- Opowiadanie: straznik666 - Overkill - część 2 (Zakończenie)

Overkill - część 2 (Zakończenie)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Overkill - część 2 (Zakończenie)

ROZDZIAŁ 5 

-…Bestia znów unosi głowę…-

 

Zostałem sam w swojej szklanej celi. Skrępowany kaftanem, którego nazwa w ironiczny sposób sugeruje troskę, w plastikowej masce zasłaniającej mi dolną połowę twarzy. Jeśli świat istnieje tylko w mojej głowie i to ja jestem jego stwórcą definiując go, to zaiste wielki żart wyrządziłem sam sobie. Samotność nie jest moim przekleństwem bowiem przez czas kiedy się tu znajduję, w tej celi śmierci na ogół mi towarzyszy i nie rozstajemy się jak para dobrych przyjaciół. Patrzę poprzez przezroczyste ściany i kratę na drzwi, za którymi zniknęli strażnicy odprowadzający chrześcijańskiego księdza i dostrzegam iż nie są zatrzaśnięte do końca, nie unoszę jednak głowy i wciąż trzymam ją zwieszoną. Kiedyś ci ludzie chcieli mnie leczyć, ale odmówiłem przyjmowania leków, lekarze w jakiś ponury sposób bawili mnie jednak. Zawód, który budzi tak wielkie zaufanie społeczne również poległ w obliczu tragedii dla społeczeństwa jaką jest moje własne istnienie. Wiem, że gdzieś tam, za betonową ścianą siedzą strażnicy patrzący w monitory, na których ja jestem dziś główną gwiazdą, jestem niczym drapieżnik ujęty przez swoje dotychczasowe ofiary – budzę w nich strach, ale również fascynację, chcieli trzymać mnie tu odurzonego lekami aby móc obserwować moje reakcje. „Wyrok zostanie zawieszony jeśli i kiedy poddasz się leczeniu" – tak twierdzili, ale ja nie chcę tego, mam inne plany. Wiem, że kiedyś tu wejdą aby sprawdzić czy wszystko jest tak jak w ich mniemaniu powinno wyglądać, unoszę głowę i patrzę głęboko w oczy mej miłości, to spojrzenie jest jak okruch lodu a jednocześnie zawiera tyle uczucia. Nie pozostanę tu, zmieniłem zdanie. Kiedyś tu wejdą a wtedy bestia jaką jestem ja sam znów uniesie głowę. Pod plastikową maską uśmiecham się do mojej pani, już wkrótce znowu będziemy razem. Już wkrótce. Będziemy tańczyć przy świetle gwiazd i śmiać się jak wtedy gdy spotkaliśmy się po raz trzeci, wszystko przyjmie ponownie kolory, których teraz zostałem pozbawiony…

 

***

 

Wróciłem ponownie do mojego domu, ale nie wszedłem do środka tylko uważnie obserwowałem budynek czekając na wydarzenia, a zmęczony ich brakiem po godzinie usiadłem na krawężniku. Potrzebowałem pieniędzy, ale wiedziałem doskonale iż nie znajdę ich w swoim mieszkaniu, nigdy nie byłem oszczędny, a od czasów kiedy zacząłem pić ponad miarę w zasadzie nawet nie miałem możliwości żeby się stać. Nic się nie działo, na ulicy powoli zapadała ciemność zmierzchu i rozświetlały się rtęciowe lampy uliczne, za chwilę zapewne pojawią się pierwsze dziwki bacznie obserwowane przez swoich alfonsów i nocne życie miasta rozpocznie się na dobre. Musiałem wkrótce odejść z tego miejsca na zawsze.

Wstałem i ruszyłem przed siebie nie wiedząc co powinienem z sobą zrobić, dokąd się udać i gdzie znajdę nocleg na dzisiejszą i zapewne na późniejsze również noc. Szedłem tak długo że w końcu omijając centrum miasta szerokim łukiem dotarłem do jego przeciwległego krańca. Tutaj nagle poczułem się jakbym wrócił do własnego domu.

Miasto zorganizowane było niemal jak żywy organizm, wszystko miało tu swój sens i zostało odpowiednio umieszczone zgodnie z ustalonym wcześniej porządkiem, dzielnica do której dotarłem była biedna, w odróżnieniu od przeciwległej będącej w zasadzie zamożnymi przedmieściami. Dzięki takiemu ułożeniu ani biedacy ani klasa średnia nie rzucali się sobie w oczy i mogli funkcjonować bez żadnych większych zawirowań, jedni nie drażnili swym widokiem drugich. Patrząc na spalone wraki samochodów, budynki z przesłoniętymi przy pomocy dykty oknami doskonale wiedziałem, w której części miasta jestem i o dziwo poczułem się tu dobrze, jakbym wreszcie znalazł się na miejscu, w którym od dawna powinienem być. Zmuszając moje zmaltretowane ciało do kolejnych aktów posłuszeństwa wszedłem do wnętrza jednej z ruder, było tam brudno tak bardzo że podłoga kleiła się do podeszew butów, tłusty kurz unosił się w powietrzu wraz ze smrodem rozkładu. W rogu pomieszczenia powstałego po uprzednim wyburzeniu wszystkich ścianek działowych leżał stos kartonów butwiejących tu zapewne od bardzo dawna, sądząc po zapachu jaki z siebie wydzielał. Usiadłem na parapecie okna i patrzyłem na moje nowe włości, niczym władca patrzący na prosperujący pod jego rządami kraj. Kiedy zachciało mi się spać położyłem się jak najdalej od gnijących w rogu kartonów i pozwoliłem mojemu ciału odpocząć, kołysany szumem wiejącego na zewnątrz wiatru.

Obudził mnie cichy szelest wydobywający się z przeciwległego kąta pomieszczenia, niemal zahipnotyzowany patrzyłem jak butwiejące kartony zaczynają się poruszać, niczym kokon jakiegoś nieznanego mi, ale olbrzymiego owada. Czekałem kiedy śmierdząca sterta celulozy wreszcie wyda na świat swojego mieszkańca, czekałem niezwykle cierpliwie w żaden sposób jednocześnie nie pomagając tej tajemniczej larwie, aż w końcu stało się. Patrzył na mnie niemal człowiek, ze zmętnionymi od taniego alkoholu źrenicami, z potarganymi włosami i całkowicie bez świadomości swojej obecnej sytuacji. Tkwił na wpół siedząc na wpół leżąc wpatrując się we mnie bezustannie bezrozumnym spojrzeniem, a za nim dostrzegałem piękną twarz mojej ukochanej. Jej proszący grymas twarzy poruszył mnie do głębi, ruszyłem naprzód przed siebie zgarniając po drodze z podłogi ostry ułomek drewna i chwytając go niczym sztylet. Podszedłem i to drewniane ostrze zatopiłem w piersi celulozowej larwy wsłuchując się w jej krzyk.

Przez cały czas uśmiechała się do mnie, nawet wtedy kiedy moje ręce niemal po łokcie unurzane już były we krwi, nie odwróciła wzroku, nie pozostawiła mnie samemu sobie, była ze mną do końca. Do ostatniego ciosu…

Kiedy skończyłem wyszedłem na kwadratowe podwórko za domem i w głębokiej kałuży umyłem trzęsące się ręce, widziałem co uczyniłem, przez cały czas zachowałem przytomność umysłu a jednocześnie jakby mnie nie było w budynku. Jakbym absolutnie nie był uczestnikiem tej jakże ponurej sceny. Moja kochanka odeszła i ponownie zostałem sam, nie przejmowałem się tym jednak albowiem wiedziałem, że ona wróci i że będzie tak do mnie wracać już zawsze. Spojrzałem w niebo zasnute szarością chmur i pomyślałem że już bardzo dawno nie widziałem morza, nagle nie wiedzieć czemu zapragnąłem je zobaczyć. Nie było przecież daleko.

Ruszyłem przed siebie kryjąc moje niedomyte z krwi ręce we wnętrzach rękawów płaszcza, nisko pochylając głowę z kapeluszem naciągniętym głęboko na oczy. Od czasu do czasu zaciągałem się papierosem czując jak moje płuca wypełnia trujący, tytoniowy dym. Zawsze zastanawiał mnie ten ludzki pociąg do autodestrukcji, w świecie w którym życie uznane jest za wartość najwyższą chronioną na wiele sposobów, kiedy ktoś odbiera je sobie sam i na raty nikogo to nie dziwi ani nie bulwersuje. Alkohol, tytoń, narkotyki – te wszystkie wynalazki służyć miały tylko jednemu celowi, miały umożliwić nam śmierć i rozciągnąć ją na możliwie jak najdłuższy okres czasu.

Sunąłem niczym bestia pośród ludzi nie zwracających na mnie kompletnie uwagi tak długo aż w jednym z zaułków dostrzegłem błękitną furgonetkę Forda. Podszedłem do niej postanawiając uczynić ją moją własnością, scyzorykiem usunąłem tablice rejestracyjne i otworzyłem drzwi, przeszukałem wnętrze pojazdu powoli i metodycznie niczym ekipa do zbierania śladów na miejscu zbrodni. Z zadowoleniem odkryłem dwie butelki taniej wódki ukryte pod siedzeniem kierowcy, a ze zdziwieniem pistolet w schowku tuż przy kierownicy. Kiedy w lusterku dostrzegłem dwóch latynoskich mężczyzn biegnących w moim kierunku przy pomocy wcześniej wyrwanych ze stacyjki kabli uruchomiłem silnik i ruszyłem przed siebie roztrącając mężczyzn na boki.

Droga nie dłużyła mi się, w radiu zawodziła hiszpańska gitara a ja popijałem z butelki znaleziony wcześniej alkohol, mój mózg pływał już bardzo mocno w oparach wódki. Jednocześnie cisnąłem pedał gazu niemal do oporu rozpędzając skradziony pojazd do niesamowitej jak na niego prędkości, jakby coś kazało mi dotrzeć nad morze jak najszybciej. Jakbym wiedział iż tam nastąpi wreszcie kres mojej tułaczki. W moim sercu nagle nie wiedzieć skąd pojawiło się coś na kształt nadziei i rosło tam niczym komórki rakowe coraz bardziej wraz z każdym pokonywanym kilometrem. Oczekiwałem czegoś, coś miało się wydarzyć… Dlatego kiedy już usiadłem na piasku cichej i szarej o tej porze roku plaży odczułem rozczarowanie. Nic się nie stało, tajemnicze, mistyczne objawienie nie nastąpiło, był tylko wiatr, szum fal, śmieci pozostawione przez niesfornych turystów i samotność. Ona była zawsze. Nie dostrzegałem spacerowiczów, niczego tylko bezkres piasku, nieba i wody stykających się z sobą. Dopijałem alkohol z butelki coraz bardziej oddalając się od tego co mnie otacza, leżąc na wilgotnym piasku przebywałem jednocześnie jakby gdzieś indziej, w innym miejscu albo w tym samym tylko jakby w innym jego wymiarze. Ponownie usiadłem, tuż przede mną morze wyrzuciło na piach stertę drewna i fragmenty rybackich sieci w które zaplątała się ryba. Żyła jeszcze lecz minuty jej życia zostały już policzone, zafascynowany patrzyłem jak rzuca się i porusza pyszczkiem próbując łapać za rzadkie dla niej powietrze. Jej oczy mętniały z każdą chwilą, a skrzela poruszały się coraz wolniej – gasła a ja byłem tego świadkiem.

Moje obserwacje przerwały kroki na piasku dobiegające do mnie z nieopodal. Uniosłem ciężką od alkoholu głowę i począłem się przyglądać kobiecie, która najwyraźniej przed chwilą mnie minęła podczas kiedy ja kibicowałem umierającej rybie. Wyglądała znajomo, a pod wpływem tej myśli drgnęło mi serce tak bardzo że miałem wrażenie iż zaraz wyskoczy, odczuwałem z tego powodu niemal fizyczny ból jakby niepokorny organ próbował przebić moje żebra i wyrwać się na zewnątrz. Zerwałem się na nogi i potykając na grząskim piasku pobiegłem do niej, to była ONA. Bez trudu rozpoznałem rysy twarzy i błękit spojrzenia kiedy słysząc mój krzyk odwróciła się ku mnie. Uśmiechając się figlarnie poczęła biec przed siebie drocząc się ze mną, po chwili dźwięk tego śmiechu dotarł do mojej skołatanej i zmęczonej jaźni. Była ze mną, teraz, na zawsze…

Kiedy ją dogoniłem nie broniła się przede mną wcale, obróciła się twarzą do mnie tak, że teraz mogłem podziwiać jej niemal oślepiające piękno, wciąż się uśmiechała, a kiedy ją pocałowałem pociągnęła moje ciało w dół na piasek zrywając ze mnie ubranie. Poczułem gwałtowne podniecenie i nie mogłem już opanować pożądania jakie mnie owładnęło, śmiejąc się poczęliśmy się kochać, a ja poczułem że w końcu moje życie nabrało sensu. Wreszcie nie było tylko bezsensownym istnieniem podupadającego na zdrowiu detektywa z podrzędnego posterunku w śródmieściu, teraz należałem do kogoś, a ktoś należał do mnie a to nadawało powód mojej osobie.

Kiedy nasyciliśmy naszą miłość wróciliśmy oboje do samochodu, postanowiłem ją zabrać do siebie, pokazać mój dom i zbudować go z nią na nowo. Jadąc ostrożnie z powrotem do miasta i walcząc z alkoholem tańczącym w moich żyłach patrzyłem w jej piękne rysy odbite we wstecznym lusterku, jej uśmiech powodował iż czułem się dobrze… Mimo tego ogarniał mnie też jakiś niepokój, nie mogłem oprzeć się wrażeniu że bestia jaką się stałem przed tym spotkaniem unosi właśnie głowę a na jej twarzy gości uśmiech… Poza twarzą mojej ukochanej widziałem w lusterku jak anioł śmierci – Tanatos unosi skrzydła i wyciąga owinięte łańcuchami ręce w moim kierunku…

Mówi się czasem, że kocha się kogoś aż po grób, o ironio moja miłość zapewne taka jest, bowiem teraz nie czeka mnie już nic innego jak tylko zimne wnętrze mogiły umieszczonej na państwowym cmentarzu. Idą strażnicy aby zaprowadzić mnie tam gdzie cywilizacja wysyła takich jak ja, już wkrótce zgasną moje myśli a wraz z nimi zginie stworzony przez nie świat. Już niedługo…

 

 

 

 

 

 

EPILOG

 

 

Prostokątny pokój całkowicie niemal spowity był mrokiem, nie paliła się żadna lampa a okna pozostały szczelnie zasłonięte. Około dwóch godzin temu w pomieszczeniu pojawił się mężczyzna ubrany w ciemny płaszcz i poprzysuwał znajdujące się w pokoju meble do ścian w taki sposób że środek pomieszczenia pozostał całkowicie wolny i zakryty jedynie szarym dywanem. Następnie wyszedł aby wrócić po kolejnej pół godzinie z dużym podłużnym pakunkiem na ramieniu, który wydostał z błękitnej furgonetki Forda zaparkowanej przed kamienicą. Mężczyzna był szczupły i wyraźnie na jego twarzy rozpoznać można było oznaki skrajnego wycieńczenia, mimo tego dźwigał swój ciężar bez śladu protestu tak długo aż znalazł się on na środku pokoju. Po chwili namysłu odwinął z czarnej folii pakunek i z zadowoleniem na twarzy począł przyglądać się szczupłej kobiecie jaka ukazała się spod plastiku. Kobieta miała zalepione taśmą samoprzylepną usta oraz oczy. Na niej jednak mężczyzna w płaszczu czarnym markerem narysował wierne odwzorowanie części twarzy jakie zasłaniała, pieczołowicie postarał się narysować pisakiem źrenice i tęczówki oczu oraz pełne wargi. Kobieta nosiła ślady wcześniejszego maltretowania oraz gwałtu, teraz natomiast klęczała przed swoim oprawcą ze związanymi dłońmi i stopami pojękując z cicha. Mężczyzna zdjął płaszcz i starannie powiesił go na oparciu krzesła stojącego nieopodal, z jednej z kieszeni wyjął pistolet, który starannie obejrzał zanim odłożył na stół. Wyszedł na chwilę z pomieszczenia mrucząc coś do siebie bezustannie po czym wrócił z pokaźnych rozmiarów siekierą w ręku, którą położył obok kolan kobiety. Ujął w dłoń pistolet i stanął przed kobietą przykładając jej broń do czoła czym wywołał jej paniczne krzyki zduszone przez taśmę zakrywającą usta. Po chwili huk wystrzału obwieścił koniec mąk kobiety a mężczyzna ujął w dłoń siekierę…

 

 

KONIEC

 

 

Koniec
Nowa Fantastyka