- Opowiadanie: saren - Przebudzenie (cz. III)

Przebudzenie (cz. III)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przebudzenie (cz. III)

Trzy następne dni meritańczyk spędził na rozmowach z kapłanką oraz pomaganiu w prostych czynnościach domowych. Czasami Driana znikała na kilka godzin, a wtedy Karnak musiał sam zadbać o siebie. Największy problem stanowiło poruszanie po pomieszczeniu. Czuł się bezradny, jak niemowlę nieumiejące chodzić. Nastąpił jednak pewien postęp, potrafił poruszyć stopami. Angmar natomiast nadal przypominał trupa. Karnak wątpił w jego powrót do świata żywych. W chwilach, gdy najemnikowi brakowało towarzystwa, strugał osikowe kołki, po czym nacierał je czosnkiem, ponoć to najlepszy sposób na odegnanie nocnych straszydeł. Wiedział, że nadejdzie taki dzień, kiedy ruszy w drogę, a wtedy będzie musiał przeżyć noce, zdany tylko na swoje umiejętności i ekwipunek. Rzeźbił także bestię, której imponujących rozmiarów skóra rozciągała się na ścianie, a wyobraźnia podsuwała mu pomysłów, jak powinna ona wyglądać. Driana nazywała to stworzenie Taghor svartur, co miało znaczyć w tutejszym dialekcie; wychodzący z cienia. Oprócz dłubania w drewnie, próbował złożyć urywki wspomnień w jedną całość. Nie było to jednak łatwe.

 

– Może ktoś majstrował przy mojej pamięci? – zastanawiał się – co jeśli te obrazy to tylko iluzja? A nawet jeśli nie, to kto chce mnie wykorzystać i w jakim celu? Przecież moje przeżycie nie jest przypadkowe. Jestem pacynką, tylko kto do cholery pociąga za sznurki i dokąd mnie ciągnie?

 

Kolejny dzień różnił się od pozostałych. Mężczyzna przetarł oczy. Driana krzątała się po pomieszczeniu, przygotowując śniadanie. Podziwiał jej zgrabną sylwetkę, aż do momentu, gdy odwróciła się w jego stronę.

 

– Dobrze, że wstałeś – oznajmiła radośnie, posyłając słodkie spojrzenie – dziś muszę udać się na targ do Silion, a chciałam przywitać cię przed wyjściem.

 

Podała najemnikowi talerz z pieczywem i misę pełną twarogu z tutejszą odmianą szczypioru. Zawróciła, by zdjąć garnek wrzątku znad paleniska, lecz coś zatrzymało ją w połowie drogi. Jej spojrzenie utkwiło za oknem. Karnak chciał porozmawiać z kobietą o pewnej nurtującej go rzeczy, mogącej być brakującym elementem układanki, pozwalającym na wyjaśnienie, co on robi w tej grze, o jaką stawkę się toczy i jakimi regułami się rządzi. Zorientował się jednak, że na twarzy Driany malowało się przerażenie.

 

– Co się stało? – spytał zaniepokojony.

 

– Ludzie Sarkusa… – jęknęła, po czym rzuciła się w stronę baraniej skóry, leżącej na podłodze.

 

Szarpnąwszy białe futro, odrzuciła je gwałtownie na bok i błyskawicznie pociągnęła za mosiężną obręcz, przymocowaną do jednej z desek. Klapa z hukiem walnęła o parkiet, odsłaniając ukryte wejście. Kiedy Driana doskoczyła do stolika, zajmowanego przez Angmara, drzwi zadrżały od walenia pięściami. Objąwszy kowala, zawlokła, najszybciej jak tylko potrafiła, w kierunku piwnicy. Dwóch rosłych drabów stojących na zewnątrz, usłyszało nagle trzask tłuczonego szkła. Byli pewni, że chata nie stoi pusta. Ten o bardziej złowrogim wyglądzie i groźniejszym spojrzeniu, odsunął się od drzwi na cztery kroki i wziąwszy rozpęd, z impetem uderzył okutym butem. Choć stwarzały wrażenie masywnych, runęły bez wyraźnego oporu. Bandyci w pierwszej kolejności skupili wzrok na młódce, kucającej na wełnianym dywanie, a później na zakrwawionym stoliku będącym na wyciągnięcie prawej ręki.

 

– Czego nie otwierasz? – powiedział pierwszy.

 

Nastała chwila ciszy.

 

– Głucha jesteś? Patrz na nas, jak do ciebie mówimy! – dodał drugi.

 

Zbir rozjuszony spokojem kapłanki, sięgnął po przypięty do pasa bicz.

 

– Zaraz przywrócę ci mowę!

 

Zaskoczenie Karnaka wywołane furiackim wtargnięciem łotrów, ustąpiło miejsca nienawiści, jaką zapałał do sarkusowych bojowników. Wybuchłby z gniewu, lecz to, że Driana przemówiła, a oprych odsunął rękę od batoga, powstrzymało go.

 

– Czyściłam baranie futro, miałam wstać i otworzyć, ale nie byliście na tyle cierpliwi, a wasze raptowne wkroczenie wystraszyło mnie i skrępowało język – próbowała uspokoić sytuację.

 

– A jednak potrafi gadać! – krzyknął wyższy z nich – Twoje szczęście wiedźmo!

 

Karnak badał wzrokiem obu mężczyzn. Ten, który chciał skarcić Drianę, mierzył sporo ponad dwa metry. W oczy rzucała się przesadnie umięśniona sylwetka. Zdeformowana twarz częściowo skrywana przez kaptur, pokryta była masą pryszczy, bąbli i wrzodów, z których wylewała się ropa. Ślepia emanowały złem, co potęgowało demoniczny wygląd wojownika. Odziany w wilczą skórę, nosił naszyjnik z kłami niedźwiedzia. Z boku pasa zwisał sznur ludzkich czaszek, a na jego plecach znajdował się dwuręczny topór bitewny. Drugi wojownik nie wyróżniał się niczym szczególnym. Przeciętnej postury, niższy od pierwszego, również nosił wilcze futro, lecz bez żadnych ozdób. Dzierżył krótki miecz, ze stali drugiego gatunku, nieco przyrdzewiały, co zapewne świadczyło o niższej pozycji w hierarchii. Na widok kapłanki ślinił się niemiłosiernie, oblizując wargi długaśnym jęzorem.

 

– Naszego Pana doszły wieści, że dajesz schronienie jego wrogom! – ryknął wielkolud.

 

– Nie wiem, o czym mówicie – odpowiedziała łagodnie dziewczyna.

 

– Nie igraj z nami! Gdzie jest ta szuja Angmar?

 

– Naprawdę, nie mam pojęcia, o co wam chodzi – rzekła, kręcąc bezradnie głową.

 

W tym momencie niższy ze zbirów skierował wzrok na łoże i leżącego w nim Karnaka. Jego oczy zabłyszczały, jakby poznał najskrytsze tajemnice świata.

 

– Tam jest! – wystrzelił, a z jego ust wydobył się szyderczy śmiech.

 

– I po co były te kłamstwa? – rzucił drugi, podchodząc do bezradnego Karnaka i dobywając zza pasa myśliwski nóż.

 

Driana chwyciła bandytę za nogę:

 

– Nie róbcie mu krzywdy, to nie ten, którego szukacie!

 

– Milcz dziewko! – wrzasnął i posłał ją kopnięciem z powrotem na podłogę.

 

– Worlag, ona niestety mówi prawdę – oznajmił drobniejszej budowy łotr – teraz, gdy patrzę z bliska, to poznaję, że to nie ten wieśniak.

 

– To, dlaczego psia mać, nie sprawdziłeś tego wcześniej, zanim śmiałeś do mnie przemówić, śmieciu!

 

– Bo myślałem…

 

– Gówno mnie obchodzi, co myślałeś – powiedział ze wzburzeniem mięśniak – a ty coś za jeden?

 

– Nie twój interes! – wypalił Karnak, dając upust wzburzonym emocjom.

 

Dopiero po chwili przyszło opamiętanie i ocena beznadziejnego położenia.

 

– Patrz Nurg, jaki wyszczekany kundel nam się trafił! – rzekł Worlag z kpiną w głosie.

 

Gdyby nogi Karnaka potrafiły go unieść, na pewno nauczyłby nikczemników dobrych manier, jak również właściwego szacunku do swojej osoby, wszakże tak nie było, toteż wolał nie chojrakować więcej, aby nie napytać sobie i dziewczynie kłopotów.

 

– Sprowadziłaś sobie chłopca do zabawy czarownico? – drwił dalej wielkolud.

 

– Jeśli mogę coś wyjaśnić… – zaczął Karnak.

 

– Niepytany knur milczy! – huknął Worlag, irytując się coraz bardziej.

 

– Znalazłam go wycieńczonego, na szlaku prowadzącym z południowych krain do Silion. Ktoś pobił, zabrał towar i konia. Biedak podczas napadu upadł nieszczęśliwie z wierzchowca, tracąc władzę w nogach – skłamała.

 

Worlag dociekliwie obserwował cudzoziemca, szukając potwierdzenia słów dziewczyny, a jego przenikliwe spojrzenie, sugerowało, że nie jest taki głupi, na jakiego wygląda.

 

– Czym handlowałeś pieprzony kmiocie? – zapytał.

 

Nastała chwila milczenia, lecz Karnak nie dał wyprowadzić się z równowagi:

 

– Winem mości panowie – próbował grzecznościami zatuszować wcześniejszą zuchwałość – winem, a także miodem, w tym i pitnym.

 

– To dziwne – odezwał się Nurg – bo do naszej jaskini nie dotarł żaden z tych rarytasów, a w całym Ajlat nie spotkaliśmy śmiałków, którzy odważyliby się z nami konkurować. Mamy tu wyłączność na rozboje, haracze, jak i gwałty, zrozumiałeś zapchlony psie?

 

– Albo łżecie, albo zjawił się na naszych ziemiach ktoś, kogo trzeba skrócić o głowę – stwierdził groźnie Worlag – w każdym bądź razie muszę sobie ulżyć, bo zbytnio zagrała mi na nerwach wizyta w tej ruderze.

 

Mięśniak wymownie spojrzał na kompana, a sarkastyczny uśmiech wygiął jego usta.

 

– Myślę, że poderżnięcie gardła będzie znakomitą rekompensatą – rzekł powoli, napawając się zaistniałą sytuacją.

 

Przeciągnął wskazującym palcem przez swoją szyję, co miało zobrazować Karnakowi, jaki los czeka go niebawem. Worlag z pewnością należał do ludzi, jeżeli to, czym był, miało jeszcze w sobie resztki człowieczeństwa, przepadających zadawać ból tudzież delektujących się widokiem cierpienia i strachu w oczach swoich ofiar. Krok po kroku przybliżył się do cudzoziemca i nieśpiesznie przysunął ostrze do jego gardła. Przytrzymał je nieruchomo, chcąc dostrzec lęk na twarzy Karnaka, jednak ten obojętnie spoglądał na oprawcę.

 

– Nurg, ta szuja nie boi się nas! – okrzyk zdziwienia uleciał z ust zbira – trudno, będziemy musieli zadowolić się agonią.

 

Karnak poczuł, że nie ucieknie przeznaczeniu. Pogodził się z nim. Schował się przed kosą śmierci w chatce, lecz ona go znalazła. Czas żniw nastał. Żałował tylko dwóch rzeczy, że umrze nie wiedząc, kim był i tego, że biedna dziewczyna musi patrzeć na to, co się dzieje. Driana przez łzy błagała o litość dla mężczyzny. Czuła, że bandyta, odbierze jej kogoś komu pragnęła wyjawić swoje sekrety, kogoś przy kim było jej dobrze, jak nigdy wcześniej. W momencie, kiedy Worlag zdecydował zakończyć to przedstawienie, dłoń Nurg'a złapała go za nadgarstek.

 

– Stój!

 

– Co ty robisz, ośle? Oszalałeś? – wrzasnął na kamrata, zaskoczony Worlag.

 

– Przypomniałem sobie, że Sarkus zakazał zabić nam dzisiaj kogokolwiek!

 

– Chyba takie ścierwo, jak ty nie doniesie na takiego wyborowego woja, jak ja, że trochę nagiąłem przepisy?! – oburzył się mięśniak.

 

– Nie o to chodzi Worlag, musimy okazać bezgraniczną lojalność swemu panu.

 

Kłótnia łotrów dała Drianie cień nadziei na ocalenie przyjaciela. Niespokojnie czekała na dalszy bieg wydarzeń.

 

– I co? Mam tak bezkarnie ich zostawić? – ryczał wściekle wielkolud, tłukąc wszystko dookoła, co tylko znalazło się w zasięgu długich łap.

 

Niewiasta świętowała w głębi duszy zwycięstwo, lecz starała się nie uzewnętrzniać radości, by bardziej nie rozjuszyć zbirów.

 

– To wszystko sprawa tej ostatniej przepowiedni. Nie nam rozstrzygać wolę mistrza – próbował uspokoić kompana Nurg, lecz ów wydawał się nie słyszeć jego słów.

 

Zareagował dopiero na kolejny argument:

 

– Znam lepszy sposób na wymierzenie im sprawiedliwości – zarechotał wątlejszy z nikczemników.

 

– Kłamiesz! Co może zastąpić pod tym względem śmierć? – oburzony Worlag okazał wyraz zainteresowania.

 

– Bynajmniej, spodoba ci się mój nowy pomysł – stwierdził podekscytowany, mlaskając i oblizując wargi – zerżnijmy tą wiedźmę na oczach jej pupilka.

 

– Nurg, ty to potrafisz połączyć przyjemne z pożytecznym – obrzydliwie roześmiał się wielkolud.

 

Euforia Driany natychmiastowo ustąpiła, a jej miejsce zajęła panika. Skoczyła w kierunku drzwi, lecz było już za późno. Dopadło ją silne łapsko Worlaga i docisnęło do drewnianej ściany. W tym samym czasie Nurg rzucił się na skórzane spodnie dzierlatki, niczym wilk czujący ruję samicy. Rozszarpał je w przypływie nieludzkiej mocy, wywołanej podnieceniem. Worlag zdarł z młódki górną część odzieży, po czym obaj dobrali się do niej. Opętał ich szał na widok zgrabnego i wypielęgnowanego ciała, jakiego nie mieli okazji nigdy oglądać. Driana krzyczała z bólu. Obrzydzenie, jakie wywołały w niej zaistniałe okoliczności wyraziła wymiocinami, co w ogóle nie przeszkodziło bestiom w zabawie, ani nie umniejszyło w ich ślepiach jej atrakcyjności. Łzy spływały po twarzy kapłanki, natomiast krew po jej zgrabnych, bladych nogach. Właśnie utraciła to, co od zawsze uważała za najcenniejsze – dziewictwo. Karnak na początku wyzywał bandytów najgorszymi epitetami, jakie tylko przychodziły mu na myśl, później prosił błagalny głosem o zaprzestanie gwałtu, następnie cisnął w oprychów rzeczami, które miał pod ręką, a na koniec poprzysiągł zemstę. Wszystko na nic, bowiem oni nawet na chwilę nie oderwali uwagi od swojej ponętnej ofiary. Czas wlókł się niczym żółw morski, przemierzający piaszczystą plażę, a Karnak nie mógł nic zrobić. Niemoc bolała go najbardziej. Straciwszy wiarę, że coś wskóra, odwrócił głowę, gdyż nie potrafił patrzeć na rozgrywającą się masakrę. Bandyci zmienili jeszcze kilka razy pozycje, przeciągając Drianę z zakrwawionego stołu na podłogę lub dopychając do ściany. Zaspokoiwszy swoje sadystyczne żądze, pchnęli kobietą, jak workiem mięsa o kominek, ubrali się i dumnie popatrzyli po sobie.

 

– Lepiej, żebyś już nigdy więcej nie pomagała nikomu z Silion, dziwko! – krzyknął Worlag.

 

Driana nie była w stanie nic powiedzieć, wydawało się jej, że to wszystko to koszmar, z którego zaraz się obudzi. Trzęsła się nie z zimna, lecz przerażenia. Nie chciała uwierzyć w to, co się stało. Potrafiła znieść ból fizyczny, ale paliła ją rana zadana jej duszy. Ślubowała zachować czystość, tymczasem jej wieloletnie poświęcenie, zostało zniszczone w kilka chwil. Próbowała znaleźć ukojenie w rozmowie ze Śnieżną Panią, wiedząc, że tylko ona może w tym momencie jej pomóc. Zapadła w stan przypominający sen, a jej duch płynął w stronę źródła białego światła, promieniującego ciepłem miłości. Karnak żywił tylko jedno uczucie. Wypełniało całe jego wnętrze. Prosiło o uwolnienie, miotając się w jego głowie, jak dzika bestia w klatce. Stał się zemstą. Kipiał nienawiścią. Jeżeli wojownicy Sarkusa mogliby w tym momencie ujrzeć jego duszę, zlękliby się nadciągającej nawałnicy, zmiatającej wszystko, co stoi na drodze.

 

– Przyrzekam na mnie i mój ród, że póki nie uśmiercę was, póty nie opuszczę tych ziem, a honor mój będzie pozostawał splamiony! Obiecuję jednak, że gdy was dorwę, to tortury, jakie znacie, wydadzą się wam dziecinną igraszką! – zrobił to, co w obecnych warunkach był w stanie; dał słowo, a to u ludzi jego pokroju, niczym dług, konieczny do spłacenia.

 

Sarkusowi najemnicy wyśmiawszy go, stwierdzili na odchodne, że jest zabawny, po czym trzasnęli za sobą drzwiami. Co jeszcze mocniej rozwścieczyło Karnaka. Naga Driana, umazana we krwi, leżała nieruchomo. Nie słyszała słów Karnaka, próbującego ją pocieszyć. Mężczyzna pojął, iż świadomość kobiety jest nieobecna. Nie dysponując klepsydrą, ani zegarem słonecznym, mógł zaledwie oszacować, że minęło około godziny nim oprzytomniała. Nałożywszy na siebie nowe ubranie z szafy, wybiegła na zewnątrz, nie mówiąc ani słowa. Meritańczyk rozmyślał nad tragedią, która wydarzyła się dzisiejszego ranka i nad tym, dokąd udała się Driana. Martwił się o nią. Wiedział, że takie ponure doświadczenie odciśnie na niej swe piętno. Bał się, czy nie poszła zrobić czegoś głupiego, bo wątpił, że w obecnym stanie może racjonalnie myśleć. Poznał także odpowiedź na pytanie, które chciał jej zadać przed incydentem. Zastanawiał się, czy to nie ona manipulowała przy jego pamięci. Brał pod uwagę wariant bycia wojownikiem Sarkusa, zaczarowanym przez Drianę, która zaaranżowała wszystko, by zwrócił się przeciwko swojemu panu i pomógł go usunąć. Nawet, jeżeli, tak by było, to wiedział teraz, że zrobiłby to, bo uważał za słuszne pozbyć się tych drani. Obecnie był pewny, że z tymi wojownikami nie miał nic wspólnego, bo nie poznali go. Nie mógł być jednym z nich. Chyba, że intryga sięgała jeszcze głębiej? A co jeżeli dzisiejsze wydarzenia to tylko złudzenie, mające nakierować cały jego gniew na Sarkusa? Nie to niemożliwe – odrzucił tok myślenia, choć faktycznie miał wrażenie, że coraz trudniej odróżnić mu rzeczywistość od fikcji. Ufał Drianie, a przynajmniej bardzo pragnął wierzyć w jej szczerość.

 

– Nie wiem, kim byłem. Jeżeli mordercą i zbirem, jak Worlag, czy Nurg, to nie wróćcie wspomnienia! Niech przykryje was na zawsze płachta zapomnienia! Porzucam swoją przeszłość, a biorę, co przede mną. Zaczynam żyć według zasad dyktowanych przez poczucie moralności. Nie jestem w stanie dojść do tego, czy ktoś zmienił mój system wartości, pozostaje mi zaakceptować go. Jestem, jak człowiek zwiedzający meritański gabinet luster, który nie może ujrzeć swego prawdziwego oblicza, bo każde lustro zaburza rzeczywisty obraz. Dopiero obserwator z zewnątrz, może wytłumaczyć temu człowiekowi, jak naprawdę wygląda. Jestem uwięziony w tej rzeczywistości i jedynie ktoś z poza niej może mi wyjaśnić, o co chodzi. Muszę…

 

Z zadumy wyrwały go dopiero odgłosy tupnięć, dochodzące spod parkietu. Zaraz po nich dało się słyszeć stukanie i …

 

– Gdzie ja do diaska jestem?! Ej tam, jest tu kto?

 

Karnak przypomniał sobie, że Driana wrzuciła do spiżarni kowala. Nie zdążył zareagować, gdyż drewniana klapa uniosła się, a Angmar podciągnąwszy na rękach, wydostał z piwnicy. Jego mina wyrażała gotowość do natychmiastowego zaatakowania.

 

– Spokojnie przyjacielu, to nie tak jak myślisz! – powiedział z zakłopotaniem Karnak.

 

– Spokojnie? Co ja tu do stu czartów robię? – spytał oburzony rzemieślnik, rozglądając się po pomieszczeniu.

 

Karnak dopiero teraz przyjrzał się mu uważnie. Kawałki szkła i cała paleta konfitur znajdowała się na jego opatrunkach, od żółtych brzoskwiń przez czerwone wiśnie do zielonych owoców gono.

 

– Kurujesz się…

 

– O ile pamiętam, ostatnimi czasy nie narzekałem na zdrowie – wtrącił Angmar.

 

– Zostałeś pokiereszowany przez ludzi Sarkusa, a kapłanka, do której należy ta chata, zajęła się przywróceniem cię do stanu używalności.

 

– Serdecznie dziękuje za taką pomoc – oburzył się, a jego twarz przybrała purpurową barwę – trzymać mnie w ciemnej komórce, niczym zwierzę? Rzucono mną tam, jak workiem kartofli, a ja mam uwierzyć, że to z troski o mnie?

 

– To bardziej skomplikowane niż ci się wydaje – uspokajał go meritańczyk.

 

– Słucham? Co masz mi do powiedzenia?

 

Karnak wyjaśnił Angmarowi całe zajście, nie skąpiąc szczegółów. Kowal uspokoił się. Przechodząc obok płatu lodu w oknie, zobaczył odbicie swojej twarzy. Wystraszył się. Opuchnięta głowa, pokryta szwami i szramami, przypominała łeb potwora. Co oni mi zrobili? W międzyczasie do domku wróciła Driana. Unikała spojrzeń obu mężczyzn, jak również nie włączała się w dyskusję. Siliończyk uprzedzony przez Karnaka o okropnym czynie zbirów, starał się nie stwarzać dodatkowych problemów. Ściągnął pokrwawione bandaże, starł powidła i odział w bufiaste spodnie i lnianą koszulę, ów strój pozostawili jego krewni wraz z kożuchem i chustą cytrynowej barwy. Driana siedziała przy kominku, wpatrując się w tańczące płomienie. Meritańczyk uznał, że lepiej będzie jak poczeka, aż kapłanka sama nawiąże konwersację. Do końca dnia panowała nieprzyjemna atmosfera. Kobieta nie odezwała się, ani słowem. Mężczyźni udawali, że wszystko jest w porządku. Dopiero, gdy pod wieczór Angmar wyszedł, aby obmyć swe ciało w gorących źródłach, leżących około dwustu kroków na południowy-wschód od chaty, wtedy Karnak poprosił Drianę, by usiadła obok. Korzystając z tego, że są sami, miał zamiar dodać jej otuchy. Postawiła krzesło przy łóżku. Meritańczyk zauważył, że usiadła dalej niż zwykle. Czyżby się dystansowała? Pomyślał. Oczywiście, przecież teraz będzie miała uraz do mężczyzn. Mam nadzieję, że kiedyś zrozumie, iż nie wszyscy jesteśmy tacy sami i wyciągnie mnie z worka podpisanego bestie. Gdy tak rozmyślał, ona przyglądała mu się uważnie, a jej oczy niczym tama, blokowały napływające łzy. Jedna z nich powoli spłynęła po policzku, błyszcząc odbitym światłem ognia.

 

– Nie uważam cię za takiego, jak oni – powiedziała drżącym głosem – twoje wnętrze mieni się czystością i takie było, od kiedy cię poznałam.

 

Karnak przez moment nie mógł nic powiedzieć z zaskoczenia. Czy to zbieg okoliczności, że odpowiedziała na jego myśli? To już drugi raz podczas jego pobytu tutaj.

 

– Po czym stwierdzasz Driano, że jestem inny?

 

– Doświadczam tego w każdej chwili – odrzekła – ciężko to wytłumaczyć, ale czuję od ludzi chłód, albo ciepło, a Twoja dusza jest bardzo gorąca.

 

– Nie wiem, co powiedzieć – zmieszał się – miło mi to słyszeć. Postaram się, żebyś nie zamarzła – zażartował. A skąd wiesz, o czym myślę?

 

– To nie tak – uśmiechnęła się – po prostu kobieca intuicja. Dar od Viturainy, może troszkę bardziej wyostrzony.

 

Klimat w izbie zaczął się poprawiać, choć prócz jednego uśmiechu, twarz Driany nadal pozostawała smutna, to rozmowa rozładowała napięcie. Karnak chciał zadać jeszcze jedno pytanie. Wahał się jednak, bo było osobiste i mogło urazić kobietę. Gdy przemógł się, do domu wrócił Angmar, toteż musiało jeszcze poczekać. Z pewnością mocno sypało na zewnątrz, bo spięte w kuc włosy kowala pokrywał śnieg. Rozebrawszy się, umył zakrwawiony stół, wyszorował dywan i w wodzie podgrzanej na kominku wyczyścił brudne bandaże. Jak na człowieka machającego codziennie młotem przystało, wyróżniał się ponadprzeciętną budową. Nosił długą, zmierzwioną, rudą brodę i tatuaż śnieżnego tygrysa, nad którego głową latała biała sowa. Karnak dostrzegł, że zielone oczy Angmara bez przerwy wędrowały spojrzeniem w kierunku Driany. Nie wiedział dlaczego, ale zaczęło go to irytować. A gdy kowal podsadził dziewczynę, by mogła dosięgnąć słój warzyw z najwyższej półki, coś zapłonęło w klatce Karnaka. Obecność kowala coraz bardziej drażniła go. Przyłapał się nawet na swoim zadowoleniu z jutrzejszego przyjazdu krewnych Angmara. Nie chciał słuchać dialogu, jaki toczył się w izbie. Driana uśmiecha się do niego częściej – myślał nerwowo – może on nadaje się bardziej na towarzysza rozmów niż ja? Idę spać, sen dobrze mi zrobi.

 

– Dobranoc wam! – powiedział z nutą gniewu w głosie.

 

– Już idziesz spać? – spytała rozżalona Driana.

 

– Zostaw go Pani, jego stan tego wymaga – oświadczył Angmar.

 

Karnak wyczuł udawaną troskę. Może on i chce dobrze, ale w tym wypadku bardziej jest mu to na rękę niż wynikałoby z jego dobrych chęci. Nie okażę swojej słabości. Nie dam po sobie poznać emocji. Tłumiąc rodzącą się w nim zazdrość, zasnął.

 

Angmar rozwiązuje gorset Driany… Rozbiera ją i ogrzewa ciepłem własnego ciała… Połączeni w uścisku, szepczą…

 

 

 

Koniec
Nowa Fantastyka