Lał rzęsisty deszcz. Grzmiała burza, jasne błyskawice co jakiś czas rozświetlały błotnistą okolicę. Panicz Inwin wyzwał na pojedynek zabijakę: Dawiryna Mocnego. Owo zajście obserwowała panna Menweret; w prawej dłoni trzymała granatowy parasol i drżała ze strachu.
– Inwinie, nie czyń tego! – uspokajała go Menweret. Łzy skraplały jej delikatną twarz. – Błagam cię. Nie poczułam się przez niego urażona. Nie jestem warta przelewu krwi. Czyżbyś sprzeciwiał się naukom Panów Świata?
Inwin milczał. Wszechobecną ciszę przebijały tylko krople deszczu zgiełkliwie rozbijające się o ziemię. Po krótkiej chwili ciszę tę wzbogacił przeszywający płacz Menweret. Panna bezwładnie upadła na kolana.
– Czy nie rozumiesz, że mnie ranisz? – zapytała głosem cieńszym i cichszym niż poprzednio. – Nie chcę, żeby coś ci się stało. Wbijasz mi ostrze wprost w moje serce. Proszę… zaprzestań. Wróćmy do środka, cieszmy się urokiem popołudnia, zatańczmy. Nie rań mnie, bo nie wytrzymam już kolejnych ran.
Parasol wypadł jej z dłoni. Wyglądała pięknie, a jednocześnie posępnie; czarne włosy splecione w warkocz zwilgotniały tej pannie do tego stopnia, że wyglądała niczym syrena morska, z tą małą różnicą, iż nie miała ogona.
Szczęknęła stal, Inwin wysunął szablę z pochwy. Wpatrywał się w Menweret, widok zapłakanej ślicznotki wzbudził w nim jeszcze większą chęć pojedynku. Z tego powodu zrzucił z siebie opończę, po czym wstrząsnął swymi długimi kasztanowymi włosami. Zawładnęła nim niecierpliwość.
– Hejże! – krzyczał Inwin. – Hejże! Dawajcie mi tu sekundanta! W trymiga!
Na te słowa z pobliskiej karczmy wysypał się tłum mężczyzn, kobiet i starców. Wszyscy z nich byli niezwykle ciekawi, co takiego dzieje się pod wrotami tego zazwyczaj spokojnego przybytku. Głos Inwina przyprawił ich o dreszcze. Ustawili się wokół pojedynkujących i wstrzymali oddech w oczekiwaniu na dalsze poczynania.
– Ogłuchliście? – zapytał Inwin. – Sekundanta!
Ludzie cofnęli się o krok w przestrachu.
– Nie ma odważnych? Hmm. Może ty?!
Wybrany siłacz uciekł w głąb tłumu. Inwin nie zaprzestawał poszukiwań.
– A ty?!
Kolejny wybraniec się schował. Dawiryn Mocny uśmiechnął się w tym czasie pod nosem.
– Wylęgarnia tchórzy, złodziei i pijaków! – kontynuował Inwin. – Któż to, któż uratuje honor tej zapchlonej dziury, zbierze się na odwagę i zostanie moim sekundantem?
W tejże chwili wrota karczmy otworzyły się raz jeszcze. Wyłonił się z niej wątły garbaty typ; na twarzy miał zmarszczki i paskudne blizny sięgające mu od podbródka aż do podbitych oczodołów. Nosił szarawe łachmany, był sędziwym człowiekiem.
– Ach! – westchnął starzec. – Będę ci sekundantem, paniczu, byś nie rozpowiadał, że tu same powsinogi się legną. Ale mam warunek: odwołasz słowa, które, żeś chwilę temu wypowiedział. Tu nie ma tchórzy, złodziei i pijaków. No może z wyjątkiem tych trzecich. Hehe!
Inwin zbliżył się do niego i przeniknął go swymi ognistymi oczyma. Starzec nie drgnął.
– Pokłony biję – rzekł Inwin, klaszcząc. – Jedyny odważny. Jak ci na imię?
– Nie zwykłem – odparł powoli starzec – zdradzać swego imienia pierwszy, podczas gdy oferuję pytającemu pomoc.
Szaleństwo zatańczyło w źrenicach Inwina, ale po chwili spojrzał na płaczącą Menweret i serce mu stopniało. Z tej racji nie wszczynał nowej awantury, pragnął dać nauczkę Dawirynowi Mocnemu.
– Inwin – wyartykułował z trudem. – A twa tożsamość?
– Hamenbener. – I podali sobie ręce. – Panowie, zaopiekujcie się tą biedną damą.
Wnet kilku osiłków okryło ją ciepłym płaszczem i wprowadziło do karczmy.
– Rzeknij mi, Inwinie, o co poszło? – spytał chrapliwym głosem Hamenbener. Odeszli na bok.
Inwin nie odpowiadał.
– Milczysz jak grób, ale ja wiem, co się stało, choć świadkiem nie jestem. Mam ja oko do takich sprzeczek. Dawiryn jest wsławiony w tych stronach, a słynie szczególnie z awantur. Spójrz no na niego: przebiegły i bezlitosny zabójca rozkoszujący się w sianiu zamętu. Nie usiedzi na miejscu, musiał ci się naprzykrzyć, tylko pytanie nachodzi jak? Nie wywołałbyś go na pojedynek, gdyby jeno cię szturchnął, bo wówczas po prostu bez pytań poharatalibyście się ostrzami. Niee, musiał uderzyć w czuły punkt, w powabną damę. Dobrze mniemam?
Grzmoty huczały w przestworzach. Inwin zacisnął dłoń na rękojeści szabli i zapłonął gniewem.
– Dobrze mniemasz, starcze – potwierdził zgorzkniale. – Ale nie pozwalaj sobie na więcej, niż jest ci przeznaczone. Jesteś sekundantem, toteż pełnij funkcję sekundanta.
Hamembener poklepał go po ramieniu.
– W gorącej wodzie kąpany – skomentował z końskim śmiechem. – Pan z wielkiej krainy, pan z Anwanu. Rozpoznałem po wyglądzie, po włosach, po oczach, szabli i szatach. Nic nie umknie przed moim bystrym wzrokiem, Inwinie. Jedna tylko rzecz mnie dziwi: czcigodny gość z Anwanu nie przestrzega nauk Panów Świata. Wybucha gniewem, krzyczy, chce wymachiwać szabelką, a do tego wprowadza słodką panienkę w płacz. Coś mi tutaj nie pasuje.
Inwin nie wytrzymywał, lecz dał mu mówić.
– Mam pewną teorię. Twe szaleństwo, twa chęć do ciągłego wszczynania awantur, do wojowania jest w tobie tak głęboko zakorzeniona, że nie potrafisz się jej oprzeć i w pewnym sensie to pokochałeś. Jesteś podobny do Dawiryna. Ale różnisz się od niego tym, że bardziej od tego pokochałeś płaczącą panienkę. Te dwie natury tkwią w tobie i na przemian się ze sobą zmagają. Która z nich jest wytrwalsza, która wygra, zatryumfuje? – zadajesz sobie pytania – chociaż nie znasz na nie odpowiedzi. Pętla się na tobie zaciska, nie możesz oddychać, dusisz się, bo zamiast wybrać naturę drugą, to wybierasz tę pierwszą i przegrywasz, bo chciałbyś, żeby to ta druga wygrała. Cierpisz i czujesz się winny, a śliczna panienka także przez to cierpi. Czyż nie mam racji?
Inwin spoliczkował Hamenbenera.
– Waż słowa, starcze! – rzekł.
Hamenbener zarżał i pomasował się po policzku.
– Czyli rację mam. Niech pan Inwin wybaczy te niedogodności, ale wpierw zawsze muszę poznać swego podopiecznego, zanim przejmę nad nim pieczę. Taka ma dola. Więc pojedynek faktycznie się wydarzy, wydarzy pod wrotami mej karczmy! Hah! Tak, jestem tu właścicielem i daję świadectwo, że dawno nie było podobnej sytuacji. Będzie zabawnie, ale i niebezpiecznie, Dawiryn to zabójczy szermierz, jeżeli w trakcie walki z nim mrugniesz – nie żyjesz. Przygotujmy się, wszak nie będzie łatwo.
– Pomylony starzec – wymruczał pod nosem Inwin. – Masz pięć minut.
Hamenbener wyznaczył pojedynkującym okrąg. Stanęli pod przyzbą karczmy, widzowie zaś otoczyli ich szerokim półkolem. Dawiryn Mocny rozgrzewał się, zręcznie wymachując szablą, a jego sekundant (gruby brodacz) zdjął mu płaszcz. Dawiryn wyglądał przerażająco; jego oczy były krwiste, bujne włosy ciemnoczerwone, budowa ciała chuderlawa, lecz to nie odbierało mu respektu, odwrotnie go bowiem w respekt przyoblekało. Burza tymczasem nabierała rozpędu, pioruny błyskały już nieustawicznie. Wichura szalała.
Sekundanci szeptali coś do ucha swoim podopiecznym, jednak wskutek wszechobecnego hałasu nikt z tłumu nie mógł dosłyszeć, o co chodziło. W rzeczywistości sekundanci służyli podopiecznym radami i wyolbrzymiali im obraz przeciwników, kreując ich na większych niż byli naprawdę; tak spędzili pięć powolnych minut, aż wreszcie Dawiryn Mocny zakrzyknął:
– Inwinie, och, Inwinie! Zmiażdżę cię, pokonam, zdeptam, a na sam koniec, jako zasłużoną nagrodę, wezmę sobie twoją ślicznotkę. Nie będę wszakże pracować za darmo, głupiec pracuje za darmo, ja nie jestem głupcem… Myślę, przewiduję i działam. Nim się obejrzysz, zginiesz, pozostanie po tobie pył. Któż cię uratuje? Panowie Świata? Nie obchodzisz ich, nigdy nie obchodziłeś, oni wolą wojować między sobą, za nic mają sobie zmartwienia ludzi. Jesteś skazany wyłącznie na moją łaskę, a ja łaski nie mam, gdyż życie mi jej nie okazuje, więc i ja ci jej nie okażę.
Inwin skierował ostrze w jego kierunku i odparł ostro:
– Trzymaj język za zębami, żmijo, bo ci go utnę. Nie mów o czymś, o czym nie masz najmniejszego pojęcia. Szykuj się do walki!
Dawiryn skoczył ku niemu jednym susem, Inwin w czas przyłożył mu ostrze do gardła, natomiast Dawiryn nie chciał zaatakować, buchnął jedynie złością. Widzowie zaniemówili. Menweret, doglądając całe zdarzenie przez okno karczmy, chwyciła się za serce. Błysnął piorun. Deszcz lał z nieba wodospadami. Cóż się stanie? Czy pozabijają się przed pojedynkiem? Przecież nie podadzą sobie ręki. Hamenbenera zżerała dzika ekscytacja, na stare lata takie przedstawienie!
– Słuchajże, włóczęgo z Anwanu – rzekł Dawiryn z naciskiem na każdą głoskę – myślisz, że pójdzie ci łatwo, tak? Że jestem jednym z wielu słabeuszy? Mylisz się, śmiertelnie się mylisz. Nie dożyjesz jutra.
Inwin miał dość. Nie pozwolił się obrażać, momentalnie pchnął oponenta na ziemię, a ten podniósł się z niej i rzucił nań. Dawiryna zatrzymali sekundanci.
– Panowie moi, czekajcie na rozpoczęcie pojedynku! – uspokajał Hamenbener. – Jeszcze zdążycie się pozabijać, bez zmartwień. Dajcie nam zacząć.
– Zabiję cię, głupcze! – wygrażał się Dawiryn, szarpiąc się w ich objęciach.
Inwina opętał szaleńczy śmiech.
– Szczęścia życzę! Hahah!
Po kilku minutach pojedynkujący ustawili się naprzeciw siebie, Dawiryn ochłonął; sekundanci stanęli po ich bokach i jako pierwsi wyszli na środek okręgu, ukłoniwszy się sobie.
– Ja tutaj obecny Hamenbener biorę sobie na podopiecznego Inwina z Anwanu. – I lewą dłoń podniósł w górę, a prawą przyłożył do swej do piersi. – Przyrzekam, że nawet po jego śmierci będę świadczył najprawdziwszą prawdę na temat tego pojedynku, choćby pod groźbą najokrutniejszych tortur. Przyrzekam nadto, że póki pojedynek trwać będzie, będę służył podopiecznemu dobrą myślą, uczynkiem i radą.
Sekundant Dawiryna powtórzył to samo słowo w słowo, w tych stronach bowiem formuła sekundanta pozostawała niezmienną. Następnie pojedynkujący z wielką niechęcią wznieśli błyszczące szablę w górę, podobnie wyszli na środek, pokłonili się sobie oraz oddalili się w przeciwległe strony. Pojedynek wymagał spełnienia tych czynności – inaczej nie byłby pojedynkiem, lecz zwykłą bójką. Chwila zaledwie dzieliła zabójczych szermierzy od skrzyżowania ostrzy; burza zdawała się potężnieć wraz z nadejściem finalnej godziny pojedynku.
– Śmierć zwiastuje nad nami – powiedział beztrosko Inwin i zaczął śmiać się wniebogłosy: – Hahah! Hah! Hahah!
Dawirynowi nie stroiło się na żarty, ryknął z wściekłości. I zaczęło się: pojedynkujący ruszyli ku sobie. Nie badali się, nie lękali, nie zwlekali. Zawirowała stal. Cięcie, odbicie, ciecie, odbicie. Unik! Pojedynkujący robili to tak szybko, że widzowie nie nadążali nad tym, kto atakował, kto blokował, a kto unikał. Bum! Nagle błysnął piorun.
Niemożliwe! Dawiryn padł przezeń oślepiony w kałużę. Czy to koniec? Przegrał? Nie! Gdy Inwin ciął go z góry, ten wykonał wirujący ruch szablą, wytrącajac przeciwnika z rytmu, potem wstał na obie nogi i nie marnował czasu, wyznaczył nowy rytm walki. Inwin zmuszony był się bronić.
Wykonał dwa kroki w tył, Dawiryn dwa kroki naprzód. Cięcie, cięcie, odbicie, cięcie, cięcie, cięcie. Inwin został ranny w ramię, ale walczył dalej. Natomiast nie mógł wiecznie się bronić, przeszedł więc z gracją do dynamicznej ofensywy. Zrobił to zamarkowaniem bocznego ciosu, Dawiryn nabrał się na tenże fortel i spróbował go zablokować, wówczas jednak szabla Inwina powędrowała w górę i trzasnęła go prosto w lico. Dawiryn padł na wznak, krew lała się z niego wodospadem.
– Śmierć cię wybrała – stwierdził dysząco Inwin, stojąc nad jego truchłem. Dawiryn Mocny bowiem wyzionął ducha. Cisza zamieniła się w gwar; ludzie zdumieli się, bo nikt dotychczas nie ranił Dawiryna, a co dopiero mówić o zabiciu go. Niemała sensacja stała się głównym tematem rozmów w kolejnych dniach. Teraz zaś Inwin znów się śmiał, śmiał się do rozpuku: – Hahah! Haha! Hahah!
Ludzie bali się jego śmiechu i odsuwali się od niego. Z czasem, gdy już wszyscy odeszli, została przy nim tylko śliczna i płacząca Menweret. Patrzała na Inwina z żałością, bólem oraz litością. Wyłkała:
– Inwinie! Czemuś to zrobił? Sprzeniewierzyłeś się woli Panów! Postąpiłeś wbrew ich naukom, postąpiłeś wbrew mnie… Wybrałeś satysfakcję, miast mojej radości. Inwinie! Tak bardzo mnie zraniłeś… tak mocno. Czuję się taka smutna… jakby szczęście mnie opuściło, a wypełniło zimno. Czy możesz mi je przywrócić? Czy możesz przywrócić mi coś, co dostałam od ciebie, jeśliś to zniszczył? Możesz stworzyć coś z niczego? Masz taką moc? Jeżeli nie – to dlaczegoś tak pochopnie postąpił? Kochany mój…
Menweret zalała się łzami. Na ten widok i na te słowa w Inwinie coś pękło, pękła ta pierwsza natura, dokładnie jak powiadał Hamenbener, teraz raptem wojownik pojął swój błąd. Jego oblicze zmieniło się z szalonego na łagodne, chciał przytulić Menweret, ale brzydził się samego siebie, dlatego uronił jedną jedyną łzę i zaczął wzywać Panów Świata, aby go uratowali i uwolnili od przeszłości.
– Przepraszam… – zakończył.