
Zimno wypełniało jaskinię. Odbijało się od mokrego, chropowatego kamienia, przebijało się przez sztywny materiał mundurów policyjnych, zagłębiało się w ich mięśnie i kości. W środku panowała absolutna cisza, przerywana tylko miarowym kapaniem kropel wody z sufitu i nierównym oddechem trójki w środku. Ciemność przecinała pojedynczy promień zimnego światła wpadający przez szparę stanowiącą wejście do naturalnego grobowca. Harker siedziała w kuckach, oparta o chłodną skałę. Z każdym oddechem z jej ust wytaczał się obłok. Dłonie kurczowo zacisnęła wokół czarnego rewolweru. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Naprzeciwko siedział mężczyzna o skołtunionych, czarnych włosach pokrytych szronem i bladej skórze. Miał na sobie taki sam beżowy mundur policji stanowej jak ona. W rękach trzymał prostą strzelbę o odrapanej lufie. Wzrok miał skupiony na wejściu. Głębiej, wciśnięta w ścianę leżała kobieta w czerwonej kurtce, oddychająca ciężko. Jej twarz była niczym porcelanowa maska, zamrożona w wyrazie przerażenia. Dłoń miała zaciśniętą wokół lewego boku. Spomiędzy jej palców sączyła się krew, strumieniem spływająca po kamieniu. Harker wyjrzała na zewnątrz. Znajdowali się w zboczu głębokiego na kilkanaście metrów wąwozu, przykrytego grubą warstwą nietknętego śniegu. Szare chmury powoli toczyły się po nieboskłonie, a otaczające ich z każdej strony drzewa wyciągały ku im swoje nagie gałęzie.
-I jak?-Zapytała się przyciszonym głosem.
-Nic.-Odpowiedział krótko mężczyzna.
-Jak to nic?
-Nic.
-Żadnych ptaków? Wilków?
-Nic.
Kobieta z frustracją odchyliła głowę i wzięła głęboki oddech. Paląco zimne powietrze wypełniło jej płuca. Jej partner nawet nie drgnął. Ciągle skulony w tej samej pozycji, wzrok miał wbity w jeden punkt nad nimi. Policjantka spojrzała na swój nadgarstek. Trzy godziny i dwadzieścia osiem minut. Rzuciła wzrokiem na kobietę w głębi jaskini. Ta coraz bardziej przypominała trupa. Jej skóra była niczym papier, ukazując sieć sinych żyłek na jej twarzy.
-Minęło wystarczająco czasu. Musimy ruszać, zanim zapadnie zmrok.
-Nie. Jeszcze nie.-Chłodno odpowiedział Carter.
-A co z nią? Nie wytrzyma długo. My zresztą też nie.
-Dalej nie wiemy co to zrobiło.
-I pewnie niedługo się przekonamy, jeśli się nie ruszymy. Carter, błagam. Wóz jest dwadzieścia minut stąd.
Policjant w końcu oderwał wzrok i zerknął na nią.
-Spójrz na to jeszcze raz i zdecyduj czy chcesz iść.
Harker podniosła wzrok w miejsce które obserwował. Gałęzie drzewa pokryte były krwią, która powoli skapywała niżej, na kolejne drzewce i igły, by w końcu zebrać się w kałuży rozlewającej się na śniegu, barwiąc go na czerwono. Rytmiczny dźwięk kapania rozbijał martwą ciszę. U szczytu drzewa było ciało. Jego dolna część i lewa ręka zniknęły, zostawiając ciemne dziury z których sączyła się posoka. Przez jego prawy bark przechodziła gałąź, na której wisiało ciało, niczym groteskowe trofeum. Splątane brązowe włosy, sklejone krwią opadały kaskadą na twarz o pół rozchylonych ustach. Jego beżowy mundur nabrał matowego, szkarłatnego koloru.
Harker poczuła jak żołądek podchodzi jej do gardła. Cofnęła się zgięta, jakby miała zwymiotować. Zamknęła oczy i zaczęła powoli liczyć do dziesięciu. Jej serce łomotało niczym dzwon kościelny.
-Dobra. Dobra. Zostańmy tu na noc.-Jej głos trząsł się. Zacisnęła dłonie wokół rewolweru, aż do bólu.
-Jak się pani czuje?-Zapytał się policjant kobiety za nimi.
-Dobrze. Chyba dobrze. Jest mi zimno.-Odparła patrząc się na nich przerażona.
-Niech pani uciska ranę. Niedługo ją przemyjemy.
Siedzieli tak, niczym posągi aż nie zaczęło się ściemniać. Noc niczym pośmiertny całun opadła na świat. Głęboka ciemność wypełniała wszystko wokół nich, a zarys linii drzew zanikał razem z ostatnimi promieniami słońca. Harker sinymi palcami ciągle naciskała na krótkofalówkę w jej ręce.
-Tutaj oficer Amanda Harker. Znaleźliśmy zaginioną. Mamy rannego i ciało. Potrzebujemy natychmiastowej ewakuacji, powtarzam, potrzebujemy natychmiastowej ewakuacji. Odbiór.-Powtarzała te słowa niczym mantrę. Jej głos łamał się a gardło paliło już po dwóch godzinach, ale nie przestawała. Odpowiadał jej tylko szum trzasków radiowych.
-Harker. Podejdź tu na chwilę.-Rzucił Carter. Na chwilę odstawiła urządzenie i podniosła się. Jej nogi pulsowały tępym bólem. Przejechała językiem po spękanych wargach i poczuła metaliczny smak krwi. Kucnęła koło niego i wbiła wzrok w ciemność. Słońce znikało powoli za horyzontem.
-Co?
-Nie widzisz?
-Co mam niby widzieć?-Zapytała się niepewnie.
Carter powolnym ruchem wyjął zza pasa wąski, czerwony cylinder i odciągnął zawleczkę. Czerwone światło zalało jaskinię. Płomień z sykiem zadygotał, rzucając na kamieniu długie cienie. Płynnym ruchem mężczyzna cisnął flarę przez otwór. Ta wylądowała na śniegu. Czerwień podświetliła drzewa, padając na ich czarną korę i śnieg wokół. Liście na gałęziach kołysały się delikatnie. Harker poczuła jak wszystkie jej mięśnie instynktownie naprężają się.
-To nie są liście.-Wyszeptała sama do siebie, rozglądając się po setkach kruków oblepiających drzewa. Ptaki zbite były w czarną masę, zasłaniającą korony. Ich pojedyncze sylwetki zatracały się w ciemności. Wszystkie siedziały nieruchomo, kołysząc się tylko z wiatrem. Światło flary odbijało się w ich pustych, czarnych oczach.
-Źle to wygląda.-Rzucił policjant.
-Ta. Co najmniej. Myślisz że to ciało je przyciągnęło?-Powiedziała przełykając głośno ślinę. Zimny pot spływał po jej karku.
-Nie wiem.
-Co się dzieje?-Zapytała się ochrypłym głosem kobieta za nimi.
-Nic takiego proszę pani.-Spokojnym głosem odpowiedział Carter.
Policjantka odwróciła głowę. Z krótkofalówki zaczął dobiegać wątły głos. Podniosła ją szybko.
-Tutaj oficer Amanda Harker. Znaleźliśmy zaginioną. Mamy rannego i ciało. Potrzebujemy natychmiastowej ewakuacji, powtarzam, potrzebujemy natychmiastowej ewakuacji. Odbiór. Odbiór.-Powtarzała rozedrganym głosem. Zacisnęła sine palce wokół maszyny w cichej modlitwie. Przez szum zakłóceń przebijały się pojedyncze słowa.
-co się dzieje? możemy już wyjść? Tu się nie da oddychać.-Kobieta pod ścianą mówiła coraz szybciej.-Czy to coś wróciło? O boże to wróciło. Musimy się ukryć.-Jej oddech był coraz cięższy, nieregularny.
-Panikuje pani. Proszę, niech pani tu zostanie.
-Nie. Nie. Muszę stąd wyjść. Proszę. Proszę.-Kobieta pod ścianą oddychała coraz szybciej. Jej głos łamał się. Oczy miała rozbiegane jak zwierzę złapane we wnyki.
-Nie możemy wyjść. Nie teraz.-Przez spokojny głos Cartera przebijał się strach.
Piskliwy krzyk kobiety rozerwał ciszę nocy. Skuliła się pod ścianą, łapiąc się za skołtunione włosy. Carter instynktownie zrobił krok w tył.
-On tu jest! On tu jest!-Kobieta wrzeszczała przerażona, trzęsąc się na boki.
. Z jej oczu spływał strumień łez. Harker wyciągnęła w jej stronę rękę, ale zanim jej dosięgła ta z wrzaskiem wbiła sobie w policzki paznokcie i zaczęła szarpać. Strugi krwi spływające po jej palcach mieszały się z łzami. Kobieta szatkowała swoją twarz,z której zwisały płaty skóry. Po kilku sekundach poderwała się z ziemi i ruszyła do przodu z głową pochyloną do dołu, niczym szarżujące zwierzę. Wybiegła z jaskini, a na śniegu za nią pojawił się szkarłatny szlak. Zaczęła przedzierać się przez zaspy, machając rękoma na boki. Agonalny krzyk rozniósł się po lesie. Harker wyrwała się w jej stronę, ale Carter zatrzymał ją. Armia kruków w jednej chwili wzbiła się w powietrze, i niczym deszcz zaczęła pikować ku kobiecie. Jej krzyki utonęły w łoskocie setek par skrzydeł. Widzieli jak dzioby kruków, niczym groty strzał przecinały jej ubrania, jak pazury szarpały nią na boki. Wszystko spowiła ciemność. Flara zgasła. Przylgnęli do ścian jaskini, z bronią wyciągniętą przed siebie. Siedzieli tak przez kilka minut, ciągnących się jak godziny. Oddychali płytko, bojąc się że każdy ich ruch przyciągnie uwagę. Krzyki bólu ucichły razem z szelestem piór. Minęła pierwsza minuta. Potem następna. Harker straciła rachubę. Mógł minąć kwadrans albo godzina. Powoli wstali, z bronią dalej wycelowaną w ciemność przed nimi i wyszli z jaskini. Śnieg chrzęścił pod podeszwami wojskowych butów. Światło księżyca przebijało się przez gałęzie, oświetlając polanę rozciągającą się przed nimi. Na śniegu widzieli plamy szkarłatu i rozwleczone strzępy ubrań. Przy tym woleli zostać. Harker oddychała ciężko. Jej dłonie się trzęsły. Rozglądała się po wąwozie w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów życia. Wtedy poczuła zimno. Nie takie, jakie otaczało ich wcześniej. Przeszywające na wskroś serce i duszę zimno, które wypełniło powietrze. Poczuła jak jej gardło zacieśnia się, jakby związały ją lodowe łańcuchy.Nagle przed nią spod grubej warstwy śniegu w ciągu kilku sekund wyrosła i rozkwitła lilia o fioletowych płatkach pokrytych szronem. Z ziemi zaczęły wystrzeliwać coraz to kolejne kwiaty, aż nie pokryły całej doliny. Harker panicznie zaczęła rozglądać się po lesie. Kruki znowu poderwały się z ciemności, w której zniknęły. Strumień ptactwa wystrzelił w powietrze, zataczając koła na tle tarczy księżyca. Ptaki kilkanaście metrów od nich zaczęły formować wir, wzbijając w powietrze białą chmurę. Dwójka policjantów cofnęła się, gotowa do biegu. Z czarnej kolumny przed nimi wyłonił się kształt. Istota była wysoka, przewyższając człowieka ponad dwa razy. Nie miała formy ani ramy, falując niczym ocean, rozlewając się po powietrzu niczym kałuża ciemności.Harker patrząc się w pustkę, czuła jak setki oczu spoglądają na nią zza czarnej kurtyny. Policjanci przez chwilę stali, oniemieli. Ich wzrok był przykuty do istoty. Harker nawet się nie zorientowała, kiedy zaczęła uciekać. Biegła najszybciej jak umiała, przeskakując przez plątaninę korzeni i krzaków porastającą ziemię. Kolce zaczepiały się o jej ubrania niczym sięgające po nią szpony. Goniły ją zawodzenia dochodzące z dalszej części lasu. Kątem oka widziała przemykające pomiędzy drzewami ciemne smugi. Lodowate powietrze paliło ją w twarz. Z oczu zaczęły cieknąć jej łzy. Gałęzie łamały się pod jej stopami. Ledwo udawało się jej wyminąć pnie drzew. Oddychała ciężko, a świat wokół niej zlewał się w jedno. Szum krwi wypełniał jej uszy. Nad nią rozbrzmiewał łoskot skrzydeł. Co jakiś czas jakiś kruk ze świstem przelatywał obok niej. Nie odwracała się. Biegła i biegła, przedzierając się przez śnieg i krzaki. W końcu wydostała się spomiędzy drzew i upadła na kolana z impetem. Przed nią rozciągało się wielkie jezioro, skute lodem błyszczącym się w świetle księżyca. Po chwili obok niej znalazł się zdyszany Carter. Jego twarz i ręce pokryty były ranami, a mundur postrzępiony. Wycelował w ciemność lasu i zacisnął dłonie na broni. Spomiędzy pni w ich stronę zaczęły pełznąć wstęgi ciemności,niczym węże.Ruszyli do przodu, czując wzrok na swoich plecach. Lód skrzypiał pod naporem wojskowych butów. Wiatr targał ich ubraniami i wrzucał włosy do oczu. Tarcza księżyca błyszczała nad nimi.Widzieli już drugi brzeg, zbliżający się z każdą sekundą. Wtedy Harker się zatrzymała. Spojrzała powoli w dół. Spod jej stóp rozchodziła się pajęczyna pęknięć, ciągnąca się zygzakami po powierzchni jeziora.Z ogłuszającym trzaskiem lód puścił. Czarna woda omiotła ją z każdej strony. Mróz niczym oszczep przebił każde włókno jej ciała. Opadała powoli w ciemną pustkę. W wodzie panował spokój. Cisza. Woda delikatnie muskała jej włosy, szeptała do niej. Wszystko wokół zaczynało powoli zanikać. Bąbelki powietrza wyrywały się powoli spomiędzy jej warg. Ale w jej głowie coś krzyczało. Kazało jej walczyć. Zaczęła uderzać na boki kotłując wodę, burząc spokój. Niczym zwierzę miotała się, próbowała zerwać z siebie ubrania, unieść się ku powierzchni. Każdy jej nerw płonął. Ale przegrywała. Lodowata woda wdzierała jej się do ciała, wypełniała płuca. Jej ręce wiotczały, ciało ciągnęło w dół. Nie wiedziała gdzie jest góra a gdzie dno. Światło przecięło czarną toń. Poczuła ciepło, rozlewające się po jej ciele.Zawisła w nicości, otoczona blaskiem. Przed sobą ujrzała sylwetkę spowitą w falujące szaty o twarzy skrytej w cieniu. Wyciągnęła do niej rękę.
To nie twój czas. Będziesz nam jeszcze potrzebna.
W ciągu jednej chwili została wyrwana z powrotem do świata żywych. Upadła na lód, krztusząc się i wymiotując wodą. Przemoczony mundur przylegał do jej skóry, mokre strąki włosów opadały na twarz. Carter pewnym ruchem poderwał ją na nogi i skinął w stronę brzegu.
-Biegniemy.
Znowu ruszyli biegiem, potykając się o własne nogi. Żwir zachrzęścił pod ich stopami. Upadli, zipiąc nieregularnie. Ostre kamienie kłuły ich plecy kiedy ci leżeli na ziemi. Niebo zaczęło nabierać różowawego koloru. Harker czuła na swojej skórze odmrożenia, czuła jak jej organy zaczynają się powoli poddawać. Spojrzała na swoją lewą rękę. Jej palec serdeczny był wręcz czarny, a spod paznokcia wypływała pojedyncza strużka krwi.
-Musimy znaleźć jakieś schronienie. I coś do rozpalenia ogniska.-Ledwo co słyszalnie powiedział Carter, dalej ściskający kurczowo swoją strzelbę. Harker popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Po chwili jej wzrok złagodniał.
-Masz rację.-Milczeli przez chwilę, wpatrzeni w niebo. Pomiędzy drzewami rozbrzmiewał odległy śpiew ptaków.-Co to miało być?-Po chwili zaczęła policjantka.
-Nie wiem. Nie mam pojęcia. Teraz to nie ma znaczenia.-Carter podniósł się i wyciągnął do niej rękę.-Chodźmy.
Ruszyli powolnym, ociężałym krokiem. Mokre ubrania Harker zesztywniały. W wodzie wypadła jej krótkofalówka i rewolwer razem z ich ostatnią flarą. Brodzili przez oblany bielą las. Śnieżynki wirowały w powietrzu, osadzając się w ich włosach. Maszerowali kilka godzin w całkowitej ciszy. Byli zbyt zmęczeni na rozmowę. Idąc monotonnie do przodu zobaczyła coś. Na śniegu leżał czarny kształt.
Zatrzymała się. Odczekała chwilę, czekając aż zobaczy jakikolwiek ruch. Carter patrzył na nią z niepewnością. Podeszła bliżej. Na śniegu leżała czarna deska pokryta mchem. Farba odchodziła w kilku miejscach, a drewno przeżarte było przez owady. Na desce znajdowała się tylko cienka warstwa śniegu. Carter podszedł powoli.
-Deska?-Zapytał się.
-A nie widać?
-Skąd w środku lasu samotna deska?
Harker podniosła głowę. Na gałęziach nad nimi siedziały dwa kruki. Skrzywiła się.
-Masz swoją odpowiedź.
-I co to ma oznaczać?
Ptaki jak na zawołanie poderwały się i zaczęły lecieć na wschód.
-Chybą chcą żebyśmy za nimi poszli.
-Brzmi jak zły pomysł.
-Ale nie mamy innych.-Harker zacisnęła pięści i ruszyła za ptakami. Szli przez chwilę, klucząc pomiędzy coraz to gęstszym labiryntem drzew. Zobaczyli przed sobą ciemny kształt kontrastujący z bielą wokół. Chatka była zbudowana z takich samych desek jak ta, którą znaleźli. Okna do budynku były wybite, a ściany zbutwiałe i pokryte pleśnią. Z pokrytego grubą warstwą śniegu dachu wystawał poskręcany gliniany komin. Obserwowali przez chwilę chatkę, ukryci za drzewami. Nic. Kruki zniknęły. Budynek wyglądał na od lat opuszczony. Stanęli przed drzwiami. Carter podniósł strzelbę i skinął głową na policjantkę. Harker przylgnęła plecami do ściany i pchnęła drzwi, które z głuchym skrzypieniem ustąpiły. Weszli do środka. Promienie słońca wpadające przez dziury w dachu oświetlały wirujące w powietrzu drobinki kurzu. Na środku Izby stały dwa obdarte fotele skierowane do kominka pokrytego sadzą. Po prawej stronie pomieszczenia stało proste stalowe łóżko i kuchenka polowa. Po lewej, wciśnięte w róg było ciało. Było bezwładnie oparte o ścianę pokrytą rdzawymi plamami. Jego ubrania były podarte i sztywne. Strzępy poczerniałego mięsa wisiały na oślepiająco białych kościach. W dłoni szkieleta znajdował się rewolwer. Harker cofnęła się instynktownie, tłumiąc krzyk. Carter drżącą dłonią przetarł czoło i rozejrzał się po pomieszczeniu. Zerwał z łóżka wyświechtany koc i z skrzywioną twarzą przykrył zwłoki.
