
Miarowy stukot kół wózka wprawiał podróżnych w coś na kształt narkotycznego letargu. Koła pociągu uderzały o łączenia podkładów nieco głośniej niż zwykle – zapewne przez aurę. Było mokro i chłodno.
Za oknami mgła. Gęsta, jednolita, biała z odcieniem szarości. Miejscami przetarta, jakby z rozmysłem decydowała, co może dostrzec oko pasażera – ukazując kontury samotnych drzew i wijących się kamiennych murków w nieckach terenu. Czasem ustępowała czarnej poświacie tunelu, który mijali, wtórując świstowi strumieni powietrza wpadających przez wentylatory i sparciałe gumowe uszczelki okien.
Pociąg pędził z prędkością 160, może nawet 180 kilometrów na godzinę, lecz herbata na rozkładanym stoliku tuż pod oknem stała nieruchomo, parując intensywnie i roztaczając delikatną woń hibiskusa. Przedział wypełniała smutna melodia fortepianu, sącząca się z lekko trzeszczącego głośnika. Żaden dźwięk nie zagłuszał nut utworu – nawet pauza miała swój rezonans.
– Nokturn – powiedział Jakub, zawieszając głos. – Pasuje idealnie. Za godzinę zacznie zmierzchać. Wiecie, że nokturn to poetycki nastrój nocy? Kiedyś noce bywały spokojne. Dzieci spały w łóżeczkach, a rodzice rozkoszowali się widokiem rozgwieżdżonego nieba. Psy wylegiwały się u stóp właścicieli, grzejąc się przy ogniu, gdy ludzie prowadzili rozmowy o moralności, etyce, zasadach i prawie.
– Nie pamiętam spokojnej nocy – przerwał mu Piotr, upijając łyk herbaty. Para osadziła się na porysowanych szkłach jego okularów. – Ile jeszcze przed nami?
– Drogi? – Jakub uniósł brew. – Czy spokoju? Drogi jakieś dwie godziny, spokoju… oby tyle samo. Pójdę przekazać Staremu, żeby nie dokładał już do pieca.
Wstał, poprawiając wojskowe spodnie, które podciągnął w pasie. Z półki nad głową Piotra ściągnął gogle na skórzanym pasku, naciągnął je na czoło, po czym włożył krótką kurtkę i mitenki dla lepszego chwytu. Szarpnął drzwi przedziału, które otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Chłodne powietrze z korytarza wdarło się do wnętrza, pokrywając szyby cienką warstwą pary.
– Zamykaj! – warknął Kris z kuszetki pod sufitem. Otworzył jedno oko i wyćwiczonym ruchem kopnął stalowy ramiak. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
Piotr odwrócił głowę ku oknu. Mgła nadal panowała – gęsta, nieprzerwana, jakby trwała tam od dziesięcioleci. Czasem rzadsza w cieplejsze dni, ale zazwyczaj pochłaniała kolejne tereny, powoli zbliżając się do centrum Dystryktu. Jego letarg przerwał nagły błysk. Przez ułamek sekundy dostrzegł sylwetkę – przypominającą człowieka – stojącą na tle słońca niknącego w mlecznobiałej mgle. Zerwał się i szarpnął za jednookularową lornetkę, lecz postać już zniknęła.
– Hmm? – mruknął Kris z wyraźnym zainteresowaniem.
– Nic – westchnął Piotr. – Przynieść ci coś? Możesz się już prostować, bo za dwie, trzy godziny czeka nas przeładunek, tankowanie, może zapasy. I amunicja. Potem dalej – na Północnik.
– Zaraz wstanę – rzucił Kris, zeskakując z kuszetki, podczas gdy Piotr zamykał za sobą drzwi.
Na korytarzu było rześko. Ciepłe światło elektrycznych lampek rozmieszczonych wzdłuż ścian zalewało wnętrze wagonu, tworząc kontrast z ciemnością za oknami. Pociąg wydawał dziesiątki dźwięków – stukot, trzaski, gwizdy. Nadzieja, choć zadbana, była stara – wiele elementów pracowało na granicy wytrzymałości.
Piotr poruszał się powoli, co jakiś czas opierając o ściany, gdy pociąg wchodził w zakręt. Mijał kolejnych ochotników skierowanych przez Komando na Północnik. Mieli napięte twarze i drżące dłonie. Choć zdyscyplinowani, zdradzali nerwowość. Trzy dni podróży mijały bez większych incydentów, co bardziej niepokoiło niż uspokajało.
Kiedy dotarł na platformę transportową, wiatr uderzył w jego twarz z siłą lodowatego bicza. Mgła szalała wokół pociągu, a strażnicy stojący przy relingach sygnalizowali „wszystko w porządku” uniesionymi kciukami. Piotr zatrzymał się na moment, obserwując drzewa po prawej stronie – ledwie widoczne cienie wyłaniające się zza mlecznej zasłony. Huk pociągu odbijał się echem, płosząc niewidoczne zwierzęta.
Przesuwał się dalej wzdłuż platformy, osłaniając twarz przed porywistym wiatrem. Świat za burtą wydawał się nierzeczywisty – mgła tworzyła zasłonę, przez którą nie sposób było dojrzeć czegokolwiek. Nawet dźwięki były tłumione, jakby wilgoć pochłaniała każdy szmer. Tylko pociąg nadawał rytm: stukot kół, szum powietrza, praca maszyn.
Dotarł do ostatniego połączenia między wagonami i wspiął się na trap lokomotywy. Powietrze było tu ciężkie od spalin i gorąca. Lokomotywa tętniła życiem – jak wielkie, stalowe serce Nadziei. Ciepło maszyny przenikało przez jego kurtkę, wsiąkając w skórę.
Przemknął ostrożnie wzdłuż trapu, trzymając się relingów, i w końcu wszedł do kabiny motorniczego.
Stary stał przy panelu sterowania, pochylony nad dźwigniami i wskaźnikami. Twarz miał brudną od sadzy, w ustach tlącego się skręta. Wnętrze wypełniała mieszanina zapachu spalonego tytoniu, oleju i rozgrzanego metalu.
– Zostało niewiele. Może godzina drogi – powiedział, nie odrywając wzroku od instrumentów. – Przekaż swoim chłopakom, żeby pakowali graty. Karabiny Drugova trzeba zabezpieczyć – zamki są wrażliwe. Niech zajmie się tym ktoś, kto się zna – dodał, wskazując łopatą w stronę pieca.
Piotr skinął głową i przesunął się bliżej drzwi, ustępując miejsca technikowi, który wyznaczał trasę, spoglądając na gwiazdy przez wąską szczelinę w dachu kabiny. Jego praca wydawała się surrealistyczna – precyzyjne określanie pozycji na trasie, której nie dało się zmienić.
– Robert, zmniejsz ciśnienie na kotle! – huknął Stary.
Technik sprawnym ruchem odkręcił zawór, uwalniając nadmiar pary. Lokomotywa zasyczała, a w kabinie zrobiło się na chwilę duszno.
Piotr zbliżył się do stanowiska obserwacyjnego przy samym przodzie lokomotywy, zwanego „gniazdem”. Opierając się o metalowy reling, patrzył w gęstniejący mrok. Mgła nadal dominowała, rozciągając się w nieskończoność. Nagle usłyszał syk, jakby coś przecięło powietrze.
Zanim zdążył zareagować, potężny cios uderzył go w głowę. Rzuciło nim o barierki. Metal uderzył z impetem, a świat zawirował. Skóra nad prawym uchem pękła, krew spłynęła po skroni. Próbował utrzymać przytomność, ale pulsujący ból i ucisk w żebrach niemal go obezwładniły.
– Ej! Młody! Tylko tragedii nam tu brakuje! – zaklął Stary, podbiegając do niego. Chwycił Piotra za ramię i postawił na nogi, choć ten chwiał się niebezpiecznie. – Chyba wyrżnąłeś w semafor…
– To… gałąź? – wymamrotał Piotr, mrużąc oczy.
– Ani to, ani to – odezwał się Jakub, właśnie wślizgujący się do kabiny. Zsunął gogle na czoło, jego spojrzenie było czujne. – Gdyby to była gałąź albo semafor, oberwałyby relingi z przodu.
Chwycił interkom i wybrał numer Łącznika.
– Halo, tu Jakub z lokomotywy. Coś nas trafiło. Obsadzić stanowiska strzelców, wysłać patrol w stronę kantyny i drugiego Łącznika.
Jego głos brzmiał twardo, ale napięcie było wyczuwalne.
Stary zawtórował:
– Chłopaki, opuścić osłony! Zabezpieczyć drzwi!
Zgrzyt stalowych pazurów przejeżdżających od początku kabiny zostawił głębokie bruzdy wzdłuż całego dachu. Dźwięk przeszył głowę Piotra, budząc mdłości. Przycisnął plaster do skroni, wyciągnął pistolet. Wszyscy w kabinie instynktownie przyklękli, gotowi do manewru obronnego.
Klapy osłonne opadły z hukiem. Kabinę przecięła potężna krata, która zatrzasnęła się tuż za plecami palacza, który – jakby nigdy nic – wciąż ładował węgiel do pieca. Pył i iskry strzelały po całym wnętrzu.
– Opuszczać osłony! – wrzasnął Stary. Strażnicy rzucili się do działania. Ciężkie płyty z brzękiem zasłoniły całą lokomotywę.
Jakub dobiegł do szafki z bronią wbudowanej w podłogę i wyjął dwa karabiny. Jeden podał Piotrowi, drugi wręczył Staremu.
W tej samej chwili coś potężnie uderzyło w ścianę po lewej stronie. Fala uderzeniowa wstrząsnęła kabiną. Poszycie wytrzymało, ale dziesiątki rur miedzianych pękło. Para buchnęła do środka, całkowicie ograniczając widoczność.
Stary rzucił się do instrumentów – odciągnął dźwignie, przestawił zawory, jeden zamknął. Dopiero wtedy para przestała napływać.
– Co robimy!? Straciliśmy jakieś trzydzieści procent mocy w kotle! – krzyknął palacz.
Był ciężko ranny. Uderzenie rzuciło nim o piec – głowa rozbita, gorące węgle wypaliły dziury w spodniach i poparzyły łydkę.
– Rafi, będziesz żyć? – krzyknął Stary.
Ten tylko machnął ręką i, z twarzą oklejoną krwią, wrócił do pracy przy piecu.
– Jakub! – Stary przywołał go gwałtownie. – Za wszelką cenę musimy utrzymać prędkość. Najwyżej przelecimy przez Roshal. Potem się będziemy martwić. Przebij się do Łącznika. Nie wiem, co nas trafiło – spojrzał na ślady pazurów – ale jest cholernie duże…
– Dawaj! – krzyknął Jakub, chwytając Piotra za ramię.
Obaj przecisnęli się przez kratę i ruszyli w kierunku Łącznika.
Strażnicy na platformie już zajmowali pozycje przy legarach, gotowi do obrony. Piotr czuł się wytrząsany jak dziecięca grzechotka. Mdliło go, skroń pulsowała bólem, a wąska strużka krwi płynęła po czole w kierunku oka.
Wbiegli na platformę transportową – wiatr niemal ściągnął ich z nóg. Powietrze było przesiąknięte wilgocią, a mgła pulsowała w świetle reflektorów. Wokół panował chaos – para, trzask metalu i wycie wiatru zlewały się w jeden ogłuszający szum.
Z oddali, mimo huku, słychać było, że działka automatyczne już odpaliły. Czerwone smugi pocisków czternastocalowych rozcinały mgłę. Piotr złapał się relingów i celował przed siebie, na tyle, na ile pozwalał pęd pociągu i szalejący wiatr – strzelał niemal na oślep.
Strażnicy z przyczółku przesuwali się wolno w kierunku wejścia do wagonu przedziałowego. Krew dudniła Piotrowi w uszach, mieszając się z hukiem wystrzałów z karabinów maszynowych Łącznika. W dźwiękowej kakofonii nie sposób było odróżnić jednego dźwięku od drugiego.
Wtedy, na dachu wagonu mieszkalnego, pojawił się ruch. Piotr zmrużył oczy. Zobaczył masywną sylwetkę – większą od człowieka, poruszającą się z nienaturalną gracją. Ramiona stworzenia były długie, zakończone błyszczącymi pazurami. W mroku jarzyły się jego pomarańczowe oczy. Na moment zatrzymał się i spojrzał prosto na ludzi.
– Strzelajcie! – wrzasnął Jakub, unosząc karabin.
Strażnicy otworzyli ogień. Huk karabinów wypełnił przestrzeń. Pociski uderzały w potwora, ale tylko drażniły jego grubą, czarną skórę. Bestia zeskoczyła z dachu z nienaturalną szybkością i wylądowała na platformie transportowej z takim impetem, że legary pękły jak zapałki.
Piotr poczuł zimny pot na plecach. Zacisnął palce na spuście i oddał strzał. Kula trafiła w bok potwora. Bestia zawyła i obróciła głowę w jego stronę – jej oczy błyszczały jeszcze jaśniej.
– Kryć się! – krzyknął jeden ze strażników, odskakując, gdy stwór roztrzaskał łapą prowizoryczną osłonę.
Granat rzucony przez drugiego z nich eksplodował z ogłuszającym hukiem. Na chwilę widoczność zniknęła w dymie. Gdy opadł, Piotr dostrzegł bestię – poranioną, ale wciąż gotową do walki. Zaryczała. Jej głos był głęboki, nieludzki, jakby pochodził z innego wymiaru. Skoczyła przez platformę i zniknęła za jednym z wagonów.
Wtedy wszyscy jednocześnie usłyszeli szept. Metaliczny, obcy głos wdarł się do ich głów:
– jeeshen…
Piotr złapał się za głowę, zasłaniając oczy, starając się nie dopuścić do dalszego napływu dźwięku. Poczuł metaliczny posmak w ustach. Coś swędziało go w uszach, może w nosie – trudno powiedzieć. Głos powtórzył się wyraźniej:
– jeeeeesheeeen…
Drżał w powietrzu. Piotr przetoczył się po podłodze wagonu. Zimny pot ściekał mu po plecach. Nagle coś twardego uderzyło go w kostkę – to kolba karabinu jednego ze strażników, który padł martwy. Z jego uszu sączyła się krew.
Piotr poderwał się i spojrzał w mrok. Mgła gęstniała, tłumiąc światło reflektorów. Na dachu wagonu towarowego pojawiła się kolejna sylwetka. Była mniejsza, ale równie szybka. Tuż za nią pojawiła się następna.
– Trzymaj się blisko – rzucił Jakub, przeładowując broń. – Musimy dotrzeć do Łącznika.
W Łączniku panowała napięta atmosfera. Wnętrze spowijał półmrok, a w powietrzu unosił się zapach metalu, smaru i potu. Drewniane skrzynie z amunicją ustawiono wzdłuż ścian, tworząc prowizoryczne barykady. Na podwyższeniu w centrum wagonu znajdowały się obrotowe stanowiska strzelców, osłonięte stalowymi kopułami. Między wieżyczkami stała Mizerykordia – potężna broń okryta brezentem, cicha i groźna jak nieruchomy smok.
Strażnicy obstawiali wizjery, a radiooperator usiłował utrzymać kontakt z Dystryktem. W tle trzaskała niestabilna transmisja.
– Zagrożenie rośnie – powiedział do mikrofonu, wpatrując się w rozwiniętą mapę. – Trasa do Północnika bez zmian, ale potrzebujemy wsparcia. Odbiór.
Jego słowa ginęły w trzaskach. Z tyłu wagonu stał dowódca – mężczyzna w średnim wieku, o twarzy pooranej bliznami. Wydawał rozkazy głosem nieco ochrypłym, ale stanowczym.
– Przygotować osłony! Bestie nie mogą dostać się do lokomotywy.
Strażnicy wymienili spojrzenia i wrócili na pozycje. Jeden z młodszych, trzymający karabin w drżących dłoniach, spojrzał na dowódcę z niepewnością.
– …czy Mizerykordia zadziała? – zapytał cicho.
Dowódca milczał przez chwilę. Potem spojrzał przez wizjer i dostrzegł, jak kolejna bestia wskakuje na dach wagonu mieszkalnego. Jej cień sunął w rytm stukotu kół.
– To nasza ostatnia szansa – powiedział wreszcie. – Mizerykordia nie zawiedzie.
W tym momencie do wagonu weszli Piotr i Jakub. Strażnicy kończyli przygotowania, sprawdzali broń i zabezpieczenia.
– Jak sytuacja? – zapytał Jakub.
– Trzy bestie na dachu, jedna widziana przy lokomotywie. Pozostałe niewidoczne – są w ruchu – odpowiedział dowódca.
Jakub skinął głową i zwrócił się do Piotra:
– Musimy je zatrzymać na zewnątrz. Wiemy co to w ogóle jest?
Strażnik nazwiskiem Kołtun – jeden z tych, którzy pamiętali jeszcze Bitwę pod Rozetą – oparł karabin o mur skrzynki z amunicją i splunął przez zęby w bok.
– Mgielcy. Tak ich nazywają na Wschodnich Stacjach – mruknął. – Nie są stąd. Powstały z mgły, jak większość tego całego gówna. Nie rozumieją mowy, ale słyszą myśli. Telepatia, jak u psów wojny, tylko potężniejsza. Potrafią sparaliżować człowieka szeptem – tak jak tego chłopaka… – wskazał brodą na martwego zwiadowcę, z którego uszu sączyła się krew.
Piotr spojrzał pytająco.
– Są szybkie. Cholernie szybkie. Zbyt duże, by poruszać się tak cicho, a jednak to robią. Widziałem, jak taki przeciął w połowie dwóch ludzi jednym ruchem łapy. Mają skórę jak gumowana stal – zwykłe naboje tylko je drażnią. Wrażliwe są za to na ogień, w każdej postaci.
Wszyscy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Piotr westchnął w duchu, zaczerpnął powietrza i ruszył na platformę. Huk strzałów i ryki bestii natychmiast wypełniły przestrzeń. W oddali dostrzegł pomarańczowe oczy – kolejne stworzenie zbliżało się, niczym cień przecinający mgłę.
Jakub dołączył do niego i przywarł do metalowego relingu, gdy pociąg wszedł w zakręt. Wiatr szarpał ubraniem, a mgła gęstniała, jakby reagowała na obecność potworów. W oddali rozbrzmiewały kolejne ryki – dzikie, przeszywające, niosące złowrogi rezonans.
– Tam! – wskazał Jakub.
Piotr spojrzał w stronę dachu wagonu towarowego. W słabym świetle reflektorów dostrzegł wyraźny ruch. Bestia – podobna do tej wcześniejszej – poruszała się płynnie, jakby grawitacja jej nie dotyczyła. Jej ciało niemal unosiło się nad powierzchnią.
– Ognia! – krzyknął Jakub.
Karabiny maszynowe ryknęły. Czerwone smugi pocisków rozcinały powietrze, na chwilę rozświetlając mgłę. Bestia zawyła, trafiona w bok, ale zamiast się wycofać – skoczyła. Lądowała na platformie z takim impetem, że cała konstrukcja zadrżała.
Piotr wycelował i oddał strzał. Kula trafiła ją w ramię, ale stwór niemal natychmiast rzucił się w jego stronę. Ogromna łapa uniosła się do ciosu – serce Piotra zamarło.
W ostatniej chwili Jakub, oddał serię z karabinu. Pociski trafiły potwora w bok – zawył i odskoczył. Mimo to zdołał dosięgnąć jednego ze strażników, który runął prosto na Piotra.
– Ona ma otrzymać Mizerykordię – szept przeniknął umysły wszystkich obecnych. Był jasny, zrozumiały, choć nie pochodził z żadnych ust.
Piotr wydostał się spod ciała strażnika. Drugi z nich stał osłupiały. W nozdrza Piotra uderzył smród – coś pomiędzy rozkładem a mokrym, brudnym psem. Wilgoć potęgowała doznania.
Bestia trzymała Jakuba za ramiona i szyję. Nie poruszała pyskiem, a mimo to z jej ciała unosiła się para niczym z komina lokomotywy. Wpatrywała się w niego, a pazurami rozdzierała skórę na karku – cienkie czerwone strużki zostawiały ślady na stalowych szponach.
Przyczółek na lokomotywie uniósł broń. Nawet ranny szeregowiec, mimo kapiącej z czoła krwi, trzymał potwora na muszce.
– Niczego… nie dostanie… – wycedził Jakub przez zaciśnięte zęby. Strugi krwi spływały mu po twarzy, a nabrzmiała od wysiłku głowa czerwieniała z każdą sekundą.
Piotr odruchowo chwycił rewolwer, który wysunął się z kabury zabitego strażnika. Przeładował w biegu i oddał dwa celne strzały prosto w twarz bestii. Oba trafiły. Huk był sygnałem do pełnej salwy z przyczółku.
Zamki karabinów jęknęły. Kule uderzały w skórę potwora z głuchym dźwiękiem. Piotr schował się za osłoną, sprawdził bębenek rewolweru.
Nagle potężny wybuch rozerwał ciszę. Niewidzialna siła zmiotła bestię z nóg. Przetoczyła się po platformie i uderzyła w drewniane belki. Zawyła – dźwiękiem, który nie powinien istnieć w tym świecie. Piotr rzucił się do Jakuba – nieprzytomnego, z głową opartą o skrzynię.
Spojrzał w stronę bestii. Ledwo się ruszała. Podbiegł, wycelował między jej blade ślepia i oddał precyzyjny strzał. Czaszka pękła z trzaskiem. Brudna, brunatna krew rozlała się dookoła. Ciało zwiotczało i zsunęło się z pokładu, znikając w szuwarach.
Piotr podniósł Jakuba. Oboje ruszyli w stronę wagonu dowodzenia. Strażnicy przegrupowywali się, ale wtedy…
Eksplozja wstrząsnęła całym pociągiem.
– Jedna z bestii dostała się do wagonu towarowego! – krzyknął dyspozytor zza konsolety.
Jakub, mimo krwi cieknącej z rany, uniósł się i zacisnął zęby. Chwycił broń i ruszył do drzwi.
Piotr spojrzał pytająco na dowódcę:
– Macie jakieś wsparcie?
Odpowiedź była zbędna. Wyraz twarzy dowódcy mówił wszystko – byli zdani tylko na siebie.
Gdy dotarli do wagonu towarowego, usłyszeli huk strzałów, ryk bestii i trzask łamanych desek. Piotr wszedł pierwszy, z rewolwerem gotowym do strzału.
Wnętrze było pogrążone w półmroku. Słabe światło wpadało przez wąskie szczeliny. Skrzynie z amunicją porozrzucane, jakby coś przetoczyło się przez nie z siłą lawiny.
Jakub rozejrzał się, z trudem zbliżając do zniszczonych zasobów. Na podłodze leżał jeden z żołnierzy – nieruchomy, klatka piersiowa rozpruta pazurami. Piotr odwrócił wzrok. Zapach krwi był metaliczny, ciężki, drażniący.
– Tu jest – szepnął Jakub, podnosząc karabin.
W cieniu, w kącie wagonu, coś się poruszyło. Bestia. Olbrzymia, o połyskującej, ciemnej sierści. Rana na jej boku pulsowała, ale w oczach wciąż jarzyła się furia.
– Strzelaj! – wrzasnął Jakub.
Stwór rzucił się na nich. Piotr upadł, czując, jak masa potwora przetacza się tuż nad nim. Jakub oddał serię strzałów – kule trafiły, lecz nie powstrzymały ataku. Pazury potwora rozrywały skrzynie, drewno pryskało we wszystkie strony.
Piotr z trudem podniósł się, złapał rewolwer i uniósł broń. Wziął głęboki wdech – i strzelił w rury grzewcze biegnące pod sufitem.
Para buchnęła z sykiem, spływając na potwora. Bestia zawyła, szarpana bólem, próbowała odsunąć się od źródła gorąca.
Na to czekał Jakub. Z karabinem przy ramieniu, ostatkiem sił, oddał krótką, precyzyjną serię z bliska. Potwór runął na ziemię.
Wagon wypełniła cisza. Tylko oddechy dwóch mężczyzn przerywały martwą przestrzeń. Bestia leżała nieruchomo, czarna krew sączyła się z jej pyska.
Światła stacji Roshal przebijały się przez mgłę jak odległe latarnie we śnie. Piotr, oparty o reling platformy transportowej, czuł, jak chłodne powietrze przenika warstwy jego ubrania. Obok stał Jakub z karabinem w dłoniach – obaj wiedzieli, że to tylko krótki moment wytchnienia.
Wokół panowała cisza. Nienaturalna. Po wcześniejszym chaosie wydawała się wręcz podejrzana.
„Nadzieja” zwalniała. Stukot kół stawał się coraz wolniejszy, niemal kojący. Mgła zaczęła rzednąć, odsłaniając kontury budynków. Stacja Roshal, choć nadgryziona zębem czasu, wciąż pełniła funkcję. Wytarty napis na metalowej tablicy ledwie się odczytywał, a reflektory oświetlały rampę przeładunkową i boczne tory.
W wagonie dowodzenia rozbrzmiały ostatnie rozkazy:
– Strażnicy, pozycje na platformie. Sprawdzić perymetr. Łącznik – gotowość do przeładunku. Lokomotywa – zmniejszyć ciśnienie – dowódca rzucał komendy pewnym, choć zmęczonym głosem.
Piotr spojrzał na Jakuba.
– To koniec?
Jakub pokręcił głową. Zbliżył się i położył mu dłoń na ramieniu.
– Zbieraj siły. Droga dopiero się zaczyna.
Witaj. :)
Tytuł to chyba moje motto przewodnie ostatnich lat – gdyby nie nadzieja, że wszystko kiedyś w końcu ułoży się pozytywnie, ciężko byłoby żyć. :)
Co do spraw językowych, mam następujące wątpliwości (zawsze – tylko do przeanalizowania):
Twarze mieli napięte, a ręce drżały od niepokoju. Ich obecność, choć zdyscyplinowana, zdradzała napiętą atmosferę. – powtórzenie?
Zanim zdążył zareagować, potężny cios uderzył go w głowę, rzucając o barierki. Jego ciało uderzyło z impetem o metal, a świat wokół zawirował. – i tu?
Jego głos był stanowczy, ale słychać w nim było napięcie. – i tu?
Stary zawtórował w kabinie. – chłopaki opuścić osłony! Zasuńcie wejście do drzwi… – błędny zapis dialogu?
Zgrzyt stalowych pazurów (przecinek?) przejeżdżających od początku kabiny motorniczego, zostawiał jednocześnie głębokie bruzdy przez cała długość dachu, a sam dźwięk, świdrując w głowie Piotra, ocucił go i wywołał mdłości. – literówka?
Klapy osłonne opadły z hukiem, pomieszczenie przedzieliła potężna krata (przecinek?) która spadła tuż za plecami palacza, który jak gdyby nigdy nic szuflował węgiel do pieca, tak że jego pył i drobinki strzelały po całej kabinie. – przecinek?
Jakub podbiegł do szafki z bronią wbudowanej w podłogę i wyjął dwa karabiny. – brak części zdania albo wyrazy są w innej kolejności?
Ten machnął jedynie ręką i wrócił do szuflowania węgla z przyklejonymi do twarzy od krwi włosami. – tu podobnie?
W tym momencie, (zbędny przecinek?) coś potężnie uderzyło w sam środek lewej ściany. Fala uderzeniowa zatrzęsła całą kabiną. Poszycie wytrzymało, ale dziesiątki rur miedzianych pękło, wyrzucając gorącą parę, która niemal całkowicie ograniczyła widoczność. Stary rzucił się do instrumentów, zwolnił kilka przekładni, a inne podrzucił do góry, odkręcił dwa kurki, a jeden zamknął. Para przestała wpadać do pomieszczenia. – powtórzenia?
– Rafi? Będziesz żyć? – krzyknął do niego Stary – brak kropki na końcu zdania lub brak części zdania?
– Jakub! – Stary przywołał go do zajęcia stanowiska (tu też?) – Za wszelką cenę musimy utrzymać prędkość.
Nie wiem (przecinek?) co nas trafiło. – spojrzał na wybrzuszenia po śladach pazurów – ale jest cholernie duże… – ponownie błędny zapis dialogu
Strażnicy na platformie, już zajmowali pozycje przy legarach, gotowi do obrony. – zbędny pierwszy przecinek?
Piotr czuł się wytrząchany, jak dziecięca grzechotka, było mu od tego niedobrze, a do tego pulsowała mu skroń, a wąska strużka krwi płynęła po czole w kierunku oka. – powtórzenia?
Wbiegli na platformę transportową, gdzie wiatr niemal ściągnął ich z nóg. – nieco zgrzyta mi takie sformułowanie (?)
Z dala (przecinek?) mimo huku wiatru, słychać było, że flaki odpaliły, a czerwone smugi pocisków z 14-stek prują w powietrze. – liczba chyba słownie (?) i mam pytanie o te flaki, bo nie umiem znaleźć w necie (?)
Piotr złapał się relingów i na tyle (przecinek?) na ile potrafił przy pędzącym pociągu i hulającym wietrze, celował przed siebie, trochę na ślepo.
Wiatr uniemożliwiał myślenie, a krew buzowała w uszach (przecinek?) mieszając się z dźwiękami wystrzeliwanych przez potężne karabiny maszynowe łącznika amunicji. – tu chyba brakuje części zdania – CO było wystrzeliwane?
– jeeshen – usłyszeli jednocześnie w swoich głowach szept, metaliczny głos, a ostrość wzroku zaczęła im szwankować. – czemu tu nagle małą literą i kursywą początek zdania?
– jeeshen – usłyszeli jednocześnie w swoich głowach szept, metaliczny głos, a ostrość wzroku zaczęła im szwankować. Piotr złapał się mocno za głowę, zasłaniając oczy, i starając się pozbyć albo nie dopuścić do środka głowy dalszego metalicznego dźwięku. Czuł metaliczny posmak w ustach, swędziało go w uszach, a może w nosie… ciężko określić. – jeeeeesheeeen – dźwięk drżał w powietrzu, i spływał zimnymi strugami potu po plecach Piotra, kiedy przetoczył się po podłodze korytarza w wagonie. – powtórzenia?
W Łączniku – panowała napięta atmosfera. – czemu myślnik?
Piotr odruchowo – wycelował i oddał strzał. – i tu?
Jeden z młodszych żołnierzy, trzymający karabin z drżącymi dłońmi, spojrzał na dowódcę z niepewnością. – czemu tu „z”?
Wybiegł na platformę, gdzie huk wystrzałów i ryki bestii wypełniały powietrze. W oddali widział pomarańczowe oczy kolejnej bestii. – powtórzenie?
Kolejna bestia, niemal identyczna jak ta, którą wcześniej zaatakowali, przemieszczała się szybko i zwinnie. Jej muskularne ciało zdawało się niemal płynąć po dachu, jakby ciężar i grawitacja nie miały dla niej znaczenia. – i tu?
– <ona> ma otrzymać Mizerykordię. – zrozumiały język wdarł się do ich głów. – błędny zapis dialogu?
Stwór trzymał Jakuba za ramiona i szyje, a jednocześnie (przecinek?) nie poruszając pyskiem, i parując niczym komin lokomotywy, wbijał w niego wzrok, a pazurami robił sobie miejsce w jego miękkiej skórze w okolicach szyi, które podbiegły krwią, gdzie maleńkie czerwone krople zostawiły ślad na stalowo błyszczących pazurach. – literówka i powtórzenia?
Nawet ranny szeregowy (przecinek?) mimo kapiącej krwi, lekko drżąc(przecinek?) trzymał go na muszce trzymanego karabinu. – powtórzenie?
– niczego… nie dostanie… – cedził przez zęby Jakub – po moim trupie – strugi krwi płynęły mu po policzkach i szyi, a nabrzmiała od napływu krwi głowa, (zbędny przecinek?) i przyspieszające tętno barwiły skórę twarzy na czerwono, powodując czerwone wykwity na policzkach i skroni. – błędny zapis wypowiedzi?; powtórzenia?
Piotr, odruchowo chwycił rewolwer, który wysunął się z kabury jednego z szeregowych, przeładował w trakcie unoszenia, i oddał dwa celne strzały w kierunku twarzy bestii z bliskiej odległości. – zbędny pierwszy przecinek?
Zawył, a przerażające dźwięk bólu jakiego doznał, jedynie spotęgował reakcję Piotra, który dobiegł do Jakuba. – tu chyba brak części zdania albo wyrazy mają złe przypadki (?)
Szybko ocenił sytuację, i widząc że jego kompan jest nieprzytomny ruszył w kierunku stwora i mierząc między blednącymi ślepiami oddał precyzyjny strzał w czaszkę. Pękła z hukiem i rozlała brudną i brunatną krew dookoła, plamiąc wszystko dookoła. – w tych zdaniach zdecydowanie trzeba poprawić składnię i interpunkcję
– Jedna z bestii dostała się do wagonu towarowego! – dyspozytor głośno krzyczał zza konsolety – znowu brak kropki na końcu zdaniach
Piotr spojrzał na dowódcę.
– Macie jakieś wsparcie? – zapytał, ale widząc minę dowódcy, odpowiedź była jasna. – powtórzenie?; brak części drugiego zdania?
– Strażnicy, pozycje na platformie. Sprawdzić perymetr. Łącznik, gotowość do przeładunku. Lokomotywa – zmniejszyć ciśnienie – dowódca rzucał komendy pewnym, chociaż zmęczonym głosem. – błędny zapis wypowiedzi?
Opowieść wydaje się być fragmentem obszerniejszej całości. Do tego w tekście jest mnóstwo usterek językowych, które koniecznie trzeba szczegółowo prześledzić i poprawić.
Sam zaprezentowany świat, bohaterowie, walka i stwory – interesujące, choć nie do końca wyjaśnione i opisane. Przeżycie ciężko rannego, a jednak – strzelającego potem bez problemów Jakuba uważam za prawdziwy cud. :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Dziękuje :) w zasadzie staram się nauczyć przelewać myśli na papier. Dziękuje za sugestie, starałem się je przemyśleć i uwzględnić.
I ja bardzo dziękuję, Anonimie, powodzenia, pozdrawiam serdecznie. ;)
Pecunia non olet
Witaj Nuevo
Jak napisała bruce, trzeba wiele poprawić. Dla mnie narracja była zbyt chaotyczna. Gubiłem się, kto z kim i dlaczego? Dużo się działo, a jednocześnie miałem wrażenie, że stoimy w miejscu. Tempo było nierówne. Gdyby to poprawić, byłaby całkiem fajna obrona pociągu.
Patrząc na całość, pomijam gramatykę, bo nie czuje się tu specjalistą. Na forum są osoby, które mają to w jednym palcu. Sam się o tym dobitnie przekonałem:) Poszukałbym też w tekście zdań, które same sobie zaprzeczają. Coś w stylu: “barykada ze skrzynek z amunicją”. Przecież nie chcieli sami się wysadzić?
Gdy wszystko dopracujesz, tekst nabierze klarowności. Jeżeli jest to fragment większej całości, to można też pokusić się aby ująć go w konkretne ramy, przykładowo, dodające miejsce i czas. Może przez jakieś małe wprowadzenie? Wyrwany z kontekstu fragment niewiele bowiem wnosi.
Poprawiaj, przerabiaj i szlifuj. Uwzględniaj rady i nie martw się, bo to tylko tekst. Poprawki na żywym organizmie nie są tutaj niczym nowym.
Pozdrawiam!
Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.