- Opowiadanie: Realuc - Tylko patrzeć, jak umierają

Tylko patrzeć, jak umierają

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Tylko patrzeć, jak umierają

Ru­nę­ła na zie­mię przed bramą klasz­tor­ną w samo po­łu­dnie.

Ivar, prze­cha­dza­ją­cy się wten­czas po murze, do­strzegł ją do­pie­ro po pew­nym cza­sie. Pod­cią­gnął mnisi habit i zbiegł po ka­mien­nych stop­niach na dzie­dzi­niec. Chwi­lę póź­niej żwawo krę­cił ko­ło­wro­tem, nie­ma­ło przy tym dy­sząc i sa­piąc, gdyż na­le­żał do tych, co to nie mie­wa­ją skru­pu­łów przed czę­stym pod­ja­da­niem za­pa­sów ze spi­żar­ni czy re­gu­lar­ny­mi wi­zy­ta­mi w bro­war­nej piw­nicz­ce.

Upo­raw­szy się z me­cha­ni­zmem, zrzu­cił z głowy kap­tur i otarł pot z po­marsz­czo­ne­go czoła. Teren klasz­tor­ny opusz­czał nie­pew­nie. Jakby wkra­czał do in­ne­go świa­ta, nie będąc prze­ko­na­nym, czy świat ten jest wro­giem, czy może przy­ja­cie­lem. Nie spo­glą­dał na ota­cza­ją­ce go dzi­kie krze­wy i stare brzo­zy, nie wo­dził wzro­kiem za prze­la­tu­ją­cym opo­dal sta­dem ka­czek, nie po­dzi­wiał ostrych, ośnie­żo­nych szczy­tów wy­ra­sta­ją­cych zza do­li­ny. Pa­trzył je­dy­nie na le­żą­cą ko­bie­tę. Bliaut zna­czy­ły za­schnię­ta krew oraz błoto. Gruba war­stwa pyłu opo­wia­da­ła hi­sto­rię o dłu­giej wę­drów­ce. Odzie­nie w kilku miej­scach było po­szar­pa­ne, a bra­cisz­ko­wi wy­da­wa­ło się nawet, że i przy­pa­lo­ne. Ivar kuc­nął na tyle, na ile po­zwo­li­ło mni­sie brzu­szy­sko, i od­chy­lił pod­wij­kę, która za­sła­nia­ła twarz nie­przy­tom­nej. Lico miała pięk­ne i młode. Przy­naj­mniej w oczach po­ku­tu­ją­ce­go od lat, za­mknię­te­go w klasz­tor­nych mu­rach męż­czy­zny. Pod pięk­nem do­strzegł jed­nak przede wszyst­kim wy­cień­cze­nie, ból, strach i głód.

Wy­pro­sto­wał się, stę­ka­jąc i prze­kli­na­jąc bo­lą­cy krę­go­słup. Ganił się w my­ślach za to, że zgło­sił się po­przed­nie­go dnia do od­by­cia war­tow­ni­czej służ­by. Oczy po­dró­żo­wa­ły od otwar­tej bramy do nie­wia­sty, od nie­wia­sty do bramy. Bał się nawet po­my­śleć, co może go spo­tkać za wpro­wa­dze­nie ko­bie­ty do środ­ka.

Roz­brzmia­ły dzwo­ny zwia­stu­ją­ce ko­niec me­dy­ta­cji.

Lada chwi­la dzie­dzi­niec miał się za­lud­nić.

– Całe szczę­ście, że je­steś drob­niut­ka – wy­mam­ro­tał pod nosem.

 

*

 

Kosz­ma­ry prze­rwa­ło skrzyp­nię­cie drzwi.

Sku­li­ła się do gra­nic moż­li­wo­ści, szczel­nie owi­ja­jąc lnia­nym kocem. Usi­ło­wa­ła opa­no­wać drże­nie ca­łe­go ciała, ale ko­la­na obi­ja­ły się o pod­bró­dek. Po­now­ne skrzyp­nię­cie. Kilka kro­ków. Ktoś stał tuż nad nią. Sły­sza­ła przy­spie­szo­ny od­dech i sa­pa­nie. Mę­skie sa­pa­nie. Roz­dy­go­ta­ła się jesz­cze bar­dziej.

– Eee… przy­nio­słem tro­chę stra­wy i ziół. – Usły­sza­ła.

Rze­czy­wi­ście, za­pach kaszy ze skwar­ka­mi i na­pa­ru z ru­mian­ku sku­tecz­nie prze­dzie­rał się przez koc. Wy­ją­cy z głodu żo­łą­dek i do­skwie­ra­ją­ce rany spra­wi­ły, że na mo­ment po­wró­ci­ła cząst­ka od­wa­gi, dzię­ki któ­rej ko­bie­ta wy­chy­li­ła z ukry­cia głowę. Pierw­szym, co uj­rza­ła, był po­kaź­nych roz­mia­rów brzuch ukry­ty pod brą­zo­wym ha­bi­tem. Opa­sywał go gruby sznur, któ­re­go dwa po­szar­pa­ne frędz­le opa­da­ły nie­mal do stóp. Widok ten ści­snął gar­dło, więc szyb­ko unio­sła wzrok i za­trzy­ma­ła na pu­co­ło­wa­tej twa­rzy. Mnich miał czer­wo­ne po­licz­ki, krza­cza­ste brwi i małe, wą­skie oczy. Usta­mi wy­ko­nał coś na kształt uśmie­chu. Dło­nie, w któ­rych trzy­mał gli­nia­ne misy, chy­bo­ta­ły.

– Po­ło­żę tutaj. I… może zaj­rzę póź­niej.

Od­sta­wił na­czy­nia, ob­ró­cił się ku wyj­ściu z ma­łe­go, cia­sne­go po­miesz­cze­nia, ale wtedy się ode­zwa­ła:

– Po­cze­kaj. Chcę wie­dzieć, gdzie je­stem.

Ostat­ni dzień uciecz­ki pa­mię­ta­ła jak przez mgłę. Jakby po­dą­ża­ła przed sie­bie już tylko cia­łem, a dusza zo­sta­ła gdzieś tam w tyle, nie mając już sił i ocho­ty, by do­trzy­my­wać kroku. Mnich przy­sta­nął przy drzwiach. Przy­tknął ucho do desek, na­słu­chi­wał przez chwi­lę. Upew­niw­szy się, że po dru­giej stro­nie jest cisza, od­wró­cił się. Wy­glą­dał na nieco prze­ra­żo­ne­go, choć mógł tylko spra­wiać takie wra­że­nie.

– W Klasz­to­rze Wscho­dzą­ce­go Kwia­tu, pani – wy­bą­kał, po czym, tro­chę już pew­niej, dodał: – Zna­la­złem cię na wpół przy­tom­ną przed naszą bramą. Wczo­raj.

Wia­do­mość ta przy­nio­sła odro­bi­nę ulgi. Od­chy­li­ła koc do resz­ty i spró­bo­wa­ła pod­nieść się z łóżka, ale ból z licz­nych ran ode­brał wła­dzę nad koń­czy­na­mi i na­go­nił do oczu łzy. Przy­gry­zła wargę i po­now­nie przy­bra­ła em­brio­nal­ną po­zy­cję.

– Prze­pra­szam za śmia­łość, ale… po­zwo­li­łem sobie zer­k­nąć na twoje ska­le­cze­nia. Znam się tro­chę na leczeniu ziołami, mam tutaj nawet swój mały ogró­dek. Wszyst­ko się zagoi, nie jest tak źle. Tylko… le­cze­nie wy­ma­ga tro­chę czasu.

Pod­szedł do miski z pa­ru­ją­cą kaszą.

– Ale naj­pierw po­win­naś coś zjeść.

Głód wy­grał z bólem i przy dru­giej pró­bie ko­bie­cie udało się usiąść. Mnich wrę­czył jej miskę z drew­nia­ną łyżką i z za­do­wo­le­niem pa­trzył, jak kasza znika w mgnie­niu oka.

– Wiem, pro­ste, chłop­skie jadło, ale nie mie­wa­my tutaj po­traw god­nych kró­lew­skich sal…

Od­po­wie­dzia­ła na to z peł­ny­mi usta­mi:

– Żar­tu­jesz. To znacz­nie lep­sze od tych wszyst­kich ba­żan­tów w mio­do­wych za­le­wach, na­dzie­wa­nych dzi­ków czy in­nych dwor­skich ohydztw.

Po­licz­ki bra­cisz­ka za­czer­wie­ni­ły się jesz­cze moc­niej. Uśmiech­nął się, tym razem już na­tu­ral­nie.

– Ivar – przed­sta­wił się mnich. – A jak cie­bie zowią, pani?

– Lea – od­par­ła, ze­skro­bu­jąc z dna miski ostat­nie zia­ren­ka kaszy.

Ivar ode­brał puste na­czy­nie i się­gnął po dru­gie. Ru­mian­ko­wy aro­mat wy­peł­nił już wcze­śniej całe po­miesz­cze­nie.

– Mogę? – za­py­tał. – Te na rę­kach i no­gach mo­żesz póź­niej po­sma­ro­wać sama, ale naj­gor­sze są te na ple­cach. Zaraz za­czną się ją­trzyć.

Po­ki­wa­ła po­twier­dza­ją­co głową i z tru­dem się ob­ró­ci­ła, uno­sząc ko­szu­lę. Do­pie­ro teraz zo­rien­to­wa­ła się, co ma na sobie. A ra­czej, czego nie ma. Mnich, jakby czy­ta­jąc jej w my­ślach, po­śpie­szył z wy­ja­śnie­nia­mi:

– Naj­moc­niej prze­pra­szam, ale mu­sia­łem oczy­ścić rany i po­zbyć się tych…

Prze­sta­ła słu­chać. Mówił coś dalej i na­kła­dał przy tym napar na skórę, ale przy każ­dym jego do­ty­ku ciało Lei prze­szy­wa­ły dresz­cze. Za­ci­snę­ła palce na lnia­nym kocu, czu­jąc słony smak spły­wa­ją­cych do ust łez. Miała ocho­tę ode­pchnąć mni­cha i z po­wro­tem za­kryć się i sku­lić. Ukryć się. Przed nim. Przed męż­czy­zną. Przed tam­ty­mi męż­czy­zna­mi. Przed każ­dy­mi in­ny­mi. Przed całym świa­tem.

– Aż tak boli? – za­py­tał, ale nie otrzy­mał żad­nej od­po­wie­dzi.

Skoń­czył, wy­tarł dło­nie w habit i po­now­nie przy­tknął ucho do drzwi. Zanim wy­szedł, po­wie­dział jesz­cze:

– Ach, za­po­mniał­bym o naj­waż­niej­szym. Pro­szę pod żad­nym po­zo­rem nie opusz­czać tego miej­sca. I pro­szę być cicho jak mysz pod mio­tłą, do­brze? Wrócę za kilka go­dzin z ko­lej­nym po­sił­kiem i nowym na­pa­rem. A, tam w kącie po­sta­wi­łem dzban z wodą. A w dru­gim wia­dro, w razie wia­do­mych po­trzeb. To chyba tyle…

– Dla­cze­go? – do­py­ta­ła, wra­ca­jąc z tru­dem do rze­czy­wi­sto­ści.

– Hm?

– Dla­cze­go nie mogę stąd wyjść i mam być cicho? Je­stem więź­niem?

Po­krę­cił gwał­tow­nie pulch­nym łeb­kiem, aż kap­tur z krót­kim szpi­cem opadł na mni­sze plecy.

– Skąd­że znowu! Po pro­stu… w na­szych pra­wach jest zakaz ob­co­wa­nia z ko­bie­ta­mi. W ja­kiej­kol­wiek for­mie. Żadna przed­sta­wi­ciel­ka płci prze­ciw­nej nie może prze­kro­czyć klasz­tor­nej bramy. Gdyby ktoś do­wie­dział się, że cię tu wpu­ści­łem… I że wy­sze­dłem na ze­wnątrz… Tak, to też za­ka­za­ne. Och, nie chcę nawet o tym…

– Zaraz – prze­rwa­ła mu Lea. – Prze­cież ura­to­wa­łeś mi życie. Chyba mogę tak to na­zwać, praw­da? Więc chcesz mi po­wie­dzieć, że je­steś tutaj je­dy­nym mni­chem o do­brym sercu? Resz­ta zo­sta­wi­ła­by mnie na pa­stwę wil­ków, które po­dą­ża­ły już mym śla­dem?

Ivar po­now­nie za­trząsł łysą łe­pe­ty­ną.

– Nie, to zacni lu­dzie. Ży­ją­cy w czy­sto­ści, me­dy­ta­cji, wy­rze­cze­niach. Jeno prze­strze­ga­nie na­sze­go ko­dek­su jest dla nich ponad wszyst­kim i wszyst­ki­mi.

– A dla cie­bie nie jest?

Bra­ci­szek, nie po­tra­fiąc od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie, otwo­rzył drzwi i prze­pchnął brzu­szy­sko na drugą stro­nę. Rzu­cił tylko na po­że­gna­nie:

– Od­po­czy­waj. Jak tylko doj­dziesz do sie­bie i rany się za­go­ją, wy­pro­wa­dzę cię stąd taj­nym przej­ściem. Ni­czym się nie trap.

Gdy tylko drzwi się za­trza­snę­ły, Lea sku­li­ła się i przy­kry­ła kocem. Za­snę­ła, zanim łzy po­now­nie na­pły­nę­ły do oczu. Za­miast dud­nie­nia dzwo­nów, które roz­brzmia­ło chwi­lę póź­niej, sły­sza­ła po­now­nie świst strzał, zgrzyt oręża, krzy­ki, bła­ga­nia, re­chot.

Żaden z me­dy­tu­ją­cych mni­chów nie do­znał oświe­ce­nia, że na te­re­nie klasz­to­ru prze­by­wa trzę­są­ca się pod mio­tłą mysz.

 

*

 

Za­ry­glo­wa­ne od dru­giej stro­ny drzwi nie były prze­szko­dą. Ustą­pi­ły z ła­two­ścią, jakby nie­wi­dzial­na dłoń prze­su­nę­ła de­secz­kę. Lea po­ko­na­ła sporo scho­dów w ciem­nym, cia­snym ko­ry­ta­rzu śmier­dzą­cym wil­go­cią i ple­śnią, zanim po­sta­wi­ła bose stopy na tra­wie.

Księ­życ, w kształ­cie rogu, rzu­cał sre­brzy­stą po­świa­tę na spa­dzi­ste dachy ota­cza­ją­cych dzie­dzi­niec kruż­ganków. Zda­wa­ło się jed­nak, że ze zdwo­jo­ną siłą albo z po­mo­cą sa­mych gwiazd, oświe­tlał wiel­kie, pół­okrą­głe drzwi. Stą­pa­ła bez­sze­lest­nie, ni­czym zjawa pół­noc­na prze­mie­rza­ją­ca nocą dzi­kie pola. Nie od­czu­wa­ła bólu ani stra­chu. Żadna myśl nie za­przą­ta­ła głowy, bo coś ją wo­ła­ło i tylko to miało zna­cze­nie. Coś na­ka­za­ło wstać w środ­ku nocy i wejść do klasz­tor­nej świą­ty­ni, mimo ry­zy­ka, mimo ko­cu­rów, które mogły czaić się poza mio­tłą.

Czy sen może być aż tak praw­dzi­wy?

We­wnątrz pa­no­wał pół­mrok, co druga po­chod­nia za­tknię­ta na ścia­nie była już wy­pa­lo­na. Leę nie in­te­re­so­wa­ły jed­nak wi­szą­ce ob­ra­zy wschod­nich mi­strzów sztu­ki ani rzeź­by wir­tu­ozów dłuta, które wy­peł­nia­ły salę świą­tyn­ną. Szła spo­koj­nie, nie spo­glą­da­jąc ani na boki, ani za sie­bie. Księ­ży­co­we świa­tło przedar­ło się przez otwór w skle­pie­niu i padło na oł­tarz w chwi­li, gdy ko­bie­ta za­trzy­ma­ła się przed ogrom­ną, mar­mu­ro­wą do­ni­cą o pia­sko­wym ko­lo­rze.

Kwiat uka­zał się wów­czas w całej swej do­sko­na­ło­ści.

Gruba, wi­ją­ca się ni­czym eg­zo­tycz­ny wąż ło­dy­ga, pię­trzy­ła się ku gwiaz­dom. Wy­ra­sta­ją­ce z niej pur­pu­ro­we li­ście fa­lo­wa­ły de­li­kat­nie, jakby mu­skał je nie­od­czu­wal­ny dla czło­wie­ka wiatr. Lea za­dar­ła głowę i utkwi­ła wzrok na sercu ro­śli­ny. Setki płat­ków mie­ni­ły się wszyst­ki­mi moż­li­wy­mi bar­wa­mi. Oka­la­ły złotą kulę, która ża­rzy­ła się jak po­mniej­szo­ne słoń­ce.

Kwiat tań­czył i śpie­wał. Pie­śnią swą niósł na­dzie­ję, ra­dość, po­tę­gę. Lea słu­cha­ła i po­dzi­wia­ła.

Po­dzi­wia­ła i słu­cha­ła.

 

*

 

– Witaj. Przy­nio­słem tro­chę piwa i pod­pło­my­ków. Lea, śpisz jesz­cze?

Ivar od­sta­wił ta­lerz i kubek, pod­szedł do łóżka. Ko­bie­ta prze­krę­ci­ła się na drugi bok i unio­sła po­wie­ki.

– Nie… ale bar­dzo bym chcia­ła…

– Słoń­ce dawno już wsta­ło, ale dziś nie mo­głem zja­wić się wcze­śniej. Byłem pe­wien, że bę­dziesz już drep­tać ner­wo­wo pod drzwia­mi.

Unio­sła się z tru­dem i się­gnę­ła po tru­nek. Wy­pi­ła wszyst­ko za jed­nym prze­chy­le­niem, po czym za­py­ta­ła wprost:

– Mo­żesz mi po­wie­dzieć, czy na te­re­nie tego klasz­to­ru ro­śnie ogrom­ny kwiat za­sa­dzo­ny w do­ni­cy?

Mnich wy­ba­łu­szył oczy. Za­wsze czer­wo­ne po­licz­ki zbla­dły. Usiadł obok Lei, jakby oba­wiał się, że nogi mogą się zaraz ugiąć pod cię­ża­rem brzu­szy­ska.

– Skąd… skąd wiesz o kwie­cie? – wy­szep­tał.

– Chyba po­szłam w środ­ku nocy do świą­ty­ni. Choć to wszyst­ko przy­po­mi­na­ło sen…

Bra­ci­szek zsi­niał na twa­rzy i wy­glą­dał, jakby miał zaraz ze­mdleć i osu­nąć się na łóżko.

– Co… co ty wy­ga­du­jesz? Niby jak otwo­rzy­łaś… zresz­tą, nie­waż­ne. Wiesz o kwie­cie, więc mu­sisz mówić praw­dę. Prze­cież cię ostrze­ga­łem! Ktoś mógł cię…

– Ale nikt nie za­uwa­żył – prze­rwa­ła.

Ivar od­zy­skał wła­dzę w no­gach, wstał i za­czął prze­cha­dzać się od ścia­ny do ścia­ny, jakby chciał roz­cho­dzić nerwy. Się­gnął po sto­ją­cy w kącie dzban. Jesz­cze coś w nim chlu­po­ta­ło, więc po­cią­gnął zdro­wo.

– Dla­cze­go tam po­szłaś? – za­py­tał, już nieco spo­koj­niej.

– Nie mam po­ję­cia. Ale z chę­cią do­wiem się, co to za ro­śli­na. Jeśli bę­dziesz ła­skaw umi­lić mi czas i nieco o niej opo­wie­dzieć.

Usiadł po­now­nie, a łóżko ugię­ło się tym razem tak mocno, że Lea była pewna, iż gruch­ną zaraz na po­sadz­kę. Kon­struk­cja jed­nak prze­trwa­ła i mnich za­czął opo­wieść:

– To Im­mor­ta­lis He­lian­thus. Zwie­my go Kwia­tem Wiecz­ne­go Życia lub też Wscho­dzą­cym. We­dług ksiąg, pra­wie trzy­sta lat temu Rod­gost Mądry, oj­ciec za­ło­ży­ciel tego zgro­ma­dze­nia, pod­czas jed­nej z me­dy­ta­cji do­stał ob­ja­wie­nia. Na­stęp­nie na­ka­zał innym mni­chom roz­pruć mu brzuch i wło­żyć do wnętrz­no­ści na­sio­na sło­necz­ni­ka, które mo­czył uprzed­nio przez dwa ty­go­dnie w krwi mło­de­go cie­lę­cia. Już ko­lej­ne­go dnia z jego mar­twe­go ciała wy­ro­sła ło­dyż­ka, aż po­wstał kwiat, który zdobi mury na­sze­go klasz­to­ru do dziś. Kro­ni­ka­rze piszą, że prze­niósł w ten spo­sób swą duszę do kwia­tu, ale nikt z nich nie prze­wi­dział, że bę­dzie to kwiat nie­śmier­tel­ny. A nie da się za­prze­czyć temu, że ro­śli­na ta nie zwię­dła od tylu lat. Nie­za­leż­nie od pory roku, nie opadł jej nigdy ani jeden pła­tek. Za­miast tego wciąż pnie się ku skle­pie­niu, jakby jej celem było się­gnąć gwiazd. Choć­by i za mi­lion lat.

Ivar skoń­czył. Od­dy­chał szyb­ko, jakby po­łą­cze­nie dłuż­sze­go mó­wie­nia i od­dy­cha­nia nie było taką pro­stą spra­wą. Gdy przez dłuż­szą chwi­lę nie padły żadne py­ta­nia ze stro­ny Lei, która wę­dro­wa­ła my­śla­mi gdzieś da­le­ko poza cia­snym po­miesz­cze­niem, za­py­tał:

– Mogę spoj­rzeć na rany?

Ski­nę­ła bez słowa.

Wy­star­czy­ło, że zbli­żył dłoń w kie­run­ku jej ciała, a wzdry­gnę­ła się tak, że aż cof­nął gwał­tow­nie rękę. W końcu sama unio­sła ko­szu­lę, od­sła­nia­jąc plecy.

– Cał­kiem ład­nie się goją. Nie­ba­wem będę cię mógł stąd wy­pu­ścić z czy­stym su­mie­niem. – Nadal nie uzy­skaw­szy żad­nej re­ak­cji ze stro­ny ko­bie­ty, do­py­tał: – Nie cie­szy cię to? Nigdy nie py­tasz, kiedy…

– Nie mam dokąd pójść – prze­rwa­ła, spo­glą­da­jąc mu w oczy. Zo­ba­czył w nich coś, przed czym chciał uciec, więc szyb­ko spu­ścił wzrok na wła­sne san­da­ły. Po chwi­li zer­k­nął ukrad­kiem na rany oka­la­ją­ce nad­garst­ki Lei i od­wa­żył się spy­tać:

– Co cię spo­tka­ło?

Mil­cza­ła. Miał nie drą­żyć te­ma­tu, ale tak bar­dzo chciał po­znać los ko­bie­ty, którą oca­lił, że spró­bo­wał raz jesz­cze, z nieco innej stro­ny:

– Zdją­łem z two­jej głowy pod­wij­kę. Masz męż­czy­znę, praw­da? Nie szuka cię?

Nadal mil­cza­ła. Po­sta­no­wił ustą­pić. Wstał i rzekł jesz­cze tylko:

– Gdy­byś jed­nak chcia­ła po­roz­ma­wiać lub jeśli mógł­bym ci jakoś pomóc poza le­cze­niem i przy­no­sze­niem stra­wy, pa­mię­taj, że je­stem do usług. Tutaj nie­ste­ty nie mo­żesz zo­stać na za­wsze, wiesz o tym. Mam na­dzie­ję, że nie­za­leż­nie od tego, co się wy­da­rzy­ło, znaj­dziesz swoje miej­sce w tym świe­cie. A, był­bym za­po­mniał!

Mnich pod­szedł do drzwi, pod któ­ry­mi zo­sta­wił skó­rza­ną torbę. Wyjął z niej kilka gru­bych, sta­rych ksiąg, z któ­rych nie­któ­re roz­pa­da­ły się nie­mal w rę­kach. Odło­żył na skraj łóżka i dodał:

– Nie wiem, czy po­tra­fisz czy­tać, ale przy­nio­słem je, żeby ci się nie nu­dzi­ło. Wzią­łem z bi­blio­tecz­ki pierw­sze lep­sze, może coś cię za­in­te­re­su­je. I pro­szę, nie urzą­dzaj już żad­nych noc­nych wy­cie­czek!

Gdy Ivar wy­cho­dził, Lea ode­zwa­ła się w końcu:

– Dzię­ku­ję. Za wszyst­ko.

Nie wie­dzia­ła, czy to usły­szał, bo już bez słowa opu­ścił po­miesz­cze­nie i za­ry­glo­wał drzwi. Spoj­rza­ła na sto­sik ksią­żek. Bar­dzo chcia­ła czymś zająć myśli, ale opa­dła na łóżko, prze­gry­wa­jąc z bólem. Tym ze­wnętrz­nym i we­wnętrz­nym. Po­wie­ki opa­dły mi­mo­wol­nie.

Świst strzał.

Torin i Igo się­ga­ją po mie­cze, wy­bie­ga­ją przed chatę.

Zgrzyt oręża.

Śmierć sły­sza­na zza czte­rech ścian brzmi odro­bi­nę ła­god­niej. Ale to wciąż śmierć.

Krzy­ki.

Torin woła do Iga, aby ten ucie­kał. Nie słu­cha.

Bła­ga­nia.

Oj­ciec prosi, aby oszczę­dzi­li jego syna. Nie słu­cha­ją.

Re­chot.

Grube sznu­ry ści­ska­ją nad­garst­ki. Sta­lo­we rę­ka­wi­ce przy­gnia­ta­ją do stołu i pod­wi­ja­ją suk­nię. Robią to jeden po dru­gim. Może pię­ciu, sze­ściu, a może wię­cej. Na ko­niec roz­grza­ny po­grze­bacz przy­pa­la plecy.

I tym razem rów­nież za­snę­ła, zanim łzy po­now­nie na­pły­nę­ły do oczów.

 

*

 

Od ostat­niej wi­zy­ty w bu­dyn­ku świą­tyn­nym mi­nę­ło le­d­wie kilka dni, a Lea była pewna, że kwiat jest więk­szy niż po­przed­nim razem. Choć po chwi­li uzna­ła to za nie­moż­li­we, po­nie­waż gdyby rósł w takim tem­pie, przez te trzy­sta lat już dawno się­gnął­by gwiazd.

I tym razem przy­gna­ła ją w to miej­sce pieśń bez słów. Ale słowa były zbęd­ne. Wy­star­czy­ło, że wi­dzia­ła, jak fa­lu­je. Jak pnie się ma­je­sta­tycz­nie, gó­ru­jąc nad wszyst­ki­mi rzeź­ba­mi, prze­wyż­sza­jąc je pięk­nem po sto­kroć. Kwiat wpa­try­wał się w nią. Za­pra­szał do wspól­ne­go tańca. Do śpie­wa­nia mil­czą­cej me­lo­dii, lecz ta­kiej, która mó­wi­ła wszyst­ko.

Za­pra­gnę­ła żyć wiecz­nie jak ta nie­sa­mo­wi­ta ro­śli­na. Pra­gnę­ła uno­sić się wy­so­ko, ponad wszyst­kim i wszyst­ki­mi. Bez trosk. Bez wspo­mnień. Bez bólu. I móc pa­trzeć, jak umie­ra­ją. Jak ci wszy­scy prze­klę­ci lu­dzie zdy­cha­ją jeden po dru­gim. Prze­ci­na­ni mie­cza­mi pod­czas bitew, ko­na­ją­cy przez cho­ro­bę, mor­do­wa­ni lub cho­ciaż za­sy­pia­ją­cy na za­wsze ze sta­ro­ści we wła­snych szczy­nach.

Tym razem doj­rza­ła coś, czego nie spo­strze­gła wcze­śniej. Tuż za do­ni­cą, na ka­mien­nej ta­bli­cy umiej­sco­wio­nej na wy­so­kim mar­mu­ro­wym pie­de­sta­le, wid­niał wy­ry­ty w ję­zy­ku ludów Pół­no­cy napis:

 

Dusza ludz­ka jest nie­śmier­tel­na.

Rod­gost Mądry.

 

Po­now­nie unio­sła głowę w kie­run­ku wie­lo­barw­nych płat­ków okrą­ża­ją­cych małe słoń­ce. Za­to­pi­ła się w pie­śni. Bez końca, bez umia­ru, bez opa­mię­ta­nia.

Bez trosk. Bez wspo­mnień. Bez bólu.

Tylko pa­trzeć, jak umie­ra­ją. Pa­trzeć, jak umie­ra­ją. Jak umie­ra­ją. Umie­ra­ją…

 

*

 

– Przy­by­wam z ważną…

Ivar wpadł do środ­ka, po­ty­ka­jąc się o próg. Tylko brzuch ura­to­wał jego zęby przed bo­le­snym spo­tka­niem z kan­tem łóżka. Dźwi­gnął się ze stęk­nię­ciem, po­pra­wił kap­tur, za­czer­wie­nił jak jeden z bu­ra­ków, które sa­dził w klasz­tor­nym ogród­ku.

– Wy­bacz. To przez te san­da­ły. O czym to ja… Ach, tak! Jutro w nocy muszę cię stąd wy­pro­wa­dzić!

Lea wsta­ła.

– Dla­cze­go? Prze­cież moje rany nie są jesz­cze cał­kiem za­go­jo­ne…

Mnich chciał po­ło­żyć pulch­ną dłoń na jej ra­mie­niu, ale w porę cof­nął rękę, mając świa­do­mość, że dotyk z ja­kie­goś po­wo­du jest dla niej trud­ny do znie­sie­nia. Oparł się więc tylko o ścia­nę i od­po­wie­dział cicho:

– Do klasz­to­ru przy­bę­dzie nie­ba­wem Olf Biały Topór z całą świtą.

– Sa­mo­wład­czy król Trzech Prze­łę­czy? – do­py­ta­ła Lea, zna­jąc to imię. Torin za­wsze wie­dział, co dzie­je się na Pół­no­cy. A Igo czę­sto o to pytał.

– Nie ina­czej. Zmie­rza na Po­łu­dnie, ku Kar­ło­wa­tym Wro­tom. Dziś jego po­sła­niec przy­był oznaj­mić, że za­mie­rza roz­bić obo­zo­wi­sko pod tym wzgó­rzem i sko­rzy­stać ze schro­nie­nia na­szych murów. Jak się sprze­ci­wi­my, to pew­ni­kiem nas wy­mor­du­je, za nic mając świę­tość tego miej­sca.

Lea pró­bo­wa­ła do­my­ślić się, co to ma wspól­ne­go z ko­niecz­no­ścią opusz­cze­nia klasz­to­ru, ale bez­sku­tecz­nie. Za­py­ta­ła więc krót­ko:

– I co z tego? W czym, będąc tutaj ukry­ta, prze­szko­dzę Bia­łe­mu To­po­ro­wi?

Ivar wes­tchnął gło­śno.

– Po­słu­chaj… gdy­bym miał ja­ki­kol­wiek wybór, może nawet po­szedł­bym z… Nie, co ja plotę. Po pro­stu mu­sisz opu­ścić teren klasz­tor­ny i już! Po­miesz­cze­nie, w któ­rym je­steś, to nie­uży­wa­na przez ni­ko­go od dawna piw­nicz­ka, w któ­rej prze­trzy­my­wa­li­śmy nie­gdyś za­pa­sy piwa i miodu. Od wielu lat mamy nowy bu­dy­nek, w któ­rym wa­rzy­my spe­cja­ły i tam też wszyst­ko prze­cho­wu­je­my, więc miej­sce to zo­sta­ło za­po­mnia­ne. Wiem o tym i dla­te­go ukry­łem cię wła­śnie tutaj, bo nikt nie za­glą­da za te drzwi. Ale jak wpad­nie tu zgra­ja nie­okrze­sa­nych wojów, za­cznie szpe­rać i robić to, co im się po­do­ba, praw­do­po­do­bień­stwo, że któ­ryś tutaj trafi jest na pewno więk­sze niż to, że pod­czas naj­bliż­szej zimy pa­trząc w dół będę wi­dział wła­sne stopy.

Zer­k­nę­ła na łóżko.

– Przy­tasz­czy­łeś je tutaj spe­cjal­nie dla mnie?

Mnich uśmiech­nął się cie­pło, na­dy­ma­jąc po­licz­ki.

– Dwa dni mnie potem w krzy­żach łu­pa­ło, ale coś tam krze­py w łap­skach mam od tego ma­cha­nia mo­ty­ką.

Lea od­wza­jem­ni­ła uśmiech. Pierw­szy raz uj­rzał ją wtedy ra­do­sną. Przy­naj­mniej przez krót­ką chwi­lę.

– No nic, le­piej już pójdę, bo przy­dzie­li­li każ­de­mu masę obo­wiąz­ków. Wiesz, mu­si­my od­po­wied­nio wszyst­ko przy­go­to­wać, aby Olf nie miał po­wo­dów do gnie­wu. A ma­wia­ją, że wy­bu­cho­wy z niego człek.

Po­de­szła do mni­cha i ści­snę­ła jego spo­co­ne dło­nie.

– Ro­zu­miem. Będę cię jutro ocze­ki­wać.

Uśmiech­nął się po­now­nie i rzu­cił na po­że­gna­nie:

– Spo­koj­nie, zo­ba­czy­my się jesz­cze rano. Przy­nio­sę coś do­bre­go na po­że­gna­nie.

Wy­szedł. Za­ry­glo­wał drzwi. Dźwięk cięż­kich kro­ków od­da­lał się po­wo­li, aż ucichł zu­peł­nie. Lea wy­ję­ła spod koca starą księ­gę.

I wró­ci­ła do lek­tu­ry, za­czy­na­jąc tam, gdzie prze­rwał jej mnich.

 

*

 

Wy­bu­dzi­ła się nagle, pewna, że to pieśń wzywa ją ko­lej­ny raz.

Tym razem jed­nak za­miast nie­mej me­lo­dii usły­sza­ła kroki. Nie na­le­ża­ły do jed­ne­go czło­wie­ka. W po­miesz­cze­niu nie było okna, tylko wąski otwór wy­ry­ty w ścia­nie, przez który po­wie­trze wśli­zgi­wa­ło się do wnę­trza, ale mu­sia­ła być noc. Ivar zo­sta­wił wie­czor­ny po­si­łek dawno temu, a nie zja­wił się jesz­cze z po­że­gnal­nym, obie­ca­nym ra­ry­ta­sem o świ­cie. Lea ze­rwa­ła się z łóżka, roz­glą­da­jąc się, jakby szu­ka­ła ukry­te­go tu­ne­lu lub ma­gicz­ne­go por­ta­lu w któ­rymś z czte­rech kątów.

Nie­pro­sze­ni go­ście sta­nę­li przed drzwia­mi. Usły­sza­ła roz­mo­wę:

– Dla­cze­go Wiel­ki Oro się na to zgo­dził? Skur­wiel bę­dzie się tu pa­no­szył jak pa­ni­sko i zże­rał nasze za­pa­sy! Bez­cze­ścił świę­te miej­sce! – po­wie­dział ktoś.

– Ta… Jesz­cze wy­bu­dzać nas z tego po­wo­du w środ­ku nocy, że­by­śmy ja­kie­goś stu­let­nie­go trun­ku w sta­rej, śmier­dzą­cej piw­ni­cy szu­ka­li. Trzy razy mu ga­da­łem, że tu jeno pa­ją­ki i pa­ję­czy­ny znaj­dzie­my, ale nie po­mo­gło – od­po­wie­dział ktoś inny.

– No, już pew­nie dawno ktoś to wy­żło­pał a becz­kę wy­rzu­cił za mury, coby do­wo­du nie zo­sta­wiać – dodał trze­ci głos.

Lea w ostat­niej chwi­li wśli­zgnę­ła się pod łóżko, ledwo się miesz­cząc.

Drzwi skrzyp­nę­ły.

Uj­rza­ła trzy pary san­da­łów i mni­sie ha­bi­ty. Na­bra­ła po­wie­trze w usta i spię­ła wszyst­kie mię­śnie, aby nie wydać naj­mniej­sze­go dźwię­ku, lecz opa­no­wa­nie drga­wek było nie­moż­li­we. Mo­dli­ła się do wszyst­kich bogów, w któ­rych wie­rzy­ła i nie wie­rzy­ła, aby spro­wa­dzi­li na nią od­wa­gę i opa­no­wa­nie, ale żaden nie usły­szał wo­ła­nia bez­bron­nej, ukry­tej mysz­ki.

– Co tu to robi? – Jeden z mni­chów kop­nął w nogę łóżka.

– Nie mam po­ję­cia, ale nie ob­cho­dzi mnie to. Jak wi­dzi­cie, żad­nej becz­ki tutaj nie ma, wra­ca­my do…

– He, a to co ta­kie­go? – Za­uwa­żył inny.

Do Lei do­tar­ło, że na sto­li­ku le­ża­ła księ­ga i miska z nie­do­je­dzo­ną wa­rzyw­ną mie­szan­ką.

– Ktoś tu miesz­kał czy jak?

Drgaw­ki przy­bra­ły na sile. Choć wal­czy­ła z nimi całą sobą, prze­ję­ły kon­tro­lę. Po­ty­li­ca i po­ślad­ki stu­ka­ły de­li­kat­nie o drew­nia­ny spód łóżka. Zer­k­nę­ła w bok. Dwie pary san­da­łów od­da­li­ły się. W stro­nę wyj­ścia. Pra­wie się uda…

Chwyt.

Mnich wy­cią­gnął ją bru­tal­nie i gwał­tow­nie, trzy­ma­jąc za włosy. Wy­rwa­ła się, zo­sta­wia­jąc w jego dłoni sporą garść bru­nat­nych loków. Od­py­cha­jąc się no­ga­mi, szyb­ko do­tar­ła do ścia­ny. Ukła­da­ła po­spiesz­nie w gło­wie wer­sję, jaką im przed­sta­wi. Naj­le­piej po­wie­dzieć praw­dę. Prze­cież to świę­ci bra­cisz­ko­wie. A tutaj jest świę­te miej­sce. Zro­zu­mie­ją. Muszą zro­zu­mieć.

Zanim zdą­ży­ła coś wy­du­kać, cała trój­ka sta­nę­ła tuż nad nią. Szcze­rzy­li się jak wy­głod­nia­łe świ­nie nad na­peł­nio­nym ko­ry­tem. Jeden z nich, z długą czar­ną brodą i śla­da­mi po ospie na twa­rzy, chwy­cił sznur prze­pa­su­ją­cy habit. Od­wią­zał go i za­czął dyn­dać koń­ców­ką z frędz­la­mi przed ocza­mi Lei.

– Lu­bisz być zwią­za­na, sa­ren­ko? – za­py­tał, a po­zo­sta­li dwaj mnisi za­re­cho­ta­li.

 

*

 

Ivar szedł przez dzie­dzi­niec wy­peł­nio­ny po równo szczę­ściem i smut­kiem.

Ra­do­wał się, że po­znał tę ko­bie­tę i że po­czę­stu­je ją zaraz swoim spe­cjal­nym da­niem z kró­li­ka, ale na myśl, że wkrót­ce po­że­gna­ją się na za­wsze, wy­peł­nia­ła go dziw­na pust­ka. Tej nocy wstał wcze­śniej i wpa­try­wał się w okno. W świat za murem, któ­re­go za­wsze się bał, bo prze­cież od dziec­ka żył wy­łącz­nie tutaj, zo­sta­wio­ny przez matkę pod bramą ni­czym zbłą­ka­ny kun­del, któ­re­go nikt nie chce przy­gar­nąć do swego obej­ścia. Ale mnisi go przy­ję­li. Wy­cho­wa­li w pra­wie i na­ukach, które były fun­da­men­tem każ­de­go dnia. Stali się ro­dzi­ną, któ­rej nigdy wcze­śniej nie miał. A mimo wszyst­ko nigdy dotąd nie prze­szło mu nawet przez myśl, żeby czmych­nąć stąd ukrad­kiem, zrzu­cić z sie­bie habit, spró­bo­wać innej drogi.

Aż do teraz.

Po­dą­ża­jąc w stro­nę piw­nicz­ki, roz­trzą­sał, roz­my­ślał, roz­wa­żał. Za­uwa­żył dwóch braci opar­tych o filar przy kruż­gan­kach, co nieco go za­kło­po­ta­ło, bo mu­siał jakoś ich zbyć i nie mogli do­strzec, dokąd zmie­rza. Nieco się zdzi­wił, gdyż za­zwy­czaj o tej porze teren dzie­dziń­ca był pusty. Wszy­scy wsta­wa­li równo z dzwo­nem nie­dłu­go po świ­cie i uda­wa­li się na po­ran­ną me­dy­ta­cję, dla­te­go Ivar cho­dził do Lei jesz­cze zanim na nie­bie po­ja­wia­ło się słoń­ce. Nie­mniej jed­nak zda­wa­ło się, że zu­peł­nie nie zwra­ca­ją na niego uwagi. A może nawet go nie za­uwa­ży­li, ob­ró­ce­ni w drugą stro­nę i po­chło­nię­ci roz­mo­wą. Prze­cho­dząc nie­da­le­ko nich usły­szał jej frag­ment:

– Trze­ba było się jej po­zbyć na ko­niec! Jak wyj­dzie i się wy­ga­da? Jak ktoś się dowie…

Ivar przy­sta­nął nagle, jakby ktoś rzu­cił na niego za­klę­cie za­mie­nia­ją­ce w ka­mień. Szyb­ko jed­nak się otrzą­snął i ukrył za innym fi­la­rem, na­słu­chu­jąc.

– Nikt się nie dowie, jak nie bę­dziesz pa­plał na lewo i prawo! Sku­tecz­nie jej za­gro­zi­łem, nie wi­dzia­łeś? Zanim za­czę­li­śmy za­ba­wę za­rze­ka­ła się jasno, że nikt z braci jej tutaj nie wpu­ścił, że sama się wkra­dła na teren klasz­tor­ny i za­ję­ła tę piw­ni­cę, bo ucie­ka­ła przed wil­ka­mi. Sły­sza­łeś to czy już wtedy kutas przy­ćmił ci wszyst­kie po­zo­sta­łe zmy­sły? Wiemy o niej tylko my oraz Urik. I tak ma zo­stać. Naj­bliż­sza noc to moja kolej, bę­dzie­my się wy­mie­niać, bo tro­chę tam cia­sno.

– A co z je­dze­niem? Z łóż­kiem? Też sama se przy­nio­sła?

– Pew­nie okra­da nas nocą. Skoro jakoś się tutaj do­sta­ła to musi być cwana i zręcz­na. Zresz­tą…

Ivar prze­stał słu­chać, ze­rwał się i po­gnał w stro­nę piw­nicz­ki, nie zwa­ża­jąc na to, czy roz­mów­cy go usły­sze­li. Otwo­rzył starą, za­rdze­wia­łą bram­kę utkwio­ną w ka­mien­nej ścia­nie i po­ko­ny­wał stop­nie w takim tem­pie, na jakie tylko ze­zwa­la­ły brzuch i po­kracz­ne nogi. Szyb­kim szarp­nię­ciem od­ry­glo­wał drzwi, wpadł do środ­ka ni­czym taran w bramę.

Łóżko było puste.

Wokół niego wa­la­ły się tylko frag­men­ty roz­trza­ska­nej miski, reszt­ki nie­do­je­dzo­nych wa­rzyw, po­dar­ty koc, strzę­py sznu­ra.

I otwar­ta księ­ga.

Ivar ci­snął w kąt po­traw­kę z kró­li­ka i pod­niósł wo­lu­min drżą­cy­mi jak nigdy rę­ko­ma. Prze­czy­tał tytuł roz­dzia­łu:

 

Ry­tu­ał Lesz­mi­ry: Uwol­nie­nie duszy

 

Gdyby ktoś kie­dyś rzekł mu, że bę­dzie w sta­nie po­ko­nać tyle scho­dów w takim cza­sie, od­po­wie­dział­by sza­leń­co­wi, że ten za­mie­nił się chyba głową z durną ro­pu­chą. Nie był to jed­nak mo­ment na po­dzi­wia­nie wła­snej, ukry­tej dotąd sku­tecz­nie kon­dy­cji. Wy­plu­wa­jąc z gar­dła płuca wy­biegł na świa­tło dzien­ne, od­bi­ja­jąc się od tor­sów dwóch mni­chów. Wtedy ich roz­po­znał. Ha­rvik i Edgar. Miesz­ka­li w tej samej kon­dy­gna­cji, w za­chod­nim skrzy­dle te­re­nu klasz­tor­ne­go.

– Co tam ro­bi­łeś, bra­cie? – za­py­tał Ha­rvik, prze­cze­su­jąc ner­wo­wo czar­ną brodę. Miał na po­licz­ku dłu­gie za­dra­pa­nia, jak po pa­znok­ciach.

Ivar nie od­po­wie­dział. Za­miast tego wy­do­był z wnę­trza pulch­ne­go ciała ko­lej­ną ukry­tą za­le­tę, o któ­rej ist­nie­niu nie miał po­ję­cia.

Od­wa­gę.

Pro­wa­dzo­ny gnie­wem zła­pał obu­rącz za habit wyż­sze­go o głowę mni­cha i z ca­łych sił ci­snął nim o mur. Ten rąb­nął po­ty­li­cą w wy­sta­ją­cy ka­mień i gruch­nął nie­przy­tom­ny na zie­mię. Edgar, wstrzą­śnię­ty całą sy­tu­acją, ewi­dent­nie nie mógł pod­jąć szyb­kiej de­cy­zji, czy brać nogi za habit, czy też sta­wać do po­je­dyn­ku. Ivar, wy­ko­rzy­stu­jąc to za­wa­ha­nie, grzmot­nął pię­ścią pro­sto w orli no­chal, po czym po­biegł przed sie­bie. Z ja­kie­goś po­wo­du na myśl przy­cho­dzi­ło mu tylko jedno miej­sce, do któ­re­go mogła udać się Lea.

Świą­ty­nia.

Wiel­kie, pół­okrą­głe drzwi były uchy­lo­ne. We­wnątrz pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca wdzie­ra­ły się już do środ­ka przez po­dłuż­ne okna, ma­lu­jąc po­ma­rań­czem ob­ra­zy i rzeź­by. Ivar za­trzy­mał się do­pie­ro przed samym oł­ta­rzem. Upadł na ko­la­na. Zrzu­cił z głowy kap­tur i za­czął pła­kać. Dła­wiąc się i drżąc, jak kie­dyś dzie­siąt­ki razy ten mały chło­piec, cho­wa­ją­cy głowę pod po­dusz­ką w pu­stej klasz­tor­nej izbie. Pod po­dusz­ką, pod którą chciał od­na­leźć cho­ciaż odro­bi­nę zro­zu­mie­nia dla matki, ludzi, świa­ta.

Lea le­ża­ła naga tuż przed mar­mu­ro­wą do­ni­cą.

Mar­twe spoj­rze­nie kie­ro­wa­ła wprost na uno­szą­cy się wy­so­ko, tań­czą­cy kwiat. Ciało zna­czy­ły licz­ne, głę­bo­kie rany, ukła­da­ją­ce się w nie­zna­ne mni­cho­wi sym­bo­le i znaki. Rę­ko­jeść szty­le­tu ce­re­mo­nial­ne­go do­ty­ka­ła otwar­tej, spla­mio­nej krwią dłoni. Uło­żo­ne na po­sadz­ce wokół ko­bie­ty po­chod­nie do­ga­sa­ły. Świt, bez ostrze­że­nia, po­sta­no­wił rzu­cić w tam­tej chwi­li świa­tło na prze­cię­tą wzdłuż, mię­dzy pier­sia­mi, klat­kę pier­sio­wą. Roz­brzmia­ły dzwo­ny wzy­wa­ją­ce na po­ran­ną me­dy­ta­cję. W akom­pa­nia­men­cie ich ude­rzeń kwiat śpie­wał swą wiecz­ną, bez­dź­więcz­ną pieśń. I gdzieś tam w górze, wśród tej me­lo­dii ciszy, nie­sio­ne nie­ist­nie­ją­cym wia­trem, po­nio­sły się słowa:

Pa­trzeć, jak umie­ra­ją.

 

*

 

– Hra­bio Ja­rvi­ku, toż to same ruiny.

Hra­bia zda­wał się nie po­dzie­lać obu­rze­nia Gre­go­ra. Wręcz prze­ciw­nie, uśmie­chał się sze­ro­ko, po­na­gla­jąc wierz­chow­ca.

– I cóż z tego? Spójrz, jak da­le­ko można stąd się­gnąć wzro­kiem! Wy­ma­rzo­ne miej­sce na straż­ni­cę. Nikt nie prze­drze się nie­zau­wa­żo­ny od stro­ny do­li­ny.

Jeźdź­cy za­trzy­ma­li konie przed za­wa­lo­ną bramą.

– Z tego, co wiem, był tu nie­gdyś klasz­tor dzi­wacz­nych mni­chów. Te kupy ka­mie­ni ra­czej nie­wie­le miały wspól­ne­go z praw­dzi­wy­mi for­ty­fi­ka­cja­mi… – na­rze­kał nadal Gre­gor.

Hra­bia ze­sko­czył z siwej kla­czy i po­pra­wił ozdo­bio­ną zło­ty­mi ha­fta­mi kasz­ta­no­wą tu­ni­kę.

– Może i dobry z cie­bie stra­teg oraz wojak, ale na bu­dow­nic­twie to znasz się jak moja pierw­sza ko­bie­ta na za­spo­ka­ja­niu męż­czy­zny. Nie muszę przy­po­mi­nać, że szyb­ko ją po­rzu­ci­łem, hę?

Przedar­li się przez gruz i we­szli na dzie­dzi­niec. Nie­mal wszyst­ko było cał­kiem lub czę­ścio­wo znisz­czo­ne, z wy­jąt­kiem bu­dyn­ku świą­tyn­ne­go, który sku­tecz­nie obro­nił się przed cza­sem. Je­dy­nym uszczerb­kiem była dziu­ra w dachu, przez którą na świa­tło dzien­ne prze­do­sta­wa­ła się ogrom­na ro­śli­na przy­po­mi­na­ją­ca sło­necz­nik. Wie­lo­barw­ne płat­ki za­my­ka­ły się i otwie­ra­ły, jakby kwiat chciał coś przy­by­szom rzec. Hra­bia Ja­rvik i Gre­gor po­pa­trzy­li po sobie ze zdu­mie­niem, po czym, gnani cie­ka­wo­ścią, prze­kro­czy­li pół­okrą­głe, otwar­te na oścież drzwi. Mi­nę­li po­roz­bi­ja­ne rzeź­by i przy­kry­te pa­ję­czy­mi za­sło­na­mi ob­ra­zy, po czym za­trzy­ma­li się przed oł­ta­rzem. Do­pie­ro teraz, z bliż­sza, gdy za­dar­li głowy, do­strze­gli, że długa, po­wy­krę­ca­na ło­dy­ga roz­dwa­ja się na szczy­cie i że wień­czą ją dwa kwia­ty. Jeden więk­szy, drugi mniej­szy.

– Wi­dzia­łeś kie­dyś coś po­dob­ne­go, hra­bio? – za­py­tał Gre­gor, nie mogąc wyjść z po­dzi­wu.

– Skąd­że – od­parł Ja­rvik, prze­no­sząc wzrok na ka­mien­ną ta­bli­cę z wy­ry­tym na­pi­sem. Po raz pierw­szy w życiu przy­da­ła mu się nauka sta­re­go ję­zy­ka ludów Pół­no­cy, więc chwa­ląc się swą umie­jęt­no­ścią, prze­czy­tał na głos:

 

Dusze ludz­kie są nie­śmier­tel­ne.

Rod­gost Mądry i Lea Wspa­nia­ła.

 

Koniec

Komentarze

Powoli się rozkręca, ale jest wciągające i dobrze poprowadzone.

Troszkę mi zgrzytały niektóre rzeczy, jak przykładowo te księgi, które ot tak, bez żadnego nadzoru można było wynieść z klasztornej biblioteki. Ale mimo pewnych mankamentów, to całkiem niezłe opowiadanie.

Jak rozumiem, ta ostatnia scena jest wiele lat, a może nawet dziesięcioleci czy stuleci po poprzednich?

 

A i jeszcze to, że w odmianie wychodzi od mianownika Lea dopełniacz Lei, to mi się coś mimowolnie kojarzyło z…

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Witaj. :)

Ze spaw technicznych mam wątpliwości (tylko do przemyślenia):

Księżyc, w kształcie rogu, rzucał srebrzystą poświatę na spadziste dachy otaczających dziedziniec krużganek. – krużganków?; nie wiem też, czy dwa pierwsze przecinki są potrzebne (?)

Od wielu lat mamy nowy budynek, w którym ważymy specjały i tam też wszystko przechowujemy, więc miejsce to zostało zapomniane. – tu tylko dopytam – warzymy?

– No, już pewnie dawno ktoś to wyżłopał (przecinek?) a beczkę wyrzucił za mury, coby dowodu nie zostawiać – dodał trzeci głos.

Skoro jakoś się tutaj dostała (przecinek?) to musi być cwana i zręczna.

 

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

Bardzo piękna, wzruszająca i jednocześnie mocno dołująca opowieść. Koniec nieco zaskoczył, spodziewałam się krwawej rozprawy, trupów, morza krwi. :)

Pozdrawiam serdecznie, klik, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Cześć, Realuc

Od dawna nie czytałem tak dobrego opowiadania tutaj. Lubię klimaty dawnych dziejów, klasztorów i czasów pochodni, oraz przeciągów w krużgankach. Oddałeś wyśmienicie klimat, jak to odbieram wieków średnich, choć nigdzie nie wspominasz, że chodzi o tę epokę (to już sobie sam dodałem :-). Zwróć uwagę na odmianę słowa oczów, dlatego, że wydaje mi się to być formą niepoprawną. W stosunku do narządu wzroku, prawidłową jest: oczy. Zasięgnąłem pomocy w internetach… okazuje się, że forma ócz, w tym kontekście, jest ok. 

Jeśli chodzi o fabułę. Smutny los niewiasty, dla której śmierć, okazała się być jedynym wybawieniem. Siłą rzeczy, przypomniałeś mi Imię Róży, którą bardzo sobie cenię. 

Klik ode mnie

Ps. Aha, widzę, że to na niebiesko, czyli konkursowe teksty. Czy mogę i jeśli tak, to jak należy oddać poprawnie głos? Chętnie skorzystam z takiej możliwości.

Pozdrawiam

Ps. Aha, widzę, że to na niebiesko, czyli konkursowe teksty. Czy mogę i jeśli tak, to jak należy oddać poprawnie głos? Chętnie skorzystam z takiej możliwości.

Heskecie, poczytaj zasady tego konkretnego Konkursu w HP. :) Czasem wybierają Czytelnicy, czasem – tylko Jury, czasem – wspólnie. ;) 

Pecunia non olet

Przyjemnie się czytało, a w pewnym momencie wzięło z zaskoczenia. Jak dla mnie to raczej szkoda, że nie pociągnąłeś wiadomego wątku, bo lubię emocjonującą akcję. Bruce powiedziała, że spodziewała się krwawej rozprawy, a ja wręcz na nią liczyłem. Muszę jeszcze wspomnieć o dialogach, które niekiedy wydają mi się bardzo sztuczne, jakby ich jedynym celem było poinformowanie czytelnika o stanie rzeczy. Najbardziej widać to w tym, co mówią mnisi przed wejściem do piwnicy.

Bardzo dobry tekst, przejmujący, z ciekawym pomysłem i barwnie napisany. Zgadzam się z Jimem, że trochę wolno się rozkręca, ale z drugiej strony to wprowadzenie było całkiem zajmujące i dobrze nakreśliło dwoje głównych bohaterów, więc nie postrzegam tego jako jakiejś wielkiej wady.

 

Ciekawi mnie, czy oprócz mnie jeszcze jacyś czytelnicy musieli googlać, co to takiego ten “bliaut”? To słowo zdaje się nie występować w polszczyźnie poza stronami o cosplayu i rekonstrukcji średniowiecza.

 

Hesket, jeśli dobrze pamiętam, to akurat w tym konkursie o wynikach będzie autorytarnie decydować organizatorka.

 

Pozdrawiam i klik

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

GalicyjskiZakapiorze, ja czasem sprawdzam znaczeniowo prawie wszystko (szczególnie przy tekstach sf, fizycznych itp.), tutaj także wspomnianego wyrażenia nie znałam. :)

Pecunia non olet

Dzięki, GalicyjskiZakapior za info.

Dzięki Wszystkim za komentarze.

 

Jim, księgi wyniósł Ivar, czyli jeden z mnichów. Nigdzie nie ma wzmianki, że dostęp do biblioteki był w jakiś sposób ograniczony. A co do pytania dotyczącego ostatniej sceny – tak, jest duży przeskok czasowy, choć nieokreślony w żadne konkretne ramy. 

P.S. odpiszę na Twojego maila niebawem :)

 

bruce, dziękuję za wyłapanie mankamentów. Przecinki mnie nie lubią, a ja nie lubię przecinków, i tak jest od zarania dziejów :) Oczywiście zmieniłem na warzenie, dobrze, że to wypatrzyłaś! A reszta do przemyślenia, ale to nie na szybko. Krwawa jatka na koniec? Potrzymaj mi piwo, następnym razem ;)

 

Hesket, cieszę się, że tekst trafił w Twoje gusta. Z oczami chyba jest mimo wszystko poprawnie, ale jeszcze to zweryfikuję. 

 

freki, często piszę pewne sceny zbyt dosłownie, więc tym razem postawiłem na niewielkie nakreślenia i niedopowiedzenia. Rozumiem, że może być niedosyt, ale tam gdzie brakuje literek, należy podkręcić wyobraźnię na wyższy level :) Dialogom się przyjrzę, może coś w tym jest, choć staram się zachować naturalność.

 

GalicyjskiZakapior, dzięki za klika i opinię. I jakie szczęście, że mamy Google :)

 

 

 

heart Pozdrawiam ciepło. smiley

Pecunia non olet

@Realuc

P.S. odpiszę na Twojego maila niebawem :)

 

Dzięki. Dodatkowy plus, że jak wiesz z mego mejla, przynajmniej pod względem wyglądu, mogłem się z mnichem w pełni utożsamiać ;-)

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Witaj Realuc !!!

 

Całkiem dobre opowiadanie. Spójne i wciągające. Powodzenia. Jak mi się uda to dam klik do biblioteki.

 

Pozdrawiam!!!

 

PS.

Trochę mnie przeraziło jak ją tyle razy zgwałcili.

Jestem niepełnosprawny...

Hej,

świetnie napisane opowiadanie, ale przyznam, że przeorałeś mnie trochę emocjonalnie… Rzeźnie i krwawe jatki to jedno, ale wątek gwałtów to zupełnie inna sprawa. I chociaż dałeś nam coś na wzór „szczęśliwego zakończenia”, to jest ono bardzo gorzkie. Historia Lei jest poruszająca i pewnie zostanie w mojej głowie na długo.

Są jednak i sceny, gdzie się uśmiechnęłam. Zwłaszcza ta:

Ivar nie odpowiedział. Zamiast tego wydobył z wnętrza pulchnego ciała kolejną ukrytą zaletę, o której istnieniu nie miał pojęcia.

Odwagę.

 

Pozdrawiam serdecznie i powodzenia w konkursie! :)

Jim

Dodatkowy plus, że jak wiesz z mego mejla, przynajmniej pod względem wyglądu, mogłem się z mnichem w pełni utożsamiać ;-)

:D Hm, czyli stajesz w szranki z Ivarem? Jeśli patrząc w dół widzisz swoje stopy – wygrywasz. Jak nie, to uznajmy, że jest remis :P

 

HollyHell91

miło, że tak szybko przeczytałaś. A wygenerowana grafika bardzo ładnie i dobrze odzwierciedla to, co miałem w głowie, więc umiejętnie tej AI podsunęłaś wytyczne :)

 

dawidiq150

cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało. 

Podziękował za klika.

 

Mar­sza­wa

mogę jedynie przeprosić za przeoranie. Mimo wszystko mam nadzieję, że było choć trochę warto się tak przeorać.

Mam tendencję do raczej złych zakończeń, więc to i tak łagodniejsza wersja :)

Historia Lei jest poruszająca i pewnie zostanie w mojej głowie na długo.

Bardzo mnie cieszy, że ta historia zostanie z Tobą dłużej niż tylko na czas czytania.

Co do humoru – fajnie, że wyłapałaś. Starałem się dać kilka momentów na rozluźnienie.

 

Dzięki Wszystkim za wizytę i pozdrawiam! 

Historia Lei jest poruszająca i pewnie zostanie w mojej głowie na długo.

Historia Lei jest poruszająca i pewnie zostanie w mojej głowie na długo.

Historia Lei jest poruszająca i pewnie zostanie w mojej głowie na długo.

Świetny tekst. Rzeczywiście wolno się rozkręca – już inni to napisali. Wyśmienicie napisane, było grane na emocjach, co lubię. Mocne.

Pozdrawiam!

You cannot petition the Lord with prayer!

Ave, Realucu!

 

Ciekawa opowieść, w której bardzo umiejętnie stopniujesz napięcie. Podobał mi się sposób, w jaki ukazałeś “więź” pomiędzy Leą i Kwiatem. Zastanawia mnie, czy gwałt był jakąś formą katalizatora, czy ostatecznie i tak Lea oddałaby swoje życie u łodygi Kwiatu, nawet bez tak traumatycznych doznań?

 

Końcówka przyjemnie dwuznaczna.

 

Opowiadanie naprawdę mnie wciągnęło i rozważałem nawet nominację do piórka, ale niestety jeden element wypadł nieco słabiej. Mianowicie dialogi. Przez 80% tekstu dialogi są naprawdę bardzo dobrze napisane, nieźle stylizowane, ale zdarzają się też fragmenty, w których bohaterowie porozumiewają się zwyczajnie zbyt “nowocześnie” co wybijało mnie z immersji. Przykładowo:

– Żartujesz. To znacznie lepsze od tych wszystkich bażantów w miodowych zalewach, nadziewanych dzików czy innych dworskich ohydztw.

czy

 

– Trzeba było się jej pozbyć na koniec! Jak wyjdzie i się wygada? Jak ktoś się dowie…

W ostatecznym rozrachunku tekst mi się bardzo podobał, jest zdecydowanie biblioteczny (więc klikam i dobijam), ale do pełnej satysfakcji trochę zabrakło.

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w konkursie!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Interesująca historia. Niewesołe losy bohaterki.

Trochę dziwne, że mnich od razu rozpoznał kobietę, chociaż nigdy wcześniej żadnej nie widział – potem się okazuje, że w klasztorze wylądował jako niemowlę. Chyba że z murów, ale tam takie wycieczki chodziły?

I tym razem również zasnęła, zanim łzy ponownie napłynęły do oczów.

Przeszkadzała mi ta stara konstrukcja, wolałabym “oczu”. Poza tym miejscem aż tak ciężko nie archaizujesz. 

Babska logika rządzi!

Porusza jakieś ukryte struny. Nie mój styl a jednak podobało mi się. Sama jestem zaskoczona.

MichaelBullfinch

dzięki za wizytę i komentarz.

 

cezary_cezary

 

cieszę się, że byłem w Twojej ocenie blisko nominacji i przyjmuję z pokorą, że jej nie otrzymam z Twego ramienia :)

 

Zastanawia mnie, czy gwałt był jakąś formą katalizatora, czy ostatecznie i tak Lea oddałaby swoje życie u łodygi Kwiatu, nawet bez tak traumatycznych doznań?

 

Trudno stwierdzić, to już pole wyłącznie do indywidualnych domysłów. Istnieje jednak szansa, że gdyby nie przygoda z mnichami w ostatnią noc, ostatecznie wszystko skończyłoby się inaczej. W końcu chwilę wcześniej po raz pierwszy się uśmiecha, więc wraca powoli do jako takiego stanu normalności, a Ivar zaczyna rozważać, czy nie opuścić klasztoru wraz z nią, więc kto wie.

 

A co do dialogów – przyjmuję zarzut, ale akurat w tych dwóch fragmentach, które przytoczyłeś, nie potrafię wypatrzeć zbyt nowoczesnych zwrotów.

 

Finkla

podziękował za wizytę.

Co do rozpoznania kobiety. Po pierwsze, nie jest konkretnie nakreślone, w jakim wieku został porzucony przez matkę. Jako dziecko może określać zarówno niemowlę, jak i kilkulatka. A po drugie, w klasztornej bibliotece pewnikiem mieli pozycję Czorty, biesy, kobiety, czyli o istotach demonicznych, w której to były odpowiednie ryciny :P

Z tymi oczami to nie wiem czemu tak się uparłem na tę konstrukcję, no ale się uparłem…

 

Nova

dzięki za komentarz i fajnie, że mimo, iż to nie Twój styl, tekst cię w jakiś sposób poruszył i się spodobał.

Cześć!

 

Gruba, wijąca się niczym egzotyczny wąż łodyga, piętrzyła się ku gwiazdom.

Wydaje mi się, że ani łodyga, ani wąż nie może się piętrzyć. Czy nie chodziło o:

Gruba, wijąca się niczym egzotyczny wąż łodyga, pięła się ku gwiazdom.

 

Z dużą swobodą opisujesz stylizowany świat i klasztor. Także mnich jest bardzo plastyczny, w kilku słowach oddajesz jego poczciwość. Bohaterce dajesz trochę głębi, ale czy nie bardziej prawdopodobne, że pragnęłaby śmierci po tym, co ją spotkało, natomiast jej pierwsze słowa to:

Poczekaj. Chcę wiedzieć, gdzie jestem.

O niezręcznościach w dialogach pisano już wyżej, więc nie będę powtarzać.

 

Mnich i kobieta nie mają głębszej relacji, ich spotkania nie wprowadzają napięcia, nawet powiedziałabym, są trochę nudne.

Natomiast zaintrygował mnie wątek nieśmiertelnej duszy.

Ogólnie nie czytało się źle. Pozdrawiam!

 

 

Czołem!

Nie jest to tekst dynamiczny, ale zakładam, że i taki był Twój cel. Schemat opowiadania odwiedziny mnicha – noc/sen moim zdaniem jest dobry. Brakuje mi jakiegoś zaakcentowania puenty i jeszcze wzmocnienia wątku rośliny, ale może zepsułoby to efekt.

Ciekawe nawiązanie do relacji między krzywdą ludzką, a przyrodą, w której przyroda pełni rolę takiego brutalnego Robin Hooda, bezlitośnie odpowiadającego na krzywdy.

Ogólnie to podobało się, kawałek dobrego, klasycznego fantasy.

Pozdrawiam!

chalbarczyk, hej!

 

Bohaterce dajesz trochę głębi, ale czy nie bardziej prawdopodobne, że pragnęłaby śmierci po tym, co ją spotkało, natomiast jej pierwsze słowa to:

Poczekaj. Chcę wiedzieć, gdzie jestem.

Zapewne pragnęła śmierci. Może. Ale jest też coś takiego jak silnie wrodzona, ludzka ciekowość. Fajnie więc wiedzieć, gdzie chce się umrzeć :)

 

Mnich i kobieta nie mają głębszej relacji, ich spotkania nie wprowadzają napięcia, nawet powiedziałabym, są trochę nudne.

 

Owszem, i wcale takiej nie mieli mieć. Ale wystarczyła jakakolwiek relacja, aby w trudnej sytuacji bohaterów zbudowała się pewna więź. Czasami relacje budują się przy zwykłych czynnościach i rozmowach, nie przy wyniosłych zwierzeniach i innych takich.

Spotkania mogły Cię nudzić, jasne. Żadne fajerwerki podczas nich nie strzelają. Ale to jest właśnie powolne budowanie napięcia i tworzenie relacji, której nie dostrzegłaś. 

 

Dzięki za komentarz.

 

beeeecki, czołem!

Owszem, tekst miał być spokojny. Ciężki, przygnębiający, ale rzucony do spokojnej rzeki, nie rwącego potoku. 

Miło, że Ci się podobało.

 

Pozdrawiam!

Nie przeszkadza mi, że sprawy w opowiadaniu toczą się wolno – myślę, że w pewien sposób obrazuje to ówczesne życie, zwłaszcza mnisie.

Wstrząsająca jest historia Lei, a wszystko czego doznała opisałeś niezwykle delikatnie, jednak nie pozostawiając złudzeń co do tego, co ją spotkało. Bulwersujący jest postępek mnichów szukających w piwnicy beczki, tym bardziej że za nic mieli regułę obowiązującą w ich klasztorze. Jakże godne podziwu na tym tle jest zachowanie Ivara, choć on też postąpił wbrew regule.

Wielce osobliwą i fantastyczną roślinę opisałeś Realucu.

 

brzuch ukry­ty pod brą­zo­wym ha­bi­tem. Opa­sał go gruby sznur… → A może: brzuch ukry­ty pod brą­zo­wym ha­bi­tem. Opa­sywał go gruby sznur

 

Znam się tro­chę na zio­ło­lecz­nic­twie… → Czy ziołolecznictwo nie brzmi zbyt współcześnie?

Proponuję: Znam się tro­chę na leczeniu ziołami

 

na spa­dzi­ste dachy ota­cza­ją­cych dzie­dzi­niec kruż­ga­nek. → Jeśli krużganków było kilka, to: …na spa­dzi­ste dachy ota­cza­ją­cych dzie­dzi­niec kruż­ga­nków. Lub: …na spa­dzi­sty dach ota­cza­ją­cego dzie­dzi­niec kruż­ga­nku. – Jeśli krużganek był jeden.

 

mimo ko­cu­rów, które mogły czaić się poza mio­tłą. → Chyba miało być: …mimo ko­cu­rów, które mogły czaić się pod mio­tłą. Lub: …mimo ko­cu­rów, które mogły czaić się po kątach.

Choć z tego co wiem, pod miotłą cicho siedzą myszy, nie koty.

 

Lei nie in­te­re­so­wa­ły… → Leę nie in­te­re­so­wa­ły

 

jakby miał zaraz ze­mdleć i osu­nąć się pod łóżko. → …jakby miał zaraz ze­mdleć i osu­nąć się na łóżko/ przy łóżku.

Pod łóżko musiałby wpełznąć.

 

chwy­cił za sznur prze­pa­sa­ją­cy habit. → …chwy­cił sznur prze­pa­sują­cy habit.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, witaj!

 

Cieszę się, że dotarłaś do mojego klasztoru.

 

Poprawiłem wskazane usterki. Jedynie zostawiłem te kocury, bo dokładnie o to mi chodziło. Innymi słowy jeśli myszy chowają się pod miotłą, to kocury buszują właśnie poza nią. Lea była myszą pod miotłą, a mnisi kocurami.

 

No i miło, że powolność nie wypadła w Twych oczach jako wada, oraz że doceniłaś powściągliwość pewnych wątków.

 

Dziękuję serdecznie za komentarz :)

Bardzo proszę, Realucu. Miło mi, że mogłam się przydać i rozumiem Twoją decyzję o pozostawieniu kocurów. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

;)

Nowa Fantastyka