-Rozejrzę się po okolicy. Zostań tutaj.-Mówił nieobecnym głosem.
-Mam tu zostać? Z…nim?
-Nie masz jak się bronić. Jesteś wyziębiona. Przeszukaj szafki. Zobacz czy jest tu jakieś jedzenie, rozpałka, koce. Cokolwiek. Zaraz wrócę. Powiedział i skierował się do drzwi.
-Carter! Poczekaj!-Prawie krzyknęła. Zatrzymał się i spojrzał się na nią wściekłym wzrokiem.-Chce iść z tobą. Proszę.
-Zaraz wrócę.-Odpowiedział krótko i wyszedł. Harker została sama w ciemnym pokoju. Jeszcze raz spojrzała się na zarys człowieka wystający spod koca. Czuła się jakby nawet przez materiał puste oczodoły śledziły jej każdy ruch. Podeszła do kuchenki i włączyła ją. Po sekundzie w powietrze wystrzelił płomień. Odetchnęła z zadowoleniem i wyłączyła palnik. Uklęknęła przy szafkach kuchennych obok i zaczęła je metodycznie przeszukiwać. Wyłożyła na podłodze kilka puszek z konserwami, zgrzewkę wody, grzałki do rąk i kilka kocy. Na blacie pokrytym kurzem zobaczyła długi nóż myśliwski. Podniosła go powoli. Jej zniekształcona twarz odbijała się w stali. Schowała go za pas i szukała dalej. Kiedy skończyła rzuciła swoje zdobycze na łóżko i podniosła pokryty plamami materac. Kilka sprężyn przebiło się przez materiał.
Instynktownie starała się nie stać plecami do ścierwa w kącie. Rzucała w tamtą stronę co jakiś czas ukradkowe spojrzenia. Śnieg przed chatką zachrzęścił. Za na wpół wybitym brudnym oknem zobaczyła ruch. Zaczęła już sięgać po nóż kiedy do środka wszedł Carter, ze strzelbą zarzuconą na ramię.
-Za domem jest stodoła. W środku znalazłem jeepa, ale sam wszechmogący nie mógłby go naprawić. Mam za to coś innego.-Postawił pewnym ruchem na ziemi czerwony kanister.-Jest w tym coś koło dwóch litrów.-Mówił beztrosko, wytrzepując śnieg z butów.-A ty co masz?
-Znalazłam jakieś jedzenie. I koce.
-Dzięki Bogu.
-Carter.
-Tak?
-Co robimy…z no wiesz.
-Z czym?
-Z nim.-Powiedziała wskazując wymownie na kąt izby.
-A co jest z nim do zrobienia? Będziemy musieli wytrzymać. Przynajmniej nie śmierdzi.-Mówiąc podszedł do sterty drewna pod ścianą i wziął kilka bloków.
Za oknem zapadła noc. Las zniknął w mroku. Siedzieli na obdartych fotelach zawinięci w kilka warstw kocy jedząc konserwy. Ogień w kominku trzaskał beztrosko, tańcząc na powoli znikających gałęziach. Na ścianach chatki migotały poszarpane cienie mebli. W ciemnościach rysował się kontur ciała przykrytego kocem. Harker ściągnęła buty i zaczęła przecierać namoczoną w gorącej wodzie ścierką odmrożone miejsca. Spojrzała na swoją lewą dłoń. Obrączka wręcz zatopiła się w fioletowy palec.
-Myślisz że odzyskam pierścień?-Zapytała się podnosząc dłoń.
-Pewnie tak. Ale gorzej z palcem.-Odparł sarkastycznie Carter.
-Nie znalazłeś żadnej mapy?
-Nie. Ale do jakiejkolwiek cywilizacji daleko. Nasz samochód pewnie jest już nie do znalezienia. Musimy iść do przodu i liczyć na najlepsze. Na ile starczy nam jedzenia?
-Pewnie coś koło czterech dni.
-Powinniśmy ruszyć pojutrze. Musimy odpocząć. I zająć się tym.-Wskazał na jej dłoń.
Siedzieli w ciszy, z ciepłem promieniującym od ognia otulającym ich z każdej strony.
Bezwładnie zapadli się w zatęchłe fotele, ledwo co trzymając oczy otwarte. Ale nie zasypiali. Nie mogli.
-Może to była halucynacja?-Odezwała się ospałym głosem Harker.
-Hm?-Carter otworzył jedno oko. Pod kocem dalej kurczowo ściskał swoją broń.
-Czytałam że kiedy organizm jest bliski śmierci widzi sylwetki ludzi wokół siebie. I nie tylko. Może to coś…Może to coś było tylko przywidzeniem.
-Halucynacja nie mogłaby wysłać za nami armii kruków.-Odparł po chwili policjant.
-Nie na to się pisałam. Nie na to.-Harker odchyliła głowę chowając twarz w dłoniach.-Dobry boże, po prostu wyjdźmy z tego cholernego lasu. Tylko o tyle proszę. Miała wrażenie że przez chwilę długie cienie rzucane przez płomienie ułożyły się w coś na kształt aureoli wokół ciała skrytego za Carterem. Potrząsnęła głową. Poświata zniknęła.
-Coś nie tak?-Zapytał się mężczyzna wygrzebując z puszki resztki jedzenia.
-Idź spać. Ja wezmę pierwszą wartę.-Odparł spokojnie. Zasnęła prawie od razu, w akompaniamencie ciepła i cichego trzasku ognia.
Otaczała ją ciemność. Nieprzenikniona, twarda jak granit ciemność. Ale widziała wszystko wokół niej. Była otoczona drzewami. Białe płatki spadały z gałęzi jabłoni wirując lekko, po czym osiadały na trawie. Naprzeciw, na głazie siedział mężczyzna w białych szatach, falujących delikatnie, mimo braku wiatru. Z jego pleców wyrastała para skrzydeł o brązowych piórach. Jego twarz skryta była w świetle rzucanym przez aureolę nad jego czołem.
Czekaliśmy na ciebie.
Głos rozbrzmiał w pustce. Harker wpatrując się w mężczyznę nad nią poczuła ciepło rozchodzące się po jej ciele.
-To ty. Ty mnie uratowałeś.
Głos zaśmiał się delikatnie.
Tak. Można tak powiedzieć.
-Czemu? Kim ty jesteś?-W głosie Harker rozbrzmiewała niepewność.
Nie obawiaj się dziecko. Jestem tu by ci pomóc. Droga przed tobą jest ciężka i zimna. Ale nie poddawaj się. Krocz do przodu. Niech światło wiary rozgrzeje twoje serce.
-My? jacy my?
Mężczyzna wyciągnął do niej rękę. Ta niepewnie sięgnęła do góry. W palcach nieznajomego nagle znalazło się jabłko. Harker wzięła je niepewnie.
Jesteś zmęczona. To da ci sił.
Zawahała się. Jeszcze raz spojrzała się na mężczyznę. Nie widziała jego twarzy, ale mogła wyczuć że się uśmiechał. Wgryzła się w jabłko. Sok spłynął po jej brodzie. Wszystko wokół zaczęło się rozpływać. Upuściła owoc, który zniknął w ciemnościach.
Nie zawiedź nas.
Poderwała się, zlana potem. W pomieszczeniu panował mrok. Resztki paleniska żarzyły się delikatnie. Jej gardło płonęło, a skóra była gorąca. Pot strugami spływał jej po twarzy. Nie miała pojęcia ile spała. Podniosła głowę do góry. Nad nią stała ciemna sylwetka. Cofnęła się instynktownie, zaciskając pięści instynktownie.
-Carter?-Praktycznie wycharczała. Figura nie ruszyła się. Przełamała paraliż strachu i wstała powoli. Jej bose stopy z skrzypnięciem dotknęły podłogi. Zaczęła cofać się do tyłu.
-Carter? Co z tobą?-Mówiła drżącym głosem. Jej ręka wędrowała w stronę noża. Uderzyła plecami o ścianę. Na blacie obok niej spostrzegła latarkę. Blady snop światła owiał chatkę. Carter stał nieruchomo, ze wzrokiem dalej wbitym w fotel na którym przed chwilą spała. Jego oczy były zaszklone i nieruchome, jak u zwłok. Nie zareagował. W świetle zobaczyła że z jego dłoni na ziemię spływają dwie strużki krwi. Podeszła powoli i dotknęła jego ramienia. Ten w jednej chwili wyprostował się, prawie że upadając. Rozglądał się przez chwilę po pomieszczeniu, nabierając klarowności.
-Harker? Co się dzieje? Ja…-Nie dokończył. Spojrzał na swoją dłoń. Odchylił palce, ukazując mały żelazny krucyfiks, werżnięty głęboko w jego ciało. Policjantka chciała już coś powiedzieć kiedy usłyszała dźwięk na zewnątrz. Śnieg przed chatką zachrzęszczał. Płynnym ruchem poderwała z ziemi strzelbę i ruszyła do drzwi trzymając latarkę w zębach. Carter został w ciemności, dalej wpatrzony w swoją dłoń. Harker dotknęła zimnej klamki i wzięła głęboki wdech. Pchnęła drzwi. Chłód nocy wpełzł do pomieszczenia. Wyszła na próg. Przed nią rozciągał się ocean ciemności. Przejechała promieniem z latarki po linii drzew. Pusto. Tylko martwa cisza lasu i nieruchome, ośnieżone gałęzie. Jej serce biło coraz mocniej. Krew szumiała w jej uszach.Na śniegu zobaczyła odciśnięte ślady racic.
-Czym ty jesteś?! Czym ty do jasnej cholery jesteś?! No dalej! Chcesz nas zabić, pokaż się i zrób to!-Wrzeszczała w otchłań. Upadła na kolana, ciężko oddychając. Je
-Nie strzelaj. To nie ma sensu.-Carter położył rękę na lufie opuszczając ją. Harker patrzyła na niego przez chwilę, wahając się po czym podniosła się ciężko i wróciła do pomieszczenia. Zamknęli drzwi i zasunęli łańcuch, po czym podstawili pod klamkę jedno z krzeseł.
-Pójdę się tym zająć.-Powiedział nieobecnym głosem policjant i skierował się do kominka. Wziął koc po czym włożył go sobie między zęby. Spojrzał się z niepokojem na Harker. Ta stała przez chwilę w miejscu, nie wiedząc co ma zrobić. Carter skinął na pogrzebacz w kominku.
-Nie. Absolutnie nie.-Odparła.
-Nie mamy lepszej opcji.-Powiedział głosem przytłumionym przez materiał.
Po chwili podeszła i usiadła w mroku naprzeciw niego. Wzięła drżącą ręką pogrzebacz.
-To zaboli.
W odpowiedzi tylko kiwnął głową. Wzięła głęboki wdech po czym powoli zbliżyła rozgrzane żelazo do dłoni mężczyzny. Skrzywiła się, kiedy skóra zasyczała. Carter zacisnął zęby na kocu, a z jego gardła wyrwał się cichy okrzyk bólu. Harker odstawiła metal od skwierczącej dłoni i wrzuciła go z powrotem do kominka. Policjant rozdygotaną ręką wyciągnął z ust koc i wstał powoli. Jego ręka spazmowała lekko, pulsując bólem. Usiedli pod ścianą, wpatrzeni w drzwi. Z szpary pod nimi do środka wlewały się wstęgi zimnego powietrza. Z ich ust wylatywały kłęby pary. Zamarli, zlewając się z ciemnością. Siedzieli tak aż przez brudne resztki okien nie przebijały się pomarańczowe promienie wstającego słońca. Harker wstała powoli. Podeszła do drzwi i uchyliła je delikatnie. Ślady zniknęły.
-Nie. Nie, nie nie.-Usłyszała zza siebie głos Cartera. Klęczał nad rozrzuconymi po podłodze pustymi puszkami. Obok nich leżały rozprute butelki wody. Ostatnie krople skapywały na cienką warstwę lodu wytworzoną na drewnie.
-Cholera jasna!-Carter rzucił jedną z puszek o ścianę.
-Co się stało?
-Nie mam pojęcia. Przecież nikogo tu nie było. Może kiedy wyszedłem z chatki…nie. Pewnie pękły od zimna. Ale wszystkie?-Carter wypluwał sam do siebie słowotok, rozrzucając puszki szukając resztek jedzenia. Harker wpatrywała się w niego, jak niczym zwierzę miotał się na boki, a w jej oczach malowało się przerażenie.
-Carter.-Powiedziała wątłym głosem. Ten dalej na czworakach wpatrywał się w ich zapasy, nie reagując.
Carter!-Krzyknęła.
Podniósł głowę do góry.
-Co?
-Musimy iść.
-Co?
-Musimy iść!-Wyszła nagle z chatki, zostawiając go w tyle. Brnęła przez śnieg. W jej głowie kotłowały się myśli. Obeszła dom i zatopiła się w lesie. Biała kurtyna spowiła wszystko wokół niej. Śnieg spadał co jakiś czas z gałęzi ku ziemi, wzbijając w powietrze chmury. Mróz palił jej gardło i skórę, która nabrała czerwonego koloru, ale szła dalej. Po chwili zatrzymała się przed jednym z drzew. Stała, wpatrzona w chropowatą, ciemną korę, w kryształy zamrożonej żywicy spływające po gałęziach. Zaczęła uderzać w drzewo, raz za razem. Tępy ból przeszywał jej rękę. Zacisnęła zęby, a w powietrze leciały drzazgi. Jej ciosy miały coraz mniej siły, aż w końcu przestała. Oparła czoło o pień, oddychając ciężko. Jej pięść pokryta była krwią cieknącą z siatki ran pokrywającej jej knykcie i palce. Stała tak, wśród śniegu opadającego powoli na świat. Wtedy usłyszała za sobą trzask. Odwróciła się. Kilkanaście metrów od niej stała sylwetka przykryta wyświechtanym kocem. Harker cofnęła się instynktownie, uderzając plecami o drzewo. Jej serce biło gwałtownie, jakby próbując wyrwać się z jej klatki piersiowej. Istota nie ruszała się. Stała w miejscu. Minęła minuta. Sekundy ciągnęły się jak godziny. Jej ciało krzyczało, ale była przykuta do ziemi. Z trudem zrobiła krok do przodu. Z sykiem wyszarpnęła z pasa nóż. Kolejny krok. Kolejny. Powoli zbliżała się do kształtu, aż ten nie był na wyciągnięcie ręki. Wstrzymała oddech. Pewnym ruchem złapała materiał i zerwała koc. Pusto. Przed nią nic nie było.Koc upadł na ziemię. Wróciła do chatki biegiem, potykając się o własne nogi. Czuła jak chłód przeszywa każde włókno w jej ciele. Wpadła do środka, prawie wybijając drzwi z framugi. Carter siedział do niej plecami, układając drewno w palenisku. Nawet nie drgnął na dźwięk otwieranych drzwi.
-Carter.-Każde słowo sprawiało jej ból. Ledwo co czuła swoje palce.-Carter. Co się stało z ciałem.
-Z czym?
-Z ciałem, Carter! Co się stało z tym trupem którego przykryłeś kocem?!
-Raczej sobie nie poszedł.-Carter mówił monotonnym głosem, nie odrywając wzroku od swojego zajęcia. Policjantka ominęła go i spojrzała w kąt chatki. Niczego tam nie było. Ciało zniknęło. Poczuła jak żołądek podchodzi jej do gardła. Zgięła się wpół, próbując nie zwymiotować.
-Musimy iść.-Wyjąkała tylko.
-Co?
-Musimy iść.-Powtórzyła mocniej, kuśtykając w kierunku drzwi. Carter bez problemu ją wyprzedził. Stanął między nią a drzwiami.
-Z drogi.-Wysyczała przez zęby.
-Harker. Nie zachowujesz się racjonalnie.
-Powiedziałam, z drogi!-Pchnęła go do tyłu. Uderzył o ścianę z głuchym hukiem, po czym upadł na podłogę. W pomieszczeniu zapadła cisza. Policjant podniósł się powoli, trzymając się za potylicę.
-Carter. Ja nie…-Zaczęła błagalnym głosem.
-Daruj sobie.-Wyminął ją bez słowa i zaczął zbierać ich rzeczy do torby. Widziała że ciaśniej trzyma lufę strzelby.-Masz rację. Powinniśmy iść.-Wyprostował się i przerzucił broń przez swoje ramię. Harker obserwowała go stojąc z boku. Jej wargi drżały lekko. Wyszedł na zewnątrz i po kilku krokach zniknął za ścianą bieli. Stała przez chwilę niepewnie, po czym pobiegła za nim. Szli w milczeniu. Harker ledwo co czuła już zimno. Jej ciało było sztywne, zdrętwiałe. Ledwo robiła kroki do przodu. Czuła że niedługo nie będzie mogła iść dalej. Oparła się o drzewo, prawie upadając. Po jej żyłach znowu rozeszło się znajome ciepło.
Jeszcze nie twój czas.
Głos rozbrzmiewał pod jej czaszką. Szła dalej do przodu, kilka kroków za Carterem. Zaczęło się ściemniać. Pierwsze gwiazdy rozbłysły na czarnym nieboskłonie. Nagle Carter skręcił, znikając pomiędzy drzewami. Harker ruszyła za nim. Kuśtykała, podążając za śladami na śniegu. Policjant stał kilkanaście metrów dalej, przed sporą wyrwą w środku lasu. Spod śniegu widzieli podziurawione dachy na wpół zasypanych domów, dawno pogrzebanych przez naturę. Tuż przed nimi stał kościół. Od mlecznobiałych desek stapiających się z śniegiem odchodziła farba. Ostatnie promienie słońca odbijały się od mosiężnego krzyża zamontowanego na szczycie samotnej wieży dzwonniczej. Długie, żylaste macki pnączy i bluszczu porastały dach, niczym nowotwór. Wrota stały szeroko otwarte. Coś w mroku przed nimi ciągnęło ich do środka. Harker od razu wiedziała. To był jej cel. Pewnym krokiem ruszyła do przodu, wymijając mężczyznę.
-Harker!-Zawołał za nią.
-Co znowu?-Odkrzyknęła, dalej maszerując do przodu.
-Zaczekaj chwilę. Naprawdę chcesz wchodzić tam bez żadnego przygotowania?
Nie odpowiedziała mu. Wyciągnęła zamarznięte dłonie przed siebie. Wszystko wokół zaczynało rozmazywać się, zanikać. Kościół przed nią był jak słup światła przecinający lodowatą ciemność. Potknęła się o jeden z popękanych stopni i upadła. Poczuła jak kamień rozcina jej martwą skórę. Nie przejęła się. Zaczęła na czworaka czołgać się w stronę wejścia, zostawiając za sobą szlak czerwieni. Po jej twarzy zaczęły płynąć łzy, rzeźbiąc głębokie bruzdy w brudzie na jej policzkach. Carter przeklął pod nosem po czym ruszył za nią. Wszedł do środka. Uderzenia podeszw wojskowych butów o popękane kafelki rozchodziły się echem pomiędzy zimnymi kolumnami podtrzymującymi zanikający w mroku strop. Promienie słońca wpadały przez popękane witraże podświetlając wirujący w powietrzu kurz. Harker leżała skulona na zimnej posadzce, pomiędzy rozrzuconymi ławami. Na końcu alejki mieścił się ołtarz nad którym górował posąg anioła bez twarzy. Rozłożone ręce i skrzydła pomniku pokryte były czarnymi zaciekami. Po plecach Cartera przebiegł dreszcz. Poczuł strach. Nie strach jak wcześniej, przed dzikimi zwierzętami w lesie, albo nawet przed uzbrojonymi przestępcami. Wypełnił go pierwotny, zwierzęcy strach każący mu biec. Czuł się jak mucha złapana w sieć, czekająca na pająka.
-Harker. Harker. Wstawaj. Musimy się wynosić. Harker!-Syczał przez zęby potrząsając leżącą na ziemi kobietą. Ta uśmiechała się tylko tępo. Jej oczy były zamglone, jakby na narkotykach. Wtedy usłyszał trzask. W jednej z bocznych naw otworzyły się drzwi. Spojrzał się w pustkę za framugą, a ta odwzajemniła spojrzenie. Włosy na jego rękach stanęły dęba. Wyprostował się, i upuścił torbę z zapasami obok Harker. Zdjął strzelbę z ramienia i powoli odciągnął kurek. Zacisnął zęby. Wycelował w mrok, i zaczął powoli podchodzić. Stanął przed drzwiami. U jego stóp znajdowały się zmurszałe schody prowadzące w dół. Wyciągnął zza pasa flarę i odciągnął zawleczkę. Czerwone, pulsujące światło zalało korytarz. Ruszył prosto w serce ciemności. Schody zaskomlały przeciągle pod jego butami. Piwnica była zalana. Światło flary odbijało się na powierzchni czarnej, mętnej wody. Skrzywił się, zagłębiając nogi w lodowatej cieczy. Ściany wąskiego korytarza pokryte były pleśnią. Z każdym jego krokiem woda chlupotała. oddychał nerwowo, zaciskając palce wokół kolby. Przemierzał ciemność, gotowy do zabicia wszystkiego co napotka. Tak myślał. Wtedy jego serce stanęło na chwilę. Kilka metrów przed nim, w mroku zobaczył sylwetkę. Wysuszone, pokryte czarnymi żyłami dłonie o długich paznokciach rozłożone były szeroko. Światło padało na ciężką, kamienną szatę pokutną istoty i odbijało się od stalowych piór, zgrzytających za nią o cegły. Twarz anioła skryta była w ciemnościach. Carter cofnął się, gotowy do ucieczki. Wycelował w kształt przed nim, owijając palec wokół spustu.
-Czego chcesz?-Krzyknął łamiącym się głosem, który poniósł się po korytarzu. Odpowiedziała mu cisza. Cofnął się.
-Czego do cholery chcesz?! Zostaw mnie!-Krzyczał. Jego serce uderzało niczym dzwon. Huk rozsadzał mu czaszkę. Anioł zaczął powoli się zbliżać, centymetr po centymetrze.
-Nie! Nie! Zostaw mnie!-Pociągnął za spust. Puste kliknięcie. Spanikowany spróbował wystrzelić jeszcze kilka razy. Brak amunicji. Potknął się, i uderzył plecami o lodowatą wodę. Zaczął cofać się do tyłu na czworaka, jęcząc przerażony. Sylwetka zbliżała się, ledwo co widzialna w mroku.
-Przestań! Czego ty chcesz? Kim ty jesteś?!-Wrzeszczał błagalnie, próbując wstać. Głos z ciemności odpowiedział mu po chwili.
Zbawcą.
Harker otworzyła oczy. Leżała na zimnej posadzce. Podniosła się powoli. Jej kości pulsowały bólem. Spomiędzy jej zakrwawionych palców wypadły dwa pociski, które z brzękiem uderzyły o ziemię. Wyprostowała się, i podpierając się o ławy podeszła do ołtarza. Upadła na kolana, i podniosła wzrok ku pustej twarzy pomnika.
-Udało mi się. Odnalazłam cię.-Mówiła drżącym głosem. Łzy szczęścia spływały po jej twarzy.
Wiedzieliśmy, że nie zawiedziesz.
-Zabierz mnie stąd. Błagam. Błagam.-Oparła głowę o zimny kamień. Jej skóra była rozpalona gorączką.
Jeszcze nie teraz. Musisz zrobić jeszcze jedno.
-Co? Co mam zrobić?
Pozbądź się zła z tego miejsca. W ciemności ukaże ci się szatan. Odeślij go tam, gdzie jego miejsce.
Skinęła głową. Podniosła się, zostawiając rdzawe ślady na ołtarzu. Wyszarpnęła zza pasa nóż, i zaczęła zbliżać się do środka kościoła chybocząc się na boki. Zacisnęła dłoń wokół rękojeści ostrza aż do bólu, i przekrwionymi oczami spojrzała na drzwi do piwnicy. Na schodach rozległo się skrzypienie. Z ciemności wyszedł potwór. Humanoid o skołtunionym, czarnym futrze i wściekłych, brudno żółtych oczach. Z jego palców wychodziły długie, czarne pazury a z głowy wystawały baranie rogi. Rzuciła się na niego. Diabeł próbował uciec do wyjścia ale ta z wściekłym okrzykiem wskoczyła na jego plecy i powaliła go na ziemię. Przygniotła go kolanami i zaczęła dźgać. Raz za razem ostrze zagłębiało się w mięso i chrobotało o kości. Fontanny krwi z każdym ciosem strzelały w powietrze, malując ściany i pokrywając jej twarz. Uderzała i uderzała, aż ustały spazmatyczne drgania istoty. Siedziała na nim, ciężko oddychając, z szerokim uśmiechem. Wtedy usłyszała chichot. Zaczęła się rozglądać, ale kościół był pusty. Śmiech narastał.
-Co się dzieje?-Zapytała się niepewnie.
Ah, wy ludzie. Nie przestaniecie mnie zadziwiać. Małe istoty, którym wydaje się że są takie silne. Podążyłaś za mną. Jesteś głupcem.
Śmiech w jej głowie narastał. Huk wypełnił jej czaszkę. Złapała się za głowę. Jej krzyk utonął w kanonadzie szyderstw.
Splamiłaś dom boży krwią. Och, tak. Zabiłaś go. Zabiłaś ich. Ty, tak ty!
Spojrzała na swoje ręce skąpane we krwi. Ciało na którym siedziała nie było potwora. Zobaczyła wbity w nią martwy wzrok Cartera. Plama szkarłatu wsiąkła w jego mundur i rozlewała się powoli wokół jego głowy, niczym aureola. Upuściła nóż. Zaczęła cofać się na czworaka, aż nie uderzyła o kolumnę. Oddychała coraz szybciej i szybciej. Ukryła twarz w dłoniach, i zaczęła krzyczeć. Śmiech i płacz mieszały się w jej głowie. Myśli kotłowały się pod jej skalpem.
Cały ten czas. Tylko, ty. Jesteś brudna od grzechu. Ale nie martw się. Zaopiekujemy się tobą.
Harker z wrzaskiem poderwała się i wybiegła z kościoła. Zimne powietrze paliło jej skórę. Upadła. Zagłębiła się w śnieg. Próbowała się podnieść, ale nie mogła. Jej powieki były coraz cięższe. Ból powoli znikał z jej ciała. Płatki śniegu spadały z nieba i roztapiały się na jej białej jak marmur twarzy. Spojrzała do góry. Wysoko nad nią, na tle tarczy księżyca zobaczyła zgarbioną sylwetkę o szeroko rozłożonych skrzydłach, siedzącą na stalowym krzyżu. Chichot niósł się przez martwą ciszę lasu.
2 list do koryntian,11:14
I nic dziwnego! Sam bowiem szatan podaje się za anioła światłości!
Hejka
Przy poprzednim opowiadaniu jest informacja, że to wersja mocno robocza.
To podpowiem, że wersje robocze warto wrzucać na betę. O betowaniu możesz przeczytać tu: https://www.fantastyka.pl/loza/17
Źle zapisujesz dialogi, a o zapsie dialogów przeczytasz tu: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794
Odbijało się od mokrego, chropowatego kamienia, przebijało się przez sztywny materiał mundurów policyjnych, zagłębiało się w ich mięśnie i kości.
Brzmi jakby zagłębiało się w mięśnie i kości mundurów;)
W środku panowała absolutna cisza, przerywana tylko miarowym kapaniem kropel wody z sufitu i nierównym oddechem trójki w środku.
Trójki kogo/czego?
Ciemność przecinała pojedynczy promień zimnego światła wpadający przez szparę stanowiącą wejście do naturalnego grobowca.
A nie promień światła przecinał ciemność? Bo jakoś brzmi mi jakoś odwrotnie.
Harker siedziała w kuckach, oparta o chłodną skałę.
Siedziała jak w kucki, chyba że istnieje sprzęt o nazwie kucek;)
Rozbijaj te wielkie kloce, bo trudno się czyta. Każda nowa myśl do kolejnego akapitu.
Dłonie kurczowo zacisnęła wokół czarnego rewolweru.
Wolałabym dłonie zacisnęła kurczowo.
Naprzeciwko siedział mężczyzna o skołtunionych, czarnych włosach pokrytych szronem i bladej skórze.
Jeśli masz rozbudowany opis, to rzeczownik niech będzie na końcu. Bo zobacz, masz skołtunione, czarne włosy i OK. Tylko po włosach wpada Ci pokryte szronem, które już nie wiadomo do czego się odnosi.
Miał na sobie taki sam beżowy mundur policji stanowej jak ona.
Policja była jak ona?;D
Może:
Podobnie jak, ona miał na sobie beżowy…
Miał na sobie taki sam mundur jak ona. Beżowy z oznakami policji stanowej?
Dłoń miała zaciśniętą wokół lewego boku.
Nie da się zacisnąć dłoni wokół boku, chyba że jest się długopisem, albo lalką barbie.
Spomiędzy jej palców sączyła się krew, strumieniem spływająca po kamieniu.
No to sączyła się, czy płynęła strumieniem? Bo to jak na drewnianym kamieniu, młoda staruszka brzmi nieco.
Znajdowali się w zboczu głębokiego na kilkanaście metrów wąwozu, przykrytego grubą warstwą nietkn[i]ętego śniegu. Szare chmury powoli toczyły się po nieboskłonie, a otaczające ich z każdej strony drzewa wyciągały ku im swoje nagie gałęzie.
Przeczytaj sobie opis na głos i spróbuj go zobaczyć. Ja nie zobaczyłam nic.
Jak głęboki na kilkanaście metrów wąwóz może być przykryty śniegiem? A jak jest, to co jeszcze widać? Jak na zboczu rosły wysokie drzewa? I gdzie jest naturalny grobowiec, będący jaskinią?
-I jak?-Zapytała się przyciszonym głosem.
-Nic.-Odpowiedział krótko mężczyzna.
-Jak to nic?
-Nic.
-Żadnych ptaków? Wilków?
-Nic.
Zapisy dialogów są bardzo złe.
– I jak? – zapytała się przyciszonym głosem.
– Nic – odpowiedział krótko mężczyzna.
– Jak to nic?
– Nic.
– Żadnych ptaków? Wilków?
– Nic.
Paląco zimne powietrze wypełniło jej płuca.
Ja bym zapisała palącozimne, a może paląco-zimne? Niech się wypowie ktoś mądrzejszy.
Ciągle skulony w tej samej pozycji, wzrok miał wbity w jeden punkt nad nimi.
W jakiej pozycji?
Jej skóra była niczym papier, ukazując sieć sinych żyłek na jej twarzy.
Nazywamy to tu jejozą, która obok byłozy, miałozy i zaimkozy jest traktowana jako zło.
-Minęło wystarczająco czasu.
Dialog do poprawy. Wystarczająco co? Dużo?
-Dalej nie wiemy[,] co to zrobiło.
Co, co zrobiło?
Policjant w końcu oderwał wzrok i zerknął na nią.
Od czego oderwał, bo generalnie zerkanie jest używaniem wzroku?
Popatrz na znaczenie słowa drzewce, bo moim zdaniem jest użyte nieprawidłowo. https://sjp.pwn.pl/szukaj/drzewce.html
Opowiadanie wymaga bardzo dużo pracy.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke