- Opowiadanie: krar85 - Modlitwa Klary [18+]

Modlitwa Klary [18+]

Sielsko, anielsko i nieco spiskowo. Zapraszam was do skrytego gdzieś wśród podlaskich lasów klasztoru. Tekst raczej dla dorosłych, bo seks, przemoc i wulgaryzmy pojawiają się od czasu do czasu.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

GalicyjskiZakapior

Oceny

Modlitwa Klary [18+]

Ojciec Wojciech ostrożnie przeniósł ciężar ciała na prawą nogę. Musiał to zrobić bardzo powoli, by skrzypnięcie podłogi przypadkiem nie zdradziło jego obecności. Tuż przy drzwiach pochylił się i zbliżył twarz do zamka. Przez dziurkę od klucza nie widział zbyt wiele, za to całkiem sporo słyszał.

– Proszę, niech ksiądz z nią porozmawia!

Wysoki, kobiecy głos należał bez wątpienia do którejś z animatorek.

– Trzeba coś zrobić, bo inaczej ta dziewczyna rozwali nam rekolekcje – ciągnęła kobieta w nieco teatralny sposób. – Nie dość, że flirtuje, to jeszcze ciągle gada o tych swoich przeżyciach. Wczoraj po kolacji, wyobraża ksiądz sobie, bezceremonialnie zdjęła opatrunek i pokazała wszystkim, Boże drogi…

– Pani Marto. – Jedno słowo przeora wystarczyło, by kobieta umilkła. – Nie bierzmy imienia Pana na daremno, to po pierwsze.

– Oczywiście, przepraszam.

– Rozumiem pani obawy – kontynuował przeor. – Ale o ile mnie pamięć nie myli, to rekolekcje dla singli, które mają zachęcić uczestników do zawierania znajomości.

– No tak. Ale ta Klara samą swoją obecnością wszystko psuje! Proszę przyjść dziś wieczorem, zobaczy ksiądz. Ubiera się nieskromnie, potem siada w pierwszej ławce i mężczyźni, zamiast słuchać albo się modlić, gapią się tylko na nią. Przyjmuje te swoje pozy, a potem trzyma ich na dystans, a oni rywalizują o jej względy, nie okazują zainteresowania innym dziewczynom.

Coś zgrzytnęło. Wojciech odsunął się od drzwi i cicho jak kot przemknął na drugą stronę pomieszczenia, gdzie pod misternie zdobionym oknem stał nie mniej misternie zdobiony zabytkowy pulpit, bardzo niewygodny dla kogoś jego postury.

Ledwie usiadł, drzwi otworzyły się i wyszła zza nich pani Marta. Przyprószone siwizną włosy dobrze współgrały z szarą bluzą dresową i wełnianą spódnicą w tym samym kolorze.

– …rzeczywiście brzmi poważnie. – Przeor stanął w drzwiach. – Przyjdę do was, ale nie dziś, bo akurat mamy kapitułę. To jest mój nowy sekretarz, ojciec Wojciech.

– Szczęść Boże – Marta skinęła głową na powitanie. – Gdyby tylko więcej takich mężczyzn przyjeżdżało na rekolekcje.

– Ojciec Wojciech dyskretnie odwiedzi was wieczorem i wybada tę sprawę.

– Dziękuję. – Marta przez dłuższą chwilę patrzyła na Wojciecha, nim, nieco speszona, opuściła wzrok. – A jest jeszcze taka sprawa, o którą chciałam zapytać. W internecie pisali, że ten klasztor jest… ma złą aurę. Że działy się tu straszne rzeczy, a ściany mają oczy i uszy. Pomyślałam, że może…

– Aurę? – nachmurzył się przeor. – Co to jest aura? Pani Marto, o czym też pani mówi?

– Podczas wojny działy się tu różne rzeczy – wtrącił ojciec Wojciech. – Lecz to nie dominikanie, a gestapo tu wówczas gospodarzyło. Ale to stare dzieje, o których, niestety, ludzie wciąż paplają.

– Oczywiście, przepraszam. – Marta spuściła głowę i wyszła, jeszcze kilka razy dziękując za ofiarowaną pomoc.

– Zła aura – westchnął przeor, kiedy tylko Marta zamknęła za sobą drzwi. – Widzisz, młody, czym ja się muszę zajmować?

– Do czego mam dołączyć dziś wieczorem udając sekretarza?

– Do mszy dla uczestników rekolekcji. – Przeor ciężko oparł dłonie na parapecie. – Chcę, byś przyjrzał się jednej dziewczynie.

Okno wychodziło na skąpany w południowym słońcu wewnętrzny dziedziniec, do którego dostęp mieli jedynie zakonnicy. Wyłożone białym kamieniem alejki, wytyczone w kształt krzyża dominikańskiego, kontrastowały z soczyście zieloną trawą i kolorowymi kwiatami.

– Nie lenić się, pracować! – zawołał przeor do podlewającego klomb brata Beniamina.

– Nie lenić się, prowadzić nas ku zbawieniu! – odkrzyknął tęgi, pucułowaty zakonnik. – Wiadomo coś, zdecydowali?

– Nie, konklawe wciąż trwa.

– Znaczy, lenią się. A w jakiej to sprawie niewiasta ojca nawiedziła?

– Widać nie tylko ściany mają tu oczy i uszy – westchnął pod nosem przeor i zwrócił się ponownie do Wojciecha. – Wiem, że masz rozkazy i nie narzekasz na nudę, ale pomyślałem, że jednak warto zbadać każdy trop. Ta dziewczyna, Klara, nie przyjechała z Warszawy jak reszta. Pochodzi stąd, z okolic Hajnówki, i ma ranę na dłoni.

– Stygmaty to nie nasza bajka, o ile mi wiadomo.

– Nie, to raczej nie stygmatyczka. Wczoraj po kolacji, nieco ośmielona przez pozostałych uczestników zwierzyła się, że niedawno straciła palce u lewej dłoni. Podobno ktoś je odgryzł.

 

*

 

Kaplica znajdowała się po południowej stronie zewnętrznego dziedzińca, do którego dostęp mieli zarówno zakonnicy, jak i goście przebywający w klasztorze w ramach rekolekcji.

Wojciech przyszedł do kaplicy dwadzieścia minut przed szóstą. Z zadumaną miną i dłońmi splecionymi za plecami obszedł całe pomieszczenie i kiedy upewnił się, że nikogo tam nie ma, zamknął drzwi od środka. Przeor mówił, że Klara siada z przodu. Poszedł więc do konfesjonału sprawdzić, jaki będzie miał z niego widok.

Musiał nieco przesunąć dziewiętnastowieczny zabytek, ale po kilku minutach wytężonej pracy miał już doskonały punkt obserwacyjny na pierwsze ławki. W samą porę, ledwie otworzył drzwi, usłyszał odległe kroki odbijające się echem pod arkadami. Jak tylko skrył się w konfesjonale, pierwsi wierni przybyli do kaplicy.

Dwaj eleganccy mężczyźni, na oko trzydziestoletni, rozmawiali szeptem, co i raz spoglądając za siebie. Usiedli w drugiej ławce, zbyt daleko, by Wojciech mógł usłyszeć, o czym rozmawiają. Po chwil dołączył do nich trzeci mężczyzna, mniej elegancki i nieco starszy, a następnie grupa roześmianych kobiet w różnym wieku. Wszystkie ubrane w długie spódnice lub sukienki w kolorze szarym i kroju ukrywającym kobiece wdzięki.

A potem weszła ona. Szła sama, stukając obcasami i uśmiechając się jak nastolatka idąca na dyskotekę. Kręcone, kasztanowe włosy spływały burzą aż do połowy pleców. Miała na sobie prostą, szarą sukienkę, która jednak mocno podkreślała talię i piersi.

Usiadła w pierwszej ławce, ale po przeciwnej stronie niż mężczyźni, i zaczęła się modlić. Nie minęła minuta, a starszy mężczyzna przesiadł się i zasłonił dziewczynę.

Msza rozpoczęła się z niewielkim opóźnieniem. Wojciech, na ile mógł, obserwował Klarę. Dziewczyna, podobnie jak reszta zgromadzonych, żywo uczestniczyła we mszy, może tylko trochę za często poprawiała włosy, ale poza tym nie zachowywała się w sposób wywołujący zgorszenie.

– Po prostu jesteś ładna, zadbana i nie chodzisz w worku pokutnym – wyszeptał sam do siebie, zmieniając pozycję, na ile to było możliwe. – Aż miło na ciebie popatrzeć.

Konfesjonał został zbudowany raczej po benedyktyńsku niż dominikańsku i zdecydowanie nie należał do wygodnych.

– Przekażcie sobie znak pokoju – zaintonował prowadzący mszę ojciec Barnaba.

Klara odwróciła się powoli i, jakby lekko zdziwiona, podała dłoń stojącemu za nią mężczyźnie. Tyle że nie patrzyła na niego. Spojrzenie dziewczyny błądziło nieco ponad jego lewym ramieniem, ku skrytemu w mroku konfesjonałowi. Miała piękne, błękitne oczy i lekko rozchylone usta…

Wojciech mrugnął. Klara przekazywała właśnie znak pokoju kolejnej osobie. Z tej odległości nie miał prawa dostrzec szczegółów. Poczuł, jak zaczyna się pocić. Nie mogła go zobaczyć, sprawdził to przecież. Odetchnął głęboko, pomodlił się i spróbował skupić na zadaniu, ale każde spojrzenie na dziewczynę momentalnie przyprawiało go o szybsze bicie serca.

 

*

 

Ostry dźwięk dzwonka wyrwał Wojciecha ze snu. Półprzytomny odnalazł telefon. Wyświetlał trzecią trzydzieści.

– Szczęść Boże, ojcze. Tu Karol, znaczy starszy aspirant Michnikiewicz, przepraszam za późną porę, ale prosił ojciec, by szybko dać cynk…

– Przyjechać?

– Jeśli to dla ojca takie ważne. To wygląda podobnie jak w zeszłą środę. Straż graniczna już się zbiera, a ci z komendy wojewódzkiej będą najszybciej za godzinę.

– To bardzo ważne! – Wojciech przełączył na głośnomówiący i prędko zaczął się ubierać. – Gdzie tym razem?

– Koło Wojnówka, zaraz wyślę pinezkę.

– Doskonale. Jeśli się da, nie ruszajcie niczego, będę za kwadrans.

Wojciech zapiął bluzę i zakończył połączenie. Usiadł na łóżku i wprawnymi ruchami zawiązał wojskowe buty, przy okazji chowając do prawego niewielki nóż. Gotowy do drogi, podszedł do stojącej w rogu metalowej szafki i zabrał z niej wypchaną torbę podróżną.

Już miał wyjść, ale w ostatniej chwili wrócił jeszcze po kluczyki, nim pognał na parking. Chmury szczelnie zasnuły wiosenne niebo, świat tonął w mroku. Wojciech bezszelestnie pomknął pustą drogą, mijał obejścia, w których nie paliły się światła. Zwolnił dopiero za wsią, gdzie czerwono-niebieskie błyski rozświetlały ciemność.

– Ojciec, widzę, w gorącej wodzie kąpany. – Michnikiewicz, ukryty za radiowozem, obserwował ścianę lasu przez lornetkę noktowizyjną.

– Szczęść Boże, taka dola, co tam macie?

– Pół godziny temu jakaś roztrzęsiona panna, podająca się za aktywistkę, zgłosiła, że kiedy prowadziła grupę migrantów, ktoś zaczął do nich strzelać. Dyspozytor początkowo ją olał, bo nie mógł ustalić numeru, a ona nie chciała podać danych, ale ktoś z Wojnówka zgłosił, że słyszał strzały. Z braku pilniejszych zajęć przyjechaliśmy to sprawdzić.

– Ilu tym razem?

– Przynajmniej trzech zostało na polu, jeszcze nie ostygli. Leżą stąd w stronę lasu, co kilkanaście metrów. Szli od południa, podobno piętnaście osób. Do lasu dotarły może ze trzy.

– A reszta?

– Sam chciałbym wiedzieć. Może gdzieś się tu schowali?

 

*

 

– A miałam nadzieję, że może to kolejny kawaler postanowił do nas dołączyć. – Pani Marta dziarsko klasnęła w dłonie.

– Niestety, to tylko zastępstwo. – Wojciech, uśmiechając się najpogodniej, jak umiał po nieprzespanej nocy, powiódł wzrokiem po jedzących śniadanie uczestnikach rekolekcji. – Ojciec Barnaba musiał wyjechać w pilnych sprawach rodzinnych, więc będziecie musieli się ze mną przemęczyć, aż wróci.

Każdy z trzech mężczyzn jedynie kiwnął głową na powitanie i wrócił do jedzenia, kobiety natomiast po kolei podchodziły i witały się serdecznie. Nie potrafił orzec, czy to forma grzeczności, czy raczej żartu z ich strony, bo co chwilę wymieniały porozumiewawcze spojrzenia. Wszystkie, poza Klarą, która zdawała się całkowicie pochłonięta widokiem zza okna.

– A może zje ksiądz z nami śniadanie? – Marta wskazała wolne miejsce pod oknem, na końcu stołu. – Bo ci wasi kucharze chyba słabo gotują.

– Gotują aż za dobrze. – Wojciech spróbował zrobić unik, ale Marta klepnęła go w brzuch, kiedy odstawiał krzesło.

– Sama skóra i kości – zaśmiała się animatorka.

Jeden z mężczyzn parsknął. Kobiety przestały chichotać. Marta zrobiła krok w tył, omal nie potykając się o krzesło i zaczęła pospiesznie nawijać przypominające różaniec korale na palec.

– Przepraszam, ojcze. – Animatorka spuściła wzrok i opadła na krzesło. – Przepraszam, ja tylko…

– Nic się nie stało – ziewnął Wojciech. – Ja tu zwyczajnie nowy jestem, nie zdążyłem nabrać dominikańskich kształtów. Smacznego! – Nie czekając na odpowiedź sięgnął po chleb. – Chyba jeszcze nie miałem przyjemności, Wojciech. – Wyciągnął dłoń do siedzącej naprzeciwko kobiety.

– Klara. – Dziewczyna była znudzona i nieobecna.

Potrzebowała chwili, by zauważyć dłoń i dopiero wtedy popatrzyła w jego stronę. Miała młodą, choć nieco zmęczoną twarz. Zielone iskierki w oczach oraz burza brązowych loków nadawały jej dziewczęcego wyglądu, podobnie jak lekko rozchylone usta. Z kolei dłoń kobiety wyglądała na spracowaną. Wojciech nie potrafił oszacować, ile dziewczyna może mieć lat.

– Klara – powtórzył Wojciech. – Czyżby na cześć świętej Klary z Asyżu, czy…

– Niestety, nie mam pojęcia, rodziców niezbyt interesowały takie sprawy. Przepraszam, ojcze, miałam ciężką noc. – Poprawiła włosy i sięgnęła po kubek herbaty.

Niesforny kosmyk spłynął jej na twarz.

– Do północy nie zmrużyłam oka – dodała.

– Czyżby noc trudnych decyzji?

– Raczej dzień dziwnych odczuć, a następnie festiwal niespokojnych snów. – Oparła się o ścianę i wolno upiła łyk. – Bardzo chciałam tu przyjechać, ale teraz jakoś nie potrafię się tu odnaleźć. Ksiądz też wygląda, jakby kiepsko spał. Może to kwestia tego miejsca? Czy mogłabym się wyspowiadać jakoś przed południem?

– Ależ oczywiście, właśnie po to tu jestem.

Wojciech miał wrażenie, że w oczach Klary coś błysnęło. Dziewczyna powoli odstawiła kubek.

– A czy moglibyśmy zrobić to – pochyliła się do przodu – gdzieś na zewnątrz?

Klara bez skrępowania położyła na stole obandażowaną rękę. Z nasiąkniętego opatrunku wolno sączyła się krew. Zielone oczy dziewczyny nagle zapłonęły błękitem, a lekko wysunięty koniuszek języka sunął powoli po górnej wardze…

– Słucham? – Wojciech mrugnął.

Klara leniwie piła herbatę, mrużąc zaspane, zielone oczy.

– Oczywiście. – Mężczyzna czuł, jak rumieniec rozkwita na twarzy. – Po czuwaniu jest nieco czasu na kontemplację. Możemy się umówić. W ogrodzie zakonnym, powiedzmy za kwadrans dwunasta.

– A zatem jesteśmy umówieni!

Siedząca obok Klary kobieta, pulchna blondynka po czterdziestce, zakrztusiła się.

– Trzeba było nie podsłuchiwać! – parsknęła Klara i klepnęła kobietę w plecy.

Nie na wiele się to zdało. Blondynka kaszlnęła raz i drugi, ale nie mogła nabrać powietrza. Spróbowała wstać, zapierając się o blat, jednak nogi ugięły się pod nią i runęłaby do przodu, gdyby nie Wojciech.

– Złap ją z tyłu! – wrzasnął zakonnik do starszego mężczyzny, który siedział obok blondynki. – Obejmij w pasie…

– Boże jedyny! – Przerażona Marta zaczęła się przeciskać do rzężącej kobiety. – Zastosuj chwyt Heimlicha!

Wojciech stracił równowagę i runął na stół, wciąż jednak podtrzymując blondynkę, która zwiotczała i zaczęła tracić przytomność. Kilka szklanek i cukiernica spadły na podłogę. Starszy mężczyzna, w którym Wojciech pokładał nadzieję, przez koszmarnie długą chwilę gapił się z głupim uśmieszkiem, jednocześnie blokując Marcie drogę. Po drugiej stronie wszyscy siedzieli na ławie, a stół nagle okazał się zbyt ciężki, by go przesunąć.

– Obejmij ją, Bernardzie! – rozkazała Klara.

Wojciech nie zauważył, kiedy i jak dziewczyna dosłownie uwiesiła się na starszym mężczyźnie.

– Wiem, że wolisz młodsze, ale obejmij ją, o tak. – Dłonie dziewczyny poprowadziły ręce Bernarda. – Zapleć palce. A teraz mocno, do góry! – Klara, niby tuląc się do mężczyzny, nagle dźgnęła go kciukami w boki.

Bernard szarpnął, jak koń spięty ostrogami. Wyglądał na nie mniej przerażonego niż blondynka, która zwiotczała do reszty.

– Jeszcze raz! – krzyknęli jednocześnie Wojciech i Klara.

Bernard szarpnął jeszcze dwa razy, już bez dźgania. Blondynka kaszlnęła, wypluła coś żółtego i zaczęła oddychać.

– O kurwa! – Bernard ciężko opadł na ławę i z obrzydzeniem popatrzył na plwocinę i resztki jedzenia na dłoniach. – Przepraszam, ojcze, ja…

– Lepiej późno niż wcale. – Wojciech ostrożnie puścił kobietę, która również zsunęła się na ławę. – W ramach pokuty posprzątasz tu i pozmywasz.

– Oczywiście, ojcze.

Wojciech dźwignął się od stołu. Ręce, twarz oraz bluzę miał przemoczone i umazane jedzeniem. Blondynka wciąż oddychała szybko, gapiąc się przed siebie pustym wzrokiem. Klara przytuliła ją i zaczęła coś szeptać do ucha.

– Boże jedyny! – Marta wreszcie dopchała się na miejsce. – Bernardzie, uratowałeś ją, Bogu niech będą dzięki!

– A ty mu pomożesz, w ramach pokuty za branie imienia Pana nadaremno! – Wojciech odlepił plasterek sera od ramienia. – Wybaczcie, ale muszę iść się przebrać.

 

*

 

– W habicie wygląda ojciec starzej.

Klara siedziała na murku wśród kwitnących Azalii, grzejąc twarz w południowym słońcu. Wojciech nie miał pojęcia, jak dziewczyna się tu dostała. Do ogrodu wchodziło się przez wewnętrzny dziedziniec.

– I dlatego wolę bluzę. – Zatknął kciuki za sznur obwiązany wokół pasa. – Za to ty wyglądasz zdecydowanie nieskromnie w tej sukience.

Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo.

– Niestety, też się pobrudziłam przy śniadaniu. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W tamtej szarej nie dałabym rady przejść przez mur.

Zeskoczyła na trawę i ruszyła w stronę Wojciecha. Błękitna sukienka podkreślała jej kształty, kiedy boso kroczyła pośród kwiatów.

– Taka z ciebie włamywaczka? – Wojciech próbował się skupić na ceglanej ścianie, oddzielającej ogrody od zewnętrznego dziedzińca, ale spojrzenie co chwilę odnajdowało Klarę, a serce biło coraz szybciej.

Z tej strony mur był gładki i miał przynajmniej trzy metry wysokości. Musiała się nieźle nagimnastykować.

– Raczej gapa, co zapomniała butów – zachichotała. – Jeśli mój strój ojca krępuje…

– Nie, nie. – Wojciech czuł kiełkujące w lędźwiach pożądanie. – Ale następnym razem zalecam skromność, zakonnicy to kiepski materiał na męża.

– Skoro tak ojciec mówi… Czyli możemy zaczynać?

Z bocznej alejki wyszedł brat Michał, ale widząc Klarę spuścił wzrok i pospiesznie wycofał się między różaneczniki.

– Oczywiście. O czym chciałaś porozmawiać?

– Chciałam się wyspowiadać. A że tu podobno ściany mają uszy…

– Wyspowiadać, no tak. Proponuję zwyczajną rozmowę zamiast tradycyjnej spowiedzi. – Wojciech jeszcze raz bacznie przyjrzał się dziewczynie, splótł dłonie za plecami i wolno ruszył alejką wiodącą do serca ogrodu. – Zwłaszcza, kiedy jest do tego przestrzeń. Powiedz, proszę, z czym przychodzisz?

Klara rozejrzała się kilka razy, nim zaczęła mówić.

– Nie wiem, od czego zacząć. Chodzi o mnie i o to miejsce, ono na mnie działa.

– Po to organizujemy rekolekcje, by działały na ludzi. – Kaznodziejski ton pozwolił nieco opanować podniecenie.

– Nie – zachichotała, lecz bardziej z zakłopotania niż radości. – Nie chodzi mi o rekolekcje, one akurat są super, oczywiście, jak mawia Marta. Jeden sfrustrowany rozwodnik, dwóch całkiem apetycznych, lecz zamkniętych w sobie wyznawców skrajnej prawicy i osiem kobiet po przejściach, głodnych głębszej relacji.

– Napisane jest: nie potrzebują lekarza zdrowi. – Wojciech zatrzymał się przy fontannie. – Każdy ma swoją historię, Klaro. Życie jest jak woda, płynie i szumi.

Dziewczyna usiadła na rogu fontanny. Teraz wszelkie ciekawskie uszy miały przeciw sobie nie tylko szum zieleni, ale też plusk wody.

– Od jakiegoś czasu czułam wielką potrzebę, by tu przyjechać. Teraz czuję, że coś się we mnie zmienia, albo raczej coś zmienia mnie. Bywam apatyczna, za chwilę żądlę jak osa lub ubieram się nieodpowiednio. Nie robię tego z przekory czy dla zabawy, nie chcę siać zgorszenia, ale coraz mniej nad tym panuję, to mnie pochłania, coraz bardziej i bardziej. Modlę się, codziennie jestem na mszy, ale ciągle czuję lęk, że dzieje się coś strasznego.

– Lęk od najdawniejszych czasów jest orężem złego. Czy rozmawiałaś o tym z kimś jeszcze? Z kimś zajmującym się pracą nad lękiem?

– W sensie, czy byłam u lekarza? – odparła nadzwyczaj spokojnie.

– Tak, lekarza psychiatry lub psychologa – doprecyzował.

Pytanie nie wywołało większych emocji.

– Po wypadku. – Klara zaczęła oglądać zabandażowaną dłoń. – Rozmawiałam z psychologiem policyjnym. Taką starszą, misiowatą babką, z którą można zawsze iść na piwo. Mówiła, że w ciągu najbliższych kilku miesięcy mogą wystąpić różne objawy, taka spóźniona reakcja na przebytą traumę. Przepisała mi nawet jakieś tabletki.

– Bierzesz je?

– Tajemnica lekarska. – Klara założyła nogę na nogę. – To nie to.

Wojciech spostrzegł, że niesforne ramiączko nagle zbyt luźnej sukienki zsunęło się z lewego ramienia. Dziewczyna prędko je poprawiła, uśmiechając się niewinnie. Jej język wolno sunął po górnej wardze. Wojciech mrugnął. Klara siedziała sztywno, dobrze dopasowana sukienka wymownie podkreślała jej wdzięki…

– To się zaczęło jeszcze przed wypadkiem. Klasztor wołał mnie, zapraszał. A teraz, kiedy tu przyjechałam, mam wrażenie, że słucha i obserwuje. To się nasila zwłaszcza w kaplicy i refektarzu, choć w ogrodzie też jest tego pełno. Wczoraj podczas eucharystii wciąż czułam na sobie czyjeś spojrzenie. Ciekawskie, pożądliwe, wręcz drapieżne, jakby ktoś dosłownie obcował ze mną wzrokiem.

– W kaplicy? Uważnie sprawdzę tę kaplicę. – Odwrócił się, czując kiełkujący na twarzy rumieniec. – Te słowa są niepokojące, ale nie znajduję tu żadnej twojej winy, Klaro… – urwał, czując na ramieniu dłoń.

– Czyli udzieli mi ojciec rozgrzeszenia? – szepnęła mu do ucha.

Odwrócił się jak oparzony. Dziewczyna mocno przylgnęła do niego, jej zielone oczy śmiały się, podobnie jak lekko rozchylone usta. Chciał odskoczyć, ale nogi mu się poplątały i runął jak długi na wilgotną trawę, pomiędzy sięgające kolan szpalery żywopłotu.

Klara usiadła na nim okrakiem, nie miała bielizny. Delikatnie ujęła jego dłonie i prędko położyła na własnych pośladkach.

– To jak będzie? – zapytała, zdrową dłonią siłując się z rozporkiem.

– Słucham? – Jakaś część Wojciecha chciała wstać i uciekać, jednak mężczyzna wciąż leżał, jak zahipnotyzowany wpatrując się w łono Klary.

W końcu zebrał się w sobie i rozpiął spodnie. Jęknęli oboje, kiedy go dosiadła. Burza kasztanowych loków przysłoniła świat, a jego dłonie prędko znalazły się z powrotem na pośladkach Klary. Były takie gładkie, takie jędrne… Zamknął oczy i doszedł prędko, kiedy dziewczyna po raz kolejny ścisnęła go udami. Klara jęknęła przeciągle, prostując się niespiesznie. Krople potu skrzyły się na jej czole, roześmiane oczy jaśniały błękitem.

– Przepraszam, ojcze, i dziękuję – wydyszała. – Za wysłuchanie.

Pocałowała go w usta, po raz ostatni ścisnęła udami i wstała powoli. Opuściła sukienkę, chodząc w tę i z powrotem kilka razy przeczesała włosy, aż wreszcie, lekko chwiejąc się na boki, ruszyła w głąb ogrodu.

– Zaczekaj… – szepnął Wojciech, dźwigając się na łokciach.

– Muszę już iść – westchnęła. – Ale przyjdę tu jutro w południe na kolejną spowiedź, nie spóźnij się, ojcze – zachichotała.

Odetchnął kilka razy, nim odważył się wstać. Nie dostrzegł już dziewczyny. Wciąż kręciło mu się w głowie. Przemył twarz w fontannie, zapiął spodnie i, ciężko oddychając, ruszył do wyjścia.

– Wspaniale, kurwa! – wycedził przez zęby. – Doskonale, jak Adaś w raju, zajebiście po prostu! – gderał pod nosem.

Zastanawiał się gorączkowo, co powie bratu Michałowi, kiedy ten, niby przypadkiem, napatoczy się gdzieś po drodze, ale szczęśliwym trafem dotarł do wyjścia, nie spotkawszy nikogo.

– Pewnie nasz ogrodnik już pobiegł podzielić się nowiną ze współbraćmi. Kurwa! – szarpnął za klamkę i wypadł na wewnętrzny dziedziniec.

Brat Beniamin krzątał się przy wejściu do dawnych katakumb, służących obecnie za spiżarnię, ale nie zwrócił na Wojciecha uwagi.

– Upadłem, znowu upadłem. Kurwa! – Wciąż użalał się nad sobą, coraz szybciej idąc do furty.

– Szczęść Boże! – zawołał brat pełniący dziś obowiązki furtianina.

– Szczęść Boże – rzucił Wojciech, siląc się na uśmiech.

Nie znał jasnowłosego zakonnika nawet z imienia i nie miał ochoty z nim rozmawiać. Chciał tylko iść, albo lepiej biec, gdzieś bardzo daleko.

– Nareszcie ojca znalazłem! – krzyknął furtianin tryumfalnie. – Jedna z kobiet z rekolekcji…

– Nie twoja sprawa! – warknął i kopniakiem otworzył furtę.

– Ojej! – pisnął ktoś po drugiej stronie.

– Ty? – Wojciech stanął jak wryty. – Znaczy, Klara?

Dziewczyna leżała na posadzce, widać została uderzona drzwiami. Zdrową dłoń przyciskała do nabiegającego krwią policzka. Miała na sobie prostą, szarą sukienkę, dokładnie tę samą, w której jadła śniadanie.

– Czeka tu na ojca od dobrych dwudziestu minut. – Furtianin ostrożnie wynurzył się zza furty. – Ojej, nic się pani nie stało?

– Nie, przewróciłam się tylko, niezdara ze mnie…

– Pomóż jej! – rozkazał Wojciech, ruszając biegiem. – Pomóż jej i sprowadź przeora!

Wpadł z powrotem na wewnętrzny dziedziniec, kierując się prosto do ogrodu.

– Widziałeś kobietę w niebieskiej sukience? – wrzasnął do brata Beniamina. – Była tu?

– Kobieta? – zdziwił się tęgi mężczyzna. – Tutaj?

Wojciech z bara otworzył drzwi i wpadł do ogrodu. Wiatr lekko szumiał w koronach drzewek owocowych.

– Bracie Michale? – zawołał, prędko idąc w stronę fontanny. – Jest tu kto?

Odpowiedział mu przeciągły jęk gdzieś z lewej. Wojciech wyszarpnął nóż z buta i pędem ruszył za głosem, który teraz bardziej przypominał chichot.

– Masz ochotę na dalsze figle? – zapytała głosem Klary istota, jak tylko zakonnik wpadł na otoczony żywopłotem skwerek. – Doskonale, ale jesteśmy umówieni dopiero na jutro.

Istota uśmiechnęła się paskudnie, zdecydowanie szerzej, niż potrafią ludzie, odsłaniając rzędy szpiczastych zębów, które nadawały dziewczęcej twarzy koszmarnego wygląd. Stała, lub raczej kucała na czworaka, przy czym nogi były mocno rozchylone, a kolana sine i nienaturalnie zgięte do przodu, jakby wyłamane. Miała na sobie krótką, niebieską sukienkę, ale prawie całe ubranie było umazane krwią. Tuż przed istotą leżał brat Michał. Z rozszarpanego gardła wciąż płynęła krew.

– Kim jesteś, demonie?

Istota nie odpowiedziała, zaśmiała się tylko, z wolna ruszając wzdłuż zielonej ściany.

– Kim jesteś, w imię Ojca, Syna i Ducha zaklinam…

– Demonie? Jeszcze przed chwilą inaczej do mnie mówiłeś – zachichotało stworzenie głosem Klary. – To dla nas go zabiłam, by nikt nie dowiedział się o naszej słodkiej chwili zapomnienia.

Z pełnej zębisk paszczy kapała na trawę spieniona ślina. Wojciech również ruszył, starając się zachować dystans. Dłoń z nożem trzymał przed sobą, nie spuszczając wzroku z dziewczęcej twarzy.

Istota skoczyła, szybciej niż jakikolwiek człowiek czy zwierzę. Wojciech ciął w kark i rzutem w bok o włos uniknął ataku. Przetoczył się i wstał, w ostatniej chwili łapiąc za przeguby drobnych rąk. Zęby kłapnęły mu tuż przed twarzą, stwór nawet nie zauważył wbitego w szyję noża. Wojciech padł na plecy i kopniakiem posłał istotę w stronę kamiennej ławki.

– No no, nie dość, że lubieżnik, to jeszcze przemocowiec. – Istota dźwignęła się prędko i znów zaczęła okrążać skwerek. – Ale dość tych figli!

Demon wyprostował się raptownie, stając na nogach, wyszarpnął z szyi nóż i ruszył przed siebie. Wojciech uchylił się przed pierwszym ciosem, zdołał nawet wytrącić istocie broń z ręki, ale zaraz potem dostał łokciem w twarz, a następnie kolanem w krocze. Runął do przodu, w akompaniamencie histerycznego śmiechu. Zdążył obrócić się na plecy, w samą porę, by pochwycić demona, który już próbował sięgnąć kłami gardła zakonnika.

– Ojcze, daj mi siłę! – jęknął Wojciech, kiedy paznokcie prześlizgnęły się jego twarzy.

Istota zarechotała i tym razem, zamiast próbować gryźć, niespodziewanie uderzyła głową. Wojciech poczuł, jak ciepła krew zalewa usta.

– On ma to wszystko w dupie! – zawył demon, kiedy krew opryskała dziewczęcą twarz. – Zresztą zaraz sam się o tym przekonasz! – Zębiska kłapały ledwie centymetr od twarzy zakonnika.

Huknęło, a ramię istoty eksplodowało. Wojciech wykorzystał sytuację i trzasnął demona w głowę, potem zrzucił okaleczoną istotę na bok. Kolejny strzał trafił potwora w głowę, odrywając część twarzy.

– Co tak długo? – Wojciech prędko odczołgał się od rannego demona.

– Telefon z Watykanu, wybacz. – Przeor kroczył powoli, sękatymi palcami przeładowując dubeltówkę. – Co to jest?

– Mimikujący wynaturzeniec, pomniejszy demon, ale diabelnie zdolny i przebiegły. – Wojciech skrzywił się z bólu, próbując wstać. – Nawet mnie zmylił, że niby na spowiedź przyszedł, a potem…

Demon zawył, eksponując krocze i na oślep wymachując kończynami.

– Słyszałem – westchnął przeor, zamykając broń. – Pogadamy o tym później. A co do ciebie, paskudo – zwrócił się do demona – Pokój z tobą.

A następnie wypalił w głowę istoty z obu luf. Demon znieruchomiał, a chwilę później jego ciało zaczęło się zmieniać: urosło powoli, ręce i nogi nabrały ciemnego koloru, niebieska sukienka rozwiała się, odsłaniając męski korpus w obszarpanym podkoszulku.

– Zaklęli demona w ludzkie ciało.

– Ano. A myślałeś, że co to niby było, iluzja? Szybko, trzeba go spalić. – Przeor wydobył spod habitu pięć niewielkich srebrnych krucyfiksów i trzy podał Wojciechowi.

Razem odciągnęli bezgłowe ciało śniadego mężczyzny od zwłok brata Michała, następnie nakreślili na ziemi okrąg i wbili krucyfiksy w równych odstępach na obwodzie. Ciało zaczęło dygotać, z wnętrza dało się słyszeć trzaski.

– Duchu ogniu, duchu żarze! – Przeor padł na kolana i szeroko rozłożył ręce. – Duchu światło, duchu blasku, duchu wichrze i pożarze!

– Ześlij ogień swojej łaski! – Wojciech dołączył do przeora, klękając po przeciwnej stronie.

Z truchła zaczął buchać tłusty, smolisty dym.

– Duchu ogniu, duchu żarze, duchu światło… – śpiewali dalej mężczyźni.

Z każdym słowem tańczące na zwłokach płomienie strzelały coraz wyżej.

 

*

 

– Jeszcze raz przepraszam, mieliśmy szczególną sytuację, przez co byłem wzburzony. – Wojciech masował skronie, opierając łokcie na stole. – Ale nic z tego nie usprawiedliwia mojego zachowania.

– Drobiazg, do wesela się zagoi. – Klara bawiła się pustym kubkiem. – Szczerze mówiąc, już prawie o tym zapomniałam. Przypudruję i nie będzie widać.

Wojciech po raz kolejny przyjrzał się dziewczynie. Zamiast sukienki założyła sweter i znoszone jeansy. Obrzęk policzka faktycznie był ledwie widoczny. Może rzeczywiście drzwi ją tylko drasnęły?

– A jak ojca nos? – Klara wyrwała zakonnika z rozmyślań.

– Na szczęście nie jest złamany, ale kazali to nosić do jutra. – Wojciech mimowolnie dotknął opatrunku zakrywającego sporą część twarzy.

– Dzielny z ojca człowiek. – Klara dolała sobie herbaty. – I prawdziwy bohater, samemu przeciw bandzie dzikusów.

– Taki ze mnie bohater – pochylił twarz, by ukryć kiełkującą w oczach wściekłość – że jutro pochowamy brata Michała. Miałem szczęście, że tylko mnie pobili.

Drzwi otworzyły się i do sali wszedł przeor, taszcząc pokaźną torbę. Wojciech i Klara wstali pospiesznie, na co starszy zakonnik jedynie pokręcił głową.

– Herbaty byście mi zrobili, zamiast honory oddawać. – Ciężko opadł na krzesło. – Przemaglowali mnie jak esbecja za starych dobrych czasów, w gardle zaschło.

– Straż graniczna? – zapytał Wojciech.

– Nie, prokurator, i to wojewódzki, wyobraź sobie. Straż graniczna właśnie przeczesuje las, ale jak dotąd nikogo nie znaleźli.

– Co to się z tym światem porobiło? – westchnęła Klara. – Rozumiem, że ci ludzie są zdesperowani, że chcą do lepszego świata, ale żeby klasztor napadać, sługi Boże mordować.

– Żyjemy w czasach ostatecznych. – Przeor upił łyk. – Bardzo dziękujemy, że zgodziłaś się tu wrócić, pomimo całej tej sytuacji i niefortunnego wypadku, który ci się przytrafił.

– To drobiazg, już mówiłam. – Klara roześmiała się, szybko jednak spoważniała. – Ojciec mówił, że mogę wam pomóc.

– Być może – zaczął Wojciech.

– Na pewno – dodał przeor. – Choć to bardzo delikatny temat.

– Widzisz, tam w ogrodzie zdarzyło się coś więcej, niż atak owładniętych amokiem imigrantów. Doszło do, wiem, jak to zabrzmi, ale trzeba to nazwać po imieniu: manifestacji demonicznej, która – Wojciech przełknął ślinę i ściszył głos – nie wchodząc w detale, nakierowała nas na ciebie.

Klara słuchała z pokerową twarzą, zbladła wprawdzie, ale wyglądała raczej na zaciekawioną niż przerażoną.

– Dlatego musimy cię o coś poprosić. To może być trudne, ale pozwoli ocalić wiele ludzkich istnień od potępienia. Opowiedz nam, proszę, jak straciłaś palce.

Twarz Klary zmieniła się, pojaśniała, jakby dziewczyna doświadczyła ulgi po wielodniowej udręce. Wojciech odruchowo wymacał ukryty pod bluzą pistolet i ostrożnie pokręcił lewą stopą, by się upewnić, że nóż jest na miejscu.

– Oczywiście. – Dziewczyna odchrząknęła i kiwnęła głową. – Chociaż ostrzegam, że moja opowieść również zabrzmi osobliwie. Dwa tygodnie temu miałam dziwny sen: śniłam, że leżę na ołtarzu, naga, otoczona przez postacie w kapturach. Chciałam wstać, ale ciało nie słuchało, krzyczałam więc, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Postacie rozmawiały w jakimś pięknym, obcym języku, to wszystko przypominało mszę, a kiedy nastał czas komunii, najwyższa z postaci delikatnie ujęła moją dłoń i odgryzła palec wskazujący. Wrzasnęłam, a wtedy kolejna postać zarechotała i odgryzła serdeczny, następna kciuk. Wtedy coś się stało, wciąż wrzeszczałam, ale teraz już w tym pięknym, obcym języku, którego nadal nie rozumiałam. Wśród zgromadzonych zapanowała euforia, wszyscy zaczęli mnie dotykać i wtedy się obudziłam. Byłam zmarznięta i przerażona, ale leżałam we własnym łóżku. Chciałam przewrócić się na drugi bok i zasnąć, ale wtedy zorientowałam się, że lewej dłoni czegoś brakuje.

– Zgłosiłaś to? – zapytał przeor, marszcząc brwi.

– Tak. Pojechałam na pogotowie, oni zawiadomili policję. Zbadali, czy jestem trzeźwa, przesłuchali mnie, sprawdzili telefon, wreszcie kazali czekać na kontakt i zalecili obserwację psychiatryczną.

Ktoś zapukał do drzwi.

– Nie postradałaś zmysłów. – Wojciech wstał i poszedł otworzyć. – Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi…

– Czarny dym, proszę ojców. Czarny – wymamrotał brat Beniamin, przy okazji zaglądając do sali. Jego spojrzenie na dłuższą chwilę spoczęło na Klarze.

– Gdzie? – Przeor aż poderwał się z fotela.

– W Stolicy Piotrowej. Znowu nie wybrali…

– Bracie Beniaminie! – Bas przeora odbił się echem od ceglanych ścian. – Prosiłem, żeby mnie powiadomić, kiedy konklawe wybierze Ojca Świętego. Czarny dym to nie powód, by przeszkadzać nam w naradzie. Żegnam!

– Przepraszam, ojcze. – Beniamin skłonił się, po raz ostatni popatrzył na Klarę i zniknął za drzwiami.

– Wszystko, o czym mówisz, najprawdopodobniej zdarzyło się naprawdę, niestety – kontynuował Wojciech. – Choć nie potrafimy wytłumaczyć, jak ani gdzie do tego doszło. Odprawiono nad tobą pewien rytuał, otwarto bramy, które należy zamknąć. I tu właśnie będziesz nam potrzebna, musimy znaleźć miejsce, gdzie do tego doszło.

– Rozumiem, ale ja nic nie pamiętam. Dla mnie to był tylko sen, dopóki – uniosła obandażowaną dłoń – nie zobaczyłam tego.

– Nic nie szkodzi, Klaro. – Przeor sięgnął do torby i położył na stole przyrząd przypominający duży kompas z polerowanego mosiądzu. – Policjanci nie mieli tego.

– Co to jest? – Dziewczyna chwilę przyglądała się urządzeniu, nim ostrożnie wzięła je w ręce.

Pojedyncza wskazówka najpierw zadrżała, następnie wykonała pięć szybkich obrotów. Ze środka wydobyło się kilka trzasków, w końcu urządzenie zaczęło cykać jak zegarek, a wskazówka znieruchomiała, wskazując na okno.

– W ludzkiej świadomości dominikanie są głównie zakonem kaznodziejskim. – Wojciech stanął obok dziewczyny, obserwując tarczę przyrządu. – Naszym celem jest walka z herezją, nie zawsze jedynie słowem. W kościele wciąż istnieją nurty, które w dosyć niecodzienny sposób interpretują pismo i dopuszczają się osobliwych praktyk. To kompas mistyczny, zapomniane dzieło szwajcarskich zegarmistrzów. Obróć go.

Dziewczyna pospiesznie wykonała polecenie, po każdym ruchu wskazówka prędko odnajdywała okno.

– Mamy to! – Wojciech z trudem ukrył wybuch euforii. – Zawiadomię przełożonych, że wreszcie mamy przełom, znaleźliśmy ich. Jutro, razem z grupą ekspedycyjną… – Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz, na zasnuty wilgotnym mrokiem świat.

Wtedy nagle zgasło światło. Klara pisnęła, przeor zaklął szpetnie.

Z ciemności dobył się pomruk, który przeszedł w przypominające śmiech rżenie. Wojciech dostrzegł kątem oka dwa ciemne kształty, które przemknęły przez dziedziniec. Schował się w chwili, kiedy coś ciężkiego gruchnęło o ramę, dosłownie centymetry od jego twarzy.

– Otwierać! – Głosy zdawał się dochodzić z korytarza i z dziedzińca jednocześnie.

Silne ręce załomotały o drzwi.

– Otwierać, prędko! Ona należy do nas!

Wojciech po omacku znalazł zabytkowy kredens i z trzeciej szuflady od góry wyciągnął noktowizor. Dopiero teraz mógł się zorientować w sytuacji. Klara przytomnie ukryła się pod stołem, przeor natomiast, też z noktowizorem na głowie, ładował dubeltówkę.

– Za klęcznikiem są drzwi, które prowadzą na antresolę nad refektarzem. – Przeor zamknął broń. – Stamtąd przez okno wyjdziecie na parking.

– Chyba żartujesz! A ty? – Wojciech wyszarpnął pistolet i wycelował w drzwi. – Z Bożą pomocą stawimy im czoła tutaj.

Z brzękiem tłuczonego szkła coś płonącego wpadło przez okno i roztrzaskało się o blat. Klara wyskoczyła spod stołu i przywarła plecami do półki z książkami.

– Poradzę sobie, w najgorszym razie zyskacie trochę czasu. – Przeor wyciągnął z torby granat i cisnął go w mrok na zewnątrz.

Huknęło, aż szyby trzasnęły.

– Uciekajcie, prędko!

Na dole ktoś klął, a ktoś inny wył i wrzeszczał przeraźliwie. Głos na korytarzu umilkł, ale coś ciężkiego zaczęło uderzać w drzwi, wybijając w ich środku coraz większą dziurę.

Przeor kopniakiem obrócił płonący stół w barykadę, następnie wypalił dwa razy w rosnący z każdym uderzeniem otwór.

– No, chodźcie tu! – ryknął. – Chodźcie tu, jeśli macie odwagę!

Z korytarza odpowiedziały mu jęki, rechot i przekleństwa. Przez okno wpadł kolejny ładunek zapalający.

Wojciech wystrzelał w drzwi cały magazynek, kiedy przeor przeładowywał, cisnął dwa granaty przez okno i dopiero wtedy, z torbą w jednej ręce i bronią w drugiej, pobiegł szukać drogi ucieczki.

– Tędy, proszę ojca! – Klara stała w wylocie tunelu, drżącymi rękami ściskając telefon służący za latarkę.

– Panie przodem! – ponaglił, omiatając wzrokiem przewrócony klęcznik. – Prędko!

Po raz ostatni popatrzył na broniącego reduty przeora i zniknął w mroku. Klara nadzwyczaj sprawnie maszerowała w krętym, wąskim przejściu, niestety, błyskała przy tym telefonem, aż Wojciech musiał zdjąć noktowizor. Od strony antresoli wylot został czymś zastawiony, ale nie mieli czasu na zbytnią ostrożność, więc z hukiem przewracanej szafy wpadli do środka.

Wewnątrz panował półmrok, Klara zgasiła latarkę, a Wojciech ostrożnie zlustrował pomieszczenie. Odetchnął głęboko, kiedy nabrał pewności, że są tu chwilowo sami.

– Niech ojciec popatrzy… – zaczęła Klara drżącym głosem.

Nim zdążył zobaczyć, o co chodzi, drzwi na dole otworzyły się ze zgrzytem.

– Kto tu jest? – zapytał głos brata Beniamina, a po chwili rozległo się echo ociężałego człapania. – Pokaż się, kimkolwiek jesteś albo wezwę policję!

Wojciech położył palec na ustach. Klara kiwnęła głową, że zrozumiała i najciszej, jak potrafiła, ruszyła za nim ku oknom po drugiej stronie antresoli.

– Co tu się dzieje? – Wołanie z dołu nie ustawało. – Pokażcie się!

Do człapania dołączył raptem odgłos ciężkich butów uderzających o posadzkę refektarza.

– Kim wy jesteście i dlaczego nie ma z wami brata furt… Boże! Ty wyglądasz zupełnie jak ja…

Ktoś zarechotał, coś gruchnęło, uderzenie serca później coś ciężkiego upadło z głośnym plaśnięciem. Wojciech zatrzymał się i zaczął majstrować przy oknie. Klara podeszła, by poświecić telefonem. Zwietrzały kit kruszył się pod ostrzem noża.

– Oni chyba wychodzą – szepnęła Klara.

– To dobrze.

– Niech ojciec zobaczy. – Dziewczyna sięgnęła po kompas. – Po tamtej stronie – jej głos zaczął się łamać – on pokazywał w przeciwnym kierunku.

– Zajmiemy się tym jutro, na razie muszę cię zabrać w jakieś bezpieczne miejsce, wyjście zaraz będzie gotowe… – Silny podmuch wiatru uderzył w okno. – Nie!

Wojciech próbował chwycić szybę, ale tylko pokaleczył dłonie. Szkło z trzaskiem rozbiło się o podłogę. Rechoty z dołu ucichły na moment, by po chwili eksplodować histerycznym wrzaskiem.

– Prędko! – Wojciech pierwszy wyskoczył na dach.

Okolice spowijał nieprzenikniony, przeraźliwie zimny mrok. Poharatane dłonie piekły niemiłosiernie, ciemność zdawała się tłumić wszelkie światło. Na szczęście noktowizor działał bez zarzutu.

– Co teraz? – Klara na czworaka schodziła ku krawędzi dachu.

– Pod murem, przy kosodrzewinie, białe auto… – zaciskał zęby, by nie krzyczeć z bólu.

Wojciech rzucił torbę w ciemność, następnie pierwszy opuścił się na parking. Czuł, jak krew spływa po przedramionach. Pomógł Klarze zejść i pognał do auta.

– Witaj, czcigodny ojcze! – Zza samochodu wyszła kobieta w dobrze dopasowanej, niebieskiej sukience. Jej oczy świeciły błękitem.

Wojciech stanął jak wryty. Nagle stojący w rogu placu bus zapalił światła.

– Co powiesz na spowiedź? – Kolejna kobieta wyszła zza drzewa, śmiejąc się ochryple. Również miała na sobie niebieską sukienkę.

Zrobiła ledwie trzy kroki i zatrzymała się w wyzywającej pozie, eksponując dekolt. Z jej rozchylonych ust spływała krwawa piana.

– Co to? Dlaczego one… – Biegnąca za zakonnikiem Klara opadła na kolana, z szeroko otwartymi ustami gapiąc się na swoje dwie kopie.

Dwie następne wyszły zza busa, śmiejąc się i poszczekując na przemian. Ich przedramiona pokrywały niewielkie, ale liczne nacięcia.

Bus skrócił światła i ruszył powoli. Jakby na dany znak, istoty rzuciły się w stronę Klary. Huknęło. Wystrzał roztrzaskał głowę najbliższej z istot, która bez życia padła na ziemię.

Wojciech, trzymając oburącz pistolet dużego kalibru, błyskawicznie odwrócił się i wypalił dwa razy w szybę busa. Pojazd skręcił, rozjechał drugą z istot. Na klasztornym dachu coś zawyło przeraźliwie. Zakonnik przetoczył się, o włos uniknął pazurów i strzałem niemalże przeciął kolejnego demona na dwie części. Ostatnia z istot już dopadała Klary, lecz zatrzymała się raptownie, kiedy Wojciech wycelował. Nie czekając, co zrobi demon, strzelił dwa razy. Pierwszy pocisk chybił, drugi przebił korpus stwora na wylot poniżej mostka, pozostawiając pokaźną dziurę, z której lała się krwawa piana. Wciąż drgające truchło padło twarzą na ziemię.

– One… To byłam ja! – Klara wpatrywała się w istotę, którą co i raz targały pośmiertne spazmy. – Co to… – Odskoczyła gwałtownie, kiedy ciało zaczęło się zmieniać.

– Manifestacje demoniczne. Zakryj uszy. – Wojciech wyciągnął z torby granatnik i strzelił w busa, z którego ktoś, lub coś, najwyraźniej próbowało się wydostać.

Pojazd eksplodował, siejąc dookoła płonącymi odłamkami. Blask pożaru rozświetlił okolicę. Kolejny granat spadł na dach, prosto w wielką, bezkształtną masę czerni, która przez okno wylewała się na zewnątrz.

– Co to było? – zapytała Klara, jak tylko Wojciech opuścił broń.

– Kolejna manifestacja demoniczna. Chyba. Nieważne, cokolwiek to było, już tego nie ma. Nie przyglądaj im się i nie wierz w ani jedno słowo. Demony to mistrzowie kłamstwa. Uciekajmy stąd, prędko.

Wojciech sięgnął po torbę i poczuł, że traci równowagę.

– Apteczka… – jęknął. – W aucie!

– Zamknięte!

– Kluczyki… – Zakrwawionymi dłońmi przeszukiwał kieszenie. – Nie!

Kluczyki, przypomniał sobie, zostały tam, gdzie zawsze je zostawiał. Na szafce nocnej w jego celi. Kolbą roztrzaskał szybę i zaczął mocować się z drzwiami, kiedy kątem oka zauważył ruch.

Coś przemknęło między drzewami, chichocząc paskudnie. Z lewej strony kolejna dziewczęca postać, łysa i poparzona, biegła ku nim na czworaka, ale schowała się między pojazdy, nim zdążył wystrzelić.

– Pospiesz się, ich jest więcej! – Klara wskazała na dach klasztoru, po którym, niczym wielkie pająki, przemykały czarne kształty.

Wrak busa przygasał, ale dwa sąsiednie samochody zdążyły zająć się ogniem. Wojciech posłał kolejny granat na dach, wybił resztki szyby i wsunął się do auta. Na szczęście zapasowe kluczyki były pod fotelem.

– Wsiadaj! – Otworzył drzwi i wciągnął Klarę do środka. – Zapnij pasy!

W tej samej chwili coś wskoczyło na dach samochodu. Ruszył gwałtownie i zahamował. Postać w niebieskiej sukience potoczyła się do przodu. Wdepnął gaz, kierując się w stronę bramy. W lusterku dostrzegł przynajmniej trzy sylwetki. Pierwsza biegła za autem, dwie kolejne stały nieruchomo, wpatrując się w siebie nawzajem. Jedna z nich była ubrana w jeansy i sweter.

– Nie! – wrzasnął Wojciech.

W tej samej chwili drobna dłoń z wielką siłą docisnęła jego prawą nogę, a zęby wbiły się w ramię. Auto wyrwało do przodu. Wojciech zawył z bólu i próbował uderzyć demona, ale potwór okazał się za szybki. Dwa razy przeciągnął paznokciami po twarzy zakonnika, a następnie, śmiejąc się histerycznie, szarpnął kierownicą.

– Jakie to romantyczne! – piszczał głosem Klary demon o świecących błękitem ślepiach.

Wojciech próbował kontrować, ale auto wypadło z drogi, przekoziołkowało kilka razy i wreszcie zatrzymało się na drzewie.

 

*

 

Kiedy się wreszcie ocknął, świtało. Miejsce pasażera było puste, a przednia szyba wybita. Zakleszczonych drzwi nie dało się otworzyć. Jęcząc z bólu i klnąc wyczołgał się na zewnątrz przez rozbite okno. Pogryzione ramię paliło bólem przy każdym ruchu.

Świat tonął we mgle. Ptaki w koronach drzew właśnie zaczynały koncert. Kilka metrów od auta leżało potrzaskane ciało śniadego nastolatka.

– Pokój z tobą, kimkolwiek byłeś. – Wojciech przeżegnał się i odwrócił, ledwie powstrzymując odruch wymiotny. – W niebie zapinaj pasy. – Zacisnął dłonie w pięści.

Przeszukał ubranie i wrak, ale nie znalazł telefonu. Wydobył za to torbę, w której zostało jeszcze kilka granatów, sporo amunicji do pistoletu oraz…

– A to jak się tu znalazło? – Ostrożnie wziął w dłonie kompas.

Przyrząd miał pękniętą szybę, wskazówka był wygięta i zaklinowana.

– Klara… – wyszeptał i wrzucił kompas do torby.

Wygrzebał z torby strzykawkę ze stymulantem i prędko wbił w przedramię. Ból nie zniknął, ale zelżał na tyle, by Wojciech mógł poruszać ręką. Sklecił prowizoryczny opatrunek, załadował broń i ile sił w nogach pomaszerował w stronę drogi.

Do klasztoru dotarł po kwadransie, takie przynajmniej odniósł wrażenie. Mgła początkowo zdawała się rozmywać, ale zgęstniała, kiedy tylko przekroczył bramę. Na zewnętrznym dziedzińcu panowała upiorna cisza.

Z odbezpieczoną bronią minął otwartą furtę i ostrożnie wkroczył na wewnętrzny dziedziniec. Pod przeciwległą ścianą leżało kilka ciał, szczątki kolejnych zostały rozwleczone po białych alejkach. Trzymając się ściany, dotarł do uchylonych drzwi. Z wnętrza bił przenikliwy chłód. Włączył latarkę, ale ciemność niechętnie ustępowała miejsca światłu. Kiedy wszedł do środka, gdzieś z głębi dobiegł go jęk, po którym rozległ się cichy, upiorny chichot.

Wojciech przysiadł, czując, że ręce i nogi zaczynają drżeć. Był taki zmęczony. Nie wiedział, czy wynikało to z zimna, utraty krwi czy raczej było skutkiem ubocznym działania stymulantu, ale wyszperał kolejną strzykawkę i ruszył dalej dopiero, kiedy przyjemne ciepło rozlało się po całym ciele. Zza rzeźbionych drzwi po prawej dobiegł kolejny jęk, krótki i rozpaczliwy. Rozpoznał głos, ale postanowił działać powoli. Klara żyła, a on nie miał pojęcia, ilu przeciwnikom będzie zmuszony stawić czoła.

Ostrożnie nacisnął klamkę. Ze środka buchnął odór jak z rzeźni. Widząc, że w pomieszczeniu panuje półmrok, z gotową do strzału bronią wślizgnął się do środka. Wśród potrzaskanych stołów i powywracanych krzeseł leżały ciała: zakonnicy, miejscowi, uczestnicy rekolekcji, śniadzi lub czarnoskórzy migranci. Większość ofiar została przynajmniej częściowo rozczłonkowana. Na środku pomieszczenia, na jedynym ocalałym stole, otoczona świecami, leżała kobieta w jeansach i obszarpanym swetrze. Wokół stołu klęczało pięć postaci.

Kobietą targnął spazm, kiedy jeden z klęczących wstał i łapczywie chwycił jej okaleczoną rękę.

– Panie, wysłuchaj nas! – zakrzyknęła postać głosem ojca Barnaby, ciągnąc dłoń w stronę ust.

Huk wystrzału odbił się echem od ceglanych ścian. Głowa postaci przypominającej ojca Barnabę eksplodowała, obryzgując krwią klęczących, którzy z wrzaskiem poderwali i wycofali pod ściany.

– Boże drogi, ty żyjesz? Panu niech będą dzięki! – Przeor zrzucił kaptur, uśmiechając się z wyrazem lekkiego zakłopotania. – Doskonale, pomożesz nam, bo Niebiosa jeszcze nie przemówiły, pomimo wszystkich ofiar, które złożyliśmy. Widać trzeba kolejnych. Zabij ich, prędko!

Wojciech nie widział, jak ani kiedy w dłoniach przeora znalazła się dubeltówka. Wycelował, ale dwie postacie padły, nim zdążył wystrzelić.

– Błagam! – Brat Beniamin zrzucił kaptur i padł na kolana. – Przecież zawsze wiernie ci służyłem.

– Wiem – przeor przeładowywał broń – i dlatego jestem pewien, że Pan hojnie cię wynagrodzi…

Brat Beniamin wyszarpnął coś z rękawa, Wojciech nie widział, co to było. Wystrzelił. Trafiony zakonnik runął na plecy.

– Doskonale! – Przeor zamknął broń. – Rozumiem, że czujesz się nieco zagubiony, ale pozwól…

Huk wystrzałów ponownie wstrząsnął pomieszczeniem. Dubeltówka brzęknęła o posadzkę. Wojciech powoli podszedł do trzymającego się za brzuch przeora.

– Czarny dym, rozumiesz? Czarny! – Przeor oddychał płytko, kałuża krwi wokół prędko rosła. – Nie mogą się dogadać, ślepi i małostkowi. To on musi podjąć decyzję! – mamrotał zakonnik. – On pokazał mi przyszłość, wiesz? Pożoga wojny rozleje się na świat, potrzebujemy przywódcy, który przeprowadzi nas przez dziejowe zawieruchy…

Wojciech strzelił. Bezgłowe ciało przeora osunęło się na posadzkę. Dopiero teraz zakonnik ośmielił się spojrzeć w dół, na własne podbrzusze. Trafienie prawie powaliło zakonnika i zapewne tylko stymulant trzymał go jeszcze przy życiu. Odrzucił broń i zaczął macać brzuch, lecz nie znalazł krwi czy nawet śladów rany.

– Tak, to cud. – Dziewczęcy głos zdawał się dochodzić ze wszystkich stron jednocześnie.

Klara wstała, strącając przy okazji większość świec, i choć praktycznie nie miał już dłoni ani stóp, pełnym gracji krokiem ruszyła w jego stronę. Wojciech cofnął się, widząc błękitne światło w jej oczach, lecz kiedy się uśmiechnęła, zamarł jak sparaliżowany. Oczy pozostałych ofiar również zalśniły błękitem, a ich usta natychmiast powtarzały słowa.

– W kieszeni spodni ma specjalny telefon, weźmiesz go i przekażesz, co uznasz za stosowne.

– Kim ty… Klara? – wybełkotał oszołomiony.

– Jestem wolna. Nareszcie. Nie zrozumiesz. – Przechyliła głowę, lekko rozchylając usta. – Zresztą, teraz to nieistotne.

Objęła go i zaczęła szeptać do ucha. Jej dotyk nawet przez ubranie powodował przyjemne mrowienie. Początkowo słuchał z zainteresowaniem, później z trwogą, w końcu zaczął płakać.

– A teraz idź już, nim ogień pochłonie ten pomnik ludzkiej głupoty. – Odskoczyła i zawirowała jak baletnica.

Dziesiątki małych płomieni raptem buchnęło w górę.

Jeszcze długą chwilę wpatrywał się w lśniącą, wirującą pośród pożogi dziewczynę, nim przeszukał ciało przeora i z telefonem w dłoni pognał do wyjścia. Podmuch gorącego powietrza dosłownie wypchnął go na zewnątrz.

Wróble i sikorki beztrosko skakały po skąpanym w porannym słońcu dziedzińcu. Po mgle nie było śladu. Gnany hukiem i żarem, odwrócił się dopiero za bramą. Budynki, drzewa, kamienie, wszystko zdawało się płonąć. W bezchmurne niebo leniwie pięła się kolumna czarnego dymu.

– Ciao, Padre August? – Głos w słuchawce zdradzał wielkie podniecenie.

– Nie żyje. Tak, tu Padre Wojciech. Tak, dziękuję, ekscelencjo. Tak, niebiosa przemówiły. Nie, musimy wybrać go sami, i to szybko, bo w najbliższych latach dużo się będzie działo na świecie.

Koniec

Komentarze

Witaj, Krarze85. :)

Żeby wstrzelić się dokładnie w 50000 znaków, to trzeba być nie lada Mistrzem, brawa więc już choćby za to. :)

Osobne podziękowania za okazany szacunek w postaci oznaczenia wulgaryzmów. :)

 

Co do spraw językowych, mam wątpliwości oraz sugestie (tylko do przeanalizowania):

Lecz to nie dominikanie, a gestapo tu wówczas gospodarzyło. Ale to stare dzieje, o których, niestety, ludzie wciąż paplają. – powtórzenie? – może pierwsze opuścić?

Jak tylko skrył w konfesjonale, pierwsi wierni przybyli do kaplicy. – brak „się”? – może celowe, aby nie było powtórzeń, bo jest obok w zdaniu?

– Po prostu jesteś ładna, zadbana i nie chodzisz w worku pokutnym. (zbędna kropka?) – wyszeptał sam do siebie, zmieniając pozycję, na ile to było możliwe.

Szli od południa, podobno piętnaście osób. Do lasu dotarły może ze trzech. – to zdanie padło składniowo, albo miało być: Szli od południa, podobno piętnaście osób. Do lasu dotarły może ze trzy, albo: Szli od południa, podobno piętnaście osób. Do lasu dotarło może ze trzech (?).

Wyciągnął dłoń do siedzącej na przeciwko kobiety. – ort. – razem?

 

Cdn. 

Pecunia non olet

Witaj. :)

 

Kolejne wątpliwości oraz sugestie (tylko do przeanalizowania):

Najpierw dopytam – jak rozumiem – Klara miała oczy mieniące się zielenią i błękitem, tak?

Bardzo chciałam tu przyjechać, ale teraz jakoś nie potrafię się tu odnaleźć. – powtórzenie?

Klara siedziała na murku wśród kwitnących Azalii, grzejąc twarz w południowym słońcu. – czemu wielką literą?

Wojciech próbował się skupić na ceglanej ścianie, oddzielającej ogrody o zewnętrznego dziedzińca, ale spojrzenie co chwilę odnajdowało Klarę, a serce biło coraz szybciej. – literówka?

A co do ciebie, paskudo – zwrócił się do demona ? Czy tu kropka, nie wiem?) – Pokój z tobą.

Może rzeczywiści drzwi ją tylko drasnęły? – literówka?

– Na pewno – zapewnił przeor. – trochę mi zgrzytnęło (?)

Wojciech odruchowo wymacał ukryty pod bluzą pistolet i ostrożnie pokręcił lewa stopą, by się upewnić, że nóż jest na miejscu. – literówka?

Pojedyncza wskazówka najpierw zadrżała, następnie wykonała kilka szybkich obrotów. Ze środka wydobyło się kilka trzasków, w końcu urządzenie zaczęło cykać jak zegarek, a wskazówka znieruchomiała, wskazując na okno. – powtórzenie?

Wojciech wyszarpnął pistolet i wycelował w drzwi. – Z bożą pomocą stawimy im czoła tutaj. – wielką literą?

Wdepnął gaz, kierując się do stronę bramy. – albo „w” albo bez „stronę”?

Cdn.

Pecunia non olet

Witaj. :)

 

Kolejne wątpliwości oraz sugestie (tylko do przeanalizowania):

Wśród potrzaskanych stołów i powywracanych krzeseł leżały ciała: zakonnicy, kilku miejscowych, uczestnicy rekolekcji, śniadzi lub czarnoskórzy migranci. – w tym zdaniu padła składnia? – może miało być: Wśród potrzaskanych stołów i powywracanych krzeseł leżały ciała: zakonnicy, kilku miejscowych, uczestników rekolekcji, śniadych lub czarnoskórych migrantów?

Wojciech powoli podszedł do trzymającego się brzuch przeora. – tu też składnia niepoprawna, brakuje „za” albo bez „się”?

Trafienie prawie go powaliło i zapewne tylko stymulant trzymał go jeszcze przy życiu. – powtórzenie?

 

Bardzo dobry pomysł na horror, wiele tajemnicy i niedopowiedzeń, a także nieprzewidywalnych zwrotów akcji, brawa! :)

Pozdrawiam serdecznie, klik, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Wojciech

Hmmm mierzi mnie nazywanie tej samej postaci zamiennie "Ojcem Wojciechem" i "Wojciechem" przez narratora. Wydaje mi się, że lepiej byłoby zawsze tak samo. Ale możliwe, że to problem w mojej głowie tylko i innym czytelnikom nie będzie przeszkadzało?

 

Benjamina

Pozostali bohaterowie mają polskie imiona, więc zakładam, że chodziło o Beniamina.

 

sukienki w kolorze szarym, kroju ukrywającym kobiece wdzięki.

Tu by się chyba jakiś spójnik przydał.

 

furtianin

"Furtian" raczej?

 

Opowiadanie powoli się rozkręca. Pierwsze duże "boom" (gdy okazuje się, że są dwie Klary), mamy prawie dokładnie w połowie. W moim odczuciu to trochę późno. Potem jednakowoż bardzo przyspiesza i do samego końca mamy wartką akcję, demony, wystrzały i wybuchy. Ogółem podobało mi się.

 

Pozdrawiam i klik

 

 

"Furtian" raczej?

A, tak, prawda blush

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć bruce!

 

Wielkie dzięki za szybką lekturę i czujne oko. Pisałem tak “na oko” na 50k znaków, a że po poprawkach trafiłem prawie dokładnie w 50k, to poświęciłem kilka minut na redakcję by było w punkt. I teraz przy każdej poprawce będę musiał kombinować ;-)

Najpierw dopytam – jak rozumiem – Klara miała oczy mieniące się zielenią i błękitem, tak?

Celowo jest to trochę niejasne. Klara ma zielone oczy, tak początkowo wynika z tekstu. Ale w niektórych sytuacjach się to zmienia (tak to przynajmniej Wojciech widzi). Pokazuję wydarzenia z perspektywy ojca Wojciecha, a on ma w tej materii poważne wątpliwości, których do końca nie rozwiewam. Cieszy mnie niezmiernie, że tekst się spodobał, bo groza to nie moja bajka i postawiłem raczej na akcję i tajemnicę.

Wielkie dzięki za klika!

 

GalicyjskiZakapior

 

Wydaje mi się, że lepiej byłoby zawsze tak samo.

Tu miałem różne, sprzeczne sygnały. A że limit ciasny, po pierwszej scenie skasowałm “ojca” i czasem używałem tego zamiennie, jak ktoś się do Wojciecha odnosił.

"Furtian" raczej?

Tu muszę zasięgnąć języka. Wiem, że jest jedna poprawna forma, ale coś mi świta, że nie wszystkie zakony ją uznają (forma lokalnego folkloru), u jednych jest furtian, u innych furtianin, nie pamiętam co jest u dominikanów.

gdy okazuje się, że są dwie Klary

Im dalej w tekst, tym jest ich więcej ;-)

Tekst rozkręca się długo, i jest to spore ryzyko pod kątem YT, ale pomyślałem sobie, że na początku postawię na zbudowanie klasztornego, na swój sposób sielskiego klimatu, na którym stopniowo pojawią się kolejne rysy, przez które wślizgnie się tam ogień, który finalnie wszystko pochłonie. Zakładam, że warto najpierw dobrze pokazać spokojną przystań, zanim się ją rozniesie w perzynę, aby czytelnik/słuchacz czuł, że czyjś świat ginie ;-)

Wielkie dzięki za lekturę i za klika.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Tu muszę zasięgnąć języka. Wiem, że jest jedna poprawna forma, ale coś mi świta, że nie wszystkie zakony ją uznają (forma lokalnego folkloru), u jednych jest furtian, u innych furtianin, nie pamiętam co jest u dominikanów.

Hm, to bardzo możliwe. Aczkolwiek sprawdzałem w wyszukiwarce korpusowej przed napisaniem tego komentarza i forma “furtianin” nie pojawia się ani razu.

I ja dziękuję, wszystko jasne, powodzenia; pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka