- Opowiadanie: vrchamps - Żeby żyć, trzeba jeść. Żeby jeść, trzeba żyć.

Żeby żyć, trzeba jeść. Żeby jeść, trzeba żyć.

Tytuł mówi wszystko. Zapraszam na jazdę bez trzymanki:)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Żeby żyć, trzeba jeść. Żeby jeść, trzeba żyć.

Monice.

Nasyciłaś mnie miłością.

 

Rozdział 1

Karmienie pierwsze.

 

– Ej! Nowy! Obudź się, zaraz będą karmić.

Niespodziewane słowa wyrwały mężczyznę z głębokiego snu. Nie były czymś, co można od razu zrozumieć – wręcz przeciwnie: z każdą upływającą sekundą, pamięć o nich, zatarła się, jak cała przeszłość.

– Gdzie ja jestem? – spytał z trudem, przez spieczone wargi, które pod wpływem nieoczywistych, sennych koszmarów wyschły na wiór.

Odpowiedź nie nadchodziła. Mógłby przysiąc, że przed chwilą ktoś go szturchnął w ramię, że coś mówił, że był obok… Uspokoił oddech. Kobieta. Na pewno kobieta. Może młoda, może stara, ale na pewno nie dziewczyna, nie dziecko. Rozejrzał się, unosząc ciężką głowę. Mleczno-żółte światło współgrało z musztardowym smrodem. Dostał czkawki. Każdy odruch, każdy skurcz gardła pogłębiał objętość wdychanego przez płuca fetoru i bolał.

– Nie idziesz? Nie jesteś głodny?

Ten sam głos. Tym razem wyraźniejszy na tyle by usłyszeć jego słabość, spowolnienie, kruchość. A więc starsza kobieta, pomyślał. Jak cień – nieregularna bryła pochylająca się nad zimnym betonem, jakby szukała zagubionej kiedyś rzeczy.

Wstał z trudem.

– Kim jesteś?! – krzyknął, ale nie widząc reakcji kobiety, ruszył w jej kierunku.

Nagle cylindryczne, betonowe pomieszczenie wypełnił zgrzyt – mechaniczny hałas, pisk, jakby ktoś wysuwał powoli pręt z zaciśniętego imadła. Mężczyzna stanął jak wryty. Rozejrzał się i wzdrygnął. Kobieta… jeszcze jedna i kolejna. Którą słyszał? Do której chciał się zwrócić?

Zagubił się w myślach, obrazach, rozumowaniu. Wszystko stało się jednym wielkim labiryntem: plątaniną nierozpoznanych wspomnień i ich brakiem, kłębkiem ludzkich rąk i paznokci. Chciał odnaleźć drogę, ale widział tylko więcej cieni, więcej postaci – nagich i brudnych. Spojrzał na siebie. Był goły. Zmęczony. Skóra już nie młoda, jakby nie jego. Czy tak wyglądają ludzie? Czy może ich duchy?

Sylwetki poruszały się w stronę środka okrągłego pomieszczenia. Chciał dojrzeć, co tam się znajduje, ale nie mógł. A może tylko wątpił, wypierał i nie dopuszczał do siebie, że to, na co spogląda jest rzeczywistym bytem, porusza się i… żyje.

Wielkolud zaczął krzyczeć, gdy tylko metalowa rura wysunęła się z jego gardła i znikła w suficie. Takich dźwięków nie wydają ludzie. Może niemowlęta. Tak, niemowlęta. Kiedy matka z jakiegoś powodu zmuszona jest odciągnąć dziecko od piersi, ono płacze, ale płacze jak człowiek. Mała istota, która jeszcze nie wie czym jest, a jednak ma ten silny instynkt, który mówi – bez mleka nie przetrwasz. A to? Ryczało jak walący się budynek, przygnieciony warstwą wulkanicznych popiołów. Bulgotało jak przerwana tama. Charczało i krztusiło się, by na koniec zalać beton wymiocinami.

– Gdzie ja jestem? – powtórzył mężczyzna. – Co oni robią?

A robili tylko to, co konieczne by przetrwać. Jedli. Opychali się rzygowinami. Jakby miałby to być ich ostatni posiłek.

Gdy stwór przestał wymiotować, podajnik ponownie wsunął się w jego usta. Gardło rozciągnęło się i spulchniło.

Mężczyzna instynktownie wrócił na materac. Spostrzegł, że w niektórych miejscach materiał był obgryziony. Próbował się obudzić, ale za każdym razem, gdy tylko podglądał, mylnie upewniał się, że dalej śni. Może pamięć? Chwycę się pamięci, pomyślał i szybko się zawiódł; niezmierzona pustka, która zamiast przerażać, prowadzi do smutku.

– Jeśli chcesz przeżyć, musisz jeść – powiedziała stara, oblizując dłoń.

– O czym ty mówisz? – Popatrzył z obrzydzeniem na lepkie nici, które łączyły jej palce z wargami ust.

– Nie mogę powiedzieć wszystkiego od razu – cmoknęła.

– Dlaczego? Chcę wiedzieć! – krzyknął. – Co to za miejsce?!

– Gdybym opowiedziała ci to, co wiem… albo to, co tutaj przeżyłam… nie uwierzyłbyś.

– Co tu się, kurwa, wyprawia?! Gadaj, starucho!

– Bądź ciszej – wyszeptała. – Rozejrzyj się głupcze. Widzisz tłuściocha? On nie lubi, jak mu się przeszkadza.

Mężczyzna nie odpowiedział. Spojrzał na sine, owłosione cielsko siedzące w obrotowym fotelu. Błyszczało w słabym świetle od nadmiaru potu. Twarz grubasa była skierowana ku górze, a w zgrubiałe gardło wbijał się podajnik.

Kobieta pozwoliła sobie na uśmiech, jakby nie pierwszy raz widziała obłęd w oczach nowo przybyłych.

– Teraz znowu jest zajęty – powiedziała. – Posila się przez podajnik. Ale kiedy skończy, zwróci część pokarmu. Jak przed chwilą.

Położyła się na spłowiałym materacu.

– Pozwól, że teraz się zdrzemnę.

Mężczyzna, choć pragnął odpowiedzi, chyba już jej nie słuchał. Wpatrywał się w bezzębną szczękę, która przeżuwała i mlaszcze bez przekonania. Obserwował sflaczałe piersi, pomarszczone niczym kora starego drzewa, które odklejały się powoli od podbrzusza, gdy zmieniała pozycję.

– Nie patrz się tak, bom skora pomyśleć, żeś zakochany – zażartowała upiornie puszczając oczko.

Miał dość. Wstał z podłogi.

– Kim wy, kurwa, wszyscy jesteście?! Co to za miejsce?! Czym jest to coś na środku?! – wydarł się, oczekując szybkich i prostych odpowiedzi.

– Zamknij się, bo wystraszysz Pasibrzucha! – krzyknął ktoś z końca sali.

Świat zawirował.

Miał ochotę ich pozabijać – cienie nie cienie, ludzie nie ludzie. Chciał dusić gołymi rękami, tylko po to, by choć na chwilę zostać sam i zastanowić się co dalej. Podszedł bliżej środka. Ktoś klęczał i, wyjadał z podłogi niestrawione przez potwora resztki.

– Ej, ty! – Szturchnął kolanem nieznajomego.

Chłopiec spojrzał w bok. Trwało to sekundę, może dwie – wystarczająco długo, by upewnić się, że wygląda na piętnaście, może szesnaście lat. Nie więcej. Po tej krótkiej pauzie młody wrócił do posiłku, ale jakby łapczywiej, jakby bał się, że zaraz ktoś obierze mu jego część wydzieliny. Szybko zagarniał ją dłońmi bliżej siebie, zalewając kolana i pęknięcia w betonowej podłodze.

Widział ludzi objadających się rzygowinami. Słyszał mlaskanie i siorbanie. Sapanie wielkoluda, który właśnie otworzył oczy. Przewalał nimi, jakby chciał podejrzeć, co się dzieje wokół.

– Na tę rurę, to znaczy podajnik, mówimy „sutek” albo „brodawka”. Ja wole to drugie – powiedział nieznajomy. – Jestem Trzeci. Tak na mnie mówią, bo zjawiłem się tu trzeci. – Nieznajomy wyciągnął rękę na powitanie. – Witamy w stołówce.

– Jestem… Adam – odpowiedział, sam dziwiąc się, że pamięta swoje imię.

– Czyli dziewiętnasty.

– Słucham?

Nie dosłyszał, był zamyślony. Próbował wykorzystać nagły błysk pamięć i uczepić się czegoś więcej niż tylko imienia. Nie potrafił. Spojrzał na Trzeciego. Resztki wymiocin oblepiały mu usta. Ręce trzymał uniesione, z dłońmi przy twarzy, jakby czekał z niecierpliwością, aż znowu będzie mógł się posilić, ale nie mógł – poruszał ustami. Coś mówił.

– … dziewiętnasty. Czyli przedostatni. Musi być nas dwudziestu. Lepiej ważyć jak najwięcej, a na pewno nie najmniej – stwierdził Trzeci.

– A imię? Jak masz na imię? – spytał Adam.

Trzeci zamyślił się, opuszczając głowę. Po chwili spojrzał w sufit.

– Jeszcze wczoraj pamiętałem, ale teraz… nie mogę sobie przypomnieć. Wszyscy tu mamy kłopoty z pamięcią. Umówmy się tak, że ja będę pamiętał twoje imię, a ty mój numer. Tak na wszelki wypadek. Co ty na to?

Adam spojrzał na grubasa: dziesiątki mniejszych i większych rozstępów, a także pęknięć skóry, z których sączyła się żółtawa surowica. Jakby ciało wielkoluda rosło za szybko, a skóra nie nadążyła za tempem wzrostu. Podszedł bliżej, wdeptując w kałuże świeżych rzygowin.

– Uważaj! To się jeszcze nadaje do jedzenia. Nie chcesz, nie musisz, twoja sprawa, ale daj innym się posilić.

Przecież nie można spaskudzić rzygów, pomyślał.

– Jak tu trafiłem? – spytał Trzeciego, który właśnie nabierał w dłonie, glutowatej substancji wprost z podłogi.

– Pewnie tak jak i ja. Coś przeskrobałeś na powierzchni. – Przełknął pożywienie bez cienia obrzydzenia. – A może tylko podróżowałeś po pustkowiach i pojawiłeś się w złym miejscu o niewłaściwym czasie.

Adam milczał, nie wiedział, o co pytać, jak się zachować. Trzeci zauważył skrępowanie nowego kolegi, podniósł się z kolan, wytarł usta nadgarstkiem i beknął.

– Wszystko wskazuje na to, że to jakiegoś rodzaju więzienie, ale jeśli tak, to bardzo specyficzne. Który to twój materac?

Adam rozejrzał się, nie był do końca pewien, gdyż pustych legowisk było sporo, ale w końcu rozpoznał swoje.

– Tam. Przy tej kobiecie.

– A, obok Janiny. Pozwól więc, że dokończę jeść i wtedy podejdę.

 

Karmienie czwarte.

 

Głód i pragnienie to właściwie jedyne, o czym myślał. Budził się z głodu, zasypiał ze zmęczenia. Nie obchodziło go, kim są pozostali osadzeni. Ich historie, opowieści przestały znaczyć cokolwiek. Nie wschody czy zachody słońca determinowały cykl dnia i nocy, lecz wymiociny. Bulgot i chlupot, chlupot i bulgot, i głód – najpotężniejsze ze wszystkich tortur. Nie zwracał już uwagi na hałas brodawki wyciąganej z gardła grubasa. Siedział opary o zimną, betonową ścianę, na której ktoś napisał: „Jest tylko jedno wyjście – żreć”. Nonsens. Głupota. Nie złamią mnie, pomyślał. A potem przypomniał sobie, jak Janina powiedziała mu podczas trzeciego karmienia: „Materacy nie obgryzły szczury”. Więc kto? Ludzie? I mimo tej wiedzy, przeszło mu przez myśl, że powinien spróbować kwaśnego materiału. Zanim pęknie, zanim się podda i wbije sobie do tego durnego łba, że walka jest daremna, a wymiociny wielkoluda to nie tylko pokarm, ale może i podarunek.

– Adam! Obudź się, Adam!

Twarz Trzeciego była czerwona. Ale nie tylko ona. Także skóra grubasa, ściany cylindrycznej hali, materace i sufit.

– Zmienili barwę światła. Niedługo pojawi się ostatni więzień, rozumiesz? Musisz coś zjeść. Koło mojego legowiska jest niewielka kałuża… nagromadziłem trochę na później. Gdybyś zmienił zdanie…

– Wole zdechnąć – oznajmił spokojnie Adam. – Wole zdechnąć, niż żreć wymiociny. Wolę śmierć od przyjaźni, miłości i wiary. Zostaw mnie. Odejdź.

Trzeci nie zgodził się, spoważniał. Pokiwał przecząco głową. Wiedział, że podczas prawdziwego głodu, gdy nie możesz doczekać się śmierci; czas spowalnia i oddala od ciebie nieuchronne, przeciąga linę i poddaje próbie. Wiedział, że jeszcze nie jest najgorzej.

– Jeśli pokochasz głód, tak, umrzesz. Jeżeli go znienawidzisz, przegrasz, ale będziesz żyć. –Trzeci wstał i odszedł.

Siedząca w swoim legowisku Janina zauważyła smutek w jego oczach.

– On chce ci pomóc – powiedziała cicho, poprawiając koc. – Też przez to przechodził. Przeżywał dokładnie to, co ty teraz. Wszyscy doznaliśmy wstydu i hańby. Chciałby cie uchronić, ale nie rozumie, że to na nic. Sam musisz poznać…

Nie wiedziała, czy Adam usłyszał, co miała do powiedzenia bo opuścił głowę i osunął się na bok – zemdlał. I wtedy Janina zauważyła coś, czego wcześniej nie widziała. Tuż pod pachą, na żebrach, widniał okrągły tatuaż, który był swojego rodzaju dowodem, że świat istnieje, że gdzieś tam, musi istnieć inne, a być może lepsze życie.

– Niech śpi, póki może. – Odwróciła się, memłając jakieś resztki.

Tylko pustynia i skały. Żeliwne elementy wystające ponad powierzchnię, jak odnóża uschłego pająka, czekające na wiatr. Jeszcze kilka miesięcy i znikną pod pyłem. Kilka set lat i fale pustyni okrążą Ziemie. I tylko martwe morza będą się jeszcze kołysać, wyrzucając na brzegi niestrawione skrzela topielców. Mój świat jest jak klepsydra bez piachu – niepotrzebnie szuka swej roli. Gardzi oddechem, choć mógłbym mu przynieść ciepło i pamięć.

Tato?

Mój świat jest jak klepsydra bez szkła – niepotrzebnie odwrócił bieguny i umarł.

Gdzie idziesz?Tato!

Mój świat jest, jak klepsydra…

Wybudził go płacz niemowlaka. Najpierw pomyślał, że to jego córka, ale zniknął piach i ruiny dawnych miast. Pamiętał… wreszcie pamiętał!

– To wspomnienia, nie sen – wyszeptał uradowany. – Moja córeczka.

Nie widział jej twarzy, ale słyszał jej delikatny dziewczęcy głos. Po raz pierwszy odkąd został osadzony w stołówce, miał wrażenie, że może się chwycić czegoś prawdziwego, że nareszcie może stanąć stabilniej.

– Moja córeczka! – wykrzyczał.

– Adam!

Mężczyzna spojrzał na truchtającego w jego stronę Trzeciego.

– Trzeci! Musze ci o czymś powiedzieć. – Położył dłonie na barkach kolegi. – Chyba… tak, na pewno. Mam córkę. Miałem sen… nie, to nie był sen. To wspomnienie. Rozumiesz? Pamiętam.

Trzeci spojrzał na Adama. Wiedział, że powinien się cieszyć razem z kolegą. Może nawet świętować. Przy innej okazji zebrałby nagromadzone wymiociny i wystawił ucztę. Ale nie teraz. Moment na wznoszenie toastów był nieodpowiedni.

– Mamy Dwudziestego, to dziecko! Małe niemowlę!

– Jak to niemowlę? – Adam wyjrzał zza jego ramienia, w kierunku zgromadzonej grupy osób przy jednym z materaców.

– Prawdziwe, płaczące niemowlę – westchną Trzeci. – Nowy więzień. Kobiety już się nim zajęły.

– Co złego mogło zrobić niemowlę…?

– Nie wiem – odpowiedział Trzeci ze ściśniętym gardłem.

– Czym go będą karmić?

 

Karmienie piąte.

 

Kiedy podajnik zniknął w suficie, grubas wpadł w szał. Zaczął się krztusić i dławić. Jego ryk gasł na chwilę, gdy przychodziła cofka. Kręcąc się na obrotowym fotelu, rozdzielał po równo rzygowinami skazanych.

– Będą karmić malca wymiocinami? – przestraszył się Adam.

– Podobno kobiety rozważały taką możliwość – przyznał Trzeci. – Ale postanowiły go poświęcić i tak w dzień ważenia będzie najlżejszy.

Trzeci poklepał dziewiętnastego po plecach.

– Nawet gdybyś w dalszym ciągu nic nie jadł, to można powiedzieć, że niemowlę uratowało ci życie. I tak bywa.

Adam pobladł.

– Mówiłem ci o wagach trzy karmienia temu. – Trzeci podniósł materac, na którym spał dziewiętnasty. – Możesz nie pamiętać, byłeś półprzytomny. Gdybyś zaczął jeść, może trzeźwe myślenie by wróciło, ale ty musisz być uparty. Słuchaj uważnie. Czarne, prostokątne szkło w podłodze to waga. Odkąd tu przyjechałeś, jesteś ważony. Czy siedzisz, śpisz, leżysz, wszystko jest rejestrowane. No a teraz, zjawił się Dwudziesty. To znaczy, że niedługo ogłoszą wyniki. Ten, który okaże się najlżejszy… zostaje nowym grubasem.

– Nie możemy pozwolić, by wstawili tam niemowlę – oburzył się Adam, patrząc na obrotowy fotel.

– Nie mamy wyboru. Kiedy bobas zostanie wyznaczony, przez kilka dni będzie pewnie niewiele wymiocin. Zacznie się walka o pożywienie. Pewnie ktoś zginie. Jedni zostaną zamordowani, inni zdechną z głodu. I tak w kółko. Pożywianie się ma podwójną wartość. Po pierwsze: kiedy nie jesz, chudniesz, możesz stać się kolejnym grubasem. Po drugie: jeśli jakimś cudem, a z takim mamy właśnie do czynienia, pojawi się ktoś lżejszy, to musisz mieć siłę, by walczyć. Przeciwstawić się i uratować własne życie, kiedy zapasy żarcia będą niewystarczające.

– Mam córkę, wiesz? – wypalił Adam, który w pewnym momencie zbłądził myślami.

– Wiem. Mówiłeś mi to już, dziewiętnasty.

– Tak. Mówiłem… – Adam spojrzał na grubasa. Jego gardło puchło i kurczyło się naprzemiennie, w rytmie niewidzialnego oddechu. – Co się z nim stanie?

– Z grubym?

Adam skinął głową.

– Nie wiem… Może go zutylizują. Nie mam pojęcia, jak organizują swój świat. Nigdy nie pozwolili mi wyjść poza stołówkę. A uwierz, błagałem wielokrotnie.

Mina trzeciego spochmurniała, jakby właśnie przypomniał sobie coś, co uwłacza godności wolnego człowieka. Po chwili uśmiechnął się jednak i pochylił do ucha Adama.

– Może tam, na zewnątrz, biegają same wielkoludy? Najpierw nas chwytają, potem tuczą, aż sami staniemy się takimi paskudztwami. Na koniec wypuszczają nas na wolność i hulaj dusza.

Trzeci zaśmiał się i odszedł sprawdzić, jak kobiety radzą sobie z niemowlęciem.

– Może w tym, co mówisz jest ziarenko prawdy. Może ich wypuszczają… – stwierdził dziewiętnasty.

– Nie wierzyłbym w to. Lepiej nie ryzykować!

Adam podszedł do grubasa i przyjrzał się uważnie podajnikowi. Następnie obszedł fotel, szukając jakiegoś szczegółu, czegokolwiek, co mogłoby coś znaczyć. W pewnym momencie zauważył cienką, łukowatą przerwę w betonowej podłodze.

– Co tak pan się przygląda? Suchych wymiocin radziłbym nie jeść. Zamiast nawadniać organizm, wysuszają go odezwał się pulchny staruszek, który wydawał się dumny ze swoich mądrości.

 

– Nie zamierzam ich jeść – odpowiedział Adam.

– A to widać, widać, że trzyma pan dietę. Źle pan skończy.

– Zastanawia mnie… czym jest ta szczelina dookoła fotela. – Dziewiętnasty zbył uwagi starca, ale nagle poczuł się gorzej. Zrobiło mu się ciepło, a nogi stały się miękkie. – Wie pan… co to? – Zdążył wybełkotać.

– To platforma. Przy jej pomocy zabierają… Ludzie! Dziewiętnasty znowu zemdlał!

Trzeci pojawił się pierwszy. Chwycił nieprzytomnego Adama za ręce i zaciągnął na legowisko.

– Janina! Przynieś pokarm! Trzeba go nawodnić i posilić. On słabnie!

Po chwili kobieta zjawiła się z dłońmi złożonymi w miseczkę.

– Przytrzymam mu żuchwę, a ty wlewaj powoli, tak żeby się nie zakrztusił.

Tak dawno nie padało. Nad enklawą żadnej chmury. W dzień niebieskie niebo kusi jak woda, w nocy gwiazdy kuszą jak rosa żadnego pożytku z fatamorgany.

Lubie chłód, wystawiam język i dłonie do chłodu.

Adam!

Kolejna rzeka umiera. Ciągnie się blizna od gór do błotnego jeziora. Mam chwilę aby pomyśleć tęsknie za córką, za żoną, za domem.

Adam!

Szare kombinezony. Trzepoczące chusty na twarzach. Porysowane od wiatru gogle.

Jesteś potrzebny!

Słyszę. Widzę ludzi, transporter i demontowaną turbinę…

I wszystko się rozmywa, zaciera w jednostajnym szumie. Widzę przeszłość i przyszłość…

– Dziewiętnasty! Spokojnie… spokojnie. Zakrztusiłeś się tylko.

 

Karmienie trzynaste.

 

Obudził go niesmak w ustach, smród i cisza. Trzeci siedział tuż obok z opuszczoną głową. Miał napuchniętą twarz i zadrapania na całym ciele. Kiedy zobaczył, że dziewiętnasty w końcu się przebudził, powiedział:

– Spałeś. Lunatykowałeś. Bredziłeś od rzeczy, potem płakałeś, wołałeś Arlikę i tak mijały kolejne karmienia. Było ich osiem, Adamie… – zakaszlał i splunął krwią. – Ta Arlika, o której wspominałeś to twoja córka?

– Tak – odpowiedział dziewiętnasty, przewracając oczami. – Jest tutaj?

– Co? Nie, nie ma… znowu bredzisz. Popatrz, wiele się zmieniło.

– Gdzie Janina? – spytał Adam, podnosząc z trudem głowę.

– Od trzech karmień jest martwa. Nie miała siły się bronić.

Adam skierował wzrok na obrotowy fotel, ale w miejscu, gdzie powinien znajdować się wielkolud, siedziało coś niewielkiego. W oczach dziewiętnastego pojawiły się łzy i rezygnacja. Zaczął pełznąć na czworaka w kierunku podłączonego do teleskopowego podajnika niemowlaka. Trzeci, widząc to, rzucił się i złapał kolegę za nogę.

– Nie podchodź tam! Mają sojusz. Pilnują tej niewielkiej ilości rzygowin, jaką obdarza ich maleństwo. Zabiją cię! Kurwa, dziewiętnasty, zabiją cię!

Dziewiętnasty wyrwał nogę z chwytu i ruszył dalej. Po chwili drogę do rosnącego jak na drożdżach niemowlęcia zasłoniły trzy wychudzone sylwetki.

– A ty co? Nagle zdecydowałeś się jeść? – zapytał zuchwale jeden z nich. – Wracaj na legowisko. Dostaniecie swoje porcje, jak nowy grubas podrośnie. Do tego czasu musicie wytrzymać.

Adam dostrzegł na krótką chwile przysłonięte niemowlę. Było już wielkości nastolatka, zdążyło porządnie napuchnąć, ale jeszcze nie cuchnęło, jak poprzedni grubas. Wyglądało na to, że dziecku nie dzieje się krzywda, bo mruczało beztrosko.

– Nie słyszałeś? Odejdź, zanim nadwyrężysz naszą cierpliwość.

Odszedł. Wiedział, że w konfrontacji nie miałby szans z najedzonymi więźniami.

– Co tu się wydarzyło? – spytał Trzeciego, kiedy wrócił na materac. – Czemu nie dopuszczają nas do wymiocin?

– Bobas nie daje dużo pokarmu. A ci tam nie chcieli, żebym marnował na ciebie pożywienie. Najpierw ostrzegali, ale gdy zobaczyli, że cię karmię ponownie, pobili mnie i zakazali podchodzić do niemowlaka… Adam? – wtrącił Trzeci widząc, że dziewiętnasty odlatuje.

– Tak? Już jestem, przepraszam. Co mówiłeś?

– Ja… ja cię karmiłem, kiedy byłeś nieprzytomny. Człowiek bez jedzenia wytrzyma może trzydzieści karmień, ale bez płynów, góra dziesięć. Wymiociny to jedno i drugie. Przepraszam. – Trzeci spojrzał prosto w oczy dziewiętnastego.

Czasami nie starcza już siły na złość. Niektóre rzeczy zaczynają cie obchodzić bokiem. Przestajesz się nad sobą litować i nagle wzbudza się w tobie chęć walki. Chęć przetrwania za wszelką cenę.

– Nienawidzę głodu – powiedział Adam przez zaciśnięte zęby.

– To dobrze kolego, to dobrze. Nareszcie mówisz jak my.

 

Karmienie piętnaste.

 

Nowy dostał materac i numer po Janinie – Ósmy. Był dobrze zbudowany i postawny, ale obdarty z odzienia i nagi, jak cała reszta współwięźniów. Kiedy się obudził, wpadł w szał. Wymagał od innych natychmiastowych wyjaśnień, ale nikt nie chciał z nim rozmawiać. Nawet „Wielka Trójca” rządząca podziałem wymiocin – powodowana strachem – wycofała się na swoje legowiska.

– My tu planujemy bunt, bitwę o grubasa, a przychodzi nowy i nieświadomie odwala całą brudną robotę za nas – zachichotał Trzeci.

– Cicho. Idzie w naszym kierunku – Adam uspokoił kolegę nie podzielając jego optymizmu.

– To może ty mi, kurwa, powiesz, o co w tym wszystkim chodzi, he? – Ósmy przykucnął i szturchnął Trzeciego w ramię. – Jesteście jakimiś pojebanymi statystami z piekła rodem, co? No gadaj.

Trzeci milczał. Miał gdzieś zszargane emocje nowego. Myślał tylko o puchnącym grubasie, do którego nagle otworzył się dostęp. Czuł już smak wymiocin na języku i zaburczało mu w brzuchu. To właśnie przez głód stracił czujność i błędnie zlekceważył zagrożenie ze strony nowego.

– Dobrze. Skoro nie chcecie ze mną rozmawiać po dobroci, to spróbujemy inaczej! – krzyknął Ósmy z pianą na ustach. – Zrobię to dla przykładu.

W jednej chwili chwycił siedzącego Trzeciego za włosy i brutalnie postawił na nogi. Przyjrzał się jego twarzy i ostatni raz zapytał:

– To co? Będziesz gadał?

Zdziwiony trzeci nie pamiętał już nawet, o co pytał Ósmy. Bezradnie rozłożył ręce i mruknął pod nosem. Cios spadł na jego głowę w ułamku sekundy. Po chwili następny i jeszcze jeden. Adam obserwował całą scenę jakby w zwolnionym tempie; były zęby, nie ma zębów, był nos, nie ma nosa, były oczy, znikły zalane krwią.

– Zostaw go! – Dziewiętnasty rzucił się na nowego, ale kolano Ósmego było tym, co zobaczył jako ostatnie.

Tatusiu?

Tak, córeczko?

Jej włosy są delikatne, a głowa ciepła. Przytula mnie i mówi bym nie jechał. Głupie przeczucia. Nie można dać się im prowadzić i pozwalać by układały życie. Więc jadę. W transporterze jest ciasno, ale wesoło. Ktoś opowiada o swojej babci i uśmiecha się do mnie. Potem wstrząs, pisk w uszach i ból, pokrzykiwanie, ujadanie psów, agresja.

 

Karmienie ostatnie.

 

– Nie będę jadł rzygów. Nie będę żarł wymiocin. Kurwa, co tu się dzieje? – powtarzał niewyraźnie Ósmy popłakując i kołysząc się to w przód, to w tył.

– Jeśli pokochasz głód, tak, umrzesz. Jeżeli go znienawidzisz, przegrasz i będziesz żyć.

Ósmy nie usłyszał Adama. Miał błędny wzrok i nie do końca rozumiał zaistniałą sytuację. Od kilku karmień nie było z nim kontaktu. Grubas w tym czasie urósł do gigantycznych rozmiarów. Mamlał, popierdywał głośno i robił pod siebie, jak poprzedni.

– Wiesz, że na powierzchni mam córeczkę?

– Co? Na jakiej powierzchni? – spytał Ósmy rozglądając się, jakby usłyszał głos z nieba. – Nie będę jadł rzygów… – kontynuował.

Wszystko się pozmieniało: Ósmy został Janiną, niemowlak wielkim śmierdzącym grubasem, a Trzeci? Nawet nie wiedział, kim jest Trzeci. Ale licząc wielokrotnie zdał sobie sprawę, że znowu jest komplet. Od jakiegoś czasu rozumiał, że jedyna droga na zewnątrz, to stanie się grubasem. Musiał się wydostać za wszelką cenę, jadł tylko tyle, by przeżyć, a jednocześnie być najlżejszym. Chodził, oglądał wszystkich i próbował ocenić, czy można sobie pozwolić choćby na jedno chlipnięcie, czy należy trzymać się diety. Chciał zasiąść w fotelu. Nieważne, czy po kolejnej wymianie spalą go, otrują, zastrzelą czy zabulgocze w kwasie.

Betonowe drzwi, o których istnieniu nie miał pojęcia, rozsunęły się ze zgrzytem. Tajemnicze sylwetki pewnie wkroczyły do stołówki. Mieli broń, skórzane buty i czerwone uniformy z białym logo na piersi. Na głowach hełmy. Ukryte twarze pod lustrzaną szybką. A może w ogóle nie mieli twarzy. Może to wszystko było jednym wielkim przewidzeniem.

– Kim są te chore pojeby? – spytał Ósmy.

– Nie wiem i powiem szczerze, że pierwszy raz ich widzę – zaniepokoił się Adam.

– Ej wy! – rozwścieczył się nowy, jak pierwszego dnia, gdy zamordował Trzeciego.

– Dzisiaj dzień ważenia. Wejdźcie na swoje materace – poinformowali bez jakichkolwiek emocji strażnicy.

– Nie będziecie mi mówić, co mam robić! – oburzył się Ósmy.

– Zostaniecie zwarzeni. Najlżejszy dostąpi zaszczytu zostania grubasem, z ciągłym dostępem do pokarmu.

Ósmemu odbiło. Pewnie już na wolności musiał mieć problemy z emocjami, a co dopiero tutaj, pomyślał Adam.

Nowy rzucił się na strażników z zamiarem zrobienia im krzywdy. Gdy był zupełnie blisko, kolba karabinu trafiła go w okolice skroni i zwalił się na podłogę dokładnie tam, gdzie stał.

– W celu dokładnego pomiaru ściągnijcie materace i połóżcie się bezpośrednio na wagach – poinformował strażnik.

Serce Adama zaczęło bić szybciej. Oddech przyspieszył, a przyrodzenie stwardniało. W końcu zajął miejsce na wadze.

Wartownik sprawdził tętno nieprzytomnego Ósmego i zaciągnął go z powrotem na legowisko – każdy żywy musiał być poddany pomiarom.

– Zaczynamy! – krzyknął wartownik.

Zapadła cisza. Mundurowy spojrzał na niewielki świecący ekran, który trzymał w dłoni.

– Z wynikiem czterdzieści dwa kilogramy, nowym grubasem zostaje… numer dziewiętnasty! Gratulacje.

Fotel z gigantycznym niemowlakiem zaczął się chować w podłogę. Gdy wrócił po kilku minutach, był pusty. Strażnicy doprowadzili Adama na miejsce spoczynku. Nie opierał się i nie walczył. Chciał tego. Mężczyźni odchylili mu głowę do tyłu. Poczuł ukłucie w ramię, a wysuwający się z sufitu podajnik, zaczął falować. Rura wsunęła się w usta, krusząc zęby. Zajęczał z bólu, nim środek nasenny zaczął działać.

Tato?

Arlika?

Gdzie jesteś, tato?

Rozdział 2

 

Kilka dni wcześniej.

 

Ratraki zatrzymały się na brzegu błotnistej rzeki. Wyglądały jak wycieńczone, drapieżne stworzenia, które by przetrwać, dotarły do wodopoju z innego krańca świata. Drzwi jednego z pojazdów otworzyły się i stanęła w nich drobna kobieta.

– To tutaj! – krzyknęła do kogoś w środku, po czym poprawiła słuchawki i mikrofon. – Wjeżdżamy. Pamiętajcie: powoli i czujnie. Obserwować wskaźniki zanurzenia i odczyty detektora min.

Niedaleko znajdował się zestaw nieczynnych turbin rzecznych. Kilkadziesiąt lat temu należały do enklawy. Odkąd rzeki zaczęły wysychać, urządzenia stały się bezużyteczne. Natomiast odzyskane części nadal były cenne – na giełdzie stanowiły prawdziwą gratkę, ale także wykorzystywano je jako zamienniki do zniszczonych podzespołów.

Arlika zamknęła drzwi. Przeszła do kabiny i usiadła w fotelu.

– Cała naprzód.

Silnik o mocy dziewięciuset koni wprawił ratraka w drgania. Walka z masą, błotem i grawitacją nigdy nie była równa, ale maszyny tego typu rzadko przegrywały. Mimo to poruszanie się w błotnistych rzekach zawsze oznaczało ryzyko – jedno złe posunięcie mogło unieruchomić pojazd na zawsze.

Tym razem jednak wszystko poszło gładko. Pojazdy podjechały do żeliwnych pomostów, a po kilku minutach na serwisowych kładkach pojawili się ludzie.

– Potrzebujemy zaworów do regulacji temperatury, czujników wilgotności, pomp, wentylatorów, kół zamachowych, bębnów napędowych. Wszystko, co może usprawnić pracę szklarni!

Arlika rozkazała ustawić skrzynie naprawcze na krato-pomoście. Otworzyła jedną z nich i zaczęła rozdzielać narzędzia.

– Do roboty! Mamy przed sobą trzy dni pracy, wykorzystajmy je jak najlepiej .

Nie było czasu na odpoczynek, żarty czy rozmowy. Każdy znał swoje zadanie i wiedział dokładnie, co robić, by je dobrze wykonać. Luki transportowe zapełniały się z każdą godziną. Wyznaczeni ludzie segregowali zdobyte elementy na elektroniczne, mechaniczne i elektryczne.

– Tu „Oko cztery”, tu „Oko cztery”, odbiór.

Arlika wypięła krótkofalówkę z roboczych spodni i odpowiedziała na wezwanie:

– Tu dowódca, melduj.

– Od Gór Brzeżnych… powtarzam, od Gór Brzeżnych zbliża się pojazd.

– Ma jakieś oznaczenia?

– Chwileczkę… to pojazd Ministerstwa.

– Obserwuj dalej. Bez odbioru.

Kobieta wpięła krótkofalówkę z powrotem za pasek.

– Słuchajcie! – zwróciła się do zespołu. – Będziemy mieli posłańca z Ministerstwa. Pracujcie dalej, róbcie swoje. Ja z nim pogadam.

Kilkadziesiąt minut później transporter pojawił się na horyzoncie. Sunąc nad błotnistą rzeką, wzbudzał kłęby pyłu. Arlika wzięła jeden z pięciu ratraków i ruszyła na spotkanie.

Pojazd po kilku minutach dotarł do Arliki. Drzwi transportera uchyliły się i wyszedł z nich ubrany w czarny płaszcz i bawełniany golf mężczyzna. Jego buty zagłębiły się po kostki w grzęzawisku. Miał rozbiegane oczy i ani razu nie spojrzał na rozmówczynie.

– O co chodzi? – zapytała, od razu rozpoznając androida.

– Emisariusz Ministerstwa Harmonii Terytorialnej. – przedstawił się, skinął głową. – Jestem zmuszony poinformować o zaginięciu pani ojca.

– Słucham? – Kobieta pobladła.

– Obóz szpiegowski, rozlokowany nieopodal silosowych pól, którym dowodził, został zaatakowany i zniszczony. Drony zwiadowcze nie odnalazły DNA pani ojca. Żałuje.

Procesor posłańca przeanalizował milczenie Arliki. I szybko podjął kolejną próbę nawiązania kontaktu.

– Ministerstwo rozkazuje ponadto, natychmiastowe zakończenie prac przy turbinach i powrót do bazy celem omówienia, przygotowania i wyposażenia kolejnej misji, mającej na celu założenie nowego obozu i prowadzenia działań dywersyjnych na transporty Gastrokleru. Zgodnie z informacjami od naszych agentów, kolejny konwój wyjedzie z silosów w najbliższych dniach. Nasze szklarnie w rejonie 52°52’44”N, 18° 47’42”E wymagają natychmiastowego nawożenia. Nie mamy dużo czasu.

– Dobrze. Poinformuje załogę. Dziękuje, emisariuszu. – Arlika wróciła do pojazdu.

Ratrak obrócił się powoli, ryjąc gąsienicami w ziemi. Czarne błoto podskakiwało, oblepiając metal i stal. Spaliny uniosły się niczym oddech w zimną noc.

Arlika była zdruzgotana, ale surowy świat zdążył nauczyć, że łzy przypominają czym jest słabość, niewola i śmierć. Nie była już tą małą bezbronną dziewczynką, która ojciec oddaje enklawie na służbę.

Po powrocie do turbin, zebrała wszystkich i poinformowała o zakończeniu prac oraz nowych rozkazach. Dała też każdemu wolny wybór. Nikt jednak z dwudziestu ośmiu członków grupy nie zdecydował się odejść.

 

Dzień zasadzki.

 

– Tu „Oko cztery”, tu „Oko cztery”. Odbiór.

– Meldujcie.

– Bramy pól silosowych właśnie się otworzyły. Gastroklerzy rozpoczynają konwój.

– Podaj liczbę pojazdów. Odbiór.

– „Sejf” na platformie szesnastoosiowej. Grubas musi być naprawdę obrzydliwie wielki. Za nim dwa transportery opancerzone. Jeden wyposażony w ciężki karabin maszynowy, drugi w moździerz, prawdopodobnie sto dwadzieścia milimetrowe działo. Na czele osiem motocykli. Mało zbrojnych jak na takiego dużego skurwiela.

– Zrozumiałam. Bez odbioru. – Arlika zakończyła rozmowę ze szpicą i zwróciła się do kompanów. – Mamy godzinę. Ustawcie interkomy na zaszyfrowany kanał. To, że konwój jest słabo chroniony, nie znaczy, że mamy się teraz zamienić w hurraoptymistów. Pełne skupienie załoga. Dopóki nie przejmiemy ciężarówki z grubasem i nie dowieziemy go do szklarni, poziom zagrożenia pozostaje najwyższy.

Arlika jeszcze raz przedyskutowała z zastępcami wszystkie awaryjne możliwości, na wypadek gdyby sytuacja miała ułożyć się niekorzystnie. Sprawdzono broń, magazynki, drony z minami przeciwpiechotnymi, pociski uderzeniowe typu Spike. Następnie każdy zajął wyznaczoną pozycję.

Czas zwolnił. Niemiłosierny żar lał się z nieba. Przeszkadzał w myśleniu, rozmowach przez radio, w samym czekaniu. Był wieczny, nieustępliwy… aż nagle przyspieszył ponownie. Kiedy tylko na horyzoncie pojawił się pył, metalowe pudła na kołach i widmo śmierci – żar przestał istnieć. Liczyło się tylko jedno: przetrwać.

– Atakujemy? – zapytał jeden z najbardziej doświadczonych kompanów.

Niespodziewanie w jej myślach pojawił się obraz taty. To on, zabrał ją do turbin pierwszy raz kiedy miała dwanaście lat. To on nauczył jej fachu. Pokazał jak dowodzić najemnikami. Zawsze była jego oczkiem w głowie, a teraz zniknął. Świat stał się bezlitosny i zabierał to, co chciał i kiedy chciał. Nie przyjmował tłumaczenia, że to nieodpowiedni moment.

– Arlika! Teraz?! Już tu są!

– Miny – szepnęła do mikrofonu, zostawiając daleko rozmyślania o ojcu.

Drony zrzuciły ładunek tuż przed nadjeżdżającymi motocyklami.

Niemy wybuch rozczłonkował ciała wartowników. Podrzucił ich do góry wraz z motorami, wzbudził tumany kurzu. Wszystko w ciszy. Fala dźwiękowa uderzyła po chwili, przynosząc wieści o rozpoczętej zasadzce, tak by nikt nie miał już wątpliwości, że to się dzieje naprawdę.

Konwój zatrzymał się, zamarł na chwilę, jakby ci, którzy kierowali pojazdami musieli zorientować się w zaskakującej sytuacji. Potem w okrojonym składzie ruszył ponownie przez porozrywane ciała i płonące wraki maszyn.

– Spike – wyszeptała Arlika.

Świst przeszył niebo jak meteoryt. Powietrze zadrżało z przeciągłym trzaskiem wylotowych płomieni. Trafienia były celne – wypaliły w poszyciu transporterów dziurki o średnicy jednego centymetra, przez które wtłoczyły sprężoną gazami plazmę. Śmierć była natychmiastowa i nie znosząca litości.

– Brawo, panowie! Została ciężarówka. Ruszamy.

Ratraki wyjechały za skał, blokując wąski przesmyk między stromymi zboczami. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że ciężarówka podejmie próbę taranowania, ale w ostatnim momencie zaczęła hamować. Wśród tumanów kurzu, kierowca wyszedł z kabiny, trzymając ręce w górze. W jego oczach nie było strachu… raczej zrozumienie. Przeczuwał, że nie zostanie jeńcem, ani puszczony wolno. Odwrócił się, klęknął i spojrzał w kierunku silosów po raz ostatni. Jeden wystrzał zakończył życie Gastrokleryka, który upadł twarzą w rozgrzany piasek.

Resory ciężarówki ugięły się pod naporem jęczącego grubasa. Tłuste ciało miotało się za pancernymi drzwiami. Może krzyczał z bólu, próbował opowiedzieć o tym, co mu zrobiono w silosach. A może po prostu obudził się, kiedy ciężarówka stanęła i przestało kołysać, albo poczuł głód i rozwścieczony dał ujście nagromadzonym emocjom.

Nagle wrzaski urwały się tak szybko, jak się zaczęły.

– Dobra… zmęczył się, możemy ruszać – rzuciła Arlika i wskoczyła za kierownicę ciężarówki. – Kurs na szklarnię.

 

*

 

– Co oni z nimi robią? – zapytał młody chłopak, który w grupie był najmniej doświadczony, a atak na konwój był jego pierwszą zbrojna przygodą.

– Z grubasami? – szefowa spojrzała na niego.

– Tak.

– Gastroklerzy zawożą ich na farmy – odpowiedziała.

– Na farmy?

– Ogromne pola uprawne. Daleko stąd – pojazdem wstrząsnęło na nierówności – gdzie mikroklimat sprzyja roślinom. Gastroklerzy zajęli te tereny dawno temu. Grubasy orzą tam ziemię, zaprzęgnięci do pługów. Najpierw ich tuczą koktajlem „Dopałka – 17”, w silosach, a potem posyłają do ciężkich robót.

Młody chłopak zamyślił się na chwilę. Spojrzał w podłogę, potem przez pancerne okno.

– A ta Dopałka…?

– Silny roztwór chemiczny. Najprawdopodobniej pochodzący z odzysku zbombardowanych fabryk. Możliwe, że modyfikują go w swoich laboratoriach.

– Nie buntują się przeciwko swym ciemiężycielom, kiedy ich wypuszczają z ciężarówek do pracy?

– Po tak długim okresie karmienia, ludzie nie tylko tyją do granic możliwości, ale, gdy są akurat nażarci, stają się ulegli i posłuszni. Ponadto doświadczają regresu rozwoju, na przykład podniecają się przy dźwiękach mlaskania.

– Zaraz, czyli… pod butem Gastrokleru grubasy mają szanse jeszcze trochę pożyć, w przeciwieństwie do tego, co my z nimi robimy?

– Grubasy po prostu są – stwierdziła Arlika, wymijająco. – Jak piasek. Albo temperatura.

Ciężko było stwierdzić czy młodego zabolała prawda, czy błądził myślami już zupełnie gdzie indziej. Dowiedział się tego, czego musiał się dowiedzieć, oparł głowę o szybę i do końca drogi milczał.

Dzień później konwój dotarł do terenów enklawy. Wieczorem stanęli u bram szklarni.

– Ja pierdole, jaka wieś – mruknął mężczyzna w tyle kabiny. – Szefowa była tu kiedyś?

– Nigdy.

Kiedy bramy się rozsunęły, kolumna wjechała do środka. Na pierwszy rzut oka ludzie mieli tu ciężkie życie: obszarpani, brudni, zmęczeni. Dzieci z poparzeniami, tułające się bez zabawek. Domy z kontenerów, porozrzucane przypadkowo, jak niedopalone papierosy na stole. I szklarnia, ogromna hala z pancernym szkłem zamiast ścian.

Arlika wyskoczyła z ciężarówki, za nią kilku członków załogi.

– Gdzie burmistrz tej koloni?

Z tłumu wyszedł podstarzały mężczyzna. Kulał. Opierał się na lasce. Jego głos był szorstki i zmęczony.

– Burmistrz nie doczekał transportu. Umarł śmiercią głodową wczoraj. Jako najstarszy przejąłem jego funkcję.

– Przykro mi – Arlika skinęła głową, składając kondolencje. – Nie traćmy więc czasu, żeby nikt więcej nie podzielił jego losu. Szklarnia gotowa?

– Słońce nagrzało pomieszczenie. Termometr pokazuje osiemdziesiąt dwa stopnie. Już wzywam dźwig.

Miejsce zrzutu przygotowano dokładnie: rozłożono siatkę i liny ściągające, ustawiono strzelców wyposażonych w strzelby z ładunkiem uspokajającym.

– Wszyscy gotowi?! – krzyknęła Arlika.

Broń zadrgała w dłoniach od napiętych mięśni.

– Skoro tak, rozładowujemy!

Przy pomocy specjalnego oprogramowania, odblokowano cztery blokady, łamiąc kody odpowiedzialne za sterowanie pneumatyką. Burta sejfu uchyliła się lekko, a następnie uniosła i wsunęła w szczelinę dachu. Z wnętrza buchnął odór potu, żółci i chemikaliów. Dzieci oraz dorośli, którzy stali najbliżej, cofnęli się o kilka metrów. Nie znaczyło to wcale, że w nowym miejscu jest czym oddychać. Była to raczej forma odruchu bezwarunkowego, który ma dać względne poczucie bezpieczeństwa.

– To nie dorosły człowiek, tylko wielkie, nabrzmiałe niemowlę! – krzyknął ktoś z tłumu.

Grubas otworzył oczy, ale oślepiony promieniami słońca natychmiast je zamknął. Ryknął z bólu, po czym wyturlał się z sejfu prosto na rozpiętą siatkę. Wydawało się, że chce włożyć kciuk do ust, ale wtedy w jego obwisłe, poprzecinane rozstępami ciało, wbiły się ładunki usypiające. Zwiotczał i zasnął ponownie.

– Do góry! – wydarł się burmistrz. W jego głosie czaiła się nadzieja, jakby na moment odzyskał młodość.

Dźwig w akompaniamencie ogólnego podniecenia, krzyków i aplauzu, podniósł spętanego grubasa i przez otwarty dach, opuścił go do wnętrza szklarni, wprost na czarnoziem. Chwilę później do okien dobiegli zaciekawieni mieszkańcy enklawy, próbując z bliska zobaczyć wielkoluda, zanim szyby zaparują, i zacznie się proces rozkładu.

– Dziękujemy za nadzieję – powiedział wzruszony starzec. – Dzięki wam pożegnamy głód na długie miesiące. Jeśli chcecie, możecie zostać odpocząć.

– To nie będzie konieczne, dziadku, musimy już jech… – Arlika przerwała w pół zdania zaniepokojona, kiedy za bramą rozległ się dźwięk nadjeżdżającego pojazdu.

Transporter zatrzymał się z sykiem. Wyszedł z niego posłaniec w długim płaszczu. Otarł kurz z ramienia, poprawił kołnierz i podszedł bliżej Arliki.

– Ministerstwo Harmonii Terytorialnej – oznajmił, niemal z dumą. – Pragnie pogratulować, bezbłędnie wykonanej misji oraz wysokiego poziomu możliwości taktycznych i operacyjnych, jakie prezentuje wasza grupa. Mamy też dla was nowe zlecenie. Sekretarz wierzy, że i tym razem poradzicie sobie bezbłędnie.

 

Prolog

 

Karmienie pierwsze.

– Proszę się obudzić. Chyba nie chciałaby pani przegapić posiłku?

– …słucham? – spytała, próbując zorientować się w sytuacji.

– Przepraszam nie przedstawiłem się… jestem Ósmy – mężczyzna spojrzał z żalem na nową. – Ma pani pecha.

Ostry, gryzący zapach wypełnił płuca kobiety. Zakrztusiła się, podnosząc głowę i zmrużyła oczy.

– Jakiego pecha? – spytała instynktownie, jak to się robi w snach by odegrać swoją rolę.

– Jesteś dwudziesta. Mamy komplet. Nie zrobisz już wagi kruszynko. Zanim odkryjesz prawdę i zrozumiesz, że trzeba jeść, upłynie dużo czasu, którego nie masz. A przecież nie uwierzyłabyś w to, co mam do powiedzenia, he?

Nowa zmarszczyła brwi. Próbowała się uspokoić, ale narastający strach, blokował przytomność umysłu.

– No bo… przykładowo. Wiesz czym jest waga?

Kobieta zaprzeczyła gładząc zbolałą głowę.

– Zaraz, zaraz. – Ósmy nachylił się i dotknął rysunek pod pachą dwudziestej. – Wydawać by się mogło, że gdzieś już widziałam ten tatuaż. – Mężczyzna spojrzał na grubasa w fotelu. – Tak… Tłuścioch ma taki sam! Już rozciągnięty, ledwie widoczny, ale to ten sam! Coś was musi łączyć. Szkoda, że go niedługo wywiozą i nie dowiemy się prawdy, ale co z nimi zrobią, to mnie nie pytaj kruszynko.

Koniec

Komentarze

Na pewno spulchnić?

 

https://sjp.pwn.pl/slowniki/spulchni%C4%87.html

 

wargami ust

yyy?! Brzmi jak policzkami twarzy ;)

 

 

która przeżuwała i mlaszcze bez przekonania.

Trzeba by się zdecydować a jakiś czas. 

 

Numeracja rozdziałów chyba się nie zgadza.

 

Jakoś nie mogę tego skosztować. Może by mi smakowało, ale rzygi mnie skutecznie odstręczyły. 

 

 

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Dzięki ambush, numeracja, jak najbardziej ok. Szkoda bo to, co się później dzieje niesie ze sobą więcej. Pisząc to opowiadanie wiedziałem, że nie każdy wytrwa…

To może jeszcze spróbuję raz.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Mlecz­no-żół­te świa­tło współ­gra­ło… → Mlecz­nożół­te świa­tło współ­gra­ło

 

Skóra już nie młoda, jakby nie jego. → Skóra już niemłoda, jakby nie jego.

 

– … dzie­więt­na­sty. → Zbędna spacja po wielokropku.

 

Chciał­by cie uchro­nić… → Literówka.

 

Kilka set lat i fale pu­sty­ni okrą­żą Zie­mie.Kilkaset lat i fale pu­sty­ni okrą­żą Zie­mię.

 

Nie wi­dział jej twa­rzy, ale sły­szał jej de­li­kat­ny dziew­czę­cy głos. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

ze­brał­by na­gro­ma­dzo­ne wy­mio­ci­ny i wy­sta­wił ucztę. → …ze­brał­by na­gro­ma­dzo­ne wy­mio­ci­ny i wyprawił ucztę.

Uczta może być wystawna, ale nie można jej wystawić.

 

Wybacz Vrchampsie, dotarłam do czwartego karmienia i mówię pas. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie szkodzi regulatorzy… Tylko ci, którzy dotrą do drugiego rozdziału zrozumieją prawdę. Szkoda, że nie napisałaś dlaczego nie dotarłaś dalej, bo przecież nie przez to, że jest tragicznie napisane, co?:)

Nie, Vrchampsie, to nie jest napisane tragiczne, ale treść, jak na mój gust, okazała się szalenie nieapetyczna.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję

Bardzo proszę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czas chyba wykasować to opowiadanie :( myślałem, że jednak znajdzie się ktoś na NF kto dotrwa do końca i doceni co niesie ze sobą ta historia…

Vrchampsie, opisywana syruacja jest szczególna, ale jednoczęsnie intrygująca. Własnie kontunuuję lekturę – niemowlak puchnie. Mam nadzieję, że pozwolisz mi dokończyć, :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Walcz:)

Trwam w postanowieniu i walczę! ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Vrchampsie, przeczytałam i muszę powiedzieć, że było to szczególne doświadczenie, w dodatku chyba nie wszystko pojęłam, bo nijak nie mogę dojść, jak Adam i inni trafiali do miejsca z grubasem, nie zorientowałam się, kim byli Gastroklerzy, poskąpiłeś także informacji, na jakich zasadach funkcjonował pokazany przez Ciebie świat.

Po zniechęcającym/ odrzucającym początku sprawy stają się nieco jaśniejsze, jednak nadal paskudne, ale choć czytałam z niejaki zaciekawieniem, nie mogę powiedzieć, że to była przyjemna lektura.

Odniosłam wrażenie, że numery zastępują imiona nieszczęśników i czasem piszesz je wielką literą, a czasem małą. Sugeruję abyś ujednolicił zapis.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

w kierunku zgromadzonej grupy osób przy jednym z materaców. → A może: …w kierunku osób zgromadzonych przy jednym z materaców.

 

Nie­któ­re rze­czy za­czy­na­ją cie ob­cho­dzić bo­kiem. → .

 

Ta­jem­ni­cze syl­wet­ki pew­nie wkro­czy­ły do sto­łów­ki. Mieli broń… → Sylwetka to zarys postaci. Sugeruję zastąpić je postaciami: Ta­jem­ni­cze postaci pew­nie wkro­czy­ły do sto­łów­ki. Miały broń

 

Ukry­te twa­rze pod lu­strza­ną szyb­ką. → Twarze ukry­te za lu­strza­ną szyb­ką.

 

Może to wszyst­ko było jed­nym wiel­kim prze­wi­dze­niem. → Może to wszyst­ko było jed­nym wiel­kim przy­wi­dze­niem.

Sprawdź znaczenie słów przewidzenieprzywidzenie.

 

– Zo­sta­nie­cie zwa­rze­ni. → – Zo­sta­nie­cie zwa­że­ni.

Sprawdź znaczenie słów zwarzyćzważyć.

 

Sil­nik o mocy dzie­wię­ciu­set koni wpra­wił ra­tra­ka w drga­nia. → Sil­nik o mocy dzie­wię­ciu­set koni wpra­wił ra­tra­k w drga­nia.

 

unie­ru­cho­mić po­jazd na za­wsze.

Tym razem jed­nak wszyst­ko po­szło gład­ko. Po­jaz­dy pod­je­cha­ły do… → Nie brzmi to najlepiej.

 

wy­ko­rzy­staj­my je jak naj­le­piej . → Zbędna spacja przed kropką.

 

ani razu nie spoj­rzał na roz­mów­czy­nie. → Literówka.

 

– Emi­sa­riusz Mi­ni­ster­stwa Har­mo­nii Te­ry­to­rial­nej. – przed­sta­wił się, ski­nął głową. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Drony zwia­dow­cze nie od­na­la­zły DNA pani ojca. Ża­łu­je. → Literówka.

 

– Do­brze. Po­in­for­mu­je za­ło­gę. Dzię­ku­je, emi­sa­riu­szu. → Literówki.

 

Nie była już tą małą bez­bron­ną dziew­czyn­ką, która oj­ciec… → Literówka.

 

Nikt jed­nak z dwu­dzie­stu ośmiu człon­ków grupy nie zde­cy­do­wał się odejść. → Jednak nikt z dwu­dzie­stu ośmiu człon­ków grupy nie zde­cy­do­wał się odejść.

 

praw­do­po­dob­nie sto dwa­dzie­ścia mi­li­me­tro­we dzia­ło. → …praw­do­po­dob­nie studwudziestomilimetrowe dzia­ło.

 

Pełne sku­pie­nie za­ło­ga. → Literówka.

 

To on na­uczył jej fachu. → To on na­uczył fachu.

 

Cięż­ko było stwier­dzić czy mło­de­go za­bo­la­ła praw­da… → Trudno było stwier­dzić czy mło­de­go za­bo­la­ła praw­da

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

– Ja pier­do­le, jaka wieś… → Literówka.

 

– Gdzie bur­mistrz tej ko­lo­ni? → – Gdzie bur­mistrz tej ko­lo­nii?

 

od­blo­ko­wa­no czte­ry blo­ka­dy… → Nie brzmi to najlepiej.

Może: …usunięto cztery blokady

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeśli chodzi o numerację to zauważ, że dziewiętnasty pisane jest z małej bo to numer Adama. I właśnie dlatego, że znamy jego imię numeracja jest z małej. Inni numerację mają z dużej litery bo nie znamy ich imion.:)

O, tej zależności nie zauważyłam. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kurde, ale czy masz pewność, że to co niezrozumiałe bardzo przeszkadza, czy jest to odpowiednie dawkowanie miejsca dla wyobraźni czytelnika? Jakie jest twoje zdanie?

Mam wrażenie, Vrchampsie, że wyobraźnia piszącego funkcjonuje inaczej niż wyobraźnia czytelniczki, takiej jak ja, która nie para się pisarstwem. 

Nie zawsze potrafię sobie imaginować niedopowiedziane sytuacje, zwłasza wtedy, kiedy brakuje mi pewnych elementów, które dla twórcy były jasne i oczywiste więc uznał, że nie musi wykładać kawy na ławę, a mnie wtedy obraz zaciemnia się i usilnie główkuję, co też tam się mogło wydarzyć, no i nie zawsze moja wyobraźnia umie sprostać takim niedopowiedzeniom. Całkiem możliwe, że inny czytelnik nie będzie miał w takich miejscach żadnych wątpliwości i dla niego wszystko będzie zrozumiałe.

Nie wiem, czy należycie wyjaśniłam sprawę, ale inaczej chyba nie potrafię.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Spodziewałem się takiej odpowiedzi. Chodzi mi bardziej o szczerość nie że względu na mnie, ale na samą siebie. Czy poświęciłaś całą uwagę temu opowiadaniu? Czy jesteś pewna, że niezrozumienie wynika z braku pