- Opowiadanie: George Hornwood - Symka.Bit

Symka.Bit

Przed Pań­stwem opo­wieść o pew­nym te­le­tur­nie­ju, który za­pew­ni głów­ne­mu bo­ha­te­ro­wi bo­gac­two i sławę. Uwol­ni też od gang­ste­rów dy­bią­cych na jego życie. Tak przy­naj­mniej myśli ów bo­ha­ter. Oso­bi­ście bym się nie zgło­sił, ale on był in­ne­go zda­nia. W tek­ście po­ja­wia­ją się wul­ga­ry­zmy, tre­ści sek­su­al­ne i sceny prze­mo­cy. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy III, Użytkownicy IV, Użytkownicy II

Oceny

Symka.Bit

Sa­lva­to­rea Mo­ret­tie­go zwano w pół­świat­ku „Il Vec­chio”, co zna­czy Stary. Łysa, wiel­ka głowa zle­wa­ła się z kar­kiem, two­rząc jakby jedną, ma­syw­ną bryłę. Grubą łapą, ustro­jo­ną w złote pier­ście­nie, pod­niósł ze sto­li­ka in­kru­sto­wa­ną za­pal­nicz­kę i po­now­nie przy­pa­lił za­śli­nio­ną koń­ców­kę cy­ga­ra. Kwa­śno się uśmiech­nął.

Vin­cen­zo spu­ścił głowę, wle­pia­jąc wzrok we wła­sne stopy. Miał cał­ko­wi­cie prze­je­ba­ne – tego był ab­so­lut­nie pewny. Miar­ka się prze­bra­ła, i to na wła­sne ży­cze­nie. Stary wy­pu­ścił chmu­rę sza­re­go dymu i za­py­tał:

– Vin­cen­zo, drogi chłop­cze, jak długo się znamy? – Jego twarz, jak se­nio­ra rodu na ro­dzin­nym spo­tka­niu, była spo­koj­na i nie zdra­dza­ła emo­cji. Na­to­miast mło­dzie­niec na­prze­ciw­ko ze stra­chu nie­mal na­ro­bił w spodnie.

– Znam pana od dziec­ka – wy­du­kał Vin­cen­zo, czu­jąc, jak nogi same za­czy­na­ją mu drgać. – Odkąd pa­mię­tam – dodał.

– Czyli zda­jesz sobie spra­wę, czym się zaj­mu­ję?

– Tak, pro­szę pana.

– A po­mi­mo tego po­sta­no­wi­łeś mnie oszu­kać?

– Ja nie chcia­łem, Don Mo­ret­ti – pró­bo­wał się tłu­ma­czyć, cho­ciaż było już zde­cy­do­wa­nie za późno.

– Pa­mię­tam twoją bab­cię. Po­cho­dzi­ła z Sy­cy­lii, mój oj­ciec ją znał. To była po­rząd­na ko­bie­ta, z za­sa­da­mi – po­wie­dział Stary, wyj­mu­jąc cy­ga­ro z ust i plu­jąc okru­cha­mi ty­to­niu. – Znała swoje miej­sce w sze­re­gu, ale gdy za­cho­dzi­ła po­trze­ba, po­tra­fi­ła sta­nąć za swo­imi. Mój oj­ciec też miał za­sa­dy. I ja je mam. Wszy­scy je mamy. – Roz­ło­żył sze­ro­ko dło­nie. – Gdyby nie było zasad, już dawno gni­li­by­śmy w fo­lio­wych wor­kach na dnie oce­anu.

Za­milkł na chwi­lę, po czym kon­ty­nu­ował:

– A potem po­ja­wiasz się ty. Jak jeden z wielu przy­błę­dów pro­szą­cych o pomoc. Wiesz, co się sta­nie, gdy nie od­dasz na czas – ale mimo to bie­rzesz. Bez skru­pu­łów. Nie my­ślisz, co bę­dzie. Pod­nie­ca cię to, ten dresz­czyk. A potem, gdy wszyst­ko prze­wa­lisz, czu­jesz się jak gówno. Masz wy­rzu­ty su­mie­nia, ale tylko przez chwi­lę. Bo to ssa­nie w środ­ku jest jak nar­ko­tyk. Mu­sisz ob­sta­wiać. Sprze­dasz dom, sa­mo­chód… a jeśli trze­ba, nawet żonę i dzie­ci. Ten głód – ty sam nim je­steś.

Po­chy­lił się lekko.

– A kiedy przy­cho­dzi dzień spła­ty, nie masz. Po­bła­ża­łem ci raz. Drugi. A ty znowu le­cisz ze mną w chuja. Uda­jesz, że nie ist­nie­ję. Ale tu je­stem. I je­stem, kurwa, wście­kły.

Vin­cen­zo roz­pła­kał się, chli­pał jak dzie­ciak.

– Pła­czesz? My­ślisz, że to ci po­mo­że? Teraz jest czas spła­ca­nia dłu­gów, jak przy­sta­ło na praw­dzi­we­go męż­czy­znę. Spójrz na mnie do cho­le­ry! – Wle­pił w niego świ­dru­ją­ce, wście­kłe spoj­rze­nie. – Patrz na mnie, cho­ler­ny gnoju, nie spusz­czaj wzro­ku, bo ci oczy wy­kłu­ję!

Ochro­niarz sto­ją­cy za ple­ca­mi chło­pa­ka szarp­nął nim do tyłu, bru­tal­nie pro­stu­jąc. Przy­trzy­mał głowę za włosy. Na spodniach Vin­cen­zo po­ja­wi­ła się mokra plama.

– Daję ci ostat­nią szan­sę. Masz dwa ty­go­dnie na spła­ce­nie długu. Robię to tylko dla­te­go, że twoi przod­ko­wie byli po­rząd­ny­mi Sy­cy­lij­czy­ka­mi. Tylko dla­te­go, ro­zu­miesz, zła­ma­sie!?

– Ro­zu­miem – wy­szep­tał, cały się trzę­sąc.

Sa­lva­to­re Mo­ret­ti jakby się uspo­ko­ił. Pa­trzył z obrzy­dze­niem na mokre spodnie chło­pa­ka.

– Cie­szę się, że zro­zu­mia­łeś. Ale pa­mięć bywa za­wod­na. A ja chcę, żebyś o tym my­ślał cały czas.

Dwaj lu­dzie przy­trzy­ma­li mu dłoń, kła­dąc ją na bla­cie stołu. Unie­ru­cho­mi­li ciało. Gru­bas już dzier­żył ma­syw­ny, me­ta­lo­wy mło­tek.

– Ból bę­dzie ci przy­po­mi­nał – wy­ce­dził.

Wal­nął z całej siły. Gru­cho­cząc mu palce. Raz. Drugi. Trze­ci. Vin­cen­zo zawył jak za­rzy­na­ny wieprz, a jego zwie­ra­cze znowu pu­ści­ły. Smród roz­niósł się po po­miesz­cze­niu.

Wy­rzu­ci­li go pod mo­stem. As­falt był mokry, po­kry­ty ka­łu­ża­mi. Stare, dziu­ra­we na­mio­ty wy­ra­sta­ły wzdłuż ulicy, po­śród pudeł i śmie­ci. Nie miał siły wstać. Trząsł się, pa­trząc w niebo, a deszcz padał nie­prze­rwa­nie.

*

Ma­rzy­łeś o mi­lio­nie do­la­rów? Masz by­stry umysł i lu­bisz ry­zy­ko? A może po pro­stu to­niesz w dłu­gach? Wi­ta­my w „Mi­lion albo Nic!”. Tutaj zre­ali­zu­jesz swoje ma­rze­nia, lub uwol­nisz od kło­po­tów tego świa­ta. Za­sa­dy są pro­ste! Od­po­wia­dasz na 5 pytań. Każda po­praw­na od­po­wiedź przy­bli­ża Cię do MI­LIO­NA DO­LA­RÓW! Ale uwaga. Jeśli prze­grasz, reset pa­mię­ci ak­ty­wo­wa­ny. Nie pa­mię­tasz, że gra­łeś. Nie pa­mię­tasz, że prze­gra­łeś. Nie pa­mię­tasz nic. Czy masz od­wa­gę sta­nąć do gry? MI­LION ALBO NIC! już w ten pią­tek o 20:00! Zgłoś się, jeśli masz pew­ność, że to wła­śnie TY zgar­niesz głów­ną na­gro­dę! Za­dzwoń: 013–9000–0009, lub wejdź na www.milionalbonicmsc.com. Cze­ka­my na cie­bie!

 

– Zgło­szę się. – Vin­cen­zo pa­trzył w ekran te­le­wi­zo­ra, który wy­świe­tlał ko­lej­ne re­kla­my. – To moja je­dy­na szan­sa.

– Nie wiem, czy nie le­piej od razu strze­lić sobie w łeb. – Dun­can Cole po­pu­kał się osten­ta­cyj­nie w czoło. – Wiesz co? Moja sztucz­na noga jest od cie­bie mą­drzej­sza.

Praw­dzi­wą stra­cił pod­czas kam­pa­nii irac­kiej. Wujek Sam za­fun­do­wał mu tward­szą – z ty­ta­nu. Vin­cen­zo tylko po­krę­cił głową.

– A co mam zro­bić? Na­stęp­nym razem nie skoń­czy się na dłoni. – Uniósł za­ban­da­żo­wa­ną rękę. – Je­że­li cze­goś nie zro­bię, już je­stem tru­pem. Kie­dyś byłem dobry w te kloc­ki. Inni wy­sta­wa­li na ulicy, grali w piłkę, ba­wi­li się w dok­to­ra, a ja czy­ta­łem en­cy­klo­pe­dię, roz­wią­zy­wa­łem sza­ra­dy i krzy­żów­ki. Tre­no­wa­łem mózg, nie mię­śnie. Wszyst­ko nadal sie­dzi mi w gło­wie.

– To żeś da­le­ko na tym za­szedł – prych­nął Cole, ob­na­ża­jąc wiel­kie, żółte zęby. – Przez tę twoją mą­drość miesz­kasz teraz pod mo­stem w dziu­ra­wym na­mio­cie. To ona ci pod­po­wie­dzia­ła, żeby po­ży­czać kasę od naj­gor­sze­go gan­gu­sa w mie­ście? – za­py­tał z prze­ką­sem. – Ja tam wolę być bied­ny i głupi. Przy­naj­mniej nie mam kło­po­tów.

Wy­grze­bał z brud­nej pusz­ki skrzy­wio­ne­go peta, obej­rzał go z sa­tys­fak­cją i przy­pa­lił.

Cole miał rację. Vin­cen­zo do­brze o tym wie­dział. Ten te­le­tur­niej to chory pro­dukt. Tak samo cho­rzy byli ci, któ­rzy go wy­my­śli­li. A mimo to, co ty­dzień przy­cią­gał przed te­le­wi­zo­ry mi­lio­ny wi­dzów.

Gdyby udało się wy­grać… spła­ci dług, i jesz­cze sporo zo­sta­nie. Może nawet sta­nie się sław­ny. Gru­bas nie od­wa­ży się go tknąć.

Tylko pięć pytań.

Pięć pro­stych pytań, i świat znowu na­bie­rze ko­lo­rów.

 

*

W Mind­Set­Corp przy­ję­li go już na­stęp­ne­go dnia. Miał wra­że­nie, że cze­ka­ją wła­śnie na ta­kich jak on: ży­cio­wych roz­bit­ków, nie­udacz­ni­ków przy­par­tych do muru, ludzi bez żad­nych per­spek­tyw.

Pod­pi­sał wszyst­kie wy­ma­ga­ne zgody i umowę. Prze­sad­nie miły pra­cow­nik kor­po­ra­cji pod­su­wał mu pod nos ko­lej­ne do­ku­men­ty, jakby grał rolę w te­atrzy­ku uprzej­mo­ści.

Gdy skoń­czy­li, za­bra­li go na ba­da­nia.

Rudy le­karz, z prze­krwio­ny­mi ocza­mi, wy­py­ty­wał o wszyst­kie moż­li­we cho­ro­by – te, które Vin­cen­zo prze­szedł, i te, któ­rych nigdy nie miał. Znu­dzo­nym gło­sem rzu­cił coś o ręce w gip­sie. Vin­cen­zo skła­mał. Rudy tylko od­ha­czył coś w pa­pie­ro­wej an­kie­cie.

Po­bra­li krew, zaj­rze­li w gar­dło i odbyt, zba­da­li wzrok, zro­bi­li re­zo­nans oraz to­mo­gra­fię ca­łe­go ciała. Ba­da­nia zgod­no­ści tka­nek zo­sta­wi­li na ko­niec.

Tego dnia to było wszyst­ko.

Ko­lej­ny od­ci­nek te­le­tur­nie­ju mieli na­gry­wać w środę, a wy­emi­to­wać w pią­tek.

*

Na scenę, luź­nym, lek­kim kro­kiem, wbie­ga pro­wa­dzą­cy. Do­no­śny głos z gło­śni­ków roz­brzmie­wa jak grzmot:

– Po­wi­taj­cie na­sze­go pro­wa­dzą­ce­go! Je­dy­ne­go w swoim ro­dza­ju, nie­sa­mo­wi­te­go, zja­wi­sko­we­go… Aja­tol­la­ha Nie­pa­mię­ci Mal­col­ma King­sto­na!

Za ro­bo-ka­me­ra­mi, na ogrom­nych ekra­nach ukry­tych przed wzro­kiem te­le­wi­dzów, po­ja­wia­ją się ko­mu­ni­ka­ty:

WSTA­JE­MY – MOCNY APLAUZ!!!

Pu­blicz­ność zrywa się z miejsc. Ko­bie­ty pisz­czą, męż­czyź­ni wyją. Okla­ski, wrza­ski, eu­fo­ria.

Mal­colm King­ston staje na środ­ku sceny ni­czym gwiaz­da rocka tuż przed bisem. Ści­ska nogi w ko­la­nach, prze­gi­na się te­atral­nie. Cała sala tonie w mroku – oprócz niego, za­la­ne­go ostrym sno­pem świa­tła.

Jest czar­ny jak heban, nosi blond afro, pu­szy­ste i ab­sur­dal­ne. Ob­ci­słe dzwo­ny ob­szy­te zło­ty­mi ce­ki­na­mi opi­na­ją jego chude po­ślad­ki. Krót­ka, roz­chy­lo­na kurt­ka à la John Tra­vol­ta z Sa­tur­day Night Fever uka­zu­je nagi pępek z kol­czy­kiem i łań­cuch z ogrom­ną li­te­rą „M” dyn­da­ją­cy na gład­kiej klat­ce pier­sio­wej.

Sala sza­le­je.

Mal­colm szcze­rzy zęby w sze­ro­kim, błysz­czą­cym uśmie­chu. Przez mo­ment mieni się jak tan­det­na bły­skot­ka. Potem unosi dło­nie.

Wszy­scy milk­ną.

Mru­żąc oczy, roz­glą­da się wokół, jakby szu­kał ofia­ry albo me­sja­sza. Przez uła­mek se­kun­dy pa­nu­je gro­bo­wa cisza.

– Pro­szę nie re­gu­lo­wać od­bior­ni­ków – mówi lu­zac­kim, za­baw­nym tonem. – Ja na­praw­dę tak wy­glą­dam.

Wśród pu­blicz­no­ści sły­chać po­je­dyn­cze śmie­chy. Na te­le­bi­mach uka­zu­je się ko­mu­ni­kat:

SKU­PIE­NIE – CISZA

– Wie­cie, co po­wie­dział gość, który ostat­nio wy­grał nasz tur­niej?

– Nie wiemy! – krzy­czy ktoś z pu­bli­ki.

– Mówię mu: Pana od­po­wiedź jest po­praw­na! Wy­grał pan mi­lion do­la­rów! A on na to: O rany, nie wie­rzę! Co teraz?!

Od­po­wie­dzia­łem zgod­nie z praw­dą: Teraz re­kla­my, a potem zre­se­tu­je­my panu pa­mięć!

Pu­blicz­ność wy­bu­cha śmie­chem. Mal­colm za­czy­na sunąć po sce­nie jak Mi­cha­el Jack­son. 

– Czas przed­sta­wić uczest­ni­ków dzi­siej­sze­go show! – ryczy. – Oto oni!

Pod­ło­ga się roz­su­wa, a na plat­for­mie wy­jeż­dża­ją trzy osoby.

– Pa­try­cja Blac­khe­art! Ma tak samo czar­ne serce jak ja, po­mi­mo że jest biała.

Dziew­czy­na pod­no­si ręce i kła­nia się pu­blicz­no­ści. Jej czer­wo­ne usta roz­cią­ga­ją się w nie­na­tu­ral­nym uśmie­chu.

– In­flu­en­cer­ka, gwiaz­da In­ter­ne­tu! – Mal­colm ce­lu­je w nią dwoma pal­ca­mi, jakby strze­lał z re­wol­we­rów. – Pra­gnie prze­kro­czyć ko­lej­ną ba­rie­rę, zgłę­bić ta­jem­ni­ce mózgu… i oby nie trze­ba jej było na końcu za­kła­dać pam­per­sa! Przy­wi­taj­cie ją cie­pło!

Sala bije brawo.

– Ko­lej­ny to Ter­ren­ce Vau­ghn, eme­ry­to­wa­ny geo­log. Po­dob­no to on od­krył Rów Ma­riań­ski… albo Wiel­ki Ka­nion. – King­ston te­atral­nie się za­my­śla. – Co­kol­wiek to było, ma w domu skały z ca­łe­go świa­ta, w tym ska­mie­nia­ły kloc ma­sto­don­ta.

Unosi dło­nie – wi­dzo­wie zry­wa­ją się z miejsc.

– Uwiel­bia po­dró­że. Wy­gra­ną chce prze­zna­czyć na dom z ba­se­nem w Taj­lan­dii i trzy seks an­dro­idy. Po­dob­no te sztucz­ne laski nie są wo­do­od­por­ne.

Gruba ko­bie­ta w trze­cim rzę­dzie śmie­je się tak, jakby do­sta­ła czkaw­ki. Sala do­łą­cza.

– Oso­bi­ście wolę żywe, ale o gu­stach się nie dys­ku­tu­je. Witaj w pro­gra­mie, Terry! Okla­ski!!!

– Trze­cim i ostat­nim uczest­ni­kiem jest Vin­cen­zo Ca­ru­so. Wolny strze­lec. Dla kon­dy­cji prze­mie­rza chod­ni­ki Los An­ge­les. Szcze­gól­nie upodo­bał sobie na­mio­to­we mia­stecz­ka, ob­sta­wio­ne kar­to­na­mi. W wol­nych chwi­lach roz­wią­zu­je krzy­żów­ki, po­dzi­wia przy­pły­wy oce­anu i na­mięt­nie gra w ka­sy­nach.

Mal­colm zniża głos do szep­tu. Sala cich­nie.

– Nie daj­cie się jed­nak na­brać… nie ma on nic wspól­ne­go ze sław­nym wło­skim te­no­rem o tym samym na­zwi­sku. Wiel­kie brawa! – Pro­wa­dzą­cy od­cho­dzi, klasz­cząc w dło­nie.

– Kilka słów dla przy­po­mnie­nia – mówi to, jakby był zmu­szo­ny przez pro­du­cen­ta. Ta for­mu­ła musi paść co pro­gram.

– Dla tych wszyst­kich, któ­rzy oglą­da­ją nas po raz pierw­szy: Każdy z za­wod­ni­ków ma przed sobą pięć pytań. Każde warte jest dwie­ście ty­się­cy do­la­rów. Od­po­wiedz na wszyst­kie – zgar­niesz mi­lion. Tylko pięć pytań i mo­żesz być usta­wio­ny do końca życia.

– Kon­wen­cja pro­gra­mu za­kła­da wy­ścig. Troje za­wod­ni­ków, każde z innym ze­sta­wem pytań. Kto od­po­wia­da po­praw­nie – prze­su­wa się do przo­du. Każdy ma prawo do jed­ne­go koła ra­tun­ko­we­go: pół na pół. To wszyst­ko.

– Od­po­wia­da­my w ko­lej­no­ści: pierw­sza nasza dama, Miss Blac­khe­art. Potem Ter­ren­ce. Na końcu Vin­cen­zo. A teraz naj­waż­niej­sze żeby nie było zbyt łatwo po każ­dej błęd­nej od­po­wie­dzi prze­pro­wa­dza­my wy­ma­za­nie frag­men­tu pa­mię­ci z mózgu uczest­ni­ka.

Wska­zu­je ręką:

– Obok was leżą spe­cjal­ne hełmy. Pro­szę je za­ło­żyć. Do­kład­nie za­piąć pod brodą. Wszyst­ko jasne?

To py­ta­nie re­to­rycz­ne – ćwi­czy­li to wcze­śniej. Cała trój­ka po­twier­dza.

– Wobec tego… je­ste­śmy go­to­wi. Czy ktoś ma ja­kieś ostat­nie ży­cze­nie?

Vin­cen­zo po­czuł się, jakby sie­dział na krze­śle elek­trycz­nym. Nikt nic nie po­wie­dział.

– Przy­po­mnę tylko, że głów­nym spon­so­rem na­sze­go pro­gra­mu jest Mind­Set­Corp, twór­cy re­wo­lu­cyj­nych tech­no­lo­gii wspie­ra­ją­cych sys­te­my ciała i duszy.

– Pięć minut re­klam dla na­szych wi­dzów przed te­le­wi­zo­ra­mi… i za­czy­na­my. The show must go on!

 

*

Pierw­sze py­ta­nie do­ty­czy­ło astro­no­mii i brzmia­ło:

Jak na­zy­wa się naj­więk­szy księ­życ Sa­tur­na?

A) Ga­ni­me­des

B) En­ce­la­dus

C) Tytan

D) Io

Miss Blac­khe­art za­sta­na­wia się tylko chwi­lę.

– Od­po­wiedź „C”! Tytan! – krzy­czy ura­do­wa­na, a jej usta roz­cią­ga sze­ro­ki, zwy­cię­ski uśmiech.

– To jest pra­wi­dło­wa od­po­wiedź. Brawo! – Mal­colm nawet nie sili się na bu­do­wa­nie na­pię­cia. – Na­stęp­ne py­ta­nie otrzy­mu­je nasz nie­sa­mo­wi­ty geo­log.

Ter­ren­ce Vau­ghn uka­zu­je ca­łe­mu świa­tu sku­pie­nie, ko­micz­nie marsz­cząc brwi.

– Twoje py­ta­nie brzmi:

Kto w mi­to­lo­gii nor­dyc­kiej miał umrzeć za­bi­ty przez je­mio­łę?

A) Loki

B) Baldr

C) Hodr

D) Freyr

– Tak się skła­da, że bar­dzo lubię skan­dy­naw­skie mity. Za­zna­czam „B” – Baldr.

– Je­steś pe­wien? – upew­nia się Mal­colm. – Wy­ma­zy­wa­nie to nic faj­ne­go.

– Je­stem pe­wien – od­po­wia­da sta­now­czo Vau­ghn.

– I to jest pra­wi­dło­wa od­po­wiedź!!!

Na sali roz­le­ga się burza okla­sków.

– Wła­śnie wpa­dło ci na konto dwie­ście pa­ty­ków!

Ter­ren­ce unosi w ge­ście trium­fu obie za­ci­śnię­te pię­ści.

– Ostat­nie py­ta­nie pierw­szej ko­lej­ki. Vin­cen­zo, je­steś go­to­wy?

– Tak.

– Py­ta­nie brzmi:

Która dy­na­stia rzą­dzi­ła Fran­cją przed re­wo­lu­cją fran­cu­ską?

A) Bur­bo­no­wie

B) Habs­bur­go­wie

C) Plan­ta­ge­ne­ci

D) Wit­tels­ba­cho­wie

– Pod­pusz­cza­ją nas – mru­czy Vin­cen­zo. – Te py­ta­nia są za łatwe.

– Od­po­wiedź „A” jest pra­wi­dło­wa – po­twier­dza pew­nym tonem.

– Bur­bo­no­wie?

– Tak.

– Do­kład­nie w punkt! Pierw­sza runda za­li­czo­na i obyło się bez wy­pa­la­nia! Wasza wie­dza jest im­po­nu­ją­ca!

Mal­colm wy­cią­ga z kie­sze­ni te­le­fon – złoty, ki­czo­wa­ty, jak cała jego per­so­na.

– Za­dzwo­nię do szefa – za­po­wia­da. – Może zgo­dzi się pod­nieść wasze ho­no­ra­ria?

Na ekra­nach po­ja­wia się wiel­ki, mi­ga­ją­cy napis:

APLAUZ!!!

Wi­dow­nia eks­plo­du­je en­tu­zja­zmem.

– Oczy­wi­ście żar­to­wa­łem – do­da­je Mal­colm z bły­skiem w oku. – Ale i tak je­stem pod wra­że­niem. Chwi­la na re­kla­my i wra­ca­my.

*

Vin­cen­zo się nie spo­dzie­wał, ale rundę drugą też prze­szli bez kło­po­tów. Czer­wo­ny guzik, który sza­lo­ny pro­wa­dzą­cy cały czas trzy­mał w dłoni, nie zo­stał wci­śnię­ty. Nikt nie użył koła ra­tun­ko­we­go. Za­po­wia­da­ło się cie­ka­wie.

– Ko­lej­ka znowu przy Pani Czar­ne Serce. Czas na rundę trze­cią. Je­steś go­to­wa?

– Za­czy­naj­my – rzu­ci­ła Pa­try­cja, bio­rąc głę­bo­ki wdech i wy­pusz­cza­jąc po­wie­trze przez za­ci­śnię­te zęby.

– Py­ta­nie brzmi:

Który z po­niż­szych kom­po­zy­to­rów był pre­kur­so­rem ato­nal­no­ści w mu­zy­ce kla­sycz­nej?

A) Clau­de De­bus­sy

B) Jo­hann Se­ba­stian Bach

C) Ar­nold Schönberg

D) Lu­dwig van Beetho­ven

O Boże… – jęk­nął w my­ślach Vin­cen­zo.

Dziew­czy­na pa­trzy na wy­świe­tlo­ny tekst, bez­gło­śnie po­ru­sza­jąc uszmin­ko­wa­ny­mi usta­mi. Z wy­sił­kiem prze­ły­ka ślinę. Nie wie. Każdy już to widzi.

Mal­colm bawi się czer­wo­nym gu­zi­kiem, mię­to­ląc go w dłoni jak grzesz­nik ró­ża­niec. Dziw­ne – nie przy­po­mi­na o kole ra­tun­ko­wym. A ona w ner­wach za­po­mi­na, że je ma.

– Pa­try­cja? Po­pro­si­my o od­po­wiedź.

Za­pa­dła cisza. Dwie­ście osób na wi­dow­ni wstrzy­mu­je od­dech.

– Nie je­stem pewna… – jej głos drży. – Daj mi jesz­cze chwi­lę.

– Masz chwi­lę. Spo­koj­nie się za­sta­nów.

Nad czym ma się za­sta­na­wiać, kre­ty­nie! – Vin­cen­zo sły­szy swój we­wnętrz­ny krzyk. Ona nie ma o tym bla­de­go po­ję­cia. Po­wiedz jej o kole, idio­to!

– Za­zna­czam od­po­wiedź „A”, Clau­de De­bus­sy – mówi cicho dziew­czy­na.

– Osta­tecz­nie?

– Tak. Osta­tecz­nie. – Ob­li­zu­je ner­wo­wo wy­schnię­te usta

– Przy­kro mi, Miss Blac­khe­art. To zła od­po­wiedź. Pre­kur­so­rem ato­nal­no­ści był Ar­nold Schönberg. Wła­ści­wa od­po­wiedź to „C”.

Aja­tol­lah Nie­pa­mię­ci rusza na śro­dek sceny. Idzie z gra­cją roz­pust­ni­ka z dziel­ni­cy czer­wo­nych la­tar­ni, osten­ta­cyj­nie krę­cąc tył­kiem. Spod ob­le­śne­go afro wy­zie­ra obrzy­dli­wy uśmiech. W dłoni trzy­ma guzik. Świa­tła za­mie­nia­ją się na czer­wo­ne. Wiel­kie ekra­ny pul­su­ją ogni­stym na­pi­sem:

WY­PA­LAJ!

Pu­bli­ka zrywa się z miejsc.

– Panno Czar­ne Serce. – Mal­colm unosi rękę z gu­zi­kiem. – Zgod­nie z re­gu­la­mi­nem, do­ko­nam na tobie wy­pa­le­nia. Po za­bie­gu, jeśli dasz radę, nadal bę­dziesz w grze. Czy mnie ro­zu­miesz?

– Tak, ro­zu­miem… – Roz­glą­da się prze­ra­żo­na, jakby za­po­mi­na­jąc, że urzą­dze­nie ka­su­ją­ce ma już na gło­wie.

– Co mam zro­bić, lu­dzie?! – afro-ma­niak ryczy do pu­blicz­no­ści.

– Wy­pa­laj!!! – wrzesz­czy dziki tłum. – Wy­pa­laj! Wy­pa­laj! Wy­pa­laj!!!

Z su­fi­tu wy­su­wa się wiel­ka me­ta­lo­wa łapa, która chwy­ta dziew­czy­nę i przy­trzy­mu­je w pio­nie. Roz­le­ga się od­głos wer­bli. Do­bo­sze ogła­sza­ją eg­ze­ku­cję.

Vin­cen­zo czuje ciar­ki na ple­cach.

Ter­ren­ce otwie­ra usta z prze­ję­cia, jakby miał łapać po­wie­trze. Ślina ciek­nie mu po bro­dzie.

Mal­colm wci­ska guzik. Na jego twa­rzy roz­kwi­ta eks­ta­za. Pod ce­ki­nia­sty­mi spodnia­mi ry­su­je się wzwód.

Pa­try­cja sztyw­nie­je. Pod heł­mem mi­ga­ją elek­trycz­ne roz­bły­ski. Trzę­sie się. Jęczy prze­cią­gle. Drga w kon­wul­sjach jak lalka po­ra­żo­na prą­dem.

Vin­cen­zo od­wra­ca głowę. Nie może na to pa­trzeć.

*

Miss Blac­khe­art od­pa­dła w czwar­tej run­dzie. Tak samo Ter­ren­ce, wy­śmie­wa­ny przez pro­wa­dzą­ce­go geo­log.

Ich mózgi za­mie­ni­ły się w skwier­czą­cą ja­jecz­ni­cę.

Sen o mi­lio­nach laj­ków, o sek­san­dro­idach gra­ją­cych na fu­jar­kach, zre­du­ko­wał się do elek­tro­nicz­ne­go świ­stu i pust­ki. Tylko wspo­mnie­nie, mi­nio­ne echo.

Vin­cen­zo prze­szedł.

Czwar­te py­ta­nie było z fi­zy­ki. Za­wsze ją lubił. Za­sta­na­wiał się nawet, czy dla­te­go wła­śnie takie do­stał. Prze­cież po­da­wał w an­kie­tach swoje pre­fe­ren­cje, fi­zy­ka miała tam po­cze­sne miej­sce.

Py­ta­nie brzmia­ło:

Ra­kie­ta o masie dwóch ty­się­cy ki­lo­gra­mów po­ru­sza się w próż­ni z pręd­ko­ścią pię­ciu­set me­trów na se­kun­dę. Na­stęp­nie od­pa­la sil­ni­ki i wy­rzu­ca pięć­set ki­lo­gra­mów spa­lin z pręd­ko­ścią ty­sią­ca me­trów na se­kun­dę wzglę­dem sie­bie.

Jaka jest nowa pręd­kość ra­kie­ty?

A) 750 m/s

B) 833 m/s

C) 900 m/s

D) 1000 m/s

Po krót­kiej ana­li­zie Vin­cen­zo do­szedł do wnio­sku: za­sa­da za­cho­wa­nia pędu.

Przy­wo­łał wzór, który znał od lat. Bez kart­ki i dłu­go­pi­su to było trud­ne – ale wizja wy­pa­le­nia mózgu była do­sko­na­łym mo­ty­wa­to­rem.

Wynik oscy­lo­wał w gra­ni­cy 833 m/s.

– Za­znacz 833.

– Je­steś pewny? – Mal­colm pa­trzył na niego za­sko­czo­ny, jakby nie do­wie­rzał, że to się stało. Pew­nie już eks­cy­to­wał się ko­lej­nym wy­pa­la­niem.

– Je­stem. Za­zna­czaj! – wark­nął Vin­cen­zo. Gdyby mógł, roz­szar­pał­by go przed ka­me­ra­mi. Ten ob­le­śny typ wy­zwa­lał w nim naj­bar­dziej zwie­rzę­ce in­stynk­ty.

Sza­now­ni pań­stwo… Brawa!!

Pro­wa­dzą­cy osten­ta­cyj­nie klasz­cze. Zgro­ma­dze­ni w stu­dio lu­dzie wi­wa­tu­ją. Nawet nie pa­trzą już na pod­po­wie­dzi z re­ży­ser­ki. Facet, który po­zo­stał, wła­śnie uciekł plu­to­no­wi eg­ze­ku­cyj­ne­mu. Za­im­po­no­wał im.

Ale to nie był ko­niec.

Vin­cen­zo czuł, że teraz mu do­ła­du­ją. Wy­my­ślą coś ta­kie­go, czego nie zdoła roz­wią­zać. Coś, co miało go zła­mać.

Wi­dział ten cho­ler­ny mi­lion, świe­cą­cy jak słoń­ce o wcze­snym po­ran­ku – nie­śmia­łe z po­cząt­ku, de­li­kat­nie wy­chy­lo­ne. Po­ka­za­li mu ku­fe­rek i uchy­li­li wieko.

Ale zo­stał jesz­cze ostat­ni krok. Py­ta­nie otwie­ra­ją­ce, które jed­no­cze­śnie mogło go zabić.

Tętno rosło. Serce wa­li­ło jak młot. Pró­bo­wał za­cho­wać spo­kój, ale nie po­tra­fił.

Po­da­waj to cho­ler­ne py­ta­nie, po­zła­ca­ny kmio­cie! – my­ślał, pa­trząc na Mal­col­ma.

Na te­le­bi­mach wy­świe­tli­ła się licz­ba: 1 000 000. Je­dyn­ka i sześć zer. Ma­gicz­na cyfra. Sym­bol wy­gra­nej. Dziś już za­bi­ła dwoje ludzi.

– Nie będę ko­lej­nym. Nie będę! Po­wta­rzał to sobie jak man­trę.

Czas zwol­nił. Po­dob­no przed śmier­cią tak jest.

Hełm uwie­rał go jak opa­ska tor­tur. Dło­nie miał spo­co­ne, za­ci­skał je bez­wied­nie, bo­le­śnie wbi­ja­jąc pa­znok­cie w skórę.

– Oto twoje py­ta­nie, Vin­cen­zo – mówi Mal­colm King­ston, mru­żąc oczy z drwią­cym uśmie­chem. – Zmuś mnie, żebym tego nie użył.

W dłoni trzy­ma ma­gicz­ne pu­de­łecz­ko z czer­wo­nym gu­zi­kiem.

Na ekra­nach po­ja­wia się ko­mu­ni­kat:

CISZA.

Cała sala milk­nie.

Vin­cen­zo w gło­wie sły­szy wer­ble. Plu­ton eg­ze­ku­cyj­ny nad­cią­ga. King­ston ma­su­je opusz­ką palca przy­cisk, czas się spraw­dzić.

Py­ta­nie za mi­lion brzmi:

Który z po­niż­szych pro­ce­sów NIE za­cho­dzi w mi­to­chon­drium?

A) Cykl Kreb­sa

B) Be­ta-oksy­da­cja kwa­sów tłusz­czo­wych

C) Fos­fo­ry­la­cja oksy­da­cyj­na

D) Syn­te­za kwa­sów tłusz­czo­wych

Vinc ma jesz­cze koło ra­tun­ko­we.

Po­ja­wia się świa­teł­ko w tu­ne­lu.

– Po­pro­szę pół na pół! – żąda, gło­sem ostrym jak brzy­twa.

– Pro­szę bar­dzo. – Mal­colm pstry­ka pal­ca­mi.

Na ekra­nie zni­ka­ją dwie od­po­wie­dzi. Po­zo­sta­ją:

A) Cykl Kreb­sa

D) Syn­te­za kwa­sów tłusz­czo­wych

Nadal nie ma po­ję­cia, która jest wła­ści­wa.

Myśli. Długo.

– Vin­cen­zo?

– Jesz­cze chwi­la – od­po­wia­da tym samym tonem, co nie­gdyś Miss Blac­khe­art. A ona skoń­czy­ła w czar­nym worku. Dla niego pew­nie też już taki szy­ku­ją.

Nic nie przy­cho­dzi mu do głowy. Waha się. Czas ucie­ka.

– Za­znacz „A” – mówi w końcu. Nie da się już nic wy­my­ślić.

– Je­steś pewny?

– Nie je­stem, ale za­znacz! – war­czy. Uprzej­mość wy­pa­ro­wa­ła.

– Za­zna­cza­my!

Vin­cen­zo już wie.

Świa­tła zmie­nia­ją barwę. Nie trze­ba nic tłu­ma­czyć.

– To zła od­po­wiedź. Pra­wi­dło­wa to „D”, syn­te­za kwa­sów tłusz­czo­wych.

Afro wy­bie­ga na śro­dek sceny.

– Co ro­bi­my, lu­dzie?! – wrzesz­czy Mal­colm do tłumu.

– Wy­pa­la­my!!! – ryczy sala.

Kciu­ki idą w dół, jak w rzym­skim am­fi­te­atrze. Sym­pa­tia znika. Za­stę­pu­je ją żądza krwi. Uwiel­bia­ją eg­ze­ku­cje. Ko­cha­ją ma­sa­kro­wać cudze mózgi.

Ja­jecz­ni­ca już kipi. Wy­le­wa się przez uszy.

Me­ta­lo­wa łapa chwy­ta Vin­cen­zo. Trzy­ma mocno. Wer­ble biją, na­pię­cie sięga ze­ni­tu.

Pod heł­mem iskrzy.

Po­ja­wia się ból. Vin­cen­zo krzy­czy, w mózgu ma roz­grza­ny do czer­wo­no­ści pręt, który wy­sy­sa wszyst­ko nisz­cząc świa­do­mość, wspo­mnie­nia. To nie tylko ból – to uni­ce­stwie­nie. Ka­wa­łek po ka­wał­ku, coraz bar­dziej i bar­dziej.

*

Hi­ro­shi wzniósł kie­li­szek. Po­zo­sta­li po­szli w jego ślady, cze­ka­jąc, co powie.

– To wiel­ki mo­ment dla na­szej firmy – ode­zwał się po­waż­nie. – Stwo­rzy­li­śmy prze­ło­mo­wy pro­dukt. Naj­lep­szą i bez­kon­ku­ren­cyj­ną, pięć­set­bi­to­wą sy­mu­la­cję do­ko­ro­wą na świe­cie.

Za­milkł na chwi­lę. Pa­trzył w pust­kę, jakby wła­śnie wi­dział coś wię­cej niż po­zo­sta­li.

– Two­rzy rze­czy­wi­stość bar­dziej praw­dzi­wą od ory­gi­na­łu. Byłem tam. Przez cały czas my­śla­łem, że to mój wła­sny, praw­dzi­wy świat. To nie­sa­mo­wi­te osią­gnię­cie, oszu­kać ludz­ki mózg. Spra­wić, by uwie­rzył w coś, co nie ist­nie­je. Ni­ko­mu dotąd się to nie udało. Tylko nam.

W jego oczach bły­snę­ła duma.

– Je­ste­śmy pio­nie­ra­mi nowej rze­czy­wi­sto­ści. Ko­lej­nym kro­kiem bę­dzie wpro­wa­dze­nie na­szej Symki na rynek. Po­trze­bu­je­my wy­trwa­ło­ści i – za­pew­ne – odro­bi­ny szczę­ścia. Bo kon­ku­ren­cja nie śpi.

Uniósł kie­li­szek wyżej.

– Za po­wo­dze­nie, przy­ja­cie­le!

– Za po­wo­dze­nie! – od­po­wie­dzie­li chó­rem. Stuk­nę­li się szkłem, w któ­rym mu­so­wał tani szam­pan.

Hi­ro­shi wie­rzył, że nie­dłu­go się to zmie­ni.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Bardzo dziękuję za rozbudzającą ciekawość Przedmowę i wskazanie w niej na konkretne treści. ;)

 

Co do kwestii językowych, podczas czytania miałam następujące wątpliwości (zawsze – tylko do przemyślenia):

Grubą łapą (albo tu też przecinek, rozpoczynający wtrącenie, albo kolejny usunąć?) ustrojoną w złote pierścienie, podniósł ze stolika inkrustowaną zapalniczkę i ponownie przypalił zaślinioną końcówkę cygara.

– A (tu chyba podobnie?) pomimo tego, postanowiłeś mnie oszukać?

Ochroniarz (i tu podobnie?) stojący za plecami chłopaka, szarpnął nim do tyłu brutalnie prostując.

 

Vincenzo (przecinek?) drogi chłopcze, jak długo się znamy?

Vicenzo spuścił głowę, wlepiając wzrok we własne stopy. – skoro mamy zestawienie dwóch zdań, widać, że jest gdzieś tu literówka, bo imię nie jest zapisane tak samo (?)

 

– Czyli zdajesz sobie sprawę (przecinek?) czym się zajmuję?

– Tak (przecinek przy Wołaczu?) proszę pana.

– Ja nie chciałem (i tu także?) Don Moretti. – Chciał się wytłumaczyć, chociaż było zdecydowanie za późno. – powtórzenie – celowe?

Wiesz (przecinek?) co się stanie (i tu?) gdy nie oddasz na czas, ale pomimo tego bierzesz.

Po tym (przecinek?) kiedy wszystko przewalisz, czujesz się jak gówno.

Wlepił w Vincenzo świdrujące (przecinek?) wściekłe spojrzenie.

– Patrz na mnie (przecinek przy Wołaczu?) cholerny gnoju, nie spuszczaj oczu (przecinek?) bo ci je wykuje! – literówka?

Tylko dlatego, rozumiesz (przecinek przy Wołaczu?) złamasie!?

– Jeżeli nie będziesz miał kasy. – czy to zdanie celowo niedokończone?

Będzie umilała życie w jednym z naszych burdeli, a jak się zużyje (przecinek?) też pokroimy ją na kawałki.

Czy mnie kurwa rozumiesz?! – nie mam pewności, ale chyba to wtrącenie też oddzielamy przecinkami (?)

Oddam, tylko jej nie krzywdź (przecinek?) proszę! – skamlał, cały się trzęsąc.

 

 

Salvatorea Moretti zwano w półświatku „Il Vecchio”, co znaczy Stary.

Salvatorea Moretti jakby się trochę uspokoił, patrzył z obrzydzeniem na jego zmoczone w kroku spodnie. – tu mam zapytanie, czy na pewno i w Mianowniku i w Bierniki ta sama forma imienia i nazwiska? – czy one są nieodmienne?

 

Ale pamięć bywa zawodna, a ja chcę (przecinek?) abyś myślał o tym cały czas.

Wyrzucili go pod mostem, asfalt był mokry (przecinek?) pokryty kałużami.

Stare (przecinek?) dziurawe namioty, (zbędny przecinek?) wyrastały wzdłuż ulicy pośród pudeł i śmieci.

– To żeś słabo na tym wyszedł (brak kropki w dialogu?) – Cole prychnął śmiechem, ukazując wielkie żółte zęby.

– Przez mądrość, (zbędny przecinek?) jesteś bezdomny i mieszkasz w dziurawym namiocie pod mostem. – gramatyczny – TA w Bierniku brzmi: TĘ

Stał by się sławny, a grubas nie odważy się go tknąć. – ort. – razem?

Przesadnie uprzejmy pracownik korporacji, podkładał mu pod nos kolejne dokumenty. – zbędny przecinek?

Rudy lekarz (przecinek?) patrząc przekrwionymi oczami, wypytywał o wszelkie możliwe choroby (przecinek?) jakie Vinc przeszedł i te, których nigdy nie miał.

Badane tkanki na testy zgodności, zostawili na koniec. Tego dnia, to było wszystko. – zbędne oba przecinki?

Na scenę luźnym (przecinek?) lekkim krokiem wbiega prezenter.

Za robo kamerami (przecinek?) na wielkich telebimach niewidocznych dla widzów oglądających TV, zapalają się komunikaty: (…)

Rozchylona kusa kurtka, jakiej nie powstydził by się John Trawolta w „Saturday Night Fever”, ukazuje nagi pępek przebity kolczykiem i łańcuch z ogromną literą „M” wiszący na bezwłosej klacie. – ort. – razem?

– Proszę nie regulować odbiorników – mówi luzackim (przecinek?) zabawnym tonem.

– Wiecie (przecinek?) co powiedział gość, który wygrał ostatnio nasz turniej?

Jakiś facet krzyczy z publiki: Nie wiemy!.

– Mówię mu: Pana odpowiedź jest poprawna! Wygrał pan milion dolarów!. A on na to: O rany, nie wierze (literówka?) (przecinek?) co teraz?!. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą: Teraz reklamy, a potem zresetujemy panu pamięć!!. – w całym tekście, także w tym fragmencie, trzeba usunąć kropki po wykrzyknikach

 

– Czas przedstawić uczestników dzisiejszego show – krzyczy. – wykrzyknik przy krzyku?

– Kolejny to Terrence Vaughn(przecinek albo myślnik?) emerytowany geolog.

Cokolwiek to było, ma w domu skały z całego świata, w tym skamieniały kloc Mastodonta. – celowo wielką literą?

Witaj w programie (przecinek przy Wołaczu?) Terry!

Wolny strzelec, dla kondycji przemierzający chodniki LA. – pełnymi wyrazami?

Nie ma on nic wspólnego, ze sławnym włoskim tenorem, o tym samym nazwisku. – zbędne przecinki?

Tę formułę, musi powtórzyć co program. – i ten?

 

Na razie tyle, znakomita fabuła, niesłychanie wciągająca. :)

Pozdrawiam serdecznie, wrócę! :)

Pecunia non olet

bruce

 

Twoje słowa, to miód na moje serce:) Ruszam do poprawek.

 

Pozdrawiam serdecznie:)

Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.

Witaj, kolejna część wątpliwości do przemyślenia:

Każde z nich to dwieście tysięcy dolarów, jeżeli odpowiesz na wszystkie (przecinek lub myślnik?) wygrywasz milion.

Vincenzo, poczuł się jak przed egzekucją na krześle elektrycznym. – zbędny przecinek?

– Przypomnę tylko, że głównym sponsorem naszego programu jest MindSetCorp, opracowująca nowe (przecinek?) rewolucyjne technologie, wspomagające systemy ciała i duszy.

Pięć minut reklam, dla naszych widzów przed telewizorami i możemy zaczynać. – zbędny przecinek?

– Odpowiedź „C” Tytan – krzyknęła uradowana, że wie, a jej usta okrasił szeroki uśmiech. – wykrzyknik przy krzyku?

Terrenc w geście triumfu uniósł dwie zaciśnięte pięści. – czy tu celowo brak ostatniej litery? – w imionach, nazwiskach i nazwach własnych taki błąd (podobnie jak wcześniej imię Vinca) to także powtarzający się w całym tekście błąd rzeczowy, bo zapis musi być konsekwentny

– Ostatnie pytanie pierwszej kolejki, Vincenzo (przecinek przy Wołaczu?) jesteś gotowy?

Nie wie, który to, wszyscy na sali, już dostrzegli. – zbędny ostatni przecinek?)

Dziwne (przecinek?) ale nie przypomina o kole, a dziewczyna w nerwach zapomniała. – tu przy okazji mam pytanie, bo podobne zdania są często – czy celowo przy opisywaniu tych samych wydarzeń czas teraźniejszy przeplata się z przeszłym?

Dwieście osób (przecinek lub kolejny usunąć?) siedzących naprzeciwko, wstrzymało w napięciu oddech.

– Nad czym ma się zastanawiać (przecinek przy Wołaczu?) kretynie!

– Tak (przecinek?) ostatecznie – oblizała wyschnięte usta.

– Przykro mi (przecinek przy Wołaczu?) Miss Blackheart, to jest zła odpowiedź.

Obrzydliwie uśmiechnięty z pod swego obleśnego afro, ściskał guzik w dłoni. – ort.?

– Tak (przecinek?) rozumiem.

– Co mam zrobić (przecinek przy Wołaczu?) ludzie?! – afro maniak ryknął do publiczności.

Bez kartki i długopisu, trudno było to obliczyć, ale wizja wypalenia mózgu była bardzo dobrym motywatorem. – zbędny pierwszy przecinek?

– Jesteś pewny? – Malcolm (przecinek?) jakby nie dowierzał, że to się stało.

Pewnie, już jarał się na kolejne wypalanie. – zbędny przecinek?

– Jestem, zaznaczaj! – Vinc (przecinek?) gdyby mógł, rozszarpał by go przed kamerami. – ort. – razem?

Ten obleśny typ, wyzwalał w nim najbardziej zwierzęce instynkty. – zbędny przecinek?

– Oto twoje pytanie (przecinek przy Wołaczu?) Vincenzo.

– Co robimy (i tu?) ludzie?! – krzyczy do publiki.

Wcześniejsza sympatia, zamienia się w chęć mordu. – zbędny przecinek?

Najlepszą i bezkonkurencyjną, pięćset bitową symulację do korową na świecie. – razem?

Kolejnym krokiem będzie, wprowadzenie naszej Symki na rynek. – zbędny przecinek?

Za powodzenie (przecinek przy Wołaczu?) przyjaciele!

 

Szokująca fabuła i to z zakończeniem włącznie. :) Mocno dołujący, niedopowiedziany, ciąg dalszy.

Świetny pomysł na opko, za który klikam, lecz usterki językowe trzeba dokładnie prześledzić oraz poprawić.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Dzięki, miodem na moje serce są takie dreszczowce, świetna sprawa, gratulacje. ;) 

Pecunia non olet

Pierwsza partia poprawiona:)

Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.

Kolejna też:)

Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.

To zawsze tylko sugestie, nic pewnego, ale warto przejrzeć całość pod tym kątem. ;)

Pozdrawiam, powodzenia, dzięki za taką lekturę. ;) 

Pecunia non olet

Podobało mi się, dobrze zarysowana sylwetka bohatera i zwrot akcji na końcu.

Pomimo dwóch serii nanoszenia poprawek zostało jeszcze sporo do skorygowania.

<><><>

Udało się Tobie, Autorze, tak skonstruować fabułę, że zmusza do głowienia się, która jej część opisuje symulację, a która realne wydarzenia. To bardzo duży plus.

Przywołał w pamięci wzór, co w skrócie przedstawiało się następująco: m1v1=m2v2+mspalinvspalin. Bez kartki i długopisu trudno było to obliczyć, ale wizja wypalenia mózgu była bardzo dobrym motywatorem. Wynik oscylował w granicy 833 m/s.

Ten wzór trzeba by napisać słownie (”masa początkowa pomnożona przez prędkość początkową jest równa…”, albo najlepiej wcale, wystarczyłoby “przywołał w pamięci wzór na energie kinetyczną”, czy tam pęd, nie pamiętam w tej chwili :D

Podobnie z metrami na sekundę, ja osobiście bym to zaakceptował, ale generalnie jest przyjęte, żeby takich skrótów nie używać.

 

Zapis pytań też trochę kłuje w oczy (choć _chyba_ nie można powiedzieć, że jest błędny). Może lepiej było użyć pytań otwartych, żeby uniknąć tego problemu.

 

Pomijając zapis i jakieś tam błędy, sama treść opowiadania całkiem mi się podobała, czytałem z zainteresowaniem. Połączenie gangsterki z morderczym teleturniejem całkiem udane. Nie jestem tylko przekonany, czy ta końcówka o symulacji była potrzebna.

 

Pozdrawiam

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

GalicyjskiZakapior

 

Pytanie z fizyki poprawione, masz rację. Co do formy pozostałych chciałem, aby czytający widział je tak, jakby oglądał TV.

Jeżeli chodzi o zakończenie, takie właśnie miało być. Kiedy nie odróżniasz realu od fikcji, to czy możesz być pewny, że nadal żyjesz?

 

Znam odpowiedź na to pytanie, które cię dręczy. Znam odpowiedź, ale to jest coś, co musisz sam odkryć.

Trinity (Matrix)

 

Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.

Niezły pomysł i nieźle pokazana desperacja Vincenzo, którego dramatyczne okoliczności zmusiły do wzięcia udziału w szczególnym teleturnieju.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia – irytowały mnie i przeszkadzały w lekturze zarówno wypowiedzi wytłuszczone, jak i te pisane wielkimi literami. Zwróć uwagę na zapis dialogów i myśli.

 

Łysa, wiel­ka głowa zle­wa­ła mu się z kar­kiem… → Czy zaimek jest konieczny, skoro wiemy, komu się zlewała?

 

– Ja nie chcia­łem, Don Mo­ret­ti.Pró­bo­wał się tłu­ma­czyć, cho­ciaż było już zde­cy­do­wa­nie za późno. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą. Winno być:

– Ja nie chcia­łem, Don Mo­ret­ti – pró­bo­wał się tłu­ma­czyć, cho­ciaż było już zde­cy­do­wa­nie za późno.

Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.

 

Wszy­scy je mamy – roz­ło­żył sze­ro­ko dło­nie. → Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą. Winno być: Wszy­scy je mamy.Roz­ło­żył sze­ro­ko dło­nie.

 

– RO­ZU­MIEM!!! – wrza­snął przez łzy. → Umiał wrzeszczeć wielkimi literami??? Wielkie litery nie sprawią, że wrzask będzie głośniejszy. O wrzasku mówią wykrzykniki.

Wystarczy: – Rozumiem!!! – wrza­snął przez łzy.

 

W Mind­Set­Corp przy­ję­li go już na­stęp­ne­go dnia. → Czemu służy wytłuszczenie?

 

– Po­wi­taj­cie na­sze­go pro­wa­dzą­ce­go! Je­dy­ne­go w swoim ro­dza­ju, nie­sa­mo­wi­te­go, zja­wi­sko­we­go… Aja­tol­la­ha Nie­pa­mię­ci MAL­COL­MA KING­STO­NA! → Czy z głośnika padały słowa wytłuszczone i wypowiadane wielkimi literami???

 

…oprócz niego, oświe­tlo­ne­go ostrym sno­pem świa­tła. → Nie brzmi to najlepiej. Czy snop na pewno był ostry?

Proponuję: …oprócz niego, zalanego sno­pem ostrego świa­tła.

 

Jest czar­ny jak heban, lecz na gło­wie nosi blond afro, pu­szy­ste i ab­sur­dal­ne. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mógł mieć rzeczoną fryzurę w innym miejscu?

 

Ob­ci­słe, roz­sze­rza­ne na dole dzwo­ny ob­szy­te zło­ty­mi ce­ki­na­mi opi­na­ją jego chude po­ślad­ki. → I tu dookreślenie jest zbędne. Spodnie-dzwony są rozszerzone z definicji. Zbędny zaimek.

 

Pa­try­cja Blac­khe­art! Ma tak samo czar­ne serce jak ja – po­mi­mo że jest biała. → A może: – Pa­try­cja Blac­khe­art! Ma tak samo czar­ne serce jak ja, po­mi­mo że jest biała.

Bo chyba nie mówił wytłuszczonymi literami? Uwaga dotyczy także podobnych przypadków w dalszej części opowiadania.

Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach, sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

 

Kilka słów dla przy­po­mnie­nia. – Mówi to, jakby był zmu­szo­ny przez pro­du­cen­ta. → Zbędny tłusty druk. Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą.

 

A teraz naj­waż­niej­sze – żeby nie było zbyt łatwo – po każ­dej błęd­nej od­po­wie­dzi… → Dlaczego kursywa?

 

O Boże… – jęk­nął w my­ślach Vin­cen­zo. → Proponuję: O Boże… – jęk­nął w my­ślach Vin­cen­zo.

Przed myśleniem nie stawia się półpauzy. Uwaga dotyczy także zapisu myśli w dalszej części opowiadania.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

– Tak. Osta­tecz­nie – ob­li­zu­je ner­wo­wo wy­schnię­te usta. → Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą.

 

Spod swo­je­go ob­le­śne­go afro ście­ra się obrzy­dli­wy uśmiech. → Czy dobrze rozumiem, że obrzydliwy uśmiech miał swoje obleśne afro?

A może miało być: Spod ob­le­śne­go afro wyziera obrzy­dli­wy uśmiech.

 

Po zabiegu – jeśli dasz radę – nadal będziesz w grze. Czy mnie rozumiesz? → Zamiast półpauz powinny być przecinki.

 

– Tak, ro­zu­miem… – roz­glą­da się prze­ra­żo­na… → Didaskalia wielką literą.

 

King­ston ma­su­je opusz­kiem palca przy­cisk… → Opuszka jest rodzaju żeńskiego, więc: King­ston ma­su­je przycisk opusz­ką palca…

 

B) Beta–oksy­da­cja kwa­sów tłusz­czo­wych → B) Beta-oksy­da­cja kwa­sów tłusz­czo­wych

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

 

Okropne, frustrujące i irytujące babole, zostały poprawione. 

 

Masz rację. Nie można krzyczeć wielkimi literami. Gdyby się zastanowić, to nawet małymi się nie da.

Jeżeli chodzi o afro, to on czarny jak heban, a ono blond. Nie o głowę mi chodziło i zgodnie z sugestią paskuda została wywalona. Dookreślanie było nie na miejscu.

Co do wytłuszczeń, to nie mam na to argumentu:)

 

 

Pozdrawiam:) 

 

 

 

Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.

George’u, teraz, kiedy naniosłeś poprawki i zlikwidowałeś tłustości liter, a w niektórych słowach także wielkość, tekst prezentuje się zdecydowanie lepiej i z pewnością skusi jeszcze niejednego czytelnika.

Trafiają się jeszcze nie zawsze poprawnie zapisane myśli, ale jestem pewna, że i z nimi sobie poradzisz, więc teraz udaję się do klikarni, aby zgłosić opowiadanie do Biblioteki. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

 

Bardzo dziękuję za klikarnię:)

 

Jeśli chodzi o myśli bohatera. Skoro nie ma zasad, a jedynie wytyczne, myślę, że (zgodnie z instrukcją, którą mi przekazałaś), tak może być. Nie jestem pewny, czy sobie poradziłem, ale się starałem. 

 

Twoje uwagi, zawsze są bardzo cenne.

Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.

Bardzo proszę, George’u. :)

Jak wspomniałam w pierwszym komentarzu, przed myśleniem nie stawia się półpauzy.

W tekście jest: – Podawaj to cholerne pytanie, pozłacany kmiocie! – myślał, patrząc na Malcolma. A powinno być: Podawaj to cholerne pytanie, pozłacany kmiocie! – myślał, patrząc na Malcolma.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

 

Faktycznie. Uciekła mi jedna złota myśl.

Chociaż mam wrażenie, że już to poprawiłem. Wieczorem “portal” wolniej się otwiera. Pewnie dużo ludzi czyta i stąd te lagi. Podobnie przy poprawkach, długo się zapisują.

Dzięki, że dostrzegłaś.

Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.

Dobrze się czyta, chociaż jeszcze lepiej gdybyś dłużej budował napięcie przed podjęciem decyzji o wzięciu udziału w teleturnieju. Jak już robimy „Squid Game” to zróbmy „Squid Game” po całości i wczujmy się naprawdę mocno w sytuację głównego bohatera, poczujmy jego desperację. 

Zakończenie mi osobiście się nie podobało, gdyż nie wnosi niczego nowego do historii: celem dwuznaczności w książkach jest wzbudzenie frustracji u czytelniczki, pozbawienie poczucia czystego zamknięcia diegetycznego i w ten sposób wymuszenie zaangażowania w przesłanie metaforyczne. Tutaj osiągnąłeś po prostu tani efekt jak M. Night pod tytułem „Ooo, a co jeśli to wszystko było symulacją? A co jeśli wszyscy byli duchami, którzy umarli w teleturnieju sto lat temu? Co jeśli jesteśmy snem w głowie nastolatka drzemiącego na lekcji?”. Tym bardziej, że ilekroć historia wprowadza element manipulacji pamięcią, to aż prosi się o interesujące zagranie tym elementem. 

Osobiście wycięłabym też ten poniżej zacytowany fragment wulgarnego grożenia wprost, gdyż czyni gangstera komicznym, a nie strasznym. Tym bardziej, że świetnie poprowadziłeś tę postać przez cały dialog, budując go jako kogoś niebezpiecznego, ale z zasadami. Taki ktoś nie znizałby się do wyliczania byle leszczowi co mu zrobi, gdyż to powinno być oczywiste. Nie mówiąc, że w ten sposób zostawiasz czytelniczce pole do wyobrażenia sobie czegoś najstraszniejszego dla niej konkretnie: co jeśli w ramach spłaty długu kazałby protagoniście założyć kanał na TikToku i zarobić w ten sposób? O zgrozo! 

Chodzi mi o ten fragment: „– Jeżeli nie będziesz miał kasy, postanowisz uciec, znajdę cię. Twoje organy sprzedam na Dark Webie. A jeśli to nie wystarczy, dług przejmie twoja rodzina. Masz córkę. Wiem, gdzie mieszka. Będzie umilać życie w jednym z naszych burdeli. A jak się zużyje, też ją pokroimy. Czy mnie, kurwa, rozumiesz?!”

Droga Zołzo007,

 

Dziękuję za tak obszerny komentarz, tym bardziej, że nie dotyczył technikaliów i zawiłości gramatycznych.

 

Jak pewnie zauważyłaś, teksty zamieszczane na Portalu są krótkie. Długość nie jest tu zaletą, dlatego staram się mieścić w tej konwencji. Oczywiście, tekst bardziej rozbudowany, np. o emocje protagonisty, byłby pewnie głębszy, ale chodziło mi o akcję i szaleństwo teleturnieju. Myślę, że bohater się w tym odnalazł.

 

„Mafiozo z zasadami” to ogólnik. W tym przypadku trzeba było oddać na czas. Takie były zasady. Nie chodziło o kodeks moralny. Nie możemy pomylić Don Corleone z Don Morettim, pomimo pewnych zbieżności. Świat poszedł naprzód, ludzie się zmienili. Pewnie za czasów Corleone wystarczyłoby pogrozić palcem, dziś to za mało.

Nie uważam, że nawiązanie do Dark Webu może być komiczne. Jeżeli ktoś taki proponuje ci „przedsionek piekła”, musisz wiedzieć, co to znaczy. Brutalność wobec dłużnika ma też inny aspekt: pokazanie swoim ludziom, kto jest szefem. Szacunek i strach to dwa nieodłączne elementy bycia kimś takim.

 

Idąc do zakończenia:

„Tutaj osiągnąłeś po prostu tani efekt, jak M. Night, pod tytułem ‘Ooo, a co jeśli to wszystko było symulacją? A co jeśli wszyscy byli duchami, którzy umarli w teleturnieju sto lat temu? Co jeśli jesteśmy snem w głowie nastolatka drzemiącego na lekcji?’”

 

Tutaj, jak pies kości, będę bronił swojego punktu widzenia :)

 

Pomyśl jak szef korporacji. Masz produkt, który prawdopodobnie pozwoli ci zapanować nad ludzkością. Dokładnie tak, oszukałaś ludzki mózg. Tak jak ja Ciebie podczas czytania.

Czekałaś na fajerwerki, cudowne zmartwychwstanie, powrót do gangusa lub też zupełnie coś innego. Dostałaś produkt. Rewolucję. Nie spodziewałaś się, ale też tego nie przewidziałaś.

Zakończenie pozostało otwarte, z pytaniem: jak wszyscy na tym wyszliśmy? Ktoś na pewno się wzbogacił, ale nie zwykli ludzie, którzy zostali więźniami własnych symulacji. To gorsze od smartfonów. To jak „Incepcja”, z której nie chcesz wyjść. Dla twórców „Symki” nadciągał złoty okres. Dla ludzkości, coś przeciwnego.

 

Tak właśnie to widzę, ale to oczywiście tylko moje skromne zdanie:)

 

Zawsze miło Cię widzieć:)

 

Pozdrawiam

Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.

Proszę bardzo. Technikaliów z zasady nie komentuję, gdyż po pierwsze jest na forum wielu fanów tego sportu, a po drugie zakładam, że jakbyś chciał tekst gdzieś wydać, to i tak oddasz go najpierw do profesjonalnej redakcji. 

Nie zauważyłam, że teksty tutaj muszą być krótkie, gdyż na portalu jestem niecały tydzień. Nie widzę też specjalnie powodu by trzymać się tej konwencji jeśli masz dobry pomysł i łatwość pisania. Tylko specyficzna osoba byłaby na forum z opowiadaniami, gdzie ludzie dzielą się swoją twórczością i zareagowałaby na dłuższy tekst „Wrrr, jak on śmie tyle pisać, wrrr, jeśli nie dotrę do końca w czasie równym przeciętnej wizycie w toalecie to nie czytam dalej”. Jesteśmy tu dla dobrej literatury: jeśli jesteś zdolny tworzyć dobrą literaturę, to wrzuć tu choćby i całą książkę. 

Mówisz, że trzeba było oddać na czas, a ja właśnie proponuję ci tego czasu oszczędność. Zachowaj wszystko tak jak jest, wytnij ten jeden akapit z groźbami i masz mocniejszą postać. Względem pokazywania swoim ludziom kto jest szefem, sparafrazuję klasyka: „Jeśli ktoś musi ciągle krzyczeć, że ma władzę, to tak naprawdę tej władzy nie ma”. Najstraszniejsze postacie w fikcji to takie, które nie muszą nikomu mówić, że są straszne. Oczywiście to nie jest żaden błąd, a jedynie okazja do zrobienia czegoś lepiej; gangsterzy to generalnie debile i faktycznie mówiliby takie głupie rzeczy do swoich ofiar. Ale jak już przypadkiem napisałeś postać lepszą niż rzeczywistość, to boli mnie jej zmarnowanie; jak już wspomniałam, cały dialog do tego momentu był świetny.

Ha, widzisz: tak naprawdę to ja oszukałam Ciebie. Nie jestem kobietą z Warszawy, a mężczyzną z Los Angeles, który testuje tu swoją symulację. I to nie jest komentarz, a tak naprawdę myśli wrzucane prosto w twoją głowę, gdy leżysz w szpitalu w śpiączce, do której trafiłeś jako dziecko. Dum, dum, dum, w tle uderza grzmot. Mniej więcej taki efekt osiąga się robiąc zakończenie, które ma po prostu zdziwić, a nie cokolwiek powiedzieć. To utarty schemat i jest nazywany tanim chwytem nie bez powodu. Polecam lekturę https://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/AllJustADream

Pozdrawiam, powodzenia w pisaniu.

Zołzo007, ponieważ trafiłaś na portal przed chwilą, mam wrażenie, że może przyda Ci się Poradnik Drakainy: Portal dla żółtodziobów.

Powodzenia! 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

 

Poradnik się przydał, też jestem nowy. 

Dzięki w imieniu swoim i okładającej mnie kijem Zołzy007:)

 

Zołzo007

 

Po wnikliwej analizie, jak mawiał klasyk “z Tobą to istna desperacja”, poprawiłem kwestię gangusa.

Młotek musi wystarczyć. 

Co do zakończenia, zostaje. Nie czas tu na wielką rewolucję. Doceniam jednak uwagi i następną razą bardziej się postaram:)

 

Miłego dnia:)

Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.

Istotnie, George’u, jesteś tu od niedawna, więc cieszę się, że Poradnik przyda się także Tobie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej,

 

Na początek, kilka zdań można jeszcze odrobinę doszlifować.

 

Vincenzo opróżnił pęcherz, mocząc spodnie.

Opróżnianie pęcherza, brzmi mi jak zdanie z podręcznika do biologii. :D

Może lepiej: Na spodniach Vincenzo pojawiła się mokra plama.

 

Przez tę twoją mądrość jesteś teraz bezdomny i mieszkasz pod mostem w dziurawym namiocie.

Bycie bezdomnym a mieszkanie pod mostem, brzmi trochę jak powtórzenie.

Może lepiej skrócić: Przez tę twoją mądrość mieszkasz teraz pod mostem w dziurawym namiocie.

 

To ona ci tak podpowiedziała, żeby pożyczać kasę od najgorszego gangusa w mieście?

 

Przesadnie uprzejmy pracownik korporacji podsuwał mu pod nos kolejne dokumenty, jakby grał rolę w teatrzyku uprzejmości.

Przesadnie miły pracownik?

 

Malcolm Kingston staje na środku sceny niczym primabalerina, jak gwiazda rocka tuż przed bisem.

Troche dużo tych porównań. I primabalerina gryzie mi się z gwiazdą rocka. Widzę Malcolma w tutu, baletkach i z gitarą w ręce :D

W dalszej części masz „Show must go on”, możesz już tutaj do tego nawiązać i napisać np:

Malcolm Kingston staje na środku sceny, niczym Freddie Mercury na Wembley.

 

… płynnie cofa się tyłem.

Tutaj mamy nadmiar znaczeniowy. „Cofa się” z definicji oznacza poruszanie się do tyłu, więc dodawanie „tyłem” jest zbędne. Zresztą chyba nie ma kogoś, kto nie zna moonwalka. Myślę, że nie musisz tego tłumaczyć i możesz śmiało skrócić. Np.

Malcolm zaczął sunąć tyłem po scenie jak Michael Jackson.

 

Malcolm pokazuje ją dwoma palcami, jakby strzelał z rewolwerów.

Chyba lepiej by brzmiało „celuje w nią”.

 

Pewnie już jarał się kolejnym wypalaniem.

Może lepiej ekscytował/podniecał?

 

Bardzo ciekawy pomysł na opowiadanie! Udało ci się sprawić, że poczułam się jak na widowni tego szalonego programu. Szkoda, że nie pokazałeś co dokładnie stało się z Patrycją po wypalaniu. Byłam bardzo ciekawa jak dokładnie zareaguje na „pierwszą dawkę”. Prosta informacja, że odpadła, a jej mózg zamienił się w skwierczącą jajecznicę, wydało mi się trochę zbyt skrótowe. Postać Malcolma była trochę przerysowana, ale zdecydowanie zapada w pamięć.

Zakończenia się nie spodziewałam. Myślałam, że zrobisz inny piruet. Mianowicie, że Vincenzo wygra, a mafiozo go zabije i okradnie. :D

Moim skromnym zdaniem, opowiadanie zasługuje na znalezienie się w bibliotece, więc lecę do klikarni :)

 

Pozdrawiam serdecznie!

 

Marszawo

 

Taki miałem zamiar – żeby czytający poczuł się jak na widowni. Fajnie, że to się udało. 

Protoplastą Malcolma był Prince z całym swoim scenicznym charakterem. Założyłem, że będzie czarny, kiczowaty i przerysowany. Taki trochę komiksowy. 

 

Pierwsza dawka zawsze budzi ciekawość :) Faktycznie mogłem to rozwinąć.

 

Wprowadzam Twoje trafne uwagi w życie.

 

Bardzo dziękuję za odwiedziny, dobre słowo i klikarnię :)

 

Pozdrawiam!

 

 

Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.

Nowa Fantastyka