
Opowiadanie nie zawiera fantastyki, jest o niezdrowej relacji między byłym małżeństwem.
Mimo tego mam nadzieję, że komuś się spodoba i miłego czytania :)
Opowiadanie nie zawiera fantastyki, jest o niezdrowej relacji między byłym małżeństwem.
Mimo tego mam nadzieję, że komuś się spodoba i miłego czytania :)
Jane właśnie odwiozła córkę do mamy. Jechała zająć się domem przyjaciółki, kiedy ta wraz z mężem była na gali odbierania nagród.
– Dlaczego mój mąż taki nie był? – pomyślała, przemieszczając się leśną drogą, słuchając, jak deszcz uderza o dach jej auta.
Mark na początku był świetnym mężczyzną. Inteligentny, zadbany. Kiedy Jane go poznała, wydawało się jej urocze, że do mycia się używał żelu do kąpieli jednej marki o zapachu wanilii. Kiedy raz mu się skończył, mył się szamponem przez tydzień, aż paczka z kosmetykami do nich dotarła.
Uchyliła lekko okno w swoim starym Fordzie, było jej gorąco. Trochę przez lato, które właśnie rozkręcało się na dobre, a trochę przez wspomnienia, które znowu wyszły na przód jej myśli.
Pierwsze dwa lata związku były jak sen na jawie. Przy Marku nie mogła się nudzić – zabierał ją w coraz to ciekawsze miejsca: spacery do zoo, nowo otwarte restauracje i wycieczki za granicę. Wszystkie koleżanki jej go zazdrościły – i ona dobrze to wiedziała.
Ślub i wspólne mieszkanie były tylko kwestią czasu, a czas płynął jej szybko. Zanim się zorientowała, miała cudownego męża, dobrą pracę (w której załatwieniu brał udział Mark) i plany o dziecku, którego nie mogła się doczekać. Jej życie było idealne.
Jane wcisnęła trochę mocniej hamulec niż ma w zwyczaju, bo prawie przegapiła zakręt, który prowadził do domu przyjaciółki. Jeżdżąc, lubiła czasami pomyśleć, a aktualny temat dość mocno ją rozpraszał.
Wjechała w wąską, błotnistą od deszczu drogę – przez uchylone okno czuła zapach lasu. Zawsze ją uspokajał.
Pierwsze kłótnie uznała za coś, z czym każda kobieta w związku kiedyś musi się zmierzyć. Zwyczajna sprawa – zaczęło się od źle poukładanych sztućców.
– Mówiłem ci, noże są w prawej przegródce. Nie w środkowej – powiedział spokojnym głosem.
Nie spodziewała się, że ta pozorna rozmowa przerodzi się w ich pierwszy konflikt, który zakończy się krzykiem po jego stronie i płaczem po jej.
Z czasem stało się to bolesną normą. Czuła coraz większy stres przy poruszaniu codziennych spraw, bo nie miała pojęcia, która tym razem wytrąci go z równowagi i zmieni w osobę, o której istnieniu wcześniej nie miała pojęcia.
Czasami myślała o odejściu, ale była już w ciąży. Trwała u jego boku z nadzieją, że to tylko etap przejściowy.
Zza drzew wyłonił się spory, drewniany dom. W stylu tych, które bogacze mają w zwyczaju stawiać w okolicach gór lub jezior i nazywać „domkami wypoczynkowymi”.
Był jednopiętrowy – przyjaciółka kiedyś powiedziała Jane, że w planach był parterowy, ale bardzo chciała mieć duże, drewniane schody i tak jakoś wyszło.
Wokół posiadłości był spory ogródek z masą drzew, krzewów i kamiennymi ścieżkami. W wieczornym świetle dom wyglądał jak kurort, w którym kiedyś wynajmowała z Markiem pokój.
Podjechała pod płot, wysiadła i w pośpiechu otworzyła bramę kluczem otrzymanym od przyjaciółki. Całość robiła w pośpiechu, obawiając się deszczu, przez co pobrudziła sobie lekko spodnie błotem.
Wsiadła ponownie do auta, wjechała do środka „wypoczynkowego kurortu” i zaparkowała na podjeździe.
Akurat przestawało padać, powietrze zrobiło się przyjemnie rześkie.
Podeszła do drewnianych drzwi wejściowych, wyciągnęła klucz i weszła do środka.
Wewnątrz powitał ją przyjemny, żywiczny zapach i widok przytulnego, przestronnego wnętrza oświetlonego światłem przez wielkie okna.
Znalazła na ścianie pstryczek i wnętrze rozjaśniało.
Rzuciła się jej w oczy podwójna kanapa, która była ustawiona naprzeciw siebie tak, by rozmówcy mogli patrzeć sobie w oczy podczas dyskusji.
Niedaleko kanap znajdował się kominek, który mimo znośnej temperatury aż prosił się, by włożyć do niego drewno i je podpalić.
Jane zdjęła mokre buty, pchnęła je wierzchem stopy w kąt i zaczęła zwiedzać to, co należało do jej przyjaciółki.
– Jak to możliwe, że tyle osiągnęła? Siedziałam razem z nią na lekcjach, nigdy się nie starała. Nauczyciele wróżyli mi sukces, nie jej – mimochodem pojawiały się myśli w jej głowie.
Na drewnianej podłodze leżał bodaj najbardziej przyjemny w dotyku dywan, z jakim miała kiedykolwiek do czynienia. Na ścianach – zdjęcia znajomej wraz z mężem w różnych zakątkach świata.
Nagle pomyślała o sobie. O tym, że ma nieprzyjemnie wilgotne spodnie i chce jej się pić.
Dalej przemierzała domek, ale teraz nie jako zwiedzający – bardziej jak łowca. W tym wypadku: łowca kuchni, łazienki i może jakiejś suszarki.
Kuchnię znalazła prawie od razu. Wyróżniało ją głównie to, że wszystko było dwukrotnie większe, niż według Jane powinno. Nawet chlebak zdawał się móc pomieścić minimum dwa spore bochenki.
Kuchenka była na gaz.
– W końcu coś, co nas łączy – pomyślała.
Jedyna różnica – osiem palników. U Jane, i jak myślała, większości śmiertelników, były cztery.
– Chwaliła mi się ostatnio, że nie gotują.
Obok kuchenki na blacie leżał czajnik – pomyślała, że zaparzy herbatę.
Znalazła w szafkach kubek i niezbędne liście. Wstawiła wodę na palnik, ale wstrzymała się przed zapaleniem.
Przypomniały się jej słowa Marka, które powtarzał prawie zawsze, gdy robiła coś do picia:
– Nigdy nie rób herbaty we wrzątku. Tylko ją poparzysz.
Mark miał różne dziwactwa. Po pewnym czasie stał się głównie nimi. Nawet zakaz zbliżania się go nie powstrzymał – na szczęście więzienie zdołało.
Cofnęła rękę od palnika.
– Troszkę na to za wcześnie – pomyślała.
Chodziła dalej po domu, aż znalazła łazienkę. Jedną z dwóch, jak zakładała.
Ta – mimo wysokiego porządku i sporego wkładu finansowego – wyglądała najbardziej zwyczajnie ze wszystkiego, co dotychczas tu zobaczyła. Zwyczajna łazienka kogoś, kto nie martwi się o koszta podczas doboru materiałów.
Wyjęła rzeczy z kieszeni. Zdjęła spodnie, przeprała je w zlewie, używając do tego mydła w płynie leżącego na umywalce, i wrzuciła do suszarki bębnowej.
Nim się zorientowała, leżała na kanapie, przykryta kocem, z włączonym telewizorem.
– Poczuj się lepiej z nowym lekiem na odchudzanie! – krzyczał telewizor, a Jane skakała po kanałach, szukając czegoś ciekawego.
– …nie powinieneś tu być. – skok.
– …z żelem pod prysznic trzy w jednym… – skok.
– W dniu dzisiejszym z więzienia uciekło trzech niebezpiecznych więźniów. Dwóch z nich zostało pochwyconych, jeden dalej jest na wolności. Zalecamy pozostać w domu.
Jane parsknęła.
– Nie wierzę w takie przypadki, to nie może być on.
Wyłączyła telewizor. Zamknęła oczy – i powróciły wspomnienia.
On w białej koszuli, ona w czerwonej sukience. Byli właśnie w podróży poślubnej w Wenecji.
Szli za rękę, czuła się przy nim tak bezpiecznie. Mark mówił, że ma niespodziankę. Okazało się, że to rejs kanałami tą śmieszną łódką z małym facetem, który wiosłuje.
– To gondola, kochanie, nie mała łódka.
– No wiem, ale dla mnie to i tak będzie mała łódka.
To nie była jedyna atrakcja, którą wymyślił.
Mark zorganizował to tak, by właśnie trwał karnawał – kilka godzin spędzili w starym pałacu, mając na sobie maski i tańcząc wtuleni.
Potem Bóg wie skąd wziął wino, które wypili nad kanałami. Byli przyjemnie pijani, światło księżyca i miejskich lamp oświetlało ich, kiedy żartowali i się śmiali. Kiedy myślała, że już nie może być lepiej i chyba śni – przypłynęła mała łódka z wąsatym panem trzymającym długie wiosło i z przypiętym akordeonem na piersi. Chciało jej się śmiać. Bardzo chciało jej się śmiać, ale się powstrzymała – Mark by zrozumiał i też by się śmiał, ale co by pomyślał wąsaty pan?
Jednak kiedy zaczął śpiewać O sole mio, grając w tym samym czasie na swoim instrumencie – nie wytrzymała.
Jane zasnęła.
Spała na kanapie, dopóki nie obudziło jej światło. Było już wcześniej zapalone, ale teraz pojawiło się nowe.
Otworzyła oczy i zorientowała się, że w kominku jest napalone. Była ospała, dopiero po chwili połączyła fakty i poczuła strach.
– Być może sama napaliłam, zanim poszłam spać. Po prostu zapomniałam – próbowała się opanować.
Zdała sobie sprawę z nieprzyjemnego dźwięku wydobywającego się zza jej pleców. Był na tyle cichy, że wcześniej jej nie obudził.
Wstała i szybkim krokiem poszła do kuchni.
Czajnik nie miał żadnej formy gwizdka, więc tylko strzelał parą. Był srebrnego koloru metalu, który wydawał się niezwykle nagrzany.
Poszła do łazienki. Po drodze starała się pozbierać myśli i wymyślić, w jaki sposób mogła zapomnieć o tym, jak wkładała drewno do kominka, a potem je podpaliła.
Było jej zimno, miała na sobie tylko biały top i majtki.
Nagle stanęła. Coś poczuła. Wanilia.
Serce podeszło jej do gardła. Przebiegła resztę korytarza i zamknęła się w łazience.
Starała się opanować. To nie mógł być on. Skąd by wiedział, że jest właśnie tutaj?
Włożyła dłoń do suszarki, ale była pusta – ktoś musiał wyjąć jej spodnie, kiedy spała.
Usłyszała skrzypienie w okolicach salonu, tego, gdzie przed chwilą spała.
– Co mogę zrobić? – pomyślała.
Przyłożyła najciszej jak umiała ucho do drzwi i nasłuchiwała. Cisza.
Wzięła głęboki oddech, otworzyła drzwi i pobiegła w kierunku schodów na piętro. Jeszcze po nich nie wchodziła, tylko widziała podczas zwiedzania.
Usłyszała za sobą kroki, ale za bardzo się bała, by się odwrócić. Potknęła się, zahaczając o dywan. Kiedy wstawała, myślała, że poczuje na sobie czyjąś dłoń i to będzie jej koniec.
Udało się jej wstać – wbiegła na schody i najszybciej, jak mogła, po nich weszła.
Znalazła się na nieznanym, ciemnym korytarzu. Nie myśląc wiele, pobiegła przed siebie – wbiegła do sypialni. Zamknęła za sobą drzwi na klucz. Rozejrzała się i usiadła pod drzwiami, cicho płacząc, wtulając się we własne kolana.
Po chwili podniosła mokrą od łez twarz, by się rozejrzeć. Duże łóżko dwuosobowe, nocna szafka, na niej kilka świeczek. Spore szare zasłony na jednej ze ścian, między nimi drzwi na balkon.
Powoli wstała. Bolały ją nogi od przewrócenia – wcześniej jakoś tego nie czuła. Otarła twarz i myślała, co może zrobić i co tu się dzieje.
– Albo ktoś jest w domu, albo zwariowałam. A jeśli ktoś tu jest, to jaka jest szansa, że to Mark? – myślała.
Miała w głowie mętlik. Nie wystarczyło mu zniszczenie ich związku i pastwienie się nad nią tyle czasu? Chce ją jeszcze zabić?
Usłyszała coś. Skupiła całą swoją uwagę, by rozpoznać dźwięki zza zamkniętych drzwi. Nie miała już wątpliwości – to na pewno kroki.
Ktoś właśnie wchodził po schodach. Spojrzała na zamek w drzwiach – musiała mieć pewność, że je zamknęła. Pociągnęła lekko za klamkę, ale wiedziała, że byłby to błąd.
Słyszała, że ktoś idzie do pokoju na lewo od schodów. Jeśli dobrze zapamiętała – była tam garderoba. Dźwięk włącznika światła i uchylania drzwi.
Nie chciała myśleć, co by się stało, gdyby właśnie tam się schowała. Czuła, że cała dygocze.
Teraz pokój po prawej. Znowu włącznik i pchnięcie drzwi.
Na tym piętrze było ich sześć. Jeśli czegoś nie zrobi, zaraz tu dojdzie.
Kroki zbliżały się w jej stronę. Teraz środkowe pokoje.
Spojrzała się nerwowo po pokoju. Pod łóżko?
Zachciało jej się płakać na tę myśl – w horrorach zawsze chowają się pod łóżko.
Balkon. Musi uciec jak najdalej i wezwać pomoc. Tylko balkon jej to umożliwi.
Znowu kroki. Dobrze wiedziała, że zaraz szarpnie za klamkę. Tyle dobrego, że zamknęła drzwi. Chociaż coraz bardziej w to wątpiła.
Podeszła do drzwi balkonowych, otworzyła je po cichu. Weszła na balkon – spory, z porządną balustradą. Myślała, czy skoczyć.
Nie było bardzo wysoko – tylko pierwsze piętro. Już chciała wchodzić na barierkę, gdy pomyślała nad tym, co zrobi dalej. Co zrobi, gdy on to usłyszy.
Pewnie nie będzie w stanie biec. Zaraz ją dorwie.
Cofnęła się do pokoju. Przeszywający strach przeplatały chęci znalezienia rozwiązania.
Rozglądała się po pokoju – może znajdzie jakąś broń? Zrobi sznur z prześcieradeł?
Usłyszała szarpnięcie klamki.
Serce jej stanęło. Starała się nie ruszać – jakby miało to w czymkolwiek pomóc.
– Tu jesteś – usłyszała głos Marka.
Czuła, że zaraz się rozpłacze.
– Otwórz drzwi, kochanie. Przecież wiesz, że nic ci nie zrobię. No już.
Poczuła lekką pokusę – sekundę później skarciła się w myślach za tę dziecinną naiwność.
– No już, wiesz, co musiałem zrobić, by się tu znaleźć?
Nie wiedząc skąd, zebrała się na odwagę, by coś powiedzieć. Nie na tyle, by użyć całego zdania, albo żeby głos jej się nie łamał – ale by wyksztusić z siebie:
– Nie.
Przez chwilę panowała cisza. Bardzo bała się tej ciszy. Wiedziała, że cisza Marka to zły omen.
– Chcę tylko porozmawiać. Przecież dobrze wiesz, że porozmawiamy.
Znowu szarpnięcie klamki. Zdała sobie sprawę, że drzwi są solidne. Raczej nie da rady ich wyważyć.
Usłyszała pchnięcie – jakby uderzył barkiem w drzwi.
– Jane, kochanie. Mamy trudny okres, ale żeby się zamykać przed mężem?
Znowu szarpnięcie klamki, tym razem znacznie silniejsze. Pchnięcie drzwi. Nagle nie miała pewności, czy nie da sobie z nimi rady.
Przestał.
– Dobrze. Jeśli tak chcesz się bawić – niech będzie.
Słyszała, jak odchodzi.
Czemu poszedł? Dał sobie spokój? Na Boga – on uciekł z więzienia, na pewno nie da sobie spokoju.
Poszedł po narzędzia. – pojawiła się myśl w głowie Jane.
Teraz, kiedy wiedziała, kto to, czuła się odrobinę bardziej pewnie. Przynajmniej wiedziała, z czym przyszło jej walczyć.
Znowu wyszła na balkon, szybko się rozejrzała.
– Może dam radę opuścić się na rynnie? – pomyślała.
Zbyt ryzykowne. Poszła w kierunku łóżka. Zaczęła związywać wszystko, co wpadło jej w ręce: kołdra, koc, prześcieradło.
Usłyszała kroki – tym razem szybsze niż wcześniej. W kilka sekund znalazły się od schodów przy jej drzwiach.
Na nowo straciła odwagę – dłonie zaczęły się jej trząść. Pobiegła z improwizowanym sznurem na balkon.
Usłyszała dźwięk w okolicach drzwi – tarcie metal o metal. Łom?
Pośpiesznie przywiązała linę do barierki, wyszła za nią i chwyciła za sznur.
Usłyszała pęknięcie drzwi.
Nie myśląc wiele, zaczęła opuszczać się na prześcieradłach. Usłyszała, że Mark wchodzi do pokoju.
W połowie drogi lina się rozwiązała, a Jane poleciała na mokrą trawę.
Wstała. Poczuła przeszywający ból w nogach. Popatrzyła w stronę lasu i chciała zacząć biec, ale zdała sobie sprawę, że auto to jej jedyna nadzieja.
Kluczyki są w domu – były w spodniach. Nie myśląc wiele, pobiegła szybko do wejścia. Czuła wzrok Marka dobiegający z góry – patrzył na nią z balkonu.
Szarpnęła drzwi i znalazła się w środku. Jej myśli buzowały. Gdzie są te cholerne kluczyki?!
Łazienka. Pomyślała nagle – wyjęła je przed praniem spodni. Muszą tam być.
Słyszała kroki z okolicy schodów, jak najszybciej zmierzała w stronę łazienki.
Zaskoczył ją w kuchni. Wyskoczył niespodziewanie zza drzwi, jakby oczekiwał jej przybycia.
Wydawał się odrobinę niższy niż kiedy widziała go po raz ostatni, jednak dalej przewyższał ją o głowę. Wyglądał z dziesięć lat starzej niż powinien – nowo nabyta broda tylko dodawała mu wieku. Miał na sobie szary dres, który nie miał wiele wspólnego z przytulnym domowym odzieniem. Pojawiły mu się nowe zmarszczki, a w oczach było widać zamęt i agresję.
Obrzucił ją spojrzeniem od góry do dołu, przystając na chwilę na nagich nogach.
– Dobrze wyglądasz. Wolność ci służy – powiedział powoli.
Jane cofała się tyłem, nie miała pojęcia, co dalej.
– Ja za to gniłem w celi. Dobrze, że udało mi się wydostać, prawda?
Szedł w jej kierunku, widać było, że oczekuje odpowiedzi.
Dziewczyna zdała sobie sprawę z obecności dźwięku. Para wydobywająca się z czajnika.
Przechodziła obok kuchenki. Obejrzała się szybko, chwyciła za rączkę czajnika i poziomym ruchem zamachnęła się.
Usłyszała krzyk bólu. Nie była pewna, w co go trafiła ani jak bardzo rana była niebezpieczna – przebiegła obok niego i zamknęła się w łazience.
Czuła łzy w oczach i napierający ból w gardle, jakby ktoś włożył jej tam metalową kulę. Rozejrzała się – na pralce leżał stos jej rzeczy wyciągniętych ze spodni.
Wydawały się nietknięte. Podeszła i wzięła kluczyki do auta. Usłyszała kroki. Szybkie, długie, mściwe.
– Otwieraj te jebane drzwi, kobieto! – krzyknął, waląc jednocześnie w nie pięścią.
Na widoku leżało niewiele: pasta do zębów, mydło, parę fiolek perfum, pianka do golenia i golarka.
– Dobrze wiesz, jak to się skończy. Otwórz, a będzie dobrze.
Wzięła do drżących dłoni golarkę, wymontowała pośpiesznie ostrza. Łzy rozmazywały jej obraz.
Usłyszała kopnięcia, a drzwi się uginały. Tym razem nie pójdzie po narzędzia.
Wzięła dwie żyletki między palce, jedna przy drugiej. Odrobinę je schowała we wnętrzu dłoni. Jeśli je zobaczy, to koniec – pomyślała.
Nagle drzwi się poddały, a Mark gwałtownymi szarpnięciami je otworzył. Znalazł się w środku.
Twarz miał niezwykle czerwoną – po części od złości, a po części od kontaktu z rozgrzanym czajnikiem.
– Jebana dziwka – wycedził.
Wyciągnął dłonie i złapał Jane za szyję.
Poczuła okropny ścisk i bezradność – desperacko zamachnęła się dłonią z żyletkami.
Puścił ją. Tym razem w oczach kształtowało się zdziwienie.
Złapał się za twarz jedną ręką. Zaczęła spod niej ciec krew.
Jane popchnęła Marka tak, że ten wpadł do wanny.
Rozejrzała się za czymś, czym mogłaby go uderzyć.
Ten nagle zaczął się śmiać. Spojrzała na niego przestraszona. Odsłonił rękę, a spod niej ujrzała w połowie oparzoną twarz zalaną krwią. Przez skroń ciągnęła się rana od cięcia, która stanęła na oku. Zdeformowanym, przekrwionym oku. Po policzku ciekł mu galaretowaty płyn.
Szczerzył żółte zęby w śmiechu.
Wybiegła, jak najszybciej mogła, na dwór – w przepoconym topie, bez spodni.
Dostała się do auta, otworzyła drzwi. Włożyła kluczyki i zaczęła odpalać.
Auto nie chciało ruszyć.
Jane, choć bardzo tego nie chciała, wyszła, obeszła auto w poszukiwaniu uszkodzeń.
Zobaczyła szmatę wepchniętą do rury wydechowej. Zaczęła ją wyciągać, gdy usłyszała krzyk:
– Jane!
Zobaczyła Marka, chwiejącego się przy drzwiach domu. Zaczął szybkim krokiem iść w jej stronę.
Wyrwała szmatę i pośpieszyła do kabiny.
Udało się jej odpalić. Miała ruszać, ale poczuła stłuczenie przy głowie.
Mężczyzna wybił szybę zakrwawioną pięścią. Złapał ją i wyciągnął. Czuła rozcinający ból od wystających resztek szkła.
Znalazła się na mokrej trawie z zimnymi dłońmi na szyi. Czuła wściekłość. Chciała normalnie żyć – i nagle zjawia się on.
Wbiła paznokcie w opuchniętą, zakrwawioną twarz swojego byłego męża.
Pociągnęła z całej siły, czując rozdzieranie pod palcami.
Mark krzyknął, a ona znalazła w sobie siłę, by go przepchnąć. Niezdarnie wstała i przyjrzała się mężczyźnie wijącemu się w konwulsjach na trawie.
Rozejrzała się wokół. Podeszła, schyliła się i podniosła kamień wielkości jabłka.
Podeszła do niego z powrotem. Ten leżał na plecach i patrzył na nią jednym sprawnym okiem. Nie widziała w nim żadnych emocji. Dostrzegła natomiast kroplę łzy spływającą po twarzy.
Podniosła kamień nad głowę i zamachnęła się z całej siły. Czuła, że trafiła na coś twardego. Zęby.
Mężczyzna chciał coś zrobić, ale zabrakło mu siły. Wył tylko jak umierające zwierzę.
Zamachnęła się po raz drugi. Tym razem kamień padł na nos i oczy. Po pięknej twarzy, którą kiedyś całowała, został tylko kawał mięsa.
Zrobiła to jeszcze trzy razy. Przy ostatnich dwóch były mąż nie wydawał już żadnych odgłosów.
Kiedy przestała i zobaczyła krwawą miazgę – zwymiotowała.
Wsiadła do auta – w pobarwionym na czerwono topie. Oczy wskazywały każde uczucie z osobna i żadne naraz. Włosy były rozczochrane, jakby dopiero obudziła się ze snu zimowego.
Kiedy jechała asfaltową drogą po opuszczeniu lasu, trzęsącą się dłonią włączyła radio.
Słysząc dźwięczną melodię ’O sole mio, popłakała się. I płakała jak nigdy dotąd.