
Śledztwo w Manchesterze
Pojazd szynowy powoli wytoczył się z tunelu po brytyjskiej stronie miasta SeaMare. Konstabl William Davies przysunął się do okna i uśmiechnął szeroko. Mimo że dzielnica Folkestone nic się nie zmieniła i wciąż była zapadłą dziurą, cuchnącą wodą z kanału La Manche – to było miejsce jego urodzenia.
Inspektor Taylor czekał na dworcu. Nie wyglądał na zadowolonego. Jego usta i nos zasłaniała maseczka filtrująca, ale oczy mówiły wszystko: „Chcę przeprowadzić dochodzenie jak najszybciej i wrócić do swojego biura w tunelu”. Jako typowy „tunelowiec”, gardził Calais i Folkestone, a tym bardziej terenami poza SeaMare.
Raport, który trafił do skrzynki Williama, był bardzo skromny. Nikomu nie chciało się zagłębiać w analizę śmierci jakiegoś przypadkowego technika, żyjącego ponad trzysta kilometrów od stolicy. Jednak procedury wymagały przesłuchania reszty zespołu.
– Cholerni tradycjonaliści z centrali – warknął Taylor, gdy odnaleźli statek powietrzny, który miał ich zabrać na miejsce. – Przesłuchanie ma być na żywo, takie są instrukcje – dodał, dość nieudolnie próbując przedrzeźniać szefa. – Tracimy czas i zasoby, aby porozmawiać z jakimiś frajerami, chociaż można było załatwić to w kilka godzin bez wychodzenia na powierzchnię.
William nie skomentował tych uwag. Znał Taylora od ponad roku i wiedział, że inspektor tego nie oczekuje.
Kiedy wystartowali, Taylor od razu zaczął przeglądać wyświetlacz umieszczony na przedramieniu, a William niemal przykleił się do szyby. Jeszcze nigdy nie latał tą trasą. Chciał zobaczyć na własne oczy to, co dotąd widział tylko na nagraniach.
Cmentarzysko Londyn, oglądane z wysokości kilku kilometrów, robiło wstrząsające wrażenie. Olbrzymi krater, otoczony gruzowiskiem, z którego co chwilę unosiły się kłęby kurzu poruszane wiatrem, przypominał Williamowi, do czego doprowadziła dawna cywilizacja. Żadne wykłady w szkole czy na uczelni nie uświadamiały tego tak dobrze, jak widok zniszczonej metropolii.
Później pojawiły się już tylko puste przestrzenie i pola usiane farmami wiatrowymi. Gdzieniegdzie dostrzegł jakiś mikroskopijny, z tej wysokości, pojazd obsługi technicznej, krążący między wysokimi turbinami. Farma Manchester, znajdująca się w dawnym mieście, była jedną z największych. Tam właśnie zmierzali.
– Wiem, że oficjalnie ten teren jest bezpieczny – mruknął Taylor, zakładając kombinezon ochronny. – Jednak dla mnie wszystko na powierzchni jest potencjalnie skażone. Wy postępujcie, jak chcecie.
William i pilot zbyli to milczeniem.
Inspektor i konstabl wolnym krokiem podążali w stronę budynku mieszkalnego techników. Nikt ich nie przywitał, co trochę zdziwiło Williama.
– Pojazd wróci po nas jutro przed południem, więc przesłuchania musimy zakończyć dziś do wieczora – mówił Taylor. – Myślę, że nie będzie to trudne.
– Chyba że pojawią się jakieś nieprzewidziane okoliczności – wtrącił William.
Inspektor zatrzymał się i odwrócił w jego stronę. Przez szybę w kombinezonie Davies ledwo widział jego twarz, ale domyślał się, że mina Taylora nie wyraża radości.
– Sugerujesz morderstwo? – zapytał Williama. – Chromiński spadł z turbiny i się roztrzaskał. Nie zachował należytej uwagi i tyle. Myślisz, że ci goście, którzy z nim pracują od kilku lat, nagle postanowili go zamordować? Jaki miałby być niby motyw? Zazdrość? Zdrada? Rabunek? Stracili kolegę i przez kilka miesięcy w trójkę będą wykonywać pracę przeznaczoną dla czterech osób. Jesteśmy tu tylko dlatego, że cholerny Lefevre tak bardzo ceni procedury. Wierz mi, Will, miałem dziesiątki różnych spraw i tylko pięć dotyczyło prawdziwych zabójstw. Ta zdecydowanie takiej nie przypomina.
Budynek okazał się dużo bardziej przestronny niż sprawiał wrażenie z zewnątrz. Projektant zadbał o maksymalne wykorzystanie przestrzeni.
Taylor zdecydował, że przesłuchania odbędą się w jadalni. William zdjął komputer z przedramienia i umieścił go na szafce pod ścianą, aby rejestrować rozmowy.
Pierwszy usiadł przed nimi Patrick O'Shea. Wysoki, barczysty mężczyzna po pięćdziesiątce. Od trzydziestu lat pracował na różnych farmach wiatrowych. Na farmie Manchester od ponad sześciu lat. Chromińskiego poznał trzy lata temu. Według niego był sumiennym i pracowitym technikiem z kilkuletnim stażem. Zdaniem Patricka, Chromińskiego zabiła rutyna. Wyszedł na zewnątrz gondoli, aby sprawdzić mocowania wiatromierza i spadł. Powinien mieć założoną uprząż bezpieczeństwa, ale najwidoczniej uznał, że szkoda mu czasu na jej zapięcie.
– Podejrzewam, że pracował tak nie pierwszy raz – stwierdził O'Shea.
– A czy tobie zdarza się działać w podobny sposób? – zapytał Taylor.
– Ponad dwadzieścia lat temu zginął mój kolega właśnie dlatego, że nie miał uprzęży – odparł technik. – Nigdy nie wychodzę z gondoli bez zabezpieczenia.
Podczas przesłuchań Fernandez i Clarke potwierdzili niemal dokładnie słowa O'Shea.
– Jakby ustalili zeznania – powiedział William, kiedy po kolacji znaleźli się sami w pokoju.
Inspektor siedział na rozkładanym łóżku pod ścianą i coś przeglądał na komputerze. Nie chciał spać na materacu, który wcześniej należało do Chromińskiego. William nie miał z tym problemu.
– Może masz takie wrażenie dlatego, że mówią, to co wiedzą? – odparł z kpiną w głosie Taylor. – Żaden z nich nie był wtedy z Chromińskim na turbinie. Znaleźli ciało, a uprząż bezpieczeństwa nie była rozpakowana, takie wypadki już się zdarzały. Na pewno rozmawiali na ten temat po zdarzeniu, więc doszli do tego samego wniosku. Tu nie ma nic dziwnego, żadnego spisku ani celowego ukrywania faktów. Czy coś poza przeczuciem wskazuje na zabójstwo?
William pokręcił głową.
– Jednak nie wyglądają, jakby przejęli się śmiercią kolegi – dodał.
– Will, przestań. – Taylor zmarszczył czoło. – To twardzi faceci, a wypadek zdarzył się tydzień temu. Sądziłeś, że będą płakać w chusteczkę? Nie są tu dla przyjemności; to nie obóz wypoczynkowy, ale ciężka praca. Daj spokój, Will – dodał nieco cieplejszym tonem. – Jutro wracamy do miasta, sprawa jest zamknięta. Szkoda tylko, że przez przeklętego Lefevre’a muszę spać na twardym łóżku, w jakimś baraku i tracić czas.
William obudził się po raz pierwszy, kiedy Taylor wstał z łóżka, aby wyjść do toalety, jednak szybko zasnął ponownie. Za drugim razem nie miał okazji, by kontynuować sen. Obudziły go silne ramiona Patricka O'Shea, krępujące jego ręce. W tym samym momencie Fernandez i Clarke wiązali mu nogi mocnym sznurem.
– Dlaczego musieliście to spieprzyć? – Clarke zwrócił się do Williama. – Wiesz, do czego nas doprowadziliście?
William nic z tego nie rozumiał, szarpał się, ale O'Shea był zbyt silny, natomiast Fernandez i Clarke bardzo sprawnie zakładali węzły.
Po chwili w trójkę obrócili go na brzuch i związali mu nadgarstki za plecami. Nie wzywał pomocy, sądził, że inspektor już jest martwy.
Na szczęście pomylił się. Taylor siedział pod ścianą jadalni, związany podobnie jak on. Williama rzucili obok. Uderzenie o twardą podłogę było bolesne.
– To cholerna sekta – powiedział Taylor. – Przyłapałem ich na jakichś rytuałach. Zażądałem wyjaśnień, a wtedy rzucili się na mnie.
– Nic podobnego! – zawołał Clarke. – Po prostu się modliliśmy! Nie mogłeś tego zlekceważyć? Chromiński był pierwszą i ostatnią ofiarą, aby obudzić Aos Si. Nie potrzeba już więcej zabójstw na tej farmie.
– Zamilcz, na bogów – skarcił go O'Shea.
– Zatem przyznaliście się do zabójstwa – wtrącił Taylor. – Will, niestety miałeś dobre przeczucie. Panowie, czeka was kolonia karna – zwrócił się do techników. – Rytuały religijne w miejscu pracy, to już powód do wyciągnięcia konsekwencji, a mamy jeszcze zabójstwo i naruszenie nietykalności osobistej funkcjonariuszy policji. Grozi wam od dziesięciu lat wzwyż. Zacznijcie od teraz współpracować.
Fernandez parsknął śmiechem.
– To nie była potrzebna deklaracja – odparł O'Shea. – Chyba zwariowałeś, inspektorze, grożąc nam w tej sytuacji. Mogliśmy negocjować. Być może byście nas przekonali, że dla wspólnego dobra rozejdziemy się. Teraz jednak widzę, że jesteś służbistą albo uczciwym policjantem, zatem nie mamy wyboru. Aos Si dostanie kolejne niezaplanowane ofiary.
– Jutro przed południem przyleci tu po nas statek – stwierdził William. – Jak się wytłumaczycie? Wciąż macie szansę na przeżycie. Zabójstwo policjantów to będzie dla was kara śmierci. Przemyślcie to.
– Właśnie to zrobiłem – odparł O'Shea. – Złożymy was w ofierze i odejdziemy stąd. Myślicie, że jesteśmy jedynymi wyznawcami Aos Si? Myślicie, że tak jak w waszym przeklętym SeaMare już nikt nie wierzy w żadnych bogów, nie wyznaje żadnych religii? Uważacie, że to prywatna sprawa. Wstydliwa przypadłość, którą nie należy się chwalić. Tu na równinach jest nas wielu, bracia nas ukryją. Nie spodziewaliśmy się takiego finału waszej wizyty, ale najwidoczniej Aos Si tego chcieli. Ofiara ze sceptyków może będzie smakować lepiej.
– Chromiński należał do waszej sekty? – zapytał William.
– Wspólnoty – poprawił go Fernandez.
– Tak – odparł O'Shea. – I odpowiem na kolejne pytanie, które chcesz zadać. Zgodził się poświęcić życie.
Will próbował jeszcze rozmawiać z technikami, dowiedzieć się czegoś więcej, ale O’Shea go nie słuchał. W końcu konstabl zrezygnował z zadawania pytań.
Podróż na szczyt turbiny była nadzwyczaj ciężka, poza tym, że musieli pokonać ponad 100 metrów, wciąż mieli związane ręce. Tym razem z przodu, a więzy poluzowali im na tyle, aby mogli się chwytać szczebli drabiny. William cały czas zastanawiał się, jak się oswobodzić, ale nic nie przychodziło mu do głowy, zwłaszcza że w wieży było dość ciasno. Fernandez szedł pierwszy, za nim Taylor, O'Shea i Clarke podążali na końcu. Liczył, że może inspektor coś wymyśli. Jeśli Taylor nie miał lepszego planu, William zdecydował, że na szczycie po prostu ich zaatakują i będą walczyć ze skrępowanymi rękami. Inną opcją było poddać się i zginąć, spadając z wysokości.
Kiedy Fernandez wszedł do gondoli, pomógł inspektorowi wgramolić się do środka. Inspektor najwidoczniej nie zamierzał czekać na pomoc Williama. Młody konstabl usłyszał dźwięki walki. Zatrzymał się.
– Ruszaj, szybko! – zawołał O'Shea.
William nie zareagował. Technik chwycił go za łydkę. William próbował go kopnąć, ale mężczyzna okazał się nadzwyczaj silny.
– Idź, bo cię zrzucę na dół – zagroził. – W najgorszym wypadku spadniemy razem.
Kiedy w otworze prowadzącym do gondoli ukazała się głowa Fernandeza, William się poddał.
– Uciszyłem go, ale żyje – wyjaśnił technik.
William zaczął się wspinać ponownie. Fernandez mu nie pomagał, czekał w środku z dużym kluczem nastawnym w ręku. To nim pozbawił inspektora przytomności. Po chwili w gondoli znaleźli się O'Shea i Clarke. Pomieszczenie zdecydowanie nie było przeznaczone dla pięciu osób. Byli ściśnięci, co jeszcze bardziej utrudniało ruchy skrępowanemu konstablowi. Hałas łopat i drżenie całej konstrukcji przeszkadzały w zebraniu myśli. Fernandez otworzył niewielką klapę w suficie i wyszedł na dach gondoli.
– Teraz ty – O'Shea rozkazał Williamowi.
To była jego ostatnia szansa. Zdecydował, że jeśli ma zginąć, zabierze chociaż jednego ze sobą. Gdy stanął na dachu, zakręciło mu się w głowie. Zaczynało świtać. Widok setek turbin wiatrowych i kręcących się rytmicznie łopat na tej wysokości robił niesamowite wrażenie. Nie spodziewał się, że zobaczy farmę z tej perspektywy.
– Pięknie, prawda? – zwrócił się do niego Fernandez.
William nie odpowiedział, tylko skoczył w stronę technika i siłą rozpędu uderzył go głową w klatkę piersiową. To wystarczyło, aby zepchnąć przeciwnika z gondoli. William był pewien, że poleci razem z nim, ale odbił się tylko i usiadł na dachu.
Po kilkunastu sekundach odzyskał spokój. Wiedział, że to nie koniec. Wewnątrz zostało jeszcze dwóch techników. Chwycił klucz nastawny, który upuścił Fernandez. Po chwili z otworu w dachu wyłoniła się głowa O'Shea. Zobaczył, co się stało, i wrócił do środka.
– Dawaj uprząż! – zawołał do Clarke’a. – Ten gnój zabił Fernandeza!
William musiał się spieszyć. O'Shea, zabezpieczony pasami, będzie znacznie groźniejszym przeciwnikiem, zwłaszcza że był większy i silniejszy od Fernandeza. Policjant mógł zwiększyć swoje szanse, pozbywając się więzów. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś ostrej krawędzi. Zaczepy umożliwiające zapięcie klamer uprzęży bezpieczeństwa mogły się nadać. Było ich kilka na środku gondoli. Kucnął przy tej, którą zamontowano najdalej od włazu i zaczął piłować sznury, którymi związano mu nadgarstki. Kątem oka nerwowo spoglądał w stronę wyjścia.
Nagle w otworze ukazała się gęsta czupryna O'Shea. Zahaczył klamrę uprzęży o najbliższy zaczep, i wyszedł na dach.
Uśmiechnął się groźnie do Willa, który wciąż piłował sznur. Zrobił kilka kroków, uklęknął i odpiął klamrę, aby zamknąć ją na kolejnym zaczepie, w ten sposób zmniejszając dystans do policjanta. Nie spieszył się, był pewny siebie. Zaczął regulować pasy uprzęży, najwidoczniej uznał, że ta odległość będzie bezpieczna.
– Aos Si! – zawołał technik. – To kolejna ofiara dla ciebie, przyjmij ją!
Po tych słowach ruszył w stronę konstabla. William jednak w tym momencie już tylko udawał, że rozcina więzy – ręce miał wolne. Kiedy O'Shea się zbliżył, jedną ręką chwycił go za nogę i zaczął nią szarpać, w drugiej trzymał klucz, którym się zamachnął. Technik się tego nie spodziewał i nie zasłonił się przed uderzeniem w biodro. Upadł na plecy. William błyskawicznie skoczył na niego. Jedną rękę wsunął pod uprząż na piersiach technika, a drugą zamachnął się na mężczyznę. Ten zablokował cios i pchnął go, ale policjant za pomocą uprzęży był złączony z O'Shea. Musiałby go obezwładnić, aby wysunąć jego rękę spod ciasno zapiętych pasów. William zamachnął się ponownie i tym razem trafił. Później uderzył jeszcze dwa razy. Technik przestał się ruszać. William oddychał jeszcze przez chwilę, ale nie miał czasu na odpoczynek – w gondoli pozostał jeszcze Clarke.
Policjant zaczął odpinać pasy z O'Shea, aby zabezpieczyć się samemu. Liczył, że może uda mu się to zrobić, nim na dachu pojawi się Clarke. Nie było to proste – ciało technika było ciężkie, a William nie miał doświadczenia z uprzężą bezpieczeństwa na turbinach wiatrowych. Poza tym śpieszyło mu się i był w ogromnym stresie. Skupił się na czynności i postanowił nie myśleć o kolejnym przeciwniku. Ostatecznie stanął w pełnej uprzęży, przypięty do uchwytu, spoglądając na martwego O'Shea.
Clarke wciąż się nie pojawił. William poczuł ulgę. Przecież doświadczony technik już dawno założyłby uprząż i znalazł się na dachu. Konstabl ostrożnie zbliżył się do włazu. Powoli zajrzał do wnętrza. Tak jak się spodziewał, Clarke'a nie było w środku. Technik najwidoczniej postanowił nie ryzykować walki i uciec. Pod ścianą gondoli wciąż leżał Taylor.
William pochylił się nad inspektorem i westchnął z ulgą. Jego towarzysz wciąż żył.
– Niedługo przyleci pomoc – powiedział bardziej do siebie niż do nieprzytomnego policjanta. – Wszystko będzie dobrze.
Epilog
William wyszedł z gabinetu Lefevre’a i odetchnął głęboko. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przez chwilę był sam i pozwolił sobie na emocję. Za moment uda się do kolejnego skrzydła tunelu, gdzie czeka kilkuosobowa ekipa, przed którą będzie chciał zachować powagę. Jako najmłodszy inspektor w SeaMare będzie miał trudność ze zdobyciem autorytetu wśród podwładnych, z których wielu będzie starszych od niego. Został szefem zespołu zajmującego się likwidacją sekty Aos Si jedynie dlatego, że sprawa nabrała medialnego rozgłosu, a przełożeni uznali, że w policji przyda się nowa gwiazda. William jednak wierzył, że wykorzysta okazję i nie będzie jedynie pionkiem w grze między wydziałami.
Cześć TomaszObłuda !!
Nawet ciekawy tekst. Fajne miejsce akcji, dobrze je opisałeś i potrafiłem sobie wyobrazić. Naprawdę świetna sceneria. To muszę przyznać. Końcówka jednak trochę nijaka. Dobrze się czytało.
Pozdrawiam serdecznie!!!
Jestem niepełnosprawny...
Witaj TomaszuObłudo i gratuluję debiutu na forum.
Ciekawa historia, trzymająca w napięciu i całkiem nieźle napisana.
Stworzyłeś intrygujące postacie, takie mięsne i żywe.
Z zastrzeżeń wyłapała powtórzenie, popatrzyłabym na tekst pod tym kątem:
– Wiem, że oficjalnie nie ma tu skażenia – mruknął Taylor, zakładając kombinezon ochronny. – Jednak dla mnie wszystko na powierzchni jest potencjalnie skażone.
Drugim elementem są duże kloce tekstu. Jeśli je podzielisz na akapity, łatwiej będzie się czytać.
Podrzucam również instrukcję zapisu dialogu, bo jest z tym różnie. Jak tu, gdzie brak kropki po przestań:
– Will, przestań – Taylor zmarszczył czoło.
https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794
Jednak minusy nie przesłaniają mi plusów. Opowiadanie czyta się z przyjemnością.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Witaj. :)
Sugestie oraz wątpliwości co do spaw językowych (zawsze – tylko do przemyślenia):
Mimo że dzielnica Folkestone nic się nie zmieniła (przecinek albo „i”? – zależy, co chciałeś tu napisać) wciąż była zapadłą dziurą, cuchnącą wodą z kanału La Manche – to było miejsce jego urodzenia.
Żadne wykłady w szkole czy na uczelni nie uświadamiały tego tak dobrze (przecinek?) jak widok zniszczonej metropolii.
Nikt tu nie zyskał. Jesteśmy tu tylko dlatego, że cholerny Lefevre tak bardzo ceni procedury. – powtórzenie?
Czy coś (albo tu też przecinek, albo kolejny usunąć?) poza przeczuciem, wskazuje na zabójstwo?
– Will, przestań – Taylor zmarszczył czoło. – błędny zapis dialogu?
Chyba zwariowałeś inspektorze grożąc nam w tej sytuacji. – przecinki przy Wołaczu?
Byli ściśnięci, co jeszcze bardziej utrudniało ruchy skrępowanemu konstablowi. Hałas łopat i drżenie całej konstrukcji utrudniały zebranie myśli. – powtórzenie?
Lefevre – czasem to nazwisko odmieniasz, a czasem nie; trzeba ten zapis ujednolicić
Bardzo dobry kryminał sf, chwilami mocno przyspieszony, ale ogólnie na plus. :)
Pozdrawiam serdecznie, klik, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Witaj TomaszuObłudo i gratuluję debiutu na forum. – Zasadniczo to nie debiut. Bo moje ostatnie opowiadanie pojawiło się tu w 2012 i było strasznym gniotem. No, ale można powiedzieć, że po tylu latach, to jest debiut.
Muszę się zgodzić, że opowiadanie jest dość pospiesznie poprowadzone, nie ma momentu oddechu, epilog też mógłbym lepiej rozbudować, ale jest jak jest. Jeśli kolejny raz coś opublikuję, będzie lepiej dopracowane.
Dziękuję, za wszystkie techniczne uwagi. Chętnie je naniosę, aby innych mniej tekst uwierał.
Pozdrawiam was również.
Cześć TomaszObłuda!
Gratuluję debiutu, naprawdę dobrze napisany, ciekawy tekst. Ambush już wypisała rzeczy, które mi też wpadły w oko czytając, ale mi podobnie nie zepsuły one odbioru całości.
Pozdrawiam i powodzenia!
You cannot petition the Lord with prayer!
I ja dziękuję, pozdrawiam, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Witam i gratuluję re-debiutu.
Jest to opowiadanie, które mogę kliknąć z czystym sumieniem. Mamy tu prostą, ale trzymającą się kupy historię, niezłe światotwórstwo, i język jest na tyle dobry, żeby nie przeszkadzał w czytaniu.
Wadą w moim odczuciu był bardzo suchy styl. Przez większość czasu relacjonujesz wydarzenia, zabrakło mi tu choć trochę emocji, czy wewnętrznych przeżyć bohaterów, żebym mógł bardziej się do nich przywiązać i przejąć ich losami.
Chyba zwariowałeś ,inspektorze, grożąc nam w tej sytuacji.
Spacja przed przecinkiem została.
Pozdrawiam i klik
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Siemka :)
Przeczytałem. Całkiem ciekawe opowiadanie. Jako RPG-owiec mam silne skojarzenia z jakimś ciulowym kultem (Zew Cthulu i te klimaty). Co uważam za plus. W ogóle tekst mi przypomina mini opowiadania jakie są w podręcznikach RPG w ramkach czy na osobnych stronach “dla robienia klimatu”.
– Opowiadanie jest krótkie i zwarte. Dobrze się czyta. Z początku nie wiada kiedy się dzieje. Sam “konstabl” brzmi bardzo brytyjsko ale też kojarzy mi się z XIX w chociaż ten stopień chyba nadal jest używany w brytyjskiej Policji. Plus właśnie za samo miejsce akcji – WB. Lubię ten kraj. Dopiero później idzie się dowiedzieć, że to jakieś sf/postapo/cyberpunk.
– Samo tło – krater zamiast miasta, tajemnicza katastrofa, różne upchane detale jakie sugerują, że stało się właśnie jakieś postapo – mają materiał na rozbudowę tego uniwersum. Brzmią ciekawie. Ja osobiście lubię taki mix postapo/sf/cyberpunk, zwłaszcza w Europie.
– Podobała mi się walka na szczycie wiatraka. Wyglądała naturalnie i bez udziwnień. To plus. Została dobrze zaprojektowana, dla mnie jest przekonywująca.
– Za minus oceniam brak przemyśleń/emocji głównej postaci. Emocji to on ma tyle co by był po mentalnej lobotomii. Przydałoby się dodać mu głębi tymi emcojami. Bez przesady aby nie wyszły epopeje przemyśleń wewnętrznych ale trochę strachu, adrenaliny, agresji, nudy by się przydało aby doprawić to całkiem apetyczne danie.
– Ogólnie opowiadanie uważam za dobre i na plus. Zachęcam do jakiegoś rozbudowania tego uniwersum z kultystami, mrocznymi bogami, kraterami i sf :) Powodzenia przy klawiaturze :)
Hejo,
Od ogółu do szczegółu – całość jest w mojej opinii napisana trochę zbyt szybko, nie dajesz sobie miejsca na rozwinięcie świata przedstawionego, który jest ciekawy i oryginalny. Ogółem zamysł bardzo mi się podoba, tak koncepcja postapokaliptycznego świata, jak i sama koncepcja fabuły, jej oś, pomysł i twist. Trochę tworzy to dla mnie przyjemny klimat kina noir w futurystycznych, ale ‘czystych’ postapokaliptycznych klimatach. Moje odczucia psuje tylko to, że opowiadanie jest w przedstawieniu świata skąpe w słowa.
W kwestii bohaterów – uważam że jest ich za mało i nie są dostatecznie przedstawieni w tekście, więc ciężko mi się do nich przekonać i ich poznać. Proponowałbym poświęcić im więcej miejsca.
Sama fabuła jest fajna, pomysł i koncepcja są trochę “szablonowe” w rozumieniu, że wpisujesz się w archetyp kryminału – co uważam za dobrą stronę tego tekstu. Jest tym, czym miał być i konsekwentnie trzyma się samego siebie. Bardzo doceniam. W tym jest jednak dla mnie duża wada – znów za szybko. Nie dajesz wydarzeniom dojrzeć, trochę się z tym wszystkim spieszysz.
Początek jest dla mnie trochę zbyt szybki, przez to ciężko mi się utożsamić z bohaterami i w dalszej części tekstu musiałem wracać i zastanawiać się kto jest tam kim. Przez to nie dojrzałem do rozwinięcia i momentu kulminacji, który trochę mnie zaskoczył i wziął się jakby z nikąd. Może to moja wada czytelnika, ale nie odczułem budowania napięcia, więc scena porwania głównego bohatera tylko mi mignęła, przy czym jej opis też był jak dla mnie nieco zbyt statyczny.
Konstabl William Davies przysunął się do okna i uśmiechnął szeroko.
Może to drobnostka, ale bardzo lubię słowo “konstabl”, szczególnie w brytyjskim kontekście.
Raport, który trafił do skrzynki Williama, był bardzo skromny. Nikomu nie chciało się zagłębiać w analizę śmierci jakiegoś przypadkowego technika, żyjącego ponad trzysta kilometrów od stolicy. Jednak procedury wymagały przesłuchania reszty zespołu.
– Cholerni tradycjonaliści z centrali – warknął Taylor, gdy odnaleźli statek powietrzny, który miał ich zabrać na miejsce. – Przesłuchanie ma być na żywo, takie są instrukcje – dodał, dość nieudolnie próbując przedrzeźniać szefa. – Tracimy czas i zasoby, aby porozmawiać z jakimiś frajerami, chociaż można było załatwić to w kilka godzin bez wychodzenia na powierzchnię.
William nie skomentował tych uwag. Znał Taylora od ponad roku i wiedział, że inspektor tego nie oczekuje.
Dla mnie ta kwestia dialogowa jest wciśnięta trochę na siłę i rozbija lekturę. To fajny zabieg, który pokazuje coś czytelnikowi, zamiast mówić wprost, ale w tym konkretnie miejscu, kiedy ta pojedyncza wypowiedź nie jest częścią spójnego dialogu trochę mi zgrzyta.
Inspektor siedział na rozkładanym łóżku pod ścianą i coś przeglądał na komputerze. Nie chciał spać na materacu, które wcześniej należało do Chromińskiego. William nie miał z tym problemu.
Osoba się pogubiła w tym zdaniu.
Reasumując, uważam że napisałeś dobre opowiadanie oparte o bardzo dobry pomysł światotwórczy i spójną linię fabularną, ale poświęciłeś mu za mało słów. Uważam że w tych kilkanaście k znaków wcisnąłeś nieco na siłę i dopchnąłeś kolanem pomysł, który zasługiwał być może nawet na dwakroć tyle miejsca.
Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!
Pojazd szynowy powoli wytoczył się z tunelu
Troszeczkę patosem trąci ten pojazd, ale zobaczymy, co będzie dalej.
Mimo że dzielnica Folkestone nic się nie zmieniła i wciąż była zapadłą dziurą, cuchnącą wodą z kanału La Manche – to było miejsce jego urodzenia.
A dlaczego miałoby się to wykluczać? Czy po prostu kalkujesz angielską konstrukcję? Może tak: Dzielnica Folkestone nic się nie zmieniła i pozostawała zapadłą dziurą, cuchnącą wodą z kanału La Manche – ale to było miejsce jego urodzenia.
Jego usta i nos zasłaniała maseczka filtrująca
Anglicyzm: Usta i nos miał zasłonięte maseczką filtrującą.
wrócić do swojego biura w tunelu
Lepiej: do mojego biura (bo zdanie jest z perspektywy Taylora).
gardził Calais i Folkestone, a tym bardziej terenami poza SeaMare
Czy można gardzić terenami?
Raport, który trafił do skrzynki Williama, był bardzo skromny.
Hmm. Raport mógłby być zwięzły, lakoniczny, skąpy – ale skromny?
zagłębiać w analizę śmierci
Hmm?
technika, żyjącego ponad trzysta kilometrów od stolicy
Anglicyzm. Mieszkającego.
Przesłuchanie ma być na żywo, takie są instrukcje – dodał, dość nieudolnie próbując przedrzeźniać szefa. – Tracimy czas i zasoby, aby porozmawiać z jakimiś frajerami, chociaż można było załatwić to w kilka godzin bez wychodzenia na powierzchnię.
As you know, Bob ( http://www.nowafantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842859 ), co prawda złagodzone wkurzaniem się bohatera. Poza tym – nie zapewniaj mnie, że przedrzeźnia szefa, a tym bardziej, że nieudolnie. Pokaż to. Daj haczyk wyobraźni. I szyk: można było to załatwić (nie dawaj enklityk na miejsca akcentowane).
tych uwag
Zbędne.
wiedział, że inspektor tego nie oczekuje
Mmmm, no to co?
przeglądać wyświetlacz
Nie przegląda się wyświetlacza, tylko wyświetlone na nim treści. Może: zajął się wyświetlaczem?
Olbrzymi krater, otoczony gruzowiskiem, z którego co chwilę unosiły się kłęby kurzu poruszane wiatrem, przypominał Williamowi, do czego doprowadziła dawna cywilizacja.
Niezłe, obrazowe, tylko zaraz to psujesz smrodkiem dydaktycznym o dawnej cywilizacji.
Później pojawiły się już tylko puste przestrzenie i pola usiane farmami wiatrowymi.
Hmm? Pola mogły być usiane wiatrakami (farma wiatrowa to właśnie pole usiane wiatrakami), ale – puste przestrzenie? Czyli co?
Gdzieniegdzie dostrzegł jakiś mikroskopijny, z tej wysokości, pojazd obsługi technicznej, krążący między wysokimi turbinami.
Wtrącenie musi się dać wyciąć ze zdania bez niweczenia jego sensu: Gdzieniegdzie dostrzegał jakiś, mikroskopijny z tej wysokości, pojazd obsługi technicznej, krążący między wysokimi turbinami.
Farma Manchester, znajdująca się w dawnym mieście, była jedną z największych
Hmmmm.
Myślę, że nie będzie to trudne.
Naturalniejszy szyk: Myślę, że to nie będzie trudne.
domyślał się, że mina Taylora nie wyraża radości
Może ciut konkretniej?
Nie zachował należytej uwagi i tyle.
Nie pasuje do raczej kolokwialnej reszty wypowiedzi, chociaż w ogóle ton tekstu trochę się kłóci z brudnym cyberpunkiem świata przedstawionego.
w trójkę będą wykonywać pracę przeznaczoną dla czterech osób
J.w. We trójkę będą wykonywać pracę przewidzianą dla czterech.
tak bardzo ceni procedury
Ceni? Trochę słabe słowo. Tak uwielbia procedury?
Wierz mi, Will, miałem dziesiątki różnych spraw i tylko pięć dotyczyło prawdziwych zabójstw. Ta zdecydowanie takiej nie przypomina.
Hmm. Wierz mi, Will, miałem dziesiątki różnych spraw i tylko pięć prawdziwych zabójstw. Ta na zabójstwo nie wygląda.
Budynek okazał się dużo bardziej przestronny niż sprawiał wrażenie z zewnątrz.
Trochę niezręczne zdanie. Hmm. Może: Budynek okazał się dużo bardziej przestronny niż z zewnątrz wyglądał.
maksymalne wykorzystanie przestrzeni
Hmm. "Maksymalnie wydajne wykorzystanie" by aliterowało…
Według niego był sumiennym i pracowitym technikiem z kilkuletnim stażem.
Staż nie zależy od zdania kolegi z pracy.
Wyszedł na zewnątrz gondoli, aby sprawdzić mocowania wiatromierza i spadł.
Wyszedł na zewnątrz gondoli, żeby sprawdzić mocowanie wiatromierza, i spadł.
stwierdził O'Shea
W zasadzie poprawne, ale "stwierdził" jest nadużywane.
– A czy tobie zdarza się działać w podobny sposób? – zapytał Taylor.
Nienaturalne, poza tym niby akcja rozgrywa się w Anglii, ale piszesz po polsku i obowiązują Cię polskie normy uprzejmościowe: – A czy panu się to zdarza? – zapytał Taylor.
Ponad dwadzieścia lat temu zginął mój kolega właśnie dlatego, że nie miał uprzęży
Albo przecinek, albo zmiana szyku: Ponad dwadzieścia lat temu mój kolega zginął właśnie dlatego, że nie miał uprzęży.
Podczas przesłuchań Fernandez i Clarke potwierdzili niemal dokładnie słowa O'Shea.
A kiedy indziej mieli? Przesłuchiwani po nim Fernandez i Clarke niemal dokładnie potwierdzili słowa O'Shea'y.
materacu, które wcześniej należało
Artefakt: materacu, który wcześniej należał.
mówią, to co wiedzą?
Mówią to, co wiedzą.
odparł z kpiną w głosie Taylor
Nie wiem, po co wszyscy dopisują to "w głosie". A tu wystarczy: zakpił Taylor.
uprząż bezpieczeństwa nie była rozpakowana
… w ogóle?
Szkoda tylko, że przez przeklętego Lefevre’a muszę spać na twardym łóżku, w jakimś baraku i tracić czas.
Mam na co dzień styczność z marudami i oni tak okrągle nie mówią :)
William obudził się po raz pierwszy, kiedy Taylor wstał z łóżka, aby wyjść do toalety, jednak szybko zasnął ponownie.
Tnij: William obudził się po raz pierwszy, kiedy Taylor wstał do toalety, ale zaraz znów zasnął.
by kontynuować sen
Bardzo sztuczne – nie wysilaj się na książkowe słowa, bo to rzadko kiedy daje dobry efekt.
Obudziły go silne ramiona Patricka O'Shea, krępujące jego ręce.
Autonomia części ciała, uważaj na to. Ponadto: krępujące mu ręce.
William nic z tego nie rozumiał, szarpał się, ale O'Shea był zbyt silny, natomiast Fernandez i Clarke bardzo sprawnie zakładali węzły.
Ja też nie rozumiem. "Natomiast" oznacza przeciwstawienie, którego tu nie widać https://wsjp.pl/haslo/podglad/7767/natomiast
w trójkę
We trójkę.
Nie wzywał pomocy, sądził, że inspektor już jest martwy.
Mało naturalne i skrótowe.
Na szczęście pomylił się. Taylor siedział pod ścianą jadalni, związany podobnie jak on. Williama rzucili obok. Uderzenie o twardą podłogę było bolesne.
Zapewniasz. Każdy wie, że boli, kiedy człowiek walnie w coś twardego. W ogóle warto rozwinąć te kilka zdań, bo są strasznie suche.
Chromiński był pierwszą i ostatnią ofiarą, aby obudzić Aos Si. Nie potrzeba już więcej zabójstw na tej farmie.
… wut.
Will, niestety miałeś dobre przeczucie.
Tylko wyjątkowy twardziel konwersuje w takiej sytuacji z kolegą, jakby pili herbatkę.
Grozi wam od dziesięciu lat wzwyż. Zacznijcie od teraz współpracować.
Ale to już albo jawne kozaczenie, albo zupełne niezwracanie uwagi na rzeczywistość.
– To nie była potrzebna deklaracja – odparł O'Shea. – Chyba zwariowałeś ,inspektorze, grożąc nam w tej sytuacji.
Bardzo nie po polsku i nienaturalnie. Hmm: – Źle pan robi, inspektorze, grożąc nam – ocenił O'Shea.
Być może byście nas przekonali, że dla wspólnego dobra rozejdziemy się.
Niezbyt naturalne.
Teraz jednak widzę, że jesteś służbistą albo uczciwym policjantem, zatem nie mamy wyboru.
Hmmm. Jak wyżej.
Aos Si dostanie kolejne niezaplanowane ofiary.
"Kolejne niezaplanowane" sugeruje, że było ich więcej.
Jak się wytłumaczycie? Wciąż macie szansę na przeżycie.
Rym.
Zabójstwo policjantów to będzie dla was kara śmierci.
Naturalniej będzie bez "będzie".
Ofiara ze sceptyków może będzie smakować lepiej.
Sceptyk i ateista – to nie to samo.
z zadawania pytań
Zbędne.
Podróż na szczyt turbiny była nadzwyczaj ciężka, poza tym, że musieli pokonać ponad 100 metrów, wciąż mieli związane ręce.
Zaraz podróż. Liczebniki słownie i nie zapewniaj, a pokazuj: Wspinaczka na szczyt stumetrowej turbiny, ze związanymi rękami, nie należała do łatwych.
więzy poluzowali im na tyle, aby mogli się chwytać szczebli drabiny
Kto poluzował? Gramatycznie?
William cały czas zastanawiał się, jak się oswobodzić, ale nic nie przychodziło mu do głowy, zwłaszcza że w wieży było dość ciasno.
Pokaż to. Daj spokój zbędnym szczegółom (w wieży było ciasno) albo wykorzystaj je do zrobienia atmosfery (niech, np. te ściany wąskiego korytarza napierają na niego, powodują klaustrofobię).
podążali
Zbędne.
Jeśli Taylor nie miał lepszego planu, William zdecydował, że na szczycie po prostu ich zaatakują i będą walczyć ze skrępowanymi rękami.
Jeśli Taylor nie będzie miał lepszego planu, William zdecydował się po prostu zaatakować tamtych na szczycie, choćby ze skrępowanymi rękami.
Inną opcją było poddać się i zginąć, spadając z wysokości.
Opcją? To ile on ma tych opcji?
Młody konstabl usłyszał dźwięki walki.
Konkretniej!
Technik chwycił go za łydkę.
Po co? Są na drabinie, może go najwyżej ściągnąć w dół.
William próbował go kopnąć, ale mężczyzna okazał się nadzwyczaj silny.
Hmm?
Kiedy w otworze prowadzącym do gondoli
W otworze gondoli. Otwór donikąd nie prowadzi.
, William się poddał.
Czyli co? Zamarł?
William zaczął się wspinać ponownie.
Angielski szyk: William ponownie zaczął się wspinać.
To nim pozbawił inspektora przytomności.
Zbędne, lepiej pokaż inspektora leżącego na podłodze.
Byli ściśnięci, co jeszcze bardziej utrudniało ruchy skrępowanemu konstablowi. Hałas łopat i drżenie całej konstrukcji przeszkadzały w zebraniu myśli.
Pokaż to (wiem, wiem, to się łatwo mówi). Zaczynaj od tego, co bohater zauważa jako pierwsze, co jest najbardziej widoczne albo odczuwalne.
– Teraz ty – O'Shea rozkazał Williamowi.
– Teraz ty – rozkazał Williamowi O'Shea. P. https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
Zdecydował, że jeśli ma zginąć, zabierze chociaż jednego ze sobą.
Zdecydował, że jeśli ma zginąć, chociaż jednego z nich zabierze ze sobą.
Widok setek turbin wiatrowych i kręcących się rytmicznie łopat na tej wysokości robił niesamowite wrażenie. Nie spodziewał się, że zobaczy farmę z tej perspektywy.
Zapewniasz.
William nie odpowiedział, tylko skoczył w stronę technika i siłą rozpędu uderzył go głową w klatkę piersiową.
Tnij: William rzucił się naprzód i z rozpędu uderzył technika głową w pierś.
To wystarczyło, aby zepchnąć przeciwnika z gondoli.
By zepchnąć, ale dawaj raczej wrażenia, nie interpretacje – niech facet wrzaśnie, chociażby.
odbił się tylko i usiadł na dachu
Hmm? Jak on to zrobił?
Po kilkunastu sekundach odzyskał spokój.
Osiągnął nirwanę, znaczy :) A może ochłonął? Krew przestała mu zalewać oczy? Tętnić w uszach?
Po chwili z otworu w dachu wyłoniła się głowa O'Shea. Zobaczył, co się stało, i wrócił do środka.
Kto zobaczył? Bo ostatnim podmiotem rodzaju męskiego był William.
O'Shea, zabezpieczony pasami, będzie znacznie groźniejszym przeciwnikiem, zwłaszcza że był większy i silniejszy od Fernandeza.
Tnij. Właściwie całe zdanie można wyciąć.
Policjant mógł…
Dynamiczna scena, więc trzeba ją odchudzić: Policjant rozejrzał się w poszukiwaniu ostrej krawędzi. Zaczepy klamer uprzęży bezpieczeństwa mogły się nadać, było ich kilka na środku gondoli. Kucnął przy najdalszym od włazu i zaczął piłować sznury, którymi związano mu nadgarstki. Kątem oka zerkał w stronę wyjścia.
Zahaczył klamrę uprzęży o najbliższy zaczep, i wyszedł na dach.
Bez przecinka (wystarczy spójnik). Zaraz, klamer? Nie karabińczyków?
Zrobił kilka kroków, uklęknął i odpiął klamrę, aby zamknąć ją na kolejnym zaczepie, w ten sposób zmniejszając dystans do policjanta.
To ma być takie spowolnione?
Zaczął regulować pasy uprzęży, najwidoczniej uznał, że ta odległość będzie bezpieczna.
Hmmm. Może po prostu: Spokojnie regulował pasy uprzęży.
Po tych słowach ruszył w stronę konstabla. William jednak w tym momencie już tylko udawał, że rozcina więzy – ręce miał wolne.
Ciach: Ruszył w stronę konstabla, ale William już tylko udawał, że rozcina więzy. Ręce miał wolne.
Kiedy O'Shea się zbliżył, jedną ręką chwycił go za nogę i zaczął nią szarpać, w drugiej trzymał klucz, którym się zamachnął.
Karkołomne. Hmmm. Musiałabym to sobie odegrać, a piszę to w biurze.
Technik się tego nie spodziewał i nie zasłonił się przed uderzeniem w biodro. Upadł na plecy.
Ciach: Technik upadł na plecy.
Jedną rękę wsunął pod uprząż na piersiach technika, a drugą zamachnął się na mężczyznę.
Hmm?
Ten zablokował cios i pchnął go, ale policjant za pomocą uprzęży był złączony z O'Shea
Hmmmm. Ten zablokował cios, pchnął, ale uprząż wiązała ich ze sobą.
Musiałby go obezwładnić, aby wysunąć jego rękę spod ciasno zapiętych pasów.
Hmmm.
Później uderzył jeszcze dwa razy.
A może tak: Uderzył znowu. I znowu.
William oddychał jeszcze przez chwilę
To dobrze, żeby żyć, trzeba oddychać ;)
Liczył, że może uda mu się to zrobić, nim na dachu pojawi się Clarke
Ciach: Liczył, że mu się to uda, zanim na dach wyjdzie Clarke.
Nie było to proste – ciało technika było ciężkie, a William nie miał doświadczenia z uprzężą bezpieczeństwa na turbinach wiatrowych. Poza tym śpieszyło mu się i był w ogromnym stresie.
Pokaż to. Ciężkie ciało, trzęsące się ręce, wszystko dookoła dygocze. Więcej zmysłowych szczegółów, po prostu.
Skupił się na czynności i postanowił nie myśleć o kolejnym przeciwniku.
Zbędne. Znacznie lepiej wypadłaby scena, w której mu się ledwo udaje.
Ostatecznie stanął w pełnej uprzęży, przypięty do uchwytu, spoglądając na martwego O'Shea.
Który w ogóle nie spadł?
William poczuł ulgę.
Nie zapewniaj mnie o uczuciach bohatera. Pokaż je. Poza tym – ulżyłoby Ci w takiej sytuacji? Lepiej wiedzieć, gdzie jest wróg.
powiedział bardziej
Podwoiła się spacja.
Przez chwilę był sam i pozwolił sobie na emocję.
Nie zapewniaj mnie o uczuciach bohatera. A już zdecydowanie nie podkreślaj tego tak mocno, bo wychodzi bardzo sztucznie.
Jako najmłodszy inspektor w SeaMare będzie miał trudność ze zdobyciem autorytetu wśród podwładnych, z których wielu będzie starszych od niego.
Autorytetu się nie zdobywa, ale jak to zdanie przeformułować, hmm.
Został szefem zespołu zajmującego się likwidacją sekty Aos Si jedynie dlatego, że sprawa nabrała medialnego rozgłosu, a przełożeni uznali, że w policji przyda się nowa gwiazda.
You kill it, you bought it?
William jednak wierzył, że wykorzysta okazję i nie będzie jedynie pionkiem w grze między wydziałami.
Grunt to optymizm :)
Jest tu szkielet, a właściwie kawałek szkieletu, bo tekst stanowi wyraźny początek czegoś większego. I nie jest to szkielet bardzo zrzeszotniały, chociaż trochę witaminy D mu się przyda.
Mamy tu zdecydowanie tekst przygodowy, niekoniecznie kryminał, choć kryminalne wątki mogłyby się pojawić. Ale akcja za bardzo pędzi, żeby nadążyły (sprawcy nawet się nie starają odwrócić od siebie podejrzeń). Dużo tu jest do rozwinięcia. Świat przedstawiony ma potencjał – skażona powierzchnia, zniszczone miasta, ludzie mieszkający pod ziemią? Mrr! Ale warto go rozbudować, bo chociażby sprawa religii wisi w próżni. Motywacje bohaterów wychodzą bardzo płaskie, bo za mało wiadomo o świecie, w którym się poruszają – dobrze, wiatrakowcy należą do sekty, sekta jest zła, ale "zła" to bardzo abstrakcyjne pojęcie (poczytaj sobie o tzw. thick ethical concepts). Kto w tym świecie rządzi? Czym się kieruje? Jaką propagandę uprawia? (Każda władza uprawia propagandę). Czemu ktoś się tej władzy sprzeciwia? Jeśli z powodów religijnych, to co w wierzeniach tej konkretnej sekty nie pasuje z ideologią władzy?
A teraz – mięśnie do poruszania tekstem. Masz przebłyski obrazowości, ale mało. Mało. Większość treści, no, streszczasz. Trudno sobie wyobrazić tę walkę na wysokości, a to powinna być scena trzymająca w napięciu. Z doborem słów masz niewielkie problemy, najbardziej utrudnia zawieszenie niewiary właśnie ten brak obrazowości, streszczanie. Niektóre wypowiedzi bohaterów są mało naturalne, w ogóle nie wiem, czy sobie to wszystko wyobraziłeś. Jeżeli pomaga Ci odgrywanie scenek czy rysowanie – to odgrywaj, rysuj i nie przejmuj się, jak przy tym wyglądasz. To jest tekst akcji. Ma być akcja.
I cóż. Powodzenia.
Jeśli kolejny raz coś opublikuję, będzie lepiej dopracowane.
Trzymam za słowo :)
zabrakło mi tu choć trochę emocji, czy wewnętrznych przeżyć bohaterów, żebym mógł bardziej się do nich przywiązać i przejąć ich losami.
Może nie tyle przeżyć, ile dotykalności tych emocji. Emocje mają komponent somatyczny (przypomnij sobie, jak ostatnio ktoś Cię wkurzył – gorąco? serce wali? mokre ręce?) i bez takiej wskazówki, że bohater coś odczuwa – sama nazwa nie przemawia do wyobraźni. Jest za sucha. Wyobrażam sobie Twojego bohatera raczej nie jako filozofującego nad marnością świata, ani użalającego się nad sobą, ale takiego, który się musi trochę spocić, żeby osiągnąć, co chce.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Jak na mój gust, Tomaszu, to trochę mało tu kryminału w kryminale. Ot, jest trup, śledztwo zostaje sprowadzone do rozmowy z kolegami nieżyjącego, a cała sprawa praktycznie rozwiązuje się sama. Nieco napięcia stworzyła scena bójki na wiatraku, ale nie mogę powiedzieć, że opowiadanie mnie porwało.
Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadania będą dopracowane i znacznie ciekawsze. :)
Nie chciał spać na materacu, które wcześniej należało do Chromińskiego. → Piszesz o materacu, który jest rodzaju męskiego, więc: Nie chciał spać na materacu, który wcześniej należał do Chromińskiego.
– Chyba zwariowałeś ,inspektorze… → Zbędna spacja przed przecinkiem, brak spacji po przecinku.
Zaczepy umożliwiające zapięcie klamr uprzęży… → Zaczepy umożliwiające zapięcie klamer uprzęży…
Tu znajdziesz odmianę rzeczownika klamra.
…powiedział bardziej… → Wystarczy jedna spacja.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Jest nieboszczyk, potencjalni sprawcy okazują się rzeczywistymi, arcydzielny policjant cało wychodzi z opresji – z wątkiem kryminalnym nie jest źle. Ale – bo nie ma tak, żeby obeszło się bez “ale” – co ze światem, w którym to się dzieje? Co zmiotło miasta z powierzchni Ziemi, zapędziło ludzi pod ziemię, kto rządzi, jakimi metodami? No i ta sekta, ta słowem nie objaśniona nowa religia, każąca składać ludzi w ofierze – ale komu i w jakim celu?
Jeżeli miałoby to zostać wyjaśnione w większym tekście, którego fragmentem jest tekst opublikowany, należałoby poinformować o tym czytelników.
Cześć Tomaszu!
Opowiadanie ma klimat klasycznego kryminału, jest tu taka rzetelna policyjna robota, topos starszego inspektora i młodszego konstabla. Czyta się dobrze. Chociaż czy nie byłoby lepiej, pozostawić pytanie “kto zabił?” dłużej bez odpowiedzi? żeby czytelnik się bardziej podenerwował? :)
Konstrukcja: trochę niespójna. Jeśli puentą jest awans konstabla, to na początku albo w introspekcji może powinno być odniesienie np. do jego ambicji, do jego postanowienia, że zrobi wszystko, również rzeczy niemoralne, by osiągnąć sukces etc. Wtedy końcówka byłaby zrozumiała i połączona z poprzednim fragmentem.
Czy będzie kolejna kryminalna zagadka?
Klikam do biblioteki i pozdrawiam!
GalicyjskiZakapior, poprawiłem. Dzięki za komentarz.
Rzeczywiście przesadziłem z oszczędnością, chyba chciałem być zbyt zwięzły.
Pipboy79, kolejny komentarz, który zwraca uwagę na brak przemyśleń bohaterów. Ok :)
Świat jest bardzo rozbudowany. Jeśli chodzi o kulty w tym uniwersum, religijność, a zwłaszcza negatywne podejście władz miast do niej, jest jednym z istotnych elementów. William jest bohaterem drugoplanowym w powieści, którą piszę, postanowiłem go pobocznie rozbudować.
BosmanMat, kolejna uwaga, o zwięzłości, wezmę to koniecznie pod uwagę.
Ciekawy komentarz odnośnie wciśnięcia dialogu – do przemyślenia.
Konstabl – też lubię takie drobnostki, w celu zaznaczenia, że chodzi o konkretne miejsce. Natomiast wstawiłem też nazwiska pochodzące z różnych nacji, aby pokazać, jak ten świat jest międzynarodowy.
regulatorzy, dziękuję za komentarz. Poprawki naniosłem. Zgadzam się, że mogłem bardziej rozbudować całe śledztwo. Kolejna uwaga tego typu. Trzeba wziąć to pod uwagę.
Dużo komentarzy. Do wszystkich się oczywiście odniosę. Do uwag Tarniny, na końcu, bo jest ich sporo, więc potrzebuję na to czasu.
Dziękuję za wszystkie.
Bardzo proszę, Tomaszu. Miło mi, że uwagi okazały się przydatne. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.