- Opowiadanie: saren - Przebudzenie (cz. IV)

Przebudzenie (cz. IV)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przebudzenie (cz. IV)

Karnak obudził się spocony, rozglądając wściekle po pomieszczeniu. To tylko sen. Ja chyba wariuję?! Co się ze mną dzieje? Zachowuję się, jak dziecko. Położył się ponownie, jednak do rana spał niespokojnie, gdyż dręczyły go związane z Drianą myśli.

 

Następny dzień zaczął się rewelacyjnie, przez co meritańczyk zapomniał o smutkach poprzedniego wieczoru. Ku swojej wielkiej radości, zgiął nogi w kolanach.

 

– Jak to wspaniale znów was czuć.

 

Zadowolony usiadł na łóżku i dopiero teraz zorientował się, że dzielił je tej nocy z kowalem.

 

– No cóż mogło być gorzej, gdyby ów spał razem z nią na podłodze – pomyślał.

 

Obecnie nie interesowało go to zbytnio, bowiem bardziej był ciekaw, co potrafią jego nogi. Najpierw wymasował solidnie uda, a kiedy stwierdził, że są wystarczająco rozgrzane, spróbował wstać, podpierając się komody.

 

– Dalej, róbcie swoje – zachęcał kończyny do pracy.

 

Powoli podniósł się, bardziej z pomocą rąk opartych o szafkę niż nóg. Pierwszy raz od tygodnia stał o własnych siłach. Dużo słyszał od Driany o ciepłych wodach niedaleko chaty, pragnął zażyć w nich kąpieli, choć zdawał sobie sprawę, że jego nogi są jeszcze zbyt słabe, by go tam zaprowadzić. Jak dotąd mył swoje ciało, używając misy z podgrzaną wodą. A do wychodka pod nieobecność kobiety musiał pełzać, jak robak.

 

– Od dzisiaj wszystko się zmieni – ucieszył się – ciepła kąpiel na pewno polepszyłaby stan moich nóg, pójdę nad gorące źródla, ale najpierw coś zjem.

 

Pragnął nacieszyć się odzyskaną sprawnością. Czuł się wyśmienicie, mógłby iść podbijać świat. Uniósł ręce znad komody i krok po kroku szedł na drżących nogach w stronę stołu. Ugięły się, a on upadłby na twarz, gdyby wystarczającą szybko nie wyrzucił przed siebie przedramion.

 

– Niech to gęś osra! – rozłościł się.

 

Huk jego ciała zderzającego się z drewnianymi klepkami, obudził domowników.

 

– Na Viturainę! Co ty wyprawiasz Karnak? – zawołała wystraszona kapłanka, podchodząc do niego, aby pomóc mu wrócić do łóżka.

 

– Zostaw – powiedział stanowczo – raz udało mi się wstać, więc uda i drugi.

 

– Naprawdę? – spytała z niedowierzaniem – To cud, że twoje nogi doszły tak szybko do siebie!

 

– Zaraz sama zobaczysz – radośnie oświadczył.

 

Chwycił krawędź łoża i podciągnąwszy się, próbował wstać.

 

– To na nic – stwierdził zirytowany po chwili – moje nogi są do niczego.

 

– Nie mów tak! Po prostu potrzebują więcej czasu – odparła Driana – Angmarze pomóż mi położyć Karnaka na łożu.

 

– Dam sobie radę – syknął oburzony.

 

Driana popatrzyła na niego dziwnie, po czym zrozumiała, że nadepnęła na jego męską dumę. Oświadczyła, że musi wyjść i znikła, nie przyrządzając sobie nawet posiłku.

 

– Zostaliśmy sami – myślał – nie powiem, żebym był z tego powodu bardzo zadowolony, ale może lepsze takie towarzystwo niż żadne. Ciekawe, dokąd znów poszła?

 

Kowal zdążył się ubrać. Karnak mógłby przysiąc, że gdzieś już widział chustę, którą siliończyk owinął masywny, krótki kark. Zdawało się, że szerokie barki Angmara, rozsadzą

 

lnianą koszulę, gdy ten schylał się po spodnie. W jego ruchach dało się dostrzec ból, sprawiany przez rany. Każdy manewr wykonywał powoli, chodził lekko ugięty, nie brał pełnego oddechu, by nie rozciągać skóry na posiekanej klatce, lewą rękę miał przykurczoną i nie wykonywał nią żadnych czynności. Widać, że chciał ukryć swoje wewnętrzne zmaganie. Nie skarżył się, nie wydawał odgłosów cierpienia, a przede wszystkim nie siedział bezczynnie. Odwrócił się w stronę Karnaka i zmierzył go swoimi stalowymi oczyma.

 

– Chcesz coś zjeść? – spytał.

 

– Jak będę głodny, to sam przyrządzę posiłek. I daruj sobie te uprzejmości – zgryźliwie odparł meritańczyk.

 

– Nie to nie, łaski bez. Wczoraj założyłem wnyki, kiedy spałeś. Pewnie złapała się w nie jakaś soczysta zwierzyna, ale skoro masz nos zadarty tak wysoko, to więcej zostanie dla mnie. Jakoś nie szczególnie mi to przeszkadza.

 

– Krowa, co dużo ryczy, mało mleka daje, więc jedz i siedź cicho! – parsknął Karnak.

 

– Powiedz, co masz do mnie? – zapytał Angmar.

 

– Traktujesz mnie, jak nieporadne dziecko. Dawałem sobie radę będąc sam, więc niech tak zostanie – odrzekł.

 

– Sądzę, że chodzi tu o coś innego; o kobietę. Myślisz, że jestem głupi? – spytał kowal – Bo tylko idiota mógłby nie dostrzec, że coś was łączy. I jedynie ślepiec potrafiłby obojętnie przejść obok tak urodziwej niewiasty.

 

– I co w związku z tym? – zapytał speszony Karnak, czując się nieswojo z tym, że siliończyk go przejrzał.

 

– Nic. Skłamałbym mówiąc, że Driana mnie nie pociąga, ale mam żonę, której pozostaję wierny. Czy teraz wszystko jasne?

 

– Powiedzmy.

 

– Skąd się tu w ogóle wziąłeś? – zapytał Angmar, patrząc rozmówcy głęboko w oczy.

 

– Dobre pytanie. Nie mam pojęcia, w jaki sposób, dostałem się tutaj. Pochodzę z Meritan.

 

Karnak opowiedział to, co pamiętał. W końcu zgodził się zjeść przygotowaną przez niego strawę z ajlackiego lisa.

 

– Muszę przyznać, iż całkiem smaczne to mięso – stwierdził. Powiedz mi, co oznacza ten tatuaż? – zadał pytanie, wskazując na wielkie przedramię kowala, gdy ów podciągnął rękawy koszuli.

 

– By przeżyć w dzisiejszym świecie, trzeba być zwinnym, szybkim i silnym, jak tygrys i mądrym, jak sowa – wyjaśnił Angmar.

 

– A dlaczego sowa wbija pazury w głowę tygrysa? – dociekał.

 

– Przewaga rozumu nad mocą mięśni.

 

Rozmowę przerwało stukanie w drzwi. Kowal zbladł. Chwycił w rękę pogrzebacz i ostrożnie spojrzał w okno. Karnak ujrzał na jego twarzy, malujące się jednocześnie dwie emocje; ulgę i radość. Angmar szybko otworzył drzwi, a do środka wkroczył Arun z Ingmarem. Rzucili się na powitanie, ściskając go tak mocno, że aż musiał ich odepchnąć, bo naruszyli świeżo zagojone rany. Po chwili do chatki wróciła także Driana. Po podziękowaniach, zostawieniu worka świeżych ryb, przeproszeniu Angmara przez Karnaka za opryskliwość i pożegnaniu się, mężczyźni odjechali.

 

Karnak i Driana znów zostali sami. Meritańczyk postanowił przygotować obiad dla kobiety. Powoli wstał i podpierając się ściany, podszedł do stołu, na którym leżały warzywa. Co jakiś czas musiał zatrzymać się, aby nogi mogły odpocząć. Driana z zainteresowaniem śledziła jego ruchy. Karnak pokroił grube, niebieskie korzenie, przyniesione wczoraj przez dziewczynę i wyszedł na pole. Wróciwszy z kociołkiem pełnym śniegu, postawił go na palenisku, aby roztopić biały puch. Ugotował dziwną roślinę, nazywaną przez kapłankę eldneti, nałożył na misę i postawił tuż obok młódki. Słodki zapach wypełnił całą izbę. Wpadł na pewien pomysł. Podszedł do półki wypełnionej sakiewkami z ziołami tudzież przyprawami, wąchał znajdujący się w nich susz i dobierał według swojego laickiego uznania liście o przyjemnym zapachu, tworząc oryginalną mieszankę, którą następnie zalał wrzątkiem. Jego eksperymentowaniu przyglądała się kapłanka, mile zaskoczona staraniami przyjaciela.

 

– Co robisz? – zapytała.

 

– Kompozycja rozweselająca dla Jaśnie Pani – oznajmił Karnak, napawając się aromatem, przyrządzonego przez siebie wywaru.

 

– Znasz się na zielarstwie? – spytała zdumiona dziewczyna.

 

– Nie – odpowiedział szczerze – ale może zbieg okoliczności, sprawi, że moja mikstura będzie zdatna do spożycia.

 

Driana ostrożnie skosztowała wonnego napoju, wiedząc, że niewłaściwe proporcje ziół mogą wywołać nieprzyjemne konsekwencje ze śmiercią włącznie.

 

– Niemożliwe… – oświadczyła, a zaskoczenie na jej twarzy przybrało nowy wymiar.

 

– Coś nie tak?

 

– Wręcz przeciwnie, właściwe połączenie składników i niezwykła moc ekstraktu.

 

– Szczęście mi sprzyja – uśmiechnął się.

 

– Znów zadziałała reguła pierwszego razu – oznajmiła.

 

– A na czym ona polega? – zaciekawił się Karnak.

 

– Jeżeli wykonujesz coś pierwszy raz w życiu, to często zdarza się, że zrobisz to rewelacyjnie, albo lepiej niż za kolejnymi próbami. Być może ma to związek ze świeżym spojrzeniem na dany problem.

 

– Najważniejsze, że ci smakuje! – ucieszył się meritańczyk – Mam nadzieję, że przyniesie zamierzony skutek, a teraz zjedzmy tą twoją el…

 

– Eldneti

 

Zaspokoiwszy głód, do czego wystarczyły zaledwie dwa korzenie tej niezwykle sycącej rośliny, Driana przytuliła się do przyjaciela i wróciła do tematu wczorajszego gwałtu. Karnak starał się ją pocieszyć. Eliksir musiał zadziałać, bo jej humor szybko się poprawił. Meritańczyk spodziewał się, że kapłanka może odebrać za niestosowne jego dociekliwość, ale zapragnął dowiedzieć się, więcej na temat Sarkusa i jego sługusów, więc poprosił ją o udzielenie informacji.

 

– Ponoć banda zrzesza blisko sto osób – dziewczyna zaczęła opowiadać – zbrojni stanowią zaledwie niewielką część społeczności, reszta to zwykli niewolnicy. Co roku dziesięciu jeźdźców przybywa do Silion, by porwać kilku chłopców i parę dziewczyn. Tych pierwszych zmuszają do ciężkiej pracy przy drążeniu nowych tuneli lub poszerzaniu starych w ich rezydencji, jaką jest jaskinia Rinnrok, natomiast młode kobiety stanowią własność wojowników i są uczone zaspokajania ich potrzeb. Co do samego Sarkusa, nikt z mieszkańców Silion nie widział go we własnej osobie. Krążą o nim różne legendy, niektóre głoszą nawet, że nigdy nie istniał, a jego postać wymyślili bandyci, by utrzymać rygor wśród wspólnoty.

 

– Czy nikt prócz Angmara nie próbował im się przeciwstawić? – zapytał Karnak.

 

– Ludzie panicznie boją się jeźdźców, nieraz zabijali bez powodu, a co dopiero, gdyby ktoś postawił się.

 

– Skoro jest tylko dziesięciu, znających tajniki posługiwania bronią…

 

– Karnak, te bestie, doskonale opanowały swój fach, wobec tego jak rybak, kowal, stolarz, kamieniarz czy rolnik, który nigdy nie trzymał miecza w dłoni, może się z nimi mierzyć?!

 

– Masz rację…

 

– A co do tego, rinnrokańczycy często, a w dodatku bez żadnej regularności nawiedzają wieś. Oprócz jej plądrowania, sprawdzają, czy nie wykuto oręża, czego stanowczo zabronili pod groźbą śmierci.

 

– Mówiłaś przecież, że przyjeżdżają raz na rok?

 

– Widocznie źle mnie zrozumiałeś. Raz w roku odwiedzają Silion, by zaciągnąć w swoje szeregi dzieci. To jedyna wizyta, która odbywa się z rytualną dokładnością. Wyobraź sobie, co dzieje się w głowach biednych mieszkańców i jakie sposoby wymyślają, żeby ukryć pociechy.

 

– Nie prościej byłoby wyprowadzić je odpowiednio wcześnie w góry?

 

– To nie takie proste. Świat, w którym ty żyjesz podporządkowany jest człowiekowi, tutaj wygląda to inaczej. Mała populacja regularnie dziesiątkowana przez sługusów Sarkusa, zasiedla bardzo drobną część Ajlat i nie może rozprzestrzenić się. Region jest pełen dzikich i niebezpiecznych zwierząt, a wieśniacy pozbawieni broni stają się łatwym kąskiem dla nich. Bestie, choć rzadko, to zbliżają się także pod samą osadę, wtedy w ruch idą siekiery, młoty, noże oraz każda rzecz nadająca się do walki, ale w starciu prawie zawsze giną jacyś siliończycy.

 

– Z tego, co mówisz mają oni bardzo ciężki żywot. Jak to możliwe, że jeszcze nie wyginęli?

 

– Po pierwsze gatunek podlegający ciągłej presji doskonali się i przystosowuje do warunków środowiska. Giną słabe i mniej inteligentne jednostki, a przeżywają silne, dając potomstwo o lepszych cechach – teoria Dawy, trzeciej Córki Lodu. Po drugie słudzy Sarkusa nie pozwoliliby na to. Wieśniacy dostarczają im żywności oraz dóbr koniecznych do luksusowej egzystencji. Można powiedzieć, że rinnrokańczycy hodują siliończyków. Gdy nastają naprawdę trudne okresy dla osady, wtedy bandyci ograniczają swoją przemoc i skalę rozbojów, by Silion nie upadł. Z kolei podczas urodzajów, jeźdźcy tępią ich, by nie stali się zbyt silni, zapobiegając tym samym buntom. Rinnrokańczycy utrzymują równowagę naszego świata, to jedyna rzecz, jaką możemy im zawdzięczyć.

 

– Kiedy w Ajlat pojawił się Sarkus wraz ze swoją świtą?

 

– Siedemdziesiąt zim temu odnotowano pierwszy najazd.

 

– Wątpię zatem, że jeszcze żyje, a jeśli nawet, to na pewno nie on sprawuje faktyczną władze w tej wspólnocie – stwierdził mężczyzna.

 

– Dla nas nie ma znaczenia, kto rządzi, tylko jak! – odrzekła kapłanka – Sprawuje władze tyran lub cała ich grupa. Terror trwa nieustannie i tylko to się liczy.

 

Karnak nie zadawał więcej pytań, widząc zmęczenie Driany. Kobieta położyła się spać, choć na zewnątrz jeszcze świeciło. Meritańczyk zszył lnianą dratwą swoje skórzane spodnie i kaftan, napełnił bukłak ziołową herbatą, ocieplił buty słomą, po czym postanowił przespacerować się. Wyszedłszy po cichu, brnął po kolana w białym puchu. Od przebudzenia pod sosną, nie miał okazji chodzić po polu. Nogi bolały go, ale nie odmawiały posłuszeństwa. Zmierzał w kierunku, gdzie kilka dni temu niedźwiedź pożarł kozicę. Z zaspy wystawały jedynie rogi. Karnak odkopał to, co pozostało z ciała zwierzęcia i zabrał płaty poszarpanej skóry, na której najbardziej mu zależało, bowiem miał zamiar uszyć rękawice. Zwinąwszy ją, wsadził za pas i rozglądnął po okolicy, szukając miejsca, w które mógłby się udać. Do zmierzchu pozostawało około godziny, dlatego wiedział, że jego cel wędrówki nie może być zbyt odległy. Zaintrygowała go intensywnie unosząca się para za jednym z pagórków. Domyślił się, że to tam muszą być owe słynne gorące źródła. Oceniwszy dystans, mniej więcej na trzysta kroków, ruszył przed siebie. Wziąwszy sobie do serca opowieść Driany o bestiach przemierzających to zamarznięte pustkowie, szedł ostrożnie, wypatrując, czy czasem jedna z nich, nie ma na niego ochoty. W pewnym momencie nad jego głową przeleciał ptak przypominający gołębia. Nieco większy, a zamiast zwykłego ogona, posiadał dwa długie pasma piór. Po chwili zniknął gdzieś za zaspą, a Karnak kontynuował podróż. Śnieg spowalniał marsz, toteż dotarł w zamierzone miejsce, później niż planował. Źródło pary stanowił niewielki akwen, otoczony skałami, porośniętymi przez mech. Meritańczyk zachęcony przyjemnym ciepłem, bijącym od sadzawki, postanowił zażyć kąpieli. Przejrzał się w lustrze wody. Miał dłuższy zarost niż zwykł nosić, obdarte czoło i spuchnięte prawe ucho. Wskoczył do wody, kryjącej go po pachy. Czyszczenie ciała sprawiało mu taką przyjemność, iż zapomniał o otaczającym go świecie. Z błogiego stanu wyrwało go dopiero nastanie ciemności, a także odgłosy nadchodzącej burzy. Słysząc warczenie gdzieś w pobliżu, zdał sobie sprawę, jakie głupstwo popełnił. Zaczął żałować, że nie wziął drewnianych kołków albo noża. Teraz mógł liczyć jedynie na uniknięcie spotkania z nocnymi mieszkańcami Ajlat lub bycie od nich szybszym, podczas ucieczki do domu. Płynął do brzegu, gdy nagle kątem oka dostrzegł, wpełzający do bajora kształt. Nikłe światło gwiazd pozwalało widzieć rozmazane kontury obiektów, zaledwie w odcieniach szarości. Odniósł wrażenie powstawania fal, z pewnością niewywołanych przez niego. Odwrócił się przez ramię, lecz nie zobaczył nic prócz zmąconej wody. Wyciągnąwszy rękę, chwycił za mech. Przypuszczał dotknąć chropowatej powierzchni, takiej, po której schodził do stawu. Teraz jednak roślina przypominała strukturą bardziej oślizgły glon niż puszysty mech. Poczuł czyjś wzrok na swoich plecach. Serce dudniło, oddech stał się płytki i szybki, próbował opanować strach. Coś plusnęło. Wykonał zwrot, równocześnie unosząc ręce do obrony. Nadal nie był w stanie, dostrzec istoty. Nagle poczuł, jak wgryza się w jego łydkę. Szarpnął gwałtownie nogą, wyrywając kończynę.

 

– Kurwa, jak strasznie boli! – wrzasnął.

 

Czuł, że krew szybko wypływa z rany. Panika opanowała jego serce. Zaczął szamotać się, kopiąc raz za razem coś dużego. Rozpaczliwie próbował chwycić się brzegu.

 

– Przeklęty chwast! Psia mać, zaraz to zwierzę zrobi sobie ze mnie kolację! – krzyczał z przerażenia.

 

Coś zaczęło oplatać jego nogę, niczym wąż owijający się wokół swojej ofiary. Zaczął krztusić się wzburzoną wodą. Usłyszał huk pioruna. Machnąwszy ręką na oślep, złapał kamień, wystający spod zwodniczego mchu. Podciągnął ciało, lecz miał trudności z wydostaniem nogi. Chwycił się kolejnego głazu. Czuł maksymalne napięcie mięśniowe. Kiedy był na skraju wytrzymałości, opór ustał, a on zanurkował głową w śniegu. Nie uszedł trzydziestu kroków, a błysk pioruna odkrył stojącą przed nim postać. Stanął w miejscu, jak wryty, starając się dokładniej przyjrzeć. W świetle księżyca nic nie dostrzegł, widocznie jego wyobraźnia zbyt aktywnie działała. Spojrzał przez ramię. Ciemny kształt wypełzł z sadzawki. Karnak nie miał zamiaru się mu przyglądać. Pędził, co tchu przed siebie, a nogi ledwo wytrzymywały tempo. Ułowił uchem zbliżające się odgłosy pisków. Jakby istot uciekających przed zagrożeniem, a chwilę potem tupot wielkich łap. Gdzieś z przodu rozległo się wycie wilków. Biegł. Ryk tuż za nim. Zahaczył nogą o jakieś zwierzę i wpadł w zaspę. Skamlenie watahy, wystraszonej przez stworzenie, gnające za Karnakiem. Odgłosy powoli nikły. Bestia zainteresowana stadem, odwróciła uwagę od meritańczyka. Wychylił głowę ze śniegu i dostrzegł jedynie górę oddalającej się czarnej sierści. Przełknął głośno ślinę, gdyż uświadomił sobie, że właśnie uniknął spotkania z Taghor svartur. Dzikość Ajlat jednocześnie przerażała go, jak i zachwycała. Droga ku chacie opustoszała. Jeżeli nawet przed chwilą znajdowało się tu sporo stworów, to po przejściu wychodzącego z cienia, wszystkie rozpierzchły się. Karnak pokulał dalej. Nic owej nocy nie powstrzymało go już przed dotarciem do celu. Zamknął za sobą bezgłośnie drzwi i rozwiesił ubranie przy kominku. Zastanawiał się, co zaatakowało go w wodzie. Na pewno nie był to ten wielki niedźwiedź.

 

– Kochane nogi dobrze się spisałyście – pomyślał i podciągnął nogawkę spodni, by opatrzyć ranę.

 

Nie wyglądało to dobrze. Poszarpane mięso i pełno krwi.

 

– Długo w ten sposób nie pociągnę – zmartwił się – ta kraina wchłonie mnie żywcem.

 

Przemył nogę mokrą szmatą, polał ziołową nalewką i zabandażował. Okropnie szczypała, więc resztę nalewki wlał w siebie, by się znieczulić. Ściągnął ubranie i wlazł pod pierzynę. Nie mógł zasnąć. Myśli wirowały w jego głowie. Po około kwadransie serce zwolniło szybkość bicia, a strach i cierpienie zostały pokonane przez zmęczenie. Zasnął tuląc mocno poduszkę, niczym małe dziecko lalkę.

 

Dwieście meritańskich talarów… Witaj w Gildii Złodziei… Szable w dłoń… Tępy ból… Mgła…

 

 

 

Koniec
Nowa Fantastyka