- Opowiadanie: DarkMatter - 12.8 sekundy

12.8 sekundy

Krót­kie opo­wia­da­nie mocno in­spi­ro­wa­ne moją pracą za­wo­do­wą. Nie szu­kaj­cie tu jed­nak pre­cy­zji na­uko­wej, hi­sto­ria jest je­dy­nie opar­ta na teo­riach fi­zy­ki kwan­to­wej. Mam na­dzie­ję, że się spodo­ba. 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

GreasySmooth

Oceny

12.8 sekundy

Nawet nie mia­łem szan­sy się z kim­kol­wiek po­że­gnać, ale może to i le­piej. Nigdy się nie do­wie­dzą, jak skoń­czy­łem. Wie­dzia­łem, że tak bę­dzie, od lat w za­sa­dzie cze­ka­łem na swoją kolej, kiedy zni­ka­ły ko­lej­ne osoby z mojej grupy. By­li­śmy na prze­gra­nej po­zy­cji, ale i tak pró­bo­wa­li­śmy, ostat­ni prze­jaw buntu na Ziemi. Czy lu­dzie w przy­szło­ści będą o mnie pa­mię­tać, czy znik­nę zu­peł­nie? Wszy­scy, któ­rzy mnie znają prę­dzej czy póź­niej pójdą w moje ślady, nie mam zbyt wiel­kich na­dziei, że bę­dzie ina­czej. Mogę tylko li­czyć, że to nie bę­dzie bar­dzo bo­le­sne…

Z tych po­nu­rych myśli wy­rwa­ło mnie szarp­nię­cie, straż­ni­cy do­star­czy­li ko­lej­nych więź­niów. Dys­kret­nie ro­zej­rza­łem się po po­miesz­cze­niu, by­li­śmy za­pa­ko­wa­ni jak sar­dyn­ki w trans­por­te­rze ga­lak­tycz­nym. Nor­mal­nie po­win­ny tu być to­wa­ry, ich bu­do­wa nie była przy­sto­so­wa­na do prze­wo­że­nia ludzi, ale umów­my się, nas już nie trak­to­wa­no jak ludzi. W mo­men­cie, kiedy za­pa­dał wyrok i nada­wa­no nam sta­tus zbrod­nia­rzy sys­te­mo­wych nie przy­słu­gi­wał nam nawet sta­tus szary, dla Zjed­no­czo­nych Państw Kor­po­ra­cyj­nych prze­sta­wa­li­śmy ist­nieć. Jak się tak nad tym za­sta­no­wić, było to za­baw­ne, jeśli ktoś lubi czar­ny humor, prze­cież sta­tus szary mieli zbrod­nia­rze, któ­rzy uni­ce­stwi­li Pań­stwa Pa­cy­fi­ku, ostat­ni przy­czó­łek ludzi niepod­le­głych kor­po­ra­cjom. Czyli za za­bi­cie mi­lio­nów i nie­od­wra­cal­ne zmia­ny w eko­sys­te­mie spo­wo­do­wa­ne cał­ko­wi­tą de­struk­cją kil­ku­dzie­się­ciu wysp wciąż było się trak­to­wa­nym jak czło­wiek. Na­to­miast kiedy od­ma­wia­ło się za­ko­do­wa­nia, tra­fia­ło się na listę zbrod­nia­rzy sys­te­mo­wych i do­ce­lo­wo prze­sta­wa­ło ist­nieć. Wszy­scy wokół mnie byli mniej lub bar­dziej zre­zy­gno­wa­ni, mie­li­śmy świa­do­mość, że wiozą nas na śmierć. Mogli z nami zro­bić teraz wszyst­ko, już nawet teo­re­tycz­nie, nic ich nie po­wstrzy­my­wa­ło. Sły­sza­łem tylko po­gło­ski, praw­da jed­nak była znana tylko lu­dziom, któ­rych już nie było. Po­dob­no mie­li­śmy tra­fić na Ru­bie­że w oko­li­ce M87, gdzie pro­wa­dzo­no ba­da­nia i zbie­ra­no dane o ho­ry­zon­cie zda­rzeń. Tylko do czego nas tam mogli wy­ko­rzy­stać? Prze­cież nawet dziec­ko wie­dzia­ło, że do czar­nej dziu­ry nie da się zbli­żyć, a tym bar­dziej nie da się tam ze­brać żad­nych da­nych w ta­kich spo­sób, żeby z nimi wró­cić.

– Cisza! – wark­nię­cie straż­ni­ka było zu­peł­nie zbęd­ne, bo nikt się nie od­zy­wał. – Od teraz macie sta­tus biały, nie ist­nie­je­cie dla świa­ta, ale to nie zna­czy, że nie mo­że­cie się jesz­cze do cze­goś przy­dać. Le­ci­cie do ko­lo­nii kar­nej numer sto piętnaście, ci któ­rzy prze­ży­ją zo­sta­ną wła­ści­wie wy­ko­rzy­sta­ni.

Spojrzeliśmy po sobie, nic nam to nie mó­wi­ło. Jaka ko­lo­nia karna, gdzie to było i co się miało z nami stać. Nie mie­li­śmy jed­nak nawet szan­sy zadać jed­ne­go z tych pytań, bo straż­ni­cy już za­my­ka­li za sobą drzwi zo­sta­wia­jąc nas w całkowitej ciemności. Potem usły­sza­łem tylko syk wpusz­cza­ne­go do środ­ka gazu…

– Je­de­na­stu! – Obu­dził mnie krzyk.

Pró­bo­wa­łem ob­ró­cić głowę w stro­nę dźwię­ku, ale czu­łem jak­bym nie pa­no­wał nad wła­snym cia­łem.

– Nie ru­szaj się, zy­skasz wię­cej czasu. – Szept tuż przy moim uchu wpra­wił mnie w zdu­mie­nie.

– L57, co ty tam mam­ro­czesz?! – Za­brzmiał ko­lej­ny głos.

– Prze­pra­szam panie sier­żan­cie, za­ha­czy­łem o coś nogą.

– Pew­nie o ko­lej­ne­go trupa. Coraz gor­szy sort nam przy­sy­ła­ją.

Ten ko­men­tarz wiele gło­sów skwi­to­wa­ło śmie­chem.

Kom­plet­nie nie ro­zu­mia­łem co się dzie­je ani gdzie je­stem, ale jedno do­tar­ło do mnie od razu, na razie mu­sia­łem sie­dzieć cicho i zo­rien­to­wać się w sy­tu­acji.

Po­wo­li wra­ca­ło mi czu­cie w całym ciele, nie było to naj­przy­jem­niej­sze do­zna­nie, ale za­ci­sną­łem zęby i nic nie ro­bi­łem. Prze­nie­sio­no mnie z trans­por­te­ra do ja­kie­goś po­miesz­cze­nia i uło­żo­no na stole do badań.

Ko­bie­ta w le­kar­skim kitlu obo­jęt­nie zmie­rzy­ła mnie wzro­kiem po czym za­czę­ła ska­no­wać mój or­ga­nizm. Po kilku mi­nu­tach ciszy rzu­ci­ła:

– Klasa L. Nadać numer, od­nieść do po­miesz­czeń sy­pial­nych.

Po­czu­łem ukłu­cie tuż nad pra­wym nad­garst­kiem i znów ktoś mnie pod­niósł i prze­trans­por­to­wał do ko­lej­ne­go po­miesz­cze­nia.

– To są nowi, L97 i L98. Wpro­wadź­cie ich. – Po­wie­dział krót­ko czło­wiek, który mnie bez­ce­re­mo­nial­nie rzu­cił na pod­ło­gę.

– Teraz już mo­żesz się ru­szyć. – Usły­sza­łem zna­jo­my głos.

Po­wo­li spró­bo­wa­łem usiąść i spoj­rza­łem na swoją prawą rękę, gdzie był wi­docz­ny iden­ty­fi­ka­tor.

– G… gdzie ja je­stem? – spy­ta­łem w końcu po kilku pró­bach roz­ru­sza­nia strun gło­so­wych.

Ota­cza­ło mnie kilka osób, wszy­stkie były w ta­kich sa­mych bia­łych uni­for­mach wię­zien­nych, więc przy­ją­łem au­to­ma­tycz­nie, że są w ta­kiej samej sy­tu­acji jak ja.

– Ko­lo­nia karna numer sto piętnaście, na po­gra­ni­czu Ru­bie­ży Wschod­niej. Mówi ci to coś? – Za­kpił jeden z nich.

Część par­sk­nę­ła śmie­chem, a i ja się uśmiech­ną­łem, bo fak­tycz­nie nic to nie zmie­nia­ło.

– To co jest ważne? – Za­py­ta­łem po pro­stu.

– Jak naj­dłu­żej utrzy­mać sta­tus L, bo kiedy prze­nio­są cię na B, to umie­rasz. – Od­parł ten sam męż­czy­zna. – Je­stem Bart, tutaj L87.

– Jak?

– Nie wy­chy­laj się, wy­ko­nuj po­le­ce­nia i licz na szczę­ście. – Wzru­szył ra­mio­na­mi.

Do­wie­dzia­łem się jesz­cze, że bycie L-ką ozna­cza wy­ko­ny­wa­nie wszyst­kich prac po­trzeb­nych do utrzy­ma­nia sta­cji, więc im bar­dziej było się przy­dat­nym tym dłu­żej można było prze­żyć. Ko­niec koń­ców jed­nak każdy miał tra­fić w prze­strzeń.

– Co oni tam z nami robią? – Do­cie­ka­łem.

Wszy­scy zwró­ci­li się w stro­nę jed­ne­go z męż­czyzn.

– Wy­sy­ła­ją cię w stro­nę ho­ry­zon­tu zda­rzeń na­fa­sze­ro­wa­ne­go elek­tro­ni­ką słu­żą­cą do po­mia­rów. I spraw­dza­ją jak da­le­ko cię po­cią­gnie nim stra­cą sy­gnał, jak długo będą od­bie­rać twoje funk­cje ży­cio­we, i w któ­rym pun­cie pola gra­wi­ta­cyj­ne­go za­cznie cię roz­ry­wać na ka­wał­ki.

Po tym stwier­dze­niu za­pa­dła gro­bo­wa cisza. Byłem w szoku, ro­zu­mia­łem, że zo­sta­łem ska­za­ny na śmierć, ale to… Nie mo­głem pojąć jak można kogoś wy­słać w stro­nę czar­nej dziu­ry i trak­to­wać jak żywy pa­pie­rek lak­mu­so­wy.

– To wła­śnie ozna­cza sta­tus biały. – Stwier­dzi­ła po­nu­ro ko­bie­ta po mojej pra­wej.

Pró­bo­wa­łem to sobie po­ukła­dać w gło­wie, ale jak­kol­wiek de­spe­rac­ko szu­ka­łem spo­so­bu, nie było przede mną innej przy­szło­ści.

– Spró­buj nie osza­leć. – Rzu­cił męż­czy­zna, który wy­ja­śnił mi co się z nami wszyst­ki­mi sta­nie.

– Niby jak? – Spy­ta­łem oszo­ło­mio­ny nowo przy­swo­jo­ną wie­dzą.

– Nie wy­bie­gaj my­śla­mi za bar­dzo do przo­du, za­sta­nów się jakie masz przy­dat­ne umie­jęt­no­ści, co je­steś gotów zro­bić, żeby prze­dłu­żyć sobie życie. – Od­par­ła ta sama ko­bie­ta co wcze­śniej.

Chciał­bym tak po pro­stu umieć za­sto­so­wać się do tej rady, ale praw­da była taka, że to wciąż było zbyt szo­ku­ją­ce. Wie­dzia­łem, że zginę, ale chyba do tego mo­men­tu to wciąż nie było re­al­ne. Myśli wciąż ucie­ka­ły do próby szu­ka­nia wyj­ścia z tej sy­tu­acji…

Ko­lej­ne dni nie przy­nio­sły żad­ne­go suk­ce­su w tej kwe­stii, ale na­uczy­łem się zasad pa­nu­ją­cych w ko­lo­nii kar­nej numer 115. Jak w każ­dym wię­zie­niu plan dnia był z góry usta­lo­ny, po­mię­dzy po­sił­ka­mi każdy miał przy­pi­sa­ne co­dzien­ne obo­wiąz­ki czy spe­cjal­ne za­da­nia uza­leż­nio­ne od zdol­no­ści. Wie­czo­ra­mi po ostat­nim po­sił­ku był czas wolny w sali sy­pial­nej, gdzie lu­dzie roz­ma­wia­li przy­ci­szo­ny­mi gło­sa­mi lub pa­trzy­li w prze­strzeń przez świe­tli­ki w ścia­nach.

Je­śli­by za­po­mnieć co to za miej­sce można by nawet uznać, że jest tu dość przy­jem­nie. Widok na gwiazdy z każ­de­go za­kąt­ka sta­cji, roz­le­głe te­re­ny oto­czo­ne prze­źro­czy­sty­mi ko­pu­ła­mi spra­wia­ły, że można było za­chwy­cać się ota­cza­ją­cym nas ko­smo­sem w jego naj­lep­szym wy­da­niu. Sta­cje ba­daw­cze znaj­do­wa­ły się w bu­dyn­ku zaraz za kom­plek­sem miesz­kal­nym. Wielu więź­niów wy­ko­ny­wa­ło swoje pracę też tam, nikt nie pytał co ro­bi­li, a i oni naj­czę­ściej o tym nie opo­wia­da­li. Pa­no­wa­ła ogól­nie przy­ję­ta za­sa­da, że każdy robił to co mu­siał, żeby prze­żyć jesz­cze jeden dzień. Mia­łem ocho­tę się gorz­ko za­śmiać, kiedy sobie to uświa­do­mi­łem, bo moje śmiesz­ne ziem­skie ide­ały nijak się miały do ta­kiej sy­tu­acji. Nie wie­dzieć czemu, ale jesz­cze szy­ku­jąc się do lotu tutaj my­śla­łem, że dalej wszy­scy razem bę­dzie­my się opie­rać sys­te­mo­wi i umrze­my z god­no­ścią, ale to były puste fra­ze­sy w mo­men­cie, kiedy śmierć była tak re­al­na i bli­ska. Do­wie­dzia­łem się, że L57 sprzą­tał ciała z trans­por­tów, a L82 po­ma­ga skła­dać sen­so­ry przy­cze­pia­ne do obiek­tów te­sto­wych, jak tu mó­wio­no na ludzi wy­sy­ła­nych w stro­nę ho­ry­zon­tu zda­rzeń. To byli jed­nak je­dy­ni o któ­rych pracy coś wie­dzia­łem, resz­ta się nie chwa­li­ła.

Za­rząd­ca sta­cji we­zwał mnie do sie­bie już trze­cie­go dnia po­by­tu. Mu­sie­li mi wy­zna­czyć ja­kieś za­da­nia albo zde­cy­do­wać o prze­nie­sie­niu do ka­te­go­rii B. Wy­py­ty­wa­li do­słow­nie o wszyst­ko. Zde­rze­nie z rze­czy­wi­sto­ścią ja­kie­go tutaj do­świad­czy­łem spra­wi­ło, że nie­mal pa­ni­ko­wa­łem przed­sta­wia­jąc swoje umie­jęt­no­ści tak, żeby oka­zać się przy­dat­nym. Dło­nie mi się po­ci­ły, ale pró­bo­wa­łem za­cho­wy­wać się nor­mal­nie mó­wiąc o sobie. Po tym wy­czer­pu­ją­cym prze­słu­cha­niu usły­sza­łem tylko, że mam przyjść po przy­dział na­stęp­ne­go dnia. To było jak cze­ka­nie w za­wie­sze­niu na wyrok.

Tej nocy nie po­tra­fi­łem zmru­żyć oka, pa­trzy­łem na gwiaz­dy nad głową i za­sta­na­wia­łem się czy to już jutro zo­sta­nę wy­sła­ny na śmierć. Byłem prze­ra­żo­ny.

– Za­mar­twia­nie się nic ci nie da. – Do­tarł do mnie głos L57. – Wszy­scy tu zdech­nie­my, szyb­ciej niż my­śli­my. Śred­nia dłu­gość życia to trzy mie­sią­ce. – dodał gorz­ko.

Zmro­zi­ła mnie ta myśl.

– Ile już to je­steś? – Spy­ta­łem przez za­ci­śnię­te gar­dło.

– To już bę­dzie trzy mie­sią­ce. – ciche słowa za­brzmia­ły do­pie­ro po chwi­li. – Wiem, że to już bę­dzie na­praw­dę nie­dłu­go. Naj­dłu­żej był tu L17, on na­pi­sał im pro­gram do zbie­ra­nia da­nych, ci na­ukow­cy to nawet chcie­li go utrzy­mać przy życiu, ale po­li­tycz­ni nie po­zwo­li­li.

– Ile? – Za­py­ta­łem krót­ko.

– Pięć mie­się­cy i dwa dni.

Po tych sło­wach za­pa­dła cisza. Sto pięćdziesiąt dwa dni, ja już prze­ży­łem trzy, więc w naj­lep­szym wy­pad­ku zo­sta­wa­ło mi sto czterdzieści dziewięć, ale nie byłem ra­czej aż tak przy­dat­ny. Mo­głem im pomóc z elek­tro­ni­ką, w pew­nym stop­niu, ale pew­nie mieli tu od tego spe­cja­li­stów. Prze­ra­że­nie wy­czer­py­wa­ło, czu­łem, że nie dam rady tak długo i mi­mo­wol­nie po­my­śla­łem czy może szyb­szy wyrok nie byłby lep­szym roz­wią­za­niem…

Nad­szedł w końcu ten mo­ment, czu­łem się jak oto­czo­ny nie­wi­dzial­ną bańką. Nie do­cie­ra­ły do mnie słowa in­nych, sze­dłem w stro­nę biura Za­rząd­cy na mięk­kich no­gach.

– L98. – Za­anon­so­wał mnie straż­nik przed drzwia­mi.

– Wejść. –Padła krót­ka ko­men­da.

Bez słowa sta­ną­łem przed biur­kiem i cze­ka­łem na wyrok.

– L98, utrzy­mu­jesz sta­tus L. Od dzi­siaj zaj­mu­jesz się mon­ta­żem i te­sto­wa­niem elek­tro­ni­ki w la­bo­ra­to­rium M2. Masz się tam sta­wić za 10 minut. – Mówił nawet na mnie na pa­trząc.

– Tak jest. – Od­par­łem czu­jąc nie­wy­sło­wio­ną ulgę.

Idąc w stro­nę po­miesz­czeń ba­daw­czych mia­łem wra­że­nie, że od­bie­ram świat dużo moc­niej. Czu­łem po­dmuch wen­ty­la­cji na skó­rze, sły­sza­łem skrzy­pie­nie butów i każdy swój od­dech. Żyłem i jesz­cze przez jakiś czas mia­łem żyć.

Wcho­dząc do M2 zo­ba­czy­łem stół za­sta­wio­ny ka­bla­mi, sen­so­ra­mi, czuj­ni­ka­mi i płyt­ka­mi.

– Od dziś masz skła­dać je we­dług sche­ma­tu. – Ze zdzi­wie­niem usły­sza­łem suchy głos ko­bie­ty, która przy­szła z są­sied­nie­go po­miesz­cze­nia. – Tu są in­struk­cje mon­ta­żu, a tu te­sto­wa­nia. – Wska­za­ła dwa ho­lo­gra­my znaj­du­ją­ce się nad sto­łem. – W razie pytań na­ci­śnij nie­bie­ski przy­cisk.

I po pro­stu wy­szła.

Oni nie trak­to­wa­li nas jak ludzi. Może w ten spo­sób było im ła­twiej, dzię­ki temu wi­dzie­li w nas tylko obiek­ty te­sto­we, tak musi być pro­ściej wy­sy­łać kogoś na tak okrut­ną śmierć. Po­trzą­sną­łem głową i sku­pi­łem się na za­da­niu, jeśli cze­goś się do tej pory do­wie­dzia­łem to tego, że w każ­dej chwi­li mogą zmie­nić zda­nie. Nie mo­głem długo się upa­jać fak­tem, że jesz­cze po­zwo­li­li mi żyć. Mu­sia­łem być przy­dat­ny.

5… 17… 23… 46…

Ko­lej­ne dni zle­wa­ły się w jeden ciąg, mo­no­ton­na praca zaj­mo­wa­ła ręce, ale szyb­ko prze­sta­ła zaj­mo­wać umysł. Po­je­dyn­cze pro­ble­my z ukła­da­mi spra­wia­ły, że znów na mo­ment wra­ca­łem do te­raź­niej­szo­ści, ale to nie trwa­ło długo. Po­cząt­ko­wy strach zo­stał ze­pchnię­ty w naj­dal­sze za­ka­mar­ki umy­słu, to po­zwa­la­ło nie osza­leć. Choć mi­mo­wol­nie li­czy­łem dni, wie­dzia­łem, że mój czas się koń­czy.

Znik­nął L57, nikt nie mówił tego na głos, ale wszy­scy wie­dzie­li co się z nim stało. Po­my­śla­łem, że długo prze­trwał, pra­wie tak długo jak mi­tycz­ny L17. Stare twa­rze zni­ka­ły i tylko dwa razy po­ja­wił się nowy trans­port. Wy­sła­li na śmierć dwadzieścia dwie osoby odkąd przy­by­łem, do­tar­ło dwadzieścia siedem no­wych, więc dla rów­ne­go ra­chun­ku nie­dłu­go znik­nie pew­nie jesz­cze pięć. Mój czas nie­ubła­ga­nie się kur­czył.

53… 61… 70… 83…

Już pra­wie trzy mie­sią­ce, to nie­mal śred­nia. Chyba już nie umia­łem się bać. Zu­peł­nie jakby układ ner­wo­wy prze­pa­lił się jak bez­piecz­nik. Coraz czę­ściej my­śla­łem o tym jak to się od­bę­dzie, kiedy znik­nę i co się wtedy sta­nie.

– Dziewięćdziesiąt dni, pięk­ny wynik. 

L36, jeden z moich sta­rych są­sia­dów uśmiech­nął się do mnie przy po­ran­nym po­sił­ku.

– Długo. – Po­ki­wa­łem głową w od­po­wie­dzi.

Obaj wie­dzie­li­śmy, że być tu tyle to szczę­ście w nie­szczę­ściu. Zegar tykał coraz gło­śniej. Tej nocy gwiaz­dy nad głową zda­wa­ły się być ja­śniej­sze niż wcze­śniej.

93… 99… 102…

Wsze­dłem do la­bo­ra­to­rium M2, ale ku mo­je­mu za­sko­cze­niu stół był pusty. Nim do­tar­ło do mnie co to ozna­cza usły­sza­łem syk gazu i na­sta­ła ciem­ność.

Po­wo­li wra­ca­ła mi świa­do­mość i czu­łem, że coś jest nie tak. Nie mo­głem się ru­szyć, choć czu­łem bo­le­śnie całe ciało, w końcu udało mi się otwo­rzyć oczy. Byłem w ska­fan­drze. Prze­ra­że­nie ude­rzy­ło we mnie jak fala.

– Obu­dził się. – Do­tarł do mnie znu­dzo­ny głos.

Mia­łem ocho­tę wyć, krzy­czeć, ale mo­głem tylko jęk­nąć. Po­czu­łem łzy pły­ną­ce po po­licz­kach, to nie może być ko­niec, nie tak.

– Po­daj­cie mu coś na uspo­ko­je­nie, ma tam do­le­cieć żywy.

Po­le­ce­nia i uwagi rzu­ca­ne nad moją głową były chyba naj­strasz­niej­sze. Czu­łem już wszyst­ko, kątem oka wi­dzia­łem kable i sen­so­ry przy­pię­te do mojej skóry. Byłem skrę­po­wa­ny i mia­łem mocno ogra­ni­czo­ne pole ma­new­ru. Leki, które mi po­da­li mu­sia­ły za­cząć dzia­łać, bo serce prze­sta­ło mi walić jak osza­la­łe.

– Usta­bi­li­zo­wa­ny, prze­nieść do śluzy.

Suchy głos czło­wie­ka, który ska­zy­wał mnie na śmierć, choć ja nawet nie zna­łem jego twa­rzy czy imie­nia wrył się w moją pa­mięć i od­twa­rzał raz za razem. Prze­no­si­li mnie, pod­pi­na­li do ko­lej­nych kabli, a ja wie­dzia­łem, że już nic nie mogę zro­bić. To był ko­niec.

Wy­rzut ze sta­cji w prze­strzeń byłby nie­sa­mo­wi­tym do­świad­cze­niem, gdyby nie fakt, że jego cel był tak prze­ra­ża­ją­cy. Moje ciało bez udzia­łu woli dry­fo­wa­ło w stro­nę punk­tu na ho­ry­zon­cie zda­rzeń. Ile trwał ten lot, nie wie­dzia­łem, ota­cza­ła mnie przej­mu­ją­ca cisza, w któ­rej sły­sza­łem szum wła­sne pły­ną­cej krwi.

Wy­rwa­ny z le­tar­gu za­czą­łem czuć cię­żar swo­je­go ciała. Na­cisk na or­ga­ny we­wnętrz­ne były coraz wy­raź­niej­szy. Zbli­ża­łem się do ho­ry­zon­tu zda­rzeń. Leki prze­sta­ły dzia­łać, bo pa­ni­ka znów przy­cho­dzi­ła fa­la­mi. Za­czą­łem się hi­ste­rycz­nie śmiać, ale to nic nie zmie­nia­ło, wciąż tylko przy­spie­sza­łem i czu­łem coraz więk­sze ci­śnie­nie. Śmiech za­mie­nił się w krzyk.

I przez jeden mo­ment, kiedy prze­ci­na­łem linię wie­dzia­łem wszyst­ko, ro­zu­mia­łem wszyst­ko… A potem zo­sta­ły tylko cząst­ki…

Koniec

Komentarze

Pracujesz w więzieniu? :)

Bo raczej nie jesteś fizyczką ani astronomką.

 

– Wysyłają cię w stronę horyzontu zdarzeń nafaszerowanego elektroniką służącą do pomiarów. I sprawdzają jak daleko cię pociągnie nim stracą sygnał, jak długo będą odbierać twoje funkcje życiowe, i w którym puncie pola grawitacyjnego zacznie cię rozrywać na kawałki.

Czarna dziura M87* jest supermasywna – ma masę 6,5 miliarda mas Słońca, a co za tym idzie

jej promień Szwarzchilda jest olbrzymi – promień horyzontu zdarzeń jest większy niż odległość Plutona

od Słońca.

Z tego wynika, że siły pływowe w pobliżu horyzontu zdarzeń są niewielkie – to nie sama siła grawitacji czarnej dziury powoduje rozrywanie przedmiotów do niej się

zbliżających, a gradient tej siły. A gradient ten maleje z trzecią potęgą odległości (a nie drugą

jak sama siła).

Gradient ten przy horyzoncie zdarzeń M87* jest… dziesięć tysięcy razy słabszy, niż na powierzchni Ziemi.

Skoro na naszej planecie nie dochodzi do spagettifikacji, to tym bardziej w pobliżu horyzontu takiej czarnej dziury. Skazanemu nic by się nie stało w chwili przekraczania horyzontu.

Wbrew temu co ludziom czasem się wydaje – horyzont zdarzeń nie jest żadną fizyczną barierą. Z punktu widzenia Twojego skazańca – on by nawet momentu przekraczania tego horyzontu nie zauważył.

 

Widok na drogę mleczną z każdego zakątka stacji

Już pomijając że Droga Mleczna (Galaktyka) – jest nazwą własną i powinna być pisana z dużej…

Co do widoku Drogi Mlecznej ze stacji… też ciut dziwne – bo Messier 87 znajduje się 53 miliony lat świetlnych od nas i byłaby widziana z takiej odległości, jako niewielki, ledwo widoczny, zamglony punkcik.

 

 

Mimo wszystko opowiadanie jest interesującą próbą i choćby za próbę uchwycenia psychologicznych aspektów – brawa. Wyszło to całkiem nieźle.

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w dalszym pisaniu!

 

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Dzięki za komentarz, pracuję przy eksperymentach związanych z fizyką w dość znanym ośrodku badawczym, ale jestem inżynierem stąd jak podkreśliłam jest to inspirowane teorią horyzontu zdarzeń i fizyką czarnej dziury, ale daleko temu do precyzji naukowej, bo to wciąż fikcja literacka. :)

Mam nadzieję, że w tych eksperymentach, nie używacie żywych ludzi jako przyrządów pomiarowych :)

 

 

https://pl.wikipedia.org/wiki/Anatolij_Bugorski

 

Zaglądanie do akceleratora bywa niebezpieczne…

 

 

Pan na powyższym zdjęciu, to wietnamski naukowiec Trần Đức Thiệp (niestety artykuł w wikipedi tylko po angielsku), który nie włożył co prawda do działającego akceleratora głowy, ale rękę – co się zakończyło potem jej amputacją.

 

Co do tekstu i użytej w nim fizyki, szczególnie jeśli piszesz o mechanice kwantowej w kontekście czarnych dziur – można tu różne ciekawe zjawiska pociągnąć, niekoniecznie akurat spagettifikację – można przykładowo teoretyzować o ziarnistości czasoprzestrzeni, promieniowaniu Hawkinga, zasadzie holograficznej itp.

A jeśli z punktu widzenia fabuły zależy Ci, by skazaniec rzeczywiście był rozrywany przez siły grawitacyjne – to po prostu użyj mniejszej czarnej dziury niż M87* (swoją drogą M87 to żadne Rubieże, to inna galaktyka dużo większa od Galaktyki, a M87* stanowi jej jądro) – paradoksalnie im mniejsza czarna dziura, tym większe siły pływowe wokół horyzontu zdarzeń.

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

DarkMatter, tekst liczący ponad czternaście tysięcy sześćset znaków to już nie szort. Bądź uprzejma zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE.

Na tym portalu szorty kończą się na dziesięciu tysiącach znaków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

wink

12 groszy tylko nie płacz proszę

12 groszy w zębach tu przynoszę

Ja przynoszę trzynasty grosik – piękną wizualizację “zabawy” w badanie czarnej dziury.

Wyników oczywiście nie będzie żadnych, wiadomo.

https://www.pulskosmosu.pl/2024/05/jak-wyglada-wnetrze-czarne-dziury/

Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego wybrano “dziurę” odległą o miliony lat świetlnych

i jak się tam przemieszczali tak zdezelowanym transportem…

Ale, jak to mówią, pierwsze koty za płoty. Powodzenia na niwie…

smiley

Dum spiro spero. Albo coś koło tego...

Hej. Lubię dystopijne klimaty i kosmos, więc pomysł na opowiadanie mi się spodobał.

Nie bardzo rozumiem, po co właściwie wrzucali tych nieszczęsnych więźniów do czarnej dziury: żeby badać czarne dziury nie trzeba do nich wysyłać ludzi, istnieje też wiele dużo tańszych metod zabijania wrogów politycznych.

Byłoby sensowniej wysłać ich do jakiejś kopalni czy inne ciężkie roboty (taka katorga w kosmosie).

Pozdrawiam!

Zgadzam się z @pusia – nie widzę sensu takiego badania, ani takiej kary – można zrobić jedno i drugie i taniej i skuteczniej.

 

 

 

A dzięki linkowi od @Fascynatora wiem skąd się wzięło 12,8 sekundy w tytule.

 

Efekt? Owszem, czarna dziura ma spore rozmiary, ale od wejścia do jej wnętrza, do zniszczenia w procesie spagetyfikacji minie zaledwie 12,8 sekundy. Od tego momentu do osobliwości pozostanie jedynie 128 000 kilometrów, a więc dotarcie tam zajmie dosłownie ułamek sekundy.

 

Do tej symulacji (wiem, że dużo kosztowała i doceniam wysiłek) – mam sporo uwag. Przede wszystkim – nie uwzględnia zmiany długości fal (efekt doplerowski) – poza tym im bliżej czarnej dziury tym… jasniej – bo napotykamy więcej fotonów do niej wpadających. Poza tym – bardzo dobra animacja (niestety uwzględnienie tego, o czym napisałem sprawiłoby, że niewiele byśmy zobaczyli – część światła “odleciałaby” poza częstotliwości światła widzialnego, reszta – oślepiłaby nas blaskiem).

 

Mimo wszystkich uwag – tekst wart uwagi.

 

Pozdrawiam serdecznie!

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Dziękuję za wszystkie komentarze. @reglatorzy zmieniłam klasyfikację, dzięki za zwrócenie uwagi. Uwielbiam to, że wywiązała się tu dyskusja o realności opowiadania w nawiązaniu do istniejących teorii. Dziękuję wszystkim bardzo za uwagi i pomocne wskazówki.

Uwielbiam to, że wywiązała się tu dyskusja o realności opowiadania w nawiązaniu do istniejących teorii.

Taka już jest natura gatunku zwanego science fiction. 

 

Trochę zgrzyta mi kontrast między rzeczywistością panującą na stacji badawczej a koniecznym zaawansowaniem technologicznym, który pozwoliłby dotrzeć do M87. Wydaje mi się, że można by wybrać inną czarną dziurę (chyba że błędnie założyliśmy, o którą M87 chodzi w tekście), ale czytało się nieźle.

 

Pozdrawiam!

Opisałaś szczególny rodzaj kary dla skazanych, ale – podobnie jak Pusia – nie pojmuję, dlaczego więźniowie kończyli w czarnej dziurze.

Czytało się nieźle, choć wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. Najbardziej przeszkadzały źle zapisane dialogi i liczebniki, czasem zbędne zaimki.

 

ale może to i lepiej. Może nigdy się… → Czy to celowe powtórzenie?

 

ostatni przyczółek ludzi nie podległych korporacjom. → …ostatni przyczółek ludzi niepodległych korporacjom.

 

– Cisza! – Warknięcie strażnika było zupełnie zbędne, bo nikt się nie odzywał. – Od teraz macie status biały, nie istniejecie dla świata, ale to nie znaczy, że nie możecie się jeszcze do czegoś przydać. Lecicie do kolonii karnej numer 115, ci którzy przeżyją zostaną właściwie wykorzystani. → Warknięcie jest odgłosem paszczowym, więc didaskalia mają literą. Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach. Winno być:

– Cisza! – warknięcie strażnika było zupełnie zbędne, bo nikt się nie odzywał. – Od teraz macie status biały, nie istniejecie dla świata, ale to nie znaczy, że nie możecie się jeszcze do czegoś przydać. Lecicie do kolonii karnej numer sto piętnaście, ci którzy przeżyją, zostaną właściwie wykorzystani.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Rozejrzeliśmy się po sobie, nic nam nie mówiło. → Chyba miało być: Spojrzeliśmy po sobie, nic nam to nie mówiło.

 

zostawiając nas w całkowitych ciemnościach. → Ile ciemności było w pomieszczeniu?

Proponuję: …zostawiając nas w całkowitej ciemności.

 

– Przepraszam Panie Sierżancie, zahaczyłem o coś nogą. → Dlaczego wielkie litery?

 

– Pewnie o kolejnego trupa. Coraz gorszy sort nam przysyłają. – Ten komentarz wiele głosów skwitowało śmiechem. → Narracji nie zapisujemy jak didaskaliów. Winno być:

– Pewnie o kolejnego trupa. Coraz gorszy sort nam przysyłają. 

Ten komentarz wiele głosów skwitowało śmiechem.

 

Powoli spróbowałem usiąść i spojrzałem na swoją prawą rękę, gdzie był widoczny mój identyfikator. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

– G… gdzie ja jestem? – Spytałem w końcu… → Didaskalia małą literą. Ten błąd pojawia się wielokrotnie a w dalszej części tekstu.

 

Otaczało mnie kilka osób, wszyscy byli w takich samych białych uniformach… → Piszesz o osobach, które są rodzaju żeńskiego, więc: Otaczało mnie kilka osób, wszystkie były w takich samych białych uniformach

 

Moje myśli wciąż uciekały do próby szukania wyjścia z tej sytuacji… → Czy zaimek jest konieczny?

 

Kolejne dni nie przyniosły mi żadnego sukcesu w tej kwestii… → Jak wyżej.

 

każdy miał przypisane codzienne obowiązki czy specjalne zadania uzależnione od swoich zdolności. → Ja wyżej.

 

Widok na drogę mleczną z każdego zakątka… → Widok na Drogę Mleczną z każdego zakątka

 

wezwał mnie do siebie już trzeciego dnia mojego pobytu. → Drugi zaimek jest zbędny.

 

patrzyłem na gwiazdy nad moją głową… → Zbędny zaimek.

 

Średnia długość życia to miesiące.Dodał gorzko. → Średnia długość życia to trzy miesiące – dodał gorzko.

Ten błąd pojawia się także w dalszej części tekstu.

 

Wskazała na dwa hologramy znajdujące się nad stołem. → Wskazała dwa hologramy znajdujące się nad stołem.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

znów na moment wracałem teraźniejszości… → Pewnie miało być: …znów na moment wracałem do teraźniejszości

 

Tej nocy gwiazdy nad moją głową… → Zbędny zaimek.

 

Poczułem łzy płynące po moich policzkach… → Jak wyżej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy Dziękuję bardzo za szczegółową analizę, za poprawki wezmę się najprawdopodobniej jutro, jak znajdę chwilę, więc proszę o odrobinę cierpliwości. 

Bardzo proszę, DarkMatter. Miło mi, że uznałaś uwagi za przydatne. 

A cierpliwości ci u mnie dostatek. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Moje “wezmę się za to jutro” nieco się przeciągnęło. Przepraszam za opóźnienia. Mam nadzieję, że po poprawkach czyta się nieco przyjemniej. 

DarkMatter, nie masz za co przepraszać. Zwykła to rzecz, że niektóre sprawy mają to do siebie, że często się opóźniają i przeciagają. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

więc im bardziej było się przydatnym [tu chyba przecinek] tym dłużej można było przeżyć. 

Jeśliby zapomnieć [tu aby nie przecinek] co to za miejsce [tu też] można by nawet uznać, że jest tu dość przyjemnie. 

Wielu więźniów wykonywało swoje pracę też tam

Powyższe jak dla mnie brzmi niezgrabnie.

Panowała ogólnie przyjęta zasada, że każdy robił to [tu chyba przecinek] co musiał

Więcej nie będę wypisaywał, ale uczulam.

Zderzenie z rzeczywistością jakiego tutaj doświadczyłem sprawiło, że niemal panikowałem przedstawiając swoje umiejętności tak, żeby okazać się przydatnym. 

Powyższa konstrukcja zdania wydaje mi się nieco zagmatwana.

 

Mroczne, wrażliwe psychologicznie, ale jednak brakuje choć ze dwóch zdań ekspozycji, o co chodzi z konfliktem i dysydentami.

 

D-du-dyżurny

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Nowa Fantastyka