
Drugi z serii kilku szortów zainspirowanych strachami mojego dzieciństwa.
Drugi z serii kilku szortów zainspirowanych strachami mojego dzieciństwa.
Kolejny deszczowy wakacyjny dzień spędzali u Szymka na klatce schodowej, stojąc we trzech przed przesłoniętym brudną firanką okienkiem. Na pomazanym markerami parapecie rozłożyli swoje zbiory Pokemon Tazo.
– Meowth za Grimera? – zapytał Łukasz, pokazując kociego pokemona typu normalnego, a palcem drugiej ręki trącając żeton z wizerunkiem szlamowatego stworka typu trującego, który trafił się dziś Szymkowi w paczce Lays’ów.
– Czemu nie… – odparł Szymek, nie zdając sobie sprawy, jak niesprawiedliwą wymianę proponuje mu starszy kolega. – Zawsze się zastanawiałem, co oznacza to „Z” na skrzynce na listy – dodał po chwili, mając na myśli przegródkę przeznaczoną na zwroty.
Dwaj starsi chłopcy uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo.
– To skrzynka Zico Zondlera – rzekł z udawaną powagą Łukasz.
– W skrócie Zico Zet – dodał Remek.
– Zico Zet? Kto to jest? – Szymek zamrugał zdziwiony, spoglądając na kolegów nic nierozumiejącym wzrokiem.
– Mieszka w piwnicy… i lubi bawić się w brzytwiarza – wyjaśnił Łukasz, dyskretnie szczerząc zęby. – No dobra, na nas już czas. Trzymaj się – dorzucił zaraz i schowawszy do kieszeni swoje Tazo, razem z Remkiem wyszedł w pośpiechu z klatki, obawiając się, by Szymek nie zmienił nagle zdania co do Grimera.
Patrząc przez okienko, jak jego koledzy znikają w strugach deszczu, Szymek przełknął z wysiłkiem ślinę. Choć w głębi duszy wiedział, że to niemożliwe, aby w piwnicy koczował uzbrojony w brzytwę niebezpieczny szaleniec, teraz, kiedy został sam w pustej, pogrążonej w półmroku klatce schodowej, stracił co do tego pewność. Jakaś jego część, będąca połączeniem dziecięcej naiwności z wrażliwością na wszystko, co niesamowite, zaczęła domagać się twardych dowodów na nieistnienie domniemanego Zico Zondlera.
Każdy krok Szymka rozlegał się echem w przepastnym szybkie klatki czteropiętrowego bloku, gdy niespokojny malec zbliżał się powoli do drzwi prowadzących do piwnicy. Były otwarte na oścież. Chłopiec nacisnął włącznik światła i jego oczom ukazał się szereg znajomych, nierównych, betonowych stopni. Z piwnicznych korytarzy wionęło chłodem, wilgocią, zbutwiałym drewnem i smarem. Odetchnąwszy głęboko, Szymek zaczął schodzić po schodach.
Bywał tu czasami, choćby wtedy, gdy tato zabierał go ze sobą, aby pomógł mu przynieść z piwnicy ozdoby choinkowe, ale zawsze odwiedzał tylko jeden, kończący się zakratowanym okienkiem korytarz. Nigdy nie zapuścił się w boczne, prowadzące nie wiadomo gdzie odgałęzienie. Marcin był pewien, że piwnice ich bloków łączą się ze sobą, i przy deszczowej pogodzie, takiej jak ta dzisiaj, mogliby spotykać się, korzystając z podziemnego tunelu. Teraz Szymek zamierzał to sprawdzić.
Uważając na rozłożoną pod ścianą trutkę na szczury, chłopiec podkradł się do ziejącego czernią wejścia do nieznanej odnogi i drżącą ręką namacał włącznik światła. Ciemność rozproszyła się, ukazując korytarz łudząco podobny do pierwszego. Także w nim widać było jakieś boczne wejście. Zachęcony panującą wokół ciszą, mąconą jedynie jednostajnym poszumem deszczu, Szymek podreptał w głąb piwnic. Z bijącym sercem przemierzał odgałęzienie za odgałęzieniem, niezmiennie pełne ciągnących się rzędów drewnianych drzwi i zwisających z sufitu pajęczych sieci. Nigdzie nie było śladu psychopaty-brzytwiarza. Wreszcie natrafił na otwór zablokowany żelazną, zamkniętą na kłódkę kratą.
„No, czas wracać. Rodzice pewnie się niepokoją” – pomyślał, obracając się na pięcie i pospiesznie zdążając ku wyjściu. Skręcił raz, drugi i trzeci… Wtem stanął jak wryty, wyrosła bowiem przed nim taka sama metalowa krata, jaką dopiero co za sobą pozostawił. To nie mogło się dziać naprawdę – a jednak krata była tam, zimna, bezlitosna i więżąca go w pułapce.
Włos zjeżył mu się na głowie, gdy w całej piwnicy nagle pogasły światła. I wtedy to usłyszał – rytmiczne skrzypienie ostrzonego o kamień metalu, któremu towarzyszył stłumiony, złowieszczy chichot…
Całkiem fajny horrorek.
domagać się twardych dowodów na nieistnienie domniemanego Zico Zondlera
Dowód nieistnienia Zico Zandlera jest ciut łatwiejszy niż nieistnienia czajniczka Russella, ale nadal trudny ;-)
Na szczęście, pod koniec tekstu wątpliwości znikają :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Bardzo mi się podoba pomysł, brzmi jak jeden ze strachów mojego dzieciństwa. Choć w zasadzie i teraz raczej bym się sama nie wybrała badać mrocznych piwnic. Historia jest lekka i przyjemna w odbiorze.
Jim, DarkMatter – dzięki za przeczytanie i komentarze. Mam nadzieję, że Zico zostawi was w spokoju. ;-)
"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.