- Opowiadanie: BezsennośćwThorn - Rytuał

Rytuał

Dokąd może czło­wie­ka do­pro­wa­dzić mi­łość? Pro­sto na sam skraj sza­leń­stwa.

 

Jest to pierw­sze z na­pi­sa­nych prze­ze mnie opo­wia­dań, które pu­bli­ku­je.

Od­da­ję się pod kry­ty­kę i pro­szę o ko­men­ta­rze. Za­rów­no te ne­ga­tyw­ne jak i po­zy­tyw­ne.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy V

Oceny

Rytuał

 

1.

Pa­trząc na mi­go­czą­cy pło­mień w tej sta­rej za­py­zia­łej piw­ni­cy za­sta­na­wiam się, czy to moż­li­we, żeby mógł się on mie­nić tak wie­lo­ma ko­lo­ra­mi. Czy to moż­li­we żeby te wszyst­kie ko­lo­ry, mimo swego bla­sku i barw­no­ści były tak prze­ra­ża­ją­ce?

Od­po­wiedź brzmi nie.

To nie po­win­no tak prze­ra­żać, bo nie po­win­no być rze­czy­wi­ste. Takie rze­czy się nie dzie­ją. Kręgi żło­bio­ne na ka­mien­nej po­sadz­ce piw­ni­cy nie po­win­ny móc pło­nąć, a żaden pło­mień nie po­wi­nien przy­bie­rać barw wszyst­kich pier­wiast­ków che­micz­nych naraz.

Ry­su­ję trze­ci, ostat­ni krąg. Krwią. Nadal nie wie­rzę jak łatwo kupić krew. Przed ocza­mi staje mi mina eks­pe­dient­ki w osie­dlo­wym mię­snym. Sły­szę jej śmiech i żarty. ,,Czer­ni­ny się za­chcia­ło, czy trze­ba ad­o­ra­to­ra córki czar­ną po­lew­ką ode­gnać? Stara szko­ła. Mój oj­ciec nie raz po łbie ode mnie do­stał, za czę­sto­wa­nie chło­pa­ków czer­ni­ną''. Nie ko­men­tu­je jej słów, a ona milk­nie w końcu, chyba spe­szo­na bra­kiem od­po­wie­dzi. Płacę i wy­cho­dzę.

My za­pew­ne nigdy już nie do­cze­ka­my się dzie­ci.

Sta­ran­nie za­my­kam krąg. Krew kiep­sko na­da­je się do ry­so­wa­nia, a ja nigdy nie mia­łem zbyt wiel­kie­go ta­len­tu ar­ty­stycz­ne­go. Żaden ze mnie ma­larz. Żaden poeta. Muzyk nie lep­szy. Nie­wie­le w życiu stwo­rzy­łem. Przy­naj­mniej nie sam. Mimo to teraz wkła­dam całe sku­pie­nie w kre­śle­nie wzo­rów na ziemi.

Się­gam do księ­gi i po­wo­li prze­pi­su­je znaki. Jeden po dru­gim. Runa po runie. Na tym eta­pie zgra­nie wszyst­kie­go w cza­sie nie jest jesz­cze tak istot­ne. Naj­waż­niej­sze to się nie po­my­lić. Źle po­sta­wio­na kre­ska, jedna nie­sfor­na kro­pla i wszyst­ko mu­siał­bym za­czy­nać od nowa.

Nie chcę my­śleć co by się stało, gdy­bym ta­kiej kro­pli nie za­uwa­żył i do­pro­wa­dził wszyst­ko do końca…

Nie myśl o tym. Na my­śle­nie był już czas, teraz jest czas na dzia­ła­nie. My­śle­nie mo­gło­by spra­wić, że się za­trzy­masz. Że zro­zu­miesz co tu się dzie­je. A zro­zu­mie­nie pro­wa­dzi do sza­leń­stwa. Cho­ciaż sam nie wiem, czy nie jest za późno, żeby bro­nić się przed na­zwa­niem się sza­leń­cem.

Pa­trzę na świe­ce do­oko­ła. Blask dru­gie­go kręgu jest na tyle silny, że mógł­bym je w za­sa­dzie zga­sić. Po chwi­li od­ga­niam tę myśl. Bar­dzo nie chciał­bym zo­stać w kom­plet­nych ciem­no­ściach, gdyby ten ogień zgasł. Nie ufam mu. Wra­cam do pracy ocie­ra­jąc pot z czoła.

Za­uwa­żam, że rękaw ko­szu­li jest mokry. Cały je­stem mokry mimo, że jest mi nie­sa­mo­wi­cie zimno. Po­ru­szam ko­szu­lą i czuję jak od­kle­ja się od ple­ców. Muszę wy­glą­dać ab­sur­dal­nie z tym kwie­ci­stym wzo­rem na sobie. Nigdy nie lu­bi­łem tej ko­szu­li, ale wy­da­ło mi się wła­ści­we, żeby się w nią ubrać. Mia­łem ją na sobie wtedy. Na samym po­cząt­ku. Kiedy się to wszyst­ko za­czę­ło.

 

2.

Kiedy zo­ba­czy­łem cię pierw­szy raz po­my­śla­łem sobie, że te sza­ro­zie­lo­ne oczy nie po­win­ny na­le­żeć do czło­wie­ka, a do nimfy, która wabi męż­czy­znę, żeby naj­pierw za­to­nął w nich, a na­stęp­nie w za­po­mnia­nym sta­wie, gdzieś po­środ­ku lasu. Była to praw­do­po­dob­nie naj­bar­dziej po­etycz­na myśl jaką mia­łem w życiu. Być może je­dy­na. Na pewno pro­ro­cza.

Zde­cy­do­wa­nie też nie pa­su­ją­ca do zwi­ja­nia się z bólu na pod­ło­dze Czar­ne­go Tu­li­pa­na.

– O mój Boże. Nie chcia­łam, prze­pra­szam.

Czuję ból. Lewe jądro. W tej chwi­li je­stem pra­wie pe­wien, że już nie ist­nie­je. To uczu­cie mie­sza się z za­pa­chem two­ich per­fum. Jest dziw­nie owo­co­wy. Bar­dzo słod­ki. Coś jakby ma­li­na? Czuję też coś mo­kre­go na nodze i nie wiem, czy wolę, żeby oka­za­ło się, że to krew, czy mocz. Bła­gam, żebym tylko się nie po­si­kał.

Póź­niej, kiedy już sie­dzi­my przy po­sta­wio­nym przez cie­bie piwie wiem, że to nie była ani krew, ani inny płyn wy­do­by­wa­ją­cy się z mo­je­go ciała. Ktoś po pro­stu w całym tym za­mie­sza­niu roz­lał na mnie na pod­ło­dze swo­je­go drin­ka. Muszę przy­znać, że jesz­cze nigdy nie cie­szy­łem się tak z tego, że ktoś mnie czymś oblał.

Sie­dzi­my razem w kącie sali, przy sto­li­ku z małą lamp­ką rzu­ca­ją­cą do­oko­ła po­ma­rań­czo­we świa­tło. Mam wra­że­nie, że spę­dzasz ten wie­czór ze mną tylko z po­czu­cia winy. Zresz­tą mokre spodnie i ból w kro­czu nie do­da­ją pew­no­ści sie­bie. Mimo wszyst­ko czas za­czy­na pły­nąć jakoś ina­czej. Jak w dzie­ciń­stwie, kiedy za­pa­trzo­ny w jakąś za­baw­kę wpa­dasz w ot­chłań fan­ta­zji. Kre­ślisz nie­stwo­rzo­ne sce­na­riu­sze i hi­sto­rie, które nie przy­śni­łyby się naj­bar­dziej ode­rwa­nych od rze­czy­wi­sto­ści fi­lo­zo­fom. I to na trzeź­wo.

Mimo wszyst­ko oswa­jam się odro­bi­nę z twoja obec­no­ścią. Teraz na­praw­dę mogę się tobie przyj­rzeć. To już nie tylko za­pach malin i zie­lo­ne oczy. To też burza czar­nych, krę­co­nych wło­sów, która nie może sobie zna­leźć miej­sca. To też dłu­gie nogi, wy­ła­nia­ją­ce się z dżin­so­wej spód­ni­cy. Głos, który brzmi tak me­lo­dyj­nie, jak­byś z każ­dym sło­wem śpie­wa­ła. Mimo, że tego dnia nie­wie­le do mnie mó­wisz. Na to jesz­cze przyj­dzie czas.

Mówię głów­ne ja. I mówię na­praw­dę dużo. Za­wsze tak mam kiedy się de­ner­wu­ję. Jakby to, że nie po­zwa­lam za­ist­nieć ciszy było dla mnie tar­czą. Jakby to, że sku­pia­jąc się na moich sło­wach nie zro­zu­miesz, że to nie twoje miej­sce. Że gdyby nie jeden zły ruch ręką mo­gła­byś być teraz z do­wol­nym męż­czy­zną na tej sali, a on i tak wpa­try­wał­by się w cie­bie jak w bo­gi­nię, która zstą­pi­ła na zie­mię tylko po to, by na chwi­lę ośle­pić go swoim pięk­nem.

Do­cho­dzi czwar­ta. Bar­man grzecz­nie, acz sta­now­czo każe nam się już za­brać. Wy­cho­dzi­my przed bar. Za­kła­dasz dżin­so­wą kurt­kę i wy­glą­dasz w niej jak na­sto­lat­ka. Ja przy tobie pew­nie jak pe­do­fil z tymi za­ko­la­mi i w kwie­ci­stej ko­szu­li.

– Chyba pora do domu – mó­wisz prze­cią­ga­jąc ostat­nią sy­la­bę.

– Muszę się sprę­żyć, nocny zaraz od­je­dzie, a do auta nie wsią­dę w tym sta­nie.

– Ja miesz­kam cał­kiem bli­sko – uśmie­chasz się. Pa­trzysz mi w oczy.

– Za­zdrosz­czę.

Uśmie­chasz się na te słowa. Wy­cią­gasz z kurt­ki kart­kę i dłu­go­pis. No­tu­jesz coś. Pod­cho­dzisz bli­żej. Czuję jak wkła­dasz mi kart­kę w kie­szeń. Za­pach malin spra­wia, że kręci mi się w gło­wie. Al­ko­hol też nie po­ma­ga.

– Masz tam mój numer jak­byś chciał to po­wtó­rzyć. I adres, w razie jak­byś jed­nak nie zdą­żył na ten au­to­bus.

Pusz­czasz do mnie oko i od­cho­dzisz. Nie oglą­dasz się nawet, a ja nie wiem co od­po­wie­dzieć. Stoję tam jak kołek i pa­trzę jak zni­kasz za za­krę­tem. Nie wiem czemu, ale liczę, że jesz­cze się ob­ró­cisz. Może dam radę po­wie­dzieć coś bły­sko­tli­we­go i le­piej za­koń­czyć ten wie­czór. Nie ob­ra­casz się.

Po chwi­li wraca do mnie świa­do­mość. Ru­szam bie­giem na przy­sta­nek. Zdą­ży­łem. Ledwo. Sia­dam na przed­ostat­nim sie­dze­niu i wy­cią­gam kart­kę. Ulot­ka skle­pu z mi­ne­ra­ła­mi. Na niej numer i adres.

Au­to­bus rusza z przy­stan­ku.

Mam ocho­tę wy­siąść na na­stęp­nym przy­stan­ku i wró­cić do cie­bie.

Pa­trzę jed­nak tylko w szybę.

I marzę.

3.

Wkła­dam płytę w starą wieżę i par­skam śmie­chem. Mimo całej oni­rycz­no­ści i grozy ta czyn­ność wy­da­je mi się za­baw­na. Nie za­baw­na, to złe słowo. Ona jest gro­te­sko­wa. Nie sądzę, żeby świat sły­szał kie­dy­kol­wiek o ry­tu­ale w któ­rym flety i bębny roz­brzmie­wa­ły z od­twa­rza­cza otrzy­ma­nego na pierw­szą ko­mu­nię świę­tą. Pre­zent z dnia kiedy pierw­szy raz świa­do­mie zro­bi­łem krok w stro­nę wiary staje się czę­ścią naj­bar­dziej bluź­nier­cze­go czynu w moim życiu.

Mam na­dzie­ję, że nie ostat­nie­go czynu w moim życiu.

W księ­dze za­pi­sa­ne jest, aby pod­czas ca­łe­go ry­tu­ału roz­brzmie­wa­ła mu­zy­ka. Do­kład­ne zro­zu­mie­nie, czego ode mnie żąda, za­ję­ło mi trzy dni. Trzy dni pracy z już wcze­śniej prze­tłu­ma­czo­nym tek­stem. Gdyby nie no­tat­ki nie był­bym w sta­nie pew­nie nic z tego pojąć.

Znów za bar­dzo za­sta­na­wiam się nad wszyst­kim. Na­le­ży sku­pić się na po­je­dyn­czych czyn­no­ściach. Szcze­gól­nie teraz kiedy skoń­czy­ły się przy­go­to­wa­nia i zaraz za­cznie się wła­ści­wa część ce­re­mo­nii. Na razie je­stem pe­wien, że idzie do­brze. No pra­wie pe­wien. Może prze­ko­nu­ję sam sie­bie, bo prze­cież to co wła­śnie się tu dzie­je nie jest czymś nor­mal­nym, czymś na­tu­ral­nym. Nigdy wcze­śniej nie ro­bi­łem ni­cze­go ta­kie­go. Do ja­snej cho­le­ry, jesz­cze pół roku temu nawet nie wie­dzia­łem, że takie rze­czy mogą dziać się w praw­dzi­wym świe­cie. Były to re­alia ra­czej tan­det­nych hor­ro­rów, albo strasz­nych hi­sto­ry­jek opo­wia­da­nych przez har­ce­rzy przy ogni­sku.

Teraz już wie­rzę. Nawet wię­cej – teraz już wiem. Pa­trzę na trzy kręgi przed sobą i czuję, że ema­nu­je od nich coś trud­ne­go do opi­sa­nia. Ja­kieś dziw­ne wi­bra­cje. Po­wie­trze, które już gdy tu wcho­dzi­łem było cięż­kie i wil­got­ne teraz spra­wia wra­że­nie gę­ste­go. Jak gdy­bym mu­siał prze­ci­skać się przez ja­kieś ba­gni­ska. Może to po pro­stu ja słab­nę. Może to coś mniej nie­na­tu­ral­ne­go niż mi się wy­da­je. Czuję się, jak­bym był chory. Jakby coś wyciąga­ło ze mnie siły. Ręce stają się cięż­kie. Głowa opada na ra­mio­na. Czuję w niej ból gdzieś mię­dzy usza­mi w tyle. Jakby mój or­ga­nizm sam bun­to­wał się przed tym co za­mie­rzam zro­bić.

Pa­trzę na trzy kręgi. No­tat­ki mó­wi­ły, że to szy­der­stwo z Trój­cy Świę­tej. Nie po­tra­fię się chyba z tym zgo­dzić. Księ­ga jest star­sza. Pa­pier na to nie wska­zu­je, ale pismo… Wy­gląd i spo­sób za­pi­su wy­glą­da­ją na czasy przed chrze­ści­jań­stwem. Myślę, że to, że księ­ga nie roz­pa­dła się pod upły­wem czasu jest spo­wo­do­wa­ne jej tre­ścią. Coś ją chro­ni. Jakby wie­dza w niej za­war­ta sama nie chcia­ła zo­stać za­po­mnia­na.

Pierw­szy krąg sta­no­wią runy wy­ry­te w ka­mie­niu. One sta­no­wią ziar­no. Po­czą­tek za­klę­cia i so­czew­kę za­ra­zem. Sku­pia­ją moc. Ich na­ry­so­wa­nie było naj­bar­dziej cza­so­chłon­ne. Pró­bo­wa­łem na po­cząt­ku użyć noża, ale szyb­ko się stę­pił. Mło­tek i dłuto. Kilka go­dzin spę­dzo­nych przy spo­koj­nym, rów­nym ryt­mie ude­rzeń. Było to jak trans. Kilka go­dzin spę­dzo­nych na ko­la­nach. Jak­bym od­da­wał po­kłon samej śmier­ci. Choć prze­cież za­mie­rzam jej się prze­ciw­sta­wić.

Drugi krąg sta­no­wią pło­mie­nie. Zro­bi­łem de­li­kat­ne wgłę­bie­nia i wy­peł­ni­łem je naftą. Było to o wiele prost­sze niż się spo­dzie­wa­łem. Jakby ka­mień już zdą­żył pod­dać się temu co za­mie­rzam na nim uczy­nić. Ten krąg ma sta­no­wić źró­dło mocy. Pło­mie­nie mają zdol­ność prze­kra­cza­nia świa­tów. Czer­pią ener­gię z cze­goś wię­cej niż sa­me­go spa­la­nia. Może to nas wła­śnie tak przy­cią­ga do wszel­kich źró­deł ognia. Wpa­tru­jąc się w nie po­tra­fi­my zaj­rzeć poza nasz wy­miar. Słu­chać szep­tów z za­kąt­ków dal­szych, niż je­ste­śmy w sta­nie pojąć ro­zu­mem. Ogień wciąż się pali, mimo że nafta już dawno po­win­na się skoń­czyć, a pło­mień mieni się ty­lo­ma ko­lo­ra­mi, że łatwo uwie­rzyć, że nie po­cho­dzi z tego świa­ta.

Trze­ci krąg ma sta­no­wić ochro­nę. Na­ma­lo­wa­ny krwią ma być za­bez­pie­cze­niem. Ko­twi­cą w na­szej rze­czy­wi­sto­ści. Od­wró­co­nym ma­gne­sem dla tego, czego nie chce­my na tym świe­cie zo­ba­czyć. Fil­trem i bez­piecz­ni­kiem, który od­ci­na prąd gdy moc jest zbyt wiel­ka.

Nadal wiele nie ro­zu­miem. No­tat­ki sporo mi wy­ja­śnia­ją. Po­ma­ga­ją mi pojąć za­war­tość księ­gi, tłu­ma­czyć tek­sty. Czuję jed­nak, że razem osią­gnę­li­by­śmy wię­cej. Mie­li­śmy za mało czasu razem. Dałaś mi je­dy­nie klucz, a gdy­byś tu wciąż była da­ła­byś od­po­wie­dzi, albo przy­naj­mniej po­mo­gła je od­na­leźć. A tak? Mam je­dy­nie wska­zów­ki i kilka chwil w pa­mię­ci kiedy ścią­gnę­łaś z sie­bie woal ta­jem­ni­cy. Ta­jem­ni­cy, która za­wsze tak mnie w tobie ku­si­ła. Ta­jem­ni­cy, którą tak bar­dzo chcia­łem po­znać.

Usta­wiam się na pół­noc od kręgu. Sia­dam po tu­rec­ku. Jest mi nie­wy­god­nie na gołym ka­mie­niu, ale ciało jest zbyt ocię­ża­łe żeby się bun­to­wać. Skoro ka­mień się pod­dał ce­re­mo­nii, to jak ja mógł­bym się oprzeć?

Spo­glą­dam na księ­gę le­żą­cą przede mną i za­czy­nam in­kan­ta­cję. W fil­mach jest to za­wsze krót­ki pro­sty tekst po ła­ci­nie po­wta­rza­ny na okrą­gło przez okre­ślo­ną ilość czasu. Ab­surd. Teraz wiem, że za­klę­cia nie są tak pro­ste. Wy­stę­pu­ją tu po­wtó­rze­nia, ale są one czę­ścią dłu­gie­go tek­stu. Mają też pewną ryt­mi­kę. Jak pieśń z na­ra­sta­ją­cy­mi to­na­mi. Z każdą chwi­lą coraz szyb­sza i moc­niej­sza. Na po­cząt­ku spo­koj­na, pod ko­niec o krok od cha­osu.

Do tego mo­men­tu jesz­cze długa droga. Wy­po­wia­dam pierw­sze słowa. Po­wo­li, mia­ro­wo. Teraz już nie ma od­wro­tu.

Wsłu­chu­jąc się w dźwięk wła­sne­go głosu – głosu który nigdy nie brzmiał dla mnie tak obco – zer­kam na księ­gę zo­sta­wio­ną w kącie.

I przy­po­mi­nam sobie jak mi ją po­ka­za­łaś.

4.

Po dru­gie do cie­bie na­pi­sa­łem – co było mądre. Po pierw­sze po­sze­dłem do skle­pu z mi­ne­ra­ła­mi – co było mądre już mniej. Ba, było wręcz głu­pie, że po­my­śla­łem, że cię tam znaj­dę, ale chcia­łem cię jesz­cze zo­ba­czyć. Tak nie­zo­bo­wią­zu­ją­co, żeby nie wyjść na de­spe­ra­ta. Oczy­wi­ście cię tam nie zna­la­złem. To była tylko przy­pad­ko­wa ulot­ka.

Na­pi­sa­łem jed­nak i oka­za­ło się, że to ty od­na­la­złaś mnie. Kilka zwy­kłych spo­tkań – kawa, kino, spa­cer. Hi­sto­ria ja­kich wiele. Jak każda zwy­czaj­na. Jak każda wy­jąt­ko­wa. Przy­naj­mniej wtedy tak my­śla­łem.

Pew­nej nocy skap­ną­łem się, że idę z tobą mo­stem i nie po­tra­fię już sobie wy­obra­zić życia bez cie­bie. Wiem. Taki etap. Za­ko­cha­nie ma zbyt wiele wspól­ne­go z sza­leń­stwem. Jed­nak pa­trząc za kra­wędź ba­rier­ki mostu myślę, że gdyby cie­bie za­bra­kło mu­siał­bym z niego sko­czyć. Myśl pra­wie pro­ro­cza, lecz odro­bi­nę nie­cel­na. Los cza­sem śmie­je się nam w twarz.

Prze­no­szę wzrok zza kra­wę­dzi na cie­bie. Sto­isz na pal­cach rę­ka­mi opie­ra­jąc się ba­rier­kę i wy­glą­dasz ba­jecz­nie. Wiatr roz­wie­wa ci włosy. Ca­łość wy­glą­da jak kadr wy­cią­gnię­ty z ja­kiejś ko­me­dii ro­man­tycz­nej.

– Uwa­żaj by wy­pad­niesz.

– Aż tak się o mnie boisz?

– Sam tej bu­tel­ki wina nie dam rady wypić.

– Za bar­dzo wąt­pisz w swoje umie­jęt­no­ści.

Uśmie­chasz się po tej wy­mia­nie zdań, ale zaraz po­waż­nie­jesz. Nie ro­bisz się smut­na, tylko za­my­ślo­na. Ta­jem­ni­cza. Taka wy­da­jesz się jesz­cze bar­dziej nie­sa­mo­wi­ta.

– Wi­dzisz tamte świa­tła w tle.

– Tak. To chyba cmen­tarz.

– Chodź­my tam.

– Wino na cmen­ta­rzu bar­dziej pa­su­je bez­dom­nym, niż za­ko­cha­nym.

– A więc mó­wisz, że się za­ko­cha­łeś?

Chyba się czer­wię, a na pewno czuję cie­pło ob­le­wa­ją­ce twarz. Ty się za­dzior­nie uśmie­chasz, jakby udało ci się zro­bić jakiś dobry żart. Potem ła­piesz mnie za rękę, ca­łu­jesz w po­li­czek i cią­gniesz za sobą.

Fak­tycz­nie tra­fia­my w końcu na cmen­tarz. Nigdy wcze­śniej nie od­wie­dza­łem tego miej­sca nocą. Cza­sem tylko w ciągu dnia od­wie­dzam ro­dzi­ców. Teraz te wszyst­kie zni­cze pa­lą­ce się razem do­oko­ła wy­glą­da­ją za­ska­ku­ją­co ro­man­tycz­nie. Cmen­tarz nocą wy­obra­ża­łem sobie jako coś mrocz­ne­go. Teraz czuje cię bar­dziej jak w baśni. Za­bie­rasz mi z rąk bu­tel­kę wina.

– Tutaj nie wolno chyba pić…

– Od kiedy je­steś taki stra­chli­wy?

– Może to nie strach, a je­dy­nie roz­są­dek.

– Lu­dzie zbyt roz­sąd­ni szyb­ko umie­ra­ją.

– Za­wsze wy­da­wa­ło mi się, że jest do­kład­nie od­wrot­nie.

– O nie, nie mój drogi. Nerwy was za­bi­ja­ją. Ci­śnie­nie, te spra­wy. Za bar­dzo się przej­mu­je­cie.

Otwie­rasz bu­tel­kę, prze­chy­lasz ją i wy­pi­jasz po­tęż­ny łyk. Po czym uśmie­chasz się i ob­ra­casz do­oko­ła.

– Zo­bacz jak tu pięk­nie.

– I nie prze­ra­ża cię to?

– Co ta­kie­go?

– No wiesz. Ci wszy­scy mar­twi lu­dzie do­oko­ła.

– Nie. Dla­cze­go? Teraz nam chyba nie są w sta­nie ni­cze­go zro­bić. Bar­dziej nie­bez­piecz­ni byli za życia.

Po­da­jesz mi bu­tel­kę po czym sia­dasz na ławce przy jed­nym z naj­więk­szych na­grob­ków. Ja wy­pi­jam łyk i sia­dam obok. Obej­mu­ję cię i czuję jak kła­dziesz głowę na moim ra­mie­niu.

– Cie­ka­we jak to jest?

– Co ta­kie­go?

– Nie żyć.

– Za­le­ży kogo spy­tasz. Są tacy co mówią, że nijak. Są też tacy któ­rzy obie­cu­ją nam raj lub pie­kło. Za­le­ży jak grzecz­na byłaś.

– A ty co my­ślisz?

– Nie wiem. Nie za­sta­na­wia­łem się nad tym. Nie je­steś za młoda, żeby my­śleć o śmier­ci?

– A ty nie je­steś za młody na takie ma­ru­dze­nie?

– Wi­docz­nie nie.

– I wi­dzisz? Tym samym mo­gła­bym ci od­po­wie­dzieć. Po pro­stu je­stem cie­ka­wa.

– Do­wiesz się w swoim cza­sie. Oby jak naj­póź­niej.

– Oby.

Sie­dzi­my tak obok sie­bie w ciszy i czuję się na­praw­dę do­brze. Po­dob­no to jest ozna­ka, że czło­wiek jest wśród od­po­wied­nich ludzi. Mogą być obok sie­bie w ciszy. A cisza… Cisza jest tu wręcz nie­na­tu­ral­na, jak­by­śmy zna­leź­li się poza cza­sem, a nie zaraz obok jed­nej z naj­bar­dziej ru­chli­wych ulic w tym mie­ście. Mój świat kur­czy się do two­je­go od­de­chu na moim ra­mie­niu. Do smaku wina i świa­teł setki zni­czy. Nie wiem nawet kiedy za­czę­li­śmy się ca­ło­wać. Nie wiem kiedy za­czę­li­śmy się tam ko­chać. A naj­bar­dziej nie wiem jakim cudem, ale na­praw­dę w tam­tej chwi­li wy­da­wa­ło mi się to cał­ko­wi­cie na­tu­ral­ne. Z jed­nej stro­ny chłód mar­mu­ru, a z dru­giej cie­pło two­je­go ciała.

Póź­niej pa­mię­tam jak le­ży­my na jed­nym z na­grob­ków. Ja w roz­pię­tej ko­szu­li. Ty w roz­chy­lo­nej su­kien­ce.

– A gdy­byś mógł wró­cić?

– Wró­cić skąd?

– Stam­tąd? Gdzie­kol­wiek to jest? Po śmier­ci.

– To tylko takie gdy­ba­nie.

Uśmie­cham się tro­chę lek­ce­wa­żą­co. Choć już po­wi­nie­nem wie­dzieć, że cie­bie nie wolno lek­ce­wa­żyć. Ty za to uśmie­chasz się jak­byś do­sta­ła nagle po­tęż­ny za­strzyk ener­gii.

– Chodź. Muszę ci coś po­ka­zać.

 

5.

Chciał­bym po­wie­dzieć, że się za­wa­ha­łem. By­ło­by to jed­nak cał­ko­wi­tą nie­praw­dą. Pierw­sze go­dzi­ny in­kan­ta­cji były trud­ne. Moje ciało, już wcze­śniej zmę­czo­ne przy­go­to­wa­nia­mi nie było przy­zwy­cza­jo­ne do trwa­nia w jed­nej po­zy­cji przez tak długi czas. Czu­łem sztyw­ność bio­der, bo­la­ły mnie ko­la­na i mia­łem wra­że­nie, że całe moje ciało drę­twie­je.

Mimo wszyst­ko nie po­ru­szy­łem się.

Moje gar­dło nie było przy­zwy­cza­jo­ne do mó­wie­nia przez tak długi czas do rytmu bęb­nów. Język wy­sechł do­szczęt­nie, a w pew­nym mo­men­cie je­dy­ne o czym mo­głem my­śleć to reszt­ka wody w szklan­ce na stole w kącie piw­ni­cy. Czu­łem jak przy każ­dym na wpół mó­wio­nym, a na wpół śpie­wa­nym sło­wie język ocie­ra się o moje pod­nie­bie­nie. I z każ­dym sło­wem ten język zmie­niał się coraz bar­dziej w pa­pier ścier­ny.

Mimo to mó­wi­łem dalej.

Mój umysł stą­pał po cien­kiej gra­ni­cy mię­dzy świa­do­mo­ścią, a sza­leń­stwem. Z każdą chwi­lą spa­da­łem w coraz głęb­szą ot­chłań. Świat prze­sta­wał być dla mnie czymś rze­czy­wi­stym. Wie­dzia­łem, że jeśli nie prze­sta­nę teraz, nad­cho­dzą­cych wy­da­rzeń nic już nie bę­dzie mogło za­trzy­mać. Krok po kroku se­kun­da po se­kun­dzie zmie­rza­łem świa­do­mie ku za­tra­ce­niu.

Mimo to się nie za­trzy­ma­łem.

Teraz wszyst­kie bo­lącz­ki mo­je­go ciała po­wo­li od­su­wa­ją się ode mnie. Po­wo­li zy­sku­ję wra­że­nie jak­bym od­dzie­lał się od swo­je­go ciała. Je­stem jak od­twa­rzacz mu­zycz­ny bez przy­ci­sku stop. Od­twa­rzacz gra­ją­cy prze­ra­ża­ją­cą pieśń. Mrocz­ną i na­ra­sta­ją­cą z każdą chwi­lą. Pieśń nie z tego świa­ta, mimo, że pły­ną­cą z moich ust. Pieśń wę­dru­ją­cych poza. Pieśń stra­co­nych. Pieśń któ­rej mnie na­uczy­łaś, a któ­rej nigdy tak na­praw­dę nie chcia­łem znać. Któ­rej czę­ścią nie chcia­łem nigdy być.

Jed­nak je­stem. W siód­mej go­dzi­nie in­kan­ta­cji. Je­stem tutaj w ciem­nej piw­ni­cy, a rów­no­cze­śnie gdzieś poza nią. Je­stem i pa­trzę na sie­bie jakby z boku. To chyba naj­lep­sze okre­śle­nie na przed­sta­wie­nie tego co czuje. Mimo wszyst­ko bar­dzo nie­pre­cy­zyj­ne. To nie tak, jak­bym wy­szedł ze swo­je­go ciała i sta­nął gdzieś obok. Jak w wizji prze­ćpa­ne­go nar­ko­ma­na. Mój umysł za­czął się­gać po pro­stu dalej, a przez to, że się­gnął dalej stra­cił zwią­zek ze swoją ma­te­rial­ną po­wło­ką. Zmę­cze­nie, ból, pra­gnie­nie stały się je­dy­nie po­wi­do­ka­mi. Nie­przy­jem­nym wra­że­niem z tyłu głowy. Kro­plą w morzu do­znań.

Ja jed­nak je­dy­nie mu­sną­łem tamtą stro­nę. Zer­k­ną­łem za woal rze­czy­wi­sto­ści na kilka se­kund w któ­rych moje ciało było po­trzeb­ne jako prze­kaź­nik. W któ­rych moje ciało mu­sia­ło stać się bramą. W któ­rych mu­sia­łem się nim po­dzie­lić z tobą. Spoj­rza­łem i to co zo­ba­czy­łem mnie za­chwy­ci­ło. Za­chwy­ci­ły mnie krysz­ta­ło­we mia­sta i wiecz­ne pło­mie­nie. Za­chwy­cił mnie bez­kres i nie­moż­li­wość. Prze­pły­ną­łem przez tam­ten świat jak burza prze­pły­wa ponad na­szym. Przez ma­te­rię i nie ma­te­rię. Wszyst­ko to za­pi­sa­ło się gdzieś na dnie mej pa­mię­ci nie­moż­li­we do opi­sa­nia w szcze­gó­łach. Nie do zro­zu­mie­nia.

Pod­czas tej wę­drów­ki do­tar­łem w końcu do cie­bie. Stwo­rzy­łem nić, którą mo­głaś po­dą­żyć. Dałem ci wska­zów­kę. Od­sze­dłem i cze­ka­łem. Brama otwar­ta na oścież. Ob­ser­wu­ją­ca.

In­kan­ta­cja trwa­ła.

Pło­mie­nie sza­la­ły zim­nym bla­skiem.

Bębny dud­ni­ły.

Krew do­oko­ła kręgu za­czę­ła wrzeć.

Wró­ci­łem do swo­je­go ciała nagle. Tak jak­bym wpadł do wody z dużej rze­czy­wi­sto­ści. Wszyst­ko po­wró­ci­ło. Cały ból. Całe zmę­cze­nie. Ja kon­ty­nu­owa­łem jed­nak pieśń. I wtedy zo­ba­czy­łem jak drga jeden palec. My­śla­łem że to przy­wi­dze­nie, ale nie. To była praw­da. Po­ru­szy­łaś pal­cem. Póź­niej skurcz bi­cepsa. Gwał­tow­ny ruch głową jak­byś od­ga­nia­ła kosz­mar.

Otwo­rzy­łaś oczy. Pod­nio­słaś się jakby z dłu­gie­go snu. Prze­tar­łaś oczy i spoj­rza­łaś na mnie. Za­mar­łem. Radio też w któ­rymś mo­men­cie uci­chło, ale nie po­tra­fię nawet okre­ślić w któ­rym. Na po­cząt­ku mnie nie po­zna­łaś. Po chwi­li jed­nak na ustach po­ja­wił się uśmiech. Ten naj­słod­szy, któ­rym cza­sem wi­ta­łaś mnie w so­bot­ni po­ra­nek, kiedy oboje mo­gli­śmy po­zo­stać dłu­żej w łóżku. Spo­koj­ny i cie­pły.

Ro­zej­rza­łaś się na­stęp­nie do­oko­ła. Nie wsta­jąc obej­rza­łaś kręgi, a na two­jej twa­rzy po­ja­wi­ło się zdzi­wie­nie.

Nie, nie zdzi­wie­nie. Coś in­ne­go.

Wzię­łaś głę­bo­ki, szyb­ki od­dech.

Twoje ciało wy­gię­ło się w łuk, a oczy wciąż wpa­trzo­ne we mnie roz­sze­rzy­ły się w prze­ra­że­niu. Więk­szym niż wtedy kiedy ode mnie od­cho­dzi­łaś.

– Krew! Dla­cze­go nie uży­łeś mojej krwi?!

 

6.

Cza­sem gdy bu­dzisz się rano, jesz­cze zanim do końca otwo­rzysz oczy już wiesz, że wy­da­rzy się coś złego. Lęk cho­wa­ją­cy się gdzieś na gra­ni­cy jawy i snu budzi cię, a ty już wiesz. Wiesz, że coś się zbli­ża. Zbli­ża wiel­ki­mi kro­ka­mi, jest tuż tuż i na pewno nie bę­dzie dobre. Ja wie­dzia­łem.

Już z sa­me­go rana czu­łem nie­po­kój. Inny po­smak kawy. Ści­ska­nie w żo­łąd­ku, które nie po­zwa­la ci spo­koj­nie zjeść. Od sa­me­go rana wie­dzia­łem, że coś się zbli­ża.

I przy­by­ło, a przy­by­wa­jąc ogło­si­ło swoje na­dej­ście te­le­fo­nem. Dzwon­kiem ostrym jak nóż, który miał zabić spo­kój w twoim życiu. Zga­sić tą małą iskrę szczę­ścia która je w końcu roz­świe­tli­ła.

– Dzień dobry. Tu funk­cjo­na­riusz­ka po­li­cji Anna Dy­buch. Do­sta­li­śmy ten numer od…

Co było dalej? Sam nie pa­mię­tam. Coś o mo­ście, o linie. O tym, że tam je­steś i że nie chcesz z nikim roz­ma­wiać. Że cze­kasz na mnie. Na mnie. W pierw­szym mo­men­cie, kiedy jesz­cze nie do­tar­ło do mnie co się dzie­je, in­for­ma­cja, że cze­kasz na mnie prze­peł­ni­ła mnie ra­do­ścią. Cze­kasz na mnie. Bę­dziesz roz­ma­wiać tylko ze mną. Nie po­zwo­lisz po­dejść ni­ko­mu poza mną.

Wsia­dam do sa­mo­cho­du i ru­szam. Cały czas mam włą­czo­ny te­le­fon i wraz z każ­dym sło­wem po­li­cjant­ki do­cho­dzi do mnie co do­kład­nie się dzie­je. Do­cho­dzi do mnie, że to mnie, może ozna­czać, że za chwi­lę nie bę­dzie już nas. Że zo­sta­wisz mnie tu sa­me­go, za­po­mnia­ne­go.

Do­jazd na most zaj­mu­je mi ja­kieś dzie­sięć minut. Ko­lej­ne dzie­sięć minut prze­bi­jam się przez tłum. Tra­ge­dia przy­cią­ga ludzi tak samo jak pa­dli­na przy­cią­ga sępy. W końcu ktoś mnie roz­po­zna­je, przy­pad­ko­wy zna­jo­my, który wie że się spo­ty­ka­my. Naj­pierw widzę kor­don po­li­cji. Stoją od­dzie­la­jąc tłum. Potem do­pie­ro widzę cie­bie. Sto­isz za ba­rier­ką, a na szyi masz pętle zro­bio­ną z linki ho­low­ni­czej. Jej drugi ko­niec jest przy­mo­co­wa­ny do po­rę­czy. Tej samej przez którą chcia­łem sko­czyć na myśl, że mógł­bym żyć bez cie­bie. Jeden z naj­lep­szych i naj­gor­szych dni mo­je­go życia, po­łą­czo­ne miej­scem, a od­dzie­lo­ne cza­sem.

Po­li­cjant bie­rze mnie na bok i przed­sta­wiam mi sy­tu­acje. Mówi spo­koj­nym urzę­do­wym tonem. Jak­bym za­po­mniał wpi­sać dane do ru­bry­ki 4c we wnio­sku o zwrot po­dat­ku. Krót­kie, rze­czo­we in­struk­cje płyną z jego ust, zu­peł­nie jakby dzień jak ten był dla niego co­dzien­no­ścią. Nie wy­ko­nuj gwał­tow­nych ru­chów, bądź spo­koj­ny, nie zbli­żaj się bar­dziej niż to ko­niecz­ne, nie pró­buj jej łapać, pa­mię­taj o swoim bez­pie­czeń­stwie…

Kiedy wy­pusz­cza­ją mnie do cie­bie ude­rza mnie dziw­ny spo­kój na­tu­ry do­oko­ła. Ow­szem, tłum sza­le­je, lu­dzie krzy­czą, a re­por­te­rzy robią zdję­cia. Jed­nak to tylko lu­dzie. Na­tu­ra na­to­miast mil­czy, jakby cze­ka­ła. Nie wieje wiatr. Drze­wa nie szu­mią. Ptaki nie śpie­wa­ją. Nie gra żaden świerszcz. Wszyst­ko czeka.

Ty rów­nież cze­kasz tam na mo­ście. Z tymi pięk­ny­mi zie­lo­ny­mi ocza­mi w któ­rych to­ną­łem jesz­cze nie­daw­no. Z wło­sa­mi upię­ty­mi w swo­bod­ny kok i uśmie­cham tak cie­płym, ser­decz­nym i ra­do­snym, że można by za­po­mnieć o tym w ja­kiej sy­tu­acji się po­ja­wił.

– Zo­sta­wi­łam ci list, ale nie mo­głam odejść nie że­gna­jąc się oso­bi­ście.

– O czym ty mó­wisz? Nie mu­si­my wcale się że­gnać. Wróć tylko pro­szę za ba­rier­kę.

– Wiem, że nie mu­si­my, ale ja tego chcę. Boję się, ale na­praw­dę chcę. Za­wsze byłam zbyt cie­kaw­ska wiesz?

– Nie chcę, żebyś od­cho­dzi­ła. Pro­szę. Bła­gam. Chodź tu do mnie.

– Po­że­gna­nia za­wsze są trud­ne, ale to tylko na chwi­lę. Chwi­lę ro­zu­miesz? Pa­mię­taj tylko o tym co ci mó­wi­łam. Pa­mię­taj, a wszyst­ko bę­dzie do­brze. Mo­żesz do mnie po­dejść?

– Oczy­wi­ście. Bła­gam tylko, bądź ostroż­na.

Pod­cho­dzę i kątem oka widzę dwie rze­czy. Po pierw­sze łódź ra­tow­ni­czą, która po­wo­li pły­nie w stro­nę mostu. Po dru­gie ra­tow­ni­ka, które daje mi znaki. Chyba uspa­ka­ja­ją­ce cho­ciaż sam nie wiem co zna­czą. Uspo­ka­jam się jed­nak odro­bi­nę. Oni wszy­scy wy­glą­da­ją jakby mieli to pod kon­tro­lą. Jak długo zaj­mie im wy­cią­gnię­cie cię z wody? Od­cię­cie od liny? Może nawet nie po­zwo­lą ci sko­czyć.

Pod­cho­dzę na tyle bli­sko, że czuję za­pach two­ich per­fum. Ma­li­no­wy – tak jak tego dnia kiedy zo­ba­czy­li­śmy się po raz pierw­szy.

– Uśmiech­nij się mój miły. To tylko na chwi­le. Ja się uśmie­cham, wi­dzisz? Speł­niam ma­rze­nie. Pa­mię­taj tylko. Pa­mię­taj o wszyst­kim co ci mó­wi­łam. List jest w księ­dze. Na­pi­sa­łam go dla cie­bie. Bo cię ko­cham wiesz? To dzię­ki tobie. Tobie jed­ne­mu mogę za­ufać. Niko­mu in­ne­mu. Z kimś innym by się to nie mogło udać.

– Nie ro­zu­miem, na­praw­dę. Pro­szę, nie mo­żesz…

Prze­ry­wasz mi po­ca­łun­kiem, a ja się mu pod­da­je, cho­ciaż wiem, że nie po­wi­nie­nem. Mówią, że w ta­kich chwi­lach czas zwal­nia, ale to nie­praw­da. On przy­śpiesza. W jed­nej chwi­li mam cię w swo­ich dło­niach, a se­kun­dę póź­niej widzę jak le­cisz w dół. Le­cisz pa­trząc mi w oczy. I wcale nie jest jak w fil­mie. Żadne slow­mo­tion nie po­zwala mi dłu­żej po­pa­trzeć w te zie­lo­ne oczy. Ja­kimś spo­so­bem uśmiech­nię­te i prze­ra­żo­ne za­ra­zem. Trwa to tylko chwi­lę. Potem jest szarp­nię­cie. Głu­chy, mokry trzask. Rów­no­cze­śnie cichy i gło­śny.

A potem cisza.

I długo nic.

7.

– To nie tak miało być. Nie tak. Dla­cze­go? Dla­cze­go mi to zro­bi­łeś?

Krzy­czysz tak kiedy twoje ciało wy­gię­te w łuk drży. Na two­jej twa­rzy wid­nie­je maska prze­ra­że­nia. Na mojej za­pew­ne też. Cofam się. Nie wiem co robić. Wszyst­ko było jasne. Na tyle na ile mogło, ale było jasne. To nie może być moja wina.

Radio za­czy­na trzesz­czeć i wy­da­wać z sie­bie dziw­ne, nieryt­micz­ne dźwię­ki. Pło­mie­nie zmie­nia­ją kolor na czer­wo­ny i mie­nią się ja­śniej niż do tej pory. Nor­mal­ny ogień za­pew­ne spa­lił­by mnie w tej chwi­li żyw­cem, albo udu­sił wy­pa­la­jąc reszt­ki tlenu znaj­du­ją­ce się w po­miesz­cze­niu. Krew ostat­nie­go kręgu bul­go­cze, ale coraz sła­biej. W nie­któ­rych punk­tach wy­go­to­wu­je się cała. Zo­sta­je je­dy­nie plama.

– Mó­wi­łam ci. Wszyst­ko opi­sa­łam. Dałam księ­gę to nie tak miało być.

Mó­wisz coraz ci­szej.

– Nie tak. Dałam ci księ­gę. Po­wie­dzia­łam wszyst­ko.

Głos prze­cho­dzi w szept. Słaby, jak u czło­wie­ka z ra­kiem krta­ni. Szum z le­d­wie słyszal­nym dźwię­kiem. Ja jed­nak sły­szę.

– Wszyst­ko ina­czej. My­śla­łam, że zro­zu­miesz. Ty jeden. Je­dy­ny.

Twoje oczy z każdą chwi­lą stają się coraz szer­sze, a ciało coraz bar­dziej drży.

– Ina­czej. To nad­cho­dzi. Nie za­trzy­mam. Stra­co­na. Dla­cze­go?

Widzę jak wbi­jasz pa­znok­cie w ka­mień, a one się łamią. Zo­sta­wia­ją krwa­wy ślad kiedy twoje ciało sięga ko­lej­ny spazm.

– Sil­niej­szy. Ja nie dość. Ty. Jak? Chcia­łam. To idzie.

Nagle sztyw­nie­jesz tak jakby na­piął się każdy mię­sień w twoim ciele. Zry­wam się do cie­bie. Łapię cię w ra­mio­na. To nie może tak się skoń­czyć. Zro­bi­łem dla cie­bie to wszyst­ko. Zro­bię jesz­cze wię­cej jeśli bę­dzie trze­ba. Nie po­zwo­lę, żeby tak się to skoń­czy­ło. Jedną ręką łapię cię w tali. Drugą chwy­tam za twarz.

– Bę­dzie do­brze. Je­steś tu. Je­steś już pra­wie bez­piecz­na. Wró­ci­łaś. Udało się. Tak jak mówi­łaś. Wszyst­ko się udało. Zo­stań już ze mną.

– To… To… Idzie…

– Nic nie idzie. Je­ste­śmy znowu razem. Ty i ja. My. Tylko my.

– Ja… Ja nie… To…

Nagle prze­ra­że­nie znika. Za­my­kasz oczy, a na two­jej twa­rzy po­ja­wia się uśmiech. Ła­piesz od­dech. Twoje ciało roz­luź­nia się. Pod­no­sisz wzrok na mnie.

– Al, er manus.

– Co? Nie ro­zu­miem.

Masz sze­ro­ki uśmiech. Spo­koj­ny, silny i rów­no­cze­śnie nie­na­tu­ral­ny. Inny. Nie twój.

– Iuvis e rede. Re­amium erear. Ter­num anet.

– Kim? Czym je­steś? Co z nią zro­bi­łeś?

– Ome eum Ra­in­n­da. Ihi ervie. Omnes lun­ta­tem.

– Oddaj mi ją.

Pusz­czam cię i ru­szam w stro­nę dłuta któ­rym żło­bi­łem znaki w pod­ło­dze. Czuję jak ła­piesz mnie za kost­kę. Uścisk do cie­bie nie pa­su­je. Jest mocny. Pewny. Sil­niej­szy niż za życia. Za po­przed­nie­go życia? Za…? Nie mam czasu roz­my­ślać, bo czuję jak cią­gniesz mnie do sie­bie. Prze­wra­cam się, ale na tyle bli­sko, że je­stem w sta­nie chwy­cić dłuto.

Moje ciało szo­ru­je po ziemi. Twar­dej i chro­po­wa­tej jak pa­pier ścier­ny. Czuję jak koszu­la drze się na ka­wał­ki. Pró­bu­ję się od­wró­cić. Pró­bu­ję spoj­rzeć na cie­bie. A przede wszyst­kim pró­bu­ję nie wy­pu­ścić z ręki dłuta, kiedy jed­nym szarp­nię­ciem ci­skasz mnie w stro­nę prze­ciw­le­głej ścia­ny.

Za­pie­ra mi dech w pier­siach. Moje ciało jest zbyt wy­koń­czo­ne. Moje ciało było wykoń­czo­ne już samym do­tar­ciem do tej chwi­li. Teraz leżę przy ścia­nie i widzę jak się do mnie zbli­żasz. Jak to coś zbli­ża. Do­brze wiem, że to nie mo­żesz być ty. Po­zna­ję to po kroku, po ge­stach, po uśmie­chu. To coś ukra­dło twoje ciało, twój wy­gląd i pew­nie ze­pchnę­ło cię gdzieś dalej na tamtą stro­nę. Ob­ser­wo­wa­nie tego jest dla mnie nisz­czą­ce, ale czy to wszyst­ko od po­cząt­ku nie zmie­rza­ło do znisz­cze­nia. Krok po kroku się do mnie zbli­żasz. Ty, a jed­nak nie ty. A we mnie go­tu­je się złość. Po­świę­ci­łem tak wiele, tyle przy­go­to­wań, sta­rań. Stra­ci­łem cię raz, a teraz mam cię stra­cić znów?

Kiedy po­chy­lasz się nade mną czuję jakby bie­la­ły mi palce od ści­ska­nia dłuta. Co wśród całej mojej bla­do­ści jest pew­nie nie­moż­li­we. Uno­sisz mnie pra­wie bez­wład­ne­go. To jest moja oka­zja, żeby prze­rwać to bluź­nier­stwo. Nie po­zwo­lić bez­cze­ścić twego ciała. Ostat­ni wy­si­łek. Pa­trzę w twoje oczy. Takie same, ale jed­nak inne. Twój uśmiech tak obcy i nie­ludz­ki.

– Ce­pe­ri xerci mano uero.

Jeden cios i mogę umie­rać.

Ści­skam dłuto tak, że moja dłoń za­czy­na krwa­wić.

Czuje jak moja ręka prze­ci­na nie­ru­cho­me po­wie­trze piw­ni­cy.

Już pra­wie.

I mimo, że wło­ży­łem w ten cios wszyst­kie siły je­steś szyb­sza. Szar­piesz mnie gwałtow­nie w bok a ja chy­biam o cal. Dłuto wy­pa­da mi z ręki, a ro­biąc to rani mi skórę. Czuję jak z mojej ręki leci struż­ka cie­płej krwi.

– Ou olis omo.

Nie ro­zu­miem two­ich słów. Nie mogę pa­trzeć na cie­bie. Na to co stoi przede mną. Chciał­bym za­sło­nić ten uśmiech. Nie wi­dzieć tego spoj­rze­nia. Nie za­pa­mię­tać cię w ten spo­sób. Ta­kiej obcej. Innej. Nie­siesz mnie na śro­dek krę­gów. Kła­dziesz na ziemi, a ja nie mam siły się oprzeć. Pod­da­ję się temu co ma się stać. Do­da­jesz do kręgu kilka zna­ków, czuję jak krą­żysz wokół mó­wiąc obce słowa, ob­ce­go ję­zy­ka. Kiedy po­chy­lasz się znów nade mną myślę tylko o tym, że jeśli mam umrzeć to nie z tym ob­ra­zem. Nie tą obcą twa­rzą. Chcę za­pa­mię­tać spoj­rze­nie pełne mi­ło­ści, pasji. Je­steś bli­sko. Muszę za­sło­nić cho­ciaż twe oczy. Uno­szę rękę obo­la­łą od ciosu, obo­la­łą od trzy­ma­nia dłuta, za­krwa­wio­ną, zmę­czo­ną ry­tu­ałem. Uno­szę ją i kładę na two­ich oczach.

W po­miesz­cze­niu roz­le­ga się krzyk.

Ku mo­je­mu za­sko­cze­niu nie jest to mój krzyk. Pod­no­szę głowę i widzę jak mio­tasz się do­oko­ła trzy­ma­jąc dło­nie przy swo­jej twa­rzy. Nagle przy­cho­dzi zro­zu­mie­nie. Krew. Krew po­win­na być ludz­ka. Pró­bu­ję się pod­nieść, ale padam na ko­la­na. Na wię­cej nie mam siły, ale to musi wy­star­czyć. Na wpół idąc, na wpół się czoł­ga­jąc uzu­peł­niam ostat­ni krąg. Na­pra­wiam go. Do­da­ję bra­ku­ją­cy ele­ment. Widzę przy tym jak się mio­tasz. Sta­rasz się odna­leźć, ale moja krew za­bra­ła ci wzrok, a krąg coraz bar­dziej cię więzi.

Kilka kro­ków, kilka chwil, a trwa­ją dla mnie ni­czym wiecz­ność. W tej chwi­li te kilka se­kund w któ­rych pró­bu­je na­pra­wić swój błąd cią­gną się w nie­skoń­czo­ność. W końcu jed­nak mi się udaję. Padam wy­koń­czo­ny na zie­mię tuż obok.

Widzę cię w świe­tle pło­mie­ni. Zmę­czo­ny, na wpół żywy. Widzę jak pró­bu­jesz się wy­rwać, jak bluź­nisz w obcym ję­zy­ku. Ty i nie ty za­ra­zem. Potem nagle wszyst­ko cich­nie. Pło­mie­nie gasną. Pa­dasz na zimną po­sadz­kę tuż obok mnie. Teraz znów jako pusta sko­ru­pa. Ciało bez miesz­kań­ca. Teraz jed­nak wiem, że nie jest to osta­tecz­ność. Wiem, że mo­żesz wró­cić. Wiem gdzie po­peł­ni­łem błąd.

Le­żysz metr ode mnie. Twoja dłoń jest wy­cią­gnię­ta w moją stro­nę zu­peł­nie jak­byś chcia­ła się mnie chwy­cić. Ja rów­nież wy­cią­gam swoją zu­ży­wa­jąc tę reszt­kę sił która mi po­zo­sta­ła. Mu­skam twoją dłoń opusz­ka­mi pal­ców, a to mu­śnię­cie jest ni­czym obiet­ni­ca. Nie pod­dam się. To jesz­cze nie ko­niec.

 

Koniec

Komentarze

Bardzo dobry tekst pod wieloma względami. Są w nim barwne, sugestywne opisy, które dobrze się czyta. Jest atmosfera. Jest tajemnica. Ogółem podobało mi się.

 

Na minus – trochę z tymi opisami przesadziłeś. One są, podkreślam, fajne, ale jest ich tak dużo, że zostaje mało miejsca na akcję. Tekst ma 30k znaków, a fabułę można streścić w sumie w kilku zdaniach.

 

Poniżej nieśmiałe uwagi i usterki, jakie udało mi się wyłapać. Większość z nich to proste literówki itp. – jeśli przymknąć na nie oko, to język opowiadania jest całkiem ładny. Warto następnym razem sprawdzić opowiadanie np. za pomocą ortograf.pl, nie jest to idealne narzędzie, ale zdania bez wielkich liter wyłapie.

 

Nadal nie wierzę jak łatwo kupić krew.

Czerniny się zachciało, czy trzeba adoratora córki czarną polewką odegnać? Stara szkoła. Mój ojciec nie raz po łbie ode mnie dostał, za częstowanie chłopaków czerniną

Ten fragment odbieram jako mało wiarygodny. Po pierwsze, jeśli pani pracuje w mięsnym to czasy podawania czerniny w ramach symbolicznej odmowy dawno minęły. Po drugie, dlaczego bohater miałby być tak zdziwiony dostępnością krwi w sklepie, skoro chodzi o krew zwierzęcą?

 

jedna niesforna kropla i wszystko musiałbym zaczynać od nowa.

Literówka.

 

końca..

Albo jedna kropka, albo trzy.

 

I niech mnie chuj strzeli[,] mówię naprawdę dużo.

Warto oznaczyć wulgaryzmy w tagach/przedmowie. Niektórzy użytkownicy bardzo ich nie lubią. I przecinek.

 

nie oglądasz się nawet, a ja nie wiem co odpowiedzieć.

Duża litera winna być.

 

Zrozumienie dokładnie czego żąda ode mnie zajęło mi trzy dni.

Raczej "czego ode mnie żąda".

 

Zrozumienie dokładnie czego żąda ode mnie zajęło mi trzy dni. Trzy dni pracy z już wcześniej przetłumaczonym tekstem. Gdyby nie notatki nie byłbym w stanie pewnie nic z tego zrozumieć.

Powtórzonko.

 

Może przekonuje sam siebie

ę

 

cos

ś

 

Nie chodzi nawet o sam wygląd i sposób zapisu wskazuje na czasy przed chrześcijaństwem.

Gramatyka tu się rozjechała. Chyba dwa zdania się zlały w jedno przy edycji?

 

Ustawiam się północ od kręgu.

Na północ.

 

nie rytmiczne

Nierytmiczne?

 

Płomienie zmieniają kolor na czerwony i płoną jaśniej niż do tej pory.

Płomienie płoną, hmm… ja to odbieram jako powtórzenie.

 

 

Wydaje mi się też, że w przecinkach są spore braki, np. tu:

Że zrozumiesz[,] co tu się dzieje.

ale nie podejmuję się wypisywać wszystkich, bo sam jestem z przecinkiem na bakier.

 

Sugerowałbym też usunąć odstępy między akapitami.

 

Pozdrawiam

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Dzień dobry,

 

Bardzo dobre opowiadanie – wciągające, ciężko się oderwać.

Dobrze oddany stan bohatera, ciekawie opisany rytuał, interesująca konstrukcja kręgów, runy – ogień – krew.

Podobało mi się przeplatanie teraźniejszej akcji z retrospekcją – tekst się nie nużył i stopniowo odsłaniał kolejne tajemnice. To był udany zabieg.

Trochę przeszkadzały mi odstępy w akapitach i dialogach, a także jedno zdanie:

„I niech mnie chuj strzeli mówię naprawdę dużo” – nie chodzi o samo przekleństwo, tylko o to, że w tym miejscu wydaje się ono trochę niepasujące do całości.

 

Ogólnie – bardzo fajne, podobało mi się.

Klik

Pozdrawiam,

rr

Witaj. :)

Gratuluję tutejszego debiutu na Portalu. :)

Zachęcam do przejrzenia Poradników z działu Publicystyka, w tym – autorstwa Drakainy dla Nowicjuszy. :)

Widzę, że Przedmówcy wspomnieli o sprawach technicznych, zatem skupię się na samej treści. :)

 

Świetny debiut – bardzo dobry horror, pełen tajemnicy i nieprzewidywalnych zwrotów akcji, a na końcu – specyficznego zawieszenia w czasie, możliwości kontynuacji. :)

Klikam do Biblioteki, lecz kwestie językowe trzeba koniecznie poprawić. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Cóż, nie mogę podzielić opinii wcześniej komentujących, bo mnie „Rytuał” straszliwie znużył. Owszem, jest tu wiele opisów usiłujących budować klimat, ale odniosłam wrażenie, że wielokrotnie mówią to samo i mimo ich natłoku, a miejscami wręcz przegadania, nie dowiedziałam się niczego istotnego o parze bohaterów. Cała historia została opowiedziana w dość okrojonej formie, z wyeksponowaniem przygotowań do rytuału i długiej inkantacji w jego trakcie. I choć napisałeś sporo, nie mogę pozbyć się wrażenia, że wiele istotnych spraw zostało w Twojej głowie. A szkoda, bo to mogło być całkiem fajne opowiadanie.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromną przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Mam wrażenie, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17.

 

barw wszyst­kich pier­wiast­ków che­micz­nych na raz. → …barw wszyst­kich pier­wiast­ków che­micz­nych naraz.

 

My zapewne nigdy już nie doczekamy się dzieci, → Zdanie powinna kończyć kropka, nie przecinek.

 

teraz wkła­dam całe swoje sku­pie­nie… → Zbędny zaimek. Czy mógł wkładać cudze skupienie?

 

Źle po­sta­wio­na kre­ska. jedna nie­sfor­na kro­pla… → Zamiast kropki powinien być n przecinek.

 

i do­pro­wa­dził wszyst­ko do końca.. → Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo. A jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

Po­ru­szam ko­szu­lą i czuję jak od­kle­ja się od moich ple­ców. → Zbędny zaimek.

 

wy­da­ło mi się wła­ści­wym, żeby ją ubrać. → W co ubrał koszulę???

Koszuli, tak jak żadnej odzieży, nie ubiera się!!! Można ją włożyć, przywdziać, ubrać się w nią, ale nie można jej ubrać!!!

Proponuję: …wy­da­ło mi się wła­ści­we, żeby się w nią ubrać.

 

Kiedy cię pierw­szy raz zo­ba­czy­łem… → A może: Kiedy zobaczyłem cię pierw­szy raz

 

– O mój boże. Nie chcia­łam, prze­pra­szam. → – O mój Boże. Nie chcia­łam, prze­pra­szam.

 

hi­sto­rie, które nie przy­śni­ły by się… → …hi­sto­rie, które nie przy­śni­łyby się

 

I niech mnie chuj strze­li mówię na­praw­dę dużo. → Czemu tu służy wulgaryzm?

 

Za­wsze tak mam kiedy się de­ner­wu­je. → Za­wsze tak mam, kiedy się de­ner­wu­ję.

 

Wy­cią­gasz kart­kę z kurt­ki i dłu­go­pis. → A może: Z kieszeni kurtki wy­cią­gasz kart­kę i dłu­go­pis.

 

Pusz­czasz mi oko i od­cho­dzisz. nie oglą­dasz się nawet→ Pusz­czasz do mnie oko i od­cho­dzisz. Nie oglą­dasz się nawet

Oko puszcza się do kogoś, nie komuś. Postawiwszy kropkę, nowe zdanie rozpoczynamy wielką literą.

 

Pa­trzę się jed­nak tylko w szybę. → Pa­trzę jed­nak tylko w szybę.

 

flety i bębny zo­sta­ły od­two­rzo­ne na od­twa­rza­czu… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Zro­zu­mie­nie do­kład­nie czego żąda ode mnie za­ję­ło mi trzy dni. → A może: Do­kład­ne zrozumienie, czego żąda ode mnie, za­ję­ło mi trzy dni.

 

Może prze­ko­nu­je sam sie­bie… → Literówka.

 

wy­czu­wam od nich coś cięż­kie­go do opi­sa­nia. → A może: …i czu­ję, że emanuje od nich coś trudnego do opi­sa­nia.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Ja­kieś dziw­ne wi­bra­cję. → Literówka.

 

Czuje się jak gdy­bym był chory. Jakby cos wy­cią­ga­ło ze mnie siły. → Czuję się, jak­bym był chory. Jakby coś wy­cią­ga­ło ze mnie siły.

 

No­tat­ki mówił, że to szy­der­stwo z trój­cy świę­tej. → No­tat­ki mówiły, że to szy­der­stwo z Trój­cy Świę­tej.

 

Pa­pier na to nie wska­zu­je, ale pismo.. → Miała być kropka, czy wielokropek?

 

Nie cho­dzi nawet o sam wy­gląd i spo­sób za­pi­su wska­zu­je na czasy przed chrze­ści­jań­stwem. → Czy tu aby nie miało być: Nie cho­dzi nawet o sam wy­gląd i spo­sób za­pi­su, wska­zu­jący na czasy przed chrze­ści­jań­stwem.

 

po­tra­fi­my zaj­rzeć poza nasz wy­miar. Słu­chać szep­tów z za­kąt­ków dal­szych niż je­ste­śmy w sta­nie pojąć na­szym ro­zu­mem. → Czy to celowe powtórzenie?

 

Od­wró­co­ny ma­gne­sem dla tego, czego nie chce­my na tym świe­cie zo­ba­czyć. → Nie wiem, na czym polega odwracanie czegoś magnesem?

 

Nadal wiele nie ro­zu­miem. No­tat­ki wiele mi wy­ja­śnia­ją. Po­ma­ga­ją mi zro­zu­mieć księ­gę, tłu­ma­czyć tek­sty. Czuję jed­nak, że razem osią­gnę­li­by­śmy o wiele wię­cej. Mie­li­śmy za mało czasu razem. → Powtórzenia.

 

Dałaś mi je­dy­nie klucz, a gdy­byś tu wciąż była da­ła­byś mi od­po­wie­dzi, albo przy­naj­mniej po­mo­gła mi je od­na­leźć. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

kiedy ścią­gne­łaś z sie­bie… → Literówka.

 

Chyba się czer­wie­nie­je, a na pewno czuję cie­pło ob­le­wa­ją­ce mi twarz. → Chyba się czer­wie­nię, a na pewno czuję cie­pło ob­le­wa­ją­ce twarz.

 

Teraz te wszyst­kie zni­cze za­pa­lo­ne razem do­oko­ła… → Skąd wiadomo, że wszystkie znicze zostały zapalone razem, czyli jednocześnie?

 

Za dużo się przej­mu­je­cie. → Za bardzo się przej­mu­je­cie.

 

Od­krę­casz bu­tel­kę, prze­chy­lasz ją i bie­rzesz po­tęż­ny łyk. → Otwierasz bu­tel­kę, prze­chy­lasz ją i wypijasz po­tęż­ny łyk.

Można odkręcić zakrętkę, ale butelki się nie odkręca, a łyków się nie bierze.

 

na ławce obok jed­ne­go z naj­więk­szych na­grob­ków. Ja wy­pi­jam łyk i sia­dam obok. → Powtórzenie.

 

Obej­mu­ję cię ręką czuje jak kła­dziesz… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mógłby ją objąć nie używając rąk? Literówka.

 

Sie­dzi­my tak obok sie­bie w ciszy i czuje się na­praw­dę do­brze. → Literówka.

 

Mój umysł stą­pał po cięż­kiej gra­ni­cy mię­dzy świa­do­mo­ścią, a sza­leń­stwem. → Czym jest ciężar granicy?

A może miało być: Mój umysł stą­pał po cienkiej/ wątłej gra­ni­cy mię­dzy świa­do­mo­ścią, a sza­leń­stwem.

 

Z każdą chwilą spadałem w coraz większą otchłań. → Pewnie miało być: Z każdą chwilą spadałem w coraz głębszą otchłań.

 

Jak wizji prze­ćpa­ne­go nar­ko­ma­na. → Pewnie miało być: Jak w wizji prze­ćpa­ne­go nar­ko­ma­na.

 

Ja kon­ty­nu­owa­łem jed­nak pieśń. i wtedy… → Wielka litera po kropce.

 

Póź­niej skurcz bi­cep­su. → Póź­niej skurcz bi­cep­sa.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika biceps.

 

wi­ta­łaś mnie so­bot­ni po­ra­nek… → Pewnie miało być: …wi­ta­łaś mnie w so­bot­ni po­ra­nek

 

Wsia­dam w sa­mo­chód i ru­szam. → Raczej: Wsia­dam do samochodu i ru­szam.

 

Do­jazd na most zaj­mu­je mi ja­kieś dzie­sięć minut. Ko­lej­ne dzie­sięć minut zaj­mu­je mi prze­bi­cie się… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Tragedia przyciąga ludzi tak samo jak sępy przyciąga padlina. → Tragedia przyciąga ludzi tak samo jak padlina przyciąga sępy.

 

Policjant bierze mnie na bok i przedstawiam mi sytuacje. → Drugi zaimek jest zbędny. Literówka.

 

Krótkie rzeczowe instrukcję płyną z jego ust… → Literówka.

 

uderza we mnie dziwny spokój natury dookoła. → …uderza mnie dziwny spokój natury dookoła.

 

w których tonąłem jeszcze nie dawno. → …w których tonąłem jeszcze niedawno.

 

Lecisz patrząc mi się w oczy. → Lecisz, patrząc mi w oczy.

 

Głuch mokry trzask. → Literówka.

 

dziwne, nie rytmiczne dźwięki. → …dziwne, nierytmiczne dźwięki.

 

– Mówiłam ci. Wszystko opisałem. Dałam księgę to nie tak miało być. → Literówka.

 

Za..? → Wielokropkowi brakuje jednej kropki.

 

Jak to coś się dobrze zbliża. → Na czym polega poprawność zbliżania się?

 

A we mnie gotuję się złość. → Literówka.

 

Kiedy pochylasz się nade mną czuje jakby… → Literówka.

 

Ściskam dłuto do krwi. → Czy dobrze rozumiem, że ściśnięte dłuto krwawiło?

 

Czuję jak z mojej ręki leci stróżka ciepłej krwi. → Dlaczego z jego ręki leciała kobieta pilnująca ciepłej krwi?

Pewnie miało być: Czuję jak z mojej ręki leci strużka ciepłej krwi.

Sprawdź znaczenie słów stróżkastrużka.

 

Dodajesz do kręgu kilka znaków, czuje jak krążysz… → Literówka.

 

mówiąc oce słowa… → Literówka.

 

Unoszę i kładę na twoich oczach. → Drugi zaimek jest zbędny.

 

zużywając resztkę sił która mi pozostała. → …zużywając resztkę sił, która mi pozostała.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

GalicyjskiZakapior

 

Witaj

Dziękuję za komentarz, przyznaję że mam tendencję do przesadzania z opisami i ze zbyt rozbudowanymi zdaniami (bardzo mocno obrywało mi się za to podczas pisania pracy magisterskiej). Przyznaję, że mam też problem z literówkami. Tekst przed publikacją czytałem kilkanaście razy, ale niestety wciąż samemu wiele zdarza mi się pominąć. Na pewno w przyszłości przetestuję ortograf. :)

Pozdrawiam

 

Robert Raks

 

Dzień dobry

Dziękuję za opinię. Cieszę się, że przeplatanie wspomnień z teraźniejszością ci się spodobało. Przepraszam za wulgaryzm. Miał on na celu podkreślenie jak silne emocję wywołało spotkanie ukochanej w głównym bohaterze, ale faktycznie mogło ona odrobinę burzyć klimat.

Pozdrawiam :)

 

bruce

 

Witaj

Zaczynam właśnie urlop, więc zaraz zabiorę się za przeglądanie poradników. Przyznam, że jestem nowy na stronie i mając kilka tekstów napisanych dla siebie po prostu szukałem miejsca w którym mógłbym się nimi z kimś podzielić. Trochę się już rozgościłem przez ostatni miesiąc czytając teksty innych twórców i czuję, że zostanę tu na dłużej. :)

Zaraz również zabiorę się za poprawianie błędów w tym tekście.

Pozdrawiam :)

 

regulatorzy

 

Dziękuję za opinię. Faktycznie opisy w tekście są chyba odrobinę zbyt rozbudowane. Za dużo w ostatnim czasie naczytałem się książek Lovecrafta i Kinga ;). Oczywiście nie porównuję się do tych mistrzów grozy. Chciałem głównie przez te właśnie opisy wprowadzić grozę sytuacji, niestety po Twoim, oraz reszcie komentarzy wnoszę, że jednak z nimi przesadziłem. Jeśli chodzi o bohaterów – mała ilość informacji o nich była tu celowa. Chciałem przede wszystkim pokazać szaleństwo dziewczyny, oraz to jak bardzo uległy i uzależniony od niej był główny bohater. Wiele rzeczy miało zostać tutaj niedopowiedziane, wedle zasady, że najbardziej straszy to co niewidoczne i nieznane. Trudno to jednak zbalansować i jak widać jeszcze trochę drogi przede mną, aż się tego nauczę.

Nie zdawałem sobie sprawy o istnieniu czegoś takiego jak betowanie, dziękuję więc za link do poradnika. Jestem nowy na stronie i powoli wdrażam się w jej funkcjonowanie.

Za błędy językowe i gramatyczne przepraszam. Mam duży problem z wyłapywaniem ich i mimo, że wielokrotnie czytam tekst przed publikacją dużo mi umyka. Dziękuję za pokazanie mi ich i już się biorę za poprawki :)

Pozdrawiam

 

BezsennośćwThorn, ponieważ „Rytuałem” zadebiutowałeś na portalu NF, wnoszę, że to początki Twojej twórczości, więc i sposób opowiedzenia historii do najlepszych należy. Jednak wszystko przed Tobą i kiedy nabierzesz więcej doświadczenia i poprawisz warsztat, umiejętności też będą coraz lepsze.

I nie przepraszaj za błędy – wszyscy jakieś popełniamy – ale poprawiaj tekst eliminując wskazane usterki i staraj się nie popełniać podobnych błędów w przyszłości

Mam też wrażenie, że na początek Twojej bytności na portalu przyda się Poradnik Drakainy Portal dla żółtodziobów.  

Powodzenia! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka