
Dziękuję serdecznie betującym :)
Mam nadzieję, że chociaż troszkę się przestraszycie.
W tekście można natknąć się na wulgaryzmy.
Dziękuję serdecznie betującym :)
Mam nadzieję, że chociaż troszkę się przestraszycie.
W tekście można natknąć się na wulgaryzmy.
CZĘŚĆ PIERWSZA – DOM
Anna
Nareszcie po długich miesiącach, co ja mówię, latach poszukiwań, znaleźliśmy wymarzony dom. Piotr na początku nie był przekonany do jego kupna ze względu na okolicę. Mój mąż wychował się w mieście i nie wyobrażał sobie niemal całkowitego odcięcia od cywilizacji. W Polanie próżno było szukać nawet sklepu. Jedyne budynki to domy innych mieszkańców, których liczba nie przekraczała setki. Prawdziwy koniec świata.
Na szczęście Piotr dał się przekonać i nawet nie musiałam wiele mówić. Wystarczyło, że po prostu zobaczył na własne oczy, jak piękne jest to miejsce.
Na pierwszym planie był mur pruski, który tak silnie kojarzy się ze średniowieczem (oboje interesujemy się mediewistyką), obleczony soczyście zielonym bluszczem. Potem uwagę przykuwał rozmiar domu – mały, ale w uroczy sposób, z dwoma piętrami. Znalazło się też miejsce na poddasze z oknem zabitym deskami.
Gdy po raz pierwszy przyjechaliśmy na oględziny, nie weszliśmy od razu do środka. Skusił nas szum przepływającej niedaleko rzeki. Gdy stanęliśmy na brzegu, rozejrzeliśmy się dokoła i poczuliśmy się tak szczęśliwi, że nie śmialiśmy przerwać tej wyjątkowej chwili bezsensownymi komentarzami, które nawet w połowie nie oddałyby piękna tego miejsca. Wierzby płaczące muskały długimi gałęziami płynącą powoli rzekę. Szumiała kojąco, jakby chciała nam przypomnieć, że nie można się ciągle spieszyć, trzeba się cieszyć chwilami takimi jak te, wszystko na spokojnie. Wiśni było tak dużo, że poczułam się jak w Japonii. Wyrosło też tu kilka dębów i klonów, pewnie po to, by przypomnieć przebywającym tutaj, że jednak jesteśmy w Polsce i cudze chwalicie, swego nie znacie. Jakby tych cudowności było mało, znalazło się nawet miejsce na ognisko, piaszczysta łysina wśród traw i mchów. A to wszystko znajdowało się tuż pod domem, okna wychodziły właśnie na rzekę i magiczną polanę.
Gdy już nasyciliśmy się widokami na zewnątrz, zajrzeliśmy do środka.
Mimowolnie otworzyły mi się usta i długo nie mogłam ich zamknąć. Piotr również był pod wrażeniem, oczy mu błyszczały.
Wyposażenie domu było imponujące. Marmurowe blaty w kuchni, ogromny, dębowy stół z pasmami szkła przypominającymi płynącą rzekę. W łazience czarne, eleganckie kafelki, nowoczesna armatura. W salonie czekał na nas wielki kominek, nad nim wisiał niemałych rozmiarów telewizor, a kanapy z beżowym obiciem zachęcały do odpoczynku. Jednak najbardziej zachwyciła mnie biblioteczka, która sięgała aż do sufitu i dołączono do niej na stałe drabinę. Cichutko pisnęłam z zachwytu.
– Podoba się?
Energiczny głos należący do młodej kobiety. Odwróciliśmy się.
W korytarzu u podnóża schodów stała para. Kobieta dość niska, albo taka się wydawała przy wyjątkowo wysokim mężczyźnie. Wyglądali na o wiele starszych od nas; czarne włosy mężczyzny prószyła siwizna, a włosy kobiety całkowicie pokrywała biel. To było dziwne, bo głos, który usłyszałam, kompletnie do niej nie pasował.
Elegancko ubrani; kobieta w zielonym żakiecie i czarnym kostiumie, mężczyzna w granatowym garniturze. Aż zrobiło mi się głupio, że stałam przed nimi w zwykłych jeansach i swetrze.
– Tak, bardzo! – wykrztusiłam w końcu. Zawołałam gestem męża, który szybko podszedł. – To mój mąż, Piotr.
– Miło nam. Matylda i Zdzisław. – Podaliśmy sobie ręce.
Kobieta trzymała moją dłoń zbyt długo. Wpatrywała się we mnie wyczekująco. Poczułam nieprzyjemne gorąco w klatce piersiowej.
– A pani? – zapytała.
– Ach, Anna! Anna, przepraszam. – Zarumieniłam się, a Matylda puściła moją rękę.
Kobieta uśmiechnęła się protekcjonalnie, nie spodobało mi się to. Sztucznie odwzajemniłam uśmiech.
– Zapraszamy do jadalni, tam omówimy szczegóły. – Zdzisław odezwał się po raz pierwszy. Jego żywiołowy głos również nie pasował do wyglądu staruszka.
Jadalnia odbiegała wystrojem od reszty domu. Nie była tak nowoczesna jak pozostałe pomieszczenia, powiedziałabym, że dominował tam styl wiktoriański. Ogromny, kryształowy żyrandol wisiał nad stojącym na stole wieloramiennym świeczniku. W rogu znajdował się kominek, w którym trzaskał wesoło płomień.
Przez chwilę nie potrafiłam określić, co z tym pomieszczeniem jest nie tak. Stwierdziłam, że jest dziwnie ciemno mimo pory popołudniowej. Skierowałam głowę w bok i jęknęłam bezgłośnie.
Na ścianach zamiast okien znajdowały się wielkie portrety przerażająco bladych dzieci malowanych na czarnym tle. Jako modele dziwnie pozowały: nie bokiem z lekko przekręconą głową do obiektywu, tylko stały na wprost. Jakby robiono im zdjęcia do paszportu lub kartoteki. Ścisnęło mnie w gardle. Jak tylko się tu wprowadzimy, wywalę te portrety, pomyślałam.
– Przygotowałem umowy. – Zdzisław ostrożnie położył dokumenty przed nami na stole.
– Napiją się państwo czegoś? – zapytała Matylda.
– Yyy, chętnie, dla mnie herbata czarna – powiedziałam, sięgając po jedną z kopii.
– Dla mnie to samo. – Mąż już wczytywał się w warunki umowy.
– Proszę czytać na spokojnie, nie będę nad państwem wisiał… – Zdzisław wstawał powoli z krzesła, ale Piotr go zatrzymał.
– Dlaczego sprzedają państwo ten dom tak tanio? – Mąż zawsze był bardzo konkretny i bezpośredni. Czasami zbyt bezpośredni.
Szturchnęłam go nogą pod stołem, ale on nie zwrócił na mnie uwagi. Wpatrywał się w Zdzisława, marszcząc brwi.
Tamten uśmiechnął się lekko.
– Doskonałe pytanie. Właśnie dlatego chcieliśmy z państwem porozmawiać osobiście, bez żadnych pośredników. To delikatna sprawa. Chociaż niezbyt skomplikowana.
– Co to znaczy?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Dom już dawno temu stracił na wartości, ponieważ wydarzyła się tu kiedyś tragedia. I to niejedna. Ale to już przeszłość. Tylko że ludzie kochają żyć przeszłością. I kochają plotki, teorie spiskowe, różne niestworzone historie.
Piotr chrząknął, a mnie nagle zaczęło uwierać krzesło. Mimo że nie chciałam, biegałam oczami po portretach dzieci. Miałam wrażenie, że jedno z nich świdruje mnie spojrzeniem.
Chyba wariuję, pomyślałam. Na dokładkę mojej paranoi Zdzisław zaczął opowiadać historię o byłej mieszkance tego domu.
Podobno była niepozorną dziewczyną, choć zadarty nos i piegi według niektórych czyniły ją atrakcyjną. Jej okrągłą twarz okalała burza rudych, ognistych włosów… Jak na służkę diabła przystało.
Miała na imię Żaneta. Mieszkała tu sama, czasami sprowadzała jakichś gachów i się z tym nie kryła. Jak to młoda dziewczyna, miała dużo energii w ogóle, więc na łóżkowe akrobacje również. Mówiono, że była bardzo nieśmiała i tylko niektórym sąsiadom udawało się poprowadzić z nią pogawędkę, toteż dziwne, że miewała dosyć często gości… Chociaż w sumie czemu się tu dziwić – raczej nie przychodzili tu na dyskusje o filozofii.
Bardzo lubiła dzieci. Gdy widziała dziewczynkę czy chłopca, od razu jej twarz się zmieniała z posępnej na radosną. Chciała się z nimi bawić, z introwertyczki zmieniała się w ekstrawertyczkę, ciągle z nimi o czymś rozmawiała. Bawiła się w chowanego, z dziewczynkami szyła ubrania dla lalek, a z chłopcami grywała w piłkę. Rodzice swoich pociech zaczęli proponować jej opiekę nad nimi, gdy ci byli zajęci pracą albo chcieli po prostu odpocząć. Żaneta nigdy nie odmawiała, wręcz z radością gościła dzieci u siebie i w ten sposób zarabiała na życie.
Chciała mieć swoje dzieci, instynkt macierzyński rozwinął się u niej bardzo szybko. Niestety, jak to w życiu bywa: ten, kto nie chce dzieci, szybko je dostaje, a ten, kto je bardzo chce, zrządzeniem losu mieć ich nie może. Tak samo było w tym przypadku. Dziewczyna cierpiała na bezpłodność.
Gdy otrzymała oficjalną diagnozę, bardzo się załamała. Przestała opiekować się dziećmi, nawet gachów już nie zapraszała. Sąsiedzi bardzo jej współczuli, przychodzili do niej, chcieli rozmawiać. Ona jednak nikogo nie wpuszczała. Niektórzy mieszkańcy przynosili jej obiad, bo zauważyli, że potwornie schudła. Odmawiała i przepędzała przybyszów. Ci jednak zostawiali jedzenie na tarasie przed drzwiami, które potem na szczęście znikało.
Pewnego wieczoru nasza była sąsiadka, pani Świątnicka, świeć panie nad jej duszą, zauważyła Żanetę przez okno swojej sypialni.
Według jej relacji dziewczyna stała w ogrodzie, bokiem do okna, więc pani Świątnicka mogła widzieć tylko jej profil. Podobno była wychudzona jak szkielet. Ale nie to było najbardziej niepokojące, a to, co miała w ręce.
W dłoni trzymała zakrwawioną głowę lalki.
Naturalnie panią Świątnicką zmroził ten widok. Gdy pierwszy szok ją opuścił, natychmiast wyszła z domu, ale Żanety w ogrodzie już nie było. Od tamtej pory sąsiadka narzekała na problemy ze snem, zażywała też dużo leków, które mąciły jej w głowie. Bowiem wydawało jej się nieraz, że Żaneta zagląda do sypialni pani Świątnickiej, wyciągając szyję przez otwarte okno.
Nikt oprócz starszej pani Żanety nie widywał, więc większość mieszkańców nie wierzyła w jej relację. Dopóki nie zaczęły znikać dzieci.
Najpierw zaginęła dwójka, ośmioletni Janek i czteroletnia Zosia Karczyńscy, brat i siostra. Bawili się w ogrodzie w chowanego. Mieli wrócić do domu na wieczerzę. Gdy zaczęło się ściemniać, Karczyńscy zaczęli obdzwaniać sąsiadów. Potem wezwali milicję, i zanim przyjechały służby, sami z mieszkańcami rozpoczęli poszukiwania. Niestety, mimo spędzenia całej nocy na przeczesywaniu okolicy i nawet lasu, udało się znaleźć tylko spinkę należącą do Zosi. Leżała w ogrodzie Karczyńskich, właśnie tam, gdzie miały bawić się dzieci.
Potem znikały kolejne. Już nawet nie pamiętam ich imion… Trochę ich było. Milicjanci nie robili wiele, przyjeżdżali na kilka godzin, by niedbale przeszukać okolicę i spisywali zeznania tylko rodziców, zamiast wszystkich sąsiadów dokoła. Czasami nawet w ogóle nie przyjeżdżali.
W końcu przypomniano sobie o historii pani Świątnickiej i jej dziwnym spotkaniu-nie-spotkaniu Żanety. Sąsiadka, już nie pamiętam, jak miała na imię, poszła do Żanety z ciastem. Oczywiście dziewczyna nie chciała otworzyć drzwi. Sąsiadka chciała zostawić ciasto na progu, ale coś ją tknęło i wyszła za dom, do ogrodu, który podziwialiście przed chwilą.
Zobaczyła sznurki na pranie, a na nich suszącą się odzież. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że… wisiały tam dziecięce ubrania. Sąsiadka rozpoznała czerwony kubraczek zaginionego synka.
Natychmiast pobiegła po pomoc do męża, razem wezwali sąsiadów z okolicy. Podobno nawet przez zamknięte okna można było usłyszeć wzburzony tłum. Dosłownie wzięli widły w ręce, niektórzy szli z nożami czy tasakami.
Dotarli do domu Żanety, wyważyli drzwi. Według tego, co opowiadała nam pani Świątnicka, już od samego progu ich zmroziło, bo to, co zobaczyli, przechodziło ludzkie pojęcie.
Zastali Żanetę pochyloną nad stołem, na którym stał świecznik, obok był wbity w drewno nóż. Obok noża leżały zwłoki dziecka, z którego wylewały się wnętrzności. Dziewczyna wpatrywała się we wszystkich zdumiona. Jednak szybciej niż mieszkańcy odzyskała rezon i pobiegła schować się na górę, na strych.
Żądni zemsty sąsiedzi natychmiast podążyli za nią. Żaneta zatrzasnęła za sobą drzwi. Mieszkańcy najpierw chcieli je wyważyć, ale ktoś z nich wpadł na pomysł, by po prostu tam zostawić morderczynię. I zabarykadować. Uznali, że śmierć z głodu będzie okrutniejsza niż ścięcie głowy tasakiem.
Kilka osób poszło po belki i gwoździe. Gdy zabijali drzwi deskami, Żaneta zaczęła błagać, żeby przestali, skomlała o przebaczenie. Oczywiście jej nie posłuchali. Niektórzy się nawet śmiali. Dziewczyna tak mocno waliła w drzwi, że aż się wyginały.
Kiedy wykonali swoją robotę, wrócili do domów.
Dzieci przestały znikać.
Kilku sąsiadów przeszukało dom i ogródek, chcieli znaleźć ciała swoich ukochanych dzieci, by móc je godnie pochować. Wszystkie znajdowały się w tym ogródku, choć niektórzy żałowali odkopania zwłok. Wyglądały bowiem strasznie, miały wyprute wnętrzności. Wciąż jednak można było je zidentyfikować.
Jedno dziecko zidentyfikowano tylko dlatego, że wykluczono pozostałe. To dziecko bowiem… nie miało głowy.
Podobno gdy pani Świątnicka się o tym dowiedziała, do reszty oszalała. Nie mogła wyprzeć z pamięci obrazu Żanety stojącej w jej ogródku z głową dziecka.
Zdzisław przerwał, zmęczony długą wypowiedzią. Matylda podała każdemu herbatę, usiadła naprzeciwko nas.
Czułam nieprzyjemny ucisk w piersiach i mrowienie z tylu głowy. Twarz Piotra szpecił grymas obrzydzenia.
– I co się potem stało? – zapytał. – Ktoś później tu przyszedł na strych, sprawdził, co się z nią dzieje?
Zdzisław i Matylda spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Kiwnęła głową. Jej mąż westchnął:
– Szczerze mówiąc, to nie wiemy.
I tyle. Nie wiemy.
– Ja czegoś nie rozumiem… – Poprawiłam się na krześle, przysunęłam jeszcze bliżej stołu. Położyłam ręce na blacie. – Albo sobie państwo niesmacznie żartują, albo chcą powiedzieć, że żyli tyle lat z ewentualnymi zwłokami na strychu?
Starszy pan się zaśmiał, a mnie to jeszcze bardziej zdenerwowało.
– Oczywiście, że nie moglibyśmy tu mieszkać ze świadomością, że m a r t w y człowiek jest ciągle na strychu. – Odpowiedział rzeczowym tonem, z założonymi rękami na piersi. – Zanim się tu wprowadziliśmy, sprzedawca przeprowadził generalny remont, więc na pewno pozbył się zwłok. Strych jednak ponownie zabito deskami, bo i tak nie nadawał się do mieszkania ani przechowywania gratów, był na to zwyczajnie za mały. Tylko że ludzie uwielbiają się straszyć i wymyślać niestworzone historie, więc wmawiali sobie, że duch Żanety nadal się obija o ściany i błaga o wypuszczenie.
Spojrzałam na Piotra. Z niesmakiem patrzył na starca, twarz mu się wydłużyła.
– Ale my mieszkamy tu już od dobrych… ilu? Trzydziestu lat ponad. – Zdzisław położył rękę na dłoni swojej żony. – I nigdy nie słyszeliśmy żadnych odgłosów. Nigdy nie widzieliśmy niczego dziwnego. Żyło nam się tu jak w raju.
– To dlaczego chcą się państwo wyprowadzić?
Matylda westchnęła ciężko.
– Jak widzi pan, nie stajemy się coraz młodsi. Stąd wszędzie jest daleko: najbliższy sklep znajduje się w miejscowości obok. Już nie wspominając o jakimś lekarzu czy szpitalu. Nawet wchodzenie po schodach sprawia nam trudność.
Ciągle czułam niepokój. Nie wiedziałam, czy w większy dyskomfort wprawiła mnie historia opowiedziana przez Zdzisława, czy dysonans między ich żywiołowymi głosami a starczym wyglądem.
Spojrzałam znacząco na Piotra. Zrozumiał mnie bez słów.
– Musimy to przemyśleć. – Powiedział, podnosząc się powoli i jednocześnie odsuwając krzesło. – Zadzwonimy do państwa.
– Nie.
Podniosłam oczy i napotkałam złowrogie spojrzenie Zdzisława. Matylda marszczyła brwi.
– Albo podpisujecie umowę dzisiaj albo nigdy.
Mój mąż zastygł w pół zgarbionej pozycji i przez chwilę nieruchomo wpatrywał się w Zdzisława. Widziałam, że próbuje zrozumieć sytuację.
– Słucham? – wykrztusił w końcu.
Zdzisław westchnął ciężko.
– Przepraszam, uniosłem się. – Jego spojrzenie złagodniało nieco, ale nadal czaiła się w nim jakaś wrogość. – Nasza sytuacja jest dość trudna. Jestem ciężko chory, za kilka dni czeka mnie hospitalizacja. Żona nie będzie w stanie sama zająć się domem, nie ma nawet prawa jazdy, żeby zrobić zakupy. Nie mamy siły ani czasu, żeby szukać innych interesariuszy.
Piotr wyprostował się. Widziałam po jego twarzy, że nie wierzył w tę historię.
– Bardzo mi przykro – zabrzmiał surowo. – Ale to nie jest nasz problem. Wychodzimy.
Skierował się do drzwi, a ja już się podnosiłam, gdy Zdzisław niemal krzyknął:
– Obniżę cenę o trzydzieści procent!
Piotr przystanął. Odwrócił się i podszedł do stołu.
Długo się nie zastanawiał. Chwycił długopis.
– Co ty robisz? – Prawie krzyknęłam.
Nawet nie spojrzał na mnie.
– Takiej okazji nigdzie indziej nie znajdziemy. Dom jest piękny, sama mówiłaś.
– Tak, ale…
Podpisywał. Przez kilka sekund ciszę zagłuszało jedynie szuranie długopisu. Stałam i milczałam – sparaliżowało mnie z wściekłości.
– Jesteś na mnie zła, prawda?
Wracaliśmy do naszego mieszkania w szeregowcu, oddalonego jakieś czterdzieści kilometrów od nawiedzonego domu szajbniętych staruszków. Obserwowałam krople deszczu rozbijające się o szybę.
Odwróciłam się do niego zbyt gwałtownie.
– Nie, w ogóle nie jestem zła. Dlaczego miałabym być zła? Dlatego że sam podejmujesz decyzję o naszej przyszłości? Że sam decydujesz o tym, gdzie będziemy mieszkać?
Westchnął. Podrapał się za uchem, nie odrywając wzroku od drogi.
– Przecież to ty chciałaś ten dom. Ty go znalazłaś, ty mnie namawiałaś do jego kupna.
– Ale to było zanim poznaliśmy popieprzonych staruszków i zanim wysłuchaliśmy ich popieprzonej historii o dziewczynie, którą sąsiedzi zamknęli na strychu!
Milczał. Wkurzało mnie to niesamowicie.
– Dlaczego to zrobiłeś? – fuknęłam. Z wściekłości było mi gorąco, świerzbiły mnie ręce. Miałam ochotę coś rozwalić. – Znam cię, nie podejmujesz nigdy żadnych decyzji tak pochopnie, zwłaszcza tak ważnych. Powiedz mi w końcu, do cholery, co się dzieje!
Znowu westchnął.
Widziałam, że się wahał, co rusz drapał się po głowie. Robił tak tylko wtedy, gdy się denerwował.
– Nasza sytuacja finansowa jest gorsza, niż myślisz – wydusił z siebie.
Zrobiło mi się jeszcze goręcej. Serce niemal przestało bić.
– Kurwa mać – syknęłam. – Co to znaczy, że jest gorsza, niż myślę?
Piotr już nawet nie odrywał ręki od głowy, tak intensywnie się drapał.
– Pamiętasz, jak pół roku temu ci mówiłem, że lek, który wypuściliśmy na rynek, okazał się mieć katastrofalne skutki uboczne i firma musiała wypłacić wszystkim pacjentom odszkodowania?
– No…
– I pamiętasz, jak mówiłem, że były cięcia w firmie, ale my nie musimy się martwić, bo mojego zespołu to nie dotyczy?
– No…?
– No to już dotyczy. Dwa tygodnie temu się dowiedziałem, że zwolnili Krystiana.
– Tego z twojego działu?
– Tak.
Jeszcze minutę temu myślałam, że nie mogłam być bardziej wściekła. Gdyby nie to, że Piotr prowadził auto, zgruchotałabym własną rękę na jego łbie.
– Piotrek, do cholery, dlaczego ty mi nie mówisz o takich rzeczach? Co ty myślałeś, że się nie zorientuję, że nagle mamy mniej pieniędzy?
– Miałem nadzieję, że znajdę szybko inną firmę, rynek farmaceutów wcale nie jest przesycony. Ale się przeliczyłem. Jutro mam rozmowę z menadżerem. Nawet idiota by się domyślił, o czym ona będzie.
Milczałam. Z trudem łapałam oddech. Przed oczami miałam wizję, jak mieszkamy w jakichś marnych trzydziestu metrach kwadratowych w szarym bloku, jak sprzedaję torebki i buty na vinted, by związać koniec z końcem… Z mojej nieregularnej pensji pisarki raczej nie wyżyjemy.
– Więc teraz chyba rozumiesz, że nie miałem innego wyjścia – wyrwał mnie z zamyślenia.
Wzburzył mną prawdziwy gejzer wściekłości.
– Co ty, kurwa, pieprzysz! – krzyknęłam. – Było mnóstwo innych wyjść! Mogliśmy zamieszkać w bloku chociażby, u moich rodziców…
– To raczej, co ty pieprzysz – warknął. – Prędzej umrę, niż zamieszkam u twoich rodziców. A w bloku to już widzę, jak mieszkasz, po miesiącu dostałabyś depresji, a po dwóch strzeliłabyś sobie w łeb.
Zamilkłam. Miał rację. Całe życie w luksusach, a tu nagle ciasna klitka w bloku… Chyba nie dałabym rady się przyzwyczaić.
Z każdą minutą coraz lepiej rozumiałam jego decyzję. Jednak nadal targały mną wątpliwości.
– No a… – zaczęłam nieśmiało. – Co z tą dziewczyną?
– Jaką dziewczyną?
– No, tą… Na strychu…
Zaśmiał się szczerze. Z jednej strony byłam wdzięczna za ten śmiech, bo rozładował napiętą sytuację, ale z drugiej trochę mnie uraził.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ty, moja inteligentna i piękna żona, wierzysz w te brednie? Przecież to brzmi jak creepy pasta dla gówniarzy, którzy na koloniach przykładają sobie latarkę pod brodę. Dziewczyna, która morduje dzieci i wypruwa im wnętrzności? Ta… Mogli coś lepszego wymyślić, bardziej wiarygodnego. Kłamać też trzeba umieć.
Nic już na to nie odpowiedziałam. Piotr miał rację, to najbardziej rzeczowy, pragmatyczny i logiczny człowiek na świecie.
Ale moja bujna wyobraźnia nigdy nie zaznawała odpoczynku. Nawet gdy zasypiałam, mózg tworzył projekcje dziewczyny uciekającej przed wściekłymi sąsiadami, którzy deskami zabijają wejście na strych.
Czas przeprowadzki. Ewentualny remont, wnoszenie mebli, a na końcu to, co tygrysice lubią najbardziej, czyli dekorowanie gniazdka. Powinnam była się ekscytować. Niestety tak się nie działo.
Wizja dziewczyny zamkniętej na strychu prześladowała mnie, ba, paraliżowała. Ten obraz nie chciał zblednąć, nie mogłam go wygnać z mojej głowy. Nawet Piotr zauważył, że coś jest nie tak. Gdy usiedliśmy na chwilę, by odpocząć po noszeniu kartonów, powiedziałam mu prawdę.
Pokiwał głową.
– Chodź, pójdziemy na górę – zaproponował bez wahania.
Zaskoczona spojrzałam na niego. Twarz miał jak najbardziej poważną.
– No, co? Ze strachem wygrasz tylko patrząc mu w oczy.
Bezwiednie podniosłam rękę, a on mnie za nią chwycił. Skierował w stronę schodów prowadzących na strych.
Odruchowo zacisnęłam palce na poręczy, zatrzymałam męża. Odwrócił się i spojrzał na mnie z czułością.
– Wszystko będzie dobrze. Tylko musisz sama się o tym przekonać.
Kiwnęłam lekko głową. Ruszyliśmy. Moje nogi stały się ciężkie, jak we śnie.
Stanęliśmy przed drzwiami. Piotr wyjął z kieszeni komórkę i włączył latarkę.
Widok drzwi zabitych deskami sprawił, że poczułam gulę w gardle. Zrobiło mi się gorąco i zimno jednocześnie.
– Widzisz? Nic się nie dzieje – powiedział mój mąż zadowolonym głosem. Zapukał do drzwi. – Halo, jest tam kto? – zaśmiał się.
Ja miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Wyczekiwałam jakiegoś dźwięku zza drzwi, z napięcia zrobiło mi się niedobrze.
Piotr przyłożył ucho do desek.
– Cisza – szepnął, ciągle się uśmiechając. Zachęcił mnie gestem. – No, dawaj, przyłóż ucho.
Nieprzekonana przyłożyłam głowę do drzwi. Serce waliło mi jak młotem, już wolałam coś usłyszeć, byleby to napięcie przestało mnie męczyć. Strych jednak milczał.
– Możemy schodzić? – zapytał Piotr ze zniecierpliwieniem. Nie wiem, jak długo tam stałam. Przytaknęłam.
Trudno mi było iść, nogi miałam jak z waty.
Nadal nie byłam przekonana o tym, że strych jest pusty. Niczego nie słyszałam, ale miałam dziwne uczucie. Tak jak wyczuwamy, że ktoś nam patrzy na plecy, to było coś podobnego. Odniosłam wrażenie, że jednak coś tam jest… Może niekoniecznie człowiek, ale wyczuwałam obecność czegoś. Może jakieś zwierzęta tam zamieszkały.
Może.
A może ta historia już mi tak mieszała w głowie, że aż wkręcałam sobie te wrażenia. W takich chwilach zazdrościłam Piotrowi, że nie ma ani krzty wyobraźni, która nieustannie mąci spokój umysłu. Chciałabym uszczknąć trochę jego sceptycyzmu i logiki.
Nie zamierzałam jednak już o tym mówić mężowi, bo znowu zaciągnąłby mnie na strych i waliłby pięściami w drzwi. A tego już bym nie zniosła.
– Herbaty? – zaproponowałam, a on kiwnął głową, nie odrywając wzroku od laptopa. Nastawiłam czajnik, wyjrzałam przez okno. Pocieszałam się widokiem pięknych wiśni i dębów, które delikatnie muskał wiatr. Ten szum był bosko kojący. Otworzyłam okno, by wyraźniej go usłyszeć. Do wiatru dołączyło szemranie rzeki i świergot ptaków. Wciągnęłam powietrze, przymknęłam oczy. Tu jest naprawdę pięknie.
Nagle do mojego umysłu wpadł intruz – natrętna, paskudna myśl. Jadalnia, a w niej upiorne portrety dzieci. Obiecałam sobie, że jeśli tu się wprowadzę, to pierwszą rzeczą, którą zrobię, będzie ich wyrzucenie.
Znowu zrobiło mi się zimno, zadrżałam. Wiedziałam jednak, że dopóki nie zrobię z tym porządku, nie da mi to spokoju.
Serce tłukło się w piersi, gdy szłam do jadalni, a gdy przekroczyłam jej próg, niemal przestało bić.
Na ścianach nie wisiały żadne portrety. Zamiast nich były okna.
Zastygłam. Serce stukotało mi w piersi tak mocno, jakby chciało się z niej wyrwać.
– Piotrek? – zawołałam po dłuższej chwili. – Możesz tu przyjść?
– Zaraz – usłyszałam z kuchni.
– Nie. Przyjdź teraz.
Człapał, mamrocząc coś pod nosem, ale natychmiast umilkł, gdy stanął w drzwiach jadalni.
– O, cholera… – mruknął. – Czy tu nie były czasem…
– Tak, właśnie, portrety! Boże, czyli nie zwariowałam…
– No ale… Jak…
Podszedł powoli do jednego z okien. Dotknął, postukał w szybę. Otworzył je, jęknęło obrzydliwie, jak jakiś potępiony upiór. Musiało być dawno nieotwierane.
Wychylił głowę na zewnątrz, rozglądnął się. Po chwili wzruszył ramionami i wrócił do mnie, stanął obok, wpatrując się w okna.
– A może… – zaczął, a jego głos drżał, co wpędzało mnie w jeszcze większą paranoję. – A może ta staruszka powiesiła wcześniej portrety na oknach?
Skrzywiłam się.
– Kto tak robi?
– No, nikt normalny na pewno, ale sama mówiłaś, że są popieprzeni i opowiadają popieprzone historie.
Poszedł w stronę kuchni. Podążyłam za nim powoli, na miękkich nogach. Obserwowałam, jak Piotr przez chwilę szuka czegoś w komórce i przykłada ją do ucha.
– Pani Matylda Arkan? Słyszy mnie pani? Dobrze. Mamy nietypowe pytanie… – przerwał, patrząc na mnie niezdecydowany. Pokiwałam energicznie głową. Odchrząknął. – Czy jest taka możliwość, że wieszała pani wcześniej portrety na oknach… w jadalni?
Nie rozumiałam słów Matyldy, słyszałam tylko szczebiot wydobywający się z komórki. Oczy męża zaokrąglały się z każdym słowem staruszki. Zbladł, jeszcze zanim skończyła mówić.
– Eeem… Dobrze, dziękuję pani bardzo… Dziękuję za telefon.
Odłożył komórkę na stół, patrząc pustym wzrokiem przed siebie. Nie pytałam, dlaczego podziękował za telefon, skoro to on dzwonił. Musiał być wyjątkowo wytrącony z równowagi. Chciało mi się płakać.
W końcu odważył się na mnie spojrzeć, powoli otwierał usta.
– Powiedziała, że nie ma pojęcia, o czym mówimy. W jadalni nigdy nie było żadnych portretów.
Z trudem rozkleiłam powieki. Głowa mi ciążyła, oczy piekły, jakbym płakała przez kilka godzin.
Przed sobą miałam okno i widok na ogród. Dęby i wiśnie, oświetlone czerwonym blaskiem zachodzącego słońca, delikatnie targał wiatr.
Poruszyłam ręką, poczułam obicie materaca. Leżałam na kanapie w kuchni, byłam przykryta kocem.
W gardle miałam chropowatą gulę. Bardzo chciało mi się pić.
– Piotrek…? – wycharczałam.
Cisza. Próbowałam sobie przypomnieć, co się właściwie wydarzyło. Wspomnienia zalepiała mgła.
Odtworzenie ostatnich wydarzeń kosztowało mnie wiele wysiłku. Głowa była ciężka jak kula do kręgli, zmarszczyłam brwi.
Robiłam herbatę, stałam przy oknie… Byliśmy na strychu pod drzwiami… Nie, to było wcześniej.
Jadalnia… Portrety! A raczej ich brak. Telefon do staruszki…
Chyba dostałam załamania nerwowego. Nie pamiętałam dokładnie, co robiłam, pamiętałam tylko, że dużo płakałam.
Zadrżałam na myśl, że za moją głową jest wejście do tej upiornej jadalni.
– Piotrek? – zawołałam, ale znów odpowiedziała mi cisza.
Do oczu napłynęły łzy, starałam się je powstrzymać. Czułam, że twarz miałam napuchniętą, a oczy już nawet nie piekły, tylko żarzyły. Próbowałam się skupić na widoku na ogród. Już zmierzchało – czerwień zachodzącego słońca powoli ustępowała szarości nocy.
Boże, gdzie on jest? – myślałam, pozwalając panice wtargnąć do umysłu. Zostawił mnie samą w tym popieprzonym domu, w którym działy się coraz dziwniejsze rzeczy.
Myśl o znikających portretach w jadalni nie zamierzała opuścić mojej głowy. Strach ściskał mnie w klatce piersiowej, ale musiałam sprawdzić to zjawisko jeszcze raz, bo inaczej bym zwariowała.
Powoli zdjęłam z siebie koc, podciągnęłam nogi, by wstać. Gdy się podniosłam, lekko zakręciło mi się w głowie. Musiałam chwilę odczekać, aż błędnik się ustabilizuje. Wstałam, podeszłam do włącznika, zapaliłam światło. Żółć oblała swym ciepłem pomieszczenie, zrobiło mi się trochę raźniej.
Skierowałam wzrok na jadalnię. Przez otwarte drzwi widziałam jedno okno. Podeszłam bliżej, stanęłam w progu. Wszystkie okna nadal były na miejscu, nie wisiał ani jeden portret.
Jednak to mnie nie uspokoiło. Wróciłam na kanapę, usiadłam. Kolana drżały jak w febrze. Chwyciłam je, by nad nimi zapanować, ale dłonie również się trzęsły. Zaczęłam wątpić w swoją poczytalność.
Jestem pewna, że portrety wisiały w dniu, gdy podpisywaliśmy umowę - myślałam. A raczej, gdy Piotrek ją podpisywał, bez mojej zgody. A teraz mnie zostawił na pastwę…
No właśnie, czego? Nawet nie wiedziałam, z czym mam do czynienia.
Zastanawiałam się, gdzie wybył mój mąż. Raczej mnie nie zostawił, bo na stoliku nadal był laptop i do tego chyba nie wyłączony, z boku migała dioda. Kliknęłam spację i po chwili rozjaśnił się ekran. Wpisałam hasło: oboje znaliśmy swoje hasła do telefonów i komputerów. Pojawiła się strona Google Maps z jakimś adresem. Miejscowość coś mi mówiła. Intensywnie przeszukiwałam pamięć i mnie olśniło: para staruszków wspominała, że przeprowadza się właśnie do tej miejscowości. Czyli co, Piotrek do nich pojechał? Ale po co?
Uświadomiłam sobie, że przecież mogę do niego zadzwonić. Nie wiem, czemu nie pomyślałam o tym wcześniej. Sięgnęłam po komórkę, która na szczęście ciągle leżała na stoliku. Wybrałam numer. Dźwięk sygnału trwał niemiłosiernie długo.
– Ania? – usłyszałam jego głos, a z serca spadł mi ogromny kamień. – Nie śpisz już?
– Nie śpię, gdzie ty jesteś? Czemu mnie zostawiłeś samą w tym upiornym domu?
– Przepraszam, myślałem, że będziesz dłużej spała, dałem ci mocniejsze leki na uspokojenie, oczywiście po uzgodnieniu z twoim psychiatrą… Nie wiedziałem, co robić, jeszcze nigdy tak nie histeryzowałaś…
Nienawidziłam, gdy używał tego słowa. Zacisnęłam zęby.
– Czyli co, naćpałeś mnie i uciekłeś?
– Nie, oczywiście, że nie! Pojechałem do tych pomarszczonych popieprzeńców, chciałem z nimi sobie porządnie porozmawiać. Byłem pewny, że jak wrócę, to będziesz jeszcze spała. Przepraszam.
Milczeliśmy przez chwilę.
– I co? – odezwałam się w końcu. – Co im powiedziałeś?
– Nic. Nie było ich w domu. Żadne światło się nie paliło, auta nie było na podjeździe, nic.
Westchnęłam głośno.
– Niedługo będę. – Słyszałam w jego głosie autentyczny niepokój i troskę. Złość we mnie powoli topniała. – Za jakieś pół godziny powinienem być w domu. Wytrzymasz?
Spojrzałam na zegarek w dolnym rogu laptopa. Dwudziesta trzydzieści dwie.
– A mam inne wyjście?
– Zawsze możesz do kogoś pójść. Tylko dziwnie by to wyglądało, jakbyś któremuś sąsiadowi opowiedziała o naszej sytuacji.
Nawet o tym nie myślałam, ale to prawda. Gdybym chciała u kogoś przeczekać, to albo ten ktoś by mnie zbył, myśląc, że jestem wariatką, albo zadzwoniłby do odpowiednich służb, myśląc, że jestem wariatką.
– Czekam. Pospiesz się.
Zakończyłam połączenie, odłożyłam komórkę.
Klapnęłam dłońmi o kolana, z mocnym postanowieniem, że muszę się ogarnąć. Próbowałam myśleć chłodno i logicznie. W jadalni nadal były okna, nie wisiały żadne obrazy. Może staruszkowie mieli dziwne hobby i chcieli nas nastraszyć, rozwiesili portrety ku swojej psychopatycznej uciesze. Tylko po co, skoro rozpaczliwie chcieli sprzedać ten dom? Nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie.
Dziewczynę na strychu może faktycznie ludzie zamknęli, ale na pewno potem wezwali policję, a ta ją stamtąd zabrała. Na pewno tak było. To normalny dom. Moja wybujała wyobraźnia i zaburzenia lękowe plotły mi figle. To wszystko.
Włączyłam na komórce swoją playlistę ze Spotify’a, by rozproszyć upiorną ciszę. Wesołe dźwięki Abby “Dancing queen” wypełniły kuchnię. Podeszłam do czajnika i nastawiłam wodę na herbatę. Czekając, aż woda się zagotuje, patrzyłam w okno. Na zewnątrz było już ciemno, więc w szybie odbijała się półprzezroczysta wersja kuchni i kawałka jadalni widocznej przez otwarte drzwi.
Wzrokiem starałam się przebić odbicie kuchni, by dojrzeć drzewa, które były chyba jedyną stałą w moim zmąconym umyśle.
Nagle w odbiciu coś się zmieniło. Mimowolnie wróciłam do niego wzrokiem. Moje serce przestało bić, nie mogłam oddychać.
W jadalni na miejscu okna pojawił się portret. Dziecko stało na wprost. Nie poruszało się.
Zastygłam. Cholera, nie wiedziałam, że człowieka aż tak może sparaliżować. Pragnęłam zemdleć, naprawdę, niech ja zemdleję, myślałam, niech mnie szlag trafi, nie chcę tego widzieć.
Nie wiedząc kompletnie, co zrobić, krzyknęłam z bezsilności. Zacisnęłam oczy. Gdy je otworzyłam, dziecka już nie było.
Odwróciłam się. W jadalni było już normalnie okno.
Nie no, kurwa, zwariuję, pomyślałam. Chwyciłam się dłońmi za głowę, pewna, że już nic gorszego nie może się wydarzyć. O, jakże się myliłam.
Ze strychu dobiegało szuranie. Walenie w deski. Hałas przebijał się przez “Waterloo” Abby.
Dopiero wtedy się zorientowałam, że płaczę. Łzy zniekształcały obraz, widziałam wszystko jak przez mgłę.
Zdawało mi się, że ktoś krzyczy, a stukanie się nasila, ale nie miałam odwagi wyłączyć piosenki, by się upewnić. Modliłam się, by walenie ucichło.
Chyba moje modlitwy zostały wysłuchane, bo nic się nie przebijało przez piosenkę. “Waterloo” dobiegało końca, utwór wyciszał się stopniowo. Spotify nie odtworzył kolejnego. Chciałam sięgnąć po komórkę, sprawdzić, czy jest problem z łączem internetowym, ale nie miałam śmiałości się ruszyć.
– Wypuśćcie mnie!
Wrzask dobiegał z góry. Rozlał się po całym domu i w moim sercu, paraliżując je do cna. Oddychałam ciężko. Kuchnia lekko się zabujała, zakręciła w moich oczach.
Ciężkie i głuche walenie w drzwi, jakby ktoś rzucał się na nie swoim ciałem.
– Wypuśćcie mnie! Ratunku! Niech mi ktoś pomoże!
Głos młodej dziewczyny. Wołanie przeszło w szloch, głośny i rozpaczliwy. Stukanie i walenie się nasilało.
Rzuciłam się do korytarza, krzycząc i płacząc. Przez zasłonę łez ledwo widziałam, gdzie idę. Obiłam się o futrynę, potknęłam o dywan, ale biegłam dalej.
W skarpetkach wybiegłam przed dom. Z ciemności wyłoniły się światła samochodu, który wjeżdżał na posesję.
Słyszałam głuche trzaśnięcie drzwiami auta, szybkie kroki. Piotr objął mnie od tyłu ramionami, a ja wybuchłam jeszcze głośniejszym płaczem. Nie wiem, ile to trwało, jak długo klęczeliśmy na podwórku w objęciach. Oświetlały nas przednie światła samochodu, a ja bełkotałam coś, jednocześnie płacząc. Bardzo długo nie mogłam dojść do siebie.
I już nigdy nie weszłam z powrotem do tego domu.
Piotr
Może przesadziłem z lekami dla Ani. Może nie powinienem ich podawać na własną rękę. Chociaż wydaje mi się, że zrobiłem, co mogłem i w sumie nie działałem na własną rękę – przecież skontaktowałem się z jej lekarzem, robiłem wszystko według jego zaleceń.
Bardzo współczułem żonie. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem jej w takim stanie, a widziałem ją w naprawdę różnych, podbramkowych sytuacjach. Patrzyłem, jak wyniszczające potrafią być ataki paniki, jak czasami ciężko jej się oddycha, jak płacze, chociaż nic się nie stało. Zawsze starałem się być dla niej wsparciem, pomóc, choć często nie wiedziałem, jak mogę pomóc, więc po prostu byłem. Trzymałem za rękę, przytulałem, ocierałem łzy.
Ale to, co nastąpiło wczoraj, to było jakieś apogeum. Nigdy więcej nie chcę jej widzieć w takim stanie. Nawet mnie przeraziła jej reakcja, choć starałem się tego nie okazywać.
Dlatego Ania przeniosła się tymczasowo do rodziców. Ja zostałem w domu, chciałem bliżej zbadać sprawę. Nie wiedziałem już, w co wierzyć i komu. Oczywiście chciałem wierzyć żonie, ale mój logiczny, analityczny umysł uparcie odrzucał jej wersję wydarzeń, zrzucając wszystko na karb leków i zaburzeń lękowych.
Pierwszy dzień w domu byłby samotny, gdyby nie to, że prawie cały spędziłem w mieście na rozmowach kwalifikacyjnych u trzech firm. Wieczorem odwiedziłem Anię u jej rodziców, choć szczerze ich nie cierpię. Ale musiałem ją zobaczyć. Na szczęście wyglądała nieco lepiej – nadal widziałem w jej oczach strach, ale nie trzęsła się już jak w febrze, a twarz nabrała kolorów.
W rezultacie wróciłem do domu późno, koło dwudziestej trzeciej. Położyłem klucze na komodzie, zdjąłem buty, opuściłem korytarz, wszedłem do kuchni.
Zapaliłem światło, które zalało swoim ciepłem całą kuchnię i kawałek jadalni, znajdującą się po lewej stronie.
Coś mignęło mi w kącie oka, w głębi pomieszczenia. Serce poczułam aż w gardle. Zmusiłem się do wejścia do jadalni, szybko zapaliłem światło.
Nic, tylko okna i dębowe deski na podłodze. Z mocno bijącym sercem patrzyłem w okna, czekając, sam nie wiem, na co. Nic się nie wydarzyło.
Wróciłem do kuchni, wyciągnąłem piwo z lodówki. Poszedłem do salonu, podłączyłem telewizor, który czekał na to od kilku dni. Rozciągnąłem się na kanapie, przykryłem kocem.
Nie chciałem się do tego przyznać, ale ciągle nasłuchiwałem. Patrzyłem w telewizor, ale nic nie widziałem, nie rejestrowałem tego, co się dzieje. Bezmyślnie wtórowałem śmiechem publiczności.
Z sennych majaków wyrwała mnie czerwona poświata pod powiekami. Otworzyłem je i syknąłem: promienie słońca brutalnie kazały wstawać.
Rozejrzałem się. Zasnąłem na kanapie, choć tego nie znoszę. Musiałem być bardzo zmęczony.
Zajrzałem do jadalni. Słońce wpadało przez okna, błyszczało na podłodze, tańczyło z cieniami drzew, jakby chciało zaprzeczyć wszystkim okropnościom, które wydarzyły się w tym domu.
Uświadomiłem sobie, że w sumie przecież niczego przykrego nie doświadczyłem. Nie słyszałem żadnych hałasów, żadnych wrzasków. Chociaż wspomnienie portretów wiszących w jadalni w dniu, gdy podpisywaliśmy umowę, nadal nie chciało ulecieć. Obijało się w czaszce jak natrętna mucha bzycząca nad głową i stukająca w okna.
Postanowiłem odsunąć wszystkie nieprzyjemne myśli na bok i skupić się na zjedzeniu śniadania. Włączyłem telewizor w salonie, żeby stworzyć pozór towarzystwa i odpędzić nieznośną ciszę.
Wróciłem do kuchni, zamierzałem zrobić leniwe śniadanie: kanapki z masłem, szynką i serem. Gdy smarowałem chleb, nóż wymsknął mi się z palców i głośnym brzękiem wylądował na podłodze. Schyliłem się po niego, a wtedy kątem oka wychwyciłem jakiś dziwny przedmiot.
Na brzegu kafelka zauważyłem coś, co przypominało wyszczerbienie. Jednak było ono zbyt idealnie wyprofilowane. Dotknąłem tego czegoś – przy mocniejszym nacisku odskoczyło i ujawnił się uchwyt. Zaintrygowany złapałem rączkę i lekko pociągnąłem do siebie. Kafelek nieco się poruszył. Użyłem więcej siły i go podniosłem – okazał się bardzo ciężką pokrywą, przypominającą te w schronach.
Trochę się zmęczyłem i gdy łapałem powietrze, prawie się udusiłem. W moje nozdrza uderzył niesamowity smród – tak obezwładniający, że zakręciło mi się w głowie. Miałem wrażenie, że odór wpija się w zatoki, w mózg, rozpełza się po całym ciele.
Nie wytrzymałem i zwymiotowałem. Cały się trząsłem. Nie mogłem się nadziwić, że coś może aż tak śmierdzieć. Wybiegłem z domu, skierowałem się do samochodu. W bagażniku znalazłem maski, które jeszcze zostały z czasów covidowych. Założyłem jedną, zacieśniłem tak mocno, jak potrafiłem. Po chwili namysłu nałożyłem też drugą, aż ledwo oddychałem.
Wróciłem do kuchni i otworzyłem wszystkie okna. Smród nadal był świdrujący, ale dzięki maskom stał się w miarę znośny.
Co tam zdechło? – myślałem. - Na pewno nie mysz… Raczej stado myszy.
Patrzyłem przez chwilę na nowo odkryty otwór w podłodze. Nawet słońce nie chciało tam wchodzić – zatrzymało się na pierwszych dwóch schodkach prowadzących do piwnicy. Dalsze stopnie spowijał mrok.
Nie mogłem zrobić kroku. Bałem się. Nie chciałem oglądać trucheł zwierząt, pozbywać się ich zgniłych ciał. Ale kto inny by to zrobił? Przecież nie mogłem zawołać sąsiada, by zrobił to za mnie. Nie wiedziałem też, czy są specjalne służby od tego, raczej takich nie ma. Musiałem zrobić to sam.
Wyszedłem do szopy ogrodowej i po chwili znów stałem nad piwnicą, z łopatą w ręce. Posprzątam te truchła i nic o nich nie wspomnę Ani – postanowiłem w duchu. - Bo już całkiem zwariuje.
Pełen wątpliwości i strasznych obrazów zalewających mi czaszkę, stanąłem na pierwszym stopniu. Z każdym schodkiem smród wzbierał na sile. Kwas żołądkowy poszybował do gardła, ledwo zdążyłem odchylić maski. Drżałem, ciężko oddychałem, kręciło mi się w głowie.
Szybko, muszę to zrobić szybko, bo padnę – myślałem przestraszony swoją reakcją. Do tamtej pory byłem pewien, że lepiej znoszę takie nieprzyjemności.
Z mieszanką bezradności i gniewu ruszyłem twardo dalej. Wyciągnąłem z kieszeni komórkę, by oświetlić piwnicę.
Teraz, gdy to wspominam, tak bardzo chciałbym wrócić do momentu sprzed zejścia do piwnicy. Pomyśleć, że wtedy bałem się trucheł zwierząt. To, co zobaczyłem na ścianach pomieszczenia, przeszło moje najkoszmarniejsze wyobrażenia.
CZĘŚĆ DRUGA – WYZNANIA
Piotr
Chciałem, żeby już się to skończyło. Wyrzucić to z siebie, wyjść z posterunku, wrócić – choć nie wiedziałem dokąd. Bo do tego popieprzonego domu na pewno już bym nigdy nie wszedł.
W końcu łaskawie pojawił się policjant. Z kawą w ręce usiadł naprzeciwko mnie, burknął “dzień dobry”, włączył komputer, który uruchamiał się całą wieczność. Patrzyłem przez okno na drzewa, które powoli zakrywał zmierzch. Moje kolana drżały tak gwałtownie, że nie uszło to uwadze nawet ospałego mundurowego.
Usłyszałem dźwięk Windowsa Xp.
– No to proszę mówić, panie Piotrze, co tam pan zobaczył – mruknął policjant.
Westchnąłem głęboko, przejechałem dłonią po ustach.
Na swoje nieszczęście odkryłem w kuchni zejście do piwnicy. Od razu uderzył mnie obrzydliwy smród. Takiego jeszcze nigdy wcześniej nie czułem. Poszedłem po łopatę, myśląc, że dostała się tam jakaś kolonia myszy i wszystkie zdechły.
Jak bardzo bym chciał, żeby to były myszy…
Ale na ścianach piwnicy wisiały… Wisiały…
Dzieci. Kilkoro dzieci, nie liczyłem, nie wiem dokładnie, ile. Wisiały na krzyżach. Jak Jezus.
Wszystkie miały wyprute wnętrzności, które wylewały się na podłogę i wyglądały, jakby żyły. Bo w pewnym sensie żyły, zalęgło się tam wszelkie możliwe robactwo. Wnętrzności dosłownie się ruszały.
Jedno dziecko różniło się od innych. Brakowało mu głowy.
Miałem serdecznie dosyć, chciało mi się płakać. Ale policjant nie odpuszczał.
Podsunął mi pod nos zdjęcia jakichś dzieci.
– Czy w piwnicy zobaczył pan któreś z nich?
Automatycznie odwróciłem głowę, ale w spojrzeniu policjanta wyczytałem nieugiętość.
Z niechęcią wróciłem spojrzeniem na twarze dzieci. Przerażająco blade, stojące na wprost…
Zabrało mi dech. Aż sam poczułem, że zbladłem.
Te dzieci wyglądały identycznie jak portrety w jadalni.
I jedno z nich przypominało to, które wisiało na krzyżu, to, które zdążyłem zobaczyć, zanim dostałem załamania nerwowego.
Myślałem, że po tych zeznaniach dadzą mi spokój, ale kazali mi jeszcze zostać w komisariacie. Siedziałem w poczekalni, gdy nagle komórka zawibrowała w kieszeni. Spojrzałem na ekran: teściowa.
– Słucham?
– Dlaczego policja przychodzi do naszego domu i przesłuchuje naszą córkę?
Ostry jak żyleta głos teściowej wdarł się przez uszy aż do mózgu. Zacisnąłem zęby. Tak, bo to moja wina, że jakaś psychopatka zaszlachtowała dzieci i powiesiła je w piwnicy.
– W naszym domu doszło do zbrodni. – Starałem się mówić spokojnie.
– Jakiej zbrodni? Co ty opowiadasz?
– Jeszcze nic tak naprawdę nie wiadomo. Na pewno dowie się pani więcej z gazet.
Rozłączyłem się. Nigdy nie miałem sił do tej wariatki, a już na pewno nie dzisiaj.
Gdy starałem się opanować burzę chaosu w głowie przy pomocy głębokich wdechów, w drzwiach komisariatu zobaczyłem Matyldę. Przestałem oddychać na kilka sekund.
Nie spuszczała ze mnie wzroku. Nie wyglądała, jakby się bała, wręcz przeciwnie.
Uśmiechała się szeroko.
Matylda
Wie pan, panie milicjancie… O, przepraszam: policjancie, tak to się teraz nazywa. Jesteśmy starzy, wszystko już przeżyliśmy. Dosłownie wszystko: wojnę, pokój, rozpady, powroty… Zwiedziliśmy prawie cały świat. Człowiek gnuśnieje, jak nie zatroszczy się o przypływ adrenaliny. Naturalnie chcieliśmy też zachować jak najdłużej witalność.
Pewnie większość ludzi nazwie to ohydną zbrodnią, to, co zrobiliśmy z mężem… I pewnie będą mieli rację. Jesteśmy zepsuci. Ale wie pan co? Nie obchodzi mnie to. Czemu miałoby? Bądź co bądź zaraz zejdziemy z tego świata, a tak przynajmniej wyciskaliśmy z niego, ile się dało. Dosłownie, haha!
Co pan tak patrzy, panie mili… Policjancie? Nigdy wcześniej nie widział pan starej satanistki? Naoglądał się pan filmów i myśli, że tylko młodzi ludzie są zdolni do tak odważnych czynów jak zabójstwo. Bo starzy ludzie są nudni i niedołężni. To nieprawda, i zaraz panu to udowodnię moim zapierającym dech wyznaniem.
Wkręciliśmy się ze Zdzisławem w satanizm dość niedawno, jakieś… pięć lat temu? Mąż wyczytał na dark webie o jakichś okultystycznych rytuałach, za pomocą których można się odmłodzić. Wystarczyło tylko poświęcić kilka młodych ciałek… Niech już pan tak nie kręci głową, i tak nie lubiliśmy dzieci. A, pewnie pan ma dzieci i dlatego tak kręci głową? Pewnie pan sobie wyobraża, że to mogło być pana dziecko?
No, już dobrze, dobrze, nie musi pan tak walić w to biurko. Bo jeszcze pan zniszczy i potrącą panu z tej marnej wypłaty, haha! Tak więc… Na czym skończyłam? Aa, dzieci. Tak, odmłodzenie mogło nastąpić tylko za pomocą dzieci, to chyba logiczne, przecież młodzieńczej energii nie zabierze się staruchowi. I nie uwierzy pan, ale to faktycznie zadziałało! Nawet za młodych lat nie czuliśmy się tak żwawo jak po tychże rytuałach… Ale Szatan też chciał coś dla siebie – aby rytuał się powiódł, po wszystkim trzeba było zwłoki powiesić na krzyżach, bo to podobno najbardziej haniebna forma męki. Powiedziałabym, że są bardziej haniebne, ale co ja się tam znam, ja tylko postępowałam według instrukcji. Aha, i potrzebował też głowy jednego z dzieci… No, jak to kto? Szatan! Odcięliśmy ją i powiesiliśmy na gałęzi drzewa znajdującego się w ogrodzie.
Co się pan tak wierci, niewygodnie panu? Jeszcze nie skończyłam, haha!
Jakieś niecałe dwa tygodnie temu o naszych zwyczajach dowiedziała się nasza najbliższa sąsiadka, Żaneta. Mówiłam temu głąbowi… No, jak to komu, mojemu mężowi, żeby zgasił światło, jak kroi dziecko… A ten debil zostawił włączone. Po zmierzchu wszystko było widać jak na dłoni. Ta młoda przyszła do nas wzburzona. Głupie dziewczę, powinna była zadzwonić po was, a ta sama przylazła do takich popieprzeńców jak my.
Nie cierpię głupich ludzi, wie pan? Ta dziewczyna przychodząc do nas, pokazała, jak bardzo jest głupia. Naturalnie trzeba było też ją uciszyć. Polana to mikrowioseczka, już następnego ranka wszyscy by się dowiedzieli o naszym hobby. Zdzisław zaproponował nieużywany pokój na strychu.
Zaciągnęliśmy ją tam. Wsadziłam jej kawałek szmaty w usta, żeby nikt nie usłyszał, bo darła się niesamowicie. Rzuciliśmy ją w głąb pokoju, zamknęliśmy na klucz.
Słucham? Drzwi zabite deskami? No tak, na początku nie były zabite deskami.
Stwierdziliśmy z mężem, że lepiej będzie dla nas się wyprowadzić, bo tak czy siak w wiosce mogłyby wybuchnąć plotki, wie pan, jak to jest, ludzie w wiosce wiedzą o panu więcej, niż sam pan wie o sobie. Podpaliliby nam dom, czy coś… Postanowiliśmy więc się wyprowadzić. A żeby Żaneta nie hałasowała podczas wizyty interesariuszy, władowaliśmy w nią tonę leków uspokajających. I dopiero wtedy zabiliśmy drzwi deskami. Według naszych obliczeń miała się obudzić dopiero po dwóch, trzech dniach, o ile by w ogóle przeżyła taką dawkę. Z tego, co słyszałam, to się obudziła, podobno waliła w drzwi ostatnio, to prawda?
Słucham? No tak, zostawiliśmy ją tam żywą. Czemu jej nie zabiliśmy? W sumie to nie wiem, ekscytowała mnie myśl, że ta suka trochę się pomęczy. Podniecała mnie też możliwość, że nowi lokatorzy będą mieszkać ze starym lokatorem… Ledwo żywym… Chociaż teraz ciężko powiedzieć, pewnie już nie żyje. Ma to, na co zasłużyła. Nie trzeba było wściubiać nosa w nie swoje sprawy. Zdechła w kałużach własnych szczyn i gówna, jęcząc z głodu. I to jest haniebna śmierć. A nie jakiś tam krzyż.
Widzę, że już pan ma dosyć, no i dobrze, bo niewygodnie mi się siedzi. Co? Jakie portrety? Że w jadalni portrety dzieci? Nie…
Nigdy nie wieszaliśmy w jadalni żadnych portretów.
Anna
Cieszę się, że Piotr nie jest jednym z tych facetów, który uważa, że nie potrzebuje terapii i sam sobie ze wszystkim poradzi. Powoli stawał na nogi. Przez traumę, która go dotknęła, nie był w stanie szukać pracy, musiał zrobić sobie przerwę.
Byliśmy więc zmuszeni podjąć decyzję, co teraz. Mimo wszystkich okropności, które przeżył, Piotr nadal uważał, że mieszkanie z moimi rodzicami równe jest koszmarowi.
Martwił się, że nie jest w stanie nas utrzymać.
Dlatego gdy wychodziliśmy z gabinetu terapeuty, miałam dla niego niespodziankę, a nawet niespodzianki.
Na stronie OLX pokazałam mu mieszkanie do wynajęcia w Jeleniej Górze.
– Przeprowadzimy się do bloku – powiedziałam zdecydowanym tonem. – Pomyśleć, że kiedyś uważałam mieszkanie na czterdziestu metrach za koszmar…
Piotr milczał. Kiwał głową. Widziałam w jego oczach błysk niepewności.
– Mam też umówioną rozmowę kwalifikacyjną w jednym korpo – dodałam. – Damy radę.
Mąż spojrzał na mnie z czułością.
– Jesteś naprawdę wspaniała… – Zawahał się. – Nie doceniałem cię wcześniej. Przepraszam. Jesteś silniejsza niż myślałem. Jesteś silniejsza niż ja. I wstyd mi, że teraz wszystko spoczywa na twoich barkach… To ja powinienem zapewniać stabilizację…
– Wiesz, że to jest szowinistyczne, co teraz mówisz? – Uśmiechnęłam się.
– Przepraszam. – Odwzajemnił uśmiech. – Girl power!
Zaśmiałam się. Ruszyliśmy do auta.
– A co z twoim pisaniem? – zapytał Piotr, zapinając pasy.
Poprawiłam lusterko, włożyłam kluczyk do stacyjki.
– Nie zamierzam przestać pisać. Jakoś znajdę na to czas.
Uruchomiłam auto, zaszumiał silnik.
– I napiszę opowiadanie o dziewczynie zamkniętej na strychu.
Hej!
Przyciągnął mnie tu przewrotny tytuł :)
Masz bardzo przyjemny styl pisania! Stopniowo podkręcana atmosfera grozy sprawiła, że w pewnym momencie sama zaczęłam się zastanawiać, czy w domu naprawdę grasują duchy, czy to tylko omamy Anny. Szczęśliwe zakończenie mnie zaskoczyło. Liczyłam na więcej grozy i że zamkniesz Piotra w tej piwnicy :D
Pozdrawiam!
Cześć HollyHell91
Udało ci się wyczarować naprawdę przerażające obrazy. Jest tu właściwie wszystko to co lubię: uwięziony w domu duch, straszące dzieci, kult szatana. Twoje opisy są sugestywne, fajnie budujesz grozę.
Jedyne co mi zgrzytnęło to scena, w której bohaterowie podpisują umowę mimo tego, co zobaczyli i co usłyszeli. Wydaje się mało prawdopodobna. Ja bym chyba najpierw napisał o kupnie domu, a dopiero potem powoli straszył.
Mimo tego klikam i życzę powodzenia ;)
Straszne i ładnie napisane, przeczytałem z przyjemnością i zainteresowaniem. Opisy przemawiają do wyobraźni, bohaterowie nie cierpią na nijakość, fabuła wydaje mi się wiarygodna. Groza szybko dała się wyczuć a zakończenie mnie autentycznie zaskoczyło, choć było zwiastowane od początku. Szczególnie trafił do mnie pomysł z portretami – bardzo creepy.
Samo zawiązanie akcji jest nieco wtórne – młode małżeństwo w kłopotach finansowych kupuje podejrzany stary dom. Ale Bruno Siak pisał, że to nie ma aż takiego znaczenia w tym konkursie, to chyba wie, co mówi.
Językowo jest dobrze a wręcz bardzo dobrze, niemniej poniżej kilka uwag (głównie drobnych powtórzeń), które mi się udało wynotować:
Marmurowe blaty w kuchni, ogromny, dębowy stół z pasmami szkła przypominającymi płynącą rzekę. W łazience czarne, eleganckie kafelki, nowoczesna armatura. W salonie czekał na nas ogromny kominek
Powtórzonko "ogromny".
– Przygotowałem umowy – Zdzisław ostrożnie położył dokumenty przed nami na stole.
Kropeczki zabrakło.
Mój mąż miał rację, to najbardziej rzeczowy, pragmatyczny i logiczny człowiek na świecie.
Ale moja bujna wyobraźnia nigdy nie zaznawała odpoczynku. Nawet gdy zasypiałam, mój mózg tworzył projekcje dziewczyny uciekającej przed wściekłymi sąsiadami, którzy deskami zabijają wejście na strych.
"Mój" x3.
Coś mignęło mi w kącie oka, w głębi pomieszczenia. Serce skoczyło mi do gardła.
Mi-mi.
mikro wioseczka
"Mikrowioseczka" raczej. Tak jak "mikroprzedsiębiorstwo"?
– Przeprowadzimy się do bloku. – Powiedziałam zdecydowanym tonem.
– Mam też umówioną rozmowę kwalifikacyjną w jednym korpo. – Dodałam.
– Jesteś naprawdę wspaniała… – Zawahał się.
Wszędzie raczej zapis gębowy (bez kropki) powinien być.
– Przepraszam – odwzajemnił uśmiech. – Girl power!
A tu bym właśnie kropkę dał, bo uśmiech nie jest akcją wypowiedzi, ale mogę nie mieć racji.
Pozdrawiam, klikam oczywiście i życzę powodzenia w konkursie
Jest groza, obrazki i obrazy przemawiają do wyobraźni.
Jakoś ucieszyło mnie, że koniec końców to kobieta okazuje się twardsza i silniejsza. No, tak po prostu bywa. :-)
Trochę dziwnie wygląda horror z happy endem, ale nie zamierzam narzekać.
Zostało trochę literówek.
Babska logika rządzi!
Witaj. :)
Ze spraw technicznych mam wątpliwości co do (zawsze – tylko do przemyślenia):
W salonie czekał na nas ogromny kominek, nad nim wisiał nie małych rozmiarów telewizor, a kanapy z beżowym obiciem zachęcały do odpoczynku. – razem?
Od tamtej pory sąsiadka narzekała na problemy ze snem, zażywała też dużo leków, który mąciły jej w głowie. – literówka?
Niestety (przecinek?) mimo spędzenia całej nocy na przeczesywaniu okolicy i nawet lasu, udało się znaleźć tylko spinkę należącą do Zosi.
Jednak szybciej niż mieszkańcy odzyskała rezon i pobiegła schować się na górę, na strych. Żądni zemsty sąsiedzi natychmiast pobiegli za nią. – powtórzenie?
Dlatego (przecinek?) że sam podejmujesz decyzję o naszej przyszłości?
– Co ty, kurwa, pieprzysz! – czy to nie zdanie pytające?
Wiedziałam jednak, że dopóki nie zrobię z tym porządku, nie da mi to spokoju. Serce waliło mi mocno, gdy szłam do jadalni, a gdy przekroczyłam jej próg, niemal przestało bić. – powtórzenie?
– Piotrek? – zawołałam, ale znów odpowiedziała mi cisza. Łzy napłynęły mi od oczu, starałam się je powstrzymać. – i tu?
W jadalni było już normalnie okno. – literówka?
Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem jej w takim stanie, a widziałem ją w naprawdę różnych, podbramkowych sytuacjach. Widziałem, jak wyniszczające potrafią być ataki paniki, jak czasami ciężko jej się oddycha, jak płacze, chociaż nic się nie stało. – powtórzenia?
– Jeszcze nic tak naprawdę nie wiadomo. Na pewno dowie się pani więcej z gazet. – jak rozumiem, on do teściowej tak się zwracał?
A (przecinek?) żeby Żaneta nie hałasowała podczas wizyty interesariuszy, władowaliśmy w nią tonę leków uspokajających.
Warto wspomnieć o wulgaryzmach.
Świetny tekst, świetny horror, brawa! :) Dużo zaskoczeń i nieprzewidywalnych zwrotów akcji. :)
Pozdrawiam serdecznie, klik, powodzenia w konkursie. :)
Pecunia non olet
Ilu gości, już zaparzam herbatę :)
Marszawa,
Dzień dobry!
Przyciągnął mnie tu przewrotny tytuł :)
To dobrze, bo trochę się nad nim zastanawiałam :P
Masz bardzo przyjemny styl pisania! Stopniowo podkręcana atmosfera grozy sprawiła, że w pewnym momencie sama zaczęłam się zastanawiać, czy w domu naprawdę grasują duchy, czy to tylko omamy Anny.
Bardzo się cieszę :)
Szczęśliwe zakończenie mnie zaskoczyło. Liczyłam na więcej grozy i że zamkniesz Piotra w tej piwnicy :D
Po pierwsze: to by było zbyt przewidywalne, po drugie: historia sama mi skręciła w pozytywne zakończenie i cieszę się z tego, bo zazwyczaj moje opowiadania kończą się smutno i tragicznie.
Pozdrawiam również!
Sajmon15,
witaj!
Udało ci się wyczarować naprawdę przerażające obrazy. Jest tu właściwie wszystko to co lubię: uwięziony w domu duch, straszące dzieci, kult szatana. Twoje opisy są sugestywne, fajnie budujesz grozę.
Dziękuję :)
Jedyne co mi zgrzytnęło to scena, w której bohaterowie podpisują umowę mimo tego, co zobaczyli i co usłyszeli. Wydaje się mało prawdopodobna. Ja bym chyba najpierw napisał o kupnie domu, a dopiero potem powoli straszył.
Tak mi się naturalnie historia potoczyła i zgadzam się, że nie idzie ona klasycznym, horrorowym rytmem. Ale dzięki temu trochę przyspieszyłam akcję, gdybym przedstawiła sytuacje na odwrót, mogłabym się nie zmieścić w limicie znaków.
Mimo tego klikam i życzę powodzenia ;)
O, to dziękuję :)
GalicyjskiZakapior,
dybry!
Straszne i ładnie napisane, przeczytałem z przyjemnością i zainteresowaniem. Opisy przemawiają do wyobraźni, bohaterowie nie cierpią na nijakość, fabuła wydaje mi się wiarygodna. Groza szybko dała się wyczuć a zakończenie mnie autentycznie zaskoczyło, choć było zwiastowane od początku. Szczególnie trafił do mnie pomysł z portretami – bardzo creepy.
Bardzo się cieszę :)
Samo zawiązanie akcji jest nieco wtórne – młode małżeństwo w kłopotach finansowych kupuje podejrzany stary dom.
Hmm, wydaje mi się, że dziedziczenie upiornego domu jest bardziej clichee :)
Dziękuję za wskazanie niedociągnięć, dziękuję za komentarz i klika, pozdrawiam serdecznie!
Finkla,
czeeeść!
Jest groza, obrazki i obrazy przemawiają do wyobraźni.
To dobrze :)
Jakoś ucieszyło mnie, że koniec końców to kobieta okazuje się twardsza i silniejsza. No, tak po prostu bywa. :-)
Nie od dziś wiadomo, że psychicznie kobiety są wytrzymalsze :) Ale też trzeba zwrócić uwagę na to, że Piotr jednak doświadczył drastyczniejszych widoków. I chwalmy go za to, że nie wstydził się pójść na terapię :)
Trochę dziwnie wygląda horror z happy endem, ale nie zamierzam narzekać.
Ale to chyba nie zaprzecza konwencji horroru? Zresztą, moje poprzednie opowiadanie na konkurs grozy “Strażnik” w pewnym sensie również zakończyło się happy endem.
Zostało trochę literówek.
Hm? Gdzie?
(dobry duszek) bruce,
helooooł!
Dlatego (przecinek?) że sam podejmujesz decyzję o naszej przyszłości?
Tutaj dlatego że jest wyrażeniem spójnikowym, więc przecinek po dlatego nie występuje.
Tak samo jest z tym bardziej że, chyba że…
– Co ty, kurwa, pieprzysz! – czy to nie zdanie pytające?
Nie, to było pytanie retoryczne, i raczej Piotr to wykrzyczał, niż zapytał.
– Jeszcze nic tak naprawdę nie wiadomo. Na pewno dowie się pani więcej z gazet. – jak rozumiem, on do teściowej tak się zwracał?
Tak, bo jak wielokrotnie podkreślałam, nie mieli zbyt dobrych wzajemnych relacji.
Warto wspomnieć o wulgaryzmach.
Hmm, a właściwie dlaczego? Przecież wszyscy tu jesteśmy dorośli, a nawet jak ktoś nie ma osiemnastu lat, to już dawno wyniósł wulgaryzmy ze szkoły lub internetu.
Poprawki uwzględnione, dziękuję za wyłapanie błędów!
Świetny tekst, świetny horror, brawa! :) Dużo zaskoczeń i nieprzewidywalnych zwrotów akcji. :)
Bardzo Ci dziękuję!
Pozdrawiam serdecznie, klik, powodzenia w konkursie. :)
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Ilu gości, już zaparzam herbatę :)
To ja poproszę owocową, jeśli można. :-)
I chwalmy go za to, że nie wstydził się pójść na terapię :)
Chwała Piotrowi!
Horror z happy endem. Nie skarżę się, wyszło dość oryginalnie.
Hm? Gdzie?
Oj, sorki. Nie chciało mi się wypisywać i nic nie pamiętam. A, czekaj, tu się coś posypało:
Ogromny, kryształowy żyrandol wisiał nad stojącym na stole wieloramiennym świeczniku.
Babska logika rządzi!
Dzień dobry, HollyHell91,
Bardzo fajne opowiadanie – gratuluję!
Jest w nim groza, są momenty zaskoczenia, a do tego działa na wyobraźnię.
Podobało mi się
Pozdrawiam serdecznie,
rr
Wszystko jasne, i ja bardzo dziękuję. :)
Co do wulgaryzmów, w sumie racja, że wszyscy jesteśmy dorośli, ale po coś jednak ten tag jest (tak wielu tu nie ma, choć by się przydały, a ten jednak zamieszczono); poza tym, ja za wulgaryzmami nie przepadam, nie używam, nie stosuję, więdnie mi przysłowiowo ucho, kiedy ich doświadczam w autobusie; w moim domu się takich nie używało, zarówno tym rodzinnym z dzieciństwa, jaki i tym, który stworzyłam z Mężem i Dziećmi, nie używamy ich nadal i – kiedy widzę, że zostały oznaczone przy opowiadaniu – po prostu z góry nastawiam się, że tam są i czuję, że traktuje się czytelnika w porzo. :) Rozumiem, że czasem opko bez nich po prostu nie może wybrzmieć odpowiednio, bo za dużo by straciło, zamiast zyskać, ok, ale proszę wtedy o ich zaznaczenie. :) To oczywiście zawsze tyko sugestia, każdy Autor postępuje, jak uważa. :) A ja także wtedy odbieram to tak, jak uważam. :)
Czyli – krótko odpowiadając na zadane pytanie – ot, po prostu warto oznaczyć choćby z szacunku dla takich zmierzłych raszpl, jak ja, póki jeszcze tu bywają. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Finklo,
Oj, sorki. Nie chciało mi się wypisywać i nic nie pamiętam. A, czekaj, tu się coś posypało:
Ogromny, kryształowy żyrandol wisiał nad stojącym na stole wieloramiennym świeczniku.
Nadal nie widzę tu literówek :O
Robercie Raks,
Bardzo się cieszę, że Ci się podobało opowiadanie, pozdrówka!
bruce,
Hahaha, jakich raszpl, proszę sobie nie umniejszać :P
Dziękuję za wyjaśnienie! Widzisz, mnie przekleństwa jakoś nigdy nie przeszkadzały, no chyba że już ktoś ich używa jako przecinka, ale tak ogólnie to nie, przeciwnie, czasami nawet mnie bawią, jeśli są użyte trafnie. No ale może to kwestia tego, że jestem dobrym przykładem powiedzonka, że dziewczyna ze wsi wyjdzie, ale wieś z dziewczyny już niekoniecznie :P
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że kogoś przekleństwa mogą tak mierzić i że niektórzy wolą się przygotować psychicznie na taką ewentualność – toteż przychylę się do Twojej prośby i będę ostrzegać w przedmowach, że kilka wulgaryzmów może wystąpić.
Ściskam!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Nadal nie widzę tu literówek :O
No dobra, nie literówka, tylko nieodpowiedni przypadek. Coś tam jeszcze chyba mi mignęło, ale więcej grzechów nie pamiętam.
Babska logika rządzi!
Cześć, HollyHell91
Dużo dialogów, które momentami wydawały mi się rozciągać w nieskończoność. I np. określenie: chaos burzy, oblepiła mgła, zwróciły moją uwagę. Określenie: powiedział mój mąż, w dialogach, jest w domyśle, czytelnik wie, że chodzi o Piotra, dlatego wydaje mi się zbyteczne. Sporo jest opisów Anny i Piotra, czynności, jakie wykonują, co dla mnie było nudzące.
Natomiast zwrot akcji i skierowanie odpowiedzialności za dokonanie zbrodni na starców, uważam za dobry pomysł.
I tak: kiedy Piotr się zastanawia, czy istnieją firmy sprzątające (nieczystości), jak również miejsca, gdzie rozkładały się jakiekolwiek organizmy, nie tylko zwierzęce, to tak, istnieją.
Czy zostałem przestraszony opowiadaniem? Niestety nie. Pomimo tego, że objętościowo jest sporo, bo prawie 50 tys.znaków. Nie czułem klimatu grozy. Możliwe, że to kwestia narracji. Gdyby użyć trzecioosobowej, i nie stosować ekspozycji już na początku, która tłumaczy historię szalonej Żanety i dzieci, stopniowo wprowadzać w tajemnicę, budować napięcie i rozwiązać dobrym twistem, to tak.
A może wyrosłem z krwawych scen, może się starzeję. Pewnie jedno i drugie.
Pozdrawiam
Finklo,
tak czy siak, dziękuję, może jeszcze coś wyłapię :)
Witaj, Hesket,
Dużo dialogów, które momentami wydawały mi się rozciągać w nieskończoność.
Hm, zawsze myślałam, że to opisy spowalniają akcję, a nie dialogi :) Ale może tak się dzieje, gdy jest ich za dużo?
Określenie: powiedział mój mąż, w dialogach, jest w domyśle, czytelnik wie, że chodzi o Piotra, dlatego wydaje mi się zbyteczne.
Przyjrzę się temu.
Sporo jest opisów Anny i Piotra, czynności, jakie wykonują, co dla mnie było nudzące.
A jakie opowiadanie byłoby nudne, gdyby nic nie robili! ;)
Natomiast zwrot akcji i skierowanie odpowiedzialności za dokonanie zbrodni na starców, uważam za dobry pomysł.
No to chociaż tyle :)
I tak: kiedy Piotr się zastanawia, czy istnieją firmy sprzątające (nieczystości), jak również miejsca, gdzie rozkładały się jakiekolwiek organizmy, nie tylko zwierzęce, to tak, istnieją.
Dobrze wiedzieć! Jednak podejrzewam, że niewiele osób o tym wie, w tym Piotr.
Czy zostałem przestraszony opowiadaniem? Niestety nie. Pomimo tego, że objętościowo jest sporo, bo prawie 50 tys.znaków. Nie czułem klimatu grozy.
Tak też bywa, mnie też nie przestraszyło każde opowiadanie na konkurs. Każdy ma swój stopień wrażliwości, czułe punkty.
Możliwe, że to kwestia narracji. Gdyby użyć trzecioosobowej, i nie stosować ekspozycji już na początku, która tłumaczy historię szalonej Żanety i dzieci, stopniowo wprowadzać w tajemnicę, budować napięcie i rozwiązać dobrym twistem, to tak.
To jest interesujące, bo mnie się wydaje z kolei, że narracja pierwszoosobowa pozwala czytelnikowi tudzież słuchaczowi łatwiej się utożsamić z bohaterami. Myślałam nawet o pisaniu w czasie teraźniejszym, a nie przeszłym, by dosłownie wejść w skórę bohaterów. Coraz częściej podążam tym tropem i bardzo mi się on podoba, więc myślę, że coraz rzadziej będzie można u mnie znaleźć opowiadania pisane w trzeciej osobie.
Jeśli chodzi o ekspozycję, to już jesteś drugą osobą, która mi to wytknęła, aczkolwiek mnie się podoba taka niekonwencjonalna kolejność. Czy się słuchaczom spodoba (o ile tekst zostanie wybrany)? Tego się dowiemy za jakiś czas. Możliwe, że wielu będzie to uwierać, ale ja też muszę wiele rzeczy badać, sprawdzać, eksperymentować, inaczej nie będę się rozwijać.
Tak czy siak, bardzo Ci dziękuję za poświęcony czas na przeczytanie tekstu, który średnio Ci się podobał, bo domyślam się, że to męczy, szanuję, że dotarłeś do końca i pozdrawiam Cię serdecznie :)
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Dla mnie narracja pierwszoosobowa wydaje się być trudniejsza… na chwilę obecną. Nie wiem, jak będzie za jakiś czas. Pozdrawiam ;-)
Hej, pierwszy raz chyba trafiam na coś od Ciebie, ale też nie jestem tu długo. Super opowiadanie, jest spora dawka grozy. Raczej jestem fanem gorzkich zakończeń, ale to nic – tekst naprawdę udany.
Pozdrawiam!
You cannot petition the Lord with prayer!
Hesket,
Dla mnie narracja pierwszoosobowa wydaje się być trudniejsza… na chwilę obecną.
No tak, zależy od człeka.
Pozdrawiam ;-)
Pozdrawiam również!
MichaelBullfinch,
Hej, pierwszy raz chyba trafiam na coś od Ciebie, ale też nie jestem tu długo.
Witam, jestem Holly, miło mi :)
Super opowiadanie, jest spora dawka grozy. Raczej jestem fanem gorzkich zakończeń, ale to nic – tekst naprawdę udany.
To cieszę się, że mimo pozytywnego zakończenia Ci się podobało.
Pozdrawiam serdecznie!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Zacznę nietypowo: czego pragną kobiety? Dostawać kwiatki? Podobno wystarczy jeden, bukiet nie ma sensu. Żeby chodzić z nimi na komedie romantyczne do kina, albo zabierać do teatru? Często to element wymiany za inny sposób spędzania czasu, wybrany przez partnera.
Pragną, żeby partner wreszcie się wybrał na terapię!
Czytałem wcześniejsze komentarze. Mój będzie… trochę inny. Rozcinać brzuchy, urywać lub odrąbywać kończyny potrafi prawie każdy z piszących. Po lekturze tekstów konkursowych nasyciłem się na razie śmiercią w różnych wersjach.
Polubiłem pozytywne zakończenie, nie tylko ze względu na terapię. Nie wszystkie horrory mówią o tym, co dzieje się “po”, i mało mówi tak wdzięcznie. A ja zwykle jestem ciekawy, jak wydarzenia wpłynęły na bohaterów (jeśli ci jeszcze żyją). To było takie niewysilone, prawdopodobne, i jeszcze miało w sobie sporo ciepła.
Druga scena, która mi się podobała, to rozmowa Piotra i Anny w samochodzie po zakupie mieszkania. Jest dobrze napisana, sugestywna, dialog pokazuje emocje, a przede wszystkim interakcję między nimi. Rozmowa wydaje mi się naturalna, mogłem nie tylko w nią uwierzyć, ale również się wczuć.
Wszystkie sceny interakcji tej dwójki są moim zdaniem dobrze napisane, pełno jest ciekawych szczegółów. Obraz pary oświetlonej reflektorami samochodu jest naprawdę uroczy i zapada na długo w pamięć.
I na koniec nietypowy komplement: umiesz przeklinać. Przekleństwa pojawiają się tam, gdzie są silne emocje, i gdzie wyczerpały się “normalne” słowa.
Zwykle piszę najpierw o tym, co mnie denerwuje, a potem o tym, co jest dobre, ponieważ często zapamiętujemy “mocniej” ostatnie wypowiedzi. Tym razem odważę się na odwrót:
– bardziej przemówiła do mnie scena (emocjonalnie), w której bohaterka stoi przed wejściem na strych, niż same drastyczne opisy. Po prostu się ich nie bałem i tyle. Były przerażające elementy, ale całość podana jakoś tak… sucho, emocje sugerowane czytelnikowi, ale mało wybrzmiewające.
– logika: dlaczego nie otworzyli tego strychu? No dobra, wiem dlaczego, taka konwencja: wiemy, że bohater ma gdzieś nie wejść, ale i tak to zrobi, bo to horror, a nie przygodówka. Tutaj logicznie byłoby, gdyby otworzyli strych, ale tego nie zrobili, mimo zapowiedzi Piotra..
– sugerowanie czytelnikowi, że starsze małżeństwo jest zbyt “żywe”, bez przekonującego pokazania tego. Cały czas widziałem ich jako podstarzałych, i zapewnienia, że są młodsi, wcale nie pomagały. Można to było zrobić w ich kwestiach dialogowych, w opisach tego, co robią i jak robią.
Podsumowanie części “artystycznej” – obyczajowo klasa A, świetnie się czytało, horror raczej klasy B.
Pozwolę sobie zrobić łapankę w oddzielnym wpisie. Ostatnio forum działa himerycznie, a nie chciałbym pisać uwag jeszcze raz :D
Jedyne budynki to domy innych mieszkańców, których liczba nie przekraczała setki. Prawdziwy koniec świata.
Dla mnie jeden dom w zasięgu wzroku to już przeludnienie XD Tutaj się uśmiechnąłem, jak różny bywa odbiór warunków zewnętrznych.
Ogólnie, to pierwsze zdanie nie jest super zgrabne. Powtórzenie budynki-domy, sucha informacja o liczbie mieszkańców. Daj mi ją polubić: czy są to malutkie domki, rozsiane wśród wzgórz, albo ukryte między drzewami wzdłuż wijącego się potoku?
Na pierwszym planie był mur pruski, który tak silnie kojarzy się ze średniowieczem (oboje interesujemy się mediewistyką), obleczony soczyście zielonym bluszczem. Potem uwagę przykuwał rozmiar domu – mały, ale w uroczy sposób, z dwoma piętrami. Znalazło się też miejsce na poddasze z oknem zabitym deskami.
Jakoś nie wzbudziło to u mnie entuzjazmu. Wcześniej zapowiedziałaś, że będzie pięknie. Nastawiłem się więc duchowo na odbiór tego piękna, a tutaj najpierw info że coś się silnie kojarzy (bezosobowe), a na końcu poddasze zabite dechami.
Napisz, że zachwycali się średniowieczem, że podobały się im szorstkie cegły, albo słoje na drewnie, opisz to, albo niech któreś z nich wodzi po nich z fascynacją palcami. Okno może być zabite, ale może wokół niego pięknie oplata się bluszcz, lub nawet pnąca róża?
Za to ogród ładnie opisałaś!
– Zapraszamy do jadalni, tam omówimy szczegóły. – Zdzisław odezwał się po raz pierwszy. Jego żywiołowy głos
Żywiołowa to ta kwestia dialogowa nie jest. Może rozerwij ją na części, zdynamizuj, jakieś wykrzykniki.
Ogromny, kryształowy żyrandol wisiał nad stojącym na stole wieloramiennym świeczniku
Odmiana.
Stwierdziłam, że jest dziwnie ciemno (,) mimo pory popołudniowej
Interpunkcja
wielkie portrety przerażająco bladych dzieci, malowane na czarnym tle
ako modele dziwnie pozowały: nie bokiem z lekko przekręconą głową do obiektywu
To w końcu zdjęcia czy malowane portrety? Obiektyw sugeruje zdjęcia. Malarz/portrecista sugeruje obraz.
Zdzisław ostrożnie położył dokumenty przed nami na stole.
Dlaczego ostrożnie? On ma być dynamiczny! Nie wiem, czy nie zamienić szyku na końcu zdania (na stole przed nami), może ładniej zabrzmi.
Jak to młoda dziewczyna, miała dużo energii w ogóle
Mam zawsze wątpliwości, czy w opowieściach postaci dbać o poprawność językową. Zakładając, że tak, to “w ogóle” nie jest potrzebne. Może być to maniera językowa postaci. Ty jesteś autorką, decyduj!
Chciała się z nimi bawić, z introwertyczki zmieniała się w ekstrawertyczkę, ciągle z nimi o czymś rozmawiała. Bawiła się w chowanego, z dziewczynkami szyła ubrania dla lalek, a z chłopcami grywała w piłkę.
Pierwszy człon tego fragmentu (chciała się z nimi bawić) nie jest konieczny, ponieważ zabawa pojawia się w kolejnym zdaniu. Przez to masz powtórzenie.
Rodzice swoich pociech zaczęli proponować jej opiekę nad nimi, gdy
cibyli zajęci pracą albo chcieli po prostu odpocząć
Moim zdaniem w tym wypadku przed “albo” będzie przecinek – cytuję regułę: Przed wyrazem „albo” stawiamy przecinek, kiedy spójnik ten wraz z innymi wyrazami tworzy połączenia o charakterze dopowiedzenia
Bardzo się załamała. Przestała opiekować się dziećmi, nawet gachów już nie zapraszała. Sąsiedzi bardzo jej współczuli, przychodzili do niej, chcieli rozmawiać
Powtórzenia.
Gdy pierwszy szok ją opuścił,
A był jakiś drugi i trzeci szok? Szok w tym przypadku to jeden szok, i nie trzeba go numerować (moim zdaniem)
mimo spędzenia całej nocy na przeczesywaniu okolicy i nawet lasu
Czy las tak bardzo różnił się od okolicy, albo czy było mało prawdopodobne, że dzieci tam się bawiły, że jest tak wyróżniony w zdaniu?
Zastali Żanetę pochyloną nad stołem, na którym stał świecznik, obok był wbity w drewno nóż. Obok noża leżały zwłoki dziecka,
Są powtórzenia (obok). Da się ich uniknąć:
Zastali Żanetę pochyloną nad stołem, na którym stał świecznik, a w drewno był wbity nóż. Obok noża leżały zwłoki dziecka,
Albo podpisujecie umowę dzisiaj(,) albo nigdy.
W takiej konstrukcji zdania przed drugim albo jest przecinek.
Przez kilka sekund ciszę zagłuszało jedynie szuranie długopisu
Zagłuszyć ciszę jest potoczne. Przez niektórych zwrot jest traktowany jako chwast językowy. Może być oczywiście metaforą, ale bez uciekania się do metafory nie mieści się w słownikowej definicji.
Przez kilka sekund ciszę zakłócało jedynie szuranie długopisu