
Śledztwo w Manchesterze
Pojazd szynowy powoli wytoczył się z tunelu po brytyjskiej stronie miasta SeaMare. Konstabl William Davies przysunął się do okna i uśmiechnął szeroko. Mimo że dzielnica Folkestone nic się nie zmieniła i wciąż była zapadłą dziurą, cuchnącą wodą z kanału La Manche – to było miejsce jego urodzenia.
Inspektor Taylor czekał na dworcu. Nie wyglądał na zadowolonego. Jego usta i nos zasłaniała maseczka filtrująca, ale oczy mówiły wszystko: „Chcę przeprowadzić dochodzenie jak najszybciej i wrócić do swojego biura w tunelu”. Jako typowy „tunelowiec”, gardził Calais i Folkestone, a tym bardziej terenami poza SeaMare.
Raport, który trafił do skrzynki Williama, był bardzo skromny. Nikomu nie chciało się zagłębiać w analizę śmierci jakiegoś przypadkowego technika, żyjącego ponad trzysta kilometrów od stolicy. Jednak procedury wymagały przesłuchania reszty zespołu.
– Cholerni tradycjonaliści z centrali – warknął Taylor, gdy odnaleźli statek powietrzny, który miał ich zabrać na miejsce. – Przesłuchanie ma być na żywo, takie są instrukcje – dodał, dość nieudolnie próbując przedrzeźniać szefa. – Tracimy czas i zasoby, aby porozmawiać z jakimiś frajerami, chociaż można było załatwić to w kilka godzin bez wychodzenia na powierzchnię.
William nie skomentował tych uwag. Znał Taylora od ponad roku i wiedział, że inspektor tego nie oczekuje.
Kiedy wystartowali, Taylor od razu zaczął przeglądać wyświetlacz umieszczony na przedramieniu, a William niemal przykleił się do szyby. Jeszcze nigdy nie latał tą trasą. Chciał zobaczyć na własne oczy to, co dotąd widział tylko na nagraniach.
Cmentarzysko Londyn, oglądane z wysokości kilku kilometrów, robiło wstrząsające wrażenie. Olbrzymi krater, otoczony gruzowiskiem, z którego co chwilę unosiły się kłęby kurzu poruszane wiatrem, przypominał Williamowi, do czego doprowadziła dawna cywilizacja. Żadne wykłady w szkole czy na uczelni nie uświadamiały tego tak dobrze, jak widok zniszczonej metropolii.
Później pojawiły się już tylko puste przestrzenie i pola usiane farmami wiatrowymi. Gdzieniegdzie dostrzegł jakiś mikroskopijny, z tej wysokości, pojazd obsługi technicznej, krążący między wysokimi turbinami. Farma Manchester, znajdująca się w dawnym mieście, była jedną z największych. Tam właśnie zmierzali.
– Wiem, że oficjalnie ten teren jest bezpieczny – mruknął Taylor, zakładając kombinezon ochronny. – Jednak dla mnie wszystko na powierzchni jest potencjalnie skażone. Wy postępujcie, jak chcecie.
William i pilot zbyli to milczeniem.
Inspektor i konstabl wolnym krokiem podążali w stronę budynku mieszkalnego techników. Nikt ich nie przywitał, co trochę zdziwiło Williama.
– Pojazd wróci po nas jutro przed południem, więc przesłuchania musimy zakończyć dziś do wieczora – mówił Taylor. – Myślę, że nie będzie to trudne.
– Chyba że pojawią się jakieś nieprzewidziane okoliczności – wtrącił William.
Inspektor zatrzymał się i odwrócił w jego stronę. Przez szybę w kombinezonie Davies ledwo widział jego twarz, ale domyślał się, że mina Taylora nie wyraża radości.
– Sugerujesz morderstwo? – zapytał Williama. – Chromiński spadł z turbiny i się roztrzaskał. Nie zachował należytej uwagi i tyle. Myślisz, że ci goście, którzy z nim pracują od kilku lat, nagle postanowili go zamordować? Jaki miałby być niby motyw? Zazdrość? Zdrada? Rabunek? Stracili kolegę i przez kilka miesięcy w trójkę będą wykonywać pracę przeznaczoną dla czterech osób. Jesteśmy tu tylko dlatego, że cholerny Lefevre tak bardzo ceni procedury. Wierz mi, Will, miałem dziesiątki różnych spraw i tylko pięć dotyczyło prawdziwych zabójstw. Ta zdecydowanie takiej nie przypomina.
Budynek okazał się dużo bardziej przestronny niż sprawiał wrażenie z zewnątrz. Projektant zadbał o maksymalne wykorzystanie przestrzeni.
Taylor zdecydował, że przesłuchania odbędą się w jadalni. William zdjął komputer z przedramienia i umieścił go na szafce pod ścianą, aby rejestrować rozmowy.
Pierwszy usiadł przed nimi Patrick O'Shea. Wysoki, barczysty mężczyzna po pięćdziesiątce. Od trzydziestu lat pracował na różnych farmach wiatrowych. Na farmie Manchester od ponad sześciu lat. Chromińskiego poznał trzy lata temu. Według niego był sumiennym i pracowitym technikiem z kilkuletnim stażem. Zdaniem Patricka, Chromińskiego zabiła rutyna. Wyszedł na zewnątrz gondoli, aby sprawdzić mocowania wiatromierza i spadł. Powinien mieć założoną uprząż bezpieczeństwa, ale najwidoczniej uznał, że szkoda mu czasu na jej zapięcie.
– Podejrzewam, że pracował tak nie pierwszy raz – stwierdził O'Shea.
– A czy tobie zdarza się działać w podobny sposób? – zapytał Taylor.
– Ponad dwadzieścia lat temu zginął mój kolega właśnie dlatego, że nie miał uprzęży – odparł technik. – Nigdy nie wychodzę z gondoli bez zabezpieczenia.
Podczas przesłuchań Fernandez i Clarke potwierdzili niemal dokładnie słowa O'Shea.
– Jakby ustalili zeznania – powiedział William, kiedy po kolacji znaleźli się sami w pokoju.
Inspektor siedział na rozkładanym łóżku pod ścianą i coś przeglądał na komputerze. Nie chciał spać na materacu, które wcześniej należało do Chromińskiego. William nie miał z tym problemu.
– Może masz takie wrażenie dlatego, że mówią, to co wiedzą? – odparł z kpiną w głosie Taylor. – Żaden z nich nie był wtedy z Chromińskim na turbinie. Znaleźli ciało, a uprząż bezpieczeństwa nie była rozpakowana, takie wypadki już się zdarzały. Na pewno rozmawiali na ten temat po zdarzeniu, więc doszli do tego samego wniosku. Tu nie ma nic dziwnego, żadnego spisku ani celowego ukrywania faktów. Czy coś poza przeczuciem wskazuje na zabójstwo?
William pokręcił głową.
– Jednak nie wyglądają, jakby przejęli się śmiercią kolegi – dodał.
– Will, przestań. – Taylor zmarszczył czoło. – To twardzi faceci, a wypadek zdarzył się tydzień temu. Sądziłeś, że będą płakać w chusteczkę? Nie są tu dla przyjemności; to nie obóz wypoczynkowy, ale ciężka praca. Daj spokój, Will – dodał nieco cieplejszym tonem. – Jutro wracamy do miasta, sprawa jest zamknięta. Szkoda tylko, że przez przeklętego Lefevre’a muszę spać na twardym łóżku, w jakimś baraku i tracić czas.
William obudził się po raz pierwszy, kiedy Taylor wstał z łóżka, aby wyjść do toalety, jednak szybko zasnął ponownie. Za drugim razem nie miał okazji, by kontynuować sen. Obudziły go silne ramiona Patricka O'Shea, krępujące jego ręce. W tym samym momencie Fernandez i Clarke wiązali mu nogi mocnym sznurem.
– Dlaczego musieliście to spieprzyć? – Clarke zwrócił się do Williama. – Wiesz, do czego nas doprowadziliście?
William nic z tego nie rozumiał, szarpał się, ale O'Shea był zbyt silny, natomiast Fernandez i Clarke bardzo sprawnie zakładali węzły.
Po chwili w trójkę obrócili go na brzuch i związali mu nadgarstki za plecami. Nie wzywał pomocy, sądził, że inspektor już jest martwy.
Na szczęście pomylił się. Taylor siedział pod ścianą jadalni, związany podobnie jak on. Williama rzucili obok. Uderzenie o twardą podłogę było bolesne.
– To cholerna sekta – powiedział Taylor. – Przyłapałem ich na jakichś rytuałach. Zażądałem wyjaśnień, a wtedy rzucili się na mnie.
– Nic podobnego! – zawołał Clarke. – Po prostu się modliliśmy! Nie mogłeś tego zlekceważyć? Chromiński był pierwszą i ostatnią ofiarą, aby obudzić Aos Si. Nie potrzeba już więcej zabójstw na tej farmie.
– Zamilcz, na bogów – skarcił go O'Shea.
– Zatem przyznaliście się do zabójstwa – wtrącił Taylor. – Will, niestety miałeś dobre przeczucie. Panowie, czeka was kolonia karna – zwrócił się do techników. – Rytuały religijne w miejscu pracy, to już powód do wyciągnięcia konsekwencji, a mamy jeszcze zabójstwo i naruszenie nietykalności osobistej funkcjonariuszy policji. Grozi wam od dziesięciu lat wzwyż. Zacznijcie od teraz współpracować.
Fernandez parsknął śmiechem.
– To nie była potrzebna deklaracja – odparł O'Shea. – Chyba zwariowałeś ,inspektorze, grożąc nam w tej sytuacji. Mogliśmy negocjować. Być może byście nas przekonali, że dla wspólnego dobra rozejdziemy się. Teraz jednak widzę, że jesteś służbistą albo uczciwym policjantem, zatem nie mamy wyboru. Aos Si dostanie kolejne niezaplanowane ofiary.
– Jutro przed południem przyleci tu po nas statek – stwierdził William. – Jak się wytłumaczycie? Wciąż macie szansę na przeżycie. Zabójstwo policjantów to będzie dla was kara śmierci. Przemyślcie to.
– Właśnie to zrobiłem – odparł O'Shea. – Złożymy was w ofierze i odejdziemy stąd. Myślicie, że jesteśmy jedynymi wyznawcami Aos Si? Myślicie, że tak jak w waszym przeklętym SeaMare już nikt nie wierzy w żadnych bogów, nie wyznaje żadnych religii? Uważacie, że to prywatna sprawa. Wstydliwa przypadłość, którą nie należy się chwalić. Tu na równinach jest nas wielu, bracia nas ukryją. Nie spodziewaliśmy się takiego finału waszej wizyty, ale najwidoczniej Aos Si tego chcieli. Ofiara ze sceptyków może będzie smakować lepiej.
– Chromiński należał do waszej sekty? – zapytał William.
– Wspólnoty – poprawił go Fernandez.
– Tak – odparł O'Shea. – I odpowiem na kolejne pytanie, które chcesz zadać. Zgodził się poświęcić życie.
Will próbował jeszcze rozmawiać z technikami, dowiedzieć się czegoś więcej, ale O’Shea go nie słuchał. W końcu konstabl zrezygnował z zadawania pytań.
Podróż na szczyt turbiny była nadzwyczaj ciężka, poza tym, że musieli pokonać ponad 100 metrów, wciąż mieli związane ręce. Tym razem z przodu, a więzy poluzowali im na tyle, aby mogli się chwytać szczebli drabiny. William cały czas zastanawiał się, jak się oswobodzić, ale nic nie przychodziło mu do głowy, zwłaszcza że w wieży było dość ciasno. Fernandez szedł pierwszy, za nim Taylor, O'Shea i Clarke podążali na końcu. Liczył, że może inspektor coś wymyśli. Jeśli Taylor nie miał lepszego planu, William zdecydował, że na szczycie po prostu ich zaatakują i będą walczyć ze skrępowanymi rękami. Inną opcją było poddać się i zginąć, spadając z wysokości.
Kiedy Fernandez wszedł do gondoli, pomógł inspektorowi wgramolić się do środka. Inspektor najwidoczniej nie zamierzał czekać na pomoc Williama. Młody konstabl usłyszał dźwięki walki. Zatrzymał się.
– Ruszaj, szybko! – zawołał O'Shea.
William nie zareagował. Technik chwycił go za łydkę. William próbował go kopnąć, ale mężczyzna okazał się nadzwyczaj silny.
– Idź, bo cię zrzucę na dół – zagroził. – W najgorszym wypadku spadniemy razem.
Kiedy w otworze prowadzącym do gondoli ukazała się głowa Fernandeza, William się poddał.
– Uciszyłem go, ale żyje – wyjaśnił technik.
William zaczął się wspinać ponownie. Fernandez mu nie pomagał, czekał w środku z dużym kluczem nastawnym w ręku. To nim pozbawił inspektora przytomności. Po chwili w gondoli znaleźli się O'Shea i Clarke. Pomieszczenie zdecydowanie nie było przeznaczone dla pięciu osób. Byli ściśnięci, co jeszcze bardziej utrudniało ruchy skrępowanemu konstablowi. Hałas łopat i drżenie całej konstrukcji przeszkadzały w zebraniu myśli. Fernandez otworzył niewielką klapę w suficie i wyszedł na dach gondoli.
– Teraz ty – O'Shea rozkazał Williamowi.
To była jego ostatnia szansa. Zdecydował, że jeśli ma zginąć, zabierze chociaż jednego ze sobą. Gdy stanął na dachu, zakręciło mu się w głowie. Zaczynało świtać. Widok setek turbin wiatrowych i kręcących się rytmicznie łopat na tej wysokości robił niesamowite wrażenie. Nie spodziewał się, że zobaczy farmę z tej perspektywy.
– Pięknie, prawda? – zwrócił się do niego Fernandez.
William nie odpowiedział, tylko skoczył w stronę technika i siłą rozpędu uderzył go głową w klatkę piersiową. To wystarczyło, aby zepchnąć przeciwnika z gondoli. William był pewien, że poleci razem z nim, ale odbił się tylko i usiadł na dachu.
Po kilkunastu sekundach odzyskał spokój. Wiedział, że to nie koniec. Wewnątrz zostało jeszcze dwóch techników. Chwycił klucz nastawny, który upuścił Fernandez. Po chwili z otworu w dachu wyłoniła się głowa O'Shea. Zobaczył, co się stało, i wrócił do środka.
– Dawaj uprząż! – zawołał do Clarke’a. – Ten gnój zabił Fernandeza!
William musiał się spieszyć. O'Shea, zabezpieczony pasami, będzie znacznie groźniejszym przeciwnikiem, zwłaszcza że był większy i silniejszy od Fernandeza. Policjant mógł zwiększyć swoje szanse, pozbywając się więzów. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś ostrej krawędzi. Zaczepy umożliwiające zapięcie klamr uprzęży bezpieczeństwa mogły się nadać. Było ich kilka na środku gondoli. Kucnął przy tej, którą zamontowano najdalej od włazu i zaczął piłować sznury, którymi związano mu nadgarstki. Kątem oka nerwowo spoglądał w stronę wyjścia.
Nagle w otworze ukazała się gęsta czupryna O'Shea. Zahaczył klamrę uprzęży o najbliższy zaczep, i wyszedł na dach.
Uśmiechnął się groźnie do Willa, który wciąż piłował sznur. Zrobił kilka kroków, uklęknął i odpiął klamrę, aby zamknąć ją na kolejnym zaczepie, w ten sposób zmniejszając dystans do policjanta. Nie spieszył się, był pewny siebie. Zaczął regulować pasy uprzęży, najwidoczniej uznał, że ta odległość będzie bezpieczna.
– Aos Si! – zawołał technik. – To kolejna ofiara dla ciebie, przyjmij ją!
Po tych słowach ruszył w stronę konstabla. William jednak w tym momencie już tylko udawał, że rozcina więzy – ręce miał wolne. Kiedy O'Shea się zbliżył, jedną ręką chwycił go za nogę i zaczął nią szarpać, w drugiej trzymał klucz, którym się zamachnął. Technik się tego nie spodziewał i nie zasłonił się przed uderzeniem w biodro. Upadł na plecy. William błyskawicznie skoczył na niego. Jedną rękę wsunął pod uprząż na piersiach technika, a drugą zamachnął się na mężczyznę. Ten zablokował cios i pchnął go, ale policjant za pomocą uprzęży był złączony z O'Shea. Musiałby go obezwładnić, aby wysunąć jego rękę spod ciasno zapiętych pasów. William zamachnął się ponownie i tym razem trafił. Później uderzył jeszcze dwa razy. Technik przestał się ruszać. William oddychał jeszcze przez chwilę, ale nie miał czasu na odpoczynek – w gondoli pozostał jeszcze Clarke.
Policjant zaczął odpinać pasy z O'Shea, aby zabezpieczyć się samemu. Liczył, że może uda mu się to zrobić, nim na dachu pojawi się Clarke. Nie było to proste – ciało technika było ciężkie, a William nie miał doświadczenia z uprzężą bezpieczeństwa na turbinach wiatrowych. Poza tym śpieszyło mu się i był w ogromnym stresie. Skupił się na czynności i postanowił nie myśleć o kolejnym przeciwniku. Ostatecznie stanął w pełnej uprzęży, przypięty do uchwytu, spoglądając na martwego O'Shea.
Clarke wciąż się nie pojawił. William poczuł ulgę. Przecież doświadczony technik już dawno założyłby uprząż i znalazł się na dachu. Konstabl ostrożnie zbliżył się do włazu. Powoli zajrzał do wnętrza. Tak jak się spodziewał, Clarke'a nie było w środku. Technik najwidoczniej postanowił nie ryzykować walki i uciec. Pod ścianą gondoli wciąż leżał Taylor.
William pochylił się nad inspektorem i westchnął z ulgą. Jego towarzysz wciąż żył.
– Niedługo przyleci pomoc – powiedział bardziej do siebie niż do nieprzytomnego policjanta. – Wszystko będzie dobrze.
Epilog
William wyszedł z gabinetu Lefevre’a i odetchnął głęboko. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przez chwilę był sam i pozwolił sobie na emocję. Za moment uda się do kolejnego skrzydła tunelu, gdzie czeka kilkuosobowa ekipa, przed którą będzie chciał zachować powagę. Jako najmłodszy inspektor w SeaMare będzie miał trudność ze zdobyciem autorytetu wśród podwładnych, z których wielu będzie starszych od niego. Został szefem zespołu zajmującego się likwidacją sekty Aos Si jedynie dlatego, że sprawa nabrała medialnego rozgłosu, a przełożeni uznali, że w policji przyda się nowa gwiazda. William jednak wierzył, że wykorzysta okazję i nie będzie jedynie pionkiem w grze między wydziałami.
Cześć TomaszObłuda !!
Nawet ciekawy tekst. Fajne miejsce akcji, dobrze je opisałeś i potrafiłem sobie wyobrazić. Naprawdę świetna sceneria. To muszę przyznać. Końcówka jednak trochę nijaka. Dobrze się czytało.
Pozdrawiam serdecznie!!!
Jestem niepełnosprawny...
Witaj TomaszuObłudo i gratuluję debiutu na forum.
Ciekawa historia, trzymająca w napięciu i całkiem nieźle napisana.
Stworzyłeś intrygujące postacie, takie mięsne i żywe.
Z zastrzeżeń wyłapała powtórzenie, popatrzyłabym na tekst pod tym kątem:
– Wiem, że oficjalnie nie ma tu skażenia – mruknął Taylor, zakładając kombinezon ochronny. – Jednak dla mnie wszystko na powierzchni jest potencjalnie skażone.
Drugim elementem są duże kloce tekstu. Jeśli je podzielisz na akapity, łatwiej będzie się czytać.
Podrzucam również instrukcję zapisu dialogu, bo jest z tym różnie. Jak tu, gdzie brak kropki po przestań:
– Will, przestań – Taylor zmarszczył czoło.
https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794
Jednak minusy nie przesłaniają mi plusów. Opowiadanie czyta się z przyjemnością.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Witaj. :)
Sugestie oraz wątpliwości co do spaw językowych (zawsze – tylko do przemyślenia):
Mimo że dzielnica Folkestone nic się nie zmieniła (przecinek albo „i”? – zależy, co chciałeś tu napisać) wciąż była zapadłą dziurą, cuchnącą wodą z kanału La Manche – to było miejsce jego urodzenia.
Żadne wykłady w szkole czy na uczelni nie uświadamiały tego tak dobrze (przecinek?) jak widok zniszczonej metropolii.
Nikt tu nie zyskał. Jesteśmy tu tylko dlatego, że cholerny Lefevre tak bardzo ceni procedury. – powtórzenie?
Czy coś (albo tu też przecinek, albo kolejny usunąć?) poza przeczuciem, wskazuje na zabójstwo?
– Will, przestań – Taylor zmarszczył czoło. – błędny zapis dialogu?
Chyba zwariowałeś inspektorze grożąc nam w tej sytuacji. – przecinki przy Wołaczu?
Byli ściśnięci, co jeszcze bardziej utrudniało ruchy skrępowanemu konstablowi. Hałas łopat i drżenie całej konstrukcji utrudniały zebranie myśli. – powtórzenie?
Lefevre – czasem to nazwisko odmieniasz, a czasem nie; trzeba ten zapis ujednolicić
Bardzo dobry kryminał sf, chwilami mocno przyspieszony, ale ogólnie na plus. :)
Pozdrawiam serdecznie, klik, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Witaj TomaszuObłudo i gratuluję debiutu na forum. – Zasadniczo to nie debiut. Bo moje ostatnie opowiadanie pojawiło się tu w 2012 i było strasznym gniotem. No, ale można powiedzieć, że po tylu latach, to jest debiut.
Muszę się zgodzić, że opowiadanie jest dość pospiesznie poprowadzone, nie ma momentu oddechu, epilog też mógłbym lepiej rozbudować, ale jest jak jest. Jeśli kolejny raz coś opublikuję, będzie lepiej dopracowane.
Dziękuję, za wszystkie techniczne uwagi. Chętnie je naniosę, aby innych mniej tekst uwierał.
Pozdrawiam was również.
Cześć TomaszObłuda!
Gratuluję debiutu, naprawdę dobrze napisany, ciekawy tekst. Ambush już wypisała rzeczy, które mi też wpadły w oko czytając, ale mi podobnie nie zepsuły one odbioru całości.
Pozdrawiam i powodzenia!
You cannot petition the Lord with prayer!
I ja dziękuję, pozdrawiam, powodzenia. :)
Pecunia non olet