- Opowiadanie: fanthomas - Niektóre liście muszą opaść

Niektóre liście muszą opaść

Jed­ne­go tylko za­bra­kło, ale chcia­łem się tym krót­kim tek­stem z wami po­dzie­lić, bo jest dla mnie ważny. Mam na­dzie­ję, że udało mi się go do­brze na­pi­sać. To też le­ciut­ki ukłon w stro­nę Fel­li­nie­go, chyba mój pierw­szy.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Niektóre liście muszą opaść

 

 

Do­łą­czy­łem do trupy „Va­rie­tes” w cza­sach jej naj­więk­szej świet­no­ści, kiedy słyn­ny Pan­ta­lo­ne prze­ży­wał swoje pięć minut chwa­ły. Do­strze­ga­łem po­dziw, jaki wy­wo­ły­wał wśród pu­blicz­no­ści, wy­ko­nu­jąc po­dwój­ne, po­trój­ne, a nawet po­czwór­ne salta na tra­pe­zach i fru­wa­jąc wy­so­ko ponad sceną, ni­czym anioł, choć w swym czar­nym ko­stiu­mie bar­dziej przy­po­mi­nał kruka. Wy­stę­pom to­wa­rzy­szy­ła mu­zy­ka, szyb­ka i gło­śna, do­kła­da­ją­ca swoje trzy gro­sze do at­mos­fe­ry. Moją rolą było roz­śmie­sza­nie pu­blicz­no­ści, kiedy pa­ra­do­wa­łem w za du­żych ciu­chach i bu­tach o dłu­go­ści kro­ko­dy­la, przy oka­zji żon­glu­jąc róż­ny­mi przed­mio­ta­mi, za­wsze na ko­niec lą­du­ją­cy­mi na mojej gło­wie, oczy­wi­ście ku ucie­sze wi­dzów. W tych ko­micz­nych wy­stę­pach to­wa­rzy­szy­ła mi czę­sto Mas­si­ma, przy­bra­na córka Pan­ta­lo­ne­. Za­opie­ko­wał się nią, gdy jej matka zmar­ła, choć tak na­praw­dę nie byli spo­krew­nie­ni. Trak­to­wał ją je­dy­nie jak gor­szą wer­sję swo­jej uko­cha­nej, która odzie­dzi­czy­ła wszyst­kie złe cechy po swoim bio­lo­gicz­nym ojcu, fajt­ła­pie, łącz­nie z wąt­pli­wą urodą. Wspo­mi­nał nam, że jest tak brzyd­ka, iż do ni­cze­go in­ne­go się nie na­da­je, jak tylko do tego, żeby inni się z niej śmia­li. Okrut­ne słowa, choć chyba nigdy nie wy­po­wie­dział ich w obec­no­ści Mas­si­my. Nie wiem, jak za­cho­wy­wał się wobec niej na osob­no­ści, lecz na co dzień trak­to­wał ją, tak jak resz­tę ze­spo­łu, z lek­ce­wa­że­niem i oschło­ścią. Jego per­fek­cjo­nizm spra­wiał, że wpa­dał w furię, gdy coś po­szło nie tak, a gdy wszyst­ko się udało i pu­blicz­ność na­gra­dza­ła nasze sta­ra­nia grom­ki­mi bra­wa­mi, zdo­by­wał się co naj­wy­żej na de­li­kat­ny uśmie­szek.

Mas­si­ma cią­gle krę­ci­ła się wokół nas, pró­bu­jąc sztu­czek z uwo­dze­niem, ale z re­gu­ły bez­sku­tecz­nie. Żaden z nas nie miał ocho­ty na­ra­żać się Pan­ta­lo­ne­. Od­cho­dzi­ła wtedy na­dą­sa­na i sia­da­ła na brze­gu rzeki, wpa­tru­jąc się w wodę i szu­ka­jąc wzro­kiem ryb, które cza­sa­mi tam­tę­dy prze­pły­wa­ły w dro­dze do nie­zna­nych tar­lisk. Ku­si­ło mnie by do niej po­dejść i na­wią­zać dia­log, kiedy to­wa­rzy­szy­ły jej je­dy­nie wła­sne myśli, ale wtedy na­tra­fia­łem na zło­wro­gie spoj­rze­nie jej ojca, więc od­pusz­cza­łem. Za­ka­zy­wał, że­by­śmy na­wią­zy­wa­li bliż­sze kon­tak­ty z Mas­si­mą, a ona tak bar­dzo po­trze­bo­wa­ła roz­mo­wy. Nie znała ni­ko­go poza nami, ni­g­dzie nie wy­cho­dzi­ła, prak­tycz­nie w ogóle nie opusz­cza­ła te­re­nu na­sze­go obo­zo­wi­ska, cza­sem je­dy­nie spa­ce­ro­wa­ła tro­chę po oko­li­cy, ale nie od­cho­dzi­ła da­le­ko. Śpie­wa­ła wtedy różne smut­ne pio­sen­ki w nie­zna­nym dla mnie ję­zy­ku, praw­do­po­dob­nie tym, któ­rym po­słu­gi­wa­ła się jej matka, oto­czo­na je­dy­nie przez przy­glą­da­ją­ce się jej z ukry­cia dzi­kie zwie­rzę­ta.

W końcu nad­szedł prze­ło­mo­wy, a za­ra­zem fa­tal­ny dzień, kiedy Pan­ta­lo­ne wy­ko­ny­wał jedno ze swo­ich po­pi­so­wych salt i po­peł­nił błąd, który kosz­to­wał go życie. Nie zła­pał drąż­ka i spadł tak nie­for­tun­nie, że skrę­cił sobie kark na oczach zszo­ko­wa­nej pu­blicz­no­ści, która po­cząt­ko­wo kla­ska­ła, nie­świa­do­ma tra­ge­dii, aż wresz­cie wszy­scy zro­zu­mie­li, co się stało. Pa­mię­tam, że mu­zy­ka urwa­ła się nagle, a ktoś krzyk­nął prze­raź­li­wie. Spoj­rza­łem w tam­tym kie­run­ku i do­strze­głem Mas­si­mę, wpa­tru­ją­cą się prze­ra­żo­nym wzro­kiem w arenę. Nie wiem, ja­ki­mi uczu­cia­mi da­rzy­ła swo­je­go przy­bra­ne­go ojca, gdyż nie przy­zna­ła­by się ni­ko­mu, co kryła w głębi serca, za­wsze la­wi­ro­wa­ła i przy­bie­ra­ła po­ciesz­ny wyraz twa­rzy, kiedy po­ru­sza­li­śmy temat jej re­la­cji ro­dzin­nych, lecz w tam­tym mo­men­cie mógł­bym ze stu­pro­cen­to­wą pew­no­ścią stwier­dzić, że był dla niej kimś naj­waż­niej­szym w życiu.

Po tym wy­da­rze­niu nasza trupa prak­tycz­nie prze­sta­ła ist­nieć. Czy na­praw­dę Pan­ta­lo­ne sta­no­wił tak ważne spo­iwo, że bez niego wszyst­ko się po­sy­pa­ło? Czy nikt nie dałby rady go za­stą­pić? Nie wiem, może cho­dzi­ło głów­nie o to, że po­czu­li­śmy strach przed wy­stę­pa­mi. Cze­ka­li­śmy tylko na sy­gnał, który spra­wi, że po­rzu­ci­my do­tych­cza­so­we życie i zaj­mie­my się czymś innym, istot­niej­szym.

Tam­te­go fe­ral­ne­go dnia nie­ofi­cjal­nie „Va­rie­tes” prze­sta­ło ist­nieć. Pró­bo­wa­li­śmy jesz­cze pre­zen­to­wać nasze po­pi­sy w kilku przed­sta­wie­niach, ale mu­sie­li­śmy znacz­nie zmie­nić pro­gram, co za­pew­ne nie spodo­ba­ło się pu­blicz­no­ści, na do­da­tek bra­ko­wa­ło nam cha­ry­zma­tycz­ne­go pro­wa­dzą­ce­go. Trze­ba przy­znać, że do tej pory wszy­scy sta­li­śmy w cie­niu wiel­kie­go Pan­ta­lo­ne i żaden z nas nie umiał go od­po­wied­nio za­stą­pić. Mas­si­ma zu­peł­nie się do tego nie nada­wa­ła, choć uwa­ża­li­śmy, że to ona po­win­na prze­jąć pa­łecz­kę po ojcu, ale w ciągu ko­lej­nych ty­go­dni tylko kryła się po ką­tach i pła­ka­ła, zu­peł­nie nie in­te­re­su­jąc się spek­ta­kla­mi. Mo­gli­śmy już z nią roz­ma­wiać bez żad­ne­go skrę­po­wa­nia, lecz nie chcia­ła ni­czy­je­go współ­czu­cia. Wresz­cie każdy po­szedł w swoją stro­nę i stra­ci­li­śmy ze sobą kon­takt.

Po la­tach spo­tka­łem Mas­si­mę, gdy wy­stę­po­wa­ła w nie­wiel­kim te­atrzy­ku re­wio­wym. Ku mo­je­mu zdzi­wie­niu znacz­nie się otwo­rzy­ła, zu­peł­nie nie przy­po­mi­na­ła tej ci­chej i nie­zdar­nej dziew­czy­ny, którą po­zna­łem w „Va­rie­tes”. Ja nie zmie­ni­łem się wcale, tak przy­naj­mniej my­śla­łem, do­pó­ki nie stwier­dzi­ła, że zro­bi­łem się strasz­nie oschły. Gdzież ten młody chło­pak, który roz­śmie­szał wi­dow­nię swo­imi po­tknię­cia­mi i słow­ny­mi żar­ta­mi? Wy­tknę­ła mi nawet tych kilka si­wych wło­sów, które dziw­nym tra­fem zna­la­zły się na mojej gło­wie.

Wy­bra­li­śmy się na krót­ki spa­cer po parku. Sta­ra­łem się nie wspo­mi­nać o wiel­kim Pan­ta­lo­ne, by nie przy­wo­ły­wać bo­le­snych wspo­mnień, lecz ku mo­je­mu zdzi­wie­niu sama na­wią­za­ła w roz­mo­wie do daw­nych cza­sów.

– Zu­peł­nie za­po­mnia­łam o ojcu. Wy­ma­za­łam go z pa­mię­ci. Nie pa­mię­tam już nawet jak wy­glą­dał. Masz może ja­kieś jego zdję­cie?

Od­par­łem, że nie. Co praw­da gdzieś po­śród bi­be­lo­tów na strysz­ku trzy­ma­łem stary pla­kat z jed­ne­go z na­szych wy­stą­pień, na któ­rym z pew­no­ścią był także Pan­ta­lo­ne, ale nie wspo­mnia­łem jej o tym. Nie chcia­łem od­grze­by­wać prze­szło­ści.

– Szko­da. Jak to moż­li­we, że ni­cze­go nie pa­mię­tam?

– Może pod­czas jed­ne­go z wy­stę­pów ude­rzy­łaś się w głowę? Mówią, że to cza­sem wy­wo­łu­je amne­zję.

– Nie, bar­dzo chcia­łam za­po­mnieć, aż w końcu mi się udało.

Za­trzy­ma­ła się pod drze­wem, pod któ­rym le­ża­ło kilka po­żół­kłych liści. Z ja­kie­goś po­wo­du opa­dły, choć do­pie­ro roz­po­czy­na­ło się lato. Wpa­try­wa­ła się w nie in­ten­syw­nie, wy­glą­da­ła na za­to­pio­ną w my­ślach. Przez kilka minut mil­cze­li­śmy, aż w końcu po­wie­dzia­ła:

– Nie­któ­re li­ście muszą opaść.

 Na po­cząt­ku wy­glą­da­ło to jak dziw­na alu­zja do wy­pad­ku jej ojca, ale potem wy­ja­śni­ła, że miała na myśli sie­bie.

– Za­wsze za­sta­na­wia­łam się, dla­cze­go mnie od­rzu­ca­cie. Czu­łam się po­twor­nie sa­mot­na. Z ojcem nie mogłam nor­mal­nie po­ga­dać, inne te­ma­ty niż praca i wiecz­ne do­sko­na­le­nie wy­stę­pów go nie in­te­re­so­wa­ły. Chcia­łam z wami roz­ma­wiać, ale wy cią­gle mnie lek­ce­wa­ży­li­ście. Od­wra­ca­li­ście się ple­ca­mi i nie chcie­li­ście, żebym uczest­ni­czy­ła w wa­szych kon­wer­sa­cjach. My­śla­łam, że coś ze mną jest nie tak, że przy­po­mi­nam taki uschnię­ty liść, któ­re­go drze­wo pró­bu­je się po­zbyć. To przez ojca, praw­da?

Po­ki­wa­łem głową. Zdzi­wi­ło mnie, że wcze­śniej tego nie od­kry­ła.

– Potem, gdy po­szłam wła­sną drogą, zro­zu­mia­łam wiele rze­czy, choć świa­do­mość tego, że je­stem tym po­żół­kłym li­ściem, który ni­ko­go nie ob­cho­dzi, to­wa­rzy­szy­ła mi przez cały czas. On po­nie­kąd znisz­czył moje życie. Po­zo­wał na per­fek­cjo­ni­stę, dla­te­go cią­gle cho­dził wście­kły, bo świat w swej na­tu­rze nie jest per­fek­cyj­ny. Do­bit­nie się o tym prze­ko­nał, gdy jego po­czu­cie do­sko­na­ło­ści wresz­cie go za­wio­dło.

Chyba po­wie­dzia­ła za dużo, bo lekko się spe­szy­ła. Stwier­dzi­ła, że musi wra­cać do domu. Na­pi­sa­ła coś na kar­tecz­ce i wrę­czy­ła mi ją. My­śla­łem, że zo­sta­wi­ła swój numer te­le­fo­nu, żebym mógł w przy­szło­ści się z nią skon­tak­to­wać, ale znaj­do­wa­ło się tam tylko jedno zda­nie.

In ogni tempo.

– Co to zna­czy? – za­py­ta­łem, ale gdy pod­nio­słem wzrok jej już nie było. Po­zo­sta­ły tylko li­ście, które roz­wiał wiatr.

 

 

Koniec

Komentarze

Fanthomasie, nie wiem, czego według Ciebie zabrakło w szorcie, ale uważam, że jest tu wszystko co przywołuje wspomnienia i nakazuje ponownie zobaczyć „La Stradę”.

A Felliniemu należy się wiele głębokich ukłonów.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym odwiedzić klikarnię.

 

dłu­go­ści  kro­ko­dy­la… → Jedna spacja wystarczy.

 

przy­bra­na córka Pan­ta­lo­ne­go. → …przy­bra­na córka Pan­ta­lo­ne­. Lub: …przy­bra­na córka Pan­ta­lo­na.

 

nie miał ocho­ty na­ra­żać się Pan­ta­lo­ne­mu. → …nie miał ocho­ty na­ra­żać się Pan­ta­lo­ne­.

 

sia­da­ła na brze­gu rzeki, wpa­tru­jąc w wodę… → …sia­da­ła na brze­gu rzeki, wpa­tru­jąc się w wodę

 

Wy­tknę­ła mi nawet te kilka si­wych wło­sów→ Wy­tknę­ła mi nawet tych kilka si­wych wło­sów

 

Na­pi­sa­ła coś na kar­tecz­ce i mi ją wrę­czy­ła. → Na­pi­sa­ła coś na kar­tecz­ce i wręczyła mi ją.

 

My­śla­łem, że zo­sta­wi­ła swój numer te­le­fo­nu, żeby mógł w przy­szło­ści się z nią skon­tak­to­wać… → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, fanthomas

Super szort. Pełno tutaj uczucia. Odebrałem to tak, że chłopak był straszliwie zakochany w tej dziewczynie. Pomimo tego, że niewiele jest wzmianek o tym, ale takie mam przeczucie. Czy bohater ma czego żałować? Nie wiem. To trudne pytanie. Czasami wydaje mi się, że istnieje przeznaczenie. 

Może ona wróci do niego? 

Ładnie, sentymentalnie. Podoba mi się. Klik ode mnie. 

Pozdrawiam

Witaj. :)

Mama uwielbiała Felliniego i pamiętam z dzieciństwa mnóstwo jego filmów. 

Nastrój świetny i opowieść znakomita, klik. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Intrygujące. Nie wiem czy dobrze odczytałem opowiadanie, ale myślę podobnie jak Hesket, choć możliwe jest kilka opcji. Musze przyznać, że pierwszy raz usatysfakcjonowało mnie zakończenie w Twoim wykonaniu, tym razem nie było urwane w niezrozumiałym dla mnie miejscu haha!

Pozdrawiam!

You cannot petition the Lord with prayer!

W tekście czuć tęsknotę – taką nienachalną, która siada obok, polewa piwo i podaje chipsy. Dałem się uwieść, bo po chwili głaskała mnie po kolanie.

Zaskoczyła mnie też intymność – miałem wrażenie, że czytam list od dobrego znajomego.

Dużo dzieje się między słowami, a przynajmniej tak mi się wydaje.

Bardzo przyjemny shorcik.

Dziękuję za komentarze i biorę się do czyszczenia tekstu.

Motyw miłosny jak najbardziej trafiony. Fajnie, że udało mi się tym krótkim tekstem stworzyć odpowiedni klimacik, bo na tym mi właśnie zależało.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Cześć!

 

Zacne, choć fantastyki tu niewiele, to opowieść ma swój klimat i to coś, tajemnicę czy może ciężar, wiszący nad bohaterami i stale szarpiący ciekawość czytelnika. Szkicujesz, nawet nie pokazujesz, ale te szkice są wystarczające, niby banalna to opowieść, a wciąga i każe pochłaniać kolejne akapity. Czy to faktycznie nawiązanie (albo forma komentarza) do Felliniego i jego La Strady (jak napisała Reg)? Nie do końca jestem przekonany, ale coś w tym może być.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblio!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Z ojcem nie dało się normalnie pogadać, inne tematy niż praca i wieczne doskonalenie występów go nie interesowały.

To zdanie wybiło mnie potocznością, w moim odczuciu nie przystaje językowo i tonalnie do opka.

 

Zgrabnie napisane opowiadanie, przesycone atmosferą tęsknoty i melancholii.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Melancholia dominuje w tekście. Może dobrze, że nie przedstawiłeś, Autorze, wypadku Pantalone bardziej dramatycznie/dynamicznie. Klimat “La Strady” da się poczuć, jeżeli jeszcze się pamięta film. :)

 

Hmmm. Wszystko fajnie, ale gdzie tu fantastyka?

Babska logika rządzi!

Finkla, właśnie o tym wspomniałem w przedmowie ;)

Krar najbardziej ujęły mnie Noce Cabirii i to właśnie ten film był główną inspiracją opka. Wolę jednak wczesnego Felliniego, w późniejszych trochę za mocno poleciał w groteskę.

Regulatorzy w końcu powywalałem te błędy ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Ach, to jest to jedno? 

OK, niby uprzedzałeś…

Babska logika rządzi!

Cieszę się, Fanthomasie i już idę do klikarni. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadanko bardzo udane, jednak ja wolę typowe dla Ciebie teksty, w których pełno jest absurdu i humoru. Pozdrawiam serdecznie! MZ  :0)

Nowa Fantastyka