- Opowiadanie: vrchamps - Maszyna, która potrafiła trzymać wędkę

Maszyna, która potrafiła trzymać wędkę

Opo­wia­da­nie o re­la­cji czło­wie­ka z ma­szy­ną i ma­szy­ny z czło­wie­kiem :D

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Maszyna, która potrafiła trzymać wędkę

Przy­cią­gną­łem do sie­bie lor­net­kę, która po­zo­sta­wi­ła ślad na za­ku­rzo­nej, be­to­no­wej pod­ło­dze – nie po­wi­nie­nem tak robić: być nie­uważ­nym i nie my­śleć. Oczy­wi­ście, mój mózg nie jest upo­śle­dzo­ny, ale mo­men­ty, kiedy pra­cu­je na naj­wyż­szych ob­ro­tach i zwra­ca uwagę na wszyst­kie de­ta­le, to tylko krót­kie od­cin­ki czasu, z któ­rych (gdy zdo­łam je uchwy­cić), cie­szę się jak dziec­ko. W ta­kich wy­pad­kach mam ocho­tę po­chwa­lić się komuś swo­imi spo­strze­że­nia­mi, zwłasz­cza tym, któ­rzy we mnie nie wie­rzą lub trak­tu­ją z góry…

– Elbe Suren, ra­port do­bo­wy… po­ran­ny: jeśli nic nie ule­gnie zmia­nie, ma­szy­na zjawi się punk­tu­al­nie o 4:30. Do­kład­nie za pięt­na­ście minut wyj­dzie z han­ga­ru i skie­ru­je się do doku, gdzie wy­cią­gnie wędkę i za­cznie łowić ryby. Po­przed­ni dzień minął bez ja­kich­kol­wiek kom­pli­ka­cji. Ma­szy­na nic nie zło­wi­ła. – Scho­wa­łem dyk­ta­fon do kie­szon­ki dżin­so­wej kurt­ki.

Po­ja­wia­nie się ro­bo­tów w re­zer­wa­tach to sy­tu­acja, która zda­rza się od czasu do czasu, ale praw­dę mó­wiąc, to bar­dzo rzad­kie zja­wi­sko. Tym bar­dziej by­li­śmy zdzi­wie­ni, że ta ma­szy­na ła­ma­ła prawo na­gmin­nie.

– Dobra, to ja się będę zwi­jał. – War­tow­nik prze­wie­sił torbę przez ramię. – Spraw­dzi­łeś wszyst­ko?

– Tak, wszyst­ko w po­rząd­ku, kom­plet, mo­żesz ru­szać – od­po­wie­dzia­łem, pod­no­sząc nie­dba­le ką­ci­ki ust i spo­glą­da­jąc na snaj­per­kę, oraz skrzy­nie z amu­ni­cją.

– Tylko nic nie spier­dol, w en­kla­wie mają cię dosyć. To pro­sta ro­bo­ta: ob­ser­wu­jesz i mel­du­jesz, nic poza tym.

Nie od­po­wie­dzia­łem. Zda­wa­łem sobie spra­wę, że w en­kla­wie trak­tu­ją mnie jak wy­rzut­ka, ale praw­dę mó­wiąc, uwa­ża­łem, że to dość duża nie­spra­wie­dli­wość, bo za­wsze sta­ra­łem się, wy­peł­niać obo­wiąz­ki z na­le­ży­tą uwagą.

Tak wy­glą­da­ły zmia­ny na trze­cim po­ste­run­ku: trzy dni razem, a potem dwa ty­go­dnie w po­je­dyn­kę, ten, co przy­jeż­dżał zo­sta­wiał cię­ża­rów­kę temu, który zda­wał służ­bę, by mógł wró­cić do en­kla­wy.

Robot przy­ła­ził tu od za­wsze. Pa­mię­tam, że za dzie­cia­ka też go ob­ser­wo­wa­li. Nigdy nic nie zło­wił; po pro­stu przy­cho­dził w to samo miej­sce i za­rzu­cał przy­nę­tę – jeśli za ta­ko­wą można uznać przy­wią­za­ną do stal­ki śrub­kę.

Dziw­ne było to, że czę­sto przy­kry­wał że­la­zne ciel­sko róż­ne­go ro­dza­ju odzie­niem: naj­czę­ściej płasz­czem, ale zda­rza­ły się też białe ko­szu­le, swe­try w moro, kom­bi­ne­zo­ny, czap­ki, czep­ki, a nawet ka­pe­lu­sze. Poza tym cią­gle ten sam sche­mat: han­gar, krze­seł­ko, wędka, han­gar, krze­seł­ko, wędka…

Zda­ją­cy służ­bę zszedł na dół. Wy­chy­li­łem się zza po­pę­ka­nej ścia­ny bloku kiedy od­jeż­dżał. Na­stęp­nie wró­ci­łem do ob­ser­wa­cji po­wie­rzo­ne­go mi sek­to­ra. Ma­szy­na spóź­nia­ła się dzi­siaj, ale za­cho­wy­wa­łem spo­kój; nie za­wsze przy­cho­dzi­ła punk­tu­al­nie. Kie­dyś z cie­ka­wo­ści prze­wer­to­wa­łem książ­kę mel­dun­ków i naj­więk­sze spóź­nie­nie jakie od­no­to­wa­no, to pół go­dzi­ny, bli­sko sześc lat temu.

Wy­glą­da­ło na to, że moje za­pi­ski nie zo­sta­ną re­kor­do­wą po­zy­cją w książ­ce, bo ma­szy­na zja­wi­ła się po sie­dem­na­stu mi­nu­tach. To wła­ści­wie je­dy­ne z po­do­bieństw jej co­dzien­nej po­ran­nej ru­ty­ny. Potem wszyst­ko po­to­czy­ło się ina­czej niż do­tych­czas.

My­śla­łem, że re­gu­la­cja ostro­ści lor­net­ki po­mo­że do­strzec, czym była użyta przy­nę­ta. Wy­cią­gną­łem dyk­ta­fon:

– Za przy­nę­tę po­słu­ży­ło coś czer­wo­ne­go i naj­wy­raź­niej mięk­kie­go… mięso? – Zro­bi­łem krót­ką pauzę, szu­ka­jąc w my­ślach od­po­wie­dzi na za­da­ne przez sie­bie py­ta­nie. – Moż­li­wo­ści tech­nicz­ne po­wie­rzo­ne­go mie­nia, nie po­zwa­la­ją stwier­dzić ze stu-pro­cen­to­wą pew­no­ścią, czym owa przy­nę­ta może być.

Za­czą­łem się za­sta­na­wiać, czemu jej do­tych­cza­so­we za­cho­wa­nie ule­gło zmia­nie. Nie byłem żad­nym ba­da­czem, ale wie­dzia­łem, że to ma­szy­na sprzed cza­sów re­wo­lu­cji au­to­no­micz­nej; takie nie mor­do­wa­ły ludzi. Były prost­sze w uży­ciu, al­go­ryt­my uczy­ły się po­wo­li i za­wsze wy­ko­ny­wa­ły po­le­ce­nia. Może ule­gła uszko­dze­niu, co mogło wpły­nąć na de­for­ma­cję dzia­ła­nia lo­gi­ki i za­miast po­słu­żyć się stan­dar­do­wą przy­nę­tą, lo­so­wo wy­bra­ła coś in­ne­go?

Moje roz­wa­ża­nia skoń­czy­ły się, kiedy szczy­tów­ka wędki nie­spo­dzie­wa­nie wy­gię­ła się wpół, a ma­szy­na wsta­ła z krze­seł­ka. Naj­wy­raź­niej nasz ro­bo­tycz­ny węd­karz miał pierw­sze bra­nie w swo­jej węd­kar­skiej ka­rie­rze.

Ma­szy­na wy­ło­wi­ła rybę. Kiedy zdar­ła z niej skórę razem z łu­ska­mi, moim oczom uka­za­ło się me­cha­nicz­ne wnę­trze zwie­rzę­cia. Na­stęp­nie węd­karz wy­mon­to­wał nie­wiel­ką część z ryby i za­im­ple­men­to­wał ją we wła­sny układ au­to­no­micz­ny na wy­so­ko­ści brzu­cha.

Byłem cie­kaw, co tego dnia może się jesz­cze wy­da­rzyć, ale nie stało się nic kkon­kret­ne­go. Ma­szy­na od­da­li­ła się z miej­sca po­ło­wów i wró­ci­ła do han­ga­ru.

 

*

 

Pro­ce­du­ry, w ja­kich my, war­tow­ni­cy się po­ru­sza­my, są ści­śle okre­ślo­ne w re­gu­la­mi­nie ogól­nym en­kla­wy. Naj­waż­niej­sze to obo­wią­zek po­zo­sta­nia na wy­zna­czo­nym po­ste­run­ku. Punkt ten wy­ni­kał z do­świad­cze­nia, jakie na­by­li­śmy przez lata, żyjąc w re­zer­wa­tach – te­ry­to­riach ści­śle na­kre­ślo­nych przez ma­szy­ny po dru­giej in­te­li­gent­nej woj­nie (któ­rej nazwa zo­sta­ła nada­na przez ro­bo­ty ce­lo­wo, by za­zna­czyć, kto był zwy­cięz­cą tej ba­ta­lii).

Za­wsze było bez­piecz­nie, rzad­ko spo­ty­ka­li­śmy me­ta­lo­wych opraw­ców, a jeśli taki wlazł na nasze te­ry­to­ria, mie­li­śmy prawo zro­bić z niego „ba­te­rię”.

Co in­ne­go z przy­pad­kiem „węd­ka­rza” – ten eg­zem­plarz nigdy nie sta­no­wił za­gro­że­nia. Oczy­wi­ście, że mógł­by po­słu­żyć jako do­staw­ca ener­gii, ale tej w en­kla­wie nam nie bra­ko­wa­ło. Ma­ga­zy­ny były pełne su­per­kon­den­sa­to­rów wy­mon­to­wa­nych z eg­zosz­kie­le­tów ma­szyn, a nasze miesz­ka­nia pełne sta­cji za­si­la­nia do eks­trak­cji ener­gii.

Po­sta­no­wi­łem zro­bić coś, o czym i tak się nikt nie dowie: zo­sta­wi­łem całe uzbro­je­nie, ple­cak i lor­net­kę. Chcia­łem dzia­łać szyb­ko i bez­sze­lest­nie. Zbie­głem z pią­te­go pię­tra i ru­szy­łem pla­cem pro­sto do krze­seł­ka, i po­zo­sta­wio­nej ryby. Roz­glą­da­łem się po dro­dze, mimo że nigdy nikt nie ra­por­to­wał o in­nych ro­bo­tach, a i ja sam pod­czas ostat­nie­go po­by­tu nigdy nie do­świad­czy­łem cze­goś, czym mógł­bym się nie­po­ko­ić.

Krze­seł­ko zo­sta­ło prze­wró­co­ne, naj­pew­niej pod­czas holu me­cha­nicz­nej ryby, która le­ża­ła obok, drga­jąc w nie­re­gu­lar­nych od­stę­pach czasu. Spoj­rza­łem na za­ciem­nio­ne wej­ście do han­ga­ru, z któ­re­go co­dzien­nie rano wy­cho­dził węd­karz, przez chwi­lę mia­łem wra­że­nie, że zaraz go zo­ba­czę bie­gną­ce­go w moją stro­nę, z za­mia­rem ode­bra­nia mi życia, lub wra­ca­ją­ce­go po zdo­bycz, o któ­rej ra­czył za­po­mnieć.

Cza­sa­mi takie krót­kie prze­czu­cia mi­ja­ją szyb­ciej niż wy­wo­ła­na przez nie gęsia skór­ka, a bywa tak, że dziw­nym zrzą­dze­niem losu speł­nia­ją się i urze­czy­wist­nia­ją jak naj­gor­sze kosz­ma­ry.

Z po­cząt­ku usły­sza­łem me­ta­licz­ny stu­kot, tępy łomot sta­lo­wych stóp – roz­prze­strze­niał się po twar­dej po­wierzch­ni be­to­nu, two­rząc echo, które wpra­wia­ło mgłę w ryt­micz­ne pul­so­wa­nie. Robot wy­biegł z han­ga­ru, ale kiedy mnie za­uwa­żył, zwol­nił, aż w końcu sta­nął. Nie wiem jak długo pa­trzy­li­śmy na sie­bie. Mam wra­że­nie, że kal­ku­lo­wał, co zro­bić: spo­glą­dał to na mnie, to do tyłu na han­gar. W końcu ru­szył po­wo­li, po­ka­zu­jąc uspo­ka­ja­ją­cym ge­stem, że nie ma złych za­mia­rów. Wzią­łem z niego przy­kład i od­wzo­ro­wa­łem ten ruch.

– Za­po­mnia­łem ryby – stwier­dził wsty­dli­wie, jakby bał się, że zo­sta­nie skar­co­ny. – Po­wi­nie­nem ją za­brać do domu, może być jesz­cze przy­dat­na.

– Do­brze, nie ma spra­wy – od­po­wie­dzia­łem, kiedy robot schy­lił się po zgubę – my­śla­łem, że…

Nie wiem co my­śla­łem. Na pewno byłem zdzi­wio­ny, bo przy­go­to­wy­wa­ny od dzie­ciń­stwa na spo­tka­nie z za­bój­cza ma­szy­ną, spo­tka­łem coś (na pierw­szy rzut oka), bar­dzo ła­god­ne­go.

– Jeśli… jeśli po­trze­bu­je pan z niej ja­kiejś czę­ści, pro­szę po­wie­dzieć. – Ma­szy­na unio­sła rybę, jakby chcia­ła prze­ka­zać mi swo­je­go ro­dza­ju tro­feum.

– Dzię­ku­je, ale mam wszyst­ko czego mi po­trze­ba – od­po­wie­dzia­łem z uda­wa­nym uśmie­chem.

Miał obrzy­dli­wą twarz: tro­chę jak na­puch­nię­ta czasz­ka, ob­le­pio­na nigdy nie­za­sty­ga­ją­cą smołą – ża­ło­sna kopia ludz­kiej skóry. Mimo to, mia­łem wra­że­nie, że uśmie­cha się i daje mi chwi­lę bym to za­uwa­żył.

– Gdy­byś cze­goś po­trze­bo­wał będę tu jutro rano. Cze­kam na swo­je­go wła­ści­cie­la. – Spoj­rzał na uj­ście z portu, dając do zro­zu­mie­nia, skąd lub w jakim kie­run­ku udał się jego pan.

– Nie wiem czy jesz­cze tu będę, mam swoje spra­wy – skła­ma­łem.

Ma­szy­na spoj­rza­ła wzdłuż po­prze­su­wa­nych bry­łek gruzu, które prze­mie­ści­łem swym cho­dem, do­cie­ra­jąc w to miej­sce.

– Miesz­kasz w tym bloku?

– Tylko tym­cza­so­wo – od­po­wie­dzia­łem, ro­zu­mie­jąc jej na­tych­mia­sto­wą ana­li­zę zmie­nio­ne­go prze­ze mnie oto­cze­nia.

– Ro­zu­miem, muszę już iść.

Robot od­wró­cił się i od­szedł, grze­biąc pal­ca­mi w rybie. Sta­łem chwi­lę zszo­ko­wa­ny, a potem szyb­kim kro­kiem ru­szy­łem do punk­tu ob­ser­wa­cyj­ne­go.

– Jak masz na imię?! – krzyk­nął, od­wra­ca­jąc się ku mnie.

– Elbe Suren! – Nie wiem dla­cze­go po­wie­dzia­łem praw­dę, dla­cze­go w ogóle się ode­zwa­łem za­miast bez słowa od­da­lić się i znik­nąć mu z oczu, dać do zro­zu­mie­nia, że nie może li­czyć na żadną przy­jaźń.

– Ja je­stem Amaz!

Przy­tak­ną­łem i po­sze­dłem dalej. Nie oglą­da­łem się za sie­bie, ale ocza­mi wy­obraź­ni wi­dzia­łem, jak ma­szy­na pa­trzy na moją od­da­la­ją­cą się syl­wet­kę. Na szczę­ście kiedy wsze­dłem na górę i ro­zej­rza­łem się – ni­g­dzie go już nie było.

Resz­ta dnia upły­nę­ła dość szyb­ko: wy­czy­ści­łem ka­ra­bin snaj­per­ski, jesz­cze raz prze­li­czy­łem amu­ni­cję, spraw­dzi­łem szczel­ność maski i przez ten cały czas, za­sta­na­wia­łem się nad tym, co po­wiem.

– Elbe Suren, ra­port do­bo­wy… wie­czor­ny: obiekt miał kil­ku­mi­nu­to­we spóź­nie­nie. Ma­szy­na nic nie zło­wi­ła – za­ta­iłem in­te­rak­cje.

 

*

 

Na­stęp­ne­go dnia po­ja­wił się punk­tu­al­nie o 4:30. Za­rzu­cił wędką i usiadł na krze­seł­ku, a potem stało się coś, co mnie za­sko­czy­ło: Amaz spoj­rzał w okno, z któ­re­go ja – przez lor­net­kę – spo­glą­da­łem na niego. In­stynk­tow­nie scho­wa­łem się, za po­pę­ka­ną ścia­ną, by po kilku mi­nu­tach wy­chy­lić się po­now­nie.

– Elbe Suren, ra­port do­bo­wy… wie­czor­ny: ma­szy­na sta­wi­ła się punk­tu­al­nie, nic nie zło­wi­ła.

 

*

 

Po dwóch go­dzi­nach robot spoj­rzał w moją stro­nę, ale tym razem wy­trzy­ma­łem i nie zlą­kłem się cho­wa­jąc za mur. Wi­dzia­łem jak macha ręką żebym zszedł, ale wo­la­łem zo­stać na miej­scu. Cho­ciaż za­sta­na­wia­łem się – w sumie dla­cze­go by nie?

– Elbe Suren, ra­port do­bo­wy… wie­czor­ny: węd­karz przy­był przed cza­sem o go­dzi­nie 4:10, resz­ta czyn­no­ści bez zmian. Obiekt nic nie zło­wił.

 

*

 

Tym razem, to ja zsze­dłem do niego. Czu­łem, jak­bym był mu to wi­nien, do­strze­ga­jąc pewną nie­spra­wie­dli­wość. Poza tym Amaz, coś w końcu zło­wił po­now­nie.

– To ta sama, co trzy dni temu – po­wie­dział, trzy­ma­jąc rybę za ogon, po czym wy­rzu­cił ją do wody.

– My­śla­łem, że ryb już nie ma – stwier­dzi­łem nie­ostroż­nie, przy­gry­za­jąc język.

– Je­stem tu na tyle długo, by stwier­dzić, że po­ja­wi­ły się nowe ga­tun­ki. – Ma­szy­na za­rzu­ci­ła przy­nę­tę.

– Co to zna­czy długo? – Chcia­łem po­cią­gnąć temat by do­wie­dzieć się jak naj­wię­cej.

– Hmm… mój wła­ści­ciel wy­pły­nął w morze w środę, a dziś jest… – Amaz za­my­ślił się, a ja zro­zu­mia­łem, że nie znaj­dzie od­po­wie­dzi. – Prze­pra­szam, je­stem roz­ko­ja­rzo­ny.

– Nie szko­dzi, każdy miewa gor­sze dni – po­cie­szy­łem ma­szy­nę, my­śląc o swo­jej służ­bie.

– Ty też, Elbe?

Nie wiem dla­cze­go byłem pod wra­że­niem, że pa­mię­ta moje imię, ale skoro pa­mię­tał swo­je­go pana sprzed pierw­szej in­te­li­gent­nej wojny, nie mogło mnie to dzi­wić.

– Tak, ja też.

– Je­steś czło­wie­kiem czy ma­szy­ną? – za­py­tał nie­spo­dzie­wa­nie, a ja mil­cza­łem dzi­wiąc się, że nie jest w sta­nie tego roz­po­znać. – Jeśli nie chcesz, nie mów, nie ma to dla mnie żad­ne­go zna­cze­nia.

– Je­stem czło­wie­kiem – przy­zna­łem się, nie będąc pe­wien czy do­brze zro­bi­łem.

– Skoro tak, może wiesz, co mogło stać się z moim panem?

Ewi­dent­nie było z nim coś nie tak. Naj­wy­raź­niej Amaz nie za­uwa­żył ostat­nich stu dwu­dzie­stu lat i apo­ka­lip­sa wy­po­wie­dzia­na przez jego bar­dziej za­awan­so­wa­nych tech­nicz­nie braci, prze­szła mu koło nosa. To mu­sia­ło być ja­kie­goś ro­dza­ju uszko­dze­nie, może frag­men­ta­cja pa­mię­ci lub zanik łącz­no­ści z sie­cią ko­mu­ni­ka­cyj­ną. Tak na­praw­dę stało się to mało istot­ne.

– Nie mam po­ję­cia, ale na pewno wróci – po­cie­szy­łem ro­bo­ta.

– Cza­sa­mi mam wra­że­nie, że to już się może nie wy­da­rzyć. – Spoj­rzał na mnie marsz­cząc smo­ło­wa­te czoło.

– Mogę o coś za­py­tać?

– Tak, pew­nie, pytaj śmia­ło, mam na­dzie­ję, że udzie­lę sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cej od­po­wie­dzi. – Amaz za­czął zwi­jać stal­kę, krę­cąc ko­ło­wrot­kiem.

– Ło­wisz tylko na śrub­ki?

Ma­szy­na par­sk­nę­ła elek­tro­nicz­nym śmie­chem.

– Wie­dzia­łem, że to za­dzia­ła.

– Co po­dzia­ła? – spy­ta­łem.

– Nie wiem jak i kiedy wpa­dłem na ten po­mysł, ale chcia­łem spraw­dzić, czy bar­dziej niż śrub­ką, za­in­te­re­su­jesz się mię­sem. Oka­za­ło się, że mia­łem rację.

Przed chwi­lą mia­łem kon­tro­lę nad sy­tu­acja, czu­łem się kimś lep­szym, roz­ma­wia­jąc z po­psu­tą ma­szy­ną, ale nagle wszyst­ko się zmie­ni­ło, on mu­siał o mnie wie­dzieć. Amaz był w pe­wien spo­sób in­te­li­gent­nym wy­ro­bem, ale nie od­rzu­cił mnie ten fakt, nie prze­stra­szy­łem się, wręcz prze­ciw­nie – mia­łem ocho­tę na dal­szą roz­mo­wę.

– A ryba? Wi­dzia­łem, że wy­cią­gną­łeś z niej jakąś nie­wiel­ką część.

– Tak, wi­dzisz… mam pewną istot­ną dla mnie awa­rię: pro­blem z ob­wo­dem elek­trycz­nym, który spra­wia, że styk me­cha­nicz­ny nie chce się otwo­rzyć. – Amaz po­ło­żył ręce na brzu­chu, po­dob­nie jak to robią w en­kla­wie cię­żar­ne ko­bie­ty.

Nie ro­zu­mia­łem za do­brze o czym mówi i byłem prze­ko­na­ny, że dal­sze wy­py­ty­wa­nie o tę kwe­stię też do ni­cze­go nie pro­wa­dzi.

– Chcesz spró­bo­wać? – Ma­szy­na po­da­ła mi wędkę, a ja wy­cią­gną­łem przed sie­bie ręce. – Uwa­żaj, jest cięż­ka.

Po­trzy­ma­łem ją chwi­lę w dło­niach i od­da­łem w ręce ma­szy­ny.

– Dla mnie sta­now­czo za cięż­ka.

– Nic nie szko­dzi, po­go­da i tak nie sprzy­ja węd­ko­wa­niu. Może chcesz mnie od­wie­dzić?

– Nie, nie… dzię­ku­ję, mam swoje obo­wiąz­ki, wska­za­łem in­stynk­tow­nie na okno w bloku.

– Ro­zu­miem. Bę­dziesz jutro, Elbe Suren?

– Nie wiem.

 

 

– Ra­port do­bo­wy… wie­czor­ny. Amaz zja­wił się punk­tu­al­nie. Nic nie zło­wił.

Po­ło­ży­łem się na ka­ri­ma­cie, było sto­sun­ko­wo cie­pło, ter­mo­metr wska­zy­wał osiem­na­ście stop­ni, więc śpi­wór na­rzu­ci­łem tylko na sie­bie, za­miast pchać się do środ­ka. Dzie­sięć minut póź­niej ode­bra­łem po­łą­cze­nie.

– Tu do­wód­ca warty, przy­wo­łu­ję Elbe Su­re­na do ra­por­tu.

Wie­dzia­łem, że to coś po­waż­ne­go, ale nie było moż­li­wo­ści, by ktoś wie­dział o moim kon­tak­cie z ma­szy­ną.

– Tu war­tow­nik po­ste­run­ku trze­cie­go… – za­mel­do­wa­łem.

– Po­wtórz ra­port do­bo­wy! – roz­ka­zał do­wód­ca.

Mil­cza­łem przez chwi­lę, pró­bu­jąc od­na­leźć w pa­mię­ci błąd, który mo­głem po­peł­nić, coś co mogło mnie wydać, ale nic ta­kie­go nie przy­cho­dzi­ło mi do głowy.

– Po­wtórz ra­port do­bo­wy! – wark­nął.

– Elbe Suren ra­port do­bo­wy: Amaz… – zna­la­złem.

Świat za­trzy­mał się na chwi­lę i nie chciał mi pomóc od­krę­cić tego, co po­wie­dzia­łem.

– Kto taki? – za­py­tał spo­koj­nie do­wód­ca warty.

– Ma­szy­na… nic… nie… złowi…

Chcia­łem się jesz­cze ra­to­wać, po­wie­dzieć, że sam nada­łem ma­szy­nie imię, by mieć ja­ki­kol­wiek oręż w walce z sa­mot­no­ścią, ale słowa nie chcia­ły przejść przez gar­dło. Na­stą­pi­ła, ja­kie­goś ro­dza­ju blo­ka­da, którą od­cza­ro­wać może tylko czas, ale ten czas wy­peł­nio­ny był teraz przez głos do­wód­cy.

– Bez­zwłocz­nie zo­sta­niesz zdję­ty ze sta­no­wi­ska i prze­wie­zio­ny do aresz­tu. Wsz­czy­nam po­stę­po­wa­nie na mocy ko­dek­su kar­ne­go, pa­ra­graf dwu­dzie­sty drugi, ustęp trze­ci, sta­no­wią­cy, że kto bez ze­zwo­le­nia opusz­cza po­wie­rzo­ny po­ste­ru­nek w celu ko­mu­ni­ko­wa­nia się z ma­szy­ną pod­le­ga karze wy­gna­nia z re­zer­wa­tu. Zro­zu­mia­no?

– Zro­zu­mia­no, ale ja… – wy­du­ka­łem nie do końca go­dząc się w duchu na nagły zwrot sy­tu­acji.

– Masz obo­wią­zek po­zo­stać na sta­no­wi­sku do czasu zja­wie­nia się od­po­wied­nich służb. Po prze­wie­zie­niu do en­kla­wy po­zo­sta­niesz w aresz­cie, póki po­stę­po­wa­nie w two­jej spra­wie nie za­koń­czy się ogło­sze­niem wy­ro­ku try­bu­na­łu. Ro­zu­miesz swoją sy­tu­acje Elbe?

– Tak, ja tylko…

– Milcz. Ty za­wsze mu­sisz coś spier­do­lić. My­śle­li­śmy, że tym razem nie po­peł­nisz żad­ne­go błędu, no bo co może być trud­ne­go w ob­ser­wa­cji „al­go­ryt­mi­ka”? Prze­cież ten złom tylko trzy­ma wędkę. Przez cie­bie mamy same pro­ble­my, czas z tym skoń­czyć.

Odło­ży­łem słu­chaw­kę. Mam ja­kieś dwa dni, zanim zja­wią się służ­by po­rząd­ko­we, po­my­śla­łem. Dwa dni, żeby uciec, dwa dni, żeby cze­kać, lub dwa dni, żeby spo­tkać się i po­ga­dać z ma­szy­ną, o któ­rej nie mo­głem prze­stać my­śleć.

Za­bra­łem snaj­per­kę i część amu­ni­cji, za­ło­ży­łem woj­sko­wy za­sob­nik na plecy i wy­sze­dłem przed blok.

 

*

 

Wszę­dzie gruz, beton, po­wy­wi­ja­na od go­rą­ca stal i han­gar, z któ­re­go wy­cho­dził Amaz, by węd­ko­wać. Za­śmia­łem się w duchu; węd­ku­ją­ca ma­szy­na, to ci los. Węd­ku­ją­ca ma­szy­na na ludz­kich te­ry­to­riach, cze­ka­ją­ca od ponad wieku na swo­je­go pana. Nie za­uwa­ży­ła wojny, łowi na śrub­ki i wła­śnie teraz sku­si­ła mnie mię­sem na ha­czy­ku.

Wal­ną­łem kilka razy kolbą o bla­chę han­ga­ru. Po chwi­li usły­sza­łem cięż­ki chód ro­bo­ta.

– Elbe, co ty tutaj ro­bisz? – Amaz spoj­rzał na ka­ra­bin, ale nie dał po sobie po­znać ja­kie­go­kol­wiek zde­ner­wo­wa­nia.

– Jeśli przy­sze­dłem nie w porę, mogę odejść.

– Nie… oczy­wi­ście, że nie, pro­szę, za­pra­szam. – Wska­zał sa­mo­lot po­kry­ty rdzą, któ­re­go skrzy­dła zła­ma­ły się już jakiś czas temu. – Chodź, śmia­ło…

Po­sze­dłem za nim.

– Mogę? – spy­tał, chciał po­nieść mój ka­ra­bin, ale od­mó­wi­łem. Zro­zu­miał.

Wnę­trze sa­mo­lo­tu przy­po­mi­na­ło miesz­ka­nia w en­kla­wie: dywan, drew­nia­ne meble i zdję­cia na ścia­nie, fi­ran­ki w oknach. Nie wi­dzia­łem czaj­ni­ka, ani okru­chów po chle­bie, butów, czy szczo­tecz­ki do zębów. Za to po­chwa­lił się gar­de­ro­bą i tym, w co ma za­miar ubrać się jutro.

– Po­wiedz Elbe, co jest po­wo­dem two­jej wi­zy­ty? – Amaz usiadł w fo­te­lu pa­sa­żer­skim i wska­zał po­dob­ne na­prze­ciw­ko.

Wła­śnie zda­łem sobie spra­wę, że nie przy­go­to­wa­łem się na tę roz­mo­wę. Nagle po­czu­łem się jak na polu mi­no­wym, gdzie każde ko­lej­ne słowo może wy­wo­łać nie­spo­dzie­wa­ną re­ak­cję ma­szy­ny.

– Chcą mnie zdjąć ze służ­by – mó­wiąc te słowa, wie­dzia­łem, że uru­cho­mi­łem łań­cu­szek nie­wy­god­nych pytań.

– Ja­kiej służ­by? My­śla­łem, że tu miesz­kasz nie­da­le­ko – za­in­te­re­so­wał się robot.

– Miesz­ka­nie i życie w en­kla­wie to służ­ba.

– Tak, służ­ba, wspo­mi­na­łeś, ale dla kogo? Komu pod­le­gasz?

– Wi­dzisz Amaz… ze mną jest tro­chę, jak z tobą. Też cze­kam na swo­je­go pana.

– Też wy­pły­nął w morze? – spy­tał zdzi­wio­ny, a jego oczka za­iskrzy­ły.

– Nie, mój przyj­dzie od stro­ny lądu.

– Czy mógł­bym go po­znać?

– Ra­czej wo­lał­bym cię przed tym uchro­nić.

– Czemu? Byłby zły?

– Ra­czej wy­stra­szo­ny. Tak bym to na­zwał. Boi się ta­kich jak ty.

– Ale ja nie mogę wy­rzą­dzać lu­dziom krzyw­dy, nie je­stem w sta­nie, nie umiem, nie musi się bać – za­pew­ni­ła ma­szy­na.

– Wiem Amaz, ale on tego nie wie.

Sie­dzie­li­śmy chwi­lę w mil­cze­niu, za­sta­na­wia­łem się nad tym, nad czym za­sta­na­wia się robot. Tak jak jego pro­ce­sor, mój mózg ob­li­czał dane na­de­sła­ne za po­mo­cą na­rzą­dów słu­chu i wzro­ku. By­li­śmy po­dob­ni; w tym jed­nym mo­men­cie by­li­śmy jak bra­cia.

– Po­zwo­lisz Elbe, że po­pra­cu­ję tro­chę?

Nie mia­łem po­ję­cia o czym mówi, a może byłem po pro­stu zdzi­wio­ny, że chce zo­sta­wić mnie – swo­je­go go­ścia, by zająć się czymś innym. Może po­my­śla­łem, że tak nie wy­pa­da, ale była to w końcu tylko ma­szy­na.

– Tak… oczy­wi­ście – od­po­wie­dzia­łem, będąc cie­kaw, o ja­kiej pracy mówi.

Amaz wstał i wy­szedł do ka­bi­ny pi­lo­tów. Wró­cił po chwi­li ze zło­wio­ną trzy dni temu rybą w jed­nej ręce i z lu­tow­ni­cą w dru­giej. Ścią­gnął z sie­bie płaszcz, a na­stęp­nie zdarł smo­ło­wa­tą skórę. Byłem w szoku, a on nie zwra­cał na mnie uwagi. Oglą­da­łem jak grze­bie w ser­wo­mo­to­rach i si­łow­ni­kach. Po­dzi­wia­łem ob­wo­dy elek­tro­nicz­ne. Do­strze­głem aku­mu­la­to­ry, czuj­ni­ki oraz wen­ty­la­to­ry i ra­dia­to­ry – rurki cie­czo­we do od­pro­wa­dza­nia cie­pła z kry­tycz­nych kom­po­nen­tów.

– Mam pro­blem z otwar­ciem osło­ny – po­in­for­mo­wał nie­spo­dzie­wa­nie. – Mógł­byś przy­trzy­mać przez chwi­lę ten tłok?

Kiedy wy­ko­ny­wa­łem jego proś­bę, on się­gnął po rybę i po raz ko­lej­ny wy­dłu­bał z niej jakąś część, ale nie mo­głem jed­no­znacz­nie okre­ślić jej funk­cji.

– Dobra, dzię­ki.

Wró­ci­łem na miej­sce, a Amaz pra­co­wał…

– No, spró­buj­my teraz – po­wie­dział po około dzie­się­ciu mi­nu­tach mil­cze­nia.

Usły­sza­łem ciche brzę­cze­nie, a zaraz po tym sy­ka­nie; pierw­sze mogło ozna­czać, że Amaz po­sia­da dużą ilość elek­tro­ni­ki, dru­gie zaś, że sys­te­my pneu­ma­tycz­ne dzia­ła­ją pra­wi­dło­wo. W pew­nym mo­men­cie coś w jego brzu­chu się prze­sta­wi­ło, a pan­cer­na osło­na, o któ­rej nie mia­łem po­ję­cia, prze­su­nę­ła się w stro­nę ple­ców, od­sła­nia­jąc wnę­trze.

– O kurwa! – krzyk­ną­łem i wzdry­gną­łem się na widok… dziec­ka, płodu w szkla­nym po­jem­ni­ku wy­peł­nio­nym żółtą cie­czą. – Co to jest? – spy­ta­łem, wsta­jąc z fo­te­la oraz wska­zu­jąc pal­cem, jak na ja­kie­goś wy­rzut­ka.

– Prze­cież wspo­mi­na­łem ci o moim wła­ści­cie­lu – zdzi­wi­ła się ma­szy­na w dość re­ali­stycz­ny spo­sób.

– Tak… ale to? Pytam się, co to jest? – do­cie­ka­łem ze zgro­zą w gło­sie. Moje uszy przy­tka­ły się, przez na­ra­sta­ją­ce ci­śnie­nie. Usły­sza­łem cichy pisk.

– To mój pan, który wy­pły­nął w morze. – Ma­szy­na na po­wrót za­sło­ni­ła wnę­trze brzu­cha, a ja, tra­cąc grunt pod no­ga­mi, opa­dłem na pa­sa­żer­ski fotel.

Nie byłem w sta­nie nic zro­zu­mieć, pojąć choć­by małej cząst­ki praw­dy, która mo­gła­by na­kie­ro­wać po­gu­bio­ne myśli na wła­ści­wy tor.

 

*

 

Chyba ze­mdla­łem, bo blask księ­ży­ca zmie­nił się na wpa­da­ją­ce przez okna do wnę­trza sa­mo­lo­tu pro­mie­nie słoń­ca.

– Ży­jesz?

– Długo spa­łem? – Ze­rwa­łem się na nogi, przy­po­mi­na­jąc sobie o do­wód­cy warty, który wy­słał po mnie kon­wój.

– Całą noc, ale dziw­nie za­sną­łeś, mój pan tak nagle nie za­sy­piał.

– Amaz, po­wiedz, masz w sobie ludz­ki płód, czy to mi się tylko śniło? – spy­ta­łem wciąż sko­ło­wa­ny.

– Mam w sobie dziec­ko, które ro­śnie… jak na droż­dżach. Długo trwa­ło stwo­rze­nie od­po­wied­nich wa­run­ków, ale w końcu się udało – od­po­wie­dział, i byłem pe­wien, że ton głosu wska­zy­wał na dumę.

– Cze­kaj, cze­kaj… ale jak to moż­li­we?

– Wiem, Elbe, to trud­ne, nawet dla mnie. Mu­sia­łem stwo­rzyć od­po­wied­nie wa­run­ki. Stąd ten szkla­ny in­ku­ba­tor. Dużo się na­kom­bi­no­wa­łem, by uzy­skać od­po­wied­nio dużo miej­sca.

– Ale, co to za dziec­ko, skąd? Jak?

– Wspo­mnia­łem ci wczo­raj, że to mój pan, a jesz­cze wcze­śniej, że na niego cze­kam. – Wska­zał brzuch, który po­wo­li po­ra­stał na po­wrót smo­ło­wa­tą skórą. – Zanim wy­pły­nął, zo­sta­wił mi włosy z miesz­ka­mi. Tak po­bra­łem z nich ma­te­riał ge­ne­tycz­ny, a do­kład­niej: fi­bro­bla­sty.

– Czyli z tę­sk­no­ty od­twa­rzasz swo­je­go wła­ści­cie­la? – Byłem prze­ra­żo­ny, ale jed­no­cze­śnie za­fa­scy­no­wa­ny tym, na co stać tę ma­szy­nę.

– Nie wiem, czy z tę­sk­no­ty, ale na pewno z po­trze­by.

– No do­brze, ale, co w takim razie dalej, co za­mie­rzasz?

– Za­mie­rzam je wy­cho­wać, być dla niego tatą, a jak się uda mamą, po to, by on był kie­dyś znowu dla mnie panem. Przy­naj­mniej spró­bu­ję.

– Jak to spró­bu­jesz? Wąt­pisz, że się uda?

– Elbe Suren, to nie jest pierw­szy eg­zem­plarz, jaki uro­dzę. Uczę się na błę­dach, jak lu­dzie.

Ze­mdli­ło mnie, a jed­no­cze­śnie do­strze­głem w tym wszyst­kim szan­sę dla mnie. Gdy­bym prze­ka­zał ma­szy­nę en­kla­wie, z całą ta­jem­ni­cą, jaką skry­wa, mógł­bym zo­stać od­zna­czo­ny, a nie uka­ra­ny. Na pewno też zna­la­zła­by się nie­jed­na matka, która chcia­ła­by wy­cho­wać to dziec­ko.

– Nad czym my­ślisz, Elbe?

Z dru­giej jed­nak stro­ny oni i tak chcą ska­so­wać tę ma­szy­nę. Być może nawet nie będą chcie­li mnie wy­słu­chać.

– Amaz… ehh, mu­si­my ucie­kać! – po­sta­no­wi­łem.

– Nie umiem ucie­kać, a poza tym cze­kam na swo­je­go pana. Łowię ryby i cze­kam.

– Już nie mu­sisz, twój pan na­ro­dzi się z cie­bie. Za­po­mnia­łeś?

– Mój pan przy­bę­dzie od stro­ny morza.

De­fi­ni­tyw­nie był uszko­dzo­ny. Nie po­tra­fił po­łą­czyć kro­pek, tak jakby to, co prze­ży­wał nad wodą, trzy­ma­jąc wędkę, było zu­peł­nie czymś innym od tego, nad czym pra­co­wał we wnę­trzu sa­mo­lo­tu. Wie­dzia­łem, że tu nie na­mó­wię go do uciecz­ki; mu­sia­łem po­cze­kać do rana. Może roz­ma­wia­jąc z węd­ka­rzem będę miał więk­sze szan­sę, po­my­śla­łem.

 

*

 

– Elbe Suren, ra­port do­bo­wy… po­ran­ny: Amaz zja­wił się punk­tu­al­nie o 4:30, przy­szedł bez wędki, jest wy­jąt­ko­wy… – prze­rwa­łem i scho­wa­łem dyk­ta­fon.

Wy­sze­dłem z bu­dyn­ku i po­bie­głem w stro­nę ro­bo­ta.

– Amaz! – krzy­cza­łem z da­le­ka, zbli­ża­jąc się z każ­dym kro­kiem. – Amaz! Gdzie masz wędkę?

– Jest mi już nie­po­trzeb­na, in­ku­ba­tor dzia­ła. – Ma­szy­na od­wró­ci­ła głowę i spoj­rza­ła na ho­ry­zont.

– Mu­si­my ucie­kać, chcą cię zabić. Nie daj się pro­sić, Amaz.

– Ro­zu­miem cię, Elbe Su­re­nie, mój przy­ja­cie­lu, ale ja nie umiem ucie­kać, a poza tym mam po­le­ce­nie. Zo­sta­nę tu, póki mój pan się nie zjawi.

Wes­tchną­łem. Po­lu­bi­łem ro­bo­ta, można po­wie­dzieć, że za­czę­ło mi na nim za­le­żeć. W en­kla­wie byłem nikim, nikt ze mną nie roz­ma­wiał tak jak… jak Amaz. Lu­dzie ze mnie szy­dzi­li, brali za źró­dło pro­ble­mów, wy­po­sa­żo­ne w dwie lewe ręce.

– Jeśli nie odej­dziesz teraz ze mną, zła­pią cię i zro­bią z cie­bie ba­te­rię – ostrze­głem.

– Nie po­tra­fię przy­ja­cie­lu ucie­kać, muszę cze­kać – po­wtó­rzył po raz ko­lej­ny.

– Mogę ci po­ka­zać, to nie­trud­ne. – Wsta­łem a on spoj­rzał na mnie, mil­czał.

Od­bie­głem kilka kro­ków i roz­ło­ży­łem ręce, ge­sty­ku­lu­jąc, że to nic nad­zwy­czaj­ne­go. Amaz za­śmiał się i spoj­rzał na ho­ry­zont wi­docz­ny przy uj­ściu z portu.

– Je­steś śmiesz­ny, jak mój pan.

– To co? Zmy­wa­my się stąd? – za­py­ta­łem pełen na­dziei.

– To nie­moż­li­we.

Wiem, że po­stę­po­wa­nie ro­bo­ta to puste i zimne al­go­ryt­my, ale w pew­nym sen­sie mi za­im­po­no­wał. Miał coś, czego nie mia­łem ja: kon­se­kwent­nie dążył do celu i od­czu­wał… tak bar­dzo, że był gotów na uni­ce­stwie­nie, gotów na po­zba­wie­nie się al­go­ryt­mów, które spra­wia­ją, że tacy jak on… po­tra­fią łowić ryby.

– Mogę po­cze­kać razem z tobą? – spy­ta­łem zre­zy­gno­wa­ny.

– Chcesz po­cze­kać ze mną na swo­je­go pana?

Uśmiech­ną­łem się, kle­piąc go po ra­mie­niu i spo­glą­da­jąc na brzuch.

– Nie. Chciał­bym po­cze­kać na two­je­go pana, chciał­bym go po­znać – od­po­wie­dzia­łem.

– Bę­dzie mi miło, Elbe Su­re­nie.

 

Epi­log

 

Nie wy­rzu­ci­li mnie z re­zer­wa­tu. Prze­sie­dzia­łem trzy lata za nie­bez­piecz­ne związ­ki z ma­szy­na­mi. Mia­łem dużo czasu by wszyst­ko prze­my­śleć, nie­ste­ty każda próba do­wie­dze­nia się, jaki los spo­tka­ła Amaza, speł­za­ła na ni­czym. Pierw­sze­go dnia po wyj­ściu skon­tak­to­wa­łem się z je­dy­ną osobą, ja­kiej mo­głem za­ufać. Już po kilku go­dzi­nach spo­tka­li­śmy się przy ta­śmach pro­duk­cyj­nych.

– Chodź za mną – po­wie­dzia­ła.

Po­sze­dłem. Zna­łem ten rejon. Kilka lat temu pra­co­wa­łem tu wy­ra­bia­jąc au­gmen­to­wa­ne środ­ki ko­mu­ni­ka­cji.

Sta­cja za­si­la­nia do eks­trak­cji ener­gii stała w rogu hali.

– To on? – spy­ta­łem pa­trząc na su­per­kon­den­sa­tor wy­mon­to­wa­ny z eg­zosz­kie­le­tu.

– Tak.

– A dziec­ko?

– Chodź.

Wy­szli­śmy na ze­wnątrz, a potem w dół, po scho­dach do daw­ne­go metra. Lu­dzie stło­cze­ni – mimo póź­nej go­dzi­ny – za­ła­twia­li swoje spra­wy. W końcu prze­ci­snę­li­śmy się przez ludz­ką masę na głów­nym pe­ro­nie i prze­szli­śmy przez drzwi na końcu sta­cji. Nagle zro­bi­ło się cicho i czy­sto. Jasny ko­ry­tarz uka­zy­wał oszklo­ne sale, wy­glą­da­ły na la­bo­ra­to­ria, ale Lilia za­pew­ni­ła, że od nie­daw­na to coś wię­cej.

Sta­nę­li­śmy przy oknie, za któ­rym ba­wi­ły się małe dzie­ci. Ko­le­żan­ka wska­za­ła jedno – nie­za­ję­te za­ba­wą tylko, czymś innym.

– Ten o ciem­nych wło­sach. Miał trud­no­ści, ale prze­żył. – Sie­dział przy stole i pró­bo­wał zło­żyć ja­kieś urzą­dze­nie w jedną ca­łość. – Prze­ja­wia za­in­te­re­so­wa­nia do tych rze­czy, Elbe. W wieku trzech lat po­tra­fi skła­dać płyty Ra­sp­ber­ry Pi. Mistrz en­kla­wy wie­rzy, że kie­dyś po­mo­że nam zwy­cię­żyć ma­szy­ny.

Chło­piec nagle prze­rwał pracę. Za­my­ślo­ny spoj­rzał na sufit, a na­stęp­nie wzrok skie­ro­wał na mnie. Uśmiech­nął się i po­ma­chał. Ocza­ro­wa­ny zro­bi­łem to samo.

– Lili! My­ślisz, że po­zwo­li­li­by mi go wy­cho­wać?

Koniec

Komentarze

Pojawianie się robotów w rezerwatach to sytuacja, która zdarza się od czasu do czasu, ale prawdę mówiąc, to bardzo rzadkie zjawisko.

Trochę sobie przeczysz, bo albo od czasu do czasu, albo bardzo rzadko. 

 

Tym bardziej byliśmy zdziwieni, że ta maszyna łamała prawo nagminnie.

Wolałabym nagminnie łamała prawo. 

 

przez ramię torbę

Torbę przez ramię?

 

Dziwne było to, że często przykrywał swoje żelazne cielsko różnego rodzaju odzieniem: najczęściej płaszcze, ale zdarzały się też białe koszule, swetry w moro, kombinezony, czapki, czepki, a nawet kapelusze.

 

Albo najczęściej było to płaszcze etc. albo najczęściej używał płaszczy, lub najczęściej płaszczami.

 

Choć, śmiało…

A nie powinno być chodź?

 

jaki los spotkała Amasa, spełzała na niczym.

 

Zmień wszystkie choć na chodź.

 

Pierwszego dnia po wyjściu skontaktowałem się z jedyną osobą, jakiej mogłem zaufać.

Której mogłem.

 

 

Przejmujące opowiadanie, na szczęście zakończenie budzi nadzieję. 

Ta osoba, której mógł zaufać trochę nieprzekonująca. Przy tym całym wyobcowaniu bohatera i kilkuletnim pobycie w więzieniu, skąd nagle taka osoba?

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Hej ambush dzięki za uwagi. Poprawie w wolnej chwili. Wiesz co? Ta osoba jakoś dla mnie mało ważna była. Każdy ma jakiś znajomych, pamiętamy o sobie nawet gdy długo się nie widzimy.

Cieszy mnie, że sytuacje na świecie skracasz do minimum. Sam sobie dopowiedziałem jak wyglądała wojna, jak przebiega życie w enklawie etc. Co istotne moje wyobrażenie zostało "doobrażone" na bazie tego co się dzieje z głownym bohaterem. + Sam fakt tego, że chciałem wypełnić brak podanej treści, treścią – dobrze świadczy o tekście. Główny wątek poprowadzony sprawnie, dynamicznie, z dobrym napięciem. Gdzieś w tle pojawia się niesubordynacja, której kibicowałem będąc zaangażowanym w historie! Udało Ci się wciągnac w perypetie na tyle, że zamiast złościc się na bohatera, kibicowałem mu, aby poznać tajemnice wedkarza. Fajny tekst, pozdrawiam!

Choć, śmiało… Chodź, śmiało…

dalej też.

Smutne. Ciekawy pomysł. Elbe i Amaz wzbudzają sympatię i współczucie.

Ciekawa historia, dobrze opowiedziana. Zaciekawiły mnie losy Elbe i Amaza. 

 

Miałem dużo czasu by wszystko przemyśleć, niestety każda próba dowiedzenia się, jaki los spotkała Amasa 

Amaza

Witaj. :)

Skupiłam się tylko na treści i wielkiej dawce fantastyki. :)

Przejmujące i poruszające. 

Klik, fajnie, że znowu tu publikujesz, powodzenia, pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Hej kochani, przepraszam ale gdzieś wcięło mi samą końcówkę – nie wiem, jak to się stało. Już jest w całości:) dzięki za komentarze i dobre słowo.

Poruszające. Bardzo dobrze dobrane centralne postacie; jeden i drugi zmuszeni przez los albo przez algorytmy do biernego wypełniania swoich ról – z tym, że wbrew pozorom Amaz ma więcej swobody, wychodzi poza bierne oczekiwanie na powrót pana.

Zarząd natomiast enklawy przedstawia mi się jako kolegium bałwanów. Dostać do rąk automat, najwyraźniej obdarzony inteligencją, mimo uszkodzeń zdolny do wytworzenia ludzkiego zarodka i tak dalej, i przerobić go na akumulator zamiast chociaż popróbować wykorzystać dla dobra mieszkańców enklawy – tępota nie do opisania. No, ale to, trzeba przyznać, wysoce prawdopodobne, Władza nie lubi zmian, szczególnie silnie modyfikujących zastana rzeczywistość.

Całościowo – bardzo dobre (z malutkim minusikiem za choć,,,)

Cześć, vrchamps!

 

Bardzo dobre opowiadanie – historia prosta jak wędka, a naprawdę wciągająca.

Napisane zgrabnie, bez zbędnych udziwnień, dodatków czy opisów. Tylko to, co potrzebne, żeby zrozumieć akcję – idealnie.

Klikam na punkt do Biblioteki.

 

Pozdrawiam i gratuluję!

rr

Dzięki Zarandin, koala, pusia, bruce, AdamKB i Robert Raks. Dziękuję za dobre słowa i kliki:)

Byłem ciekaw, co tego dnia może się jeszcze wydarzyć, ale nie stało się nic ciekawego

Odczułem to jako powtórzenie.

starałem się, wypełniać

Bez przecinaka chyba?

– Powiedz Elbe, z jakiego powodu zawdzięczam twoją wizytę?

Moim zdaniem albo “czemu zawdzięczam”, albo “z jakiego powodu mnie odwiedzasz”.

Amasa

Literóweczka.

– Elbe Suren! – Nie wiem dlaczego powiedziałem prawdę

To brzmi jakby autor bardzo chciał, by robot i czytelnicy znali prawdziwe imię Elbe, ale nie umiał tego uzasadnić :D Lepiej chyba zostawić to bez komentarza.

 

Dobre, zapadające w pamięć, przejmujące postapo. Postaci nieźle zbudowane, bogate światotwórstwo przeprowadzone bez wpadania w infodump.

 

Trochę wolno się rozkręca, ale mi się bardzo.

 

Klikam i polecam uwadze Loży

 

Pozdrawiam

 

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Dzięki Zakapior za łapankę i dobre słowo w nocy poprawię:)

Cześć vrchamps !!!

 

A więc tak; muszę ci powiedzie, że opowiadanie bardzo mi się podoba, wyobraźnia na max! Czytałem z przyjemnością i odczuwałem jakbym czytał Lema albo Asimova , krótko mówiąc jakbym czytał dobry tekst science-fiction. Bardzo oryginalne, dziwaczne pomysły. Chyba jesteś tu id niedawna, jeśli to jest debiut to bardzo udany.

 

Pozdro!!!

Jestem niepełnosprawny...

Dzięki dawidiq150

Trochę już tu jestem i mam kilka opowiadań w bibliotece, także zapraszam :D a dzisiaj wrzuciłem kolejne w stylu Platformy:)

 

Vrchampsie, postawiłeś na szczątkowy opis świata, w którym poznajemy Elbe i Amaza, ale to w niczym nie przeszkodziło, bym z uwagą śledziła poczynania bohaterów i koleje ich szczególnego związku. A choć historia do szczęśliwych nie należy, wzrusza i pozostawia przebłysk dobrej nadziei.

I tylko szkoda, że wykonanie pozostawia tak wiele do życzenia.

 

War­tow­nik prze­wie­sił przez ramię torbę. → War­tow­nik prze­wie­sił torbę przez ramię.

 

czę­sto przy­kry­wał swoje że­la­zne ciel­sko róż­ne­go ro­dza­ju odzie­niem: naj­czę­ściej płasz­cze… → Zbędny zaimek.

Wystarczy: …czę­sto przy­kry­wał że­la­zne ciel­sko róż­ne­go ro­dza­ju odzie­niem: naj­czę­ściej płasz­czem

 

Po za tym cią­gle… → Poza tym cią­gle

 

do ob­ser­wa­cji po­wie­rzo­ne­go mi sek­to­ru. → …do ob­ser­wa­cji po­wie­rzo­ne­go mi sek­to­ra.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika sektor.

 

bo ma­szy­na zja­wi­ła się po sie­dem­na­stu mi­nu­tach. To po­ja­wie­nie się to wła­ści­wie… → Powtórzenia nie brzmią najlepiej.

 

nie po­zwa­la­ją stwier­dzić ze stu pro­cen­to­wą pew­no­ścią… → …nie po­zwa­la­ją stwier­dzić ze stupro­cen­to­wą pew­no­ścią

 

szczy­tów­ka wędki nie­spo­dzie­wa­nie wy­gię­ła się w pół… → …szczy­tów­ka wędki nie­spo­dzie­wa­nie wy­gię­ła się wpół

 

po­ka­zu­jąc uspo­ka­ja­ją­cym ge­stem dłoni… → Zbędne dookreślenie – gesty wykonuje się dłonią.

 

i wy­sze­dłem przez blok. → Chyba miało być: …i wy­sze­dłem przed blok.

 

Wska­zał na sa­mo­lot po­kry­ty rdzą… → Wska­zał sa­mo­lot po­kry­ty rdzą

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

po­chwa­lił się gar­de­ro­bą i tym, co ma za­miar ubrać jutro. → Co i w co miał zamiar ubrać jutro???

Ubrań się nie ubiera!!! Można je włożyć, założyć, przywdziać, ubrać się w nie, odziać się w nie, ale ubrań nie można ubrać!!!

Proponuję: …po­chwa­lił się gar­de­ro­bą i tym, w co ma za­miar ubrać się jutro. Lub: …po­chwa­lił się gar­de­ro­bą i tym, co ma za­miar włożyć jutro.

 

– Po­wiedz Elbe, z ja­kie­go po­wo­du za­wdzię­czam twoją wi­zy­tę? → A może: – Po­wiedz Elbe, co jest powodem twojej wizyty?

Choć zdaję sobie sprawę, że Amaz nie musi poprawnie składać zdań.

 

Też wy­pły­nął w morze – zdzi­wił się w gło­sie… → Obawiam się, że w głosie nie można się zdziwić.

Proponuję: Też wy­pły­nął w morze – rzekł zdziwiony. Lub: Też wy­pły­nął w morze?spytał zdziwiony.

 

prze­su­nę­ła się się w stro­nę ple­ców… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

Długo za­ję­ło mi stwo­rze­nie od­po­wied­nich wa­run­ków… → Długo trwało stwo­rze­nie od­po­wied­nich wa­run­ków… Lub: Dużo czasu za­ję­ło mi stwo­rze­nie od­po­wied­nich wa­run­ków

Choć zdaję sobie sprawę, że Amaz nie musi poprawnie składać zdań.

 

Wska­zał na brzuch, który po­wo­li… → Wska­zał brzuch, który po­wo­li

 

do­strze­głem w tym wszyst­kim szan­se dla mnie. → Literówka.

 

zna­la­zła­by się nie jedna matka… → …zna­la­zła­by się niejedna matka

 

Lu­dzi ze mnie szy­dzi­li, brali mnie za źró­dło pro­ble­mów… → Drugi zaimek jest zbędny.

 

– Mogę ci po­ka­z, to nie trudne. → – Mogę ci po­ka­z, to nietrudne.

 

jaki los spo­tkał Amasa… → Literówka.

 

Ko­le­żan­ka wska­za­ła na jedno – nie za­ję­te za­ba­wą… → Ko­le­żan­ka wska­za­ła jedno – nieza­ję­te za­ba­wą

 

Wska­za­ła na chłop­czy­ka w ciem­nych wło­sach. → Wska­za­ła chłop­czy­ka o ciem­nych wło­sach. Lub: Wska­za­ła chłop­czy­ka z ciemnymi włosami.

 

Za­my­ślo­ny spoj­rzał w sufit… → Za­my­ślo­ny spoj­rzał na sufit

Można spojrzeć w jakiś otwór, ale nie w sufit.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki regulatorzy:) wcale nie tak dużo:)

Bardzo proszę, Vrchampsie. :)

Może, jak to ująłeś „wcale nie tak dużo”, ale jak na mój gust i tak zbyt wiele. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, 

 

na wstępie, podziękowania dla Ambush, że wyłowiła ciekawy tekst :). A następnie gratulacje dla autora bo postapo to temat tak oklepany, jak elfy i krasnoludy ale skupiając się na konkretnym wydarzeniu i bohaterach udało Ci się stworzyć bardzo interesujące opowiadanie :). 

 

 Relacja Elby i Amaza wciąga od pierwszej chwili. Pomału odkrywasz tajemnicę skrywaną przez robota, jednocześnie budując bohaterów i przemycając informacje o świecie. I, w mojej ocenie, właśnie wyciągnięcie jedynie rodzynek z tego postapokaliptycznego ciasta sprawia, że całość wypada tak dobrze. Bo jaki koń jest każdy widzi, nie trzeba tu barwnych opisów, a jedynie dorzucenia nieco ciekawostek, by czytelnik mógł sobie resztę sam wyobrazić. Dzięki temu zyskałeś sporo miejsca na relacje i zgłębianie tajemnicy wędkarza. No i muszę przyznać, że pomysł na robota i jego właściciela zaskakuje. Choć nie mamy wyraźnego zakończenia historii, to końcówka jest satysfakcjonująca bo domyka wszystkie wątki wędkarza jednocześnie dając możliwość na kontynuację. 

 

Piórkowo jestem na TAK i życzę powodzenia w głosowaniu loży :) 

 

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dziękuję Bard za miłe słowa:) dzisiaj biorę się też za poprawki o regulatorzy:p

Vrchampsie, wierzę, że dotrzymasz obietnicy, a kiedy poprawki zostaną wprowadzone, ja także udam się do nominowalni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Właśnie odpaliłem laptopa:) póki Franek w przedszkolu:)

W takim razie do dzieła, Vrchampsie, do dzieła! ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Melduję, że zrobione .:D

No to idę nominować! :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję:)

Bardzo proszę. :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej,

 

Bardzo dobrze sie czytało. Fajna historia. Dużym plusem jest bez wątpienia to, że nie potrzebny był szczegółowy opis świata do przedstawienia tej historii.

 

Literówka:

ale nie stało się nic kkonkretnego.

 

 

 

Dzięki grzelulukas:)

Cześć, Vrchampsie!

Wygląda na to, że jeszcze nic Twojego nie komentowałem. Cieszę się w takim razie, że okoliczność głosowania piórkowego zmotywowała mnie, żeby tu zajrzeć.

Opowiadanie, moim zdaniem, ma swoje mocne i słabe strony (cóż za zaskoczenie, prawda?). Niewątpliwie jest to tekst z pomysłem, zwarty i pewnie poprowadzony od początku do końca. Konstrukcja świata wydaje mi się jednak chwiejna – niektóre miejsca wskazują na to, że ludzkość przegrała wojnę z maszynami i żyje w rezerwatach, a niektóre na to, że nastąpił jakiś kruchy pokój czy rozejm, nowa “żelazna kurtyna”, obie strony rządzą się same i odnoszą do siebie z wrogością. W każdym razie skazana na niepowodzenie przyjaźń pomiędzy osobami z dwóch stron barykady była już przerabiana tysiące razy i nie znalazłem tu dla siebie nic specjalnie świeżego. Za to wyobrażenie robota, który wskutek błędu algorytmicznego próbuje wyinkubować ludzkie dziecko, ale sam nie wie po co, zdaje się rzeczywiście nietypowe i poruszające. Rzecz jasna, z samych fibroblastów nie da się wyhodować płodu (i chwała za to Matce Naturze, bo inaczej by nam zarodki spontanicznie wyrastały w tkance łącznej!).

Warstwa językowo-redakcyjna jest zła. Doprowadzenie tekstu do jakości piórkowej wymagałoby prawdziwego ogromu pracy, a nie jestem na tyle przeświadczony o wartości fabuły, by się jej podjąć, zagłosuję zatem na NIE. Spróbuję jednak zrobić choć cząstkowy przegląd, abyś przecież miał z tego jakiś pożytek na przyszłość…

Oczywiście, mój mózg nie jest upośledzony

To nie jest prawidłowa kolokacja – “mój mózg nie jest uszkodzony” albo “mój intelekt nie jest upośledzony”.

z których (gdy zdołam je uchwycić), cieszę się jak dziecko.

Przecinek po nawiasie bezzasadny. Zdanie podrzędne “gdy zdołam je uchwycić” można wziąć w nawias lub obustronnie wydzielić przecinkami – nie należy mieszać rozwiązań.

Pojawianie się robotów w rezerwatach to sytuacja, która zdarza się od czasu do czasu, ale prawdę mówiąc, to bardzo rzadkie zjawisko.

To zdanie nie ma sensu – “sytuacja” i “zjawisko” to wyraźnie różne pojęcia, podane miary częstotliwości też są wzajemnie sprzeczne.

spoglądając na snajperkę, oraz skrzynie z amunicją.

Nie ma powodu stawiać przecinka przed “oraz”.

bo zawsze starałem się, wypełniać obowiązki z należytą uwagą.

Też bez przecinka – to nie są dwa rozbieżne orzeczenia, lecz czasownik modalny i zależny od niego bezokolicznik.

ten, co przyjeżdżał, zostawiał ciężarówkę temu, który zdawał służbę

A tu są rozbieżne orzeczenia.

Pamiętam, że za dzieciaka też go obserwowali.

Wydaje mi się, że konstrukcje typu “za dzieciaka” wiążą się tylko z pierwszą osobą.

Wychyliłem się zza popękanej ściany bloku, kiedy odjeżdżał.

Zwykłe wydzielenie zdania podrzędnego.

Kiedyś z ciekawości przewertowałem książkę meldunków i największe spóźnienie, jakie odnotowano, to pół godziny, blisko sześć lat temu.

Wtrącenie oddzielamy przecinkami z obu stron. Zabrakło kreski nad “ć”.

Wyglądało na to, że moje zapiski nie zostaną rekordową pozycją w książce, bo maszyna zjawiła się po siedemnastu minutach.

Chyba raczej “okazało się” niż “wyglądało na to”, fakt jest przecież jednoznaczny. I nie trzeba ponownie wzmiankować książki, była w poprzednim zdaniu, samo “rekordową pozycją” wystarczy.

To było właściwie jedyne z podobieństw do jej codziennej porannej rutyny.

Przywrócenie właściwego sensu zdania.

Myślałem, że regulacja ostrości lornetki pomoże dostrzec, czym była użyta przynęta.

A może jakoś tak: Wyregulowałem ostrość lornetki, próbując upewnić się, co robot nabija na haczyk?

Możliwości techniczne powierzonego mienia(-,) nie pozwalają stwierdzić ze stuprocentową pewnością, czym owa przynęta może być.

Nie oddzielamy przecinkiem grupy podmiotu od grupy orzeczenia. Łącznika w wytłuszczonym słowie także nie powinno być.

Zacząłem się zastanawiać, czemu jej dotychczasowe zachowanie uległo zmianie.

Zachowanie przynęty??

Może uległa uszkodzeniu, co mogło wpłynąć na deformację działania logiki, i zamiast posłużyć się standardową przynętą, losowo wybrała coś innego?

Zdanie wtrącone wydzielamy przecinkami obustronnie.

Moje rozważania skończyły się, kiedy szczytówka wędki niespodziewanie wygięła się wpół

Lepiej “zostały przerwane”, by nie powtarzać “się”.

pierwsze branie w swojej wędkarskiej karierze.

Lepszy szyk “karierze wędkarskiej” (trwały rodzaj kariery, a nie przypadkowe określenie).

Kiedy zdarła z niej skórę razem z łuskami

Nielogiczne – nie da się zedrzeć rybie skóry, a łusek pozostawić. “Zdarła łuski razem ze skórą” oczywiście miałoby sens.

zaimplementował ją we własny układ autonomiczny

A to w jakim sensie? Nie pasuje ani autonomiczny układ nerwowy, ani tym bardziej abstrakcyjny układ autonomiczny w znaczeniu z teorii sterowania.

ale nie stało się nic kkonkretnego.

Na tę literówkę zwracał Ci już uwagę przedmówca.

 

Dziękuję za podzielenie się opowiadaniem i pozdrawiam ślimaczo!

hej Ślimak, dzięki za łapankę i wykonaną pracę nad tekstem:) w wolnym czasie poprawię to, co złe.:) 

Ave, Vrchampsie!

 

Już na wstępie znalazłem się na rozdrożu, bo z jednej strony lubię postapo, a z drugiej nie trawię łowienia ryb w jakiejkolwiek postaci… 

 

Do mocnych stron opowiadania zaliczę z pewnością światotwórstwo. Niewiele piszesz wprost, ale umiejętnie podrzucasz tropy i szczątki informacji, dzięki czemu stworzyłem sobie w głowie kilka scenariuszy, jak mogły potoczyć się losy ludzkości w czasie wojny z maszynami/AI i jak powstały enklawy.

 

Na plus także “postać:” Amaza. Niby jest dość archaiczną maszyną ograniczoną algorytmami, ale ma w sobie należytą głębię i momentami naprawdę mu współczułem. Nieco mniej natomiast trafiła do mnie postać Elby, którego zachowanie na sam koniec było cokolwiek osobliwe. Mam wątpliwości, czy bardziej zależało mu na “uratowaniu” Amaza czy własnego tyłka. 

 

Technicznie jest jeszcze trochę usterek, ale na znaczną część z nich zwrócili już uwagę przedpiścy, więc nie będę powtarzał. Niemniej nie natknąłem się na nic na tyle poważnego, żebym stracił ochotę do dalszej lektury.

 

Najgorzej wypadła natomiast fabuła i tempo wydarzeń. Jest niespiesznie, ale znacznie bardziej od akceptowalnych przeze mnie standardów. Przez to, wybacz mi, ale momentami odczuwałem lekkie znużenie i wypatrywałem końca. Jest to oczywiście uwaga skrajnie subiektywna i w pewnym sensie powiązana z moją niechęcią do łowienia ryb (bo to jest piekielnie nudne :( ), więc proszę nie bierz tego do siebie.

 

Pomimo licznych zalet opowiadania, piórkowo niestety będę na NIE.

 

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Nie ma sprawy cezary. Dzięki:)

Spodobał mi się pomysł robota w ciąży. Ale zachodzę w głowę (wyłącznie tam), w jaki sposób dość ograniczony mechaniczny byt mógł zsyntetyzować wszystkie związki chemiczne niezbędne do rozwoju człowieczka.

Przedpiścy wspominali, że są poruszeni. Hmmm. Ja w łowieniu na śrubkę mechanicznych ryb dostrzegam humor, a momentami sytuacja obydwu bohaterów wydawała mi się absurdalna.

Fabularnie dużo się nie dzieje, ale na szczęście tekst nie jest zbyt długi, więc jakoś daje się to zrównoważyć.

Technicznie szału nie ma.

– Choć za mną – powiedziała.

Jest różnica między choć jak chociaż a chodź jak chodzić. Już wcześniej kilka osób Ci to wytknęło. Dlaczego ten błąd jeszcze nie został poprawiony?

Z pewnym wahaniem, ale jednak jestem na TAK, czyli.

Babska logika rządzi!

Został, a nie został? Cholibka, już jest. Nie wiem, o co chodzi.

Jeszcze tu:

jakiś czas temu. – Choć, śmiało…

Babska logika rządzi!

Bardzo dobry tekst. Podobało mi się wiele rzeczy – szczątkowo, ale świetnie zarysowany świat, relacja głównych bohaterów, tempo fabuły, słodko-gorzkie zakończenie. Właściwie od samego początku historia wciąga czytelnika i wzbudza ciekawość, o co tu chodzi, a biorąc pod uwagę, że wszystko jest dość kameralne, to duża sztuka.

Dzięki Zygfryd :) spokojnej nocy:)

Opowiadanie z pewnością niezwykłe! Czytałam z zainteresowaniem, zwłaszcza że bohaterowie są niesztampowi i cała sytuacja też ciekawa. Gratuluję piórka, w pełni zasłużone! :) 

Pozdrawiam serdecznie! :) 

Dzięki JolkaK:)

Nowa Fantastyka