- Opowiadanie: tomaszg - Wielka miłość wampira (18+)

Wielka miłość wampira (18+)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Wielka miłość wampira (18+)

„Za każdym mężczyzną zawsze stoi mądra kobieta”

 

Część I

Twarze.

Dziesiątki. Setki. Tysiące.

Sekunda po sekundzie, minuta po minucie.

Głośny szum rozmów.

I morze ciał.

Właśnie to widziałem, cały dzień siedząc nad jeziorem i gapiąc się na niezmierzone rzesze niewolników, którzy szukali nie wiadomo czego.

Młode dziewczyny, które naoglądały się zdjęć modelek. Panny z mlekiem pod nosem, badające krościatego księcia z bajki. Ich klony, snujące się całą watahą, z piwem, energetykiem czy fajką w ręku. I starsze jednostki, znacznie bardziej doświadczone przez los, z brzuchem lub wózkiem, ewentualnie te, które przespały swój czas i nie mogły się pogodzić, że pociąg dawno odjechał.

Karyny, Misze, Masze, Azjatki, latiny, czarnulki i liczne piękności z bliskiego wschodu, te z garbatym nosem i bez niego. Wszystkie, jak jeden mąż, pokazywały, co miały najlepszego, ale tak, żeby nic nie pokazać.

Kobiety.

Kobiałki.

Damy. Damulki. Matrony i białogłowy. Boginie i muzy. Najwspanialsze stworzenia, dające wszystko, zwłaszcza życie. Królowe i księżniczki, zawsze potrafiące stworzyć coś z niczego. I największe drapieżniki na tym świecie, napędzane chaosem i hormonami, licytujące się na dupy, cycki, buty, torebki, kolczyki i co tam jeszcze możliwe, często sfrustrowane i skrępowane liczeniem kalorii, budżetem i religią, nakazującą noszenie przeróżnych szmat… albo tak wyluzowane, że gdyby głupota dostała skrzydeł, to one mogłyby być jej przewodnikiem duchowym.

Pomiędzy nimi widziałem licznych kandydatów na dziwki, alfonsów, polityków, prezydentów, złodziei, mięso armatnie, tłuszczę i bydło do płacenia podatków i głosowania na swoich panów, dziwnym trafem od lat te same rody, rodziny i klany.

Małe, śmierdzące gówniaki, żarłoczne ludzkie odkurzaczyki, na razie nie myślały o swojej przyszłości, tylko płakały, kupkały i zasysały wszystko, co znajdzie się w zasięgu miniaturowych buziek i rączek, przy okazji angażując wiecznie zmęczonych tatusiów, często zgarbionych, wrzuconych w młyn bez końca, ze zmienianiem pieluch o drugiej w nocy i wściekłą żoną, która nie mogła robić, co się jej żywnie podoba.

To był festiwal próżności, w którym nikt nigdy nie dawał nagrody za drugie i trzecie miejsce.

Nieskończona kombinacja zapachów, kolorów i kształtów.

Piękno i szambo, które dzieliły centymetry.

Prawdziwe oszołomienie.

Każdy tu myślał, że jest niepowtarzalny i lepszy od innych, ale tak naprawdę chwalił się tymi samymi szklanymi paciorkami.

Patrzyłem na nich, skrępowanych szukaniem piękna, pieniędzy i Bóg wie czego, i śmiałem się w duchu, a oni grali, rozmawiali i odmierzali czas pomiędzy jednym i drugim piwkiem, zupełnie nie myśląc o zgubnym wpływie alkoholu, tłuszczy, węglowodanów i słońca.

Ludzi zawsze lubili żyć na wspak. W młodości chcieli być dorosłymi, a zaraz potem wracali do dzieciństwa. Mówili o zdrowym trybie życia, ale wchłaniali niesamowite ilości ciastek, lodów, zapiekanek i innych przekąsek, często robionych w podejrzanych miejscach, z najbardziej tanich, podłych składników. Gonili za pieniędzmi, tracąc zdrowie, i wydawali fortunę, żeby je odzyskać. Głosili chwytliwe hasełka o zmianie klimatu, równocześnie każąc wycinać lasy i zmuszając się do jeżdżenia tam i z powrotem do biur, bo to dobrze wpływa na gospodarkę. Chcieli oszczędzać, mimo to kupowali coraz więcej abonamentów i przeróżnych śmieci. Mówili o załatwianiu spraw przez internet, ale wymagali przynajmniej trzech papierowych kopii, najlepiej z podpisem i pieczątką. A do tego byli zwyczajnie śmieszni, akceptując liczne piramidy finansowe, domniemanie winy, podatek od zaradności i tego, co dawno już opodatkowano.

Jeden wielki cyrk.

Prawdziwy raj.

I kupa gówna, gdzie każdy mówił o zmianach, ale tylko czekał, aż ktoś inny wreszcie ruszy dupę i zrobi z tym jakikolwiek porządek.

Tak właśnie wyglądała nasza mała, niebieska plamka w zimnej, bezkresnej nicości wszechświata. Nie wiedziałem, jak znalazłem się na tej niewielkiej, żałosnej planetce, ale cały czas czułem, że pewnie tu zdechnę, jak wszyscy wokół.

 

***

 

Weekendy nad jeziorem czasami zamieniałem na imprezy firmowe w budynku starej, zabytkowej elektrowni. Tak było i tego wieczora, kiedy pracowałem nad kolejnym piwem, siedząc na stołku przy barze, i uważnie lustrując całe otoczenie.

– Oni bardzo dobrze wiedzą, co robią. – Jedna z koleżanek próbowała mnie przekonać do swoich racji.

– Pieprzenie. Po co od razu się tak ograniczać? Niech od razu powiedzą, że zajmą cały świat. Przez zasiedzenie. Czy aklamację. Wszyscy będziemy salutować i jeść hamburgery, płacić tipy i nie mieć za co się leczyć. Cheers. – Wzniosłem butelkę z przepysznym, lokalnym piwem, upiłem kilka łyków i dodałem coś jeszcze, bo chyba nic nie skumała. – To megalomani, a Grenlandia i Ukraina to tylko początek.

– Ty! Ty! Ty! Nie umiesz rozpoznać wielkich umysłów! – Wykrzyczała, mocno zszokowana, i odwróciła się, pokazując tyłek, całkiem zgrabny, ale jednak tylko tyłek.

Wzruszyłem ramionami. Nie musiałem z nią wcale gadać. Wieczór zapowiadał się bardzo dobrze, szczególnie, że dwa razy widziałem Melindę.

 

***

 

Las. Zieleń. Roślinki i zwierzątka.

Drzewa, grzybki, sarenki, mrówki, zajączki i kleszcze.

Tego mi było właśnie trzeba.

Moje życie zmieniło się ostatnio o sto osiemdziesiąt stopni. Od wydarzeń na imprezie minął tylko tydzień i aż tydzień. Przy barze powiedziałem, co myślę, i zaraz potem przeleciałem szefową działu. To pierwsze było początkiem końca, a drugie pretekstem, żeby pozbyć się mojej skromnej osoby, zwykłego korpoludka, który według big bossów nigdy nie był team playerem i nie wyznawał żadnych wartości.

Tak mi oznajmili, a po mnie spłynęło to jak po kaczce. Tacy ludzie nie mieli kręgosłupa i zasad moralnych. Widzieli świat przez słupki w excelu, i nie było sensu tego komentować, tym bardziej, że zrobili mi ogromną przysługę. Nie znosiłem tej pracy. Przez lata nie chciało mi się jej rzucić, a oni pozwolili wziąć zaległy urlop, tak naprawdę płacąc, żebym wreszcie wstał i ruszył dupę.

Namiot. Głusza i dzicz. I wyłączony telefon.

To naprawdę miało swój urok.

Odłożyłem „Pana Samochodzika” i ziewnąłem. Wstałem z leżaka, podszedłem do kuchenki gazowej, podpaliłem ją i zabrałem się do gotowania aromatycznego barszczu „Winiary”.

Jak dotąd ten wyjazd to był jeden wielki fun.

To takie wspaniałe żyć bez kalendarza i zegarka i jeść, spać i srać, kiedy tylko się chce.

Nie musiałem patrzyć na prognozę pogody. Nie martwiłem się, czy Grenlandia jest amerykańska, gwiazdy padły czy siadły na lodzie, a piękny Rafałek i wujek-selfie Hołownia spadli z rowerka. To miało takie samo znaczenie jak ceny benzyny, która dla mnie równie dobrze mogła być po trzy dziewięćdziesiąt dziewięć, cztery zero czy siedem pięćdziesiąt.

Cieszyłem się wolnością, przynajmniej na razie. Wszystko było mi tak obojętne, że nigdy nie zwijałem obozu, nawet wtedy, gdy udawałem się do wioski na dole. Wiem, że to dziwna sprawa, ale nie chciało mi się nic składać, i jedyne, co robiłem, to chowałem drobne rzeczy do auta i zabezpieczałem namiot kilkoma kłódkami i linkami.

Obozowałem na skraju lasu, w miejscu, skąd rozciągał się malowniczy widok na całą dolinę, z ogromnym bogactwem drzew, skał i niewielkich strumyczków, leniwie spływających licznymi kaskadami w dół. Znalazłem to miejsce przez zupełny przypadek. Wypytywałem miejscowych, a oni dali mi takie wskazówki, że w końcu zbłądziłem. Wpierw jechałem żwirową drogą, prowadzącą do schroniska na górze, potem skręciłem w boczną drogę, kolejną i jeszcze jedną, i w końcu dojechałem do przecinki, drugiej i trzeciej, najwyraźniej zrobionej przez drwali, lata temu wycinających wszystko w tej okolicy.

Popijałem barszczyk i w końcu postanowiłem, że pójdę po świeży, pachnący chleb, wypiekany na prawdziwym zakwasie w lokalnej piekarni.

Droga na dół zajęła mi pół godziny. Na szczęście zdążyłem i sklep był jeszcze otwarty.

– Dzień dobry. Poproszę bochenek. Albo od razu dwa. – Uśmiechnąłem się do sprzedawczyni, matki trzech córek, ubranej jak ekspedientki trzydzieści lat temu, zupełnie jak w którejś polskiej super produkcji, gdzie cały budżet poszedł na most czy pensję pana kierownika producenta.

– Dobry. Zawsze dobrze zobaczyć nową twarz. Przejazdem?

– Rozmawiałem wczoraj z córką. Mam obóz na górze.

– A, to pan. Magda mówiła.

– Ładnie tu.

– Szkoda, że miastowe tego nie widzą. Na długo do nas przyjechał?

– Do końca przyszłego tygodnia. Potem muszę wracać.

– I gdzie tak się spieszy? Pięć złotych bydzie. – Starsza pani podała reklamówkę z wypiekami, które pachniały lepiej niż najlepsze bagietki w Paryżu i co najmniej tak dobrze, jak chleb z piekarni na moim osiedlu, które przynosiłem wieki temu jako brzdąc o siódmej rano. – Posiedzi i przyjdzie na potańcówkę w sobotę. Zabawi się trochę.

– Pomyślimy, zobaczymy, szanowna pani. – Uśmiechnąłem się na samą myśl, że w takim miejscu to pewnie sztachety bywają w robocie.

 

Kilkanaście dni później

Człowiek miasta nie może żyć w nieskończoność w głuszy. Mój wyjazd w góry był naprawdę miły, z czasem jednak zaczęło mi brakować podstawowych udogodnień, włączając w to prawdziwą wannę i porcelankę pod tyłkiem.

Na łono cywilizacji wracałem na tarczy, zupełnie jak syn marnotrawny. Było mi ciężko, największe jednak zaskoczenie przeżyłem w związku z tym, co według bogaczy zupełnie nie ma znaczenia.

Zaczęło się od tego, że włączyłem telefon i nie dostałem żadnych SMS. Przyjechałem do domu, zainstalowałem wszelkie możliwe aktualizacje, wszedłem na stronę banku i zdębiałem. Na koncie było okrągłe sto milionów, i to bez danych nadawcy. Lekko zadrżały mi ręce, ale jak każdy uczciwy idiota od razu złapałem za słuchawkę i zadzwoniłem na infolinię:

– Dzień dobry, na moim koncie pojawiły się pieniądze, których wcześniej nie było.

– Przeprowadzę teraz szybką identyfikację. Czy zakładał ostatnio pan konto?

– Co to znaczy ostatnio?

– Pół roku.

– Nie.

– Czy ma pan kartę?

– Nawet dwie.

– Odpowiedź może być tak albo nie.

– Tak.

– Dziękuję. I ostatnie pytanie. Jakie jest panieńskie nazwisko pańskiej matki?

– Baszke.

– Już sprawdzam. Tak. Wszystko wydaje się być w porządku. Ostatni przelew jest autentyczny. Podpisany certyfikatem.

– A dane nadawcy?

– W takich przypadkach są nieistotne.

– Ale to nie są moje pieniądze.

– Czy chce pan złożyć reklamację?

– Tak.

– Pana zgłoszenie ma numer tysiąc pięćset dwa dziewięćset. Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?

– Nie, dziękuję.

– Dziękuję, do widzenia.

Zacząłem przeglądać na chybił trafił youtube. Bez namysłu scrollowałem i patrzyłem na Graczyka, Jana Garbacza, Motobiedę, lombard w Trzebnicy i Drezdenku, Hrejterów, Merę 400, Autobusy, Urbex History i wiele innych miejsc.

– Ja płacę, ja wymagam (…) Obsługa to mają być łagodne orangutany odziane w liberię. I mają tańczyć (…) Ma być riksza w asyście dostojnych żyraf, przerobiona tak, żeby wyglądała jak Polonez Caro. I kierowca ma wyglądać jak Waldek z cargo z „Kilera” – Dokładnie w tym momencie zaśmiałem się i postanowiłem w końcu zrobić coś sensownego.

Odłożyłem telefon. Zdecydowałem, że wpierw napełnię lodówkę. Zszedłem na dół, do sklepu, i przeżyłem szok, widząc tysiące produktów, w większości tak napompowanych i sztucznych, że odstraszały nawet leżąc na półkach. To był ogromny kontrast w stosunku do małego sklepiku przemiłej pani w górach.

Czy człowiek naprawdę potrzebuje takiej różnorodności? Każdą z tych rzeczy trzeba wyprodukować, przewieść i zutylizować. Gdzie tu ekologia i sens? A może po prostu lubimy otaczać się śmieciami? Albo to taka nasza ludzka przypadłość, że jak coś zaczynamy robić, to nie możemy już przestać? To by w sumie wyjaśniało tak wiele rzeczy.

Byłem właśnie przy serach pleśniowych, gdy mój telefon zaczął wibrować. Stanąłem z boku i przyłożyłem słuchawkę do ucha.

– Dzień dobry. Nazywam się Alicja Kołodziej i dzwonię z banku. Informuję, że nasza rozmowa jest nagrywana. Jeżeli pan się nie zgadza, proszę się rozłączyć i udać do jednego z naszych oddziałów. Czy chce pan kontynuować?

– Tak. Chyba tak.

– Zadam kilka pytań w celu identyfikacji.

– Ale to pani do mnie dzwoni.

– I teraz muszę dokonać identyfikacji.

– Nie, to tak nie działa. Nie wiem, z kim rozmawiam, i czy to nie jest wymuszenie danych.

– Przedstawiłam się. I na pewno wyświetlił się panu numer banku.

– Teraz to łatwo podrobić.

– Rozumiem. Bez identyfikacji nie możemy niestety dalej rozmawiać. Czy chciałby pan skontaktować się z infolinią?

– Jasne.

– W takim razie dziękuję. I życzę miłego dnia. Do widzenia.

– Do wi… – Usłyszałem trzask w słuchawce i pomyślałem, że może jednak warto to potem sprawdzić.

Te zakupy były jakieś inne. Nie patrzyłem na ceny, tylko machinalnie napełniałem koszyk, który zaskakująco szybko okazał się za mały. Trwało to może z pół godziny, potem wróciłem do domu, rozpakowałem i wygodnie usiadłem w ulubionym fotelu. Chwilę posiedziałem, odkładając rozmowę, ile tylko się da, i w końcu sięgnąłem po telefon, wykręciłem numer do banku i zacząłem słuchać nieśmiertelnej muzyczki, nie zmienianej pewnie od wielu lat.

– Dzień dobry, Krzysztof Kowalewski. W czym mogę pomóc? – W końcu ktoś się nade mną zlitował.

– Dzień dobry, przed chwilą dzwonił do mnie ktoś, kto podawał się za państwo konsultanta. Możliwe, że chodziło o odpowiedź na moją reklamację. Albo wyłudzenie danych osobowych.

– Muszę teraz przeprowadzić szybką identyfikację. – Konsultant zaczął zadać te same co zawsze pytania, a ja machinalnie odpowiadałem, myśląc, że to zupełnie nie ma sensu i wystarczyłoby podstawić jakiś automat.

– Dziękuję. – Mężczyzna w końcu przeszedł do rzeczy. – Wszystko się zgadza. Już sprawdzam. Proszę o chwilę cierpliwości. Czy zgłaszał pan ostatnio problemy z kontem?

– Tak.

– Reklamacja została odrzucona. Przelew został poprawnie zaksięgowany. Teraz to są pana pieniądze. I chciałbym z góry przeprosić, że ma pan tak niski limit na karcie. Możemy go zwiększyć w oddziale. Proponuję też zmienić pakiet na wersję VIP. Mamy bardzo korzystne oprocentowanie.

– Ale ja nie chcę tych środków.

– Na to nic nie poradzę. Jak się pan nie zgadza, proszę zgłosić się na policję.

– Aha.

– Czy mogę coś jeszcze dla pana zrobić?

– Nie.

– Życzę miłego dnia. Do widzenia.

Nic nie odpowiedziałem, podświadomie myśląc, że system ma mnie w swoich szponach, a świat idzie do przodu, czy tego chcę, czy nie. Przygotowałem sobie obiad, potem, wiedziony ciekawością, udałem się na najbliższy komisariat, który tyle razy mijałem w czasie codziennych spacerów.

– Dzień dobry, chciałbym zrobić zgłoszenie. – Spojrzałem na młodego znudzonego policjanta w dyżurce przy wejściu.

– Korytarzem do końca i proszę poczekać na ławce. – Pokazał ręką i wpuścił mnie przez bramkę.

Czekałem tylko kilka minut.

– Dzień dobry. Starszy aspirant Jacek Gob. Zapraszam. – Kolejny mężczyzna pokazał, żebym wszedł i usiadł w pokoju opisanym jako „Pokój operacyjny”. – Co się stało?

– Ktoś przelał mi ogromne pieniądze. Boję się, że to z przestępstwa.

– Poproszę dowód. – Policjant wziął dokument, popatrzył na ekran komputera, porównał dane i zaczął intensywnie klikać myszką. – Tak. Tak. W porządku. System potwierdza, że wszystkie przelewy na pańskim koncie zostały wykonane poprawnie. Proszę korzystać do woli i cieszyć się życiem.

– A jeśli to wszystko pochodzi z przestępstwa? – Ponowiłem próbę. – Albo system się myli?

– Nie ma takiej możliwości.

– A mogę dostać to na piśmie?

– Panie, idź pan już. – Mężczyzna oddał mi plastik i nagle zmienił ton głosu. – I nie zawracaj nam dupy, bo oskarżymy o bezpodstawne marnowanie czasu. Paniał? Czy coś jeszcze?

– Nie, nie, dziękuję. – Zamurowało mnie, ale nie komentowałem, tylko faktycznie zacząłem zbierać się do wyjścia.

– Zawsze do usług.

Byłem naprawdę skołowany. Wracałem do domu, intensywnie myśląc.

Jeżeli rzeczywiście mam miliony, to chyba mogę kupić dom i przestać pracować?

I jeszcze dziecko.

Muszę mieć dziecko, jedno albo najlepiej wiele.

Wróciło moje największe marzenie, dotąd spychane na bok, głównie przez kobiety, dla których byłem tylko bankomatem i powietrzem.

A może powinienem trochę popodróżować? Tylko co dalej? I ten policjant. Zachował się bardzo… nieprofesjonalnie. Jakby się bał albo nie mógł nic mówić. O co w tym wszystkim chodzi?

Na klatce machinalnie otworzyłem skrzynkę pocztową. Był tam jakiś list. Lekko się schyliłem, żeby go wyciągnąć, i dokładnie wtedy za plecami usłyszałem jakiś ruch. Ktoś zarzucił mi coś na głowę, popchnął i przyłożył śmierdzącą szmatę. Zacząłem się dusić.

 

Część II

Leżałem w dosyć wygodnym, ogromnym łóżku, a mężczyzna naprzeciwko mnie siedział w fotelu z drinkiem w ręku. Było tu podejrzanie cicho, pomijając klimatyzację, i śmierdziało całą gamą środków czystości. Nie widziałem nic za oknem, bo zasłonięto je kotarami. Pokój wyglądał na hotelowy, a napisy Marriott wyraźnie potwierdzały taką możliwość.

– Przepraszam, że zamówiłem na twój koszt. Trzeba oszczędzać rządowe pieniądze. – Nieznajomy podniósł oszronioną szklankę. – Na zdrowie.

– Kim pan jest? I co tu się dzieje? – Skrzywiłem się, czując lekki ból głowy, i usiadłem.

– Dostałeś ostatnio pewne pieniądze. Dokładnie dziesięć dni temu. Mam dla ciebie dobrą i złą wiadomość. Od której mam zacząć?

Milczałem.

– Jezu, chłopie, ogarnij się. – Skrzywił się w końcu. – Czas to pieniądz. Gdybym miał cię zabić, już dawno byś nie żył.

– Najpierw niech będzie ta zła – rzuciłem zrezygnowany i przytłoczony całą tą sytuacją.

– Masz rok życia, bez dziesięciu dni. Umrzesz, mój drogi. Nie da się tego odwołać, to znaczy można, ale masz na to jeszcze pięć minut – Spojrzał na zegarek i uśmiechnął się. – Teoretycznie, gdybyś dostarczył teraz list do ministerstwa i dostał papier z pieczątką, to można by to jeszcze jakoś odkręcić. Mówię teoretycznie, bo o tej porze nikogo tam nie ma.

– Czyli jest źle? – mruknąłem.

– I tak, i nie. Zostałeś wybrany jako zbawca naszego narodu. Oddasz to, co masz najcenniejsze.

– Niby co?

– Duszę oczywiście.

– Wychodzę. – Zacząłem się rozglądać za spodniami, czując, że to wariat, ale on tylko się uśmiechnął:

– Przed tobą było dziesięciu takich szczęśliwców. Każdy zareagował na swój własny, niepowtarzalny sposób. Ich obserwacja to naprawdę fascynujące zajęcie dla mnie i moich kolegów.

– Naprawdę wychodzę. – Spuściłem nogi z brzegu łóżka.

– Proszę bardzo. – Wzruszył ramionami. – Droga wolna. Tylko zamknij za sobą drzwi.

– Albo nie, nie wychodzę. Pan jest czubkiem. Zaraz wezwę policję. – Sięgnąłem po słuchawkę przy łóżku, ale nie usłyszałem w niej żadnego sygnału.

– Przewidziałem i to. To ja jestem policja. Dlatego mogłem ciebie tu przyprowadzić. – Uśmiechnął się i wyciągnął coś, co faktycznie wyglądało na odznakę.

– Taką to ja mogę wydrukować sobie w domu na drukarce. – Zmrużyłem oczy.

– Życzę szczęścia – mruknął. – Każde urządzenie rozpozna to jako dokument.

– Aha. – Podrapałem się po głowie, nie bardzo wiedząc, jak to skomentować.

– No dobrze, miejmy to już za sobą – westchnął. – Jak tak sobie bardzo chcesz, to droga wolna. Wezwij moich kolegów. Trzy razy przez to przechodziłem. Przyjeżdżał patrol, legitymował wszystkich i wystawiał mandat za bezpodstawne wezwanie.

– Ale, ale, ale… – nie wiedziałem, co powiedzieć, widząc, że jest zbyt pewny siebie.

– Życie nie może być zbyt proste. – Uśmiechnął się.

– Nie wierzę, to jakiś zły sen. Zaraz się na pewno obudzę. – Zacząłem się bić po twarzy.

– Sto baniek to nie w kij dmuchał. Możesz mieć panienki, koks, podróże, czy co tam sobie chcesz.

– To trochę mało za całą duszę. – Zauważyłem przytomnie.

– Budżetówka też ma swoje ograniczenia. Trzeba płacić Amerykanom i braciom na bliskim wschodzie, o Brukseli nie wspominając. – Wzruszył ramionami i zamyślił się. – Chociaż, jak dobrze pomyśleć, to Wałęsa mówił o stu bańkach dla każdego.

– A jeżeli kogoś zabiję?

– Czy naprawdę chcesz spędzić resztę życia w jakiejś obsranej celi? I robić za worek? Albo męską dziwkę?

– Podobno jestem wybrańcem.

– Nie. – Zrobił znudzoną minę. – To tak nie działa. Oni tam, na zewnątrz, nie mają o niczym pojęcia.

– Aha, a facet przede mną jest ponad wszystko i wszystkich, i przyniósł mnie tu tak sprytnie, że nikt nie zadawał żadnych pytań. To jakieś Truman show? Czy prank? A może gentleman’s agreement? OK, już wiem. – Pstryknąłem palcami. – Wy mi tak, to ja inaczej. Zabiję się i wrzucę to do internetu.

– Wtedy zginie tysiąc losowo wybranych osób. – Ziewnął. – Pomyśl sobie, że skazujesz na śmierć matki z dziećmi, same dzieci albo mężczyzn w kwiecie wieku, jedynych żywicieli rodziny, albo po prostu dobrych ludzi, których nie znałeś i nigdy nie poznasz.

– Ja pierdolę. Dlaczego ja?

– A bo ja wiem? – Wzruszył ramionami. – Pewnie jesteś sam albo najlepiej nadajesz się do tej roli. Naprawdę nie mam pojęcia. Komputer cię wypluł i wyrzucił, a on nigdy się nie myli. Im szybciej się z tym pogodzisz, tym lepiej. Napłodzisz dzieci czy co tam chcesz. Nawiasem mówiąc jeden z twoich poprzedników miał ich dwanaścioro. Raczej kiepski pomysł, bo z majątku po podziale zostały jakieś grosze. Możesz też oddać spermę do banku. To też już widziałem.

– Załóżmy, że to wszystko nie jest gówno prawda. Zacznę się szlajać po klubach nocnych, wdawać w bójki i takie tam. Czy nie powinien ktoś mnie chronić? Jak zacznę wydawać sto baniek, to chyba zaraz zlecą się sępy.

– Nie mój problem. – Wzruszył ramionami.

– To co teraz?

– Już mnie więcej nie zobaczysz. Powodzenia życzę. – Wstał, ukłonił się z drwiącym uśmieszkiem, odstawił kieliszek i wyszedł.

Gorączkowo myślałem, co zrobić dalej. I wtedy coś we mnie pękło. Przez lata byłem korporacyjnym szczurem i tylko mówiłem, że coś zrobię, a teraz chyba nadszedł ten moment, żeby wreszcie zadziałać.

Pokój w hotelu? Własny apartament?

Nieeee, nigdy nie lubiłem zasmrodzonego centrum.

A może jednak?

I czas zabawić się w kasynie?

Ale po co? Kasę już mam.

Ochroniarz?

Tak, potrzebuję. Albo i nie. Wtedy przyciągnąłbym niechcianą uwagę. Z drugiej strony trzeba było jakoś o siebie zadbać, a ja nie mam pojęcia, jak kręci się prawdziwe życie w tym mieście.

Dobra, zacznę od nowej fury, odwiedzenia kilku sklepów z ciuchami i zjedzenia czegoś w knajpie z gwiazdką Michelin. I potrzebuję jakiejś dupy do towarzystwa, żeby pojeździć po świecie. Tylko jak znaleźć taką, która będzie miała coś więcej w głowie?

I pieprzyć plany.

Trzeba działać. Brać co się da.

Czas to pieniądz.

Wstałem z łóżka i zajrzałem do szafy, gdzie znalazłem swoje ubranie. Założyłem je, wziąłem kartę wejściową i wyszedłem, mimowolnie notując, że pokój miał numer siedem siedem. Zjechałem na dół i od razu skierowałem się do recepcji.

– Dobry wieczór. Do kiedy mam opłacony pokój? – Podałem kobiecie za ladą kartę i zacząłem kłamać jak z nut. – Sekretarka rezerwowała i nie zostawiła notatek.

– Już patrzę. Trzy doby. Do poniedziałku. I ma pan pakiet VIP, z masażami i wizytą w spa.

– Masażami?

– Tak. Czy życzy pan sobie zamówić do pokoju?

– W sumie poproszę. Jaki jest pierwszy wolny termin?

– Za godzinę.

– Może być. – Kiwnąłem głową.

– Czy mogę w czymś jeszcze pomóc? – Oddała mi kartę. – Może chce pan przedłużyć pobyt?

– Nie, dziękuję bardzo.

Skierowałem się do hotelowej restauracji, gdzie zamówiłem porządny stek z czerwonym winem, frytkami i szparagami. Kelner przyniósł butelkę, otworzył ją przy mnie, nalał nieco czerwonego płynu do kieliszka i podał, uważnie obserwując moją reakcję.

Nigdy nie byłem smakoszem i chciało mi się śmiać w duchu, ale z poważną miną podniosłem naczynie, obejrzałem je pod światło, zamieszałem wino i umoczyłem w nim usta, a potem wypiłem mały łyk i kiwnąłem głową.

– Proszę zostawić.

Mężczyzna ukłonił się i odszedł, podczas gdy ja zająłem konsumpcją.

A jeżeli nie chodzi o duszę? Jeżeli to tylko głupi, kosztowny żart? I narobię sobie długów, a zaraz potem ktoś upomni się o swoje pieniądze?

Nieeeeee.

Mój mózg cały czas mówił, że jem coś soczystego i smacznego. Stek smakował tak realnie, że to nie mogło być żadną iluzją. Zapłaciłem kartą i dodałem coś dla kelnera, potem zrobiłem masaż, przespałem się, zamówiłem taksówkę i pojechałem do banku. Patrzyli tam na mnie trochę z góry, ale gdy podałem dane, od razu zaproszono mnie na najwyższe piętro szklanego biurowca.

– Jest pan jednym z naszych najlepszych klientów. W czym mogę pomóc? – Facet za biurkiem był wyraźnie zachwycony, zupełnie jakby dostał nową zabawkę pod choinkę.

– Chciałbym zainwestować swoje pieniądze.

– Oczywiście, oczywiście. – Zatarł ręce z ogromnym zadowoleniem.

– Jakie odsetki mogę mieć za połowę swoich aktywów?

– Przy tej wielkości mówimy o trzystu tysiącach miesięcznie.

– Chcę na trzy miesiące. Do tego potrzebuję karty, która będzie wyglądać normalnie, ale dostanie milion limitu.

– Jeżeli mogę coś doradzić, to proponuję raczej czarną kartę.

– Nie chcę się wyróżniać.

– To może usługa prepaid? Tylko wtedy opłata będzie o pół procenta wyższa.

– Naprawdę? – Spojrzałem na niego z mocną ironią.

– Rozumiem – rzucił, chociaż nie do końca wiedział, czy zupełnie nie liczę się z kosztami czy raczej śmieję z tego, że zarobi na mnie krocie.

Następne kilkanaście dni spędziłem na szukaniu nowego lokum, ubrań i wielu innych rzeczy. Byłem cholernie zmęczony i w pewnym momencie dosłownie tym rzygałem. Problemem najczęściej okazywało się kupienie tego, co chciałem, to znaczy wszystkiego było w opór i bród, ale tylko w określonych kombinacjach, zazwyczaj nie takich, jakich akurat potrzebowałem. Nikt nie chciał robić rzeczy na wymiar, nawet na jutro i za dodatkową opłatą. Świat najwyraźniej nie zmienił się od czasu Forda T i koloru czarnego, a wolny rynek był tylko iluzją. Sprzedawcy zazwyczaj patrzyli na mnie cały czas z góry, a jedyną frajdę miałem z ich min, gdy przychodziło do płacenia.

W przeciągu kolejnych tygodni przeprowadziłem się i zacząłem jeździć nową furą. Kilka razy udałem się do klubów nocnych, gdzie podobno bywała cała śmietanka towarzyska stolicy. Miałem problem, żeby gdziekolwiek się przebić, ale odpowiednie tipy szybko załatwiły sprawę. Poznałem wielu ciekawych ludzi, w tym mojego nowego ochroniarza.

Najciekawsze było to, gdy pewnego wieczora usiadłem i nagle zrozumiałem, że to dzieje się naprawdę, a te wszystkie wspaniałe rzeczy wokół mnie naprawdę należą do mnie. Dopiero wtedy przeżyłem prawdziwy szok.

 

Część III

Bolała mnie głowa, jak zawsze po imprezie. Zegarek przy łóżku pokazywał jedenastą, więc w końcu wygrzebałem się z łóżka, wziąłem szybki prysznic i zszedłem na dół, do kuchni, gdzie sięgnąłem po dzbanek z wcześniej zaparzoną kawą.

– Ale szef wczoraj dał w palnik. – Głowa, mój ochroniarz, usłużnie wycisnął mi na rękę aspirynę.

– Jezu, mój łeb – jęknąłem, patrząc na panoramę Warszawy.

– Ta dziwka, która tu była.

– Ruda?

– Nie. Ta czarna, która rozbiła głowę czarodzieja.

– Co z nią?

– Znaleziono ją z rana. Wraz z nią tego, który straszył pana w „Morenie”. Chyba im ktoś kości porachował.

– O proszę, jaki przypadek. Nieporozumienie takie?

– Aha. – Głowa wzruszył ramionami. – Czasami chodzą po ludziach.

– Szkoda, całkiem dobrze robiła loda – westchnąłem. – Załatwisz mi koks na wieczór?

– Jaki?

– No nie wiem, chyba taki, po którym nie zejdę. Albo nie, potrzebuję jakichś panienek, które urodzą mi dziecko.

– A mało to takich?

– Nie rozumiesz bęcwale. Chcę Polkę, Ukrainkę, Czeszkę i Azjatkę. Zrób spotkanie jak kiedyś iSpeed w Krakowie, tylko wszystkie mają się zgodzić i nie robić potem problemów.

– Może jeszcze Murzynkę z Ukrainy?

– W głowie mi się nie poprzewracało.

– OK. Rozumiem. – Uśmiechnął się głupkowato, a na jego tępej gębie pojawił się wyraz całkowitego niezrozumienia.

– Powiedz mi Głowa, dlaczego chciałeś dla mnie pracować?

– Wiem, że to głupie, ale szef nie zachowywał się jak nowobogacki. Dorwą tacy kilka baniek i myślą, że wszystko im można. Szef zajdzie znacznie dalej.

– Obyś się nie mylił. Jadę na zakupy. – Moja głowa była już w lepszym stanie.

Z domu wyszedłem godzinę później. Skorzystałem z rekomendacji z jednego z magazynów i tym razem udałem się do sklepu niedostępnego dla przeciętnych zjadaczy chleba. Przymierzałem tam ciuchy, a na koniec wziąłem wizytówkę jednego z klubów.

Weekend zaplanowałem tydzień wcześniej. Miał się rozpocząć wizytą w jednej z knajp, w międzyczasie musiałem tylko wbić się w strój wieczorowy.

– Dzisiaj polecamy grasicę w sosie koniakowym, bliny z marynowaną trocią i ravioli w sosie z truflą, a do tego kandyzowane gruszki ze szczyptą naci z selera z Argentyny. – Mężczyzna w drogim garniturze zaczął zachwalać menu punkt dziewiętnasta, a ja ziewnąłem, przypominając sobie pierwsze szczeniackie wypady do złotych łuków, jeszcze w Supersamie na Marszałkowskiej, gdzie bywali tacy ludzie jak Marek Kotecki.

Wszystkie te momenty, przepych i smak budziły oczywiście pewien podziw, niemniej jednak równocześnie dusiłem się od tego luksusu, a nawet bardziej, miałem mocny przesyt, bo próbowałem w jeden moment nadrobić wszystkie przeżyte lata.

Po kolacji, o jedenastej, przeniosłem się do loży VIP w „Karbonicie”, gdzie patrzyłem na liczne tancerki. Musiałem wyglądać na zblazowanego, bo facet, który mnie obserwował od wejścia, przysiadł się, a ja go nie odpędziłem. Roztaczał wokół siebie aurę i miał w sobie to coś. Zamówił dwie prawie nagie kobiety, które poruszały się inaczej niż inne, jakoś tak bardziej inteligentnie i zmysłowo. Jedna z nich położyła się na stole i spojrzała pytająco. Mężczyzna obok mnie bez słowa wyjął nóż, zrobił cięcie na jej lewej ręce i wycisnął trochę krwi do kieliszka, a potem zostawił ją w spokoju. Nie wiedziałem, czy to kwestia światła, ale mógłbym przysiąc, że skóra hostessy, tancerki, seksworkerki czy jak ją tam zwać, od razu się zabliźniła.

– Potnij ją. – Nieznajomy miał głos, który na pewno zapadał w pamięć, a ja poczułem przymus, któremu nie mogłem się oprzeć.

Wziąłem nóż i delikatnie naciąłem skórę kobiety, czując przy tym podświadomą satysfakcję i radość, że spełniłem jego życzenie.

– Tylko jednak kropla. I wypij od razu. – Mężczyzna nadstawił drugi kieliszek, a ja zrobiłem, co mówił. – A teraz spróbujemy czegoś innego. – Odwrócił się i szepnął coś do ucha drugiej tancerce, a ta wyszła i po chwili przyprowadziła młodą, przerażoną Azjatkę, dosłownie dziecko, z krostami zamiast cycków.

Dziewczynka była przytrzymywana, gdy kłuli ją w palec i wyciskali krew.

– Tfu. – Mężczyzna tylko powąchał jej krew. – Zła energia. Masz.

Zmusił mnie słowami do wypicia tego specjału, a ja niemal oszalałem. Różnica w smaku była ogromna, zupełnie jakbym wcześniej smakował kremu z truflami, a teraz pił szczyny zaprawione gównem.

– Jesteś wampirem? – Ciągle miałem niesmak w ustach.

– To takie oczywiste? Cholera, na czole mam wytatuowane?

– Co mi jest?

– Fenofortoftalizyna, kiedyś naturalna, teraz w pigułce.

– Daliście mi jakieś prochy?

– Niedobra o tym mówić, niedobra.

– Ale dlaczego?

– Mam nosa do ludzi. – Wzruszył ramionami. – Jeszcze mi podziękujesz.

– I nie mogę wyjść na światło dzienne?

– Bajeczki dla grzecznych dzieci. – Parsknął i uśmiechnął się widząc, że nic nie rozumiem. – Stary numer. Jak chcesz coś ukryć, to połącz trochę fantazji i prawdy. Wiesz, czego teraz bardzo potrzebujesz? Dobrej krwi. Chodźmy na miasto.

Kiwnąłem głową i bez słowa zapłaciłem. Pojechaliśmy jego samochodem na miejsce, gdzie spotykały się prostytutki.

– Podoba ci się ta dziwka? – Pokazał na jedną z pań.

– Tfu. – Splunąłem, z daleka czując jej specyficzny zapach.

– No właśnie. A może tamta?

– Po co my właściwie jesteśmy w takim miejscu?

– A czemu nie? – Wzruszył ramionami. – Trypla już nie złapiesz, za to możesz poćwiczyć swoje nowe zmysły. Ciekawie jest zwłaszcza na dworcach i innych takich miejscach.

 

Część IV

– Każda nowa firma na początku stara się, próbując wykroić jakiś fragment rynku. Z czasem jest to coraz trudniejsze. Pojawia się więcej pracowników, w tym wszelkiego rodzaju managerów. Poszczególni ludzie mają coraz bardziej ograniczony zakres obowiązków. Robią to, do czego zostali zatrudnieni, i nic więcej. Starają się wprowadzać różnego rodzaju optymalizacje, niestety jest to bardzo fragmentaryczne. Rozpoczyna się oszczędzanie na rzeczach ważnych i ważniejszych i psucie tego, co zrobili ich poprzednicy. Czasami, jak w przypadku Boeinga, kończy się to szafowaniem ludzkim życiem, znacznie częściej powoduje gigantyczne marnotrawstwo w globalnej skali, co pokazał Microsoft z systemem Windows. Duże firmy w wielu wypadkach nie upadają, bo dostają pomoc rzą… – Wideo na ekranie zostało urwane w pół słowa, a ja pomyślałem ze smutkiem, że zbudowanie imperium w jeden rok to jednak ciężka praca.

Firmy zachodnie nie produkowały dobrych produktów, tylko poprzestawały na blokowaniu siebie wzajemnie i zamykaniu rynku na lepszą konkurencję z Chin. Wiele zawodów wydawało się kuszących, ale działało przeciwko ludziom, co udowodniła branża spożywcza, farmaceutyczna i wiele innych. Mali mieli zawsze więcej problemów niż giganci i najczęściej zaczynali od wynajmowania farm botów i fabryk influencerów, tylko po to, żeby w ogóle mogli zaistnieć.

Ale nie tylko w biznesie panowały prawa dżungli. Przez ostatnie dni musiałem nauczyć się dbać o siebie, a nie wszystkich wokół, i być asertywny, szczególnie w stosunku do kobiet, które, choćby gorszego sortu, zaszczycały swoją atencją ludzi znaczących coś w danym środowisku. W klubach i na meetingach takie panie miały adoratorów na pęczki. Żaden kolejny nie miał żadnych szans, a ja omijałem je szerokim łukiem. Praktycznie wszystkie były uzależnione od dopaminy, co potwierdzały liczne badania psychologiczne. W ich świecie najczęściej dominowały dramy i emocjonalne kolejki górskie, bo to wydawało się znacznie bardziej prawdziwe niż normalne, zdrowe relacje.

Zauważałem i rozumiałem coraz więcej takich rzeczy. Widziałem chociażby to, że w programach telewizyjnych teoretycznie wszyscy mieli równe szanse, ale w praktyce występowali głównie wybrani. Tu i tam to reklamodawcy decydowali, kto wygrywał, a kto miał się podłożyć. Cały czas programowano motłoch i wyciągano z niego każdą możliwą kasę, a do tego dawano liczne gratisy dla bogaczy.

Różnorodność, pseudoekologia i to, że dzieci z białymi są passe. Właśnie takie głupoty górowały w mainstreamie, chociaż było jasne, że nie sprawdziły się na zachodzie.

Tak w ogóle, to wiele rzeczy było innych niż pozornie wyglądało. Często przypominał mi się mem o modlitwie za zmarłych i o tym, że jak poszli do nieba czy piekła, to sprawa jest zamknięta, a jak do czyśćca, to w sumie powinni odpokutować.

Choćbym nie chciał, bardzo wiele różnych zachowań szybko weszło mi w krew. Kiedyś myślałem tylko, że wszystko u elit jest jak zabawa na Titanicu, teraz w końcu zrozumiałem, że wynika to z tego, że ludzie wydawali się jacyś inni zza okien drogiego samochodu, miejsca w luksusowej restauracji czy apartamentów na górze wieżowców.

Jak głupio wyglądało z tej perspektywy mówienie maluczkich, że politycy i bogacze myślą o dobru ludzkości, a oni ich popierają. Elity żyły swoim życiem i nie były zainteresowane tym, co dzieje się wokół. Rączka rączkę myła. Bogacze promowali siebie wzajemnie, a ceny najmniejszych rzeczy windowali w kosmos, wszystko komplikując do granic nieprzyzwoitości.

W tym świecie nie liczyła się narodowość, tylko korzyści i straty, a nieosiągalne wzorce i szklany sufit frustrowały tych, którzy mieli talent i nie zostali odpowiednio dostrzeżeni czy pokierowani.

Śmieszne i tragiczne było obserwowanie wszędzie tych samych schematów, szczególnie, że Polacy byli przekonani o swojej wyjątkowości i zajebistości, i to w sytuacji, gdy przegrywali praktycznie w każdej dziedzinie. Uwierało, gdy w Apple TV czy innym miejscu nie było tłumaczeń i funkcji w naszym języku, a mimo to biliśmy rekordy w ilości zakupów czy nowych abonamentów, bo wszystko jest nowoczesne i hamerykańskie.

Za granicą wcale nie było lepiej. Naprawdę bolało, gdy widziałem jedynie niektórych polskich autorów, a przeciętniacy nie chcieli przyjąć związków przyczyno-skutkowych pomiędzy wyborami w sklepach i głosami na globalistów i lewicę z tym, co dzieje się w ich życiu. Napawało smutkiem, gdy wpychano wśród nich najeźdźców uciekających ze swoich krajów i otwarcie mówiących, że w nowym miejscu chcą dostać socjal i robić taki sam syf jak u siebie. I bodło, gdy największe lenie i pasztety myślały, że bez żadnego wysiłku wejdą na salony, bo są z internetu.

Czułem się trochę jak szczur wrzucony w klatkę. Szybko zaczynałem rozumieć jak to jest, że jeden procent najbogatszych generował trzy czwarte zanieczyszczeń. Było to jasne szczególnie po weekendzie w Dubaju. Widziałem tam bogate Ukrainki i Rosjanki wyrzucające i niszczące kreacje po jednym użyciu, ale nie tylko. Pokój w Burj Al Arab miał całe sześćset metrów, a jedzenie i wodę w knajpach z gwiazdkami Michelin w większości sprowadzano z całego świata.

Całe to miejsce wydawało się mówić, że można tam spełnić dowolną, również chorą, fantazję.

Tylko co z tego?

Po nas choćby potop?

Czy naprawdę luksus powyżej pewnego poziomu nie powinien być zakazany?

 

Część V

Opera, teatr, cyrk i inne rozrywki, na które wcześniej nie zwracałem większej uwagi, coraz częściej dostarczały mi uniesień. Kilka razy doznałem duchowych przeżyć i poznałem skromnych, ale niesamowitych ludzi. I zakochałem się, niestety bez wzajemności. Naprawdę wartościowe kobiety nie szukały poklasku i nie bawiły się męskimi uczuciami, zamiast wyuzdania stawiały na elegancję i ukrywanie walorów wyłącznie dla ukochanych. To naprawdę działało, o wiele bardziej niż pozowanie nago, jakie widzieliśmy na pewnych zdjęciach z postępowej Ameryki.

Czasami robiłem sobie wycieczki do miejsc odwiedzanych przez tak zwanych zwykłych ludzi. To było fascynujące oglądać młodych i starych, którzy myśleli, że pierścionek, gałka loda czy szmata z logo tej czy innej sieciówki są szczytem elegancji i lansu.

Któregoś dnia w centrum handlowym zagapiłem się i wpadłem na rozpędzoną kobietę.

– O przepra… – To była moja dawna znajoma, a mnie dosłownie odebrało mowę.

Nie znałem jej nazwiska, ale zapamiętałem jako cichą myszkę, która nigdy nikogo nie miała, bo każdy bał się zagadać, odrzucony jej brzydotą. Uśmiechnęła się, najwyraźniej mnie rozpoznając, a ja odwzajemniłem uśmiech, intensywnie myśląc, że wyrosła na pięknego łabędzia.

– Może być kawa w ramach przeprosin? – Schyliłem się, próbując pozbierać jej siatki i torebki, i cały czas zerkając na długie nogi i inne argumenty, które miały przyjemne dla oka kształty.

– Dlaczego nie?

Usiedliśmy na rogu u Bliklego i zaczęliśmy rozmawiać. Szybko znaleźliśmy wspólne tematy. Nie wiem, co ją najbardziej zafascynowało, ale dałbym sobie głowę uciąć, że chyba w lot oceniła mój zegarek.

– A może chcesz zobaczyć moje znaczki? – W końcu zdobyłem się na śmiałość.

– Tylko, jak ładnie poprosisz. – Uśmiechnęła się, najwyraźniej zaskoczona moją oryginalnością.

– Lepiej chyba nie można. – Złapałem za telefon i zamówiłem taksówkę.

Pojechaliśmy oczywiście do mojego apartamentu, który wyraźnie zrobił na niej wrażenie.

– Ładnie, ładnie. – Była oczarowana widokiem z góry i dwupoziomowym lokalem.

– Może szampana? – Otworzyłem ogromną lodówkę i wyciągnąłem pierwszą z brzegu butelkę.

Oboje sięgnęliśmy po otwieracz i jakoś tak nieszczęśliwie się złożyło, że ukuła się w palec.

– Ała.

– Daj, pocałuję.

Nie opierała się. Wziąłem jej palec w dłoń. Poczułem smak krwi i od razu niemal oszalałem i zacząłem ssać.

– Zostaw! Boli! – Wyrwała się i gwałtownie cofnęła. – Kim ty właściwie jesteś?

Nie wiedziałem, co powiedzieć, ale podejrzewałem, co się właśnie stało.

– Przepraszam – wybąkałem, cały czerwony.

– Dziwak – prychnęła i zaczęła się zbierać.

– Poczekaj. Jakoś ci to wynagrodzę.

– Nie dotykaj mnie! – krzyknęła i tyle ją widziałem.

Pozostawiła mnie z uczuciem niedosytu. Poczułem się zmęczony, ale najlepsze zaczęło się rano. To był mega haj. Energia nie wychodziła ze mnie dniami i nocami. Łaziłem po mieście, grałem na giełdzie i latałem po całym świecie.

W końcu wylądowałem w Tajlandii, gdzie zażyczyłem sobie młodych dziewczyn. Dostarczano ich tygodniowo ze dwa tuziny. Zostałem bogiem seksu, dodatkowo eksperymentowałem z narkotykami.

Niestety była też ciemna strona. Moja czujność została na tyle uśpiona, że pewnego dnia nie zauważyłem, jak na terenie wynajętej posiadłości pojawiło się kilku złodziejaszków. Byli naprawdę szybcy.

 

Część VI

Oślepłem. – W mojej głowie kołatała się tylko jedna myśl.

Próbowałem się ruszyć, ale dałem sobie spokój, gdy usłyszałem ciepły, spokojny, pełen pewności głos, mówiący niezłym angielskim, co prawda z mocnym akcentem, ale całkiem zrozumiale:

– Poczekaj chwilę.

Po kilku sekundach ktoś zdjął mi opaskę z oczu. Zamrugałem gwałtownie i zmrużyłem oczy, próbując przyzwyczaić się do światła dziennego. Chwilę to trwało, ale w końcu mogłem się rozejrzeć.

Siedziałem na przepięknym, drewnianym krześle, w pokoju z bambusową podłogą i ścianami. Krępowały mnie grube kajdany z pięknie rzeźbionymi motywami roślinnymi. Wokół panował lekki półmrok, a przede mną na podobnym krześle spoczywał starszy pan o skośnych rysach twarzy, najwyraźniej gospodarz. Mężczyzna ubrany był w luźne kimono i spokojnie popijał herbatę z trzymanej oburącz czarki.

Czułem, że właśnie teraz waży się moja przyszłość, i nie powinienem odzywać się niepytany. On chyba to docenił, bo lekko skinął głową, bez pośpiechu dokończył ceremonię i wyciągnął rękę po ręcznik, natychmiast przyniesiony przez służącego, który przybiegł i ukłonił się w pas.

– Czy wiesz, dlaczego tu jesteś? – Mój gospodarz odezwał się dopiero po dłuższej chwili milczenia.

– Domyślam się – jęknąłem.

– Dobry gospodarz zawsze częstuje swoich gości. W naszej sytuacji może to być trochę kłopotliwe, ale uwierz mi, to konieczne środki ostrożności. A wracając do tematu, w moim mieście nie dzieje się nic bez pozwolenia. Od kilku dni słyszę o białym, który zamawia dzieci, młode dziewczynki, chłopców zresztą też, zabawia się z nimi, a na odchodne bierze kilka kropel krwi. Ile ty masz lat? Dwieście? Sto? Mniej?

Przy ostatnim słowie kiwnąłem głową, a on tylko ciężko westchnął:

– To ty młody jesteś. Z którego rodu pochodzisz?

– Żadnego. – Odważyłem się powiedzieć coś konkretnego.

– Czyli nowobogacki – mruknął. – Tacy są najgorsi. Czy sprawdzałeś warunki swojego kontraktu na duszę? – Spojrzał na mnie uważnie i spokojnie dodał, widząc moją zdziwioną minę. – Ja muszę wszystko wiedzieć, a ty nie jesteś pierwszy. I nie ostatni. Czy go czytałeś?

– Nie.

– I to jest ten dominujący gatunek? Normalnie jak dzieci – westchnął, wstał i podszedł do mnie, uważnie mnie obwąchując. – Widzę w tobie pewien potencjał. No dobrze, to teraz słuchaj. Krew potrafi spowolnić upływ czasu. Nie pytaj mnie jak, mam to gdzieś. Od tego są naukowcy. Twoje zobowiązanie mówi o roku życia, ale… liczonego jako czas zestarzenia się organizmu. Nadążasz?

– Chyba – rzuciłem cicho.

Mężczyzna spojrzał się na mnie bez słowa.

– Chyba tak – dodałem bardziej pewnym, trochę silniejszym głosem.

– Jest taka pewna legenda. Wampir może spowolnić czas nie raz, nie dwa, nie sto, ale tysiąc tysięcy razy. Wystarczy, że ma krew ukochanej kobiety. Jedna dawka, i może cieszyć się życiem kilkanaście lat, a dla niego liczy się to jak jeden dzień.

– To nudne mieć do dyspozycji nieskończoność – westchnąłem.

– Wygląda na to, że tobie się chyba udało. – Kontynuował, ignorując mój komentarz. – Jest szansa, że pożyjesz dłużej niż ja.

– Dlaczego mi pan to mówi?

– Moje dzieci są aroganckie i zadufane w sobie. Przyda się świeża krew w naszym małym, konserwatywnym światku.

Długo milczałem, zastanawiając się nad implikacjami tego faktu.

– A gdzie jest haczyk? – W końcu przerwałem niezręczną ciszę.

– Legenda mówi, że kobieta musi być dziewicą.

– To chyba jest niemożliwe.

– Albo… albo musi pozostawać tobie wierna, do końca życia. Nie wiem, jak to działa, ale nawet jak pobierzesz jej krew, to jedna zdrada spowoduje, że wszystko stracisz.

– O rany – westchnąłem ciężko, wiedząc, że widziałem ją ostatnio miesiąc temu. – Efekty kwantowe?

– A czy to ważne, moje dziecko?

– Można ją zamienić w wampira? Żeby też żyła wiecznie?

– Legenda nie mówi. Chcesz, to spróbuj. I dobrze ci radzę. Nie próbuj mnie nigdy znaleźć. Wielu już próbowało. I skończyli smutno, a ich kości bieleją na wszystkich kontynentach.

To było ostatnie, co zapamiętałem. Poczułem jeszcze ukłucie w szyję i świat powoli odpłynął.

 

***

 

Obudziłem się w jakimś podrzędnym hotelu, wciśniętym pomiędzy niskie, drewniane, obskurne budynki. Na dworze padało. Wstałem i rozejrzałem się. Nie brakowało moich rzeczy, za to na biurku leżał bilet do Warszawy.

Miałem lecieć pierwszą klasą, liniami z Dubaju. Pomyślałem, że to może być miła odmiana po moich podróżach klasą biznes. Te loty zawsze słynęły z luksusu, do tego wątpiłem, żeby ktoś chciał poświęcić samolot pełen ludzi dla jednego wampira, no chyba, że chodziło o party na dwudziestu tysiącach stóp, a to mogło być bardzo ciekawe.

Wziąłem prysznic i zszedłem do recepcji.

– Chciałbym zamówić limuzynę na lotnisko.

– Już sprawdzam. Ma pan rezerwację na jutro. Czy chce pan ją zmienić?

– Nie, nie. Poproszę tylko o śniadanie do pokoju.

– Oczywiście.

 

Część VII

W Warszawie wynająłem zawodowego detektywa, żeby znalazł dziewczynę na podstawie skąpych informacji, które posiadałem. Na wynik nie trzeba było długo czekać.

– Natalia Olka Szamocka, lat dwadzieścia pięć. Studentka trzeciego roku germanistyki. – Mężczyzna zameldował się w moim apartamencie dwa dni później.

– Cicha woda brzegi rwie – mruknąłem pod nosem, czując, co może w trawie piszczeć.

– Co pan mówił?

– Nie, nie, nic takiego, proszę kontynuować.

– Pracuje, chodzi na imprezy. Zwykła dziewczyna. Czy interesuje pana coś szczególnego?

– Gdzie najczęściej bywa?

– W okolicach Pól Mokotowskich.

– To podrzuci pan jakąś pluskwę czy jak. Cena nie gra roli. Mam się z nią spotkać, ale musi to wyglądać w miarę naturalnie.

Kilka dni później wszystko było zaaranżowane. Wpadłem na nią na ulicy i od razu udałem zdziwienie:

– O Jezu, dwa razy to nie przypadek!

– Dziwak. – Chciała ruszyć w swoją stronę, ale zastąpiłem jej drogę:

– Poczekaj.

– Niby na co? – Zamarła, najwyraźniej zaintrygowana, że ktoś jej nie słucha.

– Może chodźmy do dobrej knajpy w ramach przeprosin?

– Chciałbyś. – Wygięła usta w szyderczym uśmiechu.

– Do opery? Na mecz? Koncert?

– Nudy. – Znowu się wykrzywiła. – Nudy. Nudy.

– Jezu, to jak mam ciebie zadowolić? Daj mi chociaż swój numer.

Wzruszyła ramionami, ale posłuchała. Następnego dnia sprawy trochę się pokomplikowały. Mój detektyw zobaczył ją, jak stoi i rozmawia obok jakiegoś kolesia. Mężczyzna wysłał mi fotki, a ja nie miałem żadnych wątpliwości. Don Juan ubrany był jak z żurnala, ale takiego dla klasy średniej, a auto zostało wzięte pewnie na kredyt. Oceniłem go na jakieś dwieście tysięcy i od razu oddzwoniłem do mojego człowieka:

– Rozszerzamy zlecenie. Pełen podsłuch, i tak dalej. Trzeba ustalić, co panna Natalia porabia z tym mężczyzną.

Detektyw był niezły i już dwa dni później spotkał się ze mną:

– Zaraz panu coś puszczę. – Wyciągnął telefon i włączył nagranie:

„– Olka, spotkajmy się w przyszły weekend. – Męski głos był pełen seksapilu. – Wyślę po ciebie samochód.

– Oj, misiu, misiu. – To mówiła Natalia, i to tak, jak jeszcze nigdy u niej nie słyszałem”

– Umówili się na wyjazd na jakiś konkurs, dokładnie za tydzień. – Detektyw nie miał wątpliwości. – Samochód ma przyjechać pod jej dom.

– Coś jeszcze?

– Nie.

– To proszę podać mi adres. I bardzo dziękuję. Będziemy w kontakcie. – Uścisnąłem mu rękę, dając do zrozumienia, że może iść.

Mężczyzna odszedł, a ja pogrążyłem się w milczeniu, rozważając różne opcje.

– Szefie, coś jest pan zły. – Głowa wrócił od drzwi i spojrzał na mnie głupkowato. – Chodzi o tego kolesia? To go sprzątniemy.

– Nie. Macie upozorować małą stłuczkę. Limuzyna nie może dojechać do Natalii. Podstawimy własną. Rozumiesz, Głowa?

– Sie robi. – Mój ochroniarz bardzo lubił takie akcje.

 

***

 

– Mamy ją, szefie. Śpi jak zabita. – Głos w słuchawce miał dla mnie dobre wieści.

– No to teraz na lotnisko.

– Tak, szef.

Rozłączyłem się i odłożyłem telefon. Po długim planowaniu nadeszła wreszcie chwila mojego triumfu. Kości zostały rzucone i teraz mogłem tylko czekać i oddawać się relaksowi. Siedziałem w swoim samolocie w pierwszej kabinie i popijałem szampana, świętując mały sukces, a rzeczy działy się właściwie same.

Po trzydziestu minutach byliśmy gotowi, a Głowa przyniósł niewielki wyświetlacz, pokazujący nieprzytomną Natalię, jak siedzi zapięta na fotelu z tyłu odrzutowca.

Wystartowaliśmy.

Mniej więcej pół godziny później zobaczyłem, że dziewczyna się budzi.

Poprosiłem Jean, żeby do niej poszła i dała jej coś na ból głowy.

Dziewczyny chwilę rozmawiały, potem stewardessa wróciła i uśmiechnęła się:

– Ona nadal myśli, że tamten facet jest jej przeznaczony.

– Kurtyna w górę. – Rozpiąłem pas, wstałem i ruszyłem na tył samolotu.

Natalia patrzyła na mnie pełnym zdziwienia wzrokiem, a ja miałem ubaw, widząc zmiany na jej twarzy. Dziewczyna była pewna niedowierzania i zaskoczenia:

– Co ty tu robisz? Co to wszystko znaczy?

– Lecimy do Paryża, na operę i kolację. Z tyłu masz garderobę. Możesz się przebrać. Jean we wszystkim pomoże. Ten twój facet z mercedesa na pewno znajdzie sobie jakąś inną.

– Czy ty mnie śledzisz?

– Powiedzmy, że w moim zawodzie potrzebuję być dobrze poinformowany. – Uśmiechnąłem się. – Musisz wybrać, czy chcesz żyć w luksusie czy łapać takich, którzy biorą wszystko na kredyt.

– Ale… ale… ale… my się nie znamy.

– No to masz okazję, żeby się lepiej poznać.

– Nie, nie, nie, to dla mnie za dużo.

– Jeżeli chcesz, to cię mogę odstawić, gdzie tylko chcesz.

– Porwałeś mnie.

– Jezu, która kobieta nie chce mieć love story? Czy to już nie wystarcza? – Zrobiłem zdumioną minę.

– Ja nic do ciebie nie czuję.

– Miłości nie da się kupić. Ale można o nią zawalczyć. Do lądowania mamy pół godziny. Przemyśl to wszystko. Jakby co, tym guzikiem wzywasz Jean. To na razie.

Nic nie mówiła, a ja przeszedłem do przodu. Usiadłem na fotelu i dopiero teraz poczułem, jak drżą mi nogi. Moja niezawodna Jean od razu pospieszyła mi na ratunek, zdjęła buty i wymasowała mi stopy, a potem przeszła do karku.

Jak na pierwszy raz, nie poszło chyba źle.

Widziałem, że Natalia próbuje coś robić na telefonie, a potem tylko siedzi, patrząc tępo za okno. Mogłem się tylko domyślać, czy uważa mnie za porywacza, który chce sprzedać ją do burdelu, starego zboka, szukającego panienki do towarzystwa czy kogoś innego. Miłości nie można było kupić, a ja miałem nóż na gardle, ale wciąż kilka asów w rękawie.

W końcu podchodziliśmy do lądowania.

Samolot spokojnie przyziemił i skierował się do hangaru, gdzie czekała na nas już limuzyna.

Wyłączyliśmy silniki, a ja byłem trochę bardziej spokojny, gdy zobaczyłem, że dziewczyna poszła po rozum do głowy i poszła się przebrać. Sam zrobiłem to samo i skierowałem się do wyjścia. Na zewnątrz czekałem może z dziesięć minut, ale naprawdę było warto.

Natalia wybrała styl elegancki. Czarna suknia leżała jak ulał, a delikatne szpilki zdecydowanie podkreślały długie nogi. Nie była przy tym ani trochę wulgarna, i delikatny makijaż tylko dodawał uroku.

– Prawdziwa księżniczka. – Nie kryłem zadowolenia, gdy pojawiła się w drzwiach samolotu, i pokazałem ręką, żeby Głowa przyniósł czarne pudełko.

Mój niezawodny ochroniarz pojawił się po chwili, a ja wyjąłem z pudełka złoty naszyjnik.

– To się nie dzieje naprawdę. – Moja kobieta po raz pierwszy przy mnie zaniemówiła, ale nie protestowała, gdy zapinałem ozdobę na jej szyi.

– Nic nie mów. Ciesz się chwilą. – Zaprosiłem ją szarmancko do limuzyny.

– Ty chyba naprawdę masz niezłe pieniądze. – Zadumała się siedząc w środku. – Co może dać ci taka dziewczyna jak ja? Ja naprawdę nic nie mam.

– Do tego też dojdziemy. Na razie czeka nas kolacja, a potem doskonałe przedstawienie, podobno najlepsze w tym sezonie.

– Czuję się, jakbym była oddzielona od świata, jakby to nie działo się naprawdę.

– Zawsze możesz z tego zrezygnować.

– Nieeeeee. – Zaśmiała się, a ja wiedziałem, że chyba właśnie kupiłem sobie trochę czasu.

 

Część VIII

Miesiąc później

Ostatnie dni były prawdziwą bajką, niestety z czasem zaczęły pojawiać się zgrzyty. Za którymś razem wróciłem wieczorem z firmy i już od drzwi usłyszałem odgłosy awantury.

– Nie chcę! – Na ścianie salonu wylądował wazon rzucony przez Natalię, a mój ochroniarz uchylił się bez słowa.

– Co tu się dzieje?! – ryknąłem, widząc liczne skorupy na podłodze.

– Ten troglodyta mówi, że nie mogę nigdzie sama wyjść. – Pokazała na Głowę. – I zabrał mi telefon. Czy jestem tu więźniem?

– Nie chcemy, żeby coś ci się stało.

– Nie rozumiem.

– Kocham cię nad życie. I dlatego powinien chodzić z tobą osobisty bodyguard.

– Do kibla też?

– Zwłaszcza do kibla.

– Nie zgadzam się.

– Kochanie, jest jeden wymóg, gdy mogę się zgodzić, żeby tego nie było. Oddasz honorowo krew.

Natalia długo nie wiedziała co powiedzieć, w końcu jednak odezwała się cicho:

– Żartujesz chyba?

– Nie. Trzeba pomagać ludziom. Pieniądze mamy, dajmy innym coś, co jest naprawdę cenne.

– To ja będę pracować w jakiejś fundacji. – Zatrzepotała rzęsami.

– To też. Ale krew musi być.

– A jak nie?

– Kochanie, zrobię dla ciebie wszystko, żeby się udało. Czy naprawdę proszę o tak dużo?

– Wszystko, wszystko?

– Tak.

– To wypuść mnie.

– Chciałbym. – Uśmiechnąłem się smutno. – Będziemy razem do końca świata albo dzień dłużej.

– Wypuść mnie, ty bydlaku! – Dziewczyna zawiesiła się na moment.

– Skończyła się wersja demo. – Pokręciłem głową.

– Ty zboku jeden.

– Głowa – rzuciłem tylko jedno słowo.

 

Część IX

Naga, nieprzytomna kobieta leżała na stole, a dwie pielęgniarki w plastikowych fartuchach ochronnych czyniły swoją powinność. Obie zaczęły od nóg. Podniosły je i ułożyły na podpórkach. Nałożyły na nie obcisłe bawełniane spodnie, następnie wzięły bandaże, namoczyły je w wodzie i zaczęły układać. Powoli, dokładnie i skrupulatnie bandażowały kolejne centymetry ciała. Po nogach przyszła kolej na miejsca intymne, z których zrobiono odprowadzenie na produkty płynne organizmu. Tułów i klatka piersiowa zajęły więcej czasu, po nich zrobiono przerwę i zabrano się do rąk i szyi.

Obserwowałem cały proces z sąsiedniego pokoju i wtrąciłem dopiero wtedy, gdy Natalia była przygotowana. Przeszedłem wtedy do pomieszczenia i podsunąłem jej pod nos odpowiednie substancje, po których odzyskała przytomność. Przez chwilę próbowała się rzucać, w końcu jednak dała sobie spokój, patrząc na mnie nienawistnym wzrokiem.

– Potrzebna jest twoja krew. Ja naprawdę nie żartowałem. – Mój głos był tak spokojny, że aż sam się zdziwiłem. – Sprawę możemy załatwić na kilka sposobów. Zdecydowałem, że najlepiej będzie, jak będziesz karmiona, a lekarz pobierze, co trzeba, z igły na twoim ramieniu. W kubku mam wodę i coś jeszcze, co spowoduje, że poczujesz się lepiej. Jak będziesz grzeczna, dostaniesz telewizję i co chcesz, a jak nie, zagipsujemy głowę i dostarczymy jedzenie przez rurkę. To jak?

Nie odpowiedziała, tylko splunęła, a właściwie próbowała splunąć.

Pokręciłem przecząco głową i pstryknąłem palcami do pielęgniarek, że mają kontynuować. Miały zapłacone za zamianę Natalii w wampira, wprowadzenie rury do przełyku, nałożenie maski i zasłonięcie całej głowy. To było podobno gorsze niż więzienie, bo ciało, nakarmione fenofortoftalizyną, nie miało ochoty się rozkładać, a umysł… no, cóż, ten w skrajnym przypadku potrafił popaść w odmęty szaleństwa.

Wieść niosła, że kiedyś tak potraktowano tych, którzy wystąpili przeciw swojemu gatunkowi. Podobno skończyli w ołowianych trumnach w ziemi, z niewielkimi rurkami do oddychania i karmienia. Szczerze mówiąc nie chciałbym być w ich skórze. Życie wieczne potrafi dać każdemu w kość. Mówienie, że od przybytku głowa nie boli, w tym przypadku najwyraźniej było co najmniej ironiczne.

Nie wiedziałem jeszcze, czy chcę mieć z nią dzieci, i czy to będzie możliwe po tym, co się stało. Wampir zrodzony z takich rodziców mógł być potężny, ale równie mocno skrzywiony.

Tak czy inaczej czekało nas długie i ciekawe życie.

 

Epilog

Drżącymi rękami sięgnąłem po butelkę starej, dobrej wyborowej i nalałem sobie porządnego kielicha, a potem zacząłem na niego patrzeć. Ostatnie kilka miesięcy było po prostu bajką. Moje imperium rosło, każdy dzień był wspaniałą przygodą, a Natalia wydawała się w końcu rozumieć, że liczy się coś więcej niż chwilowe korzyści, a życie to bardziej spokojny kłus niż szalony galop. Nie wiedziałem, co ją przekonało, ale chyba najbardziej zadziałał fakt, że byłem tak przekonujący w swoich działaniach. Raz mi nawet wyznała, że nasłuchała się masy opowieści o zniewieściałych facetach, którzy chodzili i po trzy lata i nie mogli zdecydować się na żaden konkretny krok. Uwielbiałem rozmowy z nią, tym bardziej, że dziewczyna zasmakowała w rozrywkach uważanych w pewnych kręgach za ostre. Ciągle tkwiła w swojej skorupie, za to z czasem seks zaczął przynosić przyjemność nie tylko mnie, ale również jej. I tak było… aż do dnia dzisiejszego.

Natalia zniknęła, a wraz z nią mój ochroniarz. Nie wiem, czym go przekabaciła, to znaczy domyślałem się, ale nie chciałem o tym nawet myśleć.

Nagle na ekranie mojego telefonu pojawiła się ikonka połączenia przychodzącego. Odebrałem odruchowo i z zaskoczeniem spojrzałem na twarz, którą… tak pokochałem.

– Na zdrowie. – Spojrzała na mnie i wzniosła toast, mając za sobą widok na białą ścianę. – Chwilę pokrzyczysz, poburczysz, a potem pewnie zgodzisz, że to najlepsza opcja. Byłam pod wrażeniem, jak pomnożyłeś pieniądze. Pożyczyłam sobie tylko część z nich. Potraktuj to jako inwestycję w nieśmiertelność, a jeżeli nie jesteś jeszcze w wystarczającym szoku, to powiem ci, że regularnie dostaniesz krew, a za jakiś czas… jak ochłoniesz, może dzidziusia. Podoba mi się ta twoja mina i dar, który mi dałeś.

– Ale dlaczego? – Zacisnąłem pięści.

– Kobieta nie może istnieć bez faceta, a facet bez kobiety. Odezwę się za jakiś czas, jak już się zainstaluję i trochę urządzę. To na razie.

Rozłączyła się, a ja poczułem, że jeszcze bardziej mi się podoba.

Kto się lubi, ten się czubi.

Przekabaciła mojego najlepszego ochroniarza i mówiła coś o pieniądzach.

Zaraz, zaraz.

Rzuciłem się do komputera.

– A to suka – rzuciłem, widząc, że pobrała dokładnie połowę moich pieniędzy, a w tytule przelewu wpisała „waciki do uszu”.

Wściekły zacząłem zmieniać hasła, potem w końcu wypiłem przygotowanego drinka.

Zabawa robiła się coraz ciekawsza.

Życie nabrało zupełnie nowego smaku.

Let’s rock.

Koniec

Komentarze

Cześć tomaszg !!!!

 

Kurcze, bardzo fajna historia. Na początek tajemnica z pieniędzmi. Potem życie bogacza i później znowu jakiś zwrot akcji. Podobało mi się robię klik do biblioteki!

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Nowa Fantastyka