15 sierpnia 1977 roku, o 2:16 czasu uniwersalnego, do Ziemi dotarła kolejna radiowa paczka z Galaktycznej Loży Ostatecznego Centrum Kontroli. Nasłuchujące na tej biedaplanetce istoty, owszem, odebrały ją, nadały jej nazwę „sygnał Wow” i… nie zrobiły nic (zupełnie nic!), by przekaz odkodować. A przecież wiadomość była przekazywana przez aż 72 sekundy, w czasie których treść została wielokrotnie powtórzona! Ale nikt jej nie odcyfrował. Nikt! Zupełnie nikt!
Co więcej, nierozważne białkowe dwunogi, próbowały potem zbagatelizować sprawę, a nawet zakwalifikować sygnał nie jako przekaz, ale jako zdarzenie naturalne, na przykład przejście komet przez chmury neutralnego wodoru.
Cóż za absurd!
-
Do tego błędy w konstrukcji prymitywnych anten i jeszcze bardziej prymitywnego oprogramowania je obsługującego spowodowały, że nikt (zupełnie nikt!) z odbierających nie potrafił ustalić skąd dokładnie nadano sygnał. Nikt! Zupełnie nikt!
I może dlatego nikt (zupełnie nikt!) na niebieskiej planetce nie pojął, jak istotna była ta wiadomość.
Bo Galaktyczna Loża Ostatecznego Centrum Kontroli już dawno zaprzestała uprzejmych napomnień.
Wiadomość nie była też ponaglającym przypomnieniem ani alarmującym ostrzeżeniem.
Wiadomość nie była nawet groźbą, choć jej ton mógł to sugerować.
Wiadomość była zapowiedzią, tego co nieuniknione.
Ale ludzie wierzyli, że co nieuniknione uniknione być może.
Cóż za absurd!
-
Żeński łazik (łazica?) przelogowała się aby utworzyć wątek do głosowania na najlepsze opko miesiąca. Luknęła na aktualne komentarze i z pewnym zaskoczeniem stwierdziła, że wątek już istnieje. Przelogowała się z powrotem, luknęła jeszcze raz i okazało się, że – jak w radiu Erewań – nie najlepsze tylko najgorsze i nie wątek, tylko opowiadanie.
– Cóż za absurd!
-
Każdy kto patrzał w niebo 1 kwietnia 2025 roku mógł zobaczyć dziwne fosforyzujące wiry.
Eksperci wyjaśniali, że to skutek deorbitacji rakiety, po wyniesieniu satelity. By manewr udał się, trzeba wpierw wyrzucić resztki paliwa, a ponieważ rakieta wiruje, to układają się one w spiralę.
Jednak gdy tysiące astronomów amatorów i zwykłych ciekawskich skierowało swoje oczy w kierunku niezwykłego zjawiska, szybko prawda wyszła na jaw, nawet bez używania specjalistycznych przyrządów.
Ziemię okrążał jakiś szybko poruszający się obiekt, jaśniejszy niż międzynarodowa stacja kosmiczna. A gdy ktoś dysponował choćby zwykłą lornetką, dostrzec mógł wrzecionowaty kształt tego tworu, niewątpliwie sztucznego. Ci, którzy dysponowali teleskopami, mogli mu przyjrzeć się uważniej, dostrzec szczegóły i utwierdzić, że nie przypominał on dzieła rąk ludzkich. Co więcej, od obiektu co jakiś czas odrywały się mniejsze, które nurkowały w ziemską atmosferę.
Płaskoziemcy krzyczeli: cóż za absurd!
-
Pewien miliarder oświadczył, że oto nieco przedwcześnie postanowił pobawić się w świętego Mikołaja i zrzucić z orbity drony, które miały rozprowadzić wśród Ziemian prezenty w postaci biletów na marsjańską wyprawę. Tylko dla wybranych.
Ponieważ miliarder był w posiadaniu mediów społecznościowych o globalnym zasięgu, informacja szybko obiegła cały świat. A serwisy informacyjne powtarzały historię o przedwczesnym Mikołaju.
Cóż za absurd!
-
W pociągu jadącym na wschód, pan Ambroży przyglądał się współpasażerom. Żul, zielonowłosa dziewczyna, korposzczur, cygański król poobwieszany złotem i starsza pani w berecie. Niezła mieszanka. Ambroży wyciągnął laptopa i zaczął się zastanawiać, kto z nich mógł zabić. Zapić na pewno mógłby żul. Zaćpać i zaruchać: korposzczur i zielonowłosa. Zamodlić starsza pani. Zakraść cygański król. Ale zabić?
Otworzył edytor i zapisał tytuł: „Morderstwo w Orient Expressie”. W końcu jechali na wschód. Zawsze na wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja.
Zamiast jednak napisać cokolwiek pogrążył się w lekturze komentarzy na pewnym forum pisarskim.
Jeśli wierzyć komentarzom, na niebie działy się jakieś dziwne rzeczy (Ambroży siedział przy oknie, ale niczego podejrzanego nie widział) co miało byś sprawką kosmitów (hahahahaha, no tak prima aprilis na fantastycznym portalu – czego innego można było się spodziewać?).
Co więcej, kosmici ponoć zagrozili, że zniszczą ludzką cywilizację, o ile ludzie nie dostarczą im najgorszego opowiadania w dziejach!
Cóż za absurd!
-
– Gdzie jest Ambroży? On by na pewno sprostał wymogom Loży!
– A co to za nielegalna asocjacja?
– VACTERL!
Ale nikomu nie było do śmiechu. W końcu to poważna choroba.
– Swoją drogą, cóż za idiotyczna nazwa? Galaktyczna Loża Ostatecznego Centrum Kontroli? Kto to wymyślił?
– Naprawdę nie pora żartować z róż, gdy płoną żyrafy. Może nasza loża coś by w końcu zrobiła?
– Mamy ich zapiórczyć?
– Raczej zapierniczyć.
– Możemy zrobić coś lepszego: zadzwonić do Ambrożego
– Cóż za absurd!
-
Ambroży odebrał komórkę ponieważ dzwonił telefon.
– Słucham – powiedział, ponieważ przystawił ją do ucha.
– To ja.
– Co za: „ja”? Co znaczy „ja”?
– Nie mam czasu tłumaczyć.
Ja po drugiej stronie porozmawiało z ja po pierwszej stronie, by przekazać przekaz, jakże ważny. Bo ja po drugiej stronie było wysłannikiem (a raczej „cą” bo było puci kobieciej) Loży. Ale nie tej kosmicznej, tylko jeszcze bardziej odjechanej.
– Czy to ty gorący krzewie gorejący?
– Raczej czyszczący krew krzew z krzewów różowatych.
– Tęskniłem tęskno – tęsknie utęskiwał Ambroży.
– Ambroży, skup się.
– Nie mogę teraz, jestem w przedziale, nie w wucecie.
– Skoncentruj. Potrzebujemy najgorszego opowiadania na świecie!
– I dlaczego do mnie z tym dzwonisz?
– Pomóż!
– Czemu akurat ja? Jest tylu o wiele bardziej lepsiejszych…
– Ale lepszych nam nie potrzeba! Potrzeba najgorszego!
– Cóż za absurd!
-
– Słyszał pan? – spytała starsza pani w berecie – Szatan, szatan wylądował na świecie?
– Ale jak?
– Wspak. – Skrzywił się korposzczur. – Nie masz internetu bęcwale? Los ziemi nie obchodzi cię wcale?
– Ale co się dzieje?
– Patrzcie go, a ten się jeszcze śmieje! – wykrzyknął cygański król.
– O co chodzi?
Zaczęli śpiewać robiąc meksykańską falę całą piątką i popiątnie plątając nogami.
– O ten tramwaj, co nie chodzi – odparła zielonowłosa. – I o to, że nie czas trzymać się własnego nosa! Ziemia w zagrożeniu! – uderzyła w kolana – Od samego rana! A oczywiście nic (zupełnie nic!) to nie znaczy dla pana!
– Ale…
– Nie ma ale!
– Go, go, go, ale, ale, ale! – zmienił nutę korposzczur.
– Ale bym się napił – dodał żul.
– Cóż za absurd!
-
Ambroży uległ przemocy lejącej się na niego z ekranu i przedziału i jeszcze głośnika telefonu, albowiem nie był on siłaczem o silnych ramionach umięśnionych mięśniami pełnymi mięsa, a człowiekiem słabej silnej woli, wolnym od moralnego kręgosłupa i powolnym innym, a nie sobie szybkim.
Jednakowóż już Facebook zwany twarzoksiążką zrozumiał jego kroki, co klika, na co patrzy i w końcu zamiast reklam jakiegoś czegoś wykwitle wykwintnego, wyświetlił perlistą reklamę Perły, ze śmiejącą dziewoją dziewczyńską i nawet mało wyoutowaną.
Zaczął więc poczynać i uzbierawszy się w sobie na odwagę, z energią zgoła jądrową w stosie atomowym swego jestestwa uwznioślonego piórem gołębim a nawet i orlim, posta postanowił i jak posta postawił był w pełni zuchwale uderzył w klawisze by na zawsze zawrzeć w onym czy też owym edytorze zgłoski złote najgorszego opowiadania w historii, którego tworzenia historię tu opisujemy.
Zerknęła mu zza pazuchy dzioucha zielonowuosa spode uba bykiem łypiąc okiem znad grzywki zroszonej upierzem, upranym w perwolu pierzastym i parsknęła niczym wilk niczym nie zmieszana choć powinna przecież choć trochę zmieszać się albo chodź poczuwać się do odpowiedzialności za wybuch i za rechot chichot w chwili jakże nieodpowiedniej gdy losty planety warzyły się w zupie pomidorowej.
– Cóż za absurd!
-
Ambroży nie wytrzymał bowiem załamany był ciśnieniem co na niego spadło mu na wątrobę ciężarem i ucisnęło serce twardo i pęcherz a nie był blisko wucetu więc nie mógł ani wysikać się ani poskarżyć, bo postanowił męskości swej nie nadwyrężać wobec kobiet, choć niewiele ich tu było i jedna stara, a druga zielona jak gęś. Skupić się też nie mógł z powyższego.
– Jeśli chcecie, bym uratował planetę, musicie przemóc się i pomóc mi musicie, uczynić ten pasztet jeszcze gorszym i bardziej niestrawnym! By postacie nie kleiły się, zwroty akcji były niezręczne, dialogi z bańki, a całość nielogiczna jak opera liryczna!
– To może dodaj coś o przekomicznych kosmicznych wiewiórkach, które podbiły galaktykę dzięki swoim orzechowym laserom – zaproponowała uberecona babcia.
– Albo o filozofujących ziemniakach, które prowadziły egzystencjalne dyskusje na temat sensu istnienia, przed przerobieniem ich na wódkę – hepnął żul ponuro albowiem był trzeźwy jak świnia a o suchym pysku ów żul żuł żółty żur z żółwia, wszystko przez er zet.
– I dodaj coś o robotach-poetach, które tworzą wiersze o miłości do tosterów i odkurzaczy! – zarzyczyła sobie ta o zgniłych zielenią włosach jak żaba zielonych.
– Nie, nie, nie – Rwał z łysej głowy Ambroży włosy dlatego była jeszcze bardziej łysa. – Tu trzeba samą tkankę tekstu zaatakował, pogorszyć, pogrążyć!
– To proste. Dodaj, więcej, przecinków, najlepiej, po, każdym, wyrazie, ,a, ,jeszcze, ,dodatkowo, ,i, ,pszet! – zaproponował, ,król, ,cygański.
– Albo. Kro.pek! Na.wet. We. Środ.Ku. Wy.ra.zów! – wyk.rzyk.nął kor.po.szczur.
– Nie, nie, nie. Nie aż tak, bo skapną się, że czitujemy! – oponował Ambroży.
– Czitujemy?
– Cóż za absurd!
-
– Posłuchajcie, będziecie betareaderami! – Ambroży sięgnął po swój laptop który miał pod ręką i wyjął ładowarkę z pleców by go podładować i by mu prądu nie zabrakło, ale PKP miało przerwę akurat zasilania, być morze spowodowaną inwazyjną inwazją inwazyjnych obcych.
– Chyba alfaczytelniczkami! – Oburzyła się zielonooka, co wcześniej była zielonowłosa, ale jej zieleń w oczach też dobrze służyła, albowiem była naturalnie ruda, i wredna (sic!).
– Ja jestem sigma – powiedział korposzczur.
– A ja pi – dodała babcia.
– Posłuchajcie, bo czas się zwęża. – Zaczął czytać natchnionym głosem w którym znać było natchnienie i wielkie cierpienie spowodowane działaniem muz, które uwzniośliły jego serce tak by mógł szlachetne znaleźć słowa oddające wszystko co pomyśli głowa, a nawet mózg w tej głowie – Był sobie raz. Albo dwa. Trzy. Znaczy to nie to… a tak „mężczyzna z długą brodą stał prosto wyprostowany na stojąco na wzgórzu dolinnym. Patrzył, jak maleńkie kawałki obiektu odpływały w dół, topiąc się w mroku. Nie był zdziwiony. Wiedział, że nic (zupełnie nic!) nie dzieje się przez przypadek. Przez lata nauczył się słuchać ciszy. Cisza mówiła mu o prawdzie, o tym, co nieuniknione. Milczał więc wsłuchany w ciszę, co wyciszona krzyczała do niego swoim głosem jak sto wodospadów. Obok niego siedziała kobieta. Z włosami jak wodospad. Jej oczy były zmęczone, ale pełne determinacji. I też opadały. Spadały. Jakby spełniła się klątwa w słowie oczywiście. Oczy więc wisiały zmęczone. Razem milczeli. Ich spojrzenia spotykały się, dotykały, a w nich było zrozumienie, że los ludzkości już dawno nie należy do przypadków ani przypałów. Każdy fragment tej historii miał swój ciężar. Każda zagadka była jak cios, którego nie dało się cofnąć. Ale nie poddawali się, bo on na swoich barkach szerokich trzymał większe już ciężary, zwłaszcza na siłowni. Był to bowiem kapitan żeglugi kosmicznej wielkiej, słynny Vlad Vdoopownik. A jego towarzyszka, równie sławna, a nawet sławniejsza, znana z kąpieli odmładzających to nikt (zupełnie nikt!) inny ale właśnie, tak, tak, dobrze przypuszczacie, właśnie ona: Elżbieta Tsytsata-Bat-Ory.” I co sądzicie na taki początek?
Babcia zmocheryzowana roześmiała się:
– Cóż za absurd!
-
Rozdarł się telefon i rozdarł ciszę niezdarnie próbującego wyłączyć go przyciskiem palca ręki Ambrożego.
– Słucham?
– Tu krzew gorejący… masz już opowiadanie? Czas się kończy.
– Coś tam mam.
– Pokaż!
– Pokazywałem, jak byłem mały…
– Nie gadaj tylko czytaj!
– „mężczyzna z długą brodą stał prosto wyprostowany na stojąco na wzgórzu dolinnym”
– No, nie najgorzej, jak na ciebie.
– Dziękuję!
– To nie był komplement. Bo ma być najgorzej! Postaraj się!
Przedstawił resztę utworu.
– Mam cię na głośnomówiącym. Jesteśmy zdania, że to za dobre.
– Tak, tak, masz za dobry styl – posłyszał głosy w tle, a może mu się tylko wydawało? Pomyślał i oddalił się myślą wstecz do tyłu do innego czasu, gdy był jeszcze nieuspołecznioną częścią tej społeczności indywidualistycznych indywiduuów.
– Popraw styl.
– Nie miałem go pogorszyć?
– Właśnie to mieliśmy na myśli.
– Cóż za absurd!
-
– Wiem, dodam wątek romantykomiczny! Posłuchajcie:
– Całowanie pana wśród szalejącego żywiołu jest takie podniecające!
– Oczywiście.
– Ten zapis dialogów jest chyba błędny.
– Albo obłędny. Oględnie mówiąc. Nie wiadomo kto co mówi i do kogo.
– A kogo to obchodzi?
– A może tak powinno być właśnie!
– Tak, zdecydowanie, chodź moszna było by zro bić to bardziej słabe, pogorszyć ku najgorszemu w dół upaść i jeszcze przebić trzy metry mułu.
– Albo nawet osła.
– Niech Vlad Vdoopownik ma jakiś element tragikomiczny, ale taki przesadzony, jak grządka bratków, a Elżbieta Tsytsata-Bat-Ory będzie klasyczną Mary Sue.
– Fabuła jest zalogiczna, zoologiczna, ubezsensownij!
– Dodaj więcej wszystkiego wszystkiego więcej!
– I tak w końcu nie będzie niczego!
– I nadal masz za dobry styl!
– Więcej purpury! W lunarnym świetle lustra księżyca niech zrosi czoło blade a natchnione powiew z gór odległych niczym echo dawnych bajań na tle uniesień, którym sama przyroda i pradawne bogi nadają oprawę godną epompeji.
– Cóż za absurd!
-
– I ej, ty, tam, więcej zaimków tu! I tam!
– Więcej purpury!
– I zaimków!
– A na wierzch: zasmażka.
– Wspominałam o purpurze? Dodaj. Nie szczędź.
– A zaimki? Przedimki i przyimki też się przydadzą w sumie.
– Więcej purpury!!!
– Cóż za absurd!
-
I wreszcie jest! Gotowe! Zawykurniste najlepsiejsze w byciu najgorszym, przezarąbiste dzieło antydzieło, najgorsze opowiadanie nie tylko kwietnia, nie tylko portalu, ale i świata i Wszechśtwiata nawet. Lajt fantasty (nie do końca, trochę nielajt, srajt, bo przepełniona bólem istnienia, bo jak w polskiej literaturze – tu cierpi każdy, autor gdy pisze, ekran który ten bełkot wyświetla, Internet który chłam ten niesie i najbardziej oczy oczywiście czytelszkodnika, które tego już nie odzobaczą, co najwyżej mogą lekturę przerwać, ale taka aborcja tekstu pod koniec jest prawem i lewem zabroniona).
– Cóż za absurd!
-
Ambroży dopiero teraz dostrzegł, że na portalu jest też konkurs muzyczny. Niestety – nieanonimowy, a Ambroży, gdyby w nim pod własnym nickiem wystąpił by się ze wstydu spalił. W radiu niezawodny Kazik zawodził:
…okazało, że dzieje się to
Z wszystkimi chłopcami
My bierzemy…
– Okazało, że nastąpił błąd w tłumaczeniu!
– Jaki?
– Obcy stosują w swym języku popiątne zaprzeczenie i dlatego nie zrozumieliśmy… Nie chodziło im o najgorsze opowiadanie.
– Tylko o najlepsze?
– Gorzej! O najlepszy wiersz.
– Cóż za absurd!
-
– No dobra, ale co teraz zrobimy? – w sztabie zapanowała konsternacja, nieubłaganie zbliżała się godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści siedem, na którą wyznaczony był ultymatywny i definitywny koniec ultimatum czyli deadline. W tym momencie to dead mogło być w tym deadlinie bardzo dosłowne.
– Mam pomysła! – wykrzyknął Ambroży. – Wyślijmy im databomb!
– To znaczy?
– To znaczy jakiś trudny problem, który spowoduje, by ich komputery wybuchły. Na przykład Wielkie Pytanie. To działa niestety tylko na filmach – wyjaśniła agent Krzew Gorejący.
– Niby tak… – wtrącił Szalony Informatyk. – Ale możemy zastosować coś podobnego. Wyślijmy rzeczywiście opowiadanie Ambrożego, ale skompresowane.
– Co to da?
– Ale nie byle jak skompresowane. Użyjmy na przykład 42.zip.
– A co to?
– Bomba dekompresyjna. Działa podobnie do databomb, tyle że w odróżnieniu od databomb: działa.
– Niby jak?
– To mały plik. Czterdziestodwukilowy. Wyczuwasz ironię?
– Aronię chyba. No i co z tym? Co to da?
– To, że on się dekompresuje do petabajtów danych. W środku jest wiele warstw zagnieżdżonych plików zip w zestawach po szesnaście, w każdym kolejnym jest kolejna warstwa i tak dalej. Możemy dla pewności tych warstw dołożyć… by im dołożyć.
– Czyli jednak mój tekst uratuje świat? – ucieszył się Ambroży.
Szalony Informatyk zaśmiał się:
– Z pewnością przejdziesz do historii, i to z trzech powodów…
– Trzech? Hmmm… Jako twórca najgorszego opowiadania i pogromca kosmitów… a trzeci powód?
– Wybacz, ale odpowiem potem, teraz muszę przygotować 42.zip i wysłać go do Galaktycznej Loży Ostatecznego Centrum Kontroli.
– Nie masz czasu nawet mi powiedzieć trzeciego powodu? No weź!
– Nie mam.
– Cóż za absurd!
-
Parę dni po tym, jak okręt bojowy obcych stał się bezużytecznym złomem na skutek próby dekompresji 42.zip, Ambroży po raz kolejny zaczepił Szalonego Informatyka:
– Powiesz mi wreszcie, jaki jest ten trzeci powód, dla którego przejdę do historii?
– Liczyłem na choćby cień inteligencji w tej twojej łepetynie.
– No weź!
– Jak się dotąd nie domyśliłeś, to pewnie nawet nie zrozumiesz.
– Powiedz. Jestem bystry. No?
– No dobra. Już zawsze będziesz numerem jeden: żaden pisarz nigdy wcześniej ani potem nie będzie miał aż takiego nakładu swojego dzieła jak twoje.
– Jak to?
– Bo skopiowało się go tyle egzemplarzy, aż kosmitom zabrakło na nie miejsca. Więc twoje najgorsze opowiadanie powielone zostało więcej razy, niż łącznie wszystkie książki ludzkości.
– Cóż za absurd!