
Bardzo luźne powiązania z jednym z moich tutejszych opowiadań sprzed lat, którego znajomość nie jest absolutnie wymagana. Zapraszam, dziękuję za poświęcony czas i pozdrawiam. :)
Bardzo luźne powiązania z jednym z moich tutejszych opowiadań sprzed lat, którego znajomość nie jest absolutnie wymagana. Zapraszam, dziękuję za poświęcony czas i pozdrawiam. :)
Kiedy się obudziłam, leżałam na jakimś dziwacznym posłaniu. Przypominało mi płatki kwiatów, lecz było od nich dużo większe i trwalsze. Wszędzie unosiła się rozkoszna woń, jakby jednocześnie wszystkie rośliny świata zakwitły o jednej porze. W pomieszczeniu było ciemno, ale z odległych, owalnych okienek, umiejscowionych tuż przy suficie, wpadało nieco delikatnego, różowawego światła.
Uznałam, że najwidoczniej nadal śnię, i to niezwykle oryginalny sen. Usiadłam, rozglądając się dookoła.
– Maleno, na dwójce leży jeszcze jedna! – Dobiegł do mnie kobiecy głos z oddali.
Po kilku minutach drzwi, schowane w ścianie tak, że były wręcz niewidoczne, otwarły się i weszła przez nie korpulentna kobieta o kasztanowych włosach i takich samych, ogromnych oczach.
– Witam. Jak widzę, już się obudziłaś.
– Dzień dobry! – odparłam wesoło.
– Humor dopisuje? – Spojrzała na mnie badawczo.
– Istotnie. Jestem w znakomitym nastroju.
– Nie dziwisz się, dokąd trafiłaś?
– Absolutnie! Sen jest ciekawy, więc z chęcią go chłonę całą sobą – odparłam z uśmiechem.
– A, rozumiem. – Przysiadła na brzegu łóżka i spojrzała na mnie życzliwie. – Sądzisz, że to sen?
– A cóż by innego? Takie pomieszczenia, łóżka, pościel? – Wskazywałam ręką dziwaczne elementy dookoła. – To może być tylko sen! – potwierdziłam z przekonaniem.
– Może i lepiej – westchnęła ciężko. – Już tyle osób musiałam uspokajać, że mnie samej zaczyna brakować energii.
– A to dlaczego? Mieszkańcy są tutaj niespokojni?
– Owszem. Znaleźli się w innej rzeczywistości, w dodatku nigdy już nie wrócą do poprzedniej, więc panika jest całkiem uzasadniona.
– Możesz mi to wyjaśnić?
– Oczywiście, Gerdo.
– Że jak? Nie mam na imię Gerda.
– Tutaj masz.
– Tutaj? Czyli gdzie? – Byłam coraz bardziej zdumiona.
– A może najpierw coś na uspokojenie? – Zręcznym ruchem wydobyła zza siebie tackę z jakimiś fiolkami.
– Czarodziejskie mikstury? – Spojrzałam z zachwytem. – Nigdy we śnie niczego nie jadłam ani nie piłam. Chętnie!
Wychyliłam podaną fiolkę. Zawartość smakowała słodko, owocowo, przyjemnie.
– Mmm… Dobre! Mogę jeszcze?
– Nie, w żadnym wypadku!
– Czemu to ma być na uspokojenie?
– Posłuchaj mnie teraz uważnie, Gerdo.
– A ty, jak masz na imię? – przerwałam jej.
– Jestem Malena.
– Malena? A, to ciebie ktoś wołał za drzwiami. Miałaś iść do jakiejś „nowej”.
Nagle popatrzyłam na nią przytomniej.
– Aha! To do mnie byłaś wzywana! To ja jestem ta nowa!
Momentalnie, najwidoczniej przez działanie podanego środka, poczułam wszechogarniającą słabość, opadłam na łóżko i zaczęłam przypominać sobie ostatnie wydarzenia.
Był mglisty, ponury dzień. 11 listopada wracałam ze sklepu. Stanęłam w świetle latarni, by popatrzeć na telefon. Ujrzałam wyraźnie godzinę: jedenasta jedenaście. A potem obudziłam się tutaj. Niczego więcej nie pamiętałam.
Spojrzałam pytająco na Malenę.
– Jesteś teraz w nowym świecie. Do tamtego, który dotąd znałaś, nigdy już nie wrócisz.
– Jak to?
– Pamiętasz zegar i godzinę oraz datę?
– Tak. Jedenastego listopada o jedenastej jedenaście. – Popatrzyłam zdumiona. – Same jedynki.
– No właśnie, zaczynasz kojarzyć fakty. W tym dniu było wyjątkowo mgliście i ciemno, więc uliczne latarnie świeciły całą dobę. Znalazłaś się w blasku jednej z nich. I, jak to dzieje się z każdym tutejszym przybyszem, zostałaś wciągnięta do góry. Nie pamiętasz tego wprawdzie, bo trwało znikomy ułamek sekundy, ale trafiłaś poprzez snop światła, żarówkę i słup oraz podłoże do podziemnego świata, zwanego Latarniarnią. Jego mieszkańcy, z racji nietypowej formy przemieszczenia się, są Latarniakami.
– Dziwne. Nie bardzo chce mi się w to wierzyć.
– Dlaczego?
– Ciało człowieka może tak po prostu przelecieć przez części latarni?
– Zmienia się wówczas tak, że może.
– Hm. Nie pasuje mi jeszcze coś innego. Zgodnie z tym, co mówisz, powinny tu znajdować się całe miliony ludzi!
– Niekoniecznie. Jak sama pamiętasz, stanęłaś w świetle latarni dokładnie o jedenastej jedenaście jedenastego listopada. Te warunki muszą być spełnione równocześnie. W dacie i godzinie są same jedynki.
– I wszyscy wtedy trafiają tutaj?
– Tak.
– Tylko z jedenastego listopada z jedenastej jedenaście?
– Znakomicie! Skojarzyłaś podstawowe reguły, rządzące naszym światem! – ucieszyła się Malena.
– To bardzo oryginalne i pomysłowe, naprawdę. A dlaczego powiedziałaś, że nie można stąd odejść? Ziemia i mój poprzedni świat już nie istnieją?
– Oczywiście, że istnieją. Lecz droga jest tylko w tę stronę, w drugą jej nie ma.
– A właściwie co to za miejsce?
– Latarniarnia.
– I tu też są latarnie?
– Nie, nie ma. Nie są potrzebne.
– Nigdy nie zapada tu zmrok?
– Nie. Aby zapadał, potrzebne są warunki. Tu nie ma słońca, gwiazd, planet, księżyca ani nieba.
– A ten zapach… Jakby woń wszystkich kwiatów równocześnie. Bardzo intensywny.
– To prawda. Nasi naukowcy podejrzewają, że pochodzi z zewnątrz, spoza granic państwa.
– Spoza granic? Czyli, skąd konkretnie?
– Tego nie wiemy, nikt z Latarniarni nigdy nie wyszedł poza nią.
– Co takiego? Nie korci was ciekawość?
– Nie w tym rzecz. Sama możesz się wkrótce przekonać, Gerdo.
– No właśnie. A skąd wzięło się moje dziwne, tutejsze imię? Ono jest chyba germańskie, czy tak?
– Imiona nowo przybyłych mamy wskazane w specjalnej księdze. Nadajemy je po kolei każdemu, kto tutaj zawita.
– Każdemu bez wyjątku?
– Zgadza się. Poprzednich nie używamy.
– A kto je wymyśla?
– Tego także nie wiemy.
Po rozmowie z Maleną postanowiłam rozejrzeć się po moim nowym świecie, nadal przekonana, że to dziwaczny, surrealistyczny sen. Latarniarnia stanowiła jedynie wielki kompleks, złożony z rozmaitych pomieszczeń, połączonych ze sobą siecią korytarzy. Nigdzie nie było, tak charakterystycznych dla świata zewnętrznego, krajobrazów, lasów, gór, parków, ulic, rzek czy jezior, o plażach czy przytulonych do nich, rozleglejszych akwenach nie wspominając.
Miało się wrażenie zamknięcia w jakimś ciasnym, wielopokojowym budynku z wyjątkowo grubymi ścianami nie do przebicia. Był on jednopoziomowy, a część Latarniaków poruszała się rowerami czy nawet niewielkimi elektrycznymi samochodzikami, lecz tylko po szerszych korytarzach między pomieszczeniami.
Niczego nie jedliśmy ani nie pili, a jedynie zażywali substytuty, zastępujące tradycyjne posiłki. Różowe światło, panujące nieprzerwanie gdzieś ponad sufitami państwa, miało tajemnicze pochodzenie, nigdy nie gasło ani nie zmieniało swojej intensywności.
Mieszkańcy nie zakładali rodzin, nie uczyli się ani nie pracowali, a jedynym ich zajęciem było przygotowywanie nowych kwater dla przybywających nieustannie z prawdziwego świata ludzi i późniejsze oprowadzanie ich po tym świecie.
Ubrania, pojazdy, środki czystości czy kosmetyki zawsze można było otrzymać za darmo w dowolnej ilości w wyznaczonych pomieszczeniach, pełniących rolę targowisk. Zużyte przedmioty należało tam zostawić, znikały od razu w podłogach bądź ścianach „bazarów”.
Po wielu miesiącach udało mi się przypadkowo spotkać znowu z Maleną. Biegła właśnie podenerwowana do nowych mieszkańców. Pragnąc porozmawiać i wypytać ją o wiele szczegółów, nie miałam wyjścia i zaoferowałam pomoc.
– Oj, będę ci bardzo wdzięczna, Gerdo, dziękuję – powiedziała z wyraźną ulgą. – Tamci są podobno nadzwyczaj agresywni!
Udałyśmy się więc do przydzielonych im kwater. Tego dnia przybyło równocześnie aż sześciu nowych.
– Normalnie był zamaskowany i wepchnął mnie pod świecącą latarnię, zbok jeden! – krzyczała jakaś umalowana dziewczyna, patrząc Malenie w oczy. – Myślałam, że chce zaatakować, ale nagle coś porwało mnie do góry i poleciałam, niczym piórko. No i jestem tutaj!
– Kliszo, uspokój się, zaraz podam lek. – Malena powoli podeszła do niej z fiolką.
– Jak mnie nazwałaś?! – Tamta znieruchomiała i rozdziawiła usta.
– Kliszą. To teraz twoje imię. O poprzednim zapomnij.
Nowa dziewczyna odepchnęła rękę Maleny z lekiem i zapytała ostrym tonem:
– Skąd znasz moją ksywkę z kolonii, nadaną przez tego pryszczatego chudzielca? Nikt tak do mnie mówił od lat. Też tam byłaś? Nie pamiętam cię, Ruda!
– Nie jestem Ruda, lecz Malena – powiedziała spokojnie kobieta. – Zażyj to.
– A jednak wiedziałaś, jak mnie nazywano tamtego lata. Skąd? – Nowa nadal odtrącała fiolkę i wpatrywała się przenikliwym wzrokiem w Malenę.
– Nie mam o tym pojęcia. Tutejsze imiona są zapisane w specjalnej księdze i nadajemy je wam według kolejności przybywania – wyjaśniając, jednocześnie mrugnęła do mnie.
Zrozumiałam.
– Na przykład ja jestem Gerda – powiedziałam z uśmiechem i zbliżyłam się szybko, po czym złapałam zaskoczoną nastolatkę i przytrzymałam silnie za ramiona, unieruchamiając ręce.
Niestety, nie przewidziałyśmy, że potrafi tak wierzgać, więc nagle obie jej nogi, wykorzystując moje unieruchomienie, poderwały się, wykonały silny ruch, trafiły w dłoń Maleny, a po chwili fiolka upadła na podłogę, roztrzaskując się. Zawartość wsiąkła szybko w kwiatowe podłoże.
I wtedy stała się rzecz, której nie zapomnę do końca życia. Malena nagle poczerwieniała, jej twarz zmieniła się w maskę, przypominającą jednego z komiksowych superbohaterów, rzuciła się z impetem na oniemiałą Kliszę, uniosła ją lekko i dmuchnęła w rozdziawione usta jakiś ciemny opar. Młoda zakrztusiła się, zaczęła kaszleć, a po chwili opadła bezwładnie na podłogę.
Popatrzyłam z przerażeniem na Malenę, kiedy znowu stała się sobą.
– Kim ty jesteś? – wyjąkałam.
– Spokojnie, Gerdo, jestem takim samym człowiekiem, jak ty.
– Czyżby? A to, co takiego niby było?
– Tutaj każdy z nas może przybierać dowolną postać. Nie znasz jeszcze wszystkich reguł, rządzących tym światem. Poznajesz je stopniowo, z czasem. To właśnie jedna z nich.
– Czy chcesz mi wmówić, że mogę stać się, kimkolwiek zechcę?
– Owszem.
– Zawsze?
– Tak, Gerdo.
– Nawet teraz?
– Spróbuj, a sama się przekonasz!
– Ale kim mam być?
– Nie wiem, jestem zajęta… – zasapała z irytacją. – Wybór należy do ciebie.
Pomyślałam, że chciałabym stać się Calineczką. Poczułam nagły powiew i zniżyłam się, zmniejszając do maleńkiego rozmiaru. Istotnie byłam teraz bohaterką andersenowskiej baśni!
Za moment zapragnęłam zmienić się w Kota w butach. I rzeczywiście, stałam się nim.
Malena spoglądała na mnie znudzona i wyraźnie rozdrażniona.
– Czy teraz mi wierzysz? – zapytała wreszcie, gdy na powrót byłam człowiekiem.
– To niezwykłe! Czemu tak się dzieje?
– Nie znamy powodów, ale tak jest.
– A skąd to wiecie?
– Tę możliwość odkrył przypadkowo jeden z pierwszych Latarniaków. Wybacz mi, Gerdo, ale mam mało czasu, czekają inni nowi.
– A co z nią? – Wskazałam leżącą dziewczynę.
– Jak widziałaś, nie mając innego wyjścia, podałam jej silny lek uspokajający za pomocą oddechu superbohatera. Na razie śpi. Wrócę do niej po kilku dniach.
– Zdumiewający jest fakt, że znała swoje nowe imię.
– Nic w tym dziwnego. Każdy z nas je zna. Ty nie?
– Nie rozumiem.
– Moje na przykład to niedokładne podanie prawdziwego: Marlena, bo takie nosiłam w poprzednim życiu.
– Hm. Ja byłam Kaśką. Nie mam nic wspólnego z imieniem Gerda.
– Mnie „Maleną” nazywał jedynie siostrzeniec, kiedy był mały i nie potrafił wypowiedzieć litery „er”. Spotkałam się zatem z taką formą już wcześniej.
– Rozumiem. A inni?
– Jacy inni?
– Powiedziałaś, że każdy tutaj znał swoje nowe imię w tamtym życiu.
– A ty naprawdę nie znałaś Gerdy? Może masz tak na drugie? Albo nazywała cię tak babcia lub jakaś ciocia?
– W żadnym razie! Nie znoszę tego imienia! Jedyną Gerdą, jaką znałam, była postać z baśni i tamtej dziewczynki bardzo nie lubiłam, bo drażniło mnie jej nienaturalne zachowanie.
Nagle znieruchomiałam i popatrzyłam wystraszona na Malenę.
– W pierwszym przedszkolu, do którego uczęszczałam jedynie przez kilka miesięcy, był taki chłopak. I on to wiedział. Dlatego często tak właśnie mnie przezywał. Na złość. A ja płakałam z bezradności. Zapomniałam o tym, lecz teraz wspomnienie powróciło.
– Sama zatem widzisz. Nasze nowe imiona mają jakiś głębszy sens! – podsumowała Malena, kierując się do drzwi.
– A mogłabym poznać imię twojego siostrzeńca, o którym wspomniałaś? Bo mnie wyzywał chłopak o imieniu Jasiek.
Teraz to Malena znieruchomiała i odwróciła do mnie twarz.
– To także był Janek!
– Skawiński?
– Tak. Moja siostra po mężu nosiła nazwisko Skawińska i ich synem był Janek Skawiński. Nazwali go tak, nawiązując do ulubionej noweli Sienkiewicza o latarniku.
– No i mamy wyjaśnienie zagadki! – stwierdziłam. – To nie może być przypadek. Sprawcą naszego przeniesienia tutaj jest prawdopodobnie ten sam człowiek. Wiemy o nim coś więcej? Co teraz robi? Czym się zajmuje?
– O ile pamiętam, przed wypadkiem rodziców był wybitnym uczniem i laureatem wielu olimpiad szkolnych…
– Jasiek? Nie wierzę… – przerwałam jej.
– …w dziedzinie fizyki, chemii, biologii oraz informatyki i matematyki na stopniu międzynarodowym – kontynuowała. – Wszechstronnie uzdolniony, nieprzeciętny umysł, jednym słowem: geniusz.
– Wybornie. A co to za wypadek?
Malena znowu zbladła i powiedziała ze łzami w oczach:
– Podczas trąby powietrznej, która przechodziła przez miasto kilkanaście lat temu, ciężarówka staranowała pobocze i jedna z uszkodzonych wówczas latarń spadła na ich samochód. Oboje zginęli na miejscu. Dziwne, że wcześniej nie skojarzyłam tych faktów…
– Wszystko zaczyna się powoli układać w całość. Jasiek nienawidzi latarń. A nas, związanych z jego wspomnieniami, z jakichś, trudnych do wytłumaczenia powodów, postanowił uwięzić w świecie poprzez przewleczenie snopem światła i częściami ulicznego oświetlenia do dziwacznego świata, który prawdopodobnie sam stworzył. Przypuszczam, że owym pryszczatym chudzielcem z kolonii, o którym wspomniała Klisza, był także on. Pytanie, jak to zrobił i czy istnieje stąd wyjście?
– Kojarzę teraz daty urodzin i śmierci tej rodziny. Tam są tylko jedynki – wyjaśniała drżącym głosem Malena.
– Przejdźmy do pozostałych nowych. Może oni powiedzą nam coś więcej.
W kolejnych kwaterach spotkałyśmy członków grona pedagogicznego, uczących w liceum Janka. Polonista był nazwany tu Cyprianem, historyczka – Jadwigą, anglistka – Wiktorią, katecheta – Piotrem, a geograf – Ferdynandem. Można było łatwo się domyślić, jakie zarzuty pod adresem ich wymogów miał buńczuczny młodzieniec. Wszyscy po pierwszym ataku furii teraz siedzieli załamani, nierozumiejący, z jakiego powodu tu trafili, zdezorientowani i wstrząśnięci nową rzeczywistością, w jaką zostali wpakowani. Nauczyciele ci byli wcześniej na zjeździe absolwentów, połączonym z balem oraz wycieczką, i wspólnie podczas powrotu do domów trafili pod wyjątkowo jasny snop latarni, świecącej przy ich szkole.
Na razie nasze domysły musiały zostać odłożone na plan dalszy. Pytałyśmy ostrożnie każdego Latarniaka. Istotnie, przeczucia nas nie zawiodły – wszyscy mieli kiedyś styczność z Jankiem Skawińskim.
Po kilku miesiącach pojawił się kolejny nowy przybysz. Tym razem był to starszy profesor uczelni wyższej, matematyk i informatyk. Dla niego przygotowanym imieniem było Ciołek. Oburzył się z tego powodu i nie chciał go przyjąć, uparcie tłumacząc, że naprawdę nazywa się Marian Ligęza.
Postanowiłyśmy z Maleną wypytać go o jej siostrzeńca.
– Owszem, znam. Ciołkiem nazywałem czasami pana Jana tylko dlatego, że był upartym studentem, nie chcącym podporządkować się regułom, panującym na naszej uczelni! – opowiadał wzburzony. – Przyznaję, że to niezwykle zdolny, młody człowiek, lecz zamiast skupić się na nauce i egzaminach, cały czas poświęcał jakiemuś eksperymentowi, rzekomo nawiązującemu do moich wykładów. I często okazywał publicznie, że ma mi za złe, iż nie zaznajamiam go ze szczegółami.
– Panie profesorze, a czy mogłybyśmy wiedzieć, czego dotyczyły te wykłady?
– Algorytmów i ich wielorakiego wpływu na życie człowieka. Tworzenia nowych, zawiłych i absolutnie nieprzewidywalnych. To w zasadzie jeszcze dziedzina nauki nie do końca zbadana i nie dowiedziona w sposób konkretny. Wiele zagadnień pozostaje nadal tylko w sferze domysłów. Potrzeba dalszych badań oraz jednoznacznych dowodów. Istotną kwestią jest także udział sztucznej inteligencji…
– Zapytam wprost, dobrze? – zaczęła poważnym tonem Malena. – Czy wedle pana teorii można stworzyć algorytm, który w określonym, zaplanowanym czasie, przeniesie z ustalonego miejsca wyznaczone osoby do świata, wykreowanego w umyśle twórcy?
Ligęza popatrzył na nas z niedowierzaniem.
– To pytanie żartobliwe, czy też poważne?
Widząc nasze miny, pobladł.
– Czy panie sugerujecie, że Jan Skawiński…– przerwał, widząc potakiwanie.
– I z tego powodu tutaj trafiłem? – zapytał słabym głosem.
– Wszyscy tu trafiliśmy – powiedziałam.
– No tak, biorąc pod uwagę jego nieprzeciętne zdolności, podejrzewam, że byłby zdolny do czegoś podobnego – potwierdził po dłuższej chwili milczenia.
Następnie rozejrzał się po pomieszczeniu, otwarł drzwi i zerknął na korytarz.
– Czy ten świat ma wyższe poziomy? Jakieś kondygnacje?
– Nie, nie ma. – Malena zaprzeczyła. – Ani niższych.
– Razem z paniami postaram się od jutra przemierzyć całą jego powierzchnię, robiąc niezbędne notatki. Musimy rozwikłać tajemnicę tego algorytmu! – zarządził stanowczo profesor Ligęza.
– Myśli pan, że uda nam się to zrobić? – Powątpiewającym tonem zapytała Malena.
– Cóż… Podejmiemy stosowną próbę, szanowna pani. Z pewnością jednak nie będzie to łatwe! O ile mi wiadomo, pan Jan równocześnie zgłębiał wiedzę na różnych kierunkach i uczelniach, otwarł przewód doktorski, zajmował się nawet alchemią i hermetyzmem… Podejrzewam, że ten algorytm, czyniący z nas swoistych więźniów nauki i szalonego umysłu jego twórcy, miał stać się podstawą pracy doktorskiej pana Skawińskiego. Zastanawia mnie, a jednocześnie niepokoi, jak duży wkład w te badania wniósł promotor pana Jana, niejaki profesor Tykwa.
– O ile wiem, bo Jasiek coś o nim wspomniał, tak naprawdę nazywa się Ulryk Stewart – wtrąciła Malena.
– To ciekawe, szanowna pani – zainteresował się naukowiec.
– Czemu promotor Jaśka pana niepokoi? – zapytałam.
– Cóż… Nie wiem o nim zbyt wiele, to pracownik innej uczelni, lecz, pomimo stosunkowo młodego wieku, dość szybko uzyskał profesurę, zdobył rozgłos i otrzymał w kraju oraz za granicą wiele prestiżowych nagród. Prócz metafizyki, kulturoznawstwa, fizyki, matematyki i biochemii, zgłębiał on zagadnienia z dziedziny psychiatrii i parapsychologii. Wydał szereg głośnych, acz jednocześnie nadzwyczaj kontrowersyjnych publikacji, z których najpopularniejsza nosiła tytuł „Fenomen Cylindrolandii”.
– Cylindrolandii? Dziwna nazwa – zdumiałam się.
– Określenie zostało stworzone na potrzeby konkretnego eksperymentu, tam właśnie opisanego. Wspomniana publikacja miała udowodnić, że umysłem oraz emocjami każdego człowieka można dowolnie sterować, przenosząc go do wymyślonych miejsc, których szczegółowe opisy znacznie przekraczały granice logicznego rozumowania i doprowadziły do głębokiego podziału między przedstawicielami środowisk naukowych.
– Czy dobrze wnioskuję z podanej przez pana nazwy, że zaprezentowane przypadki zachowań ludzkich dotyczyły umieszczenia badanych w krainie, zwanej „Cylindrolandią”? – zapytała Malena.
– Istotnie. Badani przez Tykwę vel Stewarta opisywali makabryczne sceny oraz przerażające emocje, towarzyszące im podczas przebywania w tym świecie, w rzeczywistości nie istniejącym, a jedynie wyimaginowanym wyobraźnią autora eksperymentu. Co ciekawe, byli w tych opowieściach bardzo drobiazgowi, pokazywali także autentyczne rany oraz inne uszczerbki na zdrowiu, których rzekomo tam doznali.
– Samookaleczenia?
– Nie sądzę. Podejrzewam, że profesor Tyka nie był w swoich publikacjach naukowych całkiem szczery.
– Teraz rozumiem pana obawy. Prawdopodobnie nasza Latarniarnia, podobnie jak i Cylindrolandia, to ten sam eksperyment i ta sama zasada więzienia w nich nieświadomych tego ludzi.
– Jedną z najistotniejszych różnic jest natomiast stan zdrowia oraz dalsze losy przebywających tam osób.
– Co pan przez to rozumie?
– Nie wiemy, jak daleko posunąłby się pan Jan Skawiński. Natomiast z całą pewnością wiemy, że w Cylindrolandii przebywały osoby początkowo całkowicie zdrowe, cieszące się pełnią sił i witalnością życia, które błyskawicznie przemieniały się w ludzi poważnie chorych, zmagających się z wieloma trudnymi do wyleczenia dolegliwościami. Niejednokrotnie bywało też, że więźniowie „Krainy Kapelusza” przepadali w niej na zawsze.
– Na zawsze? Czy to znaczy, że w Cylindrolandii ktoś zmarł?
– Cóż, nie jest to do końca udowodnione, wyjaśnienia nadal trwają i zapowiedziano ich kontynuację, lecz na dzień dzisiejszy kilkoro badanych nie powróciło stamtąd. Wśród nich jest nawet żona profesora, Anna.
– Jak to „stamtąd”? Czy Cylindrolandia to nie jest tylko wymysł chorych psychicznie pacjentów? Ona istnieje naprawdę?
– Podejrzewam, że istnieje. Podobnie, jak i ta kraina, szanowna pani.
– Ten kraj jest autentyczny?
– W rzeczy samej. Nie możemy przecież wszyscy mieć tych samych urojeń, co próbuje nam wmówić i w co stara się, abyśmy uwierzyli doktorant Tykwy, pan Skawiński.
– A co na to sam profesor Stewart?
– Wyjaśniał dość pokrętnie, że osoby błędnie uznawane za zaginione w rzeczywistości przebywają w zakładach zamkniętych, całkowicie odizolowane od świata zewnętrznego i reszty społeczeństwa dla obopólnego dobra. To rzekomo miała być ich reakcja na przeprowadzone badania, ale i udowodnienie ukrytych chorób o podłożu psychicznym, które udało mu się ujawnić.
– Lecz nie wszyscy w to uwierzyli, czy tak?
– Owszem. Jest tu zbyt wiele niewiadomych…
– Napawa mnie pan strachem, profesorze. – Uśmiechnęłam się niepewnie, z trudem opanowując drżenie ciała. – Postarajmy się zatem jak najprędzej stąd wyjść.
Po wielotygodniowym opisywaniu wyglądu państwa, prowadzeniu skrupulatnych notatek i dokonywaniu wielu skomplikowanych obliczeń, profesor zaprosił nas do swojego pokoju i powiedział poważnym tonem:
– Szanowne panie, według zgromadzonych informacji, z całą pewnością mogę stwierdzić, że powierzchnia Latarniarni, a także większość jej pomieszczeń jest osadzona na planach sześciokątów, czyli najbardziej powszechnych kształtów geometrycznych, występujących w przyrodzie.
– Co z tego wynika, panie profesorze? – zapytałam.
– Moim zdaniem musimy rozpocząć rozpracowywanie zastosowanego algorytmu od wprowadzenia w życie wzorów, którymi rządzą się te figury płaskie.
– Skoro Jasiek chce wykorzystać ten eksperyment do dalszej pracy naukowej, a z nas uczynił, nazwijmy rzecz po imieniu: króliki doświadczalne, obawiam się, że nie mamy zbyt wielkiej szansy na zatrzymanie jego szaleńczego pomysłu. – Zasępiła się Malena.
– Możliwe, że tak jest, niemniej trzeba przynajmniej spróbować! – dodał nam nadziei naukowiec. – O ile pamięć mnie nie myli, pan Jan pisał pracę magisterską o roli geometrii w filozofii Platona. To właśnie ten mędrzec grecki uznał, że cały świat jest zbudowany z figur płaskich, a geometria odgrywa w nim nadrzędną rolę.
– To pasjonujące – przyznałam, słuchając z zainteresowaniem naukowca.
– Według niego wszystko, co nas otacza – kontynuował wywód o Platonie – to jedynie odzwierciedlenie rzeczywistego wizerunku idei, będących wzorami dla każdej rzeczy, bytu czy istoty bez wyjątku. – Popatrzył na nas i opowiadał dalej: – No dobrze, to byłby punkt wyjścia, idealizm platoński. Poszukujemy jednak słowa-klucza, którym nasz geniusz mógłby posłużyć się do stworzenia tego szaleńczego algorytmu.
– Czy rzeczywiście można za pomocą czegoś, tak trudnego do zdefiniowania i rozumowego pojęcia, zamknąć ludzi w dziwacznej przestrzeni? – powątpiewałam.
– Na to wygląda, szanowna pani.
– A gdzie my się właściwie znajdujemy?
– W świecie, stworzonym przy użyciu skomplikowanego algorytmu oraz sztucznej inteligencji.
– Brzmi to, jak fantastyczne, nierealne wizje.
– W metafizyce, droga pani, wszystko jest możliwe.
– Na pogrzebie siostry i szwagra Jasiek przez moment stanął tuż przy mnie i przy układaniu wieńca odsłonił skórę przy uniesionym mankiecie. Na ręce miał wytatuowany jakiś krótki wyraz. – Malena po dłuższym zastanowieniu próbowała sobie przypomnieć treść napisu. – Sku… Nie, to nie to… Sko… Wiem! „Skaza”! Tak, to było słowo „skaza”.
– „Ska” od nazwiska „Skawińscy”, a pozostałe litery to początki imion zmarłych rodziców: Zofia i Andrzej. Natomiast całe wyrażenie oznacza symboliczną rysę, jaka powstała w jego sercu i duszy po tym wypadku – rozmyślał głośno Ligęza. – Bardzo profesjonalnie.
– W jaki sposób możemy to wykorzystać, pani profesorze? – zapytałam.
– Jeszcze nie wiem, ale w głowie zaczyna kiełkować mi pewien pomysł. Będę znów potrzebował pomocy obu pań, a także wszystkich mieszkańców Latarniarni. Im więcej zgromadzimy danych o naszym szalonym geniuszu, tym lepiej. To będzie, jak sam ową koncepcję nazywam, „algorytm odwrócenia”.
– To znaczy?
– Zadziałamy metodą odwrotności wobec tego, co uczynił pan Jan. Będziemy starali się za wszelką cenę stworzyć wizję takiego samego świata, z tymi samymi, uwięzionymi w nim mieszkańcami, lecz, będącego jedynie odbiciem autentycznej Latarniarni. Tak, jak u Platona.
– Nie mam bladego pojęcia, co pan zamierza zrobić, ale wierzę w pana niezaprzeczalne doświadczenie oraz rozległą wiedzę. I, rzecz jasna, liczę, że wkrótce uda nam się opuścić to więzienie.
– Najważniejsze, aby Jasiek się nie zorientował! – stwierdziła Malena.
– Otóż to – przytaknął Ligęza. – Zacznijmy zatem, pani Maleno, przepraszam, Marleno, od początku. Proszę mi opowiedzieć o jego narodzinach, rozwoju, pierwszych zabawkach, słowach… Co tylko pani pamięta z opowieści siostry.
I tak, dzień po dniu, profesor wypytywał nas o wspomnienia, związane z Jasiem. Skrupulatnie wszystko notował, gromadził ważne dowody, drążył szczegóły, tworząc skomplikowany algorytm, który pomógłby nam powrócić do opuszczonego tak nagle świata. Nie wiedziałam, jak chce tego dokonać, ale na razie liczyło się tylko to, że podjął się tak arcytrudnego zadania.
Pewnego dnia oznajmił z powagą:
– Drogie panie, wedle moich obliczeń jestem gotowy! Przygotowany algorytm zacznę niebawem wdrażać w życie!
– A zatem, panie Skawiński, doprecyzujmy tezę, którą pragnie nam pan udowodnić… – podjęła na nowo dyskusję profesor Raklewicz, przewodnicząca komisji uniwersyteckiej, przed którą stał młody kandydat do tytułu doktora.
– Pani profesor, nie ma sensu ponownie rozpatrywać całego zagadnienia. – Siedzący obok docent uprzedził szykującego się już do odpowiedzi Jana. – Jest ono zbyt zawiłe i niejednoznaczne, a ze wszelkimi szczegółami zdążyliśmy się już wszyscy – mówiąc to, spojrzał pytająco na resztę komisji, która czym prędzej przytaknęła – zaznajomić przez dwa ostatnie tygodnie. Krótko powiedziawszy, chce nam pan udowodnić, panie Skawiński – zwrócił się wprost do młodego człowieka – że z pomocą sztucznej inteligencji można wykreować taki algorytm, który przeniesie w ściśle określonym miejscu i czasie wskazane osoby do innej rzeczywistości, uniemożliwiając im wyjście stamtąd do świata pierwotnego, czy tak?
– Jak najbardziej – potwierdził Jan.
– I, że dzięki logicznie uporządkowanemu schematowi, da się zmanipulować ich zachowaniami tak, aby działały zgodnie z naszymi przewidywaniami?
Jan skinął głową.
– Zdaje pan sobie sprawę z faktu balansowania na niezwykle cienkiej granicy zdroworozsądkowego myślenia, a także, by nie rzec: nade wszystko, prawa? – zapytał drżącym głosem trzeci członek komisji, dziekan Meklowicz, nerwowo poprawiając okulary. – Czy to jest w ogóle etyczne?
– Najzupełniej, panie dziekanie – przerwał te wątpliwości kolegów promotor, profesor Tykwa, po czym dał znak swemu podopiecznemu, sycząc do niego cicho, aby pozostali nie słyszeli:
– Pamiętaj, ani słowa o magii i cylindrze! Operuj tylko naukowymi faktami.
Młodzieniec przytaknął.
– W rzeczywistości, szanowni państwo, osoby te wcale nie znajdują się w innym świecie – stwierdził z tajemniczym uśmiechem Jan Skawiński. – Przynajmniej nie w takim rozumieniu, jak powszechnie jest to przyjęte.
– Nie do końca pojmujemy pański wywód, panie magistrze… – niecierpliwiła się przewodnicząca Raklewicz. – Czyli zostały one przeniesione do innej przestrzeni, czy nie?
– Nie do końca.
– Jak mamy to rozumieć? Taka odpowiedź nie może mieć miejsca w przypadku obrony pracy doktorskiej! – zaoponowała Raklewicz. – Nie zajmujemy się tu wróżbiarstwem, czy czytaniem z gwiazd – rzuciła dowcipem, pilnie rozglądając się po reszcie komisji, czy należycie się uśmiecha – lecz poważną nauką! Skoro została postawiona teza, ma być także uzasadnienie i dowód na nią! I cała ścieżka takiego dowodzenia! Fakty, panie Skawiński! Nas interesują tylko fakty!
– Oczywiście, pani przewodnicząca. Nie chcę zdradzać na samym początku wszystkich szczegółów, lecz proszę pozwolić mi objaśnić szanownym państwu to zawiłe zagadnienie – rozpoczął uprzejmie Jan, po czym przystąpił do stopniowego zaznajamiania zebranych, w jaki sposób doszedł do stworzenia tak zaskakującego algorytmu. W ruch poszły jego pomocnicze narzędzia, w tym komputer osobisty, rzutnik oraz przygotowane wcześniej prezentacje.
Komisja słuchała w skupieniu.
Kiedy wyszli na korytarz uczelni, było już po zmroku. Wszyscy członkowie komisji podawali ręce i gratulowali nowo upieczonemu doktorowi tak błyskotliwej obrony pracy. Promotor szedł z dumną miną, spoglądając na swojego najzdolniejszego podopiecznego. Jan z uśmiechem kierował się ku wyjściu, kiedy nagle zauważył przed uczelnią zgromadzony tłum znajomych twarzy. W pierwszym momencie zatrzymał się i spojrzał na nich niepewnie.
Profesor Ligęza jako jedyny oderwał się od tej grupy, wszedł na uczelniany korytarz i zawołał głośno w stronę młodego doktora:
– Panie Skawiński, witamy po przerwie!
– Ciołek? To jest… ekhm… Pan… pan profesor tutaj? Ale jak? W jaki sposób? – Oszołomiony Janek spoglądał na niego, a potem za szybę. – Ciocia Malena? Gerda? Klisza? Co wy tu wszyscy robicie? Przecież udowodniłem właśnie ponad wszelką wątpliwość, że wyjście z Latarniarni bez znajomości algorytmu jest niemożliwe. Że tylko ja jeden mógłbym was uwolnić.
Członkowie komisji, zmierzający właśnie do swoich zaparkowanych pod uczelnią samochodów, zatrzymali się i spoglądali zdezorientowani na zgromadzonych ludzi, nasłuchując jednocześnie przez uchylone drzwi toczącej się rozmowy. Uśmiechy zadowolenia powoli znikały z ich twarzy, zastępowane rozczarowaniem i niedowierzaniem. Profesor Tykwa, vel Ulryk Stewart, przezornie nałożył na głowę nieodłączny cylinder i wsiadł za kierownicę.
– Trzeba było uważniej słuchać moich wykładów, Janie Skawiński! Wtedy wiedziałby pan, że w metafizyce nie ma rzeczy niemożliwych – powiedział z uśmiechem do świeżo upieczonego doktora profesor Ligęza, wskazując miejsce przy chodniku. – A teraz, dla odmiany, to szanownego pana zapraszamy pod snop światła latarni. Bo my także wspólnie stworzyliśmy niezwykle ciekawy algorytm, w czym wielce pomocna okazała się sztuczna inteligencja!
Cześć, bruce
Dobre opowiadanie. Zaciekawiło mnie i czytałem z przyjemnością. Latarniarnia istnieje, jak i Cylindrolandia. Aj waj z tą AI, nawet trochę się zrymowało. Zastanawia mnie, po co nieszczęśnikom te kosmetyki, jeśli niczego nie jedzą i nie piją – czyli również trawić nie muszą, a co za tym idzie, również wydalanie ich nie dotyczy. Ciekawa koncepcja świata, z nieokreślonym źródłem światła. Przestrzeń – nie planeta, nie miejsce, bliżej nieokreślony stan.
Pytaniem jest również, w jaki sposób Skawińskiemu udało się zgormadzić dane osoby w tym określonym czasie pod latarnią. Biorąc pod uwagę losowość przenoszonych, nie widzę sensu, dlaczego Skawiński wybrał ten sposób. I dlaczego Malena podaje jakieś specyfiki na uspokojenie? Czy to jakaś konspiracja ze Skawińskim? Czy taki gest miłosierdzia względem nowo przybyłych. Gdybym to ja był nowy, raczej bardzo źle odebrałbym kobietę z fiołkami za plecami, która chce mi coś podać na uspokojenie. Poza tym, bardzo dobry tekst.
Pozdrawiam
Witam serdecznie, Heskecie; jak zawsze dodajesz mi otuchy, za co bardzo dziękuję, bo pomysł na opowiadanie zrodził się dawno temu, dopisywałam i usuwałam wiele rzeczy, aby jak najdokładniej wyrazić to, co chciałam przekazać we wspomnianym, dość zawiłym pomyśle. Ten świat, podobnie jak Cylindrolandia, nie jest do końca sprecyzowany, nie są znane wszystkie reguły nim rządzące, każdy z mieszkańców się czegoś domyśla, każdy na swój sposób tłumaczy powód trafienia tam i – tu poruszona kwestia – jeden na fiolkę Maleny reaguje pozytywnie (jak np. Gerda/Kaśka), wierząc, że to tylko dziwaczny sen, drugi – agresywnie, jak choćby Klisza. :) Malena podawanymi lekami próbuje pomóc, ale – czy skutecznie? Kosmetyki pewnie mają współtworzyć wrażenie podobnego życia, wraz z pojazdami czy ubraniami, albo też zapachem kwiatów. Promotor oraz Ligęza napomykają, że udział w tym eksperymencie miała także magia (oczywiście utajniona), którą dysponował twórca Cylindrolandii (może teraz także Skawiński?) i prawdopodobnie to również dzięki niej konkretne osoby trafiały do nowej rzeczywistości. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Cześć,
tekst przeczytałem z zainteresowaniem, lubię taką atmosferę absurdu.
Jedyne, co mogę mu zarzucić, to że jest trochę za bardzo skrzywiony w stronę ekspozycji, czyli pisząc tak bardziej po ludzku, bohaterowie dużo rozmawiają o regułach rządzących światem (a raczej światami) przedstawionym, a w sumie niewiele się w tym świecie dzieje. Moim skromnym zdaniem, oczywiście :)
Pozdrawiam
Demoralizacja Bruce, czyli gonić geniusza! Chociaż, jak tak genialny to powinien się wykaraskać z własnego algorytmu:). Tak na marginesie, miałbym pewne wątpliwości co do kompetencji profesora twierdzącego że najczęściej spotykanym kształtem jest sześciokąt. Przypomniał mi się wykład z geometrii wykreślnej, gdzie prowadząca twierdziła, że w naturze kwadraty, sześciany i w ogóle wszelkie kanciaste wielokąty nie występują. Założyłem przy tym że dokonała pewnego makroskopowego uogólnienia. Pomijając n.p. kryształy, tudzież inwencję twórczą oraz ekspiriencję, n.p. człowieka dzikiego dysponującego trzema, czterema, albo sześcioma patykami. Chociaż idąc dalej tym tropem możnaby stwierdzić że pierwotną formą kuli jest sześcian, a reszta to tylko jego wielowierzchołkowe rozwinięcie, któremu jednak wciąż daleko do ideału, czyli matematycznego punktu;) . Pozdrawiam
Czołg może wpaść w poślizg na zwłokach, na asfalcie
Pierwsze zdanie zgrzyta, popraw je proszę bo przypomniało mi wycieraczkę u Very Donowan, czyli pracodawczyni Dolores Claiborne;)
Poza tym bardzo fajna historia. Podobał mi się zarówno zakręcony sposób pozyskiwania nowych, jak i pewna taka nonszalancja, beztroska głównej bohaterki.
Zakończenie sprytne i smakowite.
No a nawiązanie do cylindra to taka wisienka na torcie. Bo bez niej wszystko jest ok, trzyma się kupy i dobrze się czyta. Jednak ci, którzy błąkali się w cylindrze zrozumieją znacznie więcej;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
GalicyjskiZakapiorze, dziękuję za odwiedziny i opinię; faktycznie taką formę obrałam, może nazbyt przesadną. :)
Leclercu, wielkie dzięki; naukowcy już tak mają. :) Też sądzę, że się wykaraska, to przecież geniusz, lecz chodzi już o samo zastraszenie i podważenie jego teorii. :) Moja demoralizacja jest niemożliwa. :)
Ambush, bardzo dziękuję, poprawię, skoro tak Ci zgrzyta, choć napracowałam się sporo nad zdaniem: “Kiedy się obudziłam, leżałam na jakimś dziwacznym posłaniu, wykonanym z czegoś na kształt kwiatowych płatków, lecz było od nich dużo większe i trwalsze”.
Jednak ci, którzy błąkali się w cylindrze zrozumieją znacznie więcej;)
A Ci, którzy męczyli się z Cylindrolandią na naszej becie – jeszcze więcej.
Pozdrawiam Was serdecznie i raz jeszcze dziękuję.
Pecunia non olet
Ciekawa historia.
Od razu na wstępie pomyślało mi się o Cylindrolandii, więc potem miałam satysfakcję, że zgadłam.
Interesujący pomysł, świat też mi się podoba.
Potrzeba mnóstwo magii, żeby to wszystko zadziałało, ale OK.
Latarniarnia wygląda na krainę przyjemną – wręcz ucieleśnienie komunizmu; wszystko za darmo, każdemu według potrzeb… Mocno się różni od starszej siostry.
Nie bardzo rozumiem, co twórca chciał osiągnąć, ładując tam swoich znajomych, nawet takich z przedszkola (uch, ja nie potrafiłabym podać żadnego nazwiska z tego okresu).
Czy ci ludzie znikali z normalnego świata żywych? Bo jeśli tak, i policja ich poszukiwała, to powinna się zorientować, że wszyscy znali Janka. A gdyby policja ich szukała, to komisja nie mogłaby udawać, że wszystko jest zgodne z normami etycznymi.
Babska logika rządzi!
Witaj, Bruce,
Fabuła spina się w zgrabną całość i czyta gładko, choć miłośnika typowego fantasy aż tak nie uwodzi.
Bardzo dobry opis początkowy – angażuje wszystkie zmysły.
Na przyszłość zwróć uwagę, by bardziej pokazywać reguły rządzące kreowaną rzeczywistością (wiem, że to niełatwe!). Ekspozycja typu "as you know, Bob" momentami jest nieco męcząca.
Na plus: Język i odwołanie do cylindrów dla stałych bywalców.
Ogólnie solidny kawałek fantastyki i, jak zwykle, brawa za wydajność w tworzeniu nowych tekstów.
Serdecznie pozdrawiam!
Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...
Witaj, Finklo. :) Rzeczywiście, kolejny raz rozgryzasz mnie bezbłędnie. :) Początkowo nie chciałam nawiązywać do Cylindrolandii, potem samo tak wyszło. :)
Rzeczywiście, ten syndrom Krainy Kapelusza gdzieś we mnie siedzi i męczy, nakazując co trochę pisać podobne opowieści. :)
Pewnie służby wyprowadzono w pole, podobnie jak profesor Tykwa uczynił w przypadku zaginionych w Cylindrolandii. :) W dodatku tak do końca nie wiadomo, czy oni faktyczni zaginęli. :)
Jan wskazywał znane mu osoby, nadając im imiona, związane ze wspólnymi spotkaniami. Przypuszczalnie chciał sprawdzić, czy dojdą do powiązań z nim i latarniami oraz wypadkiem rodziców, czy też będą biernie mieszkać w nowej krainie przez całe lata. :) Porównanie do komunizmu bardzo trafne. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Witam, Piotrze_jbk, dziękuję za miłe słowa oraz radę, muszę pracować ciągle nad pewnymi niedociągnięciami w tekstach, wiem. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Bruce, muszę od razu powiedzieć, że wszelkie sprawy dotyczące algorytmów i sztucznej inteligencji są dla mnie wiedzą tajemną. Innymi słowy – nie rozumiem jej. Jednakowoż opowiadanie czytało się całkiem nieźle.
…z odległych, owalnych okienek, umiejscowionych tuż przy sufitach… → …z odległych, owalnych okienek, umiejscowionych tuż przy suficie…
W pomieszczeniu z reguły jest sufit i nie spotkałam się z przypadkiem, by sufitów było więcej.
– Znakomicie! Skojarzyłaś podstawowe reguły, rządzące naszym światem! – ucieszyła się kasztanowłosa kobieta. → A może zwyczajnie: – Znakomicie! Skojarzyłaś podstawowe reguły, rządzące naszym światem! – ucieszyła się Malena.
…wskazane w specjalnej księdze . → Zbędna spacja przed kropką.
…nadal będąc przekonaną, że to dziwaczny, surrealistyczny sen. → …nadal będąc przekonana, że to dziwaczny, surrealistyczny sen.
…o plażach czy przytulonych do nich, rozleglejszych akwenach wodnych nie wspominając. → Masło maślane akwen to obszar wodny.
Wystarczy: …o plażach, czy przytulonych do nich rozleglejszych akwenach nie wspominając.
…ale nagle coś porwało do góry i poleciałam, niczym piórko. → Chyba miało być: …ale nagle coś porwało mnie do góry i poleciałam, niczym piórko.
Kasztanowłosa kobieta powoli podeszła do niej z fiolką. → A może: Malena powoli podeszła do niej z fiolką.
– Jasiek? Nie wierzę…– przerwałam jej. → Brak spacji po wielokropku.
– Podczas trąby powietrznej, jaka przechodziła przez miasto… → – Podczas trąby powietrznej, która przechodziła przez miasto…
Polonista był nazwany tu Cyprianem, historyczka – Jadwigą, anglistka – Wiktorią, katecheta – Piotrem, a Geograf – Ferdynandem. → Dlaczego wielka litera?
Dla niego przygotowanym imieniem był Ciołek. → Przygotowane było imię, które jest rodzaju nijakiego, więc: Dla niego przygotowanym imieniem było Ciołek.
To w zasadzie jeszcze dziedzina nauki nie do końca zbadana i w sposób konkretny dowiedziona. → A może: To w zasadzie jeszcze dziedzina nauki nie do końca zbadana i nie dowiedziona w sposób konkretny.
– Zapytam wprost, dobrze? – zaczęła poważnym tonem Malena.
– Czy wedle pana teorii można stworzyć algorytm, który w określonym, zaplanowanym czasie, przeniesie z ustalonego miejsca wyznaczone osoby do świata, wykreowanego w umyśle twórcy? → To wypowiedź jednej osoby, więc winno być:
– Zapytam wprost, dobrze? – zaczęła poważnym tonem Malena. – Czy wedle pana teorii można stworzyć algorytm, który w określonym, zaplanowanym czasie, przeniesie z ustalonego miejsca wyznaczone osoby do świata, wykreowanego w umyśle twórcy?
…miał stać się podstawą pracy doktoranckiej pana Skawińskiego. → Raczej: …miał stać się podstawą pracy doktorskiej pana Skawińskiego.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/doktorancki-czy-doktorski;8867.html
– Sku…Nie, to nie to…Sko…Wiem! → – Sku… Nie, to nie to… Sko… Wiem!
…z tymi samymi, uwiezionymi w nim mieszkańcami… → Literówka.
Uśmiechy zadowolenia powoli schodziły z ich twarzy… → Nie umiem zobaczyć chodzących uśmiechów.
Proponuję: Uśmiechy zadowolenia powoli znikały z ich twarzy…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo mi miło, Regulatorzy, dziękuję serdecznie, wszystko poprawiam jak najprędzej, pozdrawiam Cię serdecznie.
Pecunia non olet
Bardzo proszę, Bruce. Miło mi, że mogłam się przydać. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Pecunia non olet
Przeczytane. Miłe, szybko się czytało, plastyczne opisy na plus. Lubię absurdy. Mam tylko wątpliwość co do jednego zdania. Podkreślam, że słabo u mnie z wynajdywaniem błędów. To zdanie po prostu wydaje mi się dziwne. Jeśli się mylę, z góry przepraszam. Daje klika.
Niczego nie jedliśmy ani nie pili, a jedynie zażywali substytuty…
Witam, Adexksie. :)
Chyba to poprawna forma, choć pewności nie mam…
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Jedlismy-i-pili;14607.html
Pozdrawiam serdecznie i bardzo dziękuję. :)
Pecunia non olet
Witaj Bruce,
Czy snopem światła można wędrować tylko do góry? No nie wiem, Jaś Fasola ewidentnie spadał na bruk :D
Bardzo ciekawy pomysł i dobrze opowiedziana historia. Zazwyczaj trochę kręcę nosem, na łączenie fizyki z metafizyką i magią, ale zrobiłaś to tak lekko i z gracją, że łyknąłem to jak gęś kluski :). Gratuluję.
Zauważyłem tylko jedną literówkę: “ Profesor Ligęza jego jedyny oderwał się od tej grupy,”.
No i czy w cylindrze da się wsiąść za kierownicę ? Można – w kabriolecie :)
Jednego nie rozumiem – czułem mocne zażenowanie czytając twój ostatni tekst, ten o koniu trojańskim, tak bardzo był bezsensowny, myślałem, że taki poziom prezentujesz, a tutaj dupę mi troszkę urwało po pierwszym akapicie. Oczy mi się już kleją, więc doczytam sobie jutro, ale che mi się doczytać jak cholera. Skąd ta różnica w jakości – ty mi powiedz.
Ogólnie świetnie to się zaczyna, ten ocierający się o absurd, a jednocześnie wionący pozytywnością dialog przypomina mi Małego Księcia. Wchodzi we mnie jak w masło.
To zdanie:
Nie pamiętasz tego wprawdzie, bo trwało znikomy ułamek sekundy, ale trafiłaś poprzez snop światła, żarówkę i słup oraz podłoże do podziemnego świata,
Master level. Tylko te nazwy mi nie brzmią, bo latarniarnia kojarzy się jakoś tak pejoratywnie, zupełnie nie konweniuje z tym pozytywnym vibe dialogu, który odczułem. Z kolei latarnicy zbyt prozaicznie.
proponowałbym świat Latarnix; Latarmonium; Latrnika; Latarniowo; Latarniezno itd, żeby semiotyka się zgadzała
a ludzie latarcwele – sorry, musiałem; nie chce też narzucać niczego, bo rozwiązań jest sporo, ale zaznaczam, że użyte zgrzyta mi w zębach.
Interpunkcję masz ciekawą, ja preferuję mniej przecinków, ale tutaj się uczę, że bardzo dobrze to siada, jak:
Nigdzie nie było, tak charakterystycznych dla świata zewnętrznego, krajobrazów,
W życiu nie wydzieliłbym przecinkami, bo w sumie zdanie tego nie wymaga, ale tutaj, szczególnie że później jest wymienianka, intuicyjnie to pasuje. Nie wiem, czy to nie błąd interpunkcyjny, ostatecznie jednak autor decyduje, czy zrobić w tekście takie “wytchnienie”. Tutaj pasuje jak ulał wódki z gwinta.
Jakbym coś miał jeszcze do powiedzenia, dopiszę, ale nie spodziewam się zaskoczeń. Świetny kawałek rozpoznaje się po kilku zaledwie nutkach.
A tak zerknąłem na jeden komentarz “eksperta” i prawie mi kiszka pierdząca pękła
Uśmiechy zadowolenia powoli schodziły z ich twarzy… → Nie umiem zobaczyć chodzących uśmiechów.
No jakiś żart chyba. Nie powinienem komentować komentarza, ale kolego czy koleżanko, jak nie widzisz, to se oczy lepiej przetrzyj, bo jeszcze ci wyskoczą z orbit, choć tego też pewnie nie umiesz zobaczyć. Robisz tylko niepotrzebny mętlik autorowi, mam nadzieję, że tu odpornemu, a to jest przecież takie pierdolenie, że chyba jesteś królikiem.
Mam nadzieję, że nikt tu takich “porad” literackich nie bierze poważnie.
Pomyślałem naiwnie, że przeczytam sobie jeszcze jakieś małe opowiadanie przed snem – i wygląda na to, że pomimo starań o śnie tym razem nie ma mowy… Podobnie jak Finkla od razu pomyślałem o Cylindrolandii. Od razu zaznaczę, że ten tekst nie ujął mnie aż tak. Dostatecznie jednak (jak widać), bym potrzebował zaraz podzielić się wrażeniami.
Pierwsza połowa opowiadania wydaje mi się zdecydowanie lepsza. Wrzucasz bohaterkę w środek wydarzeń, w biegu kreujesz nowy świat i pokazujesz jego wnętrze z nadzwyczajną lekkością. Widzimy interakcje postaci umieszczonych w środowisku, którego nie rozumieją, jak w kalejdoskopie pokazujesz szereg możliwych reakcji, niedowierzanie, ciekawość, akceptację, frustrację, gniew. Potem zaczynamy rozumieć, że za tym wszystkim stoi jakaś myśl przewodnia, wspólnym mianownikiem są losy chłopca, młodego geniusza, którego spotkało nieszczęście, nie radził sobie z relacjami społecznymi, atakował innych i chyba sam także był prześladowany. Wydawało mi się, że zmierza to do wspaniałej opowieści o odnajdowaniu się w nowych sytuacjach oraz o tym, w jaki sposób akceptować odmienność i pomagać osobom, które właśnie odnajdować się nie umieją, panicznie boją się nowości, mają nietypowe potrzeby – aby nie czuły się krzywdzone i same nie chciały krzywdzić innych. Ubocznie znalazłoby się też miejsce na kwestię tego, czy aby wszyscy chcą opuścić baśniowy świat, który spełnia potrzeby i nie nakłada zobowiązań.
Obawiam się jednak, że końcówka tekstu tego wcale nie zawiera, za to jest przeładowana ekspozycyjnym dialogiem o zasadach rządzących tym wykreowanym światem. W pewnym momencie zacząłem prześlizgiwać się po wyjaśnieniach. Nie mówię rzecz jasna, że nie powinno tam być żadnych reguł, ale warto byłoby przekazać je krócej, bardziej naturalnie wpleść w tok fabuły, nie obarczać taką “naukowością”. Ponieważ wszystko to jest wyraźnie rozbieżne z zasadami naszego świata, starałbym się pokazać, że naukowcom w rozpracowaniu sytuacji nie pomaga specjalistyczna wiedza w określonych dziedzinach, lecz przede wszystkim rygoryzm myślenia. Wskażę jeszcze kwestie, które wydawały mi się logicznie zgrzytać w pierwszej części:
Mieszkańcy nie zakładali rodzin, nie uczyli się ani nie pracowali, a jedynym ich zajęciem było przygotowywanie nowych kwater dla przybywających nieustannie z prawdziwego świata ludzi i późniejsze oprowadzanie ich po tym świecie.
(…)
Po wielu miesiącach udało mi się przypadkowo spotkać znowu z Maleną. Biegła właśnie podenerwowana do nowych mieszkańców. Pragnąc porozmawiać i wypytać ją o wiele szczegółów, nie miałam wyjścia i zaoferowałam pomoc.
Jeżeli zajęciem mieszkańców ma być oprowadzanie nowych, to dlaczego bohaterka przez wiele miesięcy jest pozostawiona sama sobie i niczym się nie zajmuje? Wydaje mi się, że miałoby to więcej sensu, gdyby napisać o kilku dniach.
– To prawda. Nasi naukowcy podejrzewają, że pochodzi z zewnątrz, spoza granic państwa.
(…)
– Wszystko zaczyna się powoli układać w całość. Jasiek nienawidzi latarń.
To jest dość dziwne: naukowcy nie do końca radzą sobie z wytłumaczeniem świata, w którym przebywają, a Gerdzie i Malenie wystarczy chwila rozmowy. Po namyśle potrafię to sobie wyjaśnić – że tamci byli przypadkowymi ofiarami, które w niewłaściwej chwili stanęły pod snopem latarni, a one znały Janka i zostały tam w jakiś sposób umyślnie zwabione, więc mogły wyjaśnić sprawę. Mam jednak wrażenie, że jest to mocno nieoczywiste i warto byłoby to dokładniej pokazać.
Gdzieś w tekście pojawiło się wyjaśnienie, że Malena to po prostu zniekształcenie Marleny, niemniej zastanawiałem się (również ze względu na mnogość baśniowych motywów), czy nie miała przypadkiem być też nawiązaniem do baśni braci Grimm i czerpiącego z niej dramatu Maeterlincka. Co do imion i nazwisk, z ciekawości sprawdziłem też, czy aby herbem Ligęzów nie był Ciołek – ale nie, choć poniekąd blisko, bo Półkozic.
Jakość językowa utworu ogółem niezła, chociaż tu i ówdzie potykałem się na różnych drobiazgach. Wyłowię tylko przykładowo:
Uznałam, że najwidoczniej nadal śnię, i to niezwykle oryginalny sen.
Tego rodzaju wyraźne dopowiedzenia zaleca się oddzielać przecinkiem.
nadal
będącprzekonana, że to dziwaczny, surrealistyczny sen.
Nadmiarowe, samo “przekonana” zupełnie wystarczy (ewentualnie “pozostając w przekonaniu”).
nabyć za darmo
“Nabyć” jednak implikuje zakup (oprócz zastosowań abstrakcyjnych – nabyć wolności, wprawy, doświadczenia), więc tu lepiej “otrzymać”.
Przyznaję, że to niezwykle zdolny, młody człowiek, lecz zamiast skupić się na nauce i egzaminach, cały czas poświęcał jakiemuś eksperymentowi, rzekomo nawiązującemu do moich wykładów. I często okazywał publicznie, że ma mi za złe, iż nie zaznajamiam go ze szczegółami.
To jest mocno niejasne – to przecież młody człowiek przeprowadza jakiś tajemniczy eksperyment i ewentualnie mógłby nie zaznajamiać profesora z jego szczegółami, a nie odwrotnie.
– Wyjaśniał dość pokrętnie, że osoby, błędnie uznawane za zaginione, w rzeczywistości przebywają w zakładach zamkniętych
Frazy “błędnie uznawane za zaginione” nie należy wydzielać przecinkami, bo jest niezbędna do wskazania osób, o których mowa w tym zdaniu.
Ogólne wrażenia – naprawdę pomysłowy i dość udany tekst, dziękuję, że się podzieliłaś, z prawdziwą przyjemnością dobijam do Biblioteki!
Teraz jeszcze w odniesieniu do komentarzy…
Astrid / Leclercu:
Tak na marginesie, miałbym pewne wątpliwości co do kompetencji profesora twierdzącego że najczęściej spotykanym kształtem jest sześciokąt. Przypomniał mi się wykład z geometrii wykreślnej, gdzie prowadząca twierdziła, że w naturze kwadraty, sześciany i w ogóle wszelkie kanciaste wielokąty nie występują.
W idealnej formie platońskiej nie występują, ale w przybliżeniu owszem, na przykład takie plastry pszczele…
Zeppelinie:
Interpunkcję masz ciekawą, ja preferuję mniej przecinków, ale tutaj się uczę, że bardzo dobrze to siada, jak:
Nigdzie nie było, tak charakterystycznych dla świata zewnętrznego, krajobrazów,
W życiu nie wydzieliłbym przecinkami, bo w sumie zdanie tego nie wymaga, ale tutaj, szczególnie że później jest wymienianka, intuicyjnie to pasuje. Nie wiem, czy to nie błąd interpunkcyjny, ostatecznie jednak autor decyduje, czy zrobić w tekście takie “wytchnienie”.
Kiedy gdzieś jest rzeczywiście błąd interpunkcyjny, to zawsze warto wskazać, ale to akurat jest poprawne i istotnie zmienia znaczenie zdania. Wydzielenie “tak charakterystycznych dla świata zewnętrznego” jako wtrącenia oznacza, że treść główna brzmi “nigdzie nie było krajobrazów”, co odpowiada dalszemu opisowi latarnianej krainy jako schematycznego podziemnego budynku. Bez tych przecinków zdanie znaczyłoby po prostu, że nigdzie nie było takich krajobrazów, jakie są charakterystyczne dla świata zewnętrznego.
Nie powinienem komentować komentarza
Odnoszenie się do cudzych komentarzy jest tu jak najbardziej dopuszczalne i nawet pożądane, byle uprzejmie i merytorycznie…
kolego czy koleżanko, jak nie widzisz, to se oczy lepiej przetrzyj
Poważnie? Toć pod nickiem Regulatorzy masz jak wół napisane “kobieta”. I komu polecasz przecierać oczy?
prawie mi kiszka pierdząca pękła (…) to jest przecież takie pierdolenie, że chyba jesteś królikiem. Mam nadzieję, że nikt tu takich “porad” literackich nie bierze poważnie.
Moim skromnym zdaniem się mylisz. Nie mówię, że “schodzące uśmiechy” byłyby rażącym błędem w mowie potocznej, ale uśmiech, który znika, spływa, spełza – to dużo trafniejsze kolokacje, właściwsze dla literatury pięknej. Porady Regulatorki są nader cenne między innymi dlatego, że ma ona wyjątkową zdolność wyczuwania takich chybionych zestawień wyrazów.
Choćby zresztą wśród szeregu trafnych uwag znalazła się jedna błędna, warto oczywiście o tym napisać, ale nie upoważnia to nikogo do podobnych odzywek. Rozumiesz, staramy się na naszym forum utrzymywać atmosferę przyjaznej współpracy i tym podobne. Odgaduję, że z Twojej strony to pewna dezynwoltura, rodzaj przyjętej pozy, więc ten jeden raz powiem jak do przedwojennego posła: – Panie, pohamuj się.
Kochani, bardzo Wam dziękuję; na razie czas goni, ale odpowiem później.
Pecunia non olet
Jeśli pozwolicie odpowiem po kolei. :)
Czeke, cieszę się bardzo i dziękuję. Jasia Fasolę uwielbiam i rzeczywiście ta latarnia oraz upadek pod nią może się tu kojarzyć. :) Tym milej dla mnie, bo to porównanie bardzo mnie nobilituje, na co w sumie nie zasłużyłam. :) Wyraz poprawiłam, dziękuję; opko skracałam tyle razy, że to pozostałość po innym zdaniu, lecz nie dałam zastępczego słowa w nowym. :)
Wspomnianego przez Ciebie połączenia obawiałam się i długo je próbowałam uczynić “bardziej zjadliwym/czytelnym”. :)
Po Cylindrolandii można było, a jakże, lecz to “kraina katorgi, bólu, cierpienia i tortur”. :) Tam pewnie samochodem jeździłby tylko jej twórca. :)
Pozdrawiam Cię serdecznie.
Pecunia non olet
Zeppelinie, bardzo długi komentarz, dziękuję, aczkolwiek upraszam w przyszłości o pominięcie wulgaryzmów (ewentualne uprzedzenie o nich), bo tych nie trawię. :)
Jednego nie rozumiem – czułem mocne zażenowanie czytając twój ostatni tekst, ten o koniu trojańskim, tak bardzo był bezsensowny, myślałem, że taki poziom prezentujesz, a tutaj dupę mi troszkę urwało po pierwszym akapicie. Oczy mi się już kleją, więc doczytam sobie jutro, ale che mi się doczytać jak cholera. Skąd ta różnica w jakości – ty mi powiedz.
Cóż, po prostu ciągle próbuję swoich sił na różnych płaszczyznach i z różnymi gatunkami/rodzajami opek. :) Żadna tajemnica. :) Za komplement w postaci „urwania tylnej części ciała” dziękuję, szczególnie, że nastąpiło to już po pierwszym akapicie. Strach pomyśleć, co urwie po drugim. :) A o kolejnych to nawet nie myślę… :)
Ogólnie świetnie to się zaczyna, ten ocierający się o absurd, a jednocześnie wionący pozytywnością dialog przypomina mi Małego Księcia. Wchodzi we mnie jak w masło.
Poczytuję to jako wielki komplement i za niego podwójne dzięki, ponieważ książkę tę od zawsze uwielbiam i znam na pamięć. :)
Master level. Tylko te nazwy mi nie brzmią, bo latarniarnia kojarzy się jakoś tak pejoratywnie, zupełnie nie konweniuje z tym pozytywnym vibe dialogu, który odczułem. Z kolei latarnicy zbyt prozaicznie.
proponowałbym świat Latarnix; Latarmonium; Latrnika; Latarniowo; Latarniezno itd, żeby semiotyka się zgadzała
a ludzie latarcwele – sorry, musiałem; nie chce też narzucać niczego, bo rozwiązań jest sporo, ale zaznaczam, że użyte zgrzyta mi w zębach.
Dziękuję za opinie oraz propozycje. Nazwy są przemyślane, wielokrotnie poprawiane, nawiązują (luźno, ale jednak) do mojego dawnego opowiadania, mają zawierać w sobie pierwiastek strachu, grozy, niepokoju. To jak najbardziej celowe. :)
Interpunkcję masz ciekawą, ja preferuję mniej przecinków, ale tutaj się uczę, że bardzo dobrze to siada, jak:
Nigdzie nie było, tak charakterystycznych dla świata zewnętrznego, krajobrazów,
W życiu nie wydzieliłbym przecinkami, bo w sumie zdanie tego nie wymaga, ale tutaj, szczególnie że później jest wymienianka, intuicyjnie to pasuje. Nie wiem, czy to nie błąd interpunkcyjny, ostatecznie jednak autor decyduje, czy zrobić w tekście takie “wytchnienie”. Tutaj pasuje jak ulał wódki z gwinta.
Ja mam z kolei odwrotnie – manię stawiania przecinków zawsze i wszędzie. :) Robię to intuicyjnie. Natomiast porównania nie bardzo kumam, bo się nie znam. :) Domyślam się, o co chodzi. :)
Żaden ze mnie ekspert jeśli chodzi o pisownię, w tym przecinki, lecz odwiedziło moje skromne opko tak wielu Ekspertów, że ufam Im bezgranicznie.
Jakbym coś miał jeszcze do powiedzenia, dopiszę, ale nie spodziewam się zaskoczeń. Świetny kawałek rozpoznaje się po kilku zaledwie nutkach.
Bardzo dziękuję, aczkolwiek to tylko skromna próba podzielenia się z Wami moim skromnym pomysłem na pewien tekst. :)
No i przechodzimy do poważniejszej części komentarza:
A tak zerknąłem na jeden komentarz “eksperta” i prawie mi kiszka pierdząca pękła
Uśmiechy zadowolenia powoli schodziły z ich twarzy… → Nie umiem zobaczyć chodzących uśmiechów.
No jakiś żart chyba. Nie powinienem komentować komentarza, ale kolego czy koleżanko, jak nie widzisz, to se oczy lepiej przetrzyj, bo jeszcze ci wyskoczą z orbit, choć tego też pewnie nie umiesz zobaczyć. Robisz tylko niepotrzebny mętlik autorowi, mam nadzieję, że tu odpornemu, a to jest przecież takie pierdolenie, że chyba jesteś królikiem.
Mam nadzieję, że nikt tu takich “porad” literackich nie bierze poważnie.
Przykro mi, że mało Ci coś nie pękło, szczególnie że było – jak sam to ująłeś – „pierdzące” (nie wiem, czemu, ale z miejsca przy tym stwierdzeniu miałam skojarzenie z odcinkiem „13 posterunku”…).
Komentarze często są u nas komentowane, można się z nimi nie zgodzić, lecz na pewno nie w takiej formie. Wspomniana przez Ciebie Ekspertka jest przeze mnie i całe Forum darzona należnym Jej szacunkiem, ma ogromną wiedzę i ja od początku mojego pobytu tutaj z pokorą stosuję się do każdej opinii oraz porady, jaką wyrazi/zamieści. Traktujemy się tu wszyscy fair, z szacunkiem i kulturą. Nie zgadzasz się, ok, przyjmuję to do wiadomości, ja napisałam tak, pojawiła się rada Osoby tysiąckroć mądrzejszej ode mnie, aby zapis ten zmienić i ja po przemyśleniu zmieniłam. :) Zawsze uważam, że – nie umiejąc samemu pisać poprawnie oraz bezbłędnie (a ja taka właśnie jestem) – należy pilnie słuchać tego, kto wie więcej i chce się tą wiedzą dzielić ze mną, poświęcając na to swój czas oraz uwagę. :) Dlatego raz jeszcze dziękuję w tym miejscu wszystkim Komentującym, a zwłaszcza – zawsze bezbłędnej Regulatorzy.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Ślimaku Zagłady, doceniam poświęcenie i baaardzo dziękuję za opinię. :) Przykro mi, że będziesz zmęczony.
Wydawało mi się, że zmierza to do wspaniałej opowieści o odnajdowaniu się w nowych sytuacjach oraz o tym, w jaki sposób akceptować odmienność i pomagać osobom, które właśnie odnajdować się nie umieją, panicznie boją się nowości, mają nietypowe potrzeby – aby nie czuły się krzywdzone i same nie chciały krzywdzić innych. Ubocznie znalazłoby się też miejsce na kwestię tego, czy aby wszyscy chcą opuścić baśniowy świat, który spełnia potrzeby i nie nakłada zobowiązań.
Obawiam się jednak, że końcówka tekstu tego wcale nie zawiera, za to jest przeładowana ekspozycyjnym dialogiem o zasadach rządzących tym wykreowanym światem.
Pierwotnym zamiarem było stworzenie opowieści, wzorującej się na horrorze „Cube”, który przed laty zrobił na mnie oszałamiające wrażenie. Tam nikt niczego nie był pewien, powód zamknięcia bohaterów w tytułowej bryle pozostawał niejasny, zagadek było więcej niż samej fabuły. :) Byli zmuszeni mordować się, aby przeżyć. Pamiętając o wspomnianym, genialnym wzorcu, chciałam „złagodzić” nieco wykreowany przeze mnie w tym opowiadaniu świat i pewne rzeczy dopowiedzieć, wyjaśnić, bo spodziewałam się mnóstwa pytań oraz wskazówek, że opowiadanie jest niezrozumiałe (bo to właśnie często zarzucano scenariuszowi „Cube”). Ja lubię takie zagadki, niedopowiedzenia, tajemnice, pozostawienie zaskoczonego i zdumionego widza/czytelnika z otwartymi szeroko oczami, lecz nie każdemu taka forma „podchodzi”. Oczywiście pewne znaki zapytania pozostawiłam, aby taki klimat/idea takiego założenia pozostała. Powiązania z „Cylndrolandią” pojawiły się dużo później, wielokrotnie przeze mnie odrzucane. :) Latarniarnia bynajmniej nie jest sielską krainą. Mieszkańcy czują niepokój i nie wiedzą, skąd się w niej wzięli oraz – po co tu są. Rozumieją nierealność stanu, w jakim się znajdują, dziwaczne reguły, dziwaczne widoki, zbyt wiele niepewności itp. Twórca jest złym człowiekiem. Wzoruje się na twórcy Cylindrolandii, korzysta potajemnie z jego magii. W moim odczuciu wspomnienie o „krainie kapelusza” wyraźnie podkreśliło bliżej niesprecyzowane/zakamuflowane zło, czyhające w Latarniarni. Ona jest jeszcze bardziej podstępna, bo opiera się na pojęciu idei, odbić, fałszywych obrazów. :)
Jeżeli zajęciem mieszkańców ma być oprowadzanie nowych, to dlaczego bohaterka przez wiele miesięcy jest pozostawiona sama sobie i niczym się nie zajmuje? Wydaje mi się, że miałoby to więcej sensu, gdyby napisać o kilku dniach.
Uznałam, że ona, jako nowa, nie oprowadzi innych, natomiast sama zaczęła zwiedzać i poznawać krainę.
To jest dość dziwne: naukowcy nie do końca radzą sobie z wytłumaczeniem świata, w którym przebywają, a Gerdzie i Malenie wystarczy chwila rozmowy. Po namyśle potrafię to sobie wyjaśnić – że tamci byli przypadkowymi ofiarami, które w niewłaściwej chwili stanęły pod snopem latarni, a one znały Janka i zostały tam w jakiś sposób umyślnie zwabione, więc mogły wyjaśnić sprawę. Mam jednak wrażenie, że jest to mocno nieoczywiste i warto byłoby to dokładniej pokazać.
Tylko one dwie znały go wystarczająco dobrze, poza tym wpadły na trop i zaczęły pierwsze rozwiązywać zagadkę. :)
Gdzieś w tekście pojawiło się wyjaśnienie, że Malena to po prostu zniekształcenie Marleny, niemniej zastanawiałem się (również ze względu na mnogość baśniowych motywów), czy nie miała przypadkiem być też nawiązaniem do baśni braci Grimm i czerpiącego z niej dramatu Maeterlincka. Co do imion i nazwisk, z ciekawości sprawdziłem też, czy aby herbem Ligęzów nie był Ciołek – ale nie, choć poniekąd blisko, bo Półkozic.
Ciołek to oczywiście nade wszystko Poniatowski, natomiast ślad nawiązania celowy. :)
Marlena występuje w „Cylindroladii”. Jest tam małą dziewczynką. Innych powiązań nie ma. Imię wybrałam całkiem przypadkowo, podobnie jak pozostałe, zresztą wielokrotnie zmieniane. :)
To jest mocno niejasne – to przecież młody człowiek przeprowadza jakiś tajemniczy eksperyment i ewentualnie mógłby nie zaznajamiać profesora z jego szczegółami, a nie odwrotnie.
Zarówno Ligęza, jak i Skawiński próbowali rozwijać swoje badania naukowe. Młody mężczyzna liczył na ujawnienie wyników/efektów pracy przez nauczyciela. :) Ten nie wyrażał zgody, skupiając się jedynie na obowiązkowych wykładach.
Ogólne wrażenia – naprawdę pomysłowy i dość udany tekst, dziękuję, że się podzieliłaś, z prawdziwą przyjemnością dobijam do Biblioteki!
Bardzo dziękuję; starałam się poprawić wszystkie wskazane błędy. :)
Pozdrawiam Cię serdecznie.
W odniesieniu do komentarzy – popieram całkowicie!
Pecunia non olet
Jeżeli zajęciem mieszkańców ma być oprowadzanie nowych, to dlaczego bohaterka przez wiele miesięcy jest pozostawiona sama sobie i niczym się nie zajmuje?
Ślimaku, ja to zrozumiałam tak, że skoro nowi trafiają tylko raz do roku, to między kolejnymi partiami są spore przerwy. Ale fakt, że wtedy oprowadzanie jest pracą bardzo sezonową. ;-)
Babska logika rządzi!
Cóż, po prostu ciągle próbuję swoich sił na różnych płaszczyznach i z różnymi gatunkami/rodzajami opek. :) Żadna tajemnica. :) Za komplement w postaci „urwania tylnej części ciała” dziękuję, szczególnie, że nastąpiło to już po pierwszym akapicie. Strach pomyśleć, co urwie po drugim. :)
Wyjaśnienie już sobie odpuszczę, bo musiałbym znów niekonstytucyjnych słów używać. Urwało wszystko, tak to podsumujmy. Przepraszam za moją manierę (wulgaryzm tej najgorszy wyrwał mi się po zauważenia rzeczonego komentarza, inaczej go by tam nie było), nie jest to żadna dezynwoltura, jak sugerował poprzednik, ale po prostu jestem chamem i impertynentem. Pod swoim tekstem nigdy bym się tak nie wykłócał, ale p……dolca dostaję, jak ktoś, szczególnie młodym autorom, na wyrost doszukuje się błędów, gdzie ich nie ma, bo to nie tylko głupie, ale i szkodliwe. To w młodym, niepewnym na tym gruncie literacie może ograniczyć jego kreatywność.
Panią Regulatorzy również przepraszam, , ale nic ze swojego komentu nie odszczekuję, uznaję tylko, że nieodpowiednio i krzywdząco się dla niej wyraziłem. Nie obchodziło mnie nic innego niż jej sugestia, która mi mignęła w oczach, nie obchodziło mnie kto to jest, jaki ma nick, wiek czy płeć, więc nawet nie patrzyłem na to, także, panie Ślimaku, oczu przecierać nie muszę. Nie było to ad persona, ale zupełnie ad rem, owszem w sposób chamski i niedopuszczalny, tak już mam, trzeba zignorować. To, jakie kto ma doświadczenie i kim jest, jeśli widzę bzdurę, nie ma dla mnie znaczenia. A to bzdura była kompletna. Sugestia, że zastosowanie synonimu np. spełzł jest bardziej literackie nie zmienia faktu, że uśmiech zszedł nie jest formą, do której należy mieć jakiekolwiek obiekcje. Uciec też może uśmiech z twarzy. Nawet spie… przepraszam. Jeśli komentująca argumentuje, że nie umie zobaczyć chodzących uśmiechów, jak ma zobaczyć, idąc analogiczne, ten literacki spełzający uśmiech? Miło, że się adorujecie, szczególnie, jeśli ktoś tu wkłada więcej pracy niż inni, ale ja się w to bawił nie będę.
Ponad to wszystko sugerowałbym jednak nie podchodzić bezkrytycznie do czyichkolwiek uwag, nawet jeśli w większości spraw uznajemy tę osobę za kompetentną. Czy ta pani jest kompetentna, nie mam pojęcia, nie interesuje mnie to, bodziec, który mnie zapalił, do kompetentnych bynajmniej nie należał.
Przepraszam też społeczność forum, że musiała poczuć niesmak, czytając to, co piszę, ale niestety inaczej nie potrafię. Postaram się już nie wyzywać nikogo i unikać wulgaryzmów, nawet odnoszenia się do cudzych komentarzy. Potraktujcie to, proszę, jako mój prywatny zespół Tourrete’a. Nie chciałbym też robić niepotrzebnego zamieszania, moim celem w komentarzu jest jedynie wskazanie autorowi, co mi się intuicyjnie jako czytelnikowi podoba, a co nie – niepotrzebnie zaś się zapaliłem jak niewyżyty małolat, pewnie dlatego, że głowę mam pustą jak bęben.
A odnośnie tych przecinków, panie Ślimaku, teraz już rozumiem. Od razu zaznaczam, że ja nie jestem żadnym ekspertem, dlatego swoje uwagi na ten temat pisałem w formie “chyba”, a nie, “tak ma być”.
Prócz schodzącego uśmiechu. Nie trzeba być ekspertem, żeby zauważyć tę bzdurę.
Finklo, rzeczywiście, to praca sezonowa, choć zależy w dużej mierze od ilości nowych, a także – od ich nastawienia/reakcji. Głowna bohaterka zaakceptowała tę rzeczywistość, bo długo uznawała ją za sen. Klisza reagowała drastycznie, nauczyciele byli załamani. Każdy do adaptacji potrzebował innej ilości czasu. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Zeppelinie, dzięki za komentarz, zaś nade wszystko przeprosiny dla Regulatorzy. :) Co do spraw językowych, ja Jej ufam bezgranicznie. Ot, tak mam i koniec. :)
To w młodym, niepewnym na tym gruncie literacie może ograniczyć jego kreatywność.
Tu Cię muszę uspokoić podwójnie: jestem dinozaurem i – że sparafrazuję Napoleona z pewnej znakomitej sztuki teatralnej – “wyraz kreatywność nie figuruje w moim słowniku”. :) Jestem o to spokojna, zero spiny, zero walki o jakieś nominacje itp. To bardzo dobra i wygodna postawa, wiem, ale tak lubię. :) A jeśli komuś tekst przypadnie do gustu, tym milej. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
54 lata – e tam – przestawi się cyferki i będzie 45
Kończąc: spojrzałem na komentarze tej pani, która jest tu tak poważana, i muszę przyznać, że faktycznie jest kocurem, jeśli chodzi o korektę. Pech chciał, że akurat zauważyłem to jedno beznadziejne jej zdanie. Chciałem w ramach zadośćuczynienia przeczytać jakiś jej tekst i pozytywnie skomentować, bo z pewnością byłby dobry, ale nie widzę nic, a jeszcze po kliknięciu na nią strona mi się zawiesiła. Czy jest tu coś jej autorstwa, co można przeczytać?
Jak się tak dobrze znacie, może wiesz, czy nie wydała jakiejś książki? Wtedy kupię i choć tak wyrównam karmę.
Zeppelinie, skoro masz pytania do konkretnego Portalowicza, najlepiej zadaj je tej właśnie Osobie, ewentualnie do Niej skieruj swój komentarz, może wówczas odpowie.. :) Ja tu jestem nadal nową użytkowniczką, choć latka na Portalu (i nie tylko) lecą. :) U nas nie każdy pisze, są także tylko komentujący. :)
A co do Twoich spostrzeżeń, istotnie, Regulatorzy jest tutaj bardzo poważaną Osobą i ma ogromną wiedzę. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Zeppelinie, Regulatorzy sama nie pisze, nie ma tu żadnych Jej opowiadań, o książki tym bardziej nie posądzam. Ale czyta mnóstwo, robi wspaniałą robotę na naszym Portalu i to jest składowa ogromnego szacunku, jakim większość społeczności Reg darzy.
A strona się nie zawiesza, tylko bardzo długo zlicza skomentowane teksty. Taki urok matuzalemów z wielkim dorobkiem. ;-)
Babska logika rządzi!
bruce:
doceniam poświęcenie i baaardzo dziękuję za opinię. :) Przykro mi, że będziesz zmęczony.
Dziękuję, to nie było żadne poświęcenie z mojej strony. Włączyło mi się po lekturze tyle różnych myśli i skojarzeń, że rzeczywiście nie mogłem już zasnąć, co oczywiście świadczy jak najlepiej o jakości Twojego opowiadania. Nie ma powodu, żeby Ci było przykro.
Latarniarnia bynajmniej nie jest sielską krainą. Mieszkańcy czują niepokój i nie wiedzą, skąd się w niej wzięli oraz – po co tu są. (…) Ona jest jeszcze bardziej podstępna, bo opiera się na pojęciu idei, odbić, fałszywych obrazów. :)
Możliwe, że nie napisałem o tym dostatecznie wyraźnie w pierwszym komentarzu, ale naturalnie się zgadzam, to również jest widoczny w tekście i istotny aspekt wymyślonego przez Ciebie świata.
Uznałam, że ona, jako nowa, nie oprowadzi innych, natomiast sama zaczęła zwiedzać i poznawać krainę. (…) Tylko one dwie znały go wystarczająco dobrze, poza tym wpadły na trop i zaczęły pierwsze rozwiązywać zagadkę. :) (…) Zarówno Ligęza, jak i Skawiński próbowali rozwijać swoje badania naukowe. Młody mężczyzna liczył na ujawnienie wyników/efektów pracy przez nauczyciela. :) Ten nie wyrażał zgody, skupiając się jedynie na obowiązkowych wykładach.
Tak, można się tych rzeczy domyślić, dopowiedzieć w ten sposób. Starałem się tylko wskazać Ci miejsca, gdzie właśnie potknąłem się w odbiorze Twojej wizji, spójność świata nie wynikała bezpośrednio z tekstu i trzeba było kombinować. Nie mówię, że to jest obiektywne, być może bardziej wprawny czytelnik odebrałby to inaczej, niemniej pomyślałem, że taka informacja zwrotna ma szanse Ci się przydać.
Imię wybrałam całkiem przypadkowo, podobnie jak pozostałe, zresztą wielokrotnie zmieniane. :)
Także zawsze mam trudności z imionami postaci, ale Twoje przejmowanie się i dbałość o ich perfekcyjny dobór to zupełnie inny poziom, bardzo dobrze pamiętam te zmiany z Cylindrolandii.
Finklo:
Ślimaku, ja to zrozumiałam tak, że skoro nowi trafiają tylko raz do roku, to między kolejnymi partiami są spore przerwy. Ale fakt, że wtedy oprowadzanie jest pracą bardzo sezonową. ;-)
Masz rację, ta informacja o samych jedynkach jest podana bardzo wyraźnie. Musiała mnie chyba zmylić późniejsza wzmianka o “przybywających nieustannie z prawdziwego świata ludziach”. Inna rzecz, że w takim razie do Latarniarni trafialiby głównie mieszkańcy regionów, w których sztuczne oświetlenie w listopadzie jest potrzebne przez całą dobę (północna Skandynawia?).
Zeppelinie:
panie Ślimaku
Zwyczajowo wszyscy tu jesteśmy na “ty”, ja do Ciebie również pisałem na “ty” (wyjąwszy ten jeden literacki zwrot na końcu) i rzecz jasna nie mógłbym oczekiwać, abyś odpowiadał per “pan”. Gdyby jednak Tobie bardziej odpowiadała taka forma, daj znać, postaram się pamiętać na przyszłość.
Przepraszam też społeczność forum, że musiała poczuć niesmak, czytając to, co piszę, ale niestety inaczej nie potrafię. Postaram się już nie wyzywać nikogo i unikać wulgaryzmów, nawet odnoszenia się do cudzych komentarzy. Potraktujcie to, proszę, jako mój prywatny zespół Tourette’a.
Ze swojej strony doceniam przeprosiny! Jeżeli istotnie mierzysz się z problemami utrudniającymi zachowanie etykiety w rozmowach, szczerze współczuję, to musi naprawdę komplikować życie. Mam nadzieję, że dasz sobie z tym radę na naszym forum, bo przecież widzę, że piszesz przemyślane komentarze i możesz tu od siebie sporo wnieść, a społeczność według moich doświadczeń jest zwykle wspierająca.
Pod swoim tekstem nigdy bym się tak nie wykłócał, ale p……dolca dostaję, jak ktoś, szczególnie młodym autorom, na wyrost doszukuje się błędów, gdzie ich nie ma, bo to nie tylko głupie, ale i szkodliwe. To w młodym, niepewnym na tym gruncie literacie może ograniczyć jego kreatywność. (…) A to bzdura była kompletna. Sugestia, że zastosowanie synonimu np. spełzł jest bardziej literackie nie zmienia faktu, że uśmiech zszedł nie jest formą, do której należy mieć jakiekolwiek obiekcje. Uciec też może uśmiech z twarzy.
Przy odpisywaniu na tamten komentarz przejrzałem nie tylko własne zasoby pamięci, ale też Korpus Języka Polskiego PWN. Schodzącego uśmiechu nie znalazłem (oprócz zdań przeczących – “uśmiech nie schodził mu z twarzy” to rzeczywiście dość przyjęty zwrot). A też wydaje mi się, że nie jest to jakaś świeża metafora mówiąca odbiorcy coś oryginalnego o tym uśmiechu, żeby warto było o nią walczyć. Oczywiście możesz się z tym nie zgodzić, możesz wskazać przeoczone przez nas przykłady uznanych autorów używających takiej frazy, możesz nawet argumentować, że na danym etapie rozwoju literackiego zwracanie uwagi na kolokacje szkodzi Twoim zdaniem kreatywności. To wszystko nadaje się do merytorycznej dyskusji.
Czy jest tu coś jej autorstwa, co można przeczytać?
W tym właśnie rzecz, że Portal opiera się na wzajemnej pomocy literackiej, a Regulatorzy sama nie pisze i wspiera rozwój innych nie oczekując nic w zamian, co osobiście bardzo szanuję.
Dziękuję za Wasze ciekawe odpowiedzi na mój wpis i serdecznie wszystkich pozdrawiam!
Dzięki, Finklo, za Twoje słowa.
I ja dziękuję, Ślimaku Zagłady. :) Każda rada – zawsze bardzo pomocna i bezcenna. :)
Co do miejsca i oświetlenia, w tekście jest mowa, że było w tym dniu wyjątkowo mgliście przez całą dobę, dlatego tak też świeciły latarnie. :) W listopadzie jest to bardzo prawdopodobne. Bywają także zamiecie i zawieje śnieżne, ograniczające widoczność prawie do zera. :) Dochodzą godziny napraw/sprawdzania przed zimą, kiedy latarnie świecą nawet w jaśniejsze dni non stop. :) Na mojej ulicy to norma. :)
Pozdrawiam Was serdecznie.
Pecunia non olet
Inna rzecz, że w takim razie do Latarniarni trafialiby głównie mieszkańcy regionów, w których sztuczne oświetlenie w listopadzie jest potrzebne przez całą dobę (północna Skandynawia?).
Chyba że algorytm zawiera dodatkowy warunek, że Janek musiał nadać jakąś ksywę tej osobie.
A chyba wszędzie są ciemne miejsca, gdzie sztuczne oświetlenie jest potrzebne za każdym razem, kiedy pojawia się tam człowiek; jaskinie, kopalnie, tunele czy chociażby piwnice.
Babska logika rządzi!
Tak, Finklo, takich miejsc jest wiele. :) A Jan to naukowiec, eksperymentuje zatem ciągle. :)
Pecunia non olet
Chyba że algorytm zawiera dodatkowy warunek, że Janek musiał nadać jakąś ksywę tej osobie.
A chyba wszędzie są ciemne miejsca, gdzie sztuczne oświetlenie jest potrzebne za każdym razem, kiedy pojawia się tam człowiek; jaskinie, kopalnie, tunele czy chociażby piwnice.
Jasne, to brzmi logicznie. Tak tylko kombinuję, jak te prawidła świata przedstawionego pogodzić, bo jednak to wciąganie człowieka przez snop światła latarni (a nie dowolne źródło sztucznego oświetlenia) było całkiem plastycznie opisane. Niektóre fragmenty tekstu rzeczywiście implikują, że wszyscy Latarniacy znali wcześniej Janka, ale skupiłem się na tym, że dopiero rozmowa Gerdy z Maleną pozwoliła znaleźć wspólny mianownik, przy tym mieszkańców świata byłoby sporo jak na krąg znajomych jednego człowieka, więc pewnie część jednak była obca. To może w ten sposób: ktoś obcy musi znaleźć się w wyjątkowo “latarnianych” warunkach, ale gdy ktoś ma ksywkę, to wystarczy byle jakie sztuczne światło? A może za bardzo kombinuję i chcę zbyt wiele żelaznej logiki od baśniowej historii…
Wiesz, Ślimaku Zagłady, chciałam pozostawić tu pewne pole do wyobrażania sobie przez Czytelnika niedopowiedzianych kwestii. :) Janek wybierał osoby, przenoszone do Latarniarni. Kryteria są znane tylko jemu, niemniej prawdopodobnie miały to być osoby podatne na takie “sterowanie” nimi. Niczym w Cylindrolandii. Ciągle jednak eksperymentował. Nie można przecież wykluczyć, że nie robił tak wcześniej z innymi ludźmi. :) My znamy tylko historię, opowiedzianą przez Gerdę/Kasię. :) Szczegółów obrony pracy także nie znamy, a tam przedstawiał rozmaite dowody. :)
Pozdrawiam serdecznie. ;)
Pecunia non olet
Bruce, przeczytałem tekst z zainteresowaniem. Jest wciągający. Zajrzałem potem do komentarzy. Też fascynujące. Wiedziałem już, że nie muszę wymyślać uzasadnienia dla klika, bo tekst jest słusznie w Bibliotece, więc pełny luz. :)
Serdeczne dzięki, Koalo75.
Pecunia non olet
@Zeppelin
A tak zerknąłem na jeden komentarz “eksperta” i prawie mi kiszka pierdząca pękła
Uśmiechy zadowolenia powoli schodziły z ich twarzy… → Nie umiem zobaczyć chodzących uśmiechów.
No jakiś żart chyba. Nie powinienem komentować komentarza, ale kolego czy koleżanko, jak nie widzisz, to se oczy lepiej przetrzyj, bo jeszcze ci wyskoczą z orbit, choć tego też pewnie nie umiesz zobaczyć. Robisz tylko niepotrzebny mętlik autorowi, mam nadzieję, że tu odpornemu, a to jest przecież takie pierdolenie, że chyba jesteś królikiem.
Mam nadzieję, że nikt tu takich “porad” literackich nie bierze poważnie.
Po pierwsze primo – nawet jeżeli masz rację (skoro istnieje kolokacja “uśmiech nie schodzi z twarzy”, to może tez istnieć uśmiechu schodzenie z twarzy), to nic nie usprawiedliwia chamskiego, napastliwego tonu z użyciem wulgaryzmów w komentarzu.
Po drugie primo – otrzymujesz w związku z tym ostrzeżenie z wyraźnym poleceniem Moderacji, żebyś następnym razem usiadł na palcach i wyraził dezaprobatę dla błędnej sugestii w bardziej cywilizowany sposób, po przemyśleniu formy wypowiedzi przed jej napisaniem.
Podstawa:
Rozszerzone “Zasady umieszczania treści na portalu” par 2 pkt 2 i par 3 pkt 7
Proszę się dostosować, dziękuję za uwagę. Rozumiem późniejszą wypowiedź, ale takie zachowania ignorowane nie będą.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)