- Opowiadanie: Gryzok_Półpospolity - Dorywczy Opiekun Goblina

Dorywczy Opiekun Goblina

Kot lub pies to za mało a dziecko za dużo? Zaadoptuj goblinka!

 

Dziękuję osobie która stworzyła tag “absurd”.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Ambush, cezary_cezary

Oceny

Dorywczy Opiekun Goblina

Westchnąłem ciężko, patrząc na tabliczkę z numerem mieszkania. Upewniłem się, że zgadza się z tym, co wysłano mi SMS-em.

Zgadzała się. Westchnąłem raz jeszcze, ale ostatecznie zapukałem do drzwi. Sto złotych zawsze jest cenne dla studenta Ogólnokrajowej Akademii Magii.

Otworzyła mi kobieta w średnim wieku, ubrana w karmazynową suknię.

– Och jak dobrze, że pan jest! – powiedziała. – Już zaczynaliśmy się niepokoić.

Po korytarzu przebiegał tam i z powrotem obiekt całego zamieszania – goblin. Konkretnie żółty goblin, nad którym opieka była najtrudniejsza, ale też najlepiej płatna. Tylko z tego powodu się zgodziłem.

Bieg goblina przerwała dopiero przeszkoda w postaci jego właściciela – ubranego w garniak czterdziestolatka. Niziołek rozejrzał się wtedy wokół, poszukując innej, improwizowanej bieżni i napotkał wzrokiem mnie. Spiczaste uszka, dotychczas swobodnie zwisające, wyprostowały się i skierowały ku górze, czujnie nasłuchując. Większą część powierzchni jego oczu zajęły teraz źrenice, wpatrujące się – jak mi się wydawało – w głąb mojej duszy.

– Chyba nie chcecie mnie zostawić z tym panem! – zaskrzeczał, a gdyby tylko potrafił, to by się rozpłakał.

– Ale dlaczego skarbeńku? – spytała kobieta.

– Przecież mu się źle z oczu patrzy! – odpowiedział.

Przejrzał mnie na wylot – pomyślałem. W mojej opinii Ministerstwo Magii powinno zdelegalizować istnienie goblinów.

– Ależ pan jest bardzo miły! – skontrowała właścicielka oczekując, że zrobię coś co poprze jej tezę.

Jednakże ja – doświadczony opiekun – wiedziałem, że rozmowa nie przyniesie żadnego efektu w przypadku tych małych, żółtych szkodników.

Podszedłem do niego szybkim krokiem i wziąłem pod pachę. Chwilę wymachiwał swoimi krótkimi nóżkami i rączkami, a nawet uszami. Przestał jednak, nie widząc efektów. Zastosował więc ostateczną, goblińską broń – błagalne spojrzenie. Na szczęście tydzień wcześniej czytałem w “Magii i Życiu” artykuł poświęcony przeciwdziałaniu perswazji goblinów. Stałem niewzruszony, w końcu goblin pogodził się z losem i zwisł z mojego ramienia niczym zwiędła roślina.

Zmieszana kobieta napomknęła:

– Tylko niech pan nie zapomni o kąpieli…

– …dokładnie w temperaturze pięćdziesięciu stopni, pamiętam – dokończyłem.

Tamta przytaknęła i wraz z mężem wyszła. Spojrzałem temu małemu psotnikowi w oczy, a ten smutno pokiwał głową rozumiejąc aluzję.

Wypuściłem go i przystąpiłem do drugiej, a zarazem ostatniej fazy mojego planu. Poszedłem z moim podopiecznym do kuchni.

Laicy nie wiedzą, że kiedy trzeba zostawić goblina samego, należy zwyczajnie wsadzić go do zamrażarki. Niska temperatura sprawi, że natychmiast wejdzie w stan hibernacji. Potem wybudzić go można wsadzając do ciepłej wody.

Niestety, kiedy otworzyłem zamrażarkę zobaczyłem, że jest wypełniona po brzegi. Spochmurniałem, wizja wieczoru znacząco się zmieniła. Moje rozmyślania przerwała dopiero ta żółta kreatura, zabierając całą tabliczkę czekolady z jednej z niższych półek.

Rzuciłem się na niego, ale było za późno. Z chytrym uśmieszkiem podał mi pusty papierek.

– Zły goblin! – skarciłem go.

Po jego oczach i ruchach uszek poznałem, że chce powiedzieć coś bardzo ważnego:

– Było warto! – powiedział pomimo tabliczki czekolady tkwiącej w gardle i zachichotał jak to goblin.

Uznałem, że tego już za wiele. Chwyciłem go znów i zaniosłem do salonu.

– Wystarczy, nauczę cię bycia grzecznym goblinkiem! – zawyrokowałem.

– Nie! Nie! Proszę, nie! – zszokowany nicpoń znów bezskutecznie próbował się wydostać.

Wciąż trzymając go usiadłem na kanapie i wyszukałem na Youtubie oficjalne materiały Ministerstwa Magii na temat wychowania goblinków.

– Witajcie, kochani! – przywitała się na ekranie młoda kobieta, wyjmując goblina na stół. – Dziś porozmawiamy o tym, jak być hobgoblinem, czyli jak być grzecznym i nie stanowić zagrożenia dla społeczeństwa. Mamy tu ze sobą Stasia, szczęśliwego hobgoblina.

– Stasiu muha! – wykrzyczał przygnieciony przeze mnie psotnik.

Musicie wiedzieć, że “muha” to najgorsze wyzwisko, jakie istnieje w ich języku. Trzepnąłem go po główce w ramach dezaprobaty jego słownictwa.

Po zakończeniu półgodzinnego materiału dydaktycznego zapytałem wyczerpanego, żółtego stwora:

– Będziesz grzeczny?

Przytaknął w sposób dający do zrozumienia, że nie przekonały go argumenty z filmu, a po prostu nie chce oglądać go znowu. Dla mnie wyszło na to samo.

– Skoro tak to, co chciałbyś porobić? – spytałem by wynagrodzić go za decyzję o tymczasowej poprawie.

Spojrzał na mnie wzrokiem emanującym radością.

– Chcę się pobawić z Mihihunamoninimem! – stwierdził.

Spojrzałem na niego nie wiedząc co odpowiedzieć. Takich przypadków imion nie podano nawet w podręczniku do wiedzy o magicznych istotach. Jak widać te psotniki zawsze potrafią zaskoczyć.

Ostatecznie postanowiłem zadzwonić do jego właścicielki.

– Przepraszam, pani goblin mówi, że chce pobawić się z… – Niepewnie podałem telefon mojemu podopiecznemu.

– …Mihihunamoninimem – dopowiedział.

Przez parę sekund trwała doskonała cisza.

– Ach, no tak! Chce się spotkać z Adasiem, goblinem państwa Maginowskich. Lepiej nie, ostatnim razem Maginowscy musieli kupić nową lodówkę po tym jak poprzednia została wyrzucona z balkonu.

Pokręciłem głową z udawanym zawiedzeniem.

– Ale mógłby porozmawiać z kolegą przez Skype’a. – Ze słuchawki telefonu dobiegło też mamrotanie męża. – Przepraszam, muszę kończyć.

Odłożyłem telefon i pokiwałem głową. Niedługo później Adaś odebrał połączenie i oba gobliny zaczęły rozmawiać. Ja czym prędzej czmychnąłem do kuchni.

Przysiadłem na krześle i wyjąłem z torby podręcznik. Następnego dnia miało być kolokwium, a ja nic nie umiałem. Otworzyłem więc książkę na temacie “O zapobieganiu konfliktom zbrojnym wśród krasnali” i czytałem…

Kiedy pół godziny później doszedłem do tematu “Ogólna analiza społeczno-psychologiczna elfa” zdałem sobie sprawę z tego, że zza ściany słyszę głos tylko jednego goblina:

– Nonoki, nonoki, nonoki… – powtarzał ciągle któryś z nich.

Zaniepokoiłem się, powtarzanie jednego słowa, jest częstym rytuałem wśród goblińskich sekt. Musicie wiedzieć, że gobliny-sekciarze są jeszcze bardziej niebezpieczne niż zwykłe.

Wbiegłem do salonu, a to co tam zobaczyłem przekroczyło moje najgorsze wyobrażenia.

Nie było tam goblina, którym miałem się opiekować! Spojrzałem na zszokowanego jeszcze bardziej niż ja nicponia na ekranie.

– Gdzie jest… – Zapomniałem jak nazywał się mój podopieczny.

Dlaczego nie dali mu jakiegoś normalnego, ludzkiego imienia? – pomyślałem.

– Gdzie jest… twój przyjaciel? – Znalazłem rozwiązanie problemu.

– Przyjaciel? – spytał Staś nie wiedząc co odpowiedzieć. – Ach, przyjaciel!

Pobiegł wtedy gdzieś w głąb mieszkania, po chwili wrócił z chihuahuą o śniadym kolorze sierści.

– To jest mój przyjaciel! – powiedział dumny z siebie. – Ma na imię Hafalump i bardzo mnie kocha. Śpimy w jednym legowisku, a jak przychodzi zły pan z listami, to gryzie mu nóżkę…

Nie słuchałem dalej, wybiegłem czym prędzej z mieszkania. Byłem pewien, że te małe kreatury próbują mnie oszukać.

Podbiegłem do drzwi najbliższego, innego mieszkania. Zapukałem bardziej jak specials z oddziału antyterrorystycznego niż student dorabiający sobie do akademickiego życia.

Otworzyła mi przerażona, starsza kobieta w szlafroku.

– Panie milicjancie… – zaczęła. – Te narzędzia co mąż zabrał z zakładu pracy w osiemdziesiątym trzecim roku to przez przypadek tylko…

Spojrzałem na nią zdziwiony. Dopiero po moim wyrazie twarzy zorientowała się, że to nie służby pukają do jej drzwi.

– Gdzie mieszkają państwo Maginowscy? – zapytałem.

– Maginowscy? – kobieta się uspokoiła. – Chyba na dwudziestym piętrze, nasza klatka. Chociaż dobrze nie pamiętam, ostatni raz z Maginowską rozmawiałam pod koniec kwietnia.

– Proszę pani, mamy pierwszy maja.

Znów zbladła i pobiegła w głąb mieszkania.

– Matko Boska, Stefan! Przegapiliśmy zakładowy wiec z okazji Święta Pracy!

Zostawiłem to starsze małżeństwo w spokoju i podszedłem do windy. Kiedy miałem już wybierać przycisk z podpisem “20” zobaczyłem coś przez co krew odpłynęła mi z twarzy. Nad przyciskami wisiała kartka z napisem “Awaria windy”.

– Nie! – wydarłem się co najmniej tak jakbym dowiedział się, że nie zdałem semestru.

Parę zaniepokojonych osób uchyliło drzwi i spojrzało na mnie. Ja unikając kontaktu wzrokowego z nimi wszystkimi powlokłem się w kierunku klatki schodowej. Byłem na trzecim piętrze, do przejścia siedemnaście w jedną stronę.

Już po przejściu czterech pięter czułem, że gdybym żył parę dekad wcześniej, to mój układ oddechowy zostałby okrzyknięty przodownikiem pracy. Mogłem się zapisać na te zajęcia sportowe, a nie tylko przeglądać memy o byciu studentem na kierunku magicznym. No cóż, w następnym semestrze nie popełnię tego błędu.

Kiedy na trzynastym piętrze urządziłem kolejny postój z góry zbiegał jakiś kolejny psotnik. Wykorzystałem ostatnie pokłady energii we mnie, skoczyłem w jego kierunku i chwyciłem.

– Mam cię! – krzyknąłem tryumfalnie.

– Niech mnie pan puści! – błagał. – Która godzina?

Spojrzałem zdziwiony na zegarek i odpowiedziałem:

– Dziewiętnasta pięćdziesiąt sześć.

– Na wilczka! Za cztery minuty zamykają!

– Co?

– Mój pan mnie wysłał do tego sklepu obok po jakiś soczek czy coś takiego. Niech mnie pan puści! Pobije mnie, jeśli tego nie przyniosę! – skrzeczał.

Puściłem go, nie brzmiał jak mój podopieczny. Zrobiło mi się go żal widać, że był bity. Chociaż z drugiej strony zdyscyplinowany goblin to dobry goblin.

W ciągu kolejnego kwadransa wszedłem na dwudzieste piętro. Ostatkami sił znalazłem się pod drzwiami z miedzianą tabliczką a na niej napisem “pp. Maginowscy”.

Nacisnąłem klamkę, ustąpiła. Pierwszym co ujrzałem w ciemnym korytarzu, była chihuahua pędząca na mnie, szczerząc kły.

Zapomniałem o zmęczeniu, rozejrzałem się wokół za czymś co mogłoby mnie obronić. Tuż przy drzwiach znajdował się mop, chwyciłem go więc niczym karabin i rozlałem większość zawartości wiadra na podłogę.

Pies poślizgnął się na kałuży i w pozycji leżącej wyhamował przy moich stopach. Tak delikatnie, jak umiałem, odepchnąłem go mopem. Bardzo lubię zwierzęta z wyjątkiem goblinów.

Światło na korytarzu zapaliło się i z sąsiedniego pokoju wybiegł Staś.

– Co pan zrobił Hafalumpowi? – zapytał rozpaczliwie.

Ja nieprzejęty jego skrzeczeniem podążałem do jedynego pokoju, w którym było zapalone światło.

– Niech pan tam nie idzie! Tam śpi Hafalump, obudzi go pan!

– Przecież Hafalump jest tu – skontrowałem.

Tamten próbował kolejnych wymówek, ale pomimo tego szedłem niewzruszony. 

Wszedłem do pokoju, gdzie zastałem mojego podopiecznego. Wokół niego było pełno kartek i kredek. Wyglądało na to, że coś ze Stasiem po prostu rysowali.

Instynkt opiekuna goblina wciąż mówił mi, że coś jest przede mną ukrywane. Odsunąłem stopą rysunek psa, nad którym pracował teraz któryś z nicponi.

– Niech pan spojrzy! – próbował rozpaczliwie odwrócić moją uwagę psotnik. – Tam jest… autobus!

Nie udało mu się, próbował jeszcze ordynarnie się na mnie wspiąć, ale jeden kopniak wystarczył, by znalazł się na drugim końcu pomieszczenia.

Pod rysunkiem znajdowała się kolejna kartka, a na niej amatorsko narysowane plany techniczne śmigłowca, czy też jak głosił podpis – “Peptipoptera”.

Spojrzałem zaskoczony na oba wpatrujące się we mnie goblinki i ich rysunek. Już wiedziałem o czym napiszę pracę dyplomową.

 

Koniec

Komentarze

– Och jak dobrze, że już pan jest! – powiedziała. – Już zaczynaliśmy się niepokoić.

 

Pozbyłabym się jednego już. Może drugiego? :)

 

Przez korytarz za nią

Po co przez?

 

Jego spiczaste uszka, dotychczas swobodnie zwisające, wyprostowały się teraz i skierowały ku górze, czujnie nasłuchując. 

 

Wywaliłabym jego, raz teraz, bo opisujesz przeszłość. Dlatego, jak się uprzesz to może być “w tym momencie:”, ale bez tego też będzie ładnie.

Jak oklapłe się prostują, to kierują się ku górze, więc masło maślane nieco.

 

Chwilę wymachiwał tymi swoimi krótkimi nóżkami i rączkami, a nawet uszami. Przestał jednak nie widząc efektów. 

 

Przypadki machania cudzymi nogami są rzadkie;) Przecinek po jednak, bo mamy dwie czynności.

Kobieta przytaknęła zmieszana i napomknęła:

A czemu przytaknęła? Nikt nic nie mówił?

 

– …dokładnie w temperaturze pięćdziesięciu stopni, pamiętam. – dokończyłem.

Bez kropki po pamiętam.

 

Albowiem laicy nie wiedzą, że kiedy trzeba zostawić goblina samemu, można zwyczajnie wsadzić go do zamrażarki. Niska temperatura sprawi, że natychmiast wejdzie w stan hibernacji. Potem wybudzić go można wsadzając do ciepłej wody.

Wywaliłabym albowiem, albowiem psuje to zdanie.

 

 

Spochmurniałem, wizja mojego wieczoru znacząco się zmieniła. Moje rozmyślania przerwała dopiero ta żółta kreatura, zabierając całą tabliczkę czekolady z jednej z niższych półek.

 

Ale czemu zagląda do lodówki, kiedy miał goblinka pchać w zamrażarkę?

 

Musicie wiedzieć, że “muha” to najgorsze, goblińskie wyzwisko, jakie istnieje w ich języku. Trzepnąłem go po główce w ramach dezaprobaty jego słownictwa.

 

Za dużo grzybków w barszczu i nie mówię o go/go, ale masz najgorsze goblińskie wyzwisko i jakie istnieje w ich języku, czyli dwa razy wyjaśniasz to samo.

 

– …Mihihunamoninimem. – dopowiedział.

O zapisie dialogów przeczytaj tu: https://www.fantastyka.pl/loza/14, bo masz raz dobrze raz źle.

 

– Ale mógłby porozmawiać z kolegą przez Skype’a, jest jedynym kontaktem – Ze słuchawki telefonu dobiegło też mamrotanie męża. – Przepraszam, muszę kończyć.

Tego wyboldowanego nie rozumiem i bym wywaliła. Na końcu wypowiedzi kropka, bo ze słuchawki nie jest czynnością gębową.

 

– Niech mnie pan puści! – błagał mnie. – Która godzina?

 

Dużo powtórzeń, technicznie mocno tak sobie, ale opowieść smakowita jak czekolada z lodówki.

Powiem Ci: Było warto;)

 

Popraw błędy, to chętnie kliknę do biblioteki.

 

 

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Gryzoku, nie będę Ci wytykał literówek i innych chochlikowych działań, bo czytałem z ciekawością i kibicowałem opiekunowi. Właściwie chętnie czytałbym dalej, bo urwałeś nagle, a dyżur goblin-sittera jeszcze się nie skończył. :)

 Klik do biblioteki to kusząca oferta. :D

Ruszam do redagowania, będę musiał bardziej skupiać się na tych powtórzeniach, bo jak czytam to ich nie “czuję”. Natomiast z kłamstwa o sposobie pisania dialogów zostałem wyprowadzony dopiero niedawno.

Dziękuję za poprawki, pozdrawiam!

 

 Cieszę się, że ci się podobało! Urywanie nagle fabuły to nawyk jaki sobie wyrobiłem w młodości. Kiedy czytałem opowiadanka z takimi właśnie zakończeniami, to bardzo je lubiłem, bo potem sam tworzyłem dalszy ciąg historii ;)

Ale cóż, skoro “rynek” wymaga, to spróbuję od tego odejść. Pozdrawiam!

ani pospolity, ani niepospolity, taki w sam raz

Urywanie fabuły jest ok, ale jak się fajnie czyta, akcja jest wartka, to czytelnikowi żal przerywać.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

 Błędy poprawione. Przy okazji chciałbym zapytać jak się daje te całe kliki? Niekiedy czytam tu takie fajne historie, że żal nie dać!

ani pospolity, ani niepospolity, taki w sam raz

 Ach, to dużo tłumaczy, dziękuję bardzo!

ani pospolity, ani niepospolity, taki w sam raz

Zleci :)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

No cóż, Gryzoku, udowodniłeś, że gobliny potrafią dać do wiwatu i tylko szkoda, że po dość zajmującej opowieści, zakończenie okazało się nieco nijakie.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Upewniłem się, że zgadza się ona z tym… → Zbędny zaimek.

 

obiekt całego tego zamieszania… → Jak wyżej.

 

Konkretnie żółty goblin, nad którym opieka była najcięższa… → Konkretnie żółty goblin, nad którym opieka była najtrudniejsza

Ciężko a trudno – Słownik języka polskiego PWN

 

właściciela – ubranego w garniak czterdziestolatka. → Czym różni się garniak czterdziestolatka od garniturów mężczyzn w innym wieku?

A może miało być: …czterdziestoletniego właściciela, ubranego w garniak/ garnitur.

 

– Chyba nie chcecie mnie zostawić z tym panem! – Zaskrzeczał… → Skrzeczenie jest odgłosem paszczowym, więc didaskalia małą literą. Winno być:

– Chyba nie chcecie mnie zostawić z tym panem! – zaskrzeczał

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Chwilę wymachiwał tymi krótkimi nóżkami i rączkami… → Zbędny zaimek, bo chyba nie miał także innych, tamtych nóżek i rączek.

 

Spojrzałem temu małemu psotnikowi w oczy… → Zbędny zaimek.

 

Wypuściłem go i przeszedłem do drugiej, a zarazem ostatniej fazy mojego planu. Poszedłem z moim podopiecznym do kuchni. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w pierwszym zdaniu: Wypuściłem go i przystąpiłem do drugiej, a zarazem ostatniej fazy mojego planu

 

Laicy nie wiedzą, że kiedy trzeba zostawić goblina samemu… → Laicy nie wiedzą, że kiedy trzeba zostawić goblina samego

 

i wyszukałem na Youtube’ie… → …i wyszukałem na YouTubie

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika YouTube.

 

Musicie wiedzieć, że gobliny–sekciarze… → Musicie wiedzieć, że gobliny-sekciarze

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

Spojrzałem się na nią zdziwiony. → Spojrzałem na nią zdziwiony.

 

Dopiero po moim wyrazie twarzy zorientowała się… → Dopiero po wyrazie mojej twarzy zorientowała się

 

Znów zbladła i wybiegła w głąb mieszkania. → Znów zbladła i pobiegła w głąb mieszkania.

 

– Matko boska, Stefan! → – Matko Boska, Stefan!

 

Parę zaniepokojonych osób uchyliło drzwi i spojrzało się na mnie. → Parę zaniepokojonych osób uchyliło drzwi i spojrzało na mnie.

 

– Niech mnie pan puści! – błagał mnie. → Drugi zaimek jest zbędny.

 

ale ja szedłem niewzruszony. → Zbędny zaimek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 Dziękuję za poprawki! W wolnej chwili wprowadzę, ale odnośnie zbędnych zaimków mam pytanie. Czy w takiej narracji pierwszoosobowej, która miała brzmieć jak anegdota przy rodzinnym stole, wciąż nie można używać takich zbędnych zaimków?  

 

Chwilę wymachiwał tymi krótkimi nóżkami i rączkami

Brzmi chyba bardziej naturalnie niż

Chwilę wymachiwał krótkimi nóżkami i rączkami

Pozdrawiam! :D

ani pospolity, ani niepospolity, taki w sam raz

Bardzo proszę, Gryzoku. ;)

 

Czy w takiej narracji pierwszoosobowej, która miała brzmieć jak anegdota przy rodzinnym stole, wciąż nie można używać takich zbędnych zaimków?  

Zaimki są potrzebne i można ich używać, byle nie w nadmiarze i nie tam, gdzie są zbędne.

 

Chwilę wymachiwał tymi krótkimi nóżkami i rączkami

Brzmi chyba bardziej naturalnie niż

Chwilę wymachiwał krótkimi nóżkami i rączkami

Gdyby miał do wyboru inne rączki i nóżki i wybrał właśnie te, którymi teraz macha, to może byłoby to uzasadnione, ale goblin nie miał takiego wyboru, więc mógł machać tylko tymi, które miał.

 

Powodzenia, Gryzoku!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 Rozumiem, idę zamknąć moje biedne zaimki w piwnicy. 

ani pospolity, ani niepospolity, taki w sam raz

O! Drastyczne posunięcie, Gryzoku…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ave, Gryzoku!

 

Wpadłem przy okazji dyżuru czwartkowego (chociaż daaaaawno po terminie…) i w sumie się nie zawiodłem. Ot sympatyczna i mocno humorystyczna opowiastka o opiekunce dla dziecka  opiekunie goblina, więc czytało się przyjemnie i z uśmiechem. 

 

Osobiście nie przepadam za urwanymi zakończeniami. Od dopowiadania sobie historii mam opcję w postaci napisania czegoś samemu. Niemniej, lektura uśmiechnęła mnie przed snem, więc kliknę do biblioteki.

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej! 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

 Rad jestem o Cezarze, że to opowiadanie umiliło ci paręnaście minut życia. Czuję się onieśmielony klikiem do biblioteki. ;)

Pozdrawiam!

ani pospolity, ani niepospolity, taki w sam raz

Nowa Fantastyka