
Chwała Skrytemu za betę :D
Chwała Skrytemu za betę :D
Bogini, kosmita i gadający jaszczur wchodzą do baru. A barman na to:
– Wypierdalać.
Zapowiadał się dzień jak co dzień. Odebrać towar, zapakować na statek, dać w łapę strażnikowi, a potem już tylko lot na Halleswer. No tylko, że nie.
Wszystko zaczęło się, gdy miałem sześć lat… Dobra, wcześniej, ale nie ma sensu o tym wszystkim opowiadać, więc zaczniemy od poniedziałkowego poranku.
W wynajmowanej klitce było duszno, a mnie męczył nieziemski zjazd. Podniosłem się z podłogi, z tęsknotą spojrzałem na zwinięty banknot leżący na stole. Wołał do mnie niczym partner po miesiącach rozłąki.
– Kaz, ty jebany idioto. Przegapisz odprawę.
Przysiągłbym, że słyszałem jego głos
– No już, ciszej tam – wymamrotałem, podnosząc ubranie z podłogi.
– Sam bądź ciszej. Spraw sobie wycieczkę w jedną stronę na słońce – ktoś mi odpowiedział, ale byłem zbyt wycieńczony, by zgadywać kto.
Z kim przystajesz, tym się stajesz – nic dziwnego, że otaczała mnie banda chamów. Spakowałem dokumenty, portfel i podniosłem Val, moją jedyną znośną towarzyszkę. Nie była najnowszym modelem strzelby, odziedziczyłem ją po praprapradziadku… No, może nie do końca. Po prostu ukradłem jakiemuś frajerowi podczas wykonywania zlecenia.
Kazali mi wyjść ze statku na kontrole, a w międzyczasie dwóch trepów weszło do środka w sumie to, szukać dokładnie niczego, bo na konsoli czekała już na nich biała koperta. Mimo układów musiałem dać Val do rewizji dla zachowania pozorów. Jak zwykle protestowała, obiecywała zemstę, ale przecież i tak mnie kochała, a krzyków nikt nie słyszał.
– Panie, żeście zachlali, e? – spytał strażnik. – Jak chcecie rozjebać o coś tę swoją maszynę, to z dala od naszej strefy. A na samobójstwo są łatwiejsze sposoby. Strzelcie se, pan, w łeb i będzie po sprawie – kiwnął głową na Val.
– Ma rację – dodała Val, właśnie obracana w rękach kontrolera.
– Zrozumiałem, jak przyjdzie co do czego, zrobię z Instytutu Taksacyjnego parking awaryjny – odparłem z uśmiechem i wytarłem nos rękawem.
Strażnik machnął ręką, położył moją dubeltówkę na blacie, po czym podpisał świstek, zezwalający na lot. Wrócili inspektorzy, jeden szepnął coś na ucho do współpracownika, a ten skinął głową.
– Możecie iść – oznajmił, choć gdyby mógł, to pewnie kazałby mi zwyczajnie spierdalać.
Usiadłem ponownie za sterami, odhaczyłem pierwszy punkt na checkliście i obrałem kurs na pas startowy. Kolejka nie była długa, bo mało kto zajmował się handlem międzyplanetarnym, a ci, którzy latali we własnych interesach, nie korzystali z lotnisk dla plebsu. Nie musiałem więc długo czekać, a po starcie wprowadziłem koordynaty od szefa i odpaliłem autopilota.
Val siedziała cicho, nie miałem siły na jej fochy, a z systemem bezpieczeństwa nie lubiłem rozmawiać. Cham zawsze mnie tylko pouczał, lub życzył mi odebrania praw transporterskich, a najlepiej od razu zsyłkę na Offtagkin. Na szczęście, dla świętego spokoju mogłem go wyłączyć.
Odchyliłem fotel, patrząc na milczącą Val po mojej lewej.
– Obraziłaś się, księżniczko? – zapytałem, sięgając do schowka.
Nie odpowiedziała. Westchnąłem i położyłem małe metalowe pudełko na kolanach, a z głębi kieszeni już słyszałem zadowolone piski banknotu.
– Val… nie gniewaj się już – poprosiłem szeptem. Położyłem dłoń na lufie, delikatnie ją pogłaskałem. Zawsze działało.
– Ty cholerny… Mhm, dobrze.
– Dziękuję.
Ostrożnie podniosłem Val i położyłem na konsoli sterowniczej, starając się nie dotknąć żadnych istotnych przycisków. Otworzyłem metalowe pudełko, zawierające część mojej wypłaty za poprzednie zlecenie. Niebieski pył mienił się w słabym oświetleniu statku. Sypnąłem dwie szczypty na lufę dubeltówki i wyrównałem je w lekko nieproporcjonalne kreski. Val mruczała jak kotka. Jezu, to nie powinno było tak na mnie działać.
– Szefie, nie przesadzasz? – dobiegł mnie głos banknotu.
Zignorowałem pytanie, uwalniając go z czeluści kieszeni. Jeszcze moment podziwiałem, jak proszek mieni się na białej obudowie Val. Zwinąłem papierek i przyłożyłem do dziurki w nosie. Najpierw jedna, później druga – zadowolony odchyliłem się w fotelu i odetchnąłem. Została jeszcze ostatnia kreska. Towarzyszka już nie była zła, przynajmniej tymczasowo. Jakiś obiekt migał na czerwono na radarze. Nachyliłem się, resztka pyłku zniknęła z wypolerowanej powierzchni. Nagle statkiem zatrzęsło. Val poderwało w górę, oberwałem nią w twarz i poleciałem do tyłu. Chyba złamała mi nos.
Panicznie zacząłem przeglądać ekrany. Nic. Za szybą też nic. Znów turbulencje. Tym razem intensywniejsze.
Próbowałem złapać za stery, ale nie mogłem poprawnie odmierzyć odległości. Przywaliłem w jakiś guzik, zawyły syreny awaryjne. Nigdzie nie widziałem Val, a krzyki zlewały się w niezrozumiały jazgot.
– Cisza! Kurwa. Cisza – wydarłem się. – Nie dajecie mi myśleć!
– Zabiłeś nas wszystkich, szefie, ty skończony nieudaczniku.
Ktoś zapłakał.
– Wy nawet nie żyjecie – mruknąłem, ostrożnie przykładając ręce do kierownicy.
Mapa pokazywała, że jesteśmy gdzieś, między układami. Kompletne nic i więcej nicości. Albo miałem problem z odczytem informacji. Wydawało mi się, że widzę dźwięki. Kolorowe fale promieniowały dookoła. Nad panelem sterowania lewitował wielki wykrzyknik. Statkiem szarpało, a z kierowaniem definitywnie miałem problemy . Coś mignęło za szybą. Później straciłem przytomność.
Pierwsze, co pamiętam to blask. Zaraz po tym ból. Nieznośny ból. Nie byłem w stanie się podnieść.
– Ej! Coś tu jest!
Głos dobiegał jakby z oddali i z każdej możliwej strony. Może z góry? Czułem się, jak we śnie. Powiedziałbym, że prawie jak po mocnych substancjach psychoaktywnych, ale w sumie to byłem.
– He? Nic nie widzę – ktoś odpowiedział.
Wszystko wokół było oślepiająco białe. Jakiś ciemny kształt zamajaczył mi przed oczami, a po chwili zmienił się w migoczący zlepek kolorów o kształcie przypominającym kobietę.
– Jesteś aniołem? Czy ja umarłem? – wydukałem, krztusząc się krwią. – Val? Jesteś tu ze mną?
Nie usłyszałem odpowiedzi, albo znów zemdlałem. Chyba jednak nie, bo widziałem jak do nieznajomej postaci, podchodzi ktoś jeszcze.
– Nieźle oberwał – skomentowało któreś z nich. Głos był prawie ludzki, tylko wymowa trochę inna.
Aż zaskoczyło mnie, że w chyba innym układzie, posługują się znanym mi dialektem. W sensie wtedy nie byłem w stanie o tym myśleć, ale później wzięło mnie na refleksje.
– Val… – jęknąłem z tęsknoty i z bólu, bo, krótko mówiąc, wszystko mnie niemiłosiernie napierdalało.
– Co on mówi? – padło pytanie. Ktoś się nade mną pochylił. – Widzisz kogoś poza nim? Mógł nie być sam na statku – zwrócił się do towarzysza.
– Halo! Słyszysz nas?! – Druga postać zbliżyła się, wymachując bladozieloną ręką przed moją twarzą.
Stop. Bladozieloną? Kolorowych widziałem tylko w… pewnych magazynach. Nigdy na żywo. Chyba na serio nie żyję. Spróbowałem się podnieść, ale czyjaś dłoń z powrotem ułożyła mnie na gruzach statku.
– Ej, ej. Spokojnie. Wyglądasz, jakby przeżuł cię jakiś stwór, a później wypluł – uspokajał mnie głos, kojący jak miód rany.
Czyli była ich dwójka? Kosmita i anioł? Miałem dość.
– Wypadek… Chyba gwiazda. – Musiałem zaczerpnąć powietrza, znów krztusząc się i plując krwią na poszarpane ubranie. – Coś wleciało w statek… Widzieliście ją? Gdzie ona jest?
Powoli odzyskiwałem ostrość wzroku. Świat stał się czymś więcej, niż zlewką dziwnokształtnych kolorów. Kucająca przede mną postać wyglądała, jak nie z tej planety – znaczy się, nie z mojej planety. Nie miałem bladego pojęcia, gdzie byłem. Fioletowe włosy opadały jej na twarz, której dokładnie nie widziałem, ale byłem święcie przekonany, że była po prostu perfekcyjna. Mogłem już umierać.
– Nie zamykaj oczu, cholera! – Kosmita uderzył mnie w policzek. – Saeva… On cały czas powtarza czyjeś imię. – Zakłopotany spojrzał na anielską postać, a po chwili jego czarne oczy znów skupiły się na mnie. – Proszę, sprawdź, czy kogoś tu jeszcze nie ma.
Nim zdołałem cokolwiek jeszcze powiedzieć, przyłożył dłoń do mojego czoła i nakreślił bliżej nieokreślony symbol. Ciało przebiegł dreszcz. Dziwnie przyjemny, muszę przyznać. Trochę łaskotało. Zrobiło mi się ciepło, jak po spożyciu zacnego trunku.
– Nikogo nie widzę – odpowiedział głos. Chyba należał do Saevy. Kimkolwiek ona była.
– Nie? – zapytał kosmita. – Był ktoś z tobą, tak? – zwrócił się do mnie.
Kiwnąłem głową w odpowiedzi. Złapał mnie za przedramię i postawił na nogi.
– Twoje rany się zagoiły. – Ponownie położył dłoń na moim czole. – Wszystko w porządku? Nie wyglądasz… normalnie.
Może dlatego, że dopiero co rozbiłem statek, nie wiem, gdzie jest Val, a do tego jestem na chorych ilościach prochów. Panu lekarzowi już podziękujemy – chciałem odpowiedzieć, lecz mimo wszystko, chyba zawdzięczałem zielonemu życie.
– Żyję – mruknąłem w odpowiedzi, rozglądając się po okolicy.
Dymiący wrak mojego statku, kłęby kurzu i pomniejsze pożary wokół. Syf, kiła i mogiła – krótko mówiąc. Usłyszałem jakiś krzyk. Chyba dochodził spod oderwanego napędu. Wpierw pomyślałem, że to Val. Tylko, zielony i Saeva też spojrzeli w tamtym kierunku, a przecież nikt, poza mną, nigdy nie był w stanie zarejestrować jej głosu.
Kurwa. No nie.
Nigdy nie myślałem, że stracę ją w inny sposób niż przegrywając w pokera. Wtedy, chociaż wciąż mógłbym okraść nowego szczęśliwca.
– Zostaw mnie! Ty poczwaro offtagkinska!
Głos brzmiał zupełnie jak… Val?
– Val! Jesteś tu? Żyjesz? Halo! – Chciałem ruszyć jej na pomoc, ale przytrzymał mnie kosmita.
Wyszarpnąłem się z jego uścisku i pobiegłem w stronę, z której dochodził dźwięk. A raczej, spróbowałem pobiec, bo wywaliłem się jak długi. Podpierając ciężar ciała rękoma, z trudem usiadłem. Nierówne kształty majaczyły mi przed oczami, święcąc i połyskując wszystkimi możliwymi barwami. Lecz kątem oka dostrzegłem białą, lekko poobijaną lufę, a obok niej… jaszczurkę?
– Tylko próbuje pomóc! Uspokój się! – Gadzi głos odpowiedział na protesty Val. – Luknn, Saeva, do cholery!
– Zostaw Val w spokoju, kreaturo – wymamrotałem.
Kosmita, to chyba na niego wołali Luknn, oraz Saeva spojrzeli po sobie. Fioletowo włosa podeszła do gada i dubeltówki, zgrabnie przy nich kucnęła. Podniosła Val, która zareagowała zadowolonym mruknięciem.
– Dziękuję ci, o ma wybawczyni!
– Jaszczur chciał jedynie pomóc – odparła Saeva, po czym podeszła do mnie i przekazała Val. – To twoja… – Nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa. – Ukochana? Jej właśnie szukałeś, tak?
Zarumieniłem się, delikatnie gładząc lufę Val. Nim zdążyłem wydusić jakąkolwiek odpowiedź, zaniosłem się histerycznym płaczem, przerywanym mimowolnym śmiechem.
– Nie mam nic wspólnego z tym degeneratem! – ogłosiła stanowczo Val, choć znałem ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że też cieszyła się spotkaniem po rozłące.
Towarzysząca nam zgraja była widocznie zakłopotana sytuacją. Wreszcie udało mi się uspokoić i powoli dochodziłem do siebie. Dopiero wtedy, zaczęło mnie zastanawiać, jakim prawem oni też słyszą, co mówi Val. Na planecie, na której mieszkałem, nie śmiałbym nawet wspomnieć o konwersacjach z przedmiotami. No, raz śmiałem, jako jeszcze niczego nieświadomy dzieciak. A rodzice nie chcieli, żebym wyszedł na obłąkanego… Miło nie było, tyle mam do powiedzenia.
I do tego gadający jaszczur, który im towarzyszył. Chyba trafił swój na swoich.
– Jak już zapewne wiecie, jestem Saeva – przedstawiła się fioletowo włosa. – To Luknn. – Wskazała dłonią na zielonego, ten pomachał w odpowiedzi. – A to Jaszczur. – Gad, jak na zawołanie, skoczył i usiadł na jej ramieniu.
– Kaz – odpowiedziałem i skinąłem głową. – Prze…Handlarz. – Machnąłem ręką na wrak mojego statku.
– Przehandlarz? – Jaszczur przechylił pytająco łeb.
Saeva zaśmiała się cicho i pokręciła głową.
– Jestem Val. Jak dobrze w końcu móc porozmawiać z kimś na poziomie.
Zabolało.
– Val i Kaz… Wyglądacie, jakby przydałby się wam solidny odpoczynek i trochę Evroitańskiego specjału – stwierdził Luknn.
I właśnie takim sposobem skończyliśmy pod jednym z lokalnych barów. Ledwo zdążyliśmy przekroczyć próg, a zza lady rozległ się krzyk barmana:
– Wypierdalać mi stąd, ale to już! – Płynnym ruchem chwycił laserową strzelbę samopowtarzalną, obierając naszą piątkę na cel.
– Precz zdrajcom i złodziejom! – zawtórowała barmanowi strzelba.
– Idźcie precz! – odezwały się butelki z półek.
– Musiało zajść jakieś nieporozumienie. – Podniosłem ręce do góry. – Jestem pierwszy raz na tej planecie, a moi towarzysze… to na pewno dobrzy ludzie, ale ja nie mam nic z tym wspólnego!
No dobra, niby uratowali mi życie, to nie powinienem był od razu wyrzekać się powiązania z nimi. Cóż, nie chciałem dostać laserem od wkurwionego barmana. Kątem oka dostrzegłem, że moi kompani też nie do końca wiedzą, o co mu chodzi. Za to Val wyglądała na zszokowaną.
– Arwen, ale przecież my się znamy – wtrąciła Saeva. – Na pewno możemy to jakoś wyjaśnić! Chodzi o Kaza? – Wskazała na mnie. – Może z kimś go pomyliłeś?
Wtedy to i ja nie miałem już bladego pojęcia, co się do cholery działo. Nie uśmiechała mi się wersja, że mam jakiegoś złego brata bliźniaka na tej planecie, który ma na pieńku z barmanem.
– Ten przybłęda? – Ocenił mnie wzrokiem i przecząco pokręcił głową. – Nie… Oj, nie. O nią chodzi! – Wycelował laserem w Val.
– Zdrajczyni! – krzyknęła strzelba.
Val wciąż milczała. Nie wiedziałem, co się robi w sytuacji, gdy przypadkowy człowiek i jego broń posądzają twoją dubeltówkę o zdradę. W sumie to nigdy nie opowiadała mi za wiele o swojej przeszłości… Aż się bałem, co takiego mogła przede mną ukrywać.
– Proszę państwa, spokojnie – zacząłem, samemu próbując się uspokoić. – Ja ją tylko uczciwie ukradłem.
– Zostawiła nas! Podła dwurura – burknął oburzony barman i splunął na podłogę. – Uciekła z jakimś frajerem i nie raczyła się nawet pożegnać!
– Zaplanowałyśmy przyszłość! Val, jak mogłaś mi to zrobić… Kochałam cię – zadeklarowała strzelba.
Nieprzyjemnie się zrobiło. Cholera. A myślałem, że byłem jej pierwszym. O zainteresowaniu kobietami też nic nie wspominała. Spojrzałem pretensjonalnie na Val. Unikała mojego wzroku.
– Val? – próbowałem uzyskać od niej jakąkolwiek odpowiedź. Robiło mi się słabo.
– To… to nie tak – wydusiła z siebie. – Nie chciałam cię zostawiać – zwróciła się do strzelby, brzmiąc, o dziwo, szczerze.
– Panie szanowny barmanie, polej mi, co łaska – westchnąłem, całkowicie zrezygnowany.
Mężczyzna za ladą skinął głową i odłożył broń na ladę. Chwycił kufel, po czym nalał do niego kolorowego trunku. Spojrzałem po moich towarzyszach, którzy również wyglądali na pozbawionych pomysłów, co mają ze sobą zrobić. Dopiero teraz zauważyłem, że nikt inny nie zwracał najmniejszej uwagi na odgrywającą się w lokalu scenę. Może to i lepiej.
Podeszliśmy w trójkę – w sensie w piątkę, ale Val i Jaszczur byli niesieni, więc szło nas troje. Podniosłem trunek z lady, niepewnie odkładając Val obok jej byłej partnerki. Nie chciało mi się szukać wolnego miejsca, więc usiadłem na podłodze i zacząłem sączyć napój z kufla. Dubeltówka i strzelba ciągle rozmawiały, choć już ich nawet nie słuchałem. Miałem, kurwa, dość.
– To się porobiło – westchnął kufel.
– I to jak – przytaknąłem.
Saeva zniknęła mi z pola widzenia, a Jaszczur razem z nią. Nie wiem, w którym momencie, dosiadł się do mnie Luknn. Popijał bezbarwną miksturę, bacznie obserwując moje poczynania.
– Znasz kogoś, kto umie naprawiać statki kosmiczne? – zagadałem od niechcenia.
– Nie… Niekoniecznie – odparł, odstawiając kufel na podłogę. – Mało kto tutaj tak podróżuje. Preferowaną metodą transportu jest raczej teleportacja. Ja osobiście nie potrafię, ani nie przepadam, ale… jak chcesz wrócić do siebie, Saeva może ci pomóc.
Kiwnąłem głową. Choć, czy miałem po co wracać? Nie bardzo. No nie wzięło mnie nagle na wyrzuty sumienia ani chęć pracy nad sobą. Bandytą i kanciarzem się jest, a nie bywa. Tylko szef by mi łeb urwał za rozpierdolenie towaru i przy okazji statku.
– Ech, nie. Chyba zostanę tu na dłużej. – Wzruszyłem ramionami. – Chciałem odsprzedać, jako powypadkowy import.
Ile przesiedziałem na podłodze baru? Bardzo dobre pytanie. Nie wiem. Wystarczająco, żeby Val i Xarasteia nadrobiły stracone osiem lat, pogodziły się i pokłóciły (jakoś wtedy barman dołączył do kółka przegrywów, czyli mnie i Luknna), wyznały sobie dozgonną miłość niezliczoną ilość razy, powspominały stare dobre czasy, jeszcze raz się pokłóciły, a na koniec wpadły na, kurwa, genialny pomysł.
Wiele w życiu widziałem. Na wielu dziwnych imprezach bywałem, choć znacznej części nie pamiętam. To odbiegało od wszelkich norm, które mogłem znieść na półtrzeźwo. A więc półtrzeźwy nie byłem. Całotrzeźwy też nie.
Luknn i Jaszczur pomagali mi z doborem ubioru. Barman również się przyplątał. Rozłąką łączy. On znosił to zdecydowanie lepiej, ale to nie jego ukochana dopiero co zostawiła go dla poprzedniej partnerki. Łatwo nam obu nie było, bo ogłosiły, że chcą być teraz całkowicie od nas niezależne. Ale przynajmniej zostaliśmy uhonorowani rolą w ceremonii, którą można przyrównać do ojca wydającego córkę za mąż.
Odziany w dziwne tradycyjne szaty, ciemnoniebieskiej barwy, doprowadzałem się do porządku. A raczej nieporządku. Trafem zostało mi jeszcze trochę niebieskiego prochu. Z moim nowym zielonym przyjacielem podzieliliśmy działkę po równo. Poprawił mi włosy, poklepał po ramieniu na odwagę i pokierował do głównego pokoju, gdzie wszyscy już na nas czekali.
Podniosłem Val ze łzami w oczach. Barman i Xarasteia już stali obok Saevy, która jako jedyna, była ubrana na biało. Chwiejnym krokiem zbliżyłem się do nich, po czym wraz z barmanem złożyliśmy już nie nasze strzelby na białym obrusie i podaliśmy sobie ręce. Bogini spojrzała wpierw na nas, potem na nieliczną liczbę pozostałych gości i odchrząknęła.
– Szanowni kompani, zebraliśmy się dziś w szczytnym celu – zaczęła mowę. – Otóż, Val i Xarasteia, nasze bliższe lub dalsze partnerki, podejmują właśnie nową drogę życia. Jest to ogromny zaszczyt, być świadkiem tego pięknego dowodu, że miłość znajdzie najmniej spodziewany moment, by nas zaskoczyć, zesłać z nieba drugą szansę na naprawienie niefortunnych wydarzeń.
Zrobiło mi się słabo. Jednak nie wątpiłem, że z Xarasteią Val będzie miała lepszą przyszłość. Nam szczęście nigdy nie było pisane. By nie psuć ich chwili, cofnąłem się do reszty gości i stanąłem koło Lukkna. Musiałem naprawdę nie wyglądać najlepiej, bo objął mnie wokół talii i już do końca przemówienia oraz przysięg podtrzymywał na nogach.
Hej,
nie przepadam za tekstami, gdzie narracja jest pierwszoosobowa, ale tutaj nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Kaz to świetna postać i czytanie, co siedzi mu w głowie było przezabawne.
Masz bardzo fajny styl pisania, taki swobodny i gawędziarski. Opowiadanie miało sporo twistów i dobrego humoru.
– To się porobiło – westchnął kufel.
Takie proste. Takie absurdalne :D
Tylko tego ślubu na końcu nie łyknęłam. Choć domyślam się, że chciałeś tym podkreślić absurd tej całej sytuacji. Tak czy inaczej bardzo dobre opowiadanie!
Pozdrawiam!
Hej Marszawa,
Dziękuję za przeczytanie i bardzo się cieszę, że tekst się spodobał :D Skoro jest zabawne i absurdalne, to znaczy, że cel został osiągnięty.
Pozdrawiam :)
Coś ostatnio na portalu broń nabiera życia i rumieńców. Znak czasu?
Przyjemny absurd. I sama nie wiem, co tu jest skutkiem narkotyków, a co prawdziwą fantastyką.
Babska logika rządzi!
Coś ostatnio na portalu broń nabiera życia i rumieńców. Znak czasu?
Hehe :)
Panzer:
Już Ci dużo pisałem podczas bety, ale żeby był komentarz to tutaj też coś naskrobię. Przyjemny tekst, humor do mnie trafia. Kaz jest takim dobrym zagubionym człowiekiem, co wychodzi dobrze i zabawnie. Fajnie się betowało.
Pozdrówka + klik
Kto wie? >;
Dość zabawna miniatura z absurdalną atmosferą.
Zabrakło mi tu tylko jakiejś puenty, albo innej struktury, która by ten tekst spięła w całość. Mamy tu serię śmiesznych wydarzeń, które się dzieją i w pewnym momencie przestają się dziać, ale równie dobrze moglibyśmy się pośmiać jeszcze chwilę.
Pozdrawiam
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Finkla,
Dziękuję za przeczytanie i klika :) Mnie do motywu ożywionej broni definitywnie zainspirował rewolwer Roland Skrytego.
Pozdrawiam!
Skryty,
Ciesze się, że opko się spodobało i wielce chwalę twoją pomoc przy tekście :D
Dziękuję i pozdrawiam!
GalicyjskiZakapior,
Muszę się zgodzić, bo też mi brakuję puenty, ale podczas pisania nie wpadłem jak ją wpasować do tekstu. Doceniam uwagę i pozdrawiam :)
No, właśnie do Rolanda piłam, ale nie chciałam rzucać spojlerami.
Czyli to nie były zdarzenia niezależne. OK, to wiele wyjaśnia.
Babska logika rządzi!
Ave, Dywizjo Pancerna!
Ale Val nie jest matką dzieci Rolanda, co? XD
Podczas lektury miewałem momenty, gdy czułem sie jak Kaz i nie wiedziałem, co tu sie dzieje. Ale absurd rządzi się swoimi prawami, więc akceptuję taki stan rzeczy. Całość łyknąłem na strzała i nawet krzycząca coś tam córka nie była w stanie mnie odciągnąć od lektury, a to oznacza, że mnie wciągnęło.
W zasadzie już pierwsze zdanie mnie kupiło, a potem było tylko lepiej.
Ślub na końcu z jakiegoś pokrętnego powodu przypominał mi finałowe tango od Mrożka. Walić wszystko i wszystkich, zaczynamy nową drogę życia… xD
Pozdrawiam i klikam.
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ale Val nie jest matką dzieci Rolanda, co? XD
to by był dobry crossover XD
Kto wie? >;
Witaj Cezary!
Ale Val nie jest matką dzieci Rolanda, co? XD
Dobra, sam bym na to nie wpadł nawet XD Nie, chyba nie. O ile mi wiadomo oczywiście.
Bardzo mnie cieszy pozytywny odbiór tekstu, a im więcej absurdu, tym lepiej :D
finałowe tango od Mrożka
Niestety nie kojarze nawiązania, ale po opisie myślę, że dobrze opisuje te zakończenie.
Dziękuję za klika i pozdrawiam :)
Skryty,
jak będziesz kiedyś potrzebował imienia dla matki dzieci Rolanda, to mam propozycje.
Jak już ogarnąłem czym (kim?) jest Val, to poszło gładko. Absurd został szybko oswojony. Opowiedziałeś dość konwencjonalną historię miłosną. Na początku trochę jeszcze zastanawiałem się, czy Val jest supernowoczesną bronią, nafaszerowaną elektroniką sterowaną przez SI, ale szybko okazało się, że nie tędy droga.
Pozdrawiam!
Nie, chyba nie. O ile mi wiadomo oczywiście.
To trzeba się Rolanda spytać :D
Kto wie? >;
Zabawne. Dobre na początek dnia. Może będzie chociaż w części tak absurdalny. Byłoby ciekawie. :)
AP,
Dziękuję za przeczytanie. Gdyby Val była nowoczesną SI to byłoby zdecydowanie mniej absurdalne :D
Pozdrawiam!
Koala75,
Cieszę się, że humor trafił. Przeżycie takiego dnia byłoby definitywnie interesującym doświadczeniem.
Pozdrawiam :)
Dywizjo Pancerna!
Kontynuujesz opowieści, w których broń odgrywa istotną rolę. Jednak robisz to w innej formule.
Bogini, kosmita i gadający jaszczur wchodzą do baru. A barman na to:
– Wypierdalać.
Po takim początku już wiem, że reszta będzie dobra. Tak powinno zaczynać się absurd, brawo!
Opowieść dobrze wyważona, w sam raz, by nie stracić zupełnie wątku, ale też dość, by dobrze się bawić i nie do końca pojmować. Narracja pierwszoosobowa połączona odpowiednio z chaotycznymi opisami stawia czytelnika w pomieszaniu właściwym dla Kaza.
Jednak dla mnie brak puenty to duża wada. Aż pasowało mi coś w stylu wpadnięcia w trakcie ślubu kolejnej absurdalnej persony z okrzykiem rodem ze Shrecka “NIE ZGADZAM SIĘ” :).
Zabawa niemniej była przednia.
Pozdrawiam!
Witaj Becki!
Po takim początku już wiem, że reszta będzie dobra. Tak powinno zaczynać się absurd, brawo!
Dziękuję :D
Hm, no z tą puentą to widzę, że faktycznie czegoś zabrakło. Aż żałuję, że sam nie wpadłem na pomysł z niezapowiedzianym gościem podczas pisania. Zdecydowanie by wpasowało się do absurdu tekstu. Ale bardzo mnie cieszy pozytywna opinia.
Pozdrawiam :)
Witaj. :)
Akcja tak wciągnęła, że śledziłam tylko ją. Humor prześwietny, klik, pozdrawiam serdecznie i dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów. :)
Pecunia non olet
Witaj Bruce,
Ciesze się, że humor się spodobał :) Dziękuję za kilka i również pozdrawiam!
Wzajemnie, dzięki! :)
Pecunia non olet
:D