- Opowiadanie: bruce - Latarniacy

Latarniacy

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Latarniacy

Kiedy się obu­dzi­łam, le­ża­łam na ja­kimś dzi­wacz­nym po­sła­niu. Przy­po­mi­na­ło mi płat­ki kwia­tów, lecz było od nich dużo więk­sze i trwal­sze. Wszę­dzie uno­si­ła się roz­kosz­na woń, jakby jed­no­cze­śnie wszyst­kie ro­śli­ny świa­ta za­kwi­tły o jed­nej porze. W po­miesz­cze­niu było ciem­no, ale z od­le­głych, owal­nych okie­nek, umiej­sco­wio­nych tuż przy su­fi­cie, wpa­da­ło nieco de­li­kat­ne­go, ró­żo­wa­we­go świa­tła.

Uzna­łam, że naj­wi­docz­niej nadal śnię, i to nie­zwy­kle ory­gi­nal­ny sen. Usia­dłam, roz­glą­da­jąc się do­oko­ła.

– Ma­le­no, na dwój­ce leży jesz­cze jedna! – Do­biegł do mnie ko­bie­cy głos z od­da­li.

Po kilku mi­nu­tach drzwi, scho­wa­ne w ścia­nie tak, że były wręcz nie­wi­docz­ne, otwar­ły się i we­szła przez nie kor­pu­lent­na ko­bie­ta o kasz­ta­no­wych wło­sach i ta­kich sa­mych, ogrom­nych oczach.

– Witam. Jak widzę, już się obu­dzi­łaś.

– Dzień dobry! – od­par­łam we­so­ło.

– Humor do­pi­su­je? – Spoj­rza­ła na mnie ba­daw­czo.

– Istot­nie. Je­stem w zna­ko­mi­tym na­stro­ju.

– Nie dzi­wisz się, dokąd tra­fi­łaś?

– Ab­so­lut­nie! Sen jest cie­ka­wy, więc z chę­cią go chło­nę całą sobą – od­par­łam z uśmie­chem.

– A, ro­zu­miem. – Przy­sia­dła na brze­gu łóżka i spoj­rza­ła na mnie życz­li­wie. – Są­dzisz, że to sen?

– A cóż by in­ne­go? Takie po­miesz­cze­nia, łóżka, po­ściel? – Wska­zy­wa­łam ręką dzi­wacz­ne ele­men­ty do­oko­ła. – To może być tylko sen! – po­twier­dzi­łam z prze­ko­na­niem.

– Może i le­piej – wes­tchnę­ła cięż­ko. – Już tyle osób mu­sia­łam uspo­ka­jać, że mnie samej za­czy­na bra­ko­wać ener­gii.

– A to dla­cze­go? Miesz­kań­cy są tutaj nie­spo­koj­ni?

– Ow­szem. Zna­leź­li się w innej rze­czy­wi­sto­ści, w do­dat­ku nigdy już nie wrócą do po­przed­niej, więc pa­ni­ka jest cał­kiem uza­sad­nio­na.

– Mo­żesz mi to wy­ja­śnić?

– Oczy­wi­ście, Gerdo.

– Że jak? Nie mam na imię Gerda.

– Tutaj masz.

– Tutaj? Czyli gdzie? – Byłam coraz bar­dziej zdu­mio­na.

– A może naj­pierw coś na uspo­ko­je­nie? – Zręcz­nym ru­chem wy­do­by­ła zza sie­bie tackę z ja­ki­miś fiol­ka­mi.

– Cza­ro­dziej­skie mik­stu­ry? – Spoj­rza­łam z za­chwy­tem. – Nigdy we śnie ni­cze­go nie ja­dłam ani nie piłam. Chęt­nie!

Wy­chy­li­łam po­da­ną fiol­kę. Za­war­tość sma­ko­wa­ła słod­ko, owo­co­wo, przy­jem­nie.

– Mmm… Dobre! Mogę jesz­cze?

– Nie, w żad­nym wy­pad­ku!

– Czemu to ma być na uspo­ko­je­nie?

– Po­słu­chaj mnie teraz uważ­nie, Gerdo.

– A ty, jak masz na imię? – prze­rwa­łam jej.

– Je­stem Ma­le­na.

– Ma­le­na? A, to cie­bie ktoś wołał za drzwia­mi. Mia­łaś iść do ja­kiejś „nowej”.

Nagle po­pa­trzy­łam na nią przy­tom­niej.

– Aha! To do mnie byłaś wzy­wa­na! To ja je­stem ta nowa!

Mo­men­tal­nie, naj­wi­docz­niej przez dzia­ła­nie po­da­ne­go środ­ka, po­czu­łam wszech­ogar­nia­ją­cą sła­bość, opa­dłam na łóżko i za­czę­łam przy­po­mi­nać sobie ostat­nie wy­da­rze­nia.

Był mgli­sty, po­nu­ry dzień. 11 li­sto­pa­da wra­ca­łam ze skle­pu. Sta­nę­łam w świe­tle la­tar­ni, by po­pa­trzeć na te­le­fon. Uj­rza­łam wy­raź­nie go­dzi­nę: je­de­na­sta je­de­na­ście. A potem obu­dzi­łam się tutaj. Ni­cze­go wię­cej nie pa­mię­ta­łam.

Spoj­rza­łam py­ta­ją­co na Ma­le­nę.

– Je­steś teraz w nowym świe­cie. Do tam­te­go, który dotąd zna­łaś, nigdy już nie wró­cisz.

– Jak to?

– Pa­mię­tasz zegar i go­dzi­nę oraz datę?

– Tak. Je­de­na­ste­go li­sto­pa­da o je­de­na­stej je­de­na­ście. – Po­pa­trzy­łam zdu­mio­na. – Same je­dyn­ki.

– No wła­śnie, za­czy­nasz ko­ja­rzyć fakty. W tym dniu było wy­jąt­ko­wo mgli­ście i ciem­no, więc ulicz­ne la­tar­nie świe­ci­ły całą dobę. Zna­la­złaś się w bla­sku jed­nej z nich. I, jak to dzie­je się z każ­dym tu­tej­szym przy­by­szem, zo­sta­łaś wcią­gnię­ta do góry. Nie pa­mię­tasz tego wpraw­dzie, bo trwa­ło zni­ko­my uła­mek se­kun­dy, ale tra­fi­łaś po­przez snop świa­tła, ża­rów­kę i słup oraz pod­ło­że do pod­ziem­ne­go świa­ta, zwa­ne­go La­tar­niar­nią. Jego miesz­kań­cy, z racji nie­ty­po­wej formy prze­miesz­cze­nia się, są La­tar­nia­ka­mi.

– Dziw­ne. Nie bar­dzo chce mi się w to wie­rzyć.

– Dla­cze­go?

– Ciało czło­wie­ka może tak po pro­stu prze­le­cieć przez czę­ści la­tar­ni?

– Zmie­nia się wów­czas tak, że może.

– Hm. Nie pa­su­je mi jesz­cze coś in­ne­go. Zgod­nie z tym, co mó­wisz, po­win­ny tu znaj­do­wać się całe mi­lio­ny ludzi!

– Nie­ko­niecz­nie. Jak sama pa­mię­tasz, sta­nę­łaś w świe­tle la­tar­ni do­kład­nie o je­de­na­stej je­de­na­ście je­de­na­ste­go li­sto­pa­da. Te wa­run­ki muszą być speł­nio­ne rów­no­cze­śnie. W dacie i go­dzi­nie są same je­dyn­ki.

– I wszy­scy wtedy tra­fia­ją tutaj?

– Tak.

– Tylko z je­de­na­ste­go li­sto­pa­da z je­de­na­stej je­de­na­ście?

– Zna­ko­mi­cie! Sko­ja­rzy­łaś pod­sta­wo­we re­gu­ły, rzą­dzą­ce na­szym świa­tem! – ucie­szy­ła się Ma­le­na.

– To bar­dzo ory­gi­nal­ne i po­my­sło­we, na­praw­dę. A dla­cze­go po­wie­dzia­łaś, że nie można stąd odejść? Zie­mia i mój po­przed­ni świat już nie ist­nie­ją?

– Oczy­wi­ście, że ist­nie­ją. Lecz droga jest tylko w tę stro­nę, w drugą jej nie ma.

– A wła­ści­wie co to za miej­sce?

– La­tar­niar­nia.

– I tu też są la­tar­nie?

– Nie, nie ma. Nie są po­trzeb­ne.

– Nigdy nie za­pa­da tu zmrok?

– Nie. Aby za­pa­dał, po­trzeb­ne są wa­run­ki. Tu nie ma słoń­ca, gwiazd, pla­net, księ­ży­ca ani nieba.

– A ten za­pach… Jakby woń wszyst­kich kwia­tów rów­no­cze­śnie. Bar­dzo in­ten­syw­ny.

– To praw­da. Nasi na­ukow­cy po­dej­rze­wa­ją, że po­cho­dzi z ze­wnątrz, spoza gra­nic pań­stwa.

– Spoza gra­nic? Czyli, skąd kon­kret­nie?

– Tego nie wiemy, nikt z La­tar­niar­ni nigdy nie wy­szedł poza nią.

– Co ta­kie­go? Nie korci was cie­ka­wość?

– Nie w tym rzecz. Sama mo­żesz się wkrót­ce prze­ko­nać, Gerdo.

– No wła­śnie. A skąd wzię­ło się moje dziw­ne, tu­tej­sze imię? Ono jest chyba ger­mań­skie, czy tak?

– Imio­na nowo przy­by­łych mamy wska­za­ne w spe­cjal­nej księ­dze. Na­da­je­my je po kolei każ­de­mu, kto tutaj za­wi­ta.

– Każ­de­mu bez wy­jąt­ku?

– Zga­dza się. Po­przed­nich nie uży­wa­my.

– A kto je wy­my­śla?

– Tego także nie wiemy.

 

Po roz­mo­wie z Ma­le­ną po­sta­no­wi­łam ro­zej­rzeć się po moim nowym świe­cie, nadal prze­ko­na­na, że to dzi­wacz­ny, sur­re­ali­stycz­ny sen. La­tar­niar­nia sta­no­wi­ła je­dy­nie wiel­ki kom­pleks, zło­żo­ny z roz­ma­itych po­miesz­czeń, po­łą­czo­nych ze sobą sie­cią ko­ry­ta­rzy. Ni­g­dzie nie było, tak cha­rak­te­ry­stycz­nych dla świa­ta ze­wnętrz­ne­go, kra­jo­bra­zów, lasów, gór, par­ków, ulic, rzek czy je­zior, o pla­żach czy przy­tu­lo­nych do nich, roz­le­glej­szych akwe­nach nie wspo­mi­na­jąc.

Miało się wra­że­nie za­mknię­cia w ja­kimś cia­snym, wie­lo­po­ko­jo­wym bu­dyn­ku z wy­jąt­ko­wo gru­by­mi ścia­na­mi nie do prze­bi­cia. Był on jed­no­po­zio­mo­wy, a część La­tar­nia­ków po­ru­sza­ła się ro­we­ra­mi czy nawet nie­wiel­ki­mi elek­trycz­ny­mi sa­mo­cho­dzi­ka­mi, lecz tylko po szer­szych ko­ry­ta­rzach mię­dzy po­miesz­cze­nia­mi.

Ni­cze­go nie je­dli­śmy ani nie pili, a je­dy­nie za­ży­wa­li sub­sty­tu­ty, za­stę­pu­ją­ce tra­dy­cyj­ne po­sił­ki. Ró­żo­we świa­tło, pa­nu­ją­ce nie­prze­rwa­nie gdzieś ponad su­fi­ta­mi pań­stwa, miało ta­jem­ni­cze po­cho­dze­nie, nigdy nie gasło ani nie zmie­nia­ło swo­jej in­ten­syw­no­ści.

Miesz­kań­cy nie za­kła­da­li ro­dzin, nie uczy­li się ani nie pra­co­wa­li, a je­dy­nym ich za­ję­ciem było przy­go­to­wy­wa­nie no­wych kwa­ter dla przy­by­wa­ją­cych nie­ustan­nie z praw­dzi­we­go świa­ta ludzi i póź­niej­sze opro­wa­dza­nie ich po tym świe­cie.

Ubra­nia, po­jaz­dy, środ­ki czy­sto­ści czy ko­sme­ty­ki za­wsze można było otrzymać za darmo w do­wol­nej ilo­ści w wy­zna­czo­nych po­miesz­cze­niach, peł­nią­cych rolę tar­go­wisk. Zu­ży­te przed­mio­ty na­le­ża­ło tam zo­sta­wić, zni­ka­ły od razu w pod­ło­gach bądź ścia­nach „ba­za­rów”.

 

Po wielu mie­sią­cach udało mi się przy­pad­ko­wo spo­tkać znowu z Ma­le­ną. Bie­gła wła­śnie pode­ner­wo­wa­na do no­wych miesz­kań­ców. Pra­gnąc po­roz­ma­wiać i wy­py­tać ją o wiele szcze­gó­łów, nie mia­łam wyj­ścia i za­ofe­ro­wa­łam pomoc.

– Oj, będę ci bar­dzo wdzięcz­na, Gerdo, dzię­ku­ję – po­wie­dzia­ła z wy­raź­ną ulgą. – Tamci są po­dob­no nad­zwy­czaj agre­syw­ni!

Uda­ły­śmy się więc do przy­dzie­lo­nych im kwa­ter. Tego dnia przy­by­ło rów­no­cze­śnie aż sze­ściu no­wych.

– Nor­mal­nie był za­ma­sko­wa­ny i we­pchnął mnie pod świe­cą­cą la­tar­nię, zbok jeden! – krzy­cza­ła jakaś uma­lo­wa­na dziew­czy­na, pa­trząc Ma­le­nie w oczy. – My­śla­łam, że chce za­ata­ko­wać, ale nagle coś po­rwa­ło mnie do góry i po­le­cia­łam, ni­czym piór­ko. No i je­stem tutaj!

– Kli­szo, uspo­kój się, zaraz podam lek. – Malena po­wo­li po­de­szła do niej z fiol­ką.

– Jak mnie na­zwa­łaś?! – Tamta znie­ru­cho­mia­ła i roz­dzia­wi­ła usta.

– Kli­szą. To teraz twoje imię. O po­przed­nim za­po­mnij.

Nowa dziew­czy­na ode­pchnę­ła rękę Ma­le­ny z le­kiem i za­py­ta­ła ostrym tonem:

– Skąd znasz moją ksyw­kę z ko­lo­nii, nada­ną przez tego prysz­cza­te­go chu­dziel­ca? Nikt tak do mnie mówił od lat. Też tam byłaś? Nie pa­mię­tam cię, Ruda!

– Nie je­stem Ruda, lecz Ma­le­na – po­wie­dzia­ła spo­koj­nie ko­bie­ta. – Zażyj to.

– A jed­nak wie­dzia­łaś, jak mnie na­zy­wa­no tam­te­go lata. Skąd? – Nowa nadal od­trą­ca­ła fiol­kę i wpa­try­wa­ła się prze­ni­kli­wym wzro­kiem w Ma­le­nę.

– Nie mam o tym po­ję­cia. Tu­tej­sze imio­na są za­pi­sa­ne w spe­cjal­nej księ­dze i na­da­je­my je wam we­dług ko­lej­no­ści przy­by­wa­nia – wy­ja­śnia­jąc, jed­no­cze­śnie mru­gnę­ła do mnie.

Zro­zu­mia­łam.

– Na przy­kład ja je­stem Gerda – po­wie­dzia­łam z uśmie­chem i zbli­ży­łam się szyb­ko, po czym zła­pa­łam za­sko­czo­ną na­sto­lat­kę i przy­trzy­ma­łam sil­nie za ra­mio­na, unie­ru­cha­mia­jąc ręce.

Nie­ste­ty, nie prze­wi­dzia­ły­śmy, że po­tra­fi tak wierz­gać, więc nagle obie jej nogi, wy­ko­rzy­stu­jąc moje unie­ru­cho­mie­nie, po­de­rwa­ły się, wy­ko­na­ły silny ruch, tra­fi­ły w dłoń Ma­le­ny, a po chwi­li fiol­ka upa­dła na pod­ło­gę, roz­trza­sku­jąc się. Za­war­tość wsią­kła szyb­ko w kwia­to­we pod­ło­że.

I wtedy stała się rzecz, któ­rej nie za­po­mnę do końca życia. Ma­le­na nagle po­czer­wie­nia­ła, jej twarz zmie­ni­ła się w maskę, przy­po­mi­na­ją­cą jed­ne­go z ko­mik­so­wych su­per­bo­ha­te­rów, rzu­ci­ła się z im­pe­tem na onie­mia­łą Kli­szę, unio­sła ją lekko i dmuch­nę­ła w roz­dzia­wio­ne usta jakiś ciem­ny opar. Młoda za­krztu­si­ła się, za­czę­ła kasz­leć, a po chwi­li opa­dła bez­wład­nie na pod­ło­gę.

Po­pa­trzy­łam z prze­ra­że­niem na Ma­le­nę, kiedy znowu stała się sobą.

– Kim ty je­steś? – wy­ją­ka­łam.

– Spo­koj­nie, Gerdo, je­stem takim samym czło­wie­kiem, jak ty.

– Czyż­by? A to, co ta­kie­go niby było?

– Tutaj każdy z nas może przy­bie­rać do­wol­ną po­stać. Nie znasz jesz­cze wszyst­kich reguł, rzą­dzą­cych tym świa­tem. Po­zna­jesz je stop­nio­wo, z cza­sem. To wła­śnie jedna z nich.

– Czy chcesz mi wmó­wić, że mogę stać się, kim­kol­wiek ze­chcę?

– Ow­szem.

– Za­wsze?

– Tak, Gerdo.

– Nawet teraz?

– Spró­buj, a sama się prze­ko­nasz!

– Ale kim mam być?

– Nie wiem, je­stem za­ję­ta… – za­sa­pa­ła z iry­ta­cją. – Wybór na­le­ży do cie­bie.

Po­my­śla­łam, że chcia­ła­bym stać się Ca­li­necz­ką. Po­czu­łam nagły po­wiew i zni­ży­łam się, zmniej­sza­jąc do ma­leń­kie­go roz­mia­ru. Istot­nie byłam teraz bo­ha­ter­ką an­der­se­now­skiej baśni!

Za mo­ment za­pra­gnę­łam zmie­nić się w Kota w bu­tach. I rze­czy­wi­ście, sta­łam się nim.

Ma­le­na spo­glą­da­ła na mnie znu­dzo­na i wy­raź­nie roz­draż­nio­na.

– Czy teraz mi wie­rzysz? – za­py­ta­ła wresz­cie, gdy na po­wrót byłam czło­wie­kiem.

– To nie­zwy­kłe! Czemu tak się dzie­je?

– Nie znamy po­wo­dów, ale tak jest.

– A skąd to wie­cie?

– Tę moż­li­wość od­krył przy­pad­ko­wo jeden z pierw­szych La­tar­nia­ków. Wy­bacz mi, Gerdo, ale mam mało czasu, cze­ka­ją inni nowi.

– A co z nią? – Wska­za­łam le­żą­cą dziew­czy­nę.

– Jak wi­dzia­łaś, nie mając in­ne­go wyj­ścia, po­da­łam jej silny lek uspo­ka­ja­ją­cy za po­mo­cą od­de­chu su­per­bo­ha­te­ra. Na razie śpi. Wrócę do niej po kilku dniach.

– Zdu­mie­wa­ją­cy jest fakt, że znała swoje nowe imię.

– Nic w tym dziw­ne­go. Każdy z nas je zna. Ty nie?

– Nie ro­zu­miem.

– Moje na przy­kład to nie­do­kład­ne po­da­nie praw­dzi­we­go: Mar­le­na, bo takie no­si­łam w po­przed­nim życiu.

– Hm. Ja byłam Kaśką. Nie mam nic wspól­ne­go z imie­niem Gerda.

– Mnie „Ma­le­ną” na­zy­wał je­dy­nie sio­strze­niec, kiedy był mały i nie po­tra­fił wy­po­wie­dzieć li­te­ry „er”. Spo­tka­łam się zatem z taką formą już wcze­śniej.

– Ro­zu­miem. A inni?

– Jacy inni?

– Po­wie­dzia­łaś, że każdy tutaj znał swoje nowe imię w tam­tym życiu.

– A ty na­praw­dę nie zna­łaś Gerdy? Może masz tak na dru­gie? Albo na­zy­wa­ła cię tak bab­cia lub jakaś cio­cia?

– W żad­nym razie! Nie zno­szę tego imie­nia! Je­dy­ną Gerdą, jaką zna­łam, była po­stać z baśni i tam­tej dziew­czyn­ki bar­dzo nie lu­bi­łam, bo draż­ni­ło mnie jej nie­na­tu­ral­ne za­cho­wa­nie.

Nagle znie­ru­cho­mia­łam i po­pa­trzy­łam wy­stra­szo­na na Ma­le­nę.

– W pierw­szym przed­szko­lu, do któ­re­go uczęsz­cza­łam je­dy­nie przez kilka mie­się­cy, był taki chło­pak. I on to wie­dział. Dla­te­go czę­sto tak wła­śnie mnie prze­zy­wał. Na złość. A ja pła­ka­łam z bez­rad­no­ści. Za­po­mnia­łam o tym, lecz teraz wspo­mnie­nie po­wró­ci­ło.

– Sama zatem wi­dzisz. Nasze nowe imio­na mają jakiś głęb­szy sens! – pod­su­mo­wa­ła Ma­le­na, kie­ru­jąc się do drzwi.

– A mo­gła­bym po­znać imię two­je­go sio­strzeń­ca, o któ­rym wspo­mnia­łaś? Bo mnie wy­zy­wał chło­pak o imie­niu Ja­siek.

Teraz to Ma­le­na znie­ru­cho­mia­ła i od­wró­ci­ła do mnie twarz.

– To także był Janek!

– Ska­wiń­ski?

– Tak. Moja sio­stra po mężu no­si­ła na­zwi­sko Ska­wiń­ska i ich synem był Janek Ska­wiń­ski. Na­zwa­li go tak, na­wią­zu­jąc do ulu­bio­nej no­we­li Sien­kie­wi­cza o la­tar­ni­ku.

– No i mamy wy­ja­śnie­nie za­gad­ki! – stwier­dzi­łam. – To nie może być przy­pa­dek. Spraw­cą na­sze­go prze­nie­sie­nia tutaj jest praw­do­po­dob­nie ten sam czło­wiek. Wiemy o nim coś wię­cej? Co teraz robi? Czym się zaj­mu­je?

– O ile pa­mię­tam, przed wy­pad­kiem ro­dzi­ców był wy­bit­nym uczniem i lau­re­atem wielu olim­piad szkol­nych…

– Ja­siek? Nie wie­rzę… – prze­rwa­łam jej.

– …w dzie­dzi­nie fi­zy­ki, che­mii, bio­lo­gii oraz in­for­ma­ty­ki i ma­te­ma­ty­ki na stop­niu mię­dzy­na­ro­do­wym – kon­ty­nu­owa­ła. – Wszech­stron­nie uzdol­nio­ny, nie­prze­cięt­ny umysł, jed­nym sło­wem: ge­niusz.

– Wy­bor­nie. A co to za wy­pa­dek?

Ma­le­na znowu zbla­dła i po­wie­dzia­ła ze łzami w oczach:

– Pod­czas trąby po­wietrz­nej, która prze­cho­dzi­ła przez mia­sto kil­ka­na­ście lat temu, cię­ża­rów­ka sta­ra­no­wa­ła po­bo­cze i jedna z uszko­dzo­nych wów­czas la­tarń spa­dła na ich sa­mo­chód. Oboje zgi­nę­li na miej­scu. Dziw­ne, że wcze­śniej nie sko­ja­rzy­łam tych fak­tów…

– Wszyst­ko za­czy­na się po­wo­li ukła­dać w ca­łość. Ja­siek nie­na­wi­dzi la­tarń. A nas, zwią­za­nych z jego wspo­mnie­nia­mi, z ja­kichś, trud­nych do wy­tłu­ma­cze­nia po­wo­dów, po­sta­no­wił uwię­zić w świe­cie po­przez prze­wle­cze­nie sno­pem świa­tła i czę­ścia­mi ulicz­ne­go oświe­tle­nia do dzi­wacz­ne­go świa­ta, który praw­do­po­dob­nie sam stwo­rzył. Przy­pusz­czam, że owym prysz­cza­tym chu­dziel­cem z ko­lo­nii, o któ­rym wspo­mnia­ła Kli­sza, był także on. Py­ta­nie, jak to zro­bił i czy ist­nie­je stąd wyj­ście?

– Ko­ja­rzę teraz daty uro­dzin i śmier­ci tej ro­dzi­ny. Tam są tylko je­dyn­ki – wy­ja­śnia­ła drżą­cym gło­sem Ma­le­na.

– Przejdź­my do po­zo­sta­łych no­wych. Może oni po­wie­dzą nam coś wię­cej.

W ko­lej­nych kwa­te­rach spo­tka­ły­śmy człon­ków grona pe­da­go­gicz­ne­go, uczą­cych w li­ceum Janka. Po­lo­ni­sta był na­zwa­ny tu Cy­pria­nem, hi­sto­rycz­ka – Ja­dwi­gą, an­glist­ka – Wik­to­rią, ka­te­che­ta – Pio­trem, a geo­graf – Fer­dy­nan­dem. Można było łatwo się do­my­ślić, jakie za­rzu­ty pod ad­re­sem ich wy­mo­gów miał buń­czucz­ny mło­dzie­niec. Wszy­scy po pierw­szym ataku furii teraz sie­dzie­li za­ła­ma­ni, nie­ro­zu­mie­ją­cy, z ja­kie­go po­wo­du tu tra­fi­li, zdez­o­rien­to­wa­ni i wstrzą­śnię­ci nową rze­czy­wi­sto­ścią, w jaką zo­sta­li wpa­ko­wa­ni. Na­uczy­cie­le ci byli wcze­śniej na zjeź­dzie ab­sol­wen­tów, po­łą­czo­nym z balem oraz wy­ciecz­ką, i wspól­nie pod­czas po­wro­tu do domów tra­fi­li pod wy­jąt­ko­wo jasny snop la­tar­ni, świe­cą­cej przy ich szko­le.

Na razie nasze do­my­sły mu­sia­ły zo­stać odło­żo­ne na plan dal­szy. Py­ta­ły­śmy ostroż­nie każ­de­go La­tar­nia­ka. Istot­nie, prze­czu­cia nas nie za­wio­dły – wszy­scy mieli kie­dyś stycz­ność z Jan­kiem Ska­wiń­skim.

 

Po kilku mie­sią­cach po­ja­wił się ko­lej­ny nowy przy­bysz. Tym razem był to star­szy pro­fe­sor uczel­ni wyż­szej, ma­te­ma­tyk i in­for­ma­tyk. Dla niego przy­go­to­wa­nym imie­niem było Cio­łek. Obu­rzył się z tego po­wo­du i nie chciał go przy­jąć, upar­cie tłu­ma­cząc, że na­praw­dę na­zy­wa się Ma­rian Li­gę­za.

Po­sta­no­wi­ły­śmy z Ma­le­ną wy­py­tać go o jej sio­strzeń­ca.

– Ow­szem, znam. Cioł­kiem na­zy­wa­łem cza­sa­mi pana Jana tylko dla­te­go, że był upar­tym stu­den­tem, nie chcą­cym pod­po­rząd­ko­wać się re­gu­łom, pa­nu­ją­cym na na­szej uczel­ni! – opo­wia­dał wzbu­rzo­ny. – Przy­zna­ję, że to nie­zwy­kle zdol­ny, młody czło­wiek, lecz za­miast sku­pić się na nauce i eg­za­mi­nach, cały czas po­świę­cał ja­kie­muś eks­pe­ry­men­to­wi, rze­ko­mo na­wią­zu­ją­ce­mu do moich wy­kła­dów. I czę­sto oka­zy­wał pu­blicz­nie, że ma mi za złe, iż nie za­zna­ja­miam go ze szcze­gó­ła­mi.

– Panie pro­fe­so­rze, a czy mo­gły­by­śmy wie­dzieć, czego do­ty­czy­ły te wy­kła­dy?

– Al­go­ryt­mów i ich wie­lo­ra­kie­go wpły­wu na życie czło­wie­ka. Two­rze­nia no­wych, za­wi­łych i ab­so­lut­nie nie­prze­wi­dy­wal­nych. To w za­sa­dzie jesz­cze dzie­dzi­na nauki nie do końca zba­da­na i nie dowiedziona w spo­sób kon­kret­ny. Wiele za­gad­nień po­zo­sta­je nadal tylko w sfe­rze do­my­słów. Po­trze­ba dal­szych badań oraz jed­no­znacz­nych do­wo­dów. Istot­ną kwe­stią jest także udział sztucz­nej in­te­li­gen­cji…

– Za­py­tam wprost, do­brze? – za­czę­ła po­waż­nym tonem Ma­le­na. – Czy wedle pana teo­rii można stwo­rzyć al­go­rytm, który w okre­ślo­nym, za­pla­no­wa­nym cza­sie, prze­nie­sie z usta­lo­ne­go miej­sca wy­zna­czo­ne osoby do świa­ta, wy­kre­owa­ne­go w umy­śle twór­cy?

Li­gę­za po­pa­trzył na nas z nie­do­wie­rza­niem.

– To py­ta­nie żar­to­bli­we, czy też po­waż­ne?

Wi­dząc nasze miny, po­bladł.

– Czy panie su­ge­ru­je­cie, że Jan Ska­wiń­ski…– prze­rwał, wi­dząc po­ta­ki­wa­nie.

– I z tego po­wo­du tutaj tra­fi­łem? – za­py­tał sła­bym gło­sem.

– Wszy­scy tu tra­fi­li­śmy – po­wie­dzia­łam.

– No tak, bio­rąc pod uwagę jego nie­prze­cięt­ne zdol­no­ści, po­dej­rze­wam, że byłby zdol­ny do cze­goś po­dob­ne­go – po­twier­dził po dłuż­szej chwi­li mil­cze­nia.

Na­stęp­nie ro­zej­rzał się po po­miesz­cze­niu, otwarł drzwi i zer­k­nął na ko­ry­tarz.

– Czy ten świat ma wyż­sze po­zio­my? Ja­kieś kon­dy­gna­cje?

– Nie, nie ma. – Ma­le­na za­prze­czy­ła. – Ani niż­szych.

– Razem z pa­nia­mi po­sta­ram się od jutra prze­mie­rzyć całą jego po­wierzch­nię, ro­biąc nie­zbęd­ne no­tat­ki. Mu­si­my roz­wi­kłać ta­jem­ni­cę tego al­go­ryt­mu! – za­rzą­dził sta­now­czo pro­fe­sor Li­gę­za.

– Myśli pan, że uda nam się to zro­bić? – Po­wąt­pie­wa­ją­cym tonem za­py­ta­ła Ma­le­na.

– Cóż… Po­dej­mie­my sto­sow­ną próbę, sza­now­na pani. Z pew­no­ścią jed­nak nie bę­dzie to łatwe! O ile mi wia­do­mo, pan Jan rów­no­cze­śnie zgłę­biał wie­dzę na róż­nych kie­run­kach i uczel­niach, otwarł prze­wód dok­tor­ski, zaj­mo­wał się nawet al­che­mią i her­me­ty­zmem… Po­dej­rze­wam, że ten al­go­rytm, czy­nią­cy z nas swo­istych więź­niów nauki i sza­lo­ne­go umy­słu jego twór­cy, miał stać się pod­sta­wą pracy dok­to­rskiej pana Ska­wiń­skie­go. Za­sta­na­wia mnie, a jed­no­cze­śnie nie­po­koi, jak duży wkład w te ba­da­nia wniósł pro­mo­tor pana Jana, nie­ja­ki pro­fe­sor Tykwa.

– O ile wiem, bo Ja­siek coś o nim wspo­mniał, tak na­praw­dę na­zy­wa się Ulryk Ste­wart – wtrą­ci­ła Ma­le­na.

– To cie­ka­we, sza­now­na pani – za­in­te­re­so­wał się na­uko­wiec.

– Czemu pro­mo­tor Jaśka pana nie­po­koi? – za­py­ta­łam.

– Cóż… Nie wiem o nim zbyt wiele, to pra­cow­nik innej uczel­ni, lecz, po­mi­mo sto­sun­ko­wo mło­de­go wieku, dość szyb­ko uzy­skał pro­fe­su­rę, zdo­był roz­głos i otrzy­mał w kraju oraz za gra­ni­cą wiele pre­sti­żo­wych na­gród. Prócz me­ta­fi­zy­ki, kul­tu­ro­znaw­stwa, fi­zy­ki, ma­te­ma­ty­ki i bio­che­mii, zgłę­biał on za­gad­nie­nia z dzie­dzi­ny psy­chia­trii i pa­rap­sy­cho­lo­gii. Wydał sze­reg gło­śnych, acz jed­no­cze­śnie nad­zwy­czaj kon­tro­wer­syj­nych pu­bli­ka­cji, z któ­rych naj­po­pu­lar­niej­sza no­si­ła tytuł „Fe­no­men Cy­lin­dro­lan­dii”.

– Cy­lin­dro­lan­dii? Dziw­na nazwa – zdu­mia­łam się.

– Okre­śle­nie zo­sta­ło stwo­rzo­ne na po­trze­by kon­kret­ne­go eks­pe­ry­men­tu, tam wła­śnie opi­sa­ne­go. Wspo­mnia­na pu­bli­ka­cja miała udo­wod­nić, że umy­słem oraz emo­cja­mi każ­de­go czło­wie­ka można do­wol­nie ste­ro­wać, prze­no­sząc go do wy­my­ślo­nych miejsc, któ­rych szcze­gó­ło­we opisy znacz­nie prze­kra­cza­ły gra­ni­ce lo­gicz­ne­go ro­zu­mo­wa­nia i do­pro­wa­dzi­ły do głę­bo­kie­go po­dzia­łu mię­dzy przed­sta­wi­cie­la­mi śro­do­wisk na­uko­wych.

– Czy do­brze wnio­sku­ję z po­da­nej przez pana nazwy, że za­pre­zen­to­wa­ne przy­pad­ki za­cho­wań ludz­kich do­ty­czy­ły umiesz­cze­nia ba­da­nych w kra­inie, zwa­nej „Cy­lin­dro­lan­dią”? – za­py­ta­ła Ma­le­na.

– Istot­nie. Ba­da­ni przez Tykwę vel Ste­war­ta opi­sy­wa­li ma­ka­brycz­ne sceny oraz prze­ra­ża­ją­ce emo­cje, to­wa­rzy­szą­ce im pod­czas prze­by­wa­nia w tym świe­cie, w rze­czy­wi­sto­ści nie ist­nie­ją­cym, a je­dy­nie wy­ima­gi­no­wa­nym wy­obraź­nią au­to­ra eks­pe­ry­men­tu. Co cie­ka­we, byli w tych opo­wie­ściach bar­dzo dro­bia­zgo­wi, po­ka­zy­wa­li także au­ten­tycz­ne rany oraz inne uszczerb­ki na zdro­wiu, któ­rych rze­ko­mo tam do­zna­li.

– Sa­mo­oka­le­cze­nia?

– Nie sądzę. Po­dej­rze­wam, że pro­fe­sor Tyka nie był w swo­ich pu­bli­ka­cjach na­uko­wych cał­kiem szcze­ry.

– Teraz ro­zu­miem pana obawy. Praw­do­po­dob­nie nasza La­tar­niar­nia, po­dob­nie jak i Cy­lin­dro­lan­dia, to ten sam eks­pe­ry­ment i ta sama za­sa­da wię­zie­nia w nich nie­świa­do­mych tego ludzi.

– Jedną z naj­istot­niej­szych róż­nic jest na­to­miast stan zdro­wia oraz dal­sze losy prze­by­wa­ją­cych tam osób.

– Co pan przez to ro­zu­mie?

– Nie wiemy, jak da­le­ko po­su­nął­by się pan Jan Ska­wiń­ski. Na­to­miast z całą pew­no­ścią wiemy, że w Cy­lin­dro­lan­dii prze­by­wa­ły osoby po­cząt­ko­wo cał­ko­wi­cie zdro­we, cie­szą­ce się peł­nią sił i wi­tal­no­ścią życia, które bły­ska­wicz­nie prze­mie­nia­ły się w ludzi po­waż­nie cho­rych, zma­ga­ją­cych się z wie­lo­ma trud­ny­mi do wy­le­cze­nia do­le­gli­wo­ścia­mi. Nie­jed­no­krot­nie by­wa­ło też, że więź­nio­wie „Kra­iny Ka­pe­lu­sza” prze­pa­da­li w niej na za­wsze.

– Na za­wsze? Czy to zna­czy, że w Cy­lin­dro­lan­dii ktoś zmarł?

– Cóż, nie jest to do końca udo­wod­nio­ne, wy­ja­śnie­nia nadal trwa­ją i za­po­wie­dzia­no ich kon­ty­nu­ację, lecz na dzień dzi­siej­szy kil­ko­ro ba­da­nych nie po­wró­ci­ło stam­tąd. Wśród nich jest nawet żona pro­fe­so­ra, Anna.

– Jak to „stam­tąd”? Czy Cy­lin­dro­lan­dia to nie jest tylko wy­mysł cho­rych psy­chicz­nie pa­cjen­tów? Ona ist­nie­je na­praw­dę?

– Po­dej­rze­wam, że ist­nie­je. Po­dob­nie, jak i ta kra­ina, sza­now­na pani.

– Ten kraj jest au­ten­tycz­ny?

– W rze­czy samej. Nie mo­że­my prze­cież wszy­scy mieć tych sa­mych uro­jeń, co pró­bu­je nam wmó­wić i w co stara się, aby­śmy uwie­rzy­li dok­to­rant Tykwy, pan Ska­wiń­ski.

– A co na to sam pro­fe­sor Ste­wart?

– Wy­ja­śniał dość po­kręt­nie, że osoby błęd­nie uzna­wa­ne za za­gi­nio­ne w rze­czy­wi­sto­ści prze­by­wa­ją w za­kła­dach za­mknię­tych, cał­ko­wi­cie od­izo­lo­wa­ne od świa­ta ze­wnętrz­ne­go i resz­ty spo­łe­czeń­stwa dla obo­pól­ne­go dobra. To rze­ko­mo miała być ich re­ak­cja na prze­pro­wa­dzo­ne ba­da­nia, ale i udo­wod­nie­nie ukry­tych cho­rób o pod­ło­żu psy­chicz­nym, które udało mu się ujaw­nić.

– Lecz nie wszy­scy w to uwie­rzy­li, czy tak?

– Ow­szem. Jest tu zbyt wiele nie­wia­do­mych…

– Na­pa­wa mnie pan stra­chem, pro­fe­so­rze. – Uśmiech­nę­łam się nie­pew­nie, z tru­dem opa­no­wu­jąc drże­nie ciała. – Po­sta­raj­my się zatem jak naj­prę­dzej stąd wyjść.

 

Po wie­lo­ty­go­dnio­wym opi­sy­wa­niu wy­glą­du pań­stwa, pro­wa­dze­niu skru­pu­lat­nych no­ta­tek i do­ko­ny­wa­niu wielu skom­pli­ko­wa­nych ob­li­czeń, pro­fe­sor za­pro­sił nas do swo­je­go po­ko­ju i po­wie­dział po­waż­nym tonem:

– Sza­now­ne panie, we­dług zgro­ma­dzo­nych in­for­ma­cji, z całą pew­no­ścią mogę stwier­dzić, że po­wierzch­nia La­tar­niar­ni, a także więk­szość jej po­miesz­czeń jest osa­dzo­na na pla­nach sze­ścio­ką­tów, czyli naj­bar­dziej po­wszech­nych kształ­tów geo­me­trycz­nych, wy­stę­pu­ją­cych w przy­ro­dzie.

– Co z tego wy­ni­ka, panie pro­fe­so­rze? – za­py­ta­łam.

– Moim zda­niem mu­si­my roz­po­cząć roz­pra­co­wy­wa­nie za­sto­so­wa­ne­go al­go­ryt­mu od wpro­wa­dze­nia w życie wzo­rów, któ­ry­mi rzą­dzą się te fi­gu­ry pła­skie.

– Skoro Ja­siek chce wy­ko­rzy­stać ten eks­pe­ry­ment do dal­szej pracy na­uko­wej, a z nas uczy­nił, na­zwij­my rzecz po imie­niu: kró­li­ki do­świad­czal­ne, oba­wiam się, że nie mamy zbyt wiel­kiej szan­sy na za­trzy­ma­nie jego sza­leń­cze­go po­my­słu. – Za­sę­pi­ła się Ma­le­na.

– Moż­li­we, że tak jest, nie­mniej trze­ba przy­naj­mniej spró­bo­wać! – dodał nam na­dziei na­uko­wiec. – O ile pa­mięć mnie nie myli, pan Jan pisał pracę ma­gi­ster­ską o roli geo­me­trii w fi­lo­zo­fii Pla­to­na. To wła­śnie ten mę­drzec grec­ki uznał, że cały świat jest zbu­do­wa­ny z figur pła­skich, a geo­me­tria od­gry­wa w nim nad­rzęd­ną rolę.

– To pa­sjo­nu­ją­ce – przy­zna­łam, słu­cha­jąc z za­in­te­re­so­wa­niem na­ukow­ca.

– We­dług niego wszyst­ko, co nas ota­cza – kon­ty­nu­ował wywód o Pla­to­nie – to je­dy­nie od­zwier­cie­dle­nie rze­czy­wi­ste­go wi­ze­run­ku idei, bę­dą­cych wzo­ra­mi dla każ­dej rze­czy, bytu czy isto­ty bez wy­jąt­ku. – Po­pa­trzył na nas i opo­wia­dał dalej: – No do­brze, to byłby punkt wyj­ścia, ide­alizm pla­toń­ski. Po­szu­ku­je­my jed­nak sło­wa-klu­cza, któ­rym nasz ge­niusz mógł­by po­słu­żyć się do stwo­rze­nia tego sza­leń­cze­go al­go­ryt­mu.

– Czy rze­czy­wi­ście można za po­mo­cą cze­goś, tak trud­ne­go do zde­fi­nio­wa­nia i ro­zu­mo­we­go po­ję­cia, za­mknąć ludzi w dzi­wacz­nej prze­strze­ni? – po­wąt­pie­wa­łam.

– Na to wy­glą­da, sza­now­na pani.

– A gdzie my się wła­ści­wie znaj­du­je­my?

– W świe­cie, stwo­rzo­nym przy uży­ciu skom­pli­ko­wa­ne­go al­go­ryt­mu oraz sztucz­nej in­te­li­gen­cji.

– Brzmi to, jak fan­ta­stycz­ne, nie­re­al­ne wizje.

– W me­ta­fi­zy­ce, droga pani, wszyst­ko jest moż­li­we.

– Na po­grze­bie sio­stry i szwa­gra Ja­siek przez mo­ment sta­nął tuż przy mnie i przy ukła­da­niu wień­ca od­sło­nił skórę przy unie­sio­nym man­kie­cie. Na ręce miał wy­ta­tu­owa­ny jakiś krót­ki wyraz. – Ma­le­na po dłuż­szym za­sta­no­wie­niu pró­bo­wa­ła sobie przy­po­mnieć treść na­pi­su. – Sku… Nie, to nie to… Sko… Wiem! „Skaza”! Tak, to było słowo „skaza”.

– „Ska” od na­zwi­ska „Ska­wiń­scy”, a po­zo­sta­łe li­te­ry to po­cząt­ki imion zmar­łych ro­dzi­ców: Zofia i An­drzej. Na­to­miast całe wy­ra­że­nie ozna­cza sym­bo­licz­ną rysę, jaka po­wsta­ła w jego sercu i duszy po tym wy­pad­ku – roz­my­ślał gło­śno Li­gę­za. – Bar­dzo pro­fe­sjo­nal­nie.

– W jaki spo­sób mo­że­my to wy­ko­rzy­stać, pani pro­fe­so­rze? – za­py­ta­łam.

– Jesz­cze nie wiem, ale w gło­wie za­czy­na kieł­ko­wać mi pe­wien po­mysł. Będę znów po­trze­bo­wał po­mo­cy obu pań, a także wszyst­kich miesz­kań­ców La­tar­niar­ni. Im wię­cej zgro­ma­dzi­my da­nych o na­szym sza­lo­nym ge­niu­szu, tym le­piej. To bę­dzie, jak sam ową kon­cep­cję na­zy­wam, „al­go­rytm od­wró­ce­nia”.

– To zna­czy?

– Za­dzia­ła­my me­to­dą od­wrot­no­ści wobec tego, co uczy­nił pan Jan. Bę­dzie­my sta­ra­li się za wszel­ką cenę stwo­rzyć wizję ta­kie­go sa­me­go świa­ta, z tymi sa­my­mi, uwięzio­ny­mi w nim miesz­kań­ca­mi, lecz, bę­dą­ce­go je­dy­nie od­bi­ciem au­ten­tycz­nej La­tar­niar­ni. Tak, jak u Pla­to­na.

– Nie mam bla­de­go po­ję­cia, co pan za­mie­rza zro­bić, ale wie­rzę w pana nie­za­prze­czal­ne do­świad­cze­nie oraz roz­le­głą wie­dzę. I, rzecz jasna, liczę, że wkrót­ce uda nam się opu­ścić to wię­zie­nie.

– Naj­waż­niej­sze, aby Ja­siek się nie zo­rien­to­wał! – stwier­dzi­ła Ma­le­na.

– Otóż to – przy­tak­nął Li­gę­za. – Za­cznij­my zatem, pani Ma­le­no, prze­pra­szam, Mar­le­no, od po­cząt­ku. Pro­szę mi opo­wie­dzieć o jego na­ro­dzi­nach, roz­wo­ju, pierw­szych za­baw­kach, sło­wach… Co tylko pani pa­mię­ta z opo­wie­ści sio­stry.

I tak, dzień po dniu, pro­fe­sor wy­py­ty­wał nas o wspo­mnie­nia, zwią­za­ne z Ja­siem. Skru­pu­lat­nie wszyst­ko no­to­wał, gro­ma­dził ważne do­wo­dy, drą­żył szcze­gó­ły, two­rząc skom­pli­ko­wa­ny al­go­rytm, który po­mógł­by nam po­wró­cić do opusz­czo­ne­go tak nagle świa­ta. Nie wie­dzia­łam, jak chce tego do­ko­nać, ale na razie li­czy­ło się tylko to, że pod­jął się tak ar­cy­trud­ne­go za­da­nia.

Pew­ne­go dnia oznaj­mił z po­wa­gą:

– Dro­gie panie, wedle moich ob­li­czeń je­stem go­to­wy! Przy­go­to­wa­ny al­go­rytm za­cznę nie­ba­wem wdra­żać w życie!

 

 

– A zatem, panie Ska­wiń­ski, do­pre­cy­zuj­my tezę, którą pra­gnie nam pan udo­wod­nić… – pod­ję­ła na nowo dys­ku­sję pro­fe­sor Ra­kle­wicz, prze­wod­ni­czą­ca ko­mi­sji uni­wer­sy­tec­kiej, przed którą stał młody kan­dy­dat do ty­tu­łu dok­to­ra.

– Pani pro­fe­sor, nie ma sensu po­now­nie roz­pa­try­wać ca­łe­go za­gad­nie­nia. – Sie­dzą­cy obok do­cent uprze­dził szy­ku­ją­ce­go się już do od­po­wie­dzi Jana. – Jest ono zbyt za­wi­łe i nie­jed­no­znacz­ne, a ze wszel­ki­mi szcze­gó­ła­mi zdą­ży­li­śmy się już wszy­scy – mó­wiąc to, spoj­rzał py­ta­ją­co na resz­tę ko­mi­sji, która czym prę­dzej przy­tak­nę­ła – za­zna­jo­mić przez dwa ostat­nie ty­go­dnie. Krót­ko po­wie­dziaw­szy, chce nam pan udo­wod­nić, panie Ska­wiń­ski – zwró­cił się wprost do mło­de­go czło­wie­ka – że z po­mo­cą sztucz­nej in­te­li­gen­cji można wy­kre­ować taki al­go­rytm, który prze­nie­sie w ści­śle okre­ślo­nym miej­scu i cza­sie wska­za­ne osoby do innej rze­czy­wi­sto­ści, unie­moż­li­wia­jąc im wyj­ście stam­tąd do świa­ta pier­wot­ne­go, czy tak?

– Jak naj­bar­dziej – po­twier­dził Jan.

– I, że dzię­ki lo­gicz­nie upo­rząd­ko­wa­ne­mu sche­ma­to­wi, da się zma­ni­pu­lo­wać ich za­cho­wa­nia­mi tak, aby dzia­ła­ły zgod­nie z na­szy­mi prze­wi­dy­wa­nia­mi?

Jan ski­nął głową.

– Zdaje pan sobie spra­wę z faktu ba­lan­so­wa­nia na nie­zwy­kle cien­kiej gra­ni­cy zdro­wo­roz­sąd­ko­we­go my­śle­nia, a także, by nie rzec: nade wszyst­ko, prawa? – za­py­tał drżą­cym gło­sem trze­ci czło­nek ko­mi­sji, dzie­kan Me­klo­wicz, ner­wo­wo po­pra­wia­jąc oku­la­ry. – Czy to jest w ogóle etycz­ne?

– Naj­zu­peł­niej, panie dzie­ka­nie – prze­rwał te wąt­pli­wo­ści ko­le­gów pro­mo­tor, pro­fe­sor Tykwa, po czym dał znak swemu pod­opiecz­ne­mu, sy­cząc do niego cicho, aby po­zo­sta­li nie sły­sze­li:

– Pa­mię­taj, ani słowa o magii i cy­lin­drze! Ope­ruj tylko na­uko­wy­mi fak­ta­mi.

Mło­dzie­niec przy­tak­nął.

– W rze­czy­wi­sto­ści, sza­now­ni pań­stwo, osoby te wcale nie znaj­du­ją się w innym świe­cie – stwier­dził z ta­jem­ni­czym uśmie­chem Jan Ska­wiń­ski. – Przy­naj­mniej nie w takim ro­zu­mie­niu, jak po­wszech­nie jest to przy­ję­te.

– Nie do końca poj­mu­je­my pań­ski wywód, panie ma­gi­strze… – nie­cier­pli­wi­ła się prze­wod­ni­czą­ca Ra­kle­wicz. – Czyli zo­sta­ły one prze­nie­sio­ne do innej prze­strze­ni, czy nie?

– Nie do końca.

– Jak mamy to ro­zu­mieć? Taka od­po­wiedź nie może mieć miej­sca w przy­pad­ku obro­ny pracy dok­tor­skiej! – za­opo­no­wa­ła Ra­kle­wicz. – Nie zaj­mu­je­my się tu wróż­biar­stwem, czy czy­ta­niem z gwiazd – rzu­ci­ła dow­ci­pem, pil­nie roz­glą­da­jąc się po resz­cie ko­mi­sji, czy na­le­ży­cie się uśmie­cha – lecz po­waż­ną nauką! Skoro zo­sta­ła po­sta­wio­na teza, ma być także uza­sad­nie­nie i dowód na nią! I cała ścież­ka ta­kie­go do­wo­dze­nia! Fakty, panie Ska­wiń­ski! Nas in­te­re­su­ją tylko fakty!

– Oczy­wi­ście, pani prze­wod­ni­czą­ca. Nie chcę zdra­dzać na samym po­cząt­ku wszyst­kich szcze­gó­łów, lecz pro­szę po­zwo­lić mi ob­ja­śnić sza­now­nym pań­stwu to za­wi­łe za­gad­nie­nie – roz­po­czął uprzej­mie Jan, po czym przy­stą­pił do stop­nio­we­go za­zna­ja­mia­nia ze­bra­nych, w jaki spo­sób do­szedł do stwo­rze­nia tak za­ska­ku­ją­ce­go al­go­ryt­mu. W ruch po­szły jego po­moc­ni­cze na­rzę­dzia, w tym kom­pu­ter oso­bi­sty, rzut­nik oraz przy­go­to­wa­ne wcze­śniej pre­zen­ta­cje.

Ko­mi­sja słu­cha­ła w sku­pie­niu.

 

Kiedy wy­szli na ko­ry­tarz uczel­ni, było już po zmro­ku. Wszy­scy człon­ko­wie ko­mi­sji po­da­wa­li ręce i gra­tu­lo­wa­li nowo upie­czo­ne­mu dok­to­ro­wi tak bły­sko­tli­wej obro­ny pracy. Pro­mo­tor szedł z dumną miną, spo­glą­da­jąc na swo­je­go naj­zdol­niej­sze­go pod­opiecz­ne­go. Jan z uśmie­chem kie­ro­wał się ku wyj­ściu, kiedy nagle za­uwa­żył przed uczel­nią zgro­ma­dzo­ny tłum zna­jo­mych twa­rzy. W pierw­szym mo­men­cie za­trzy­mał się i spoj­rzał na nich nie­pew­nie.

Pro­fe­sor Li­gę­za jako je­dy­ny ode­rwał się od tej grupy, wszedł na uczel­nia­ny ko­ry­tarz i za­wo­łał gło­śno w stro­nę mło­de­go dok­to­ra:

– Panie Ska­wiń­ski, wi­ta­my po prze­rwie!

– Cio­łek? To jest… ekhm… Pan… pan pro­fe­sor tutaj? Ale jak? W jaki spo­sób? – Oszo­ło­mio­ny Janek spo­glą­dał na niego, a potem za szybę. – Cio­cia Ma­le­na? Gerda? Kli­sza? Co wy tu wszy­scy ro­bi­cie? Prze­cież udo­wod­ni­łem wła­śnie ponad wszel­ką wąt­pli­wość, że wyj­ście z La­tar­niar­ni bez zna­jo­mo­ści al­go­ryt­mu jest nie­moż­li­we. Że tylko ja jeden mógł­bym was uwol­nić.

Człon­ko­wie ko­mi­sji, zmie­rza­ją­cy wła­śnie do swo­ich za­par­ko­wa­nych pod uczel­nią sa­mo­cho­dów, za­trzy­ma­li się i spo­glą­da­li zdez­o­rien­to­wa­ni na zgro­ma­dzo­nych ludzi, na­słu­chu­jąc jed­no­cze­śnie przez uchy­lo­ne drzwi to­czą­cej się roz­mo­wy. Uśmie­chy za­do­wo­le­nia po­wo­li znika­ły z ich twa­rzy, za­stę­po­wa­ne roz­cza­ro­wa­niem i nie­do­wie­rza­niem. Pro­fe­sor Tykwa, vel Ulryk Ste­wart, prze­zor­nie na­ło­żył na głowę nie­od­łącz­ny cy­lin­der i wsiadł za kie­row­ni­cę.

– Trze­ba było uważ­niej słu­chać moich wy­kła­dów, Janie Ska­wiń­ski! Wtedy wie­dział­by pan, że w me­ta­fi­zy­ce nie ma rze­czy nie­moż­li­wych – po­wie­dział z uśmie­chem do świe­żo upie­czo­ne­go dok­to­ra pro­fe­sor Li­gę­za, wska­zu­jąc miej­sce przy chod­ni­ku. – A teraz, dla od­mia­ny, to sza­now­ne­go pana za­pra­sza­my pod snop świa­tła la­tar­ni. Bo my także wspól­nie stwo­rzy­li­śmy nie­zwy­kle cie­ka­wy al­go­rytm, w czym wiel­ce po­moc­na oka­za­ła się sztucz­na in­te­li­gen­cja!

 

Koniec

Komentarze

Cześć, bruce 

 Dobre opowiadanie. Zaciekawiło mnie i czytałem z przyjemnością. Latarniarnia istnieje, jak i Cylindrolandia. Aj waj z tą AI, nawet trochę się zrymowało. Zastanawia mnie, po co nieszczęśnikom te kosmetyki, jeśli niczego nie jedzą i nie piją – czyli również trawić nie muszą, a co za tym idzie, również wydalanie ich nie dotyczy. Ciekawa koncepcja świata, z nieokreślonym źródłem światła. Przestrzeń – nie planeta, nie miejsce, bliżej nieokreślony stan. 

Pytaniem jest również, w jaki sposób Skawińskiemu udało się zgormadzić dane osoby w tym określonym czasie pod latarnią. Biorąc pod uwagę losowość przenoszonych, nie widzę sensu, dlaczego Skawiński wybrał ten sposób. I dlaczego Malena podaje jakieś specyfiki na uspokojenie? Czy to jakaś konspiracja ze Skawińskim? Czy taki gest miłosierdzia względem nowo przybyłych. Gdybym to ja był nowy, raczej bardzo źle odebrałbym kobietę z fiołkami za plecami, która chce mi coś podać na uspokojenie. Poza tym, bardzo dobry tekst. 

Pozdrawiam

Witam serdecznie, Heskecie; jak zawsze dodajesz mi otuchy, za co bardzo dziękuję, bo pomysł na opowiadanie zrodził się dawno temu, dopisywałam i usuwałam wiele rzeczy, aby jak najdokładniej wyrazić to, co chciałam przekazać we wspomnianym, dość zawiłym pomyśle. Ten świat, podobnie jak Cylindrolandia, nie jest do końca sprecyzowany, nie są znane wszystkie reguły nim rządzące, każdy z mieszkańców się czegoś domyśla, każdy na swój sposób tłumaczy powód trafienia tam i – tu poruszona kwestia – jeden na fiolkę Maleny reaguje pozytywnie (jak np. Gerda/Kaśka), wierząc, że to tylko dziwaczny sen, drugi – agresywnie, jak choćby Klisza. :) Malena podawanymi lekami próbuje pomóc, ale – czy skutecznie? Kosmetyki pewnie mają współtworzyć wrażenie podobnego życia, wraz z pojazdami czy ubraniami, albo też zapachem kwiatów. Promotor oraz Ligęza napomykają, że udział w tym eksperymencie miała także magia (oczywiście utajniona), którą dysponował twórca Cylindrolandii (może teraz także Skawiński?) i prawdopodobnie to również dzięki niej konkretne osoby trafiały do nowej rzeczywistości. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Cześć,

tekst przeczytałem z zainteresowaniem, lubię taką atmosferę absurdu.

 

Jedyne, co mogę mu zarzucić, to że jest trochę za bardzo skrzywiony w stronę ekspozycji, czyli pisząc tak bardziej po ludzku, bohaterowie dużo rozmawiają o regułach rządzących światem (a raczej światami) przedstawionym, a w sumie niewiele się w tym świecie dzieje. Moim skromnym zdaniem, oczywiście :)

 

Pozdrawiam

Demoralizacja Bruce, czyli gonić geniusza! Chociaż, jak tak genialny to powinien się wykaraskać z własnego algorytmu:). Tak na marginesie, miałbym pewne wątpliwości co do kompetencji profesora twierdzącego że najczęściej spotykanym kształtem jest sześciokąt. Przypomniał mi się wykład z geometrii wykreślnej, gdzie prowadząca twierdziła, że w naturze kwadraty, sześciany i w ogóle wszelkie kanciaste wielokąty nie występują. Założyłem przy tym że dokonała pewnego makroskopowego uogólnienia. Pomijając n.p. kryształy, tudzież inwencję twórczą oraz ekspiriencję, n.p. człowieka dzikiego dysponującego trzema, czterema, albo sześcioma patykami. Chociaż idąc dalej tym tropem możnaby stwierdzić że pierwotną formą kuli jest sześcian, a reszta to tylko jego wielowierzchołkowe rozwinięcie, któremu jednak wciąż daleko do ideału, czyli matematycznego punktu;) . Pozdrawiam

Czołg może wpaść w poślizg na zwłokach, na asfalcie

Pierwsze zdanie zgrzyta, popraw je proszę bo przypomniało mi wycieraczkę u Very Donowan, czyli pracodawczyni Dolores Claiborne;)

Poza tym bardzo fajna historia. Podobał mi się zarówno zakręcony sposób pozyskiwania nowych, jak i pewna taka nonszalancja, beztroska głównej bohaterki. 

Zakończenie sprytne i smakowite.

No a nawiązanie do cylindra to taka wisienka na torcie. Bo bez niej wszystko jest ok, trzyma się kupy i dobrze się czyta. Jednak ci, którzy błąkali się w cylindrze zrozumieją znacznie więcej;)

 

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

GalicyjskiZakapiorze, dziękuję za odwiedziny i opinię; faktycznie taką formę obrałam, może nazbyt przesadną. :)

Leclercu, wielkie dzięki; naukowcy już tak mają. :) Też sądzę, że się wykaraska, to przecież geniusz, lecz chodzi już o samo zastraszenie i podważenie jego teorii. :) Moja demoralizacja jest niemożliwa. :) 

Ambush, bardzo dziękuję, poprawię, skoro tak Ci zgrzyta, choć napracowałam się sporo nad zdaniem: “Kiedy się obudziłam, leżałam na jakimś dziwacznym posłaniu, wykonanym z czegoś na kształt kwiatowych płatków, lecz było od nich dużo większe i trwalsze”. laugh

Jednak ci, którzy błąkali się w cylindrze zrozumieją znacznie więcej;)

A Ci, którzy męczyli się z Cylindrolandią na naszej becie – jeszcze więcej. kisslaugh

 

Pozdrawiam Was serdecznie i raz jeszcze dziękuję. heart

Pecunia non olet

Ciekawa historia.

Od razu na wstępie pomyślało mi się o Cylindrolandii, więc potem miałam satysfakcję, że zgadłam.

Interesujący pomysł, świat też mi się podoba.

Potrzeba mnóstwo magii, żeby to wszystko zadziałało, ale OK.

Latarniarnia wygląda na krainę przyjemną – wręcz ucieleśnienie komunizmu; wszystko za darmo, każdemu według potrzeb… Mocno się różni od starszej siostry.

Nie bardzo rozumiem, co twórca chciał osiągnąć, ładując tam swoich znajomych, nawet takich z przedszkola (uch, ja nie potrafiłabym podać żadnego nazwiska z tego okresu).

Czy ci ludzie znikali z normalnego świata żywych? Bo jeśli tak, i policja ich poszukiwała, to powinna się zorientować, że wszyscy znali Janka. A gdyby policja ich szukała, to komisja nie mogłaby udawać, że wszystko jest zgodne z normami etycznymi.

Babska logika rządzi!

Witaj, Bruce,

Fabuła spina się w zgrabną całość i czyta gładko, choć miłośnika typowego fantasy aż tak nie uwodzi.laugh

Bardzo dobry opis początkowy – angażuje wszystkie zmysły.

Na przyszłość zwróć uwagę, by bardziej pokazywać reguły rządzące kreowaną rzeczywistością (wiem, że to niełatwe!). Ekspozycja typu "as you know, Bob" momentami jest nieco męcząca.

Na plus: Język i odwołanie do cylindrów dla stałych bywalców.

Ogólnie solidny kawałek fantastyki i, jak zwykle, brawa za wydajność w tworzeniu nowych tekstów.

Serdecznie pozdrawiam!

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Witaj, Finklo. :) Rzeczywiście, kolejny raz rozgryzasz mnie bezbłędnie. :) Początkowo nie chciałam nawiązywać do Cylindrolandii, potem samo tak wyszło. :) 

Rzeczywiście, ten syndrom Krainy Kapelusza gdzieś we mnie siedzi i męczy, nakazując co trochę pisać podobne opowieści. :)

Pewnie służby wyprowadzono w pole, podobnie jak profesor Tykwa uczynił w przypadku zaginionych w Cylindrolandii. :) W dodatku tak do końca nie wiadomo, czy oni faktyczni zaginęli. :) 

Jan wskazywał znane mu osoby, nadając im imiona, związane ze wspólnymi spotkaniami. Przypuszczalnie chciał sprawdzić, czy dojdą do powiązań z nim i latarniami oraz wypadkiem rodziców, czy też będą biernie mieszkać w nowej krainie przez całe lata. :) Porównanie do komunizmu bardzo trafne. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Witam, Piotrze_jbk, dziękuję za miłe słowa oraz radę, muszę pracować ciągle nad pewnymi niedociągnięciami w tekstach, wiem. :) 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bruce, muszę od razu powiedzieć, że wszelkie sprawy dotyczące algorytmów i sztucznej inteligencji są dla mnie wiedzą tajemną. Innymi słowy – nie rozumiem jej. Jednakowoż opowiadanie czytało się całkiem nieźle.

 

z odległych, owalnych okienek, umiejscowionych tuż przy sufitach… → …z odległych, owalnych okienek, umiejscowionych tuż przy suficie

W pomieszczeniu z reguły jest sufit i nie spotkałam się z przypadkiem, by sufitów było więcej.

 

– Znakomicie! Skojarzyłaś podstawowe reguły, rządzące naszym światem! – ucieszyła się kasztanowłosa kobieta. → A może zwyczajnie: – Znakomicie! Skojarzyłaś podstawowe reguły, rządzące naszym światem! – ucieszyła się Malena.

 

wskazane w specjalnej księdze . → Zbędna spacja przed kropką.

 

nadal będąc przekonaną, że to dziwaczny, surrealistyczny sen. → …nadal będąc przekonana, że to dziwaczny, surrealistyczny sen.

 

o plażach czy przytulonych do nich, rozleglejszych akwenach wodnych nie wspominając. → Masło maślane akwen to obszar wodny.

Wystarczy: …o plażach, czy przytulonych do nich rozleglejszych akwenach nie wspominając.

 

ale nagle coś porwało do góry i poleciałam, niczym piórko. → Chyba miało być: …ale nagle coś porwało mnie do góry i poleciałam, niczym piórko.

 

Kasztanowłosa kobieta powoli podeszła do niej z fiolką. → A może: Malena powoli podeszła do niej z fiolką.

 

– Jasiek? Nie wierzę…– przerwałam jej. → Brak spacji po wielokropku.

 

– Podczas trąby powietrznej, jaka przechodziła przez miasto… → – Podczas trąby powietrznej, która przechodziła przez miasto

 

Polonista był nazwany tu Cyprianem, historyczka – Jadwigą, anglistka – Wiktorią, katecheta – Piotrem, a Geograf – Ferdynandem. → Dlaczego wielka litera?

 

Dla niego przygotowanym imieniem był Ciołek. → Przygotowane było imię, które jest rodzaju nijakiego, więc: Dla niego przygotowanym imieniem było Ciołek.

 

To w zasadzie jeszcze dziedzina nauki nie do końca zbadana i w sposób konkretny dowiedziona. → A może: To w zasadzie jeszcze dziedzina nauki nie do końca zbadana i nie dowiedziona w sposób konkretny.

 

– Zapytam wprost, dobrze? – zaczęła poważnym tonem Malena.

– Czy wedle pana teorii można stworzyć algorytm, który w określonym, zaplanowanym czasie, przeniesie z ustalonego miejsca wyznaczone osoby do świata, wykreowanego w umyśle twórcy? → To wypowiedź jednej osoby, więc winno być:

– Zapytam wprost, dobrze? – zaczęła poważnym tonem Malena. – Czy wedle pana teorii można stworzyć algorytm, który w określonym, zaplanowanym czasie, przeniesie z ustalonego miejsca wyznaczone osoby do świata, wykreowanego w umyśle twórcy?

 

miał stać się podstawą pracy doktoranckiej pana Skawińskiego. → Raczej: miał stać się podstawą pracy doktorskiej pana Skawińskiego.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/doktorancki-czy-doktorski;8867.html

 

– Sku…Nie, to nie to…Sko…Wiem! → – Sku… Nie, to nie to… Sko… Wiem!

 

z tymi samymi, uwiezionymi w nim mieszkańcami… → Literówka.

 

Uśmiechy zadowolenia powoli schodziły z ich twarzy… → Nie umiem zobaczyć chodzących uśmiechów.

Proponuję: Uśmiechy zadowolenia powoli znikały z ich twarzy

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo mi miło, Regulatorzy, dziękuję serdecznie, wszystko poprawiam jak najprędzej, pozdrawiam Cię serdecznie. heart

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Bruce. Miło mi, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

smiley

Pecunia non olet

Przeczytane. Miłe, szybko się czytało, plastyczne opisy na plus. Lubię absurdy. Mam tylko wątpliwość co do jednego zdania. Podkreślam, że słabo u mnie z wynajdywaniem błędów. To zdanie po prostu wydaje mi się dziwne. Jeśli się mylę, z góry przepraszam. Daje klika.

 

Niczego nie jedliśmy ani nie pili, a jedynie zażywali substytuty…

Witaj Bruce, 

Czy snopem światła można wędrować tylko do góry? No nie wiem, Jaś Fasola ewidentnie spadał na bruk :D

Bardzo ciekawy pomysł i dobrze opowiedziana historia. Zazwyczaj trochę kręcę nosem, na łączenie fizyki z metafizyką i magią, ale zrobiłaś to tak lekko i z gracją, że łyknąłem to jak gęś kluski :). Gratuluję. 

Zauważyłem tylko jedną literówkę: “ Profesor Ligęza jego jedyny oderwał się od tej grupy,”.

No i czy w cylindrze da się wsiąść za kierownicę ? Można – w kabriolecie :)

Jednego nie rozumiem – czułem mocne zażenowanie czytając twój ostatni tekst, ten o koniu trojańskim, tak bardzo był bezsensowny, myślałem, że taki poziom prezentujesz, a tutaj dupę mi troszkę urwało po pierwszym akapicie. Oczy mi się już kleją, więc doczytam sobie jutro, ale che mi się doczytać jak cholera. Skąd ta różnica w jakości – ty mi powiedz.

 

Ogólnie świetnie to się zaczyna, ten ocierający się o absurd, a jednocześnie wionący pozytywnością dialog przypomina mi Małego Księcia. Wchodzi we mnie jak w masło.

To zdanie:

Nie pamiętasz tego wprawdzie, bo trwało znikomy ułamek sekundy, ale trafiłaś poprzez snop światła, żarówkę i słup oraz podłoże do podziemnego świata,

Master level. Tylko te nazwy mi nie brzmią, bo latarniarnia kojarzy się jakoś tak pejoratywnie, zupełnie nie konweniuje z tym pozytywnym vibe dialogu, który odczułem. Z kolei latarnicy zbyt prozaicznie.

proponowałbym świat Latarnix; Latarmonium; Latrnika; Latarniowo; Latarniezno itd, żeby semiotyka się zgadzała

a ludzie latarcwele – sorry, musiałem; nie chce też narzucać niczego, bo rozwiązań jest sporo, ale zaznaczam, że użyte zgrzyta mi w zębach.

 

Interpunkcję masz ciekawą, ja preferuję mniej przecinków, ale tutaj się uczę, że bardzo dobrze to siada, jak:

Nigdzie nie było, tak charakterystycznych dla świata zewnętrznego, krajobrazów,

W życiu nie wydzieliłbym przecinkami, bo w sumie zdanie tego nie wymaga, ale tutaj, szczególnie że później jest wymienianka, intuicyjnie to pasuje. Nie wiem, czy to nie błąd interpunkcyjny, ostatecznie jednak autor decyduje, czy zrobić w tekście takie “wytchnienie”. Tutaj pasuje jak ulał wódki z gwinta.

 

Jakbym coś miał jeszcze do powiedzenia, dopiszę, ale nie spodziewam się zaskoczeń. Świetny kawałek rozpoznaje się po kilku zaledwie nutkach.

 

A tak zerknąłem na jeden komentarz “eksperta” i prawie mi kiszka pierdząca pękła

 

Uśmiechy zadowolenia powoli schodziły z ich twarzy… → Nie umiem zobaczyć chodzących uśmiechów.

 

No jakiś żart chyba. Nie powinienem komentować komentarza, ale kolego czy koleżanko, jak nie widzisz, to se oczy lepiej przetrzyj, bo jeszcze ci wyskoczą z orbit, choć tego też pewnie nie umiesz zobaczyć. Robisz tylko niepotrzebny mętlik autorowi, mam nadzieję, że tu odpornemu, a to jest przecież takie pierdolenie, że chyba jesteś królikiem.

 

Mam nadzieję, że nikt tu takich “porad” literackich nie bierze poważnie.

Pomyślałem naiwnie, że przeczytam sobie jeszcze jakieś małe opowiadanie przed snem – i wygląda na to, że pomimo starań o śnie tym razem nie ma mowy… Podobnie jak Finkla od razu pomyślałem o Cylindrolandii. Od razu zaznaczę, że ten tekst nie ujął mnie aż tak. Dostatecznie jednak (jak widać), bym potrzebował zaraz podzielić się wrażeniami.

Pierwsza połowa opowiadania wydaje mi się zdecydowanie lepsza. Wrzucasz bohaterkę w środek wydarzeń, w biegu kreujesz nowy świat i pokazujesz jego wnętrze z nadzwyczajną lekkością. Widzimy interakcje postaci umieszczonych w środowisku, którego nie rozumieją, jak w kalejdoskopie pokazujesz szereg możliwych reakcji, niedowierzanie, ciekawość, akceptację, frustrację, gniew. Potem zaczynamy rozumieć, że za tym wszystkim stoi jakaś myśl przewodnia, wspólnym mianownikiem są losy chłopca, młodego geniusza, którego spotkało nieszczęście, nie radził sobie z relacjami społecznymi, atakował innych i chyba sam także był prześladowany. Wydawało mi się, że zmierza to do wspaniałej opowieści o odnajdowaniu się w nowych sytuacjach oraz o tym, w jaki sposób akceptować odmienność i pomagać osobom, które właśnie odnajdować się nie umieją, panicznie boją się nowości, mają nietypowe potrzeby – aby nie czuły się krzywdzone i same nie chciały krzywdzić innych. Ubocznie znalazłoby się też miejsce na kwestię tego, czy aby wszyscy chcą opuścić baśniowy świat, który spełnia potrzeby i nie nakłada zobowiązań.

Obawiam się jednak, że końcówka tekstu tego wcale nie zawiera, za to jest przeładowana ekspozycyjnym dialogiem o zasadach rządzących tym wykreowanym światem. W pewnym momencie zacząłem prześlizgiwać się po wyjaśnieniach. Nie mówię rzecz jasna, że nie powinno tam być żadnych reguł, ale warto byłoby przekazać je krócej, bardziej naturalnie wpleść w tok fabuły, nie obarczać taką “naukowością”. Ponieważ wszystko to jest wyraźnie rozbieżne z zasadami naszego świata, starałbym się pokazać, że naukowcom w rozpracowaniu sytuacji nie pomaga specjalistyczna wiedza w określonych dziedzinach, lecz przede wszystkim rygoryzm myślenia. Wskażę jeszcze kwestie, które wydawały mi się logicznie zgrzytać w pierwszej części:

Mieszkańcy nie zakładali rodzin, nie uczyli się ani nie pracowali, a jedynym ich zajęciem było przygotowywanie nowych kwater dla przybywających nieustannie z prawdziwego świata ludzi i późniejsze oprowadzanie ich po tym świecie.

(…)

Po wielu miesiącach udało mi się przypadkowo spotkać znowu z Maleną. Biegła właśnie podenerwowana do nowych mieszkańców. Pragnąc porozmawiać i wypytać ją o wiele szczegółów, nie miałam wyjścia i zaoferowałam pomoc.

Jeżeli zajęciem mieszkańców ma być oprowadzanie nowych, to dlaczego bohaterka przez wiele miesięcy jest pozostawiona sama sobie i niczym się nie zajmuje? Wydaje mi się, że miałoby to więcej sensu, gdyby napisać o kilku dniach.

– To prawda. Nasi naukowcy podejrzewają, że pochodzi z zewnątrz, spoza granic państwa.

(…)

– Wszystko zaczyna się powoli układać w całość. Jasiek nienawidzi latarń.

To jest dość dziwne: naukowcy nie do końca radzą sobie z wytłumaczeniem świata, w którym przebywają, a Gerdzie i Malenie wystarczy chwila rozmowy. Po namyśle potrafię to sobie wyjaśnić – że tamci byli przypadkowymi ofiarami, które w niewłaściwej chwili stanęły pod snopem latarni, a one znały Janka i zostały tam w jakiś sposób umyślnie zwabione, więc mogły wyjaśnić sprawę. Mam jednak wrażenie, że jest to mocno nieoczywiste i warto byłoby to dokładniej pokazać.

 

Gdzieś w tekście pojawiło się wyjaśnienie, że Malena to po prostu zniekształcenie Marleny, niemniej zastanawiałem się (również ze względu na mnogość baśniowych motywów), czy nie miała przypadkiem być też nawiązaniem do baśni braci Grimm i czerpiącego z niej dramatu Maeterlincka. Co do imion i nazwisk, z ciekawości sprawdziłem też, czy aby herbem Ligęzów nie był Ciołek – ale nie, choć poniekąd blisko, bo Półkozic.

Jakość językowa utworu ogółem niezła, chociaż tu i ówdzie potykałem się na różnych drobiazgach. Wyłowię tylko przykładowo:

Uznałam, że najwidoczniej nadal śnię, i to niezwykle oryginalny sen.

Tego rodzaju wyraźne dopowiedzenia zaleca się oddzielać przecinkiem.

nadal będąc przekonana, że to dziwaczny, surrealistyczny sen.

Nadmiarowe, samo “przekonana” zupełnie wystarczy (ewentualnie “pozostając w przekonaniu”).

nabyć za darmo

“Nabyć” jednak implikuje zakup (oprócz zastosowań abstrakcyjnych – nabyć wolności, wprawy, doświadczenia), więc tu lepiej “otrzymać”.

Przyznaję, że to niezwykle zdolny, młody człowiek, lecz zamiast skupić się na nauce i egzaminach, cały czas poświęcał jakiemuś eksperymentowi, rzekomo nawiązującemu do moich wykładów. I często okazywał publicznie, że ma mi za złe, iż nie zaznajamiam go ze szczegółami.

To jest mocno niejasne – to przecież młody człowiek przeprowadza jakiś tajemniczy eksperyment i ewentualnie mógłby nie zaznajamiać profesora z jego szczegółami, a nie odwrotnie.

– Wyjaśniał dość pokrętnie, że osoby, błędnie uznawane za zaginione, w rzeczywistości przebywają w zakładach zamkniętych

Frazy “błędnie uznawane za zaginione” nie należy wydzielać przecinkami, bo jest niezbędna do wskazania osób, o których mowa w tym zdaniu.

 

Ogólne wrażenia – naprawdę pomysłowy i dość udany tekst, dziękuję, że się podzieliłaś, z prawdziwą przyjemnością dobijam do Biblioteki!

 

Teraz jeszcze w odniesieniu do komentarzy…

Astrid / Leclercu:

Tak na marginesie, miałbym pewne wątpliwości co do kompetencji profesora twierdzącego że najczęściej spotykanym kształtem jest sześciokąt. Przypomniał mi się wykład z geometrii wykreślnej, gdzie prowadząca twierdziła, że w naturze kwadraty, sześciany i w ogóle wszelkie kanciaste wielokąty nie występują.

W idealnej formie platońskiej nie występują, ale w przybliżeniu owszem, na przykład takie plastry pszczele…

 

Zeppelinie:

Interpunkcję masz ciekawą, ja preferuję mniej przecinków, ale tutaj się uczę, że bardzo dobrze to siada, jak:

Nigdzie nie było, tak charakterystycznych dla świata zewnętrznego, krajobrazów,

W życiu nie wydzieliłbym przecinkami, bo w sumie zdanie tego nie wymaga, ale tutaj, szczególnie że później jest wymienianka, intuicyjnie to pasuje. Nie wiem, czy to nie błąd interpunkcyjny, ostatecznie jednak autor decyduje, czy zrobić w tekście takie “wytchnienie”.

Kiedy gdzieś jest rzeczywiście błąd interpunkcyjny, to zawsze warto wskazać, ale to akurat jest poprawne i istotnie zmienia znaczenie zdania. Wydzielenie “tak charakterystycznych dla świata zewnętrznego” jako wtrącenia oznacza, że treść główna brzmi “nigdzie nie było krajobrazów”, co odpowiada dalszemu opisowi latarnianej krainy jako schematycznego podziemnego budynku. Bez tych przecinków zdanie znaczyłoby po prostu, że nigdzie nie było takich krajobrazów, jakie są charakterystyczne dla świata zewnętrznego.

Nie powinienem komentować komentarza

Odnoszenie się do cudzych komentarzy jest tu jak najbardziej dopuszczalne i nawet pożądane, byle uprzejmie i merytorycznie…

kolego czy koleżanko, jak nie widzisz, to se oczy lepiej przetrzyj

Poważnie? Toć pod nickiem Regulatorzy masz jak wół napisane “kobieta”. I komu polecasz przecierać oczy?

prawie mi kiszka pierdząca pękła (…) to jest przecież takie pierdolenie, że chyba jesteś królikiem. Mam nadzieję, że nikt tu takich “porad” literackich nie bierze poważnie.

Moim skromnym zdaniem się mylisz. Nie mówię, że “schodzące uśmiechy” byłyby rażącym błędem w mowie potocznej, ale uśmiech, który znika, spływa, spełza – to dużo trafniejsze kolokacje, właściwsze dla literatury pięknej. Porady Regulatorki są nader cenne między innymi dlatego, że ma ona wyjątkową zdolność wyczuwania takich chybionych zestawień wyrazów.

Choćby zresztą wśród szeregu trafnych uwag znalazła się jedna błędna, warto oczywiście o tym napisać, ale nie upoważnia to nikogo do podobnych odzywek. Rozumiesz, staramy się na naszym forum utrzymywać atmosferę przyjaznej współpracy i tym podobne. Odgaduję, że z Twojej strony to pewna dezynwoltura, rodzaj przyjętej pozy, więc ten jeden raz powiem jak do przedwojennego posła: – Panie, pohamuj się.

Kochani, bardzo Wam dziękuję; na razie czas goni, ale odpowiem później. heart

Pecunia non olet

Jeśli pozwolicie odpowiem po kolei. :)

Czeke, cieszę się bardzo i dziękuję. Jasia Fasolę uwielbiam i rzeczywiście ta latarnia oraz upadek pod nią może się tu kojarzyć. :) Tym milej dla mnie, bo to porównanie bardzo mnie nobilituje, na co w sumie nie zasłużyłam. :) Wyraz poprawiłam, dziękuję; opko skracałam tyle razy, że to pozostałość po innym zdaniu, lecz nie dałam zastępczego słowa w nowym. :)

Wspomnianego przez Ciebie połączenia obawiałam się i długo je próbowałam uczynić “bardziej zjadliwym/czytelnym”. :) 

Po Cylindrolandii można było, a jakże, lecz to “kraina katorgi, bólu, cierpienia i tortur”. :) Tam pewnie samochodem jeździłby tylko jej twórca. :)

Pozdrawiam Cię serdecznie. heart

Pecunia non olet

Zeppelinie, bardzo długi komentarz, dziękuję, aczkolwiek upraszam w przyszłości o pominięcie wulgaryzmów (ewentualne uprzedzenie o nich), bo tych nie trawię. :)

 

Jednego nie rozumiem – czułem mocne zażenowanie czytając twój ostatni tekst, ten o koniu trojańskim, tak bardzo był bezsensowny, myślałem, że taki poziom prezentujesz, a tutaj dupę mi troszkę urwało po pierwszym akapicie. Oczy mi się już kleją, więc doczytam sobie jutro, ale che mi się doczytać jak cholera. Skąd ta różnica w jakości – ty mi powiedz.

 

Cóż, po prostu ciągle próbuję swoich sił na różnych płaszczyznach i z różnymi gatunkami/rodzajami opek. :) Żadna tajemnica. :) Za komplement w postaci „urwania tylnej części ciała” dziękuję, szczególnie, że nastąpiło to już po pierwszym akapicie. Strach pomyśleć, co urwie po drugim. :) A o kolejnych to nawet nie myślę… :)

 

Ogólnie świetnie to się zaczyna, ten ocierający się o absurd, a jednocześnie wionący pozytywnością dialog przypomina mi Małego Księcia. Wchodzi we mnie jak w masło.

 

Poczytuję to jako wielki komplement i za niego podwójne dzięki, ponieważ książkę tę od zawsze uwielbiam i znam na pamięć. :)

 

Master level. Tylko te nazwy mi nie brzmią, bo latarniarnia kojarzy się jakoś tak pejoratywnie, zupełnie nie konweniuje z tym pozytywnym vibe dialogu, który odczułem. Z kolei latarnicy zbyt prozaicznie.

proponowałbym świat Latarnix; Latarmonium; Latrnika; Latarniowo; Latarniezno itd, żeby semiotyka się zgadzała

a ludzie latarcwele – sorry, musiałem; nie chce też narzucać niczego, bo rozwiązań jest sporo, ale zaznaczam, że użyte zgrzyta mi w zębach.

 

Dziękuję za opinie oraz propozycje. Nazwy są przemyślane, wielokrotnie poprawiane, nawiązują (luźno, ale jednak) do mojego dawnego opowiadania, mają zawierać w sobie pierwiastek strachu, grozy, niepokoju. To jak najbardziej celowe. :)

 

Interpunkcję masz ciekawą, ja preferuję mniej przecinków, ale tutaj się uczę, że bardzo dobrze to siada, jak:

Nigdzie nie było, tak charakterystycznych dla świata zewnętrznego, krajobrazów,

W życiu nie wydzieliłbym przecinkami, bo w sumie zdanie tego nie wymaga, ale tutaj, szczególnie że później jest wymienianka, intuicyjnie to pasuje. Nie wiem, czy to nie błąd interpunkcyjny, ostatecznie jednak autor decyduje, czy zrobić w tekście takie “wytchnienie”. Tutaj pasuje jak ulał wódki z gwinta.

 

 

Ja mam z kolei odwrotnie – manię stawiania przecinków zawsze i wszędzie. :) Robię to intuicyjnie. Natomiast porównania nie bardzo kumam, bo się nie znam. :) Domyślam się, o co chodzi. :)

Żaden ze mnie ekspert jeśli chodzi o pisownię, w tym przecinki, lecz odwiedziło moje skromne opko tak wielu Ekspertów, że ufam Im bezgranicznie. heart

 

Jakbym coś miał jeszcze do powiedzenia, dopiszę, ale nie spodziewam się zaskoczeń. Świetny kawałek rozpoznaje się po kilku zaledwie nutkach.

 

Bardzo dziękuję, aczkolwiek to tylko skromna próba podzielenia się z Wami moim skromnym pomysłem na pewien tekst. :)

 

No i przechodzimy do poważniejszej części komentarza:

 

A tak zerknąłem na jeden komentarz “eksperta” i prawie mi kiszka pierdząca pękła

Uśmiechy zadowolenia powoli schodziły z ich twarzy… → Nie umiem zobaczyć chodzących uśmiechów.

No jakiś żart chyba. Nie powinienem komentować komentarza, ale kolego czy koleżanko, jak nie widzisz, to se oczy lepiej przetrzyj, bo jeszcze ci wyskoczą z orbit, choć tego też pewnie nie umiesz zobaczyć. Robisz tylko niepotrzebny mętlik autorowi, mam nadzieję, że tu odpornemu, a to jest przecież takie pierdolenie, że chyba jesteś królikiem.

Mam nadzieję, że nikt tu takich “porad” literackich nie bierze poważnie.

 

Przykro mi, że mało Ci coś nie pękło, szczególnie że było – jak sam to ująłeś – „pierdzące” (nie wiem, czemu, ale z miejsca przy tym stwierdzeniu miałam skojarzenie z odcinkiem „13 posterunku”…).

Komentarze często są u nas komentowane, można się z nimi nie zgodzić, lecz na pewno nie w takiej formie. Wspomniana przez Ciebie Ekspertka jest przeze mnie i całe Forum darzona należnym Jej szacunkiem, ma ogromną wiedzę i ja od początku mojego pobytu tutaj z pokorą stosuję się do każdej opinii oraz porady, jaką wyrazi/zamieści. Traktujemy się tu wszyscy fair, z szacunkiem i kulturą. Nie zgadzasz się, ok, przyjmuję to do wiadomości, ja napisałam tak, pojawiła się rada Osoby tysiąckroć mądrzejszej ode mnie, aby zapis ten zmienić i ja po przemyśleniu zmieniłam. :) Zawsze uważam, że – nie umiejąc samemu pisać poprawnie oraz bezbłędnie (a ja taka właśnie jestem) – należy pilnie słuchać tego, kto wie więcej i chce się tą wiedzą dzielić ze mną, poświęcając na to swój czas oraz uwagę. :) Dlatego raz jeszcze dziękuję w tym miejscu wszystkim Komentującym, a zwłaszcza – zawsze bezbłędnej Regulatorzy.heart

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Ślimaku Zagłady, doceniam poświęcenie i baaardzo dziękuję za opinię. :) Przykro mi, że będziesz zmęczony.sad

Wydawało mi się, że zmierza to do wspaniałej opowieści o odnajdowaniu się w nowych sytuacjach oraz o tym, w jaki sposób akceptować odmienność i pomagać osobom, które właśnie odnajdować się nie umieją, panicznie boją się nowości, mają nietypowe potrzeby – aby nie czuły się krzywdzone i same nie chciały krzywdzić innych. Ubocznie znalazłoby się też miejsce na kwestię tego, czy aby wszyscy chcą opuścić baśniowy świat, który spełnia potrzeby i nie nakłada zobowiązań.

Obawiam się jednak, że końcówka tekstu tego wcale nie zawiera, za to jest przeładowana ekspozycyjnym dialogiem o zasadach rządzących tym wykreowanym światem.

 

Pierwotnym zamiarem było stworzenie opowieści, wzorującej się na horrorze „Cube”, który przed laty zrobił na mnie oszałamiające wrażenie. Tam nikt niczego nie był pewien, powód zamknięcia bohaterów w tytułowej bryle pozostawał niejasny, zagadek było więcej niż samej fabuły. :) Byli zmuszeni mordować się, aby przeżyć. Pamiętając o wspomnianym, genialnym wzorcu, chciałam „złagodzić” nieco wykreowany przeze mnie w tym opowiadaniu świat i pewne rzeczy dopowiedzieć, wyjaśnić, bo spodziewałam się mnóstwa pytań oraz wskazówek, że opowiadanie jest niezrozumiałe (bo to właśnie często zarzucano scenariuszowi „Cube”). Ja lubię takie zagadki, niedopowiedzenia, tajemnice, pozostawienie zaskoczonego i zdumionego widza/czytelnika z otwartymi szeroko oczami, lecz nie każdemu taka forma „podchodzi”. Oczywiście pewne znaki zapytania pozostawiłam, aby taki klimat/idea takiego założenia pozostała. Powiązania z „Cylndrolandią” pojawiły się dużo później, wielokrotnie przeze mnie odrzucane. :) Latarniarnia bynajmniej nie jest sielską krainą. Mieszkańcy czują niepokój i nie wiedzą, skąd się w niej wzięli oraz – po co tu są. Rozumieją nierealność stanu, w jakim się znajdują, dziwaczne reguły, dziwaczne widoki, zbyt wiele niepewności itp. Twórca jest złym człowiekiem. Wzoruje się na twórcy Cylindrolandii, korzysta potajemnie z jego magii. W moim odczuciu wspomnienie o „krainie kapelusza” wyraźnie podkreśliło bliżej niesprecyzowane/zakamuflowane zło, czyhające w Latarniarni. Ona jest jeszcze bardziej podstępna, bo opiera się na pojęciu idei, odbić, fałszywych obrazów. :)

 

Jeżeli zajęciem mieszkańców ma być oprowadzanie nowych, to dlaczego bohaterka przez wiele miesięcy jest pozostawiona sama sobie i niczym się nie zajmuje? Wydaje mi się, że miałoby to więcej sensu, gdyby napisać o kilku dniach.

 

Uznałam, że ona, jako nowa, nie oprowadzi innych, natomiast sama zaczęła zwiedzać i poznawać krainę.

 

To jest dość dziwne: naukowcy nie do końca radzą sobie z wytłumaczeniem świata, w którym przebywają, a Gerdzie i Malenie wystarczy chwila rozmowy. Po namyśle potrafię to sobie wyjaśnić – że tamci byli przypadkowymi ofiarami, które w niewłaściwej chwili stanęły pod snopem latarni, a one znały Janka i zostały tam w jakiś sposób umyślnie zwabione, więc mogły wyjaśnić sprawę. Mam jednak wrażenie, że jest to mocno nieoczywiste i warto byłoby to dokładniej pokazać.

 

Tylko one dwie znały go wystarczająco dobrze, poza tym wpadły na trop i zaczęły pierwsze rozwiązywać zagadkę. :)

 

Gdzieś w tekście pojawiło się wyjaśnienie, że Malena to po prostu zniekształcenie Marleny, niemniej zastanawiałem się (również ze względu na mnogość baśniowych motywów), czy nie miała przypadkiem być też nawiązaniem do baśni braci Grimm i czerpiącego z niej dramatu Maeterlincka. Co do imion i nazwisk, z ciekawości sprawdziłem też, czy aby herbem Ligęzów nie był Ciołek – ale nie, choć poniekąd blisko, bo Półkozic.

 

Ciołek to oczywiście nade wszystko Poniatowski, natomiast ślad nawiązania celowy. :)

Marlena występuje w „Cylindroladii”. Jest tam małą dziewczynką. Innych powiązań nie ma. Imię wybrałam całkiem przypadkowo, podobnie jak pozostałe, zresztą wielokrotnie zmieniane. :)

 

To jest mocno niejasne – to przecież młody człowiek przeprowadza jakiś tajemniczy eksperyment i ewentualnie mógłby nie zaznajamiać profesora z jego szczegółami, a nie odwrotnie.

 

Zarówno Ligęza, jak i Skawiński próbowali rozwijać swoje badania naukowe. Młody mężczyzna liczył na ujawnienie wyników/efektów pracy przez nauczyciela. :) Ten nie wyrażał zgody, skupiając się jedynie na obowiązkowych wykładach.

 

Ogólne wrażenia – naprawdę pomysłowy i dość udany tekst, dziękuję, że się podzieliłaś, z prawdziwą przyjemnością dobijam do Biblioteki!

 

Bardzo dziękuję; starałam się poprawić wszystkie wskazane błędy. :)

Pozdrawiam Cię serdecznie. heart

W odniesieniu do komentarzy – popieram całkowicie! yes

 

Pecunia non olet

Jeżeli zajęciem mieszkańców ma być oprowadzanie nowych, to dlaczego bohaterka przez wiele miesięcy jest pozostawiona sama sobie i niczym się nie zajmuje?

Ślimaku, ja to zrozumiałam tak, że skoro nowi trafiają tylko raz do roku, to między kolejnymi partiami są spore przerwy. Ale fakt, że wtedy oprowadzanie jest pracą bardzo sezonową. ;-)

Babska logika rządzi!

Cóż, po prostu ciągle próbuję swoich sił na różnych płaszczyznach i z różnymi gatunkami/rodzajami opek. :) Żadna tajemnica. :) Za komplement w postaci „urwania tylnej części ciała” dziękuję, szczególnie, że nastąpiło to już po pierwszym akapicie. Strach pomyśleć, co urwie po drugim. :)

 

Wyjaśnienie już sobie odpuszczę, bo musiałbym znów niekonstytucyjnych słów używać. Urwało wszystko, tak to podsumujmy. Przepraszam za moją manierę (wulgaryzm tej najgorszy wyrwał mi się po zauważenia rzeczonego komentarza, inaczej go by tam nie było), nie jest to żadna dezynwoltura, jak sugerował poprzednik, ale po prostu jestem chamem i impertynentem. Pod swoim tekstem nigdy bym się tak nie wykłócał, ale p……dolca dostaję, jak ktoś, szczególnie młodym autorom, na wyrost doszukuje się błędów, gdzie ich nie ma, bo to nie tylko głupie, ale i szkodliwe. To w młodym, niepewnym na tym gruncie literacie może ograniczyć jego kreatywność.

 

Panią Regulatorzy również przepraszam, , ale nic ze swojego komentu nie odszczekuję, uznaję tylko, że nieodpowiednio i krzywdząco się dla niej wyraziłem. Nie obchodziło mnie nic innego niż jej sugestia, która mi mignęła w oczach, nie obchodziło mnie kto to jest, jaki ma nick, wiek czy płeć, więc nawet nie patrzyłem na to, także, panie Ślimaku, oczu przecierać nie muszę. Nie było to ad persona, ale zupełnie ad rem, owszem w sposób chamski i niedopuszczalny, tak już mam, trzeba zignorować. To, jakie kto ma doświadczenie i kim jest, jeśli widzę bzdurę, nie ma dla mnie znaczenia. A to bzdura była kompletna. Sugestia, że zastosowanie synonimu np. spełzł jest bardziej literackie nie zmienia faktu, że uśmiech zszedł nie jest formą, do której należy mieć jakiekolwiek obiekcje. Uciec też może uśmiech z twarzy. Nawet spie… przepraszam. Jeśli komentująca argumentuje, że nie umie zobaczyć chodzących uśmiechów, jak ma zobaczyć, idąc analogiczne, ten literacki spełzający uśmiech? Miło, że się adorujecie, szczególnie, jeśli ktoś tu wkłada więcej pracy niż inni, ale ja się w to bawił nie będę.

 

Ponad to wszystko sugerowałbym jednak nie podchodzić bezkrytycznie do czyichkolwiek uwag, nawet jeśli w większości spraw uznajemy tę osobę za kompetentną. Czy ta pani jest kompetentna, nie mam pojęcia, nie interesuje mnie to, bodziec, który mnie zapalił, do kompetentnych bynajmniej nie należał.

 

Przepraszam też społeczność forum, że musiała poczuć niesmak, czytając to, co piszę, ale niestety inaczej nie potrafię. Postaram się już nie wyzywać nikogo i unikać wulgaryzmów, nawet odnoszenia się do cudzych komentarzy. Potraktujcie to, proszę, jako mój prywatny zespół Tourrete’a. Nie chciałbym też robić niepotrzebnego zamieszania, moim celem w komentarzu jest jedynie wskazanie autorowi, co mi się intuicyjnie jako czytelnikowi podoba, a co nie – niepotrzebnie zaś się zapaliłem jak niewyżyty małolat, pewnie dlatego, że głowę mam pustą jak bęben.

 

A odnośnie tych przecinków, panie Ślimaku, teraz już rozumiem. Od razu zaznaczam, że ja nie jestem żadnym ekspertem, dlatego swoje uwagi na ten temat pisałem w formie “chyba”, a nie, “tak ma być”.

 

Prócz schodzącego uśmiechu. Nie trzeba być ekspertem, żeby zauważyć tę bzdurę.

Finklo, rzeczywiście, to praca sezonowa, choć zależy w dużej mierze od ilości nowych, a także – od ich nastawienia/reakcji. Głowna bohaterka zaakceptowała tę rzeczywistość, bo długo uznawała ją za sen. Klisza reagowała drastycznie, nauczyciele byli załamani. Każdy do adaptacji potrzebował innej ilości czasu. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Zeppelinie, dzięki za komentarz, zaś nade wszystko przeprosiny dla Regulatorzy. :) Co do spraw językowych, ja Jej ufam bezgranicznie. Ot, tak mam i koniec. :) 

To w młodym, niepewnym na tym gruncie literacie może ograniczyć jego kreatywność.

Tu Cię muszę uspokoić podwójnie: jestem dinozaurem i – że sparafrazuję Napoleona z pewnej znakomitej sztuki teatralnej – “wyraz kreatywność nie figuruje w moim słowniku”. :) Jestem o to spokojna, zero spiny, zero walki o jakieś nominacje itp. To bardzo dobra i wygodna postawa, wiem, ale tak lubię. :) A jeśli komuś tekst przypadnie do gustu, tym milej. :) 

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

54 lata – e tam – przestawi się cyferki i będzie 45

 

Kończąc: spojrzałem na komentarze tej pani, która jest tu tak poważana, i muszę przyznać, że faktycznie jest kocurem, jeśli chodzi o korektę. Pech chciał, że akurat zauważyłem to jedno beznadziejne jej zdanie. Chciałem w ramach zadośćuczynienia przeczytać jakiś jej tekst i pozytywnie skomentować, bo z pewnością byłby dobry, ale nie widzę nic, a jeszcze po kliknięciu na nią strona mi się zawiesiła. Czy jest tu coś jej autorstwa, co można przeczytać?

 

Jak się tak dobrze znacie, może wiesz, czy nie wydała jakiejś książki? Wtedy kupię i choć tak wyrównam karmę.

Zeppelinie, skoro masz pytania do konkretnego Portalowicza, najlepiej zadaj je tej właśnie Osobie, ewentualnie do Niej skieruj swój komentarz, może wówczas odpowie.. :) Ja tu jestem nadal nową użytkowniczką, choć latka na Portalu (i nie tylko) lecą. :) U nas nie każdy pisze, są także tylko komentujący. :) 

A co do Twoich spostrzeżeń, istotnie, Regulatorzy jest tutaj bardzo poważaną Osobą i ma ogromną wiedzę. :)

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Zeppelinie, Regulatorzy sama nie pisze, nie ma tu żadnych Jej opowiadań, o książki tym bardziej nie posądzam. Ale czyta mnóstwo, robi wspaniałą robotę na naszym Portalu i to jest składowa ogromnego szacunku, jakim większość społeczności Reg darzy.

A strona się nie zawiesza, tylko bardzo długo zlicza skomentowane teksty. Taki urok matuzalemów z wielkim dorobkiem. ;-)

Babska logika rządzi!

bruce:

doceniam poświęcenie i baaardzo dziękuję za opinię. :) Przykro mi, że będziesz zmęczony.

Dziękuję, to nie było żadne poświęcenie z mojej strony. Włączyło mi się po lekturze tyle różnych myśli i skojarzeń, że rzeczywiście nie mogłem już zasnąć, co oczywiście świadczy jak najlepiej o jakości Twojego opowiadania. Nie ma powodu, żeby Ci było przykro.

Latarniarnia bynajmniej nie jest sielską krainą. Mieszkańcy czują niepokój i nie wiedzą, skąd się w niej wzięli oraz – po co tu są. (…) Ona jest jeszcze bardziej podstępna, bo opiera się na pojęciu idei, odbić, fałszywych obrazów. :)

Możliwe, że nie napisałem o tym dostatecznie wyraźnie w pierwszym komentarzu, ale naturalnie się zgadzam, to również jest widoczny w tekście i istotny aspekt wymyślonego przez Ciebie świata.

Uznałam, że ona, jako nowa, nie oprowadzi innych, natomiast sama zaczęła zwiedzać i poznawać krainę. (…) Tylko one dwie znały go wystarczająco dobrze, poza tym wpadły na trop i zaczęły pierwsze rozwiązywać zagadkę. :) (…) Zarówno Ligęza, jak i Skawiński próbowali rozwijać swoje badania naukowe. Młody mężczyzna liczył na ujawnienie wyników/efektów pracy przez nauczyciela. :) Ten nie wyrażał zgody, skupiając się jedynie na obowiązkowych wykładach.

Tak, można się tych rzeczy domyślić, dopowiedzieć w ten sposób. Starałem się tylko wskazać Ci miejsca, gdzie właśnie potknąłem się w odbiorze Twojej wizji, spójność świata nie wynikała bezpośrednio z tekstu i trzeba było kombinować. Nie mówię, że to jest obiektywne, być może bardziej wprawny czytelnik odebrałby to inaczej, niemniej pomyślałem, że taka informacja zwrotna ma szanse Ci się przydać.

Imię wybrałam całkiem przypadkowo, podobnie jak pozostałe, zresztą wielokrotnie zmieniane. :)

Także zawsze mam trudności z imionami postaci, ale Twoje przejmowanie się i dbałość o ich perfekcyjny dobór to zupełnie inny poziom, bardzo dobrze pamiętam te zmiany z Cylindrolandii.

 

Finklo:

Ślimaku, ja to zrozumiałam tak, że skoro nowi trafiają tylko raz do roku, to między kolejnymi partiami są spore przerwy. Ale fakt, że wtedy oprowadzanie jest pracą bardzo sezonową. ;-)

Masz rację, ta informacja o samych jedynkach jest podana bardzo wyraźnie. Musiała mnie chyba zmylić późniejsza wzmianka o “przybywających nieustannie z prawdziwego świata ludziach”. Inna rzecz, że w takim razie do Latarniarni trafialiby głównie mieszkańcy regionów, w których sztuczne oświetlenie w listopadzie jest potrzebne przez całą dobę (północna Skandynawia?).

 

Zeppelinie:

panie Ślimaku

Zwyczajowo wszyscy tu jesteśmy na “ty”, ja do Ciebie również pisałem na “ty” (wyjąwszy ten jeden literacki zwrot na końcu) i rzecz jasna nie mógłbym oczekiwać, abyś odpowiadał per “pan”. Gdyby jednak Tobie bardziej odpowiadała taka forma, daj znać, postaram się pamiętać na przyszłość.

Przepraszam też społeczność forum, że musiała poczuć niesmak, czytając to, co piszę, ale niestety inaczej nie potrafię. Postaram się już nie wyzywać nikogo i unikać wulgaryzmów, nawet odnoszenia się do cudzych komentarzy. Potraktujcie to, proszę, jako mój prywatny zespół Tourette’a.

Ze swojej strony doceniam przeprosiny! Jeżeli istotnie mierzysz się z problemami utrudniającymi zachowanie etykiety w rozmowach, szczerze współczuję, to musi naprawdę komplikować życie. Mam nadzieję, że dasz sobie z tym radę na naszym forum, bo przecież widzę, że piszesz przemyślane komentarze i możesz tu od siebie sporo wnieść, a społeczność według moich doświadczeń jest zwykle wspierająca.

Pod swoim tekstem nigdy bym się tak nie wykłócał, ale p……dolca dostaję, jak ktoś, szczególnie młodym autorom, na wyrost doszukuje się błędów, gdzie ich nie ma, bo to nie tylko głupie, ale i szkodliwe. To w młodym, niepewnym na tym gruncie literacie może ograniczyć jego kreatywność. (…) A to bzdura była kompletna. Sugestia, że zastosowanie synonimu np. spełzł jest bardziej literackie nie zmienia faktu, że uśmiech zszedł nie jest formą, do której należy mieć jakiekolwiek obiekcje. Uciec też może uśmiech z twarzy.

Przy odpisywaniu na tamten komentarz przejrzałem nie tylko własne zasoby pamięci, ale też Korpus Języka Polskiego PWN. Schodzącego uśmiechu nie znalazłem (oprócz zdań przeczących – “uśmiech nie schodził mu z twarzy” to rzeczywiście dość przyjęty zwrot). A też wydaje mi się, że nie jest to jakaś świeża metafora mówiąca odbiorcy coś oryginalnego o tym uśmiechu, żeby warto było o nią walczyć. Oczywiście możesz się z tym nie zgodzić, możesz wskazać przeoczone przez nas przykłady uznanych autorów używających takiej frazy, możesz nawet argumentować, że na danym etapie rozwoju literackiego zwracanie uwagi na kolokacje szkodzi Twoim zdaniem kreatywności. To wszystko nadaje się do merytorycznej dyskusji.

Czy jest tu coś jej autorstwa, co można przeczytać?

W tym właśnie rzecz, że Portal opiera się na wzajemnej pomocy literackiej, a Regulatorzy sama nie pisze i wspiera rozwój innych nie oczekując nic w zamian, co osobiście bardzo szanuję.

 

Dziękuję za Wasze ciekawe odpowiedzi na mój wpis i serdecznie wszystkich pozdrawiam!

Dzięki, Finklo, za Twoje słowa.kiss

I ja dziękuję, Ślimaku Zagłady. :) Każda rada – zawsze bardzo pomocna i bezcenna. :)

Co do miejsca i oświetlenia, w tekście jest mowa, że było w tym dniu wyjątkowo mgliście przez całą dobę, dlatego tak też świeciły latarnie. :) W listopadzie jest to bardzo prawdopodobne. Bywają także zamiecie i zawieje śnieżne, ograniczające widoczność prawie do zera. :) Dochodzą godziny napraw/sprawdzania przed zimą, kiedy latarnie świecą nawet w jaśniejsze dni non stop. :) Na mojej ulicy to norma. :) 

Pozdrawiam Was serdecznie. heart

Pecunia non olet

Inna rzecz, że w takim razie do Latarniarni trafialiby głównie mieszkańcy regionów, w których sztuczne oświetlenie w listopadzie jest potrzebne przez całą dobę (północna Skandynawia?).

Chyba że algorytm zawiera dodatkowy warunek, że Janek musiał nadać jakąś ksywę tej osobie.

A chyba wszędzie są ciemne miejsca, gdzie sztuczne oświetlenie jest potrzebne za każdym razem, kiedy pojawia się tam człowiek; jaskinie, kopalnie, tunele czy chociażby piwnice.

Babska logika rządzi!

Tak, Finklo, takich miejsc jest wiele. :) A Jan to naukowiec, eksperymentuje zatem ciągle. :) 

Pecunia non olet

Chyba że algorytm zawiera dodatkowy warunek, że Janek musiał nadać jakąś ksywę tej osobie.

A chyba wszędzie są ciemne miejsca, gdzie sztuczne oświetlenie jest potrzebne za każdym razem, kiedy pojawia się tam człowiek; jaskinie, kopalnie, tunele czy chociażby piwnice.

Jasne, to brzmi logicznie. Tak tylko kombinuję, jak te prawidła świata przedstawionego pogodzić, bo jednak to wciąganie człowieka przez snop światła latarni (a nie dowolne źródło sztucznego oświetlenia) było całkiem plastycznie opisane. Niektóre fragmenty tekstu rzeczywiście implikują, że wszyscy Latarniacy znali wcześniej Janka, ale skupiłem się na tym, że dopiero rozmowa Gerdy z Maleną pozwoliła znaleźć wspólny mianownik, przy tym mieszkańców świata byłoby sporo jak na krąg znajomych jednego człowieka, więc pewnie część jednak była obca. To może w ten sposób: ktoś obcy musi znaleźć się w wyjątkowo “latarnianych” warunkach, ale gdy ktoś ma ksywkę, to wystarczy byle jakie sztuczne światło? A może za bardzo kombinuję i chcę zbyt wiele żelaznej logiki od baśniowej historii…

Wiesz, Ślimaku Zagłady, chciałam pozostawić tu pewne pole do wyobrażania sobie przez Czytelnika niedopowiedzianych kwestii. :) Janek wybierał osoby, przenoszone do Latarniarni. Kryteria są znane tylko jemu, niemniej prawdopodobnie miały to być osoby podatne na takie “sterowanie” nimi. Niczym w Cylindrolandii. Ciągle jednak eksperymentował. Nie można przecież wykluczyć, że nie robił tak wcześniej z innymi ludźmi. :) My znamy tylko historię, opowiedzianą przez Gerdę/Kasię. :) Szczegółów obrony pracy także nie znamy, a tam przedstawiał rozmaite dowody. :)

Pozdrawiam serdecznie. ;) 

Pecunia non olet

Bruce, przeczytałem tekst z zainteresowaniem. Jest wciągający. Zajrzałem potem do komentarzy. Też fascynujące. Wiedziałem już, że nie muszę wymyślać uzasadnienia dla klika, bo tekst jest słusznie w Bibliotece, więc pełny luz. :)

laugh Serdeczne dzięki, Koalo75heart

Pecunia non olet

@Zeppelin

 

A tak zerknąłem na jeden komentarz “eksperta” i prawie mi kiszka pierdząca pękła

 

Uśmiechy zadowolenia powoli schodziły z ich twarzy… → Nie umiem zobaczyć chodzących uśmiechów.

 

No jakiś żart chyba. Nie powinienem komentować komentarza, ale kolego czy koleżanko, jak nie widzisz, to se oczy lepiej przetrzyj, bo jeszcze ci wyskoczą z orbit, choć tego też pewnie nie umiesz zobaczyć. Robisz tylko niepotrzebny mętlik autorowi, mam nadzieję, że tu odpornemu, a to jest przecież takie pierdolenie, że chyba jesteś królikiem.

 

Mam nadzieję, że nikt tu takich “porad” literackich nie bierze poważnie.

Po pierwsze primo – nawet jeżeli masz rację (skoro istnieje kolokacja “uśmiech nie schodzi z twarzy”, to może tez istnieć uśmiechu schodzenie z twarzy), to nic nie usprawiedliwia chamskiego, napastliwego tonu z użyciem wulgaryzmów w komentarzu.

 

Po drugie primo – otrzymujesz w związku z tym ostrzeżenie z wyraźnym poleceniem Moderacji, żebyś następnym razem usiadł na palcach i wyraził dezaprobatę dla błędnej sugestii w bardziej cywilizowany sposób, po przemyśleniu formy wypowiedzi przed jej napisaniem.

 

Podstawa:

Rozszerzone “Zasady umieszczania treści na portalu” par 2 pkt 2 i par 3 pkt 7

 

Proszę się dostosować, dziękuję za uwagę. Rozumiem późniejszą wypowiedź, ale takie zachowania ignorowane nie będą.

 

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka