. Są nie­bez­piecz­ne.

– Są także od­ra­ża­ją­ce. – Ma­larz przy­glą­dał się be­stiom ze wstrę­tem.

– Lecz to nadal moje stwo­rze­nia, po­dob­nie jak ty – od­po­wie­dział Bóg ła­god­nym tonem.

– Jak się zwą?

– Owe czar­ne i obłe to smer­to­nie. Białe ze sko­ru­pa­mi na grzbie­tach noszą miano fa­try­wów. Obok idą gro­mad­nie go­na­ta­ku­sy oraz na­na­by. Nie mu­sisz jed­nak­że pa­mię­tać ich nazw, mój mi­strzu. Ważne, być utrwa­lił wy­gląd owych zwie­rząt.

– Tamte, od­da­lo­ne nieco bar­dziej, wy­da­ją mi się zna­jo­me. – Męż­czy­zna szki­co­wał za­wzię­cie i jed­no­cze­śnie pa­trzył in­ten­syw­nie na uka­zu­ją­ce się cią­gle sceny.

– Istot­nie, wiele z nich zdą­ży­łeś już po­znać. Jeśli nie w życiu co­dzien­nym, to przy­naj­mniej w po­dróż­ni­czych księ­gach, czy­ta­nych w mło­do­ści. Są tutaj zatem: sło­nie, ży­ra­fy, małpy, lwy, są rów­nież jasz­czur­ki, ryby, ptaki oraz jed­no­roż­ce.

– Jed­no­roż­ce? O ile wiem, to mi­to­lo­gicz­ne stwo­ry, wy­stę­pu­ją­ce je­dy­nie w opo­wie­ściach an­tycz­nych, głów­nie grec­kich.

– Jak sam wi­dzisz, nie tylko. – Pan uśmiech­nął się i wska­zał ba­jecz­ne kra­iny ze sta­da­mi róż­no­rod­ne­go ptac­twa, po któ­rych spa­ce­ro­wa­ły spo­koj­nie zwie­rzę­ta.

 

 

– Boże mój, widzę tu trój­gło­wą cza­plę! Czy to omamy, czy też rze­czy­wi­ście ist­nie­je owo stwo­rze­nie?

– Ist­nie­je, a jakże. – Pan uniósł nieco rękaw, spod któ­re­go mo­men­tal­nie wy­pa­dło kilka ta­kich dzi­wacz­nych cza­pli. – To no­ra­ka­mie – po­wie­dział, głasz­cząc z ra­do­ścią każdą z nich po na­chy­lo­nych przy­mil­nie gło­wach.

Ma­larz odło­żył na­rzę­dzia i przez krót­ką chwi­lę także ostroż­nie do­ty­kał ich głów, uśmie­cha­jąc się i spo­glą­da­jąc z nie­do­wie­rza­niem. Póź­niej po­wró­cił do pracy, a ptaki spo­koj­nie od­fru­nę­ły ku raj­skiej kra­inie.

 

 

– Jezu, dla­cze­go twoja szata ma ró­żo­wą barwę? – od­wa­żył się za­py­tać zdzi­wio­ny ar­ty­sta.

Wej­rzał na Bożą suk­nię i do­strzegł mie­nią­ce się na niej od­bi­cia.

– To samo z fon­tan­ną, bi­ją­cą w górę i nio­są­cą wodę życia wszel­kim twym stwo­rze­niom… Czemu?

 

 

Nagle po­pa­trzył na od­le­gły zarys ruin mia­sta i do­strzegł łunę po­ża­ru. Wtedy zro­zu­miał.

– Moje mia­sto nadal pło­nie. To ogień błysz­czy i mieni się ko­lo­ra­mi, od­bi­ja od wszyst­kie­go, na­da­jąc inną po­stać bar­wom nawet w Raju. Nic już nie wy­glą­da tak, jak wcze­śniej. Czy do­trze aż tutaj? – za­py­tał z trwo­gą.

– Nie, Hie­ro­ni­mie, mo­żesz być spo­koj­ny, pożar nie stra­wi Raj­skie­go Ogro­du. Lecz odtąd nic już nie bę­dzie takim, jakim było przed­tem. Nawet w Raju, jak wi­dzisz, wy­peł­za­ją spod ziemi masz­ka­ry, któ­rych oko ludz­kie oglą­dać nie po­win­no. Zaj­mu­ją siel­skie ogro­dy, łąki, pola, lasy, morza, rzeki i je­zio­ra. Dzie­wi­czy i bez­grzesz­ny Raj nie jest już osto­ją bez­pie­czeń­stwa oraz spo­ko­ju…

Męż­czy­zna szki­co­wał za­wzię­cie, ma­lo­wał i na­no­sił po­praw­ki, spo­glą­da­jąc z prze­ję­ciem na pre­zen­to­wa­ne kra­jo­bra­zy, zwie­rzę­ta i po­sta­cie.

– Jest i sam wąż, spraw­ca ca­łe­go nie­szczę­ścia. – Wska­zał gada, obej­mu­ją­ce­go cia­łem owo­co­we drze­wo i na­ry­so­wał go szyb­ko.

– To krew­niak stwo­rzeń, wy­peł­za­ją­cych tak licz­nie spod ziem­skiej sko­ru­py. Wiecz­nie już odtąd bę­dzie peł­zał po ziemi. Oto jego po­ku­ta.

– A jed­nak, mój Panie, to nadal Raj. Wpraw­dzie już bez nie­win­no­ści, pełen grze­chu i plu­ga­stwa, z ma­ka­brycz­ny­mi stwo­ra­mi i od­bi­ciem łuny po­żo­gi, lecz to nadal kra­ina mio­dem i mle­kiem pły­ną­ca. Eden…

– Masz słusz­ność, Hie­ro­ni­mie. Chcia­łem, abyś od tego za­czął. Dzie­ło zwień­czysz póź­niej wi­ze­run­kiem kuli ziem­skiej i po­sta­cią Boga Ojca z Psal­mem o stwo­rze­niu świa­ta, lecz teraz chcę, abyś utrwa­lił sceny, które lu­dziom mają uświa­do­mić, co ta­kie­go uczy­ni­li, aby raz na za­wsze po­że­gnać się z dzie­wi­czym, pięk­nym i bez­tro­skim Rajem. Czego do­ko­na­li, by nigdy już do niego nie po­wró­cić. Ja­ki­mi czy­na­mi wy­pło­szy­li po­two­ry z ziem­skie­go wnę­trza.

– Czy nie cho­dzi tylko o grzech pier­wo­rod­ny, Słod­ki Jezu? Po­bło­go­sła­wio­na przez cie­bie para, którą mi uka­za­łeś, nasi pra­oj­co­wie, Adam i Ewa, nie po­słu­cha­li prze­stro­gi i za na­mo­wą węża zje­dli owoc za­ka­za­ny.

– Od tego wszyst­ko się za­czę­ło – przy­znał Pan. – A potem było już coraz go­rzej.

Jezus uka­zał wstrzą­śnię­te­mu Hie­ro­ni­mo­wi sze­reg scen w Po­ziom­ko­wym Ogro­dzie, gdzie nadzy lu­dzie roz­ma­itych ras pu­blicz­nie od­da­wa­li się bez opa­mię­ta­nia cie­le­snym ucie­chom. Ol­brzy­mie owoce po­zio­mek, wiśni, po­rze­czek i jeżyn, roz­rzu­co­ne wszę­dzie, były ich po­kar­mem. Pi­ja­ni, osza­le­li, za­śle­pie­ni, odu­rze­ni wonią dia­bel­skich ro­ślin, nie wi­dzie­li, jak bli­sko jest ich ko­niec… Ogrom­ne ptaki, to­wa­rzy­szą­ce tej roz­pu­ście, przy­glą­da­ły się tępo ludz­kim igrasz­kom. Nie spo­dzie­wa­ją­cym się ry­chłej zguby nie­szczę­śni­kom to­wa­rzy­szy­ły świ­nie, uskrzy­dlo­ne ryby, la­ta­ją­ce lwy oraz del­fi­ny, konie, wiel­błą­dy, a nawet jed­no­roż­ce.

 

 

– Panie, ten świat… – Zdru­zgo­ta­ny ma­larz prze­rwał ry­so­wa­nie i za­krył oczy dłoń­mi.

– Tak, Hie­ro­ni­mie, wiem, co masz na myśli. Wi­dzisz świat na wskroś prze­sy­co­ny grze­chem. Z pew­no­ścią za­uwa­ży­łeś i to, że brak w nim dzie­ci oraz star­ców, bo oni nie mo­gli­by pa­trzeć na takie be­ze­ceń­stwa…

– Sowa, skry­ta we­wnątrz raj­skiej fon­tan­ny, pa­trzy­ła tak roz­trop­nie i prze­ni­kli­wie, jakby spo­dzie­wa­ła się owych wizji… – Ar­ty­sta wska­zał na­szki­co­wa­ne­go wcze­śniej ptaka.

– Masz słusz­ność. Ona wie­dzia­ła już wtedy. Dla­te­go teraz, w tym grzesz­nym świe­cie, spo­glą­da smut­na i przy­gnę­bio­na.

 

 

– Tu także jest fon­tan­na.

– Tak, lecz chwie­je się i pęka. W do­dat­ku pły­wa­ją w niej lu­dzie wraz ze zwie­rzę­ta­mi. Dalej, spójrz tylko, po­ja­wia­ją się nawet zło­wro­gie i pod­stęp­ne sy­re­ny.

 

 

 

– Ko­lej­ne isto­ty rodem ze sta­ro­żyt­nej mi­to­lo­gii.

– Istot­nie – zgo­dził się Pan.

– A czte­ry rzeki niosą wodę z po­bli­skiej sa­dzaw­ki…

– …w czte­ry stro­ny ziem­skie­go świa­ta – do­koń­czył Jezus, spo­glą­da­jąc ze smut­kiem na pre­zen­to­wa­ne sceny. – Tym spo­so­bem grzech obej­mu­je nader szyb­ko całą Zie­mię.

A ma­larz ry­so­wał, po­pra­wiał i utrwa­lał cią­gle oglą­da­ne wy­da­rze­nia, jak mu to na­ka­zał Bóg.

 

– Panie, mam obawy, czy spro­stam twoim ocze­ki­wa­niom – stwier­dził pew­ne­go ranka Bosch.

– Dla­cze­góż to, Hie­ro­ni­mie?

– Bo, jak dotąd, ni­g­dzie nie zna­la­złem wody, mo­gą­cej uga­sić pożar mo­je­go mia­sta.

– W isto­cie, w ob­ra­zach, które ci przy­no­szę, pło­nie ono nadal.

– Był już Raj, były ogro­dy grzesz­nych, ziem­skich roz­ko­szy po­śród po­ziom­ko­wych drze­wek. Spo­dzie­wam się, co dziś mi uka­żesz, Słod­ki Jezu.

– Masz słusz­ność, Hie­ro­ni­mie. Teraz czeka cię ma­lo­wa­nie Pie­kła.

– Lecz, czy po­tra­fię na­le­ży­cie oddać to, co chcesz prze­ka­zać lu­dziom, Panie? Czy po­do­łam twemu żą­da­niu?

– Je­stem prze­ko­na­ny, że nikt inny nie uczy­ni tego le­piej.

– Dla­cze­go, Jezu?

– Bo ty nie wąt­pisz, lecz ma­lu­jesz to, co wi­dzisz, wie­rząc zmy­słom. A tego wła­śnie ocze­ku­ję. Ta­kie­go ar­ty­sty po­szu­ki­wa­łem przez całe wieki. Z fan­ta­zją, wiarą i czy­stym umy­słem.

Nim zdą­ży­li przy­go­to­wać się do pre­zen­ta­cji Pie­kła, prze­cią­gły hałas, jakby setek naj­roz­ma­it­szych in­stru­men­tów, wy­peł­nił pra­cow­nię ma­lar­ską Bo­scha. Ma­larz upu­ścił pę­dzel i z trwo­gą przy­sło­nił uszy.

– A oto Pie­kło, Hie­ro­ni­mie! – Jezus wska­zał dło­nią nową sce­ne­rię.

Obok po­ziom­ko­wych drzewek w świe­cie tym, peł­nym mroku i czer­ni, po­ja­wia­ły się je­dy­nie nagie po­sta­cie mor­do­wa­nych grzesz­ni­ków, dzi­wacz­ne, krwio­żer­cze zwie­rzę­ta oraz zdu­mie­wa­ją­co wiel­kie in­stru­men­ty. To one wła­śnie czy­ni­ły strasz­li­wy hałas.

Bosch spoj­rzał z za­cie­ka­wie­niem i uj­rzał znowu swoją zmę­czo­ną twarz, od któ­rej roz­po­czął wiele lat temu ma­lo­wa­nie tryp­ty­ku. Obok wid­nia­ły dudy, pisz­czał­ka i bęben. Nieco dalej inne in­stru­men­ty: trój­kąt, wio­lon­cze­la, flet oraz trąb­ki.

– Panie, to Pie­kło mu­zy­kan­tów! Są mor­do­wa­ni przez in­stru­men­ty, które, miast dawać im uko­je­nie oraz ra­dość, teraz zde­for­mo­wa­ne i oży­wio­ne, niosą zgubę i śmierć w mę­czar­niach! – za­wo­łał wstrzą­śnię­ty ma­larz.

 

 

– Istot­nie.

– Nie­mo­żeb­ne! Tfu! Nuty wy­pi­sa­ne na… wy­bacz, Jezu, „tyle do sie­dze­nia” bez­boż­ni­ka?! – zdu­miał się ar­ty­sta, gdy spoj­rzał na ko­lej­ną od­sło­nę.

– Sam wi­dzisz, cał­ko­wi­ty upa­dek wszel­kich zasad… – przy­znał za­smu­co­ny Bóg.

 

 

Hie­ro­nim chło­nął dalej ob­ra­zy w przy­tła­cza­ją­cej, czar­nej sce­ne­rii. Jeden ze ska­zań­ców zo­stał ukrzy­żo­wa­ny na stru­nach harfy, inny – przy­wią­za­ny do lutni i wy­sta­wio­ny na po­żar­cie skrzy­dla­te­mu smo­ko­wi.

 

 

Pa­ła­szo­wa­ni i wy­da­la­ni przez fan­ta­stycz­ne zwie­rzę­ta, tor­tu­ro­wa­ni, oka­le­cza­ni oraz mal­tre­to­wa­ni grzesz­ni­cy wrzesz­cze­li wnie­bo­gło­sy, lecz nadal prze­wa­gę zy­ski­wał tu­bal­ny hałas, po­cho­dzą­cy ze zgro­ma­dzo­nych, pie­kiel­nych in­stru­men­tów i sku­tecz­nie za­głu­sza­ją­cy wszyst­ko wokół.

 

 

Ma­larz stru­chlał.

– Panie, Pie­kło prze­ra­ża i jed­no­cze­śnie przy­gnę­bia…

– Wiem to, Hie­ro­ni­mie.

– Nie ma już dla nich li­to­ści? Nie ma ra­tun­ku?

– Dla wielu nadal jest. Z tego po­wo­du pro­szę cię o ten obraz. Spójrz w górę.

– Moje mia­sto pło­nie! – krzyk­nął Bosch i za­pła­kał, wi­dząc ponad Pie­kłem, w od­da­li, łuny i zglisz­cza. Były takie same, jak przed laty, gdy oglą­dał je jako chłopiec.

– Jest jesz­cze czas na opa­mię­ta­nie, za­trzy­ma­nie ognia, uga­sze­nie go i oczysz­cze­nie wody swoją szcze­rą po­ku­tą, nie­win­no­ścią oraz rze­czy­wi­stą po­pra­wą życia tu, na ziemi – po­wie­dział su­ro­wo Jezus. – Lecz lu­dzie muszą tego praw­dzi­wie chcieć. Jeśli będą żyć, jak dotąd, jak to ci uka­za­łem, a ty utrwa­li­łeś w środ­ko­wej czę­ści tryp­ty­ku, nie ma żad­nej na­dziei…

 

 

 

 

Nie­ocze­ki­wa­nie ich roz­mo­wę prze­rwa­ło roz­pacz­li­we wo­ła­nie do­cho­dzą­ce z ob­ra­zu pie­kiel­ne­go:

– Hie­ro­ni­mie, ratuj mnie, naj­droż­szy!

– Panie, to moja uko­cha­na. Muszę jej pomóc. – Ma­larz spoj­rzał bła­gal­nie na Je­zu­sa i uczy­nił krok ku wi­zjom.

– Nie, Hie­ro­ni­mie! To złuda. Omam. Two­jej uko­cha­nej tam już nie ma.

– Widzę ją. Widzę, jak cier­pi, jak be­stia ją po­że­ra – go­rącz­ko­wał się męż­czy­zna, sły­sząc ciche jęki ko­bie­ty.

– To zły duch, który za­wład­nął cia­łem two­jej ko­chan­ki. Ona już prze­pa­dła.

Ma­larz spoj­rzał uważ­niej i nagle krzyk­nął z prze­ra­że­nia, bo istot­nie twarz dziew­czy­ny prze­mie­ni­ła się w ob­li­cze czar­ne­go stwo­ra z sze­re­giem ostrych zębów, który ryk­nął wście­kle i w szale rzu­cił się na in­ne­go nie­szczę­śni­ka, aby ro­ze­rwać mu trze­wia.

Bosch za­pła­kał gorz­ko.

– Nie sły­sza­łem jej głosu od tak dawna…

– Cóż, przed laty wy­bra­ła wy­uz­da­ne igrasz­ki cie­le­sne z wie­lo­ma męż­czy­zna­mi, od­trą­ca­jąc twoją szcze­rą mi­łość. Jej dusza już dawno prze­pa­dła w pie­kiel­nych cze­lu­ściach.

– Tę­sk­nię za nią, Panie…

– Wiem, bo mi­ło­ści, jak ożyw­czej wody, pra­gnie każde stwo­rze­nie, lecz pi­sa­ne jest ci po­łą­czyć los z inną ko­bie­tą. Po­znasz ją nie­ba­wem, po­ko­chasz z wza­jem­no­ścią i po­ślu­bisz. A ja od­cho­dzę, dzię­ku­ję za do­trzy­ma­nie obiet­ni­cy i stwo­rze­nie tak wspa­nia­łe­go dzie­ła.

Po­że­gnaw­szy ma­la­rza, Pan od­da­lił się.

A jed­nak Bosch, mimo że istot­nie za­ko­chał się po­now­nie i po­ślu­bił umi­ło­wa­ną ko­bie­tę, nie po­tra­fił za­znać spo­ko­ju i przez ko­lej­ne lata nadal pro­sił Je­zu­sa, by przy­sy­łał mu na jawie ma­lo­wa­ne wcze­śniej sceny celem ich nie­ustan­ne­go po­pra­wia­nia. Cią­gle coś w im­po­nu­ją­cym tryp­ty­ku wy­da­wa­ło mu się nie­do­kład­nie ujęte, nie­pre­cy­zyj­nie utrwa­lo­ne, prze­sad­nie lub wręcz fał­szy­wie uka­za­ne…

Ma­lo­wał dnia­mi i no­ca­mi, zmie­niał, po­wta­rzał, two­rzył wresz­cie ko­lej­ne wer­sje. Mało tego, za­pra­szał Pana po­now­nie do pra­cow­ni, na­ma­wiał na ko­lej­ne pre­zen­to­wa­nie wszyst­kich scen. Zmę­czo­ny jego am­bi­cją oraz dą­że­niem do do­sko­na­ło­ści Jezus coraz czę­ściej wy­sy­łał do Bo­scha po­szcze­gól­ne po­sta­cie, aby po­ka­zy­wa­ły mu się jak naj­do­kład­niej.

 

Stało się w końcu pew­nej nocy tak, że oto żona ar­ty­sty, Ma­tyl­da, prze­cho­dząc obok pra­cow­ni, po­sły­sza­ła do­cho­dzą­ce stam­tąd szep­ty oraz dziw­ne, nie­po­ko­ją­ce dźwię­ki. Otwar­ła z cie­ka­wo­ści drzwi, a jej zdu­mio­nym oczom uka­zał się kra­jo­braz raj­ski z ga­lo­pu­ją­cy­mi, fan­ta­stycz­ny­mi, na­tu­ral­nej wiel­ko­ści stwo­rze­nia­mi. Były wśród nich białe jed­no­roż­ce, szare sło­nie, do­stoj­ne żół­to-brą­zo­we ży­ra­fy, były także czar­ne i obłe smer­to­nie, białe gady ze sko­ru­pa­mi na grzbie­tach, no­szą­ce miano fa­try­wów, gro­mad­nie wy­peł­za­ją­ce spod ziemi go­na­ta­ku­sy oraz na­na­by.

A obok sie­dział Hie­ro­nim, urze­czo­ny wpa­try­wał się w sce­ne­rię i za­wzię­cie ma­lo­wał wi­ze­run­ki stwo­rów, a jed­no­cze­śnie drugą dło­nią gła­skał po trzech gło­wach czar­ną cza­plę.

– Panie Prze­naj­święt­szy, a cóż to za dziwy?! – krzyk­nę­ła prze­ra­żo­na ko­bie­ta, że­gna­jąc się.

Obok nich prze­biegł sza­ro­bu­ry kot z wierz­ga­ją­cą jasz­czur­ką w pyszcz­ku, a za nim prze­le­cia­ła sowa.

– Ci­szej, ko­cha­na moja, bo wszyst­kie spło­szysz – zga­nił żonę szep­tem uśmiech­nię­ty ar­ty­sta i ge­stem za­pro­sił do środ­ka. – To są wła­śnie wspa­nia­łe zwie­rzę­ta, które mi po­zu­ją.

– Po…po­zu­ją?

– Nie ina­czej. Do bo­skie­go tryp­ty­ku.

– A to tutaj? Cóż to za dzi­wa­dło? – wska­za­ła głową tu­lą­ce­go się do niej ptaka i lekko po­gła­dzi­ła trzy głowy, pa­trząc nań z re­zer­wą.

– To no­ra­ka­mia. Trój­gło­wa cza­pla. Bar­dzo przy­ja­zna i do­bro­tli­wa. Bo teraz, moja dusz­ko, je­ste­śmy w Raju!

 

 

Z ze­wnątrz do­bie­gły głosy i nie­po­ko­ją­ce ha­ła­sy. Wyj­rze­li oboje przez okna pra­cow­ni. Na ho­ry­zon­cie Hie­ro­nim znowu zo­ba­czył łunę i pło­mie­nie, jak przez wie­lo­ma laty. Na nie­bie po­ja­wi­ły się znane mu już ma­chi­ny la­ta­ją­ce, teraz nieco od­mie­nio­ne, z któ­rych stru­mie­nia­mi lała się woda.

– Dzię­ku­ję wam! – po­wie­dział do nich z uśmie­chem i ze spo­ko­jem po­wró­cił do ma­lo­wa­nia.

– Do kogo mó­wisz, mężu, pa­trząc w niebo? Do chmur, zsy­ła­ją­cych deszcz? Bo ni­cze­go wię­cej tam nie ma.

– Nie, naj­uko­chań­sza. Mówię do ob­cych świa­tów. Dzię­ki nim moje mia­sto na­resz­cie prze­sta­ło pło­nąć…

 

Koniec

Komentarze

Cześć, bruce 

Jak widać na załączonych zdjęciach, Hieronim wyprzedził w czasie cały surrealizm. Nie żebym był zwolennikiem teoretyzowania i (izowania), bo i Picasso nie dzielił swojego malarstwa na okres różowy czy błękitny, kubizm itd. najpiękniej: poszukiwał różnorakich form wyrazu. 

Opowiadanie podobało mi się, choć momentami rozmowy z Jezusem były nudzące. To jednak drobiazg, ponieważ w całości komponuje się całkiem dobrze. Hieronim, jak na czasy w których przyszło mu żyć, poczynał sobie odważnie w malarstwie, tym bardziej, że przecież tworzył sztukę o tematyce sacrum. Dosłowność scen dla jemu współczesnych, musiała silnie oddziaływać. 

Dzisiaj trudno wystraszyć odbiorców :-) 

Pamiętam zdanie mówiące o autentyczności kolorów. Chyba wiem, co miałaś na myśli, ale czy istnieją kolory nieautentyczne? Zjawisko z kolorem samo w sobie jest specyficzne, ponieważ każdy widzi inaczej. Ale, to też drobiazg. 

Pozdrawiam i udaję się do klikarni :-)

Bardzo dziękuję, Heskecie, Hieronim rzeczywiście zachwyca i zdumiewa do dziś; z tymi kolorami chodziło mi o to, że nie pokazywał ich takich, jakimi miały być, lecz – jakimi są w danym momencie. Jezus nie powinien mieć różowej szaty, a fontanna – takiej wody. :)

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

:-) Nie wiem, bruce, co powinien mieć Jezus, ponieważ nie znam się na tym, ale nie miałbym problemu, jeśli ukazałby się bohaterowi w polarze, lub zielonej koszulce. Jezus w końcu też człowiek. Ale rozumiem, że odnosi się to w jakiś sposób do sztuki sakralnej. Pozdrawiam

I ja to tak rozumiem, szczególnie przy symbolice i pobycie w Raju. :)

Pozdrawiam także, Heskecie, serdeczności. heart

Pecunia non olet

Fascynująca podróż.

Niby widziałam reprodukcje Boscha, ale detale w takim zbliżeniu robią całkiem inne wrażenie. Tryptyk zyskuje. Aż się zaczęłam zastanawiać, jakiej wielkości jest oryginał.

Nazwy dziwacznych zwierząt. Co najmniej dwie to potrawy czytane wspak. Czym się kierowałaś przy pozostałych?

Olbrzymie owoce truskawek, poziomek,

Wydaje mi się, że w czasach Hieronima nie było jeszcze truskawek.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za udany poranek z Twoim opowiadaniem. Przyznam, że obrazy bardzo fascynujące, działające na wyobraźnię. Czytało mi się dobrze i z zaciekawieniem. Podziwiam to, że potrafisz tak pięknie się dzielić z innymi Autorami ciekawymi biografiami.

 

Życzę Ci wspaniałego dnia!heart

 

Idę do klikarni;)

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Witam serdecznie, Finklo, dziękuję za komentarz i Twój czas. :) Bardzo cenna uwaga, dziękuję, rzeczywiście, to truskawki, które są powszechnie znane nam (akurat wczoraj jadłam pierwsze świeże w tym roku), ale jeszcze nie jemu, muszę to zatem sprostować. ;) 

Rzeczywiście – nowe nazwy wymyślam zazwyczaj, pisząc rozmaite potoczne wyrazy odwrotnie, kiedy wymowa mi nie leży, zmieniam niektóre litery. :) Masz świetne oko. :)

Wikipedia podaje, że wymiary to: 220 × 390 cm. Obraz jest imponujący. Nie znałam go zbyt dobrze, artysty także, natknęłam się na wzmianki w necie kilka miesięcy temu całkiem przypadkowo. :) Nie chciałam tu zbytnio świecić golizną, bo to ona przeważa na tryptyku, niemniej starałam się pokazać pewne fragmenty, aby podkreślić talent twórcy. ) 

Pozdrawiam serdecznie. heart

Pecunia non olet

Chciałabym jeszcze dodać w ramach ciekawostki, że okładka płyty zespołu Deep Purple – “Deep Purple album” ma właśnie fragment “Piekła” z tryptyku Boscha (ilustracja z empik.com):

Pecunia non olet

Serdeczne dzięki, GOCHAW; wymyśliłam naprędce taką historię powstawania obrazu, dodać jeszcze ciut własnych wątków (choćby o kosmitach w kulach z wodą i bez), by podzielić się z Wami jego wspaniałością, a potem poprawiałam w nieskończoność… Dzięki czujności AS (serdeczne dzięki raz jeszczekiss) poprawiałam i potem. :)

Tryptyk zdumiewa i zachwyca ilością fantastycznych fragmentów. :) Jest naprawdę niezwykły. :)

Pozdrawiam serdecznie, miłego dnia.heart

Pecunia non olet

Bruce, doceniam pomysł i chęć przybliżenia dzieła Boscha, ale muszę wyznać, że zdecydowanie większą przyjemność sprawia mi oglądanie obrazów niż czytanie opisów tych dzieł.

 

młodzieniec kreślił wytrwale scenę po scenie… → Nieco dalej piszesz, że Hieronim miał trzynaście lat – czy to na pewno był młodzieniec?

 

aby mieć ich jak najwięcej w swoim podręcznym szkicowniku. → Czy zaimek jest konieczny?

 

Pan przychodził do niego i objawiał mu sceny… → Czy drugi zaimek jest konieczny?

 

naniosę również tu i ówdzie poprawki, wedle uznania.

Jezus skinął głową z uznaniem dla geniuszu artysty… → Nie brzmi to najlepiej.

 

poczęły wychodzić na brzeg niemrawo, powoliniespiesznie dziwaczne stworzenia. → To są synonimy – znaczą to samo.

 

w opowieściach antycznych, głownie greckich. → Literówka.

 

Pan uśmiechnął się i wskazał mu bajeczne krainy… → Czy zaimek jest konieczny?

 

Od tego chciałem, abyś zaczął. → A może: Chciałem, abyś od tego zaczął.

 

Olbrzymie owoce truskawek (nieznanych jeszcze wówczas skrzyżowań poziomek, lecz dużo większych od nich), poziomek, wiśni, porzeczek i jeżyn, rozrzucone wszędzie, były ich pokarmem. → Skoro w tamtych czasach nie znano truskawek, nie używałabym ani tej nazwy, ani osobliwie – moim zdaniem – brzmiącego tłumaczenia w nawiasie.

Powinno wystarczyć: Olbrzymie owoce poziomek, wiśni, porzeczek i jeżyn, rozrzucone wszędzie, były ich pokarmem.

 

– Panie, mam obawy, czy sprostam twoim oczekiwaniom. – stwierdził pewnego ranka Bosch. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

– W istocie, w obrazach, jakie ci przynoszę, płonie ono nadal. → – W istocie, w obrazach, które ci przynoszę, płonie ono nadal.

 

Obok drzewek truskawkowych i poziomkowych… → Tam nie mogło być drzewek truskawkowych.

 

jak przed laty, gdy oglądał je jako nastolatek. → T słowo nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

posłyszała dochodzące stamtąd ciche szepty… → Zbędne dookreślenie – szept jest cichy z definicji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witam serdecznie, Regulatorzy, to bardzo cenna uwaga, rozumiem i przepraszam; chciałam jedynie nieco przybliżyć tak wspaniały tryptyk oraz ukazać przynajmniej niektóre fragmenty, przepełnione fantastyką, wymyślając sposób ich powstawania. :)

Za wskazanie błędów bardzo Ci dziękuję, zaraz wszystko poprawiam. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bruce, i znowu muszę Ci powiedzieć, że nie masz za co przepraszać, bo ja musiałabym przepraszać za to, że wolę patrzeć na obrazy, miast czytać ich opisy. :)

Wszak miałaś określoną wizję na to opowiadanie i zrealizowałaś ją zgodnie z zamierzeniem. Nie ma w tym nic złego i, powtarzam raz jeszcze, nie ma też powodu do przepraszania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję. :)

Przepraszam, bo – jak rozumiem – rozczarowałam tym pomysłem. :)

Jednak faktycznie miałam taką wizję. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bruce, nie napisałam, że jestem rozczarowana, a tylko to, że wolę osobiście kontemplować dzieło niż o nim czytać. Dlatego proszę raz jeszcze – nie przepraszaj!

Powodzenia! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wielkie dzięki, Regulatorzy, pozdrawiam serdecznie. heart

Pecunia non olet

Witaj Bruce,

Brawa za fajny koncept. Czyta się dobrze i płynnie, co jest zaskakujące dla tekstu, który jest po trosze opowiadaniem i pomocą dydaktyczną :)

Mam duży sentyment do malarstwa Hieronima Boscha i co ciekawe, widziałem więcej niż jedną okładkę książki fantasy, jeśli nie wprost zaczerpniętą z jego malarstwa, to silnie jego twórczością zainspirowaną. Coś więc twórców fantastyki przyciąga w jego spojrzeniu na świat.

Serdecznie Pozdrawiam!

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

To bardzo miłe, dziękuję, Piotrze_jbk i także pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka