- Opowiadanie: chalbarczyk - Barnaba i ja

Barnaba i ja

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Barnaba i ja

– Obżarłeś się dziś, jak nie wiem co. Spójrz na siebie! Wyglądasz jak piłka. – Popatrzyłem na niego z dezaprobatą.

Barnaba zrobił obrażoną minę.

– Patrzcie go, stary skąpiec! – parsknął.

Schował się z powrotem do piórnika i zasunął do połowy błyskawiczny zamek. Wystawał mu tylko czubek zmierzwionych włosów.

Tak, miałem swojego skrzata, który mieszkał u mnie w kieszeni, a gdy byłem w szkole, mościł się w piórniku, podkładając sobie pod głowę gumkę do ścierania. W ten sposób przesypiał siedem godzin lekcyjnych. Na początku byłem zaintrygowany i nawet cieszyłem się, że będę w posiadaniu własnego stworka, bo miałem nadzieję, że wykaże się przynajmniej niewielkimi magicznymi mocami. Nic z tych rzeczy. Barnaba – bo tak mu na imię – okazał się leniuchem pozbawionym nawet jednej specjalnej umiejętności, był totalnym głupkiem, jeśli chodzi o matmę i chemię, i nie mogłem na niego liczyć na żadnym sprawdzianie.

Spojrzałem z zazdrością na śpiącego skrzata. Ten to ma dobrze.

Ostatnio nie wiem, co mam myśleć o sobie i o swoim życiu. Rodzice chcieliby, żebym był kujonem i żebym miał świetlaną przyszłość, najlepiej w jakimś korpo i zarabiał porządny grosz, jak mówią, aby na starość nie zostać łachmaniarzem lub żebrakiem. Do tej pory się nie buntowałem, a nawet się z nimi zgadzałem. Wynikało to po części z mojego niezdecydowania, a po części z lenistwa. Po prostu myślenie o tym pozostawiałem moim starym. Ostatnio naszły mnie jednak wątpliwości.

Taki Barnaba, na przykład. Żył w dobrobycie, miał zapewnione żarcie i święty spokój, a głowę bym dał, że nie chodził do żadnej szkoły, nie wspominając o jakimkolwiek wysiłku!

Westchnąłem głęboko. Zapowiadał się ciężki dzień. Żadnego zastępstwa ani zwolnienia z ostatniej lekcji.

Jednak na długiej przerwie typ z ławki, to znaczy Szymon, wywołał mnie z sali i zaciągnął pod schody. Ostatnio był blady i mało przytomny. Myślałem, że ma jakąś sprawę, a on do mnie, że jestem jego kumplem i muszę wziąć odpowiedzialność.

– Ja? Odpowiedzialność? Coś ci się chyba pomyliło.

Chciałem się odwrócić i uciec, ale przytrzymał mnie mocno za ramię.

– Jędrzej (tak mam na imię), wszystko wiem – wysyczał mi do ucha – trzymasz… trzymasz…

Zaczął się jąkać i trząść.

– Wyduś to z siebie wreszcie – mruknąłem bez zainteresowania.

– Hodujesz potwora!

Naoglądał się biedak horrorów. Skrzywiłem się znudzony.

– Chłopie, masz gorączkę. Idź się lecz. – Przyłożyłem mu rękę do czoła.

– Widziałem! U ciebie w piórniku…

A, chodzi mu o tego łakomczucha! Ale nazwać Barnabę potworem – to przesada.

– Łypie na mnie tymi przebiegłymi oczkami i pokazuje język! Ale to jeszcze nic!

Przyjrzałem się Szymonowi uważnie. Z oczu wyzierał mu autentyczny strach, musiał się nie myć i nie czesać od kilku dni. Brudnymi paznokciami drapał się nerwowo po szyi. Wszędzie miał ponalepiane plastry z krokodylem.

Poklepałem kumpla uspokajająco po plecach.

– Chyba nie jest tak źle. To prawda, Barnaba może czasami być wkurzający, ale to niegroźny skrzat.

– Niegroźny?! Wczoraj wyjął zza pasa toporek i zaczął nim dźgać gdzie popadnie! Porąbał mi długopis, potem uczepił się rękawa i pociął sweter. Próbowałem się bronić, ale ten pokaleczył mnie wszędzie!

Nie chciało mi się w to wierzyć. Mój Barnaba? Ten skończony safanduła? Przecież żaden z niego demon walki! Dla niego jest najważniejsze, aby dać mu święty spokój, posadzić przed telewizorem i dostarczyć dużą ilość pokruszonych czipsów.

Wzruszyłem ramionami i zostawiłem kumpla samemu sobie. Jednak niepokój, który we mnie zasiał, zaczął powoli kiełkować. Przypatrywałem się Barnabie spod oka. Wprawdzie na jego twarzy malowała się niewinność, ale mogły to być przecież pozory. Wziąłem do ręki mały skrzaci toporek i przejechałem palcem po ostrzu.

Auć! Ostre, cholera.

Barnaba tymczasem rozpłaszczył nos na szybie. Przyglądał się w napięciu czemuś na zewnątrz, a potem fuknął i podrapał się po głowie.

– Akurat dzisiaj… diabli nadali…

Nagle niewielki kamień wpadł przez okno do klasy, rozbijając szkło na tysiąc kawałków. Nie minęła chwila, jak posypał się grad kamieni i metalowych kul.

– Co jest?!

Wtem jedna z kul rozprysła się niczym granat i klasę wypełnił gryzący dym.

Barnaba – nagle zwinny jak wiewiórka! – wspiął się na moje ramię i zacisnął mi na nosie klips do papieru. Sobie też zacisnął i pokazywał na migi, że mamy zwiewać. Wsadziłem Barnabę do kieszeni i rzuciłem się do ucieczki. Wypadliśmy na korytarz, a za nami kłębiły się białe opary.

 

***

Po długim biegu po szkolnych korytarzach trafiliśmy pod salę chemiczną. Dymu już nie było widać, a drzwi były uchylone. Zajrzałem ostrożnie i wybałuszyłem oczy ze zdumienia. Wewnątrz powiązane jak barany chlipały dziewczyny. Makijaż im się rozmazał i wyglądały naprawdę żałośnie. Czarne smugi na policzkach, spuchnięte, czerwone oczy, włosy zlepione jakąś mazią… wzdrygnąłem się.

Nagle na stojący pośrodku taboret wskoczył mały ludzik, jak dwie krople wody podobny do mojego Barnaby! Za chwilę pojawiła się też gruba skrzatka, trzymająca błyszczący toporek i co jakiś czas plująca na podłogę ohydną flegmą.

Skrzaty?! A skąd one się wzięły?! Popatrzyłem na Barnabę w osłupieniu. Barnaba stoicko wzruszył ramionami.

– O eraz? – mruknąłem bełkotliwie, bo cały czas miałem na nosie klipsa.

Barnaba zrobił kwaśną minę.

– Nie fiem.

– To tfoi bhacia?

– Tak jagby.

– Szkoda dziefcyn. Atujemy?

– Moszemy ratować.

Schowaliśmy się w kiblu i zdjęliśmy klipsy.

Nagle mnie olśniło. Przypomniałem sobie Szymona i ślady walki na jego ciele.

– Czy ty jesteś szpiegiem?!

Barnaba się nie tłumaczył, tylko spojrzał na mnie z politowaniem. I do tej pory nie wiem, czy był niewinny i nie jego sprawką był nalot skrzatów, czy jednak został wysłany przez skrzacie jednostki jako przednia straż i piąta kolumna.

– Jak myślisz, co one tu robią?

Barnaba wzruszył ramionami.

– Nic. Inwazję robią.

– Inwazję?! Jak o b c y?

Moje zaciekawienie ustępowało strachowi. Zimny pot zaczął spływać mi po plecach. Gdy skrzaty rozpoczną brutalną kolonizację, któż je powstrzyma?

– Trzymaj się mnie – rzekł Barnaba i ruszył na swoich krótkich nóżkach przed siebie.

Chwyciłem go jednak i włożyłem do kieszeni na piersi. Zmierzaliśmy na pomoc uwięzionym koleżankom.

Do akcji ratunkowej jednak nie doszło. W całej szkole zaskrzeczał radiowęzeł, przez który ktoś piskliwie wołał:

– Wszyscy bez wyjątku raz, dwa, mają się stawić w auli szkolnej! Odbędzie się hołd. Oświadcza się, że Ziemia została podbita! Hmm… co to ja jeszcze… Wobec opierających się zastosujemy środki przymusu!

Drzwi wszystkich klas otwarły się i w stronę auli zaczęły zmierzać kolumny jeńców.

Pomyślałem, że skrzaty nas nie doceniają i lekceważą! Jak to? Przecież tak łatwo nie oddamy Ziemi… to znaczy szkoły!

 

Wśród jazgotu maszyn oblężniczych i dźwięku werbli szedł pochód skrzatów. Muszę powiedzieć, że rynsztunku im nie brakowało. Nie jestem dobry z historii (zresztą ze ścisłych przedmiotów też nie), więc nie do końca wiedziałem, co one tu przyciągnęły. Na przodzie jechała wysoka wieża na czterech kołach, a na jej najwyższej platformie stał skrzat, który wrzeszczał do tuby, trochę jednak niegramatycznie.

– Przybyliśmy dla was z pomocą! Wasz świat, straciwszy balans, zachwiał się w posadach! Nadmierne skupianie się nad ideą szczęśliwej ludzkości doprowadziło waszą cywilizację do zapętlenia… co to ja chciałem jeszcze powiedzieć… Teraz my, SKRZATY, będziemy wprowadzać rajską przyszłość, nowy, lepszy ład, powszechną szczęśliwość i przydatek socjalny! Nasza galaktyka zmierza szybko na wielkiego Atraktora, którym jest wyczekiwany przez wszystkich punkt omega. – W tym miejscu toporkiem zakreślił w powietrzu znak, mający przypominać omegę.

Podniosły się głosy protestu. Sorka od filozofii spróbowała wyrazić oburzenie.

– Nie możemy się na to zgodzić! Dzieje cywilizacji ziemskiej przekonują, że szczytne idee oświeceniowe i naturalistyczny zastrzyk w program edukacji, jak też hasła powrotu do natury kończą się krwawą rewolucją i ofiary…

Nie mogła jednak dokończyć, ponieważ właśnie w tej chwili do auli wjechały katapulty. Ustawiły się naprzeciw uczniów i na rozkaz głównodowodzącego artylerzysty zaczęły rzucać piłkami, które skrzaty na pewno wzięły z sali gimnastycznej. Pierwszy dostał Jakub z drugiej „a”. Nie uchylił się i piłka trafiła go prosto w twarz. Trafiony jęknął i osunął się na podłogę, z nosa leciała mu krew. Rozpoczął się regularny ostrzał. Co chwila ktoś krzyczał z bólu, dziewczyny beczały, a dyrektor wydawał przerażone okrzyki „och!” i „ach!”.

W ten sposób wszyscy po niedługim czasie klęczeli, zasłaniając rękoma głowy. Ja także, nie czekając aż dosięgnie mnie piłka, przylgnąłem czołem do ziemi w głębokim pokłonie.

– No i pięknie – rzekł generał – hołd przeprowadzony.

Teraz na mównicę wyszedł skrzat w okrągłych okularach i przylizaną grzywką.

– Wiedza, którą zdobywacie w ziemskich placówkach jest fałszywa i szkodliwa! – zagrzmiał do mikrofonu. – I dlatego zostanie zastąpiona przez umiejętności i proste sprawności. Odrzucenie theorii jest poparte długim doświadczeniem cywilizacji SKRZATÓW.

Wśród uczniów podniósł się szum, ale zaraz katapulty posłały kilka piłek i tłum został bez wysiłku spacyfikowany, a okularnik mówił dalej.

– Cóż może być bardziej śmiesznego od upierania się przy jakimś zdaniu? Wszak każdemu twierdzeniu można przypisać przeciwne, a każdej teorii – odwrotną! – Tu zaśmiał się piskliwie. Poczułem się nieswojo. Jakże to tak​? Wszystko, czego do tej pory w pocie czoła nauczyłem się w szkolnej ławce, miałoby być próżne i niepotrzebne?

 

Skrzaty-wyzyskiwacze od razu zajęły się prewencją. Szkolne automaty z napojami zostały zapieczętowane na cztery spusty, pod strażą skrzaty umieściły wszystkie chemiczne odczynniki, środki czystości i rozpuszczalniki, a wolframowe żarówki zostały komisyjnie rozbite. Chyba wyobrażały sobie, że uczniowie, skoro tyle czasu poświęcili na naukę, to bez trudu skonstruują bombę i tyle będzie z inwazji. Poruszały się sprawnie na szczudłach i machinach wojennych, i mimo że były niewielkie wzrostem, to przewyższały nas liczbą i zawziętością. Najpierw ustawiły pierwszaków pod oknami i zagoniły do mycia szyb i framug. Chłopaków ze starszych klas groźbami zmusiły do spawania maszyn i dział, a dziewczyny miały zmywać podłogi i szorować kible. Chyba to były te umiejętności, o których mówił przylizany. Pokręciłem głową w zamyśleniu. Przecież bezczelnie zrobili z nas batalion zwykłych niewolników! Zerwałem się i podbiegłem do Jakuba, potrząsając nim energicznie.

– Hej! Nie wolno nam się poddać! Musimy przeciwstawić się tyranii!

Jakub spojrzał na mnie mętnym wzrokiem tak, jakbym był przezroczysty. Na gębie malowała mu się tępota. Rozejrzałem się. Wszyscy koledzy i koleżanki, a nawet profesorowie mieli ten sam głupawy wyraz twarzy. Widocznie nawdychali się dymu i stracili krytyczne myślenie. Niedobrze.

– Czy nie ma tu nikogo, któremu by nie zabrano wolnej woli?! – zajęczałem, ale zewsząd odpowiedział mi jedynie odgłos raźnego szorowania.

Widząc sromotną klęskę grona pedagogicznego oraz uczniów, zacząłem się trwożnie zastanawiać, czy Barnaba przypadkiem nie przejdzie na stronę pobratymców. Ale nie, wyraźnie zażenowany zachowaniem rodaków schował się w kieszeni razem z głową. No tak. Inwazja doszczętnie zburzyła mu sielankowe życie, jakie u mnie miał.

 

Sto słońc, sto słońc

obiega promieniste oblicze

Atraktora Władcy

Gniew w jego źrenicy

W jego nozdrzach oddech życia

Służyć mu z wdziękiem

Służyć mu z ochotą

Przybyliśmy

 

Z każdej sali, z szatni, z gabinetu dyrektora, a nawet ze stołówki rozlegał się hymn, który wszyscy unisono śpiewali, nawet ci, którzy nie mieli za grosz słuchu. Prócz mnie i Barnaby.

Inwazja zataczała coraz szersze kręgi. Skrzaty pozrzucały z półek segregatory i książki i same jęły się tam sadowić i mościć. Przyciągnęły skądś łóżka, a właściwie skrzacie łóżeczka, podłączyły prąd, lampki nocne i zainstalowały małe komputerki. Małe drukareczki bez przerwy wypluwały wstęgi papieru, zapewne ze względu na rozbuchaną biurokrację, którą charakteryzowała się ich cywilizacja.

Korytarzem szedł Szymon. Nie sprawiał dobrego wrażenia. Wzrok miał rozbiegany, oko podbite, a koszulę wymiętą. Spróbowałem z nim pogadać.

– Hej, Szymon, co się dzieje?

– A, to ty, Jędrzej.

– Co tu robisz?

– Ścigam.

– Ścigasz?

– Ścigam.

– … ale co ścigasz?

– Uciekinierów.

Ruszył przed siebie ze zwiniętym sznurem na ramieniu i piłką pod pachą.

Widocznie byli tacy, którzy nie stracili doszczętnie woli i próbowali zwiać, a może tylko odezwał się w nich wrodzony wstręt do pracy.

– Miejsce dla wielkiego imperatora! Miejsce dla wielkiego imperatora!

Jakub z kumplem ciągnęli jeżdżącą kilkupiętrową platformę, na której, wypięty, z piersią pełną orderów, stał ich naczelny wódz.

Skrzaty lubowały się w barokowym przepychu. Najwyższe rangą narzuciły na ramiona aksamitne, podbite mysim futerkiem pelerynki, a do ręki wzięły buławy, potrząsając nimi od czasu do czasu. Zza pasów błyskały złote toporki. Skrzatki zaś obwiesiły się biżuterią, a w rude, skołtunione włosy wpięły perły i chyba diamenty.

Gwardia natomiast niosła wyszywane złotą nicią sztandary, na których widniały smoki, bazyliszki i gryfy. Pomyślałem ze złością, że prócz tego, że są tyranami, to jeszcze mają manię wielkości.

Smoki! Smoki jako czarodziejskie zwierzęta na pewno nie wspierały tych do szpiku kości złych skrzatów! Co za uzurpacja!

– Barnaba – odezwałem się ostro – musimy jakoś to powstrzymać!

– Za dużo ich jest. A jeszcze przylecą posiłki.

– Może poszedłbyś z nimi porozmawiać? No wiesz, to twoja rodzina – spytałem z nadzieją.

– Jędrzej, lubię cię, ale czasem naiwniak z ciebie.

Naiwniak? Gdzież on się takiego słownictwa nauczył?

– No idź, poproś, by dali spokój – jęczałem.

– Nie myśl, że zrezygnują z podboju. To zakute pały!

– To co zrobimy?

– Albo ja wiem? Zaszyjmy się gdzieś, poczekajmy, aż same się znudzą.

Przyznam, trochę mnie to ubodło. Mimo wszystko miałem nadzieję, że Barnaba wykaże chociaż krztynę inicjatywy. Westchnąłem. Wszystko na mojej głowie.

 

***

Z przerażeniem zauważyłem, że Szymon leży na podłodze i się nie rusza, a po nim skaczą skrzaty w wojennym tańcu. W powietrzu czuć było swąd spalenizny. Mając wciąż Barnabę w kieszeni, podbiegłem do kumpla i próbowałem strącić z niego najeźdźców za pomocą tenisówka. Pospadały i poturlały się pod okno. Właśnie wtedy ich główna Armia ruszyła spod tablicy naprzód. Jakież było moje zdziwienie, gdy się okazało, że skrzaty materializują w powietrzu kule błękitnego ognia, po czym chwyciwszy je w dłonie, rzucają nimi we wrogów. To znaczy, w nas.

– Magia!? Mówiłeś, że nie umiesz żadnej magii!

Ale Barnaba nie słuchał. Wlazł mi na głowę i trzymając się jedną ręką moich włosów, drugą toczył kule takiegoż błękitnego ognia i rzucał nimi w skrzaty. Zderzywszy się, kule rozpryskiwały się białym żarem, który opadał girlandami syczących iskier. Widząc to, skrzaty rozpoczęły manewr okrążania. Rozciągały prawą i lewą flankę, a po chwili ogniste kule leciały już ze wszystkich stron.

– Odwrót! – krzyknąłem.

Niestety skrzaty przejęły kontrolę nad wyjściem i byliśmy odcięci. Co teraz?!

Chwyciłem drewniany wskaźnik do map i wdrapałem się na drabinę, która stała pośrodku. Odbijałem kule ognia, celnie i z determinacją. Przypominało to trochę grę w palanta. No, no. Widać, to prawda co piszą, że trudności życiowe ujawniają w człowieku skryte talenty. Barnaba wciąż siedział mi na głowie i prowadził kontratak. Skrzaty z jakimś trudnym do pojęcia entuzjazmem podwoiły swoje wysiłki w wysyłaniu śmiercionośnej broni. Kule leciały szybciej i było ich bez liku. Po chwili wskaźnik zaczął się tlić.

– Barnaba! Nie utrzymamy się!

Spojrzałem na Szymona. Wciąż był nieprzytomny. Na policzki wpełzały mu już błękitne plamy.

– Oj, niedobrze – rzekł flegmatycznie Barnaba – s i n i e j e.

Zagłuszając sumienie pomachałem Szymonowi na pożegnanie i – podjąwszy jak dotychczas najodważniejszą decyzję w moim życiu – wyskoczyłem oknem.

 

***

– Słuchaj, musi być coś, czego się boicie.

– Boimy się braku należnej rewerencji dla stanowisk i tytułów.

Nie wiedziałem, jak to rozumieć. Chrząknąłem.

– Słuchaj, mówię o czymś praktycznym. O czymś, z czego można zrobić broń!

– Aaa…

– Więc?

– No, boimy się cukru.

– Nie pleć! – Zdenerwowałem się.

– Serio. Nie słyszałeś, jak to mówią, że cukier – biała śmierć?

Rzeczywiście.

– To jak? Wystarczy was nakarmić cukrem?

– Nie karmić. Posypać. – Barnaba się wzdrygnął.

– Jak babkę wielkanocną?!

– Od razu babkę – żachnął się.

Zażądał, aby go włożyć do kieszeni i zanieść do automatu z napojami.

Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w kłódki, zwisające z ciężkiego łańcucha.

– Chcesz czegoś się napić? – spytałem.

– Nie gadaj głupot, tylko weź się do otwierania.

– Ja? Przecież nie jestem jakimś kasiarzem.

Ale posłusznie zabrałem się do otwierania wytrychami, których zestaw przytomnie pożyczyłem z sali zetpete. Po chwili dysponowaliśmy dużą ilością butelek lemoniady, kolorowych napojów i oranżad. Wszystko miało więcej cukru niż wody.

Przygotowaliśmy rynsztunek. Do spryskiwaczy wlałem słodzone napoje, ubrałem Barnabę w płaszcz, a raczej płaszczyk przeciwdeszczowy zrobiony z kawałka folii oraz kalosze. Sam nałożyłem gogle, wcisnąłem spreje za pas i ruszyliśmy do ostatecznego starcia.

Skrzaty spryskane lemoniadą dostawały wysypki i stawały się płaczliwe. W panice porzucały punkty dowodzenia, machiny wojskowe i intratne stanowiska. Niektóre próbowały dokonać brawurowej grabieży w gabinecie dyrektora, gdzie stał sejf, ale wciąż drapały się po głowach, po nogach i rękach – i nic z tego nie wyszło. Zapanował totalny chaos. Na koniec spryskaliśmy również Szymona i powoli odzyskał kolory na policzkach.

 

 

Skrzaty jak nagle pojawiły się, tak nagle odleciały w chmurze białego dymu. Barnaba w tym czasie wlazł po czubek głowy do kieszeni i wyszedł z niej dopiero wtedy, gdy go zapewniłem, że żaden ze skrzatów nie został. Nie pytałem, dokąd się udały. Może z kolejną inwazją na inną planetę, a może rozczarowane niepowodzeniem do siebie, aby podsumować nieudany podbój? Nie wiem, ale zgaduję, że do nas już nie wrócą.

Rozejrzałem się dokoła. Uczniowie z gronem pedagogicznym zebrani na boisku wyciągali ręce w kierunku, w którym zniknęły małe stateczki niedawnych ciemiężycieli.

– Wróćcie! Ach! Nie zostawiajcie nas! Co teraz się z nami stanie? Kto nam powie, co mamy robić?

Nie mogłem tego słuchać. Co za żenada! Naprawdę w naszych czasach nietrudno o szaleństwo.

Barnaba wskoczył mi na rękę i po ramieniu pomaszerował ku głowie. Znienacka chwycił mnie za ucho i boleśnie uszczypnął.

– Ej! Co robisz!? – zawyłem.

Pokazywał na tłum uczniów i rozpylacz.

– Aby oprzytomnieli, musisz rozpylić sprej zapomnienia.

Zakipiałem z oburzenia. Jak to?! Tyle razy w naprawdę ciężkich dla mnie chwilach błagałem go chociaż o odrobinę magii! A ten tylko bezdusznie przyglądał się mojej klęsce pod tablicą!

– Sam sobie rozpylaj! – Obraziłem się.

– Głupek z ciebie! – mruknął pod nosem, ale poszedł spryskiwać.

Krople czarodziejskiej wody osiadały wszystkim na włosach i powoli z ich twarzy znikał durnowaty wyraz.

 

***

Po dzwonku klasa opustoszała, a ja wyjąłem Barnabę z piórnika i posadziłem na książce. Do nakrętki ostrożnie nalałem mu trochę owocowego soku bez cukru i sztucznych barwników.

– Dzięki, że uratowałeś Szymona – sam siorbałem lemoniadę słomką z butelki – w sumie, to równy z ciebie gość.

Barnaba wzruszył niby obojętnie ramionami, ale widziałem, że napuszył się z zadowolenia.

– Ale zły jestem na ciebie, że nie dałeś mi nigdy skorzystać z twoich czarodziejskich mocy – powiedziałem z pretensją.

– Nie mam żadnych mocy, to tylko kilka bezsensownych wynalazków – popatrzył na mnie z rozbawieniem – jak byś bardziej uważał na chemii, to też byś mógł coś wynaleźć.

Wakacje zbliżały się wielkimi krokami. Nawet z nauczycieli uleciał już zupełnie szkolny duch obowiązku, bo prowadzili lekcje ospale, często spoglądając za okno, gdzie lato panoszyło się wśród liści i gorącego słońca. Wydawało się, że wszyscy po niedawnych wydarzeniach wrócili już do stanu normalnego, nie pamiętając nic o inwazji, jeńcach, trujących pociskach i poddańczych hymnach. Chociaż czasami dało się słyszeć na korytarzu, jak ktoś nuci pod nosem Pieśń stu słońc, nie mogąc zrozumieć, dlaczego przyszła mu nagle ochota na śpiewanie. Szymon zaś nabrał trwałego wstrętu do lemoniady.

Znów zastanawiam się nad życiem.

Czy wiedza jest cenniejsza od odwagi i bohaterstwa? Czy szlachetność charakteru bierze się z ilości przeczytanych książek? Nie wiem, ale od czasu najazdu skrzatów doceniam to, czego uczymy się w szkole. Świat bez lekcji, dzwonków i zadań domowych byłby straszny. Dziś wieczorem, z solidnym zapasem czipsów, obejrzymy z Barnabą film w telewizji. Wybieramy tylko lekkie komedie, bo nie możemy już patrzeć na te o gwiezdnych wojnach, inwazjach kosmitów i tego typu sprawach.

 

Koniec

Komentarze

Hej, 

przeniosłaś mnie tym opowiadaniem do czasów szkolnych. Zrobiło się wesoło, ale i jakoś tak melancholijnie :) 

Przyznam, że po niewinnym początku, nie spodziewałam takiego rozwoju akcji! Twoje opowiadanie jest bardzo uniwersalne. Wystarczy zamienić skrzaty na jakieś państwo totalitarne i luźne fantastyczne opowiadanie o szkole, staje się tekstem o prawdziwym konflikcie zbrojnym.  Pod przykrywką absurdalnej inwazji skrzatów przemyciłaś sporo filozoficznych rozważań. Bardzo mi się to podobało! 

 

Sorka od filozofii spróbowała wyrazić oburzenie. 

Tutaj zjadło Ci „P”. :)

Inna drobnostka, która mnie zastanawia to dialog z klipsami na nosie (nie jestem w tym temacie żadnym znawcą, to raczej odczucia szarej czytelniczki). Wydaje mi się, że brzmi bardziej jakby mieli coś w buzi, niż zatkane nosy. Spółgłoski „r” i „c” możemy spokojnie wymówić z klamerką na nosie, choć faktycznie brzmią one na nieco… spłaszczone. Hm, trudno to zapisać i niestety nie mam tutaj żadnej podpowiedzi. Pozostawiam to więc tylko do przemyślenia. :) 

 

Podsumowując, bardzo udane opowiadanie, w którym humor przeplata się z głębszym przesłaniem. Gdybym mogła, kliknęłabym do biblioteki, ale nie mam jeszcze tych tajemnych mocy :D 

Serdecznie pozdrawiam! 

Sympatyczne opowiadanie o niegrzecznych skrzatach. Fajnie mi się czytało, wartka akcja, coś cały czas się dzieje. I pomyśleć, że takie małe stworzonka mogą tak zaatakować szkołę. 

Bardzo podoba mi się refleksja na temat tego, czego również poza nauką uczymy się w szkole.

 

Pozdrawiam serdecznie i klikamsmiley

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Marszawa!

 

Tutaj zjadło Ci „P”.

za moich czasów (lata osiemdziesiąte) skrótem dla profesorki było “sorka” :)

 

Rzeczywiście, zapis dialogu z klipsami na nosie jest trochę uznaniowy :)

 

Miło mi, że Ci się spodobała szkolna historyjka z inwazją w tle. Pozdrawiam!

Cześć Gochaw!

Cieszę się, że i życiowe refleksje znalazły swoje miejsce.

Dzięki za klika!

Cześć, chalbarczyk

Ależ mnie ubawiło to opowiadanie :-) Już dawno nie czytałem tutaj czegoś tak zabawnego. Barnaba skojarzył mi się trochę z fornitem, chociaż u Kinga w Balladzie o celnym strzałem, stworzenie to miało inny wymiar. Szczególnie motyw z dokarmianiem Barnaby i pojeniem z nakrętki. W scenach walki ze skrzatami, widziałem trochę Gremliny, a woda zapomnienia przypomniała mi o Man in Black. Pomijając wszelkie moje skojarzenia, opowiadanie Twoje uważam za bardzo dobre. Widać lekkość z jaką piszesz, co wskazuje na dobry warsztat, i przede wszystkim masz to coś, co potrafi rozbawić. Nie wiem, czy to dlatego że chodziło o skrzaty, ale chyba nie :-) Ukłon ode mnie. 

Udaję się do klikarni. 

Ps. W Lublinie macie jeszcze ten bazarek, gdzie chudy mężczyzna sprzedaje herbatki z całego świata, wołając, jakie są smaczne i zdrowe? 

Pozdrawiam ;-)

Cześć Hesket!

Przyznam, że ilość skojarzeń, które wymieniłeś, mnie zaskoczyła :) Miło mi, że uznałeś opowiadanie za zabawne. I lekkie.

W Lublinie bazarek nazywamy targiem :) Mało co się tu zmienia. Pozdrawiam Łańcut i dzięki za klika!

 

Leciutkie, zabawne, w sumie zaraz czerwiec i dzieciaki mają wakacje. Fajnie pokazuje, żeby cieszyć się młodymi latami, na pracę będzie czas. Uśmiałem się.

Pozdrawiam!

You cannot petition the Lord with prayer!

Cześć Michaelu!

Cieszę się, że totalitaryzm nie zabił zabawy! Dzięki za komentarz!

 

Hm.

 

No niestety do mnie osobiście nie trafiło. Fabuła wydaje mi się zbyt naiwna. Inwazja kosmitów zaczyna się od szkoły, a potem jeszcze wszyscy o niej zapominają, odzierając przedstawione wydarzenia z konsekwencji.

 

Natomiast rozumiem, że była tu właśnie konwencja takiej lekkiej historyjki, trochę taki “Plastusiowy Pamiętnik” i oceniając opowiadanie w tym kontekście, myślę, że spokojnie zasługuje na klika, którego niniejszym czynię.

 

Pozdrawiam

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Cześć Galicyjski!

 

Fabuła wydaje mi się zbyt naiwna

Oczywiście taka miała być, niezobowiązująca historyjka przed rozdaniem świadectw :)

Pozdrawiam i dziękuję za klika!

Niespodziewana koncepcja, jak gdyby dojrzałe twórczo naśladowanie sposobu projektowania fabuły, który pasowałby do ucznia podstawówki (szkoła jako epicentrum świata i punkt wyjścia napaści Obcych, metody walki slapstickowe, ale traktowane z całą powagą). Niewątpliwie przenosi odbiorcę myślami w tamten etap kształtowania świadomości literackiej, przez co wzbudza nostalgię. Jednocześnie zauważam pewne nawiązania do stylistyki Niziurskiego, zwłaszcza tutaj:

– Oj, niedobrze – rzekł flegmatycznie Barnaba – s i n i e j e.

Odniesienia do systemów totalitarnych może nie powalają wyjątkową głębią, ale zdecydowanie przekraczają to, czego można by się spodziewać w opowiadaniach typu dziecięcego: że wspomnę choćby wykazywaną przez skrzaty pogardę dla teorii i zamiłowanie do strojów paradnych. W sumie wydaje mi się, że głos do Biblioteki będzie zupełnie uzasadniony.

Język w paru miejscach szwankuje:

wspiął się na moje ramię i zacisnął mi na nosie klipsa do papieru.

Zacisnął kogo? co? – klips.

powszechną szczęśliwość i przydatek socjalny!

Przydatki to może mieć macica (chyba że to celowe – zaznaczasz, że skrzat wypowiada się niegramatycznie, więc jego leksykon też może być niepoukładany).

Dzieje cywilizacji ziemskiej przekonują, że szczytne idee oświeceniowe i naturalistyczny zastrzyk w program edukacji, jak też hasła powrotu do natury kończą się krwawą rewolucją i ofiary…

A tej wypowiedzi to dopiero nie da się zrozumieć.

Szkolne automaty z napojami zostały zapieczętowane na cztery spusty, pod strażą umieściły wszystkie chemiczne odczynniki

Znaczy te automaty umieściły odczynniki pod strażą?

Sto Słońc, sto Słońc

“Słońce” wielką literą to jednostkowa nazwa naszej konkretnej gwiazdy.

 

A ze spraw interpunkcyjnych:

Barnaba – bo tak mu na imię – okazał się leniuchem pozbawionym nawet jednej specjalnej umiejętności, był totalnym głupkiem, jeśli chodzi o matmę i chemię, i nie mogłem na niego liczyć na żadnym sprawdzianie.

Tych niepowydzielanych wtrąceń trochę by się znalazło.

Nie jestem dobry z historii, (zresztą ze ścisłych przedmiotów też nie)

Tu na pewno nie powinno być przecinka przed nawiasem.

Nie słyszałeś, jak to mówią, że cukierbiała śmierć?

Myślnik (znak interpunkcyjny), a nie łącznik (znak ortograficzny).

 

Dziękuję za oryginalną lekturę i pozdrawiam!

Cześć Ślimak!

Ortograficzną poprzeczkę umieściłeś tak wysoko, że chyba nie sięgnę.

Myślnik (znak interpunkcyjny), a nie łącznik (znak ortograficzny).

A gdzież, na Boga, jest to na klawiaturze???

:))

Przydatek socjalny celowy, oczywiście.

Znaczy te automaty umieściły odczynniki pod strażą?

Tak czułam, że coś jest nie tak w tym zdaniu…

 

Niziurski jest moim mistrzem. Chyba zawsze w “szkolnych” opowiadaniach wracam do klimatu budowanego przez język, charakterystycznego dla Niziurskiego, np. bardzo lubię jego “Klub włóczykijów”. Uśmiecham się na myśl, że ktoś go jeszcze pamięta :)

 

Dziękuję za uwagi, poprawki już wprowadzam!

 

Bardzo fajne (tak by się powiedziało w latach sześćdziesiątych). Lubię twórczość Niziurskiego i klimat tego opowiadania mi ją przypomniał. Wartka akcja bez krwi sprawiła, że czytałem z przyjemnością, nie szukając braków. Nic mi nie zgrzytnęło, więc możliwe, że nie ma. Napisane lekko, dobre na poprawę humoru. Zasługuje, imo, na klika. :)

Cześć Koalo!

Jak miło spotkać kogoś, kto również ocenia Niziurskiego na plus! Czasami w komentarzach pod moimi “szkolnymi” opowiadaniami pojawia się zarzut, że są dla dzieci (w domyśle, a nie dla dorosłych, jak powinny). Tym bardziej się cieszę, że się spodobała taka forma.

Pozdrawiam!

A gdzież, na Boga, jest to na klawiaturze???

Większość edytorów tekstu sama wstawia, gdy napisze się zwykłą kreskę (łącznik) i oddzieli ją spacjami od sąsiadujących wyrazów. Ewentualnie dwie kreski. Na ogół wychodziło Ci to dobrze w tym tekście, na przykład:

Barnaba – bo tak mu na imię – okazał się leniuchem

Problem z omawianym zdaniem polega na tym, że z jakiegoś powodu zgubiły się te spacje między “cukier” a “biała”. Zapis bez spacji (i wtedy z łącznikiem) stosuje się wtedy, gdy kreska jest integralną częścią wyrazu, znakiem ortograficznym, a nie interpunkcyjnym: flaga biało-czerwona, pustynia Kara-Kum, antybiotyki beta-laktamowe i tak dalej.

A gdzież, na Boga, jest to na klawiaturze???

Większość edytorów tekstu sama wstawia, gdy napisze się zwykłą kreskę (łącznik) i oddzieli ją spacjami od sąsiadujących wyrazów. Ewentualnie dwie kreski.

Mi to nigdy nie chce w Wordzie działać…

 

Ale ctrl + minus numeryczny działa niezawodnie.

 

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

U mnie w Wordzie działa, gdy chce. Nie odkryłem reguły. Ctrl + minus numeryczny wypróbuję. :)

 

Ctrl + minus numeryczny – normalnie wiedza tajemna!

 

Ślimaku, dlaczego wstawiłeś przecinek w zdaniu:

 

Barnaba – bo tak mu na imię – okazał się leniuchem pozbawionym nawet jednej specjalnej umiejętności, był totalnym głupkiem, jeśli chodzi o matmę i chemię, [tutaj wstawiony przecinek] i nie mogłem na niego liczyć na żadnym sprawdzianie.

 

Wydawało mi się, że fraza “i nie mogłem liczyć” nie jest związana z poprzednim wyliczeniem i można bez przecinka.

To nie jest przecinek z powtórzonego spójnika, lecz przecinek domykający wtrącenie. Dla porównania:

Był totalnym głupkiem, jeśli chodzi o matmę i chemię, i w ogóle większość przedmiotów. Spójnik powtórzony w szeregu współrzędnym, przecinek.

Był totalnym głupkiem, jeśli chodzi o matmę i chemię, i nie mogłem na niego liczyć na żadnym sprawdzianie. Domknięcie wtrącenia, przecinek.

Był totalnym głupkiem, miał w poważaniu matmę i chemię i nie mogłem na niego liczyć na żadnym sprawdzianie. Nie ma wtrącenia ani szeregu współrzędnego, przecinek nie jest potrzebny (gdyby ktoś się strasznie uparł go wstawić, mógłby twierdzić, że wydziela dopowiedzenie końcowe, ale byłoby to raczej naciągane).

Ślimaku!

Dzięki przykładom, problem stał się dla mnie jaśniejszy! Ale jeszcze muszę się w niego wgryźć :)

Ale tak bez Lublina?!

Żartuję! Napisałaś urocze opowiadanie.

Z jednej strony słodkie, ale nie infantylne i błahe.

Inwazja skrzatów nie brzmi groźnie, ale jak widać można się zdziwić.

Troszkę mi się “Gęsia skórka” przypomniała.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Cześć Ambusz!

Ale tak bez Lublina?!

Oj, byłam w rozterce, oj byłam… :)

 

Bardzo mi miło, że uznałaś opowiadanie za urocze. Miałam nadzieję wlać trochę radości i optymizmu w nasz świat, chociażby literacki i fantastyczny.

 

Witaj. :)

Opis skrzata z piórnika przypomniał mi filmy o „Plastusiowym Pamiętniku”. :)

 

Wątpliwości co do spraw technicznych – zawsze tylko do przemyślenia:

Dymu już nie było widać, a drzwi były uchylone. – powtórzenie?

W ten sposób wszyscy po niedługim czasie klęczeli, zasłaniając rękoma głowę. – głowy?

Niektóre próbowały dokonać brawurowej grabieży w gabinecie dyrektora, gdzie stał sejf, ale wciąż drapały się po głowie, po nogach i rękach – i nic z tego nie wyszło. – tu podobnie?

Teraz na mównicę wyszedł skrzat w okrągłych okularach i (brak „z”?) przylizaną grzywką.

– Wiedza, którą zdobywacie w ziemskich placówkach (przecinek?) jest fałszywa i szkodliwa!

Poruszały się sprawnie na szczudłach i machinach wojennych, (ten przecinek przesunąć po „i”?) i mimo że były niewielkie wzrostem, to przewyższały nas liczbą i zawziętością.

Albo ja wiem? – tu tylko dopytam: a bo?

Mając wciąż Barnabę w kieszeni, podbiegłem do kumpla i próbowałem strącić z niego najeźdźców za pomocą tenisówka. – tenisówki?

Mówiłeś, że nie umiesz żadnej magii! – jakoś mi zgrzyta styl

O razu babkę – żachnął się. – od?

– Dzięki, że uratowałeś Szymona – sam siorbałem lemoniadę słomką z butelki – wielką literą i po kropce?

– Nie mam żadnych mocy, to tylko kilka bezsensownych wynalazków – popatrzył na mnie z rozbawieniem – tu podobnie?

 

 

Dość zabawna opowieść, moralizatorska i z pozytywnym przesłaniem. :)

Za pomysł oraz tytułowego bohatera – klik. :)

Pozdrawiam serdecznie. ;) 

Pecunia non olet

Cześć Bruce!

 

– Nie mam żadnych mocy, to tylko kilka bezsensownych wynalazków – popatrzył na mnie z rozbawieniem – jak byś bardziej uważał na chemii, to też byś mógł coś wynaleźć.

 

wielką literą i po kropce?

To inny zapis dialogów, niepopularny na portalu, gdzie didaskalia są wtrąceniem bez kropek.

 

Albo ja wiem?

Wydaje mi się, że to klasyczna forma. Spotykałam ją w książkach z PRLu.

 

Głowy popoprawiam :)

Dzięki za uwagi. Pozdrawiam!!!

Nareszcie tu dotarłam, dziękuję także, pozdrawiam, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Plastuś dla trochę większych dzieci? OK, czytało się przyjemnie.

Jak długo trwała inwazja? Bo trochę mi brakowało rodziców. Bo gdyby madki się dowiedziały, że ktoś w ich maleństwa rzuca piłkami, to wcierałyby napastnikom cukier w rany. A przy rozpowszechnieniu komórek prędzej czy później któraś by zadzwoniła, żeby spytać, czy pociecha zjadła jabłuszko, jak poszła kartkówka i co było na obiad… Chyba że to jedna z tych szkół, gdzie dzieciakom się zabiera telefony.

Babska logika rządzi!

Cześć Finklo!

 

A przy rozpowszechnieniu komórek prędzej czy później któraś by zadzwoniła

Aj, nie. To są czasy przedkomórkowe.

W świecie komórkowym, myślę, trudno przedstawić jakikolwiek konflikt, bo protagonista zawsze może sobie wyguglać rozwiązanie i tyle z fabuły…

Ile trwała inwazja? Myślę, że do ósmej lekcyjnej.

Dzięki, że wpadłaś!

Aaaa, przedkomórkowe… A wtedy już były w szkołach automaty z napojami?

Babska logika rządzi!

Cześć, Chalbarczyk.

Bohater ma swojego Plastusia w piórniku. :-) Rzeczony Barnaba jest forpocztą lub uciekinierem ze swojego skrzaciego świata, podejrzewałaby, że to drugie.

Afera w podstawówce mi się spodobała, chociaż nie bardzo pojęłam jej sens i cel inwazji skrzatów. Nie wiem ile bohater ma lat, lecz te dziewczyny z makijażem to chyba ostatnie klasy podstawówki.

Fajnie budujesz akcję, bohaterów, lecz dla mnie przygód i emocji jest za mało, bardziej omawiasz niż pozwalasz nam zanurzyć się w doświadczeniach.

 

pzd srd :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć Asylum!

lecz dla mnie przygód i emocji jest za mało,

Trochę tak jest. Bohater z zewnątrz obserwuje wydarzenia, ale prawdziwą relację ma tylko z Barnabą:)

Dzięki, że wpadłaś!

Trafione w dziesiątkę. najlepszym lekiem na stres jest zabawne opko z lekką fantastyką w tle.

Cześć Nova!

Miło mi, że uważasz opowiadanie za zabawne :)

Dzięki za przeczytanie. Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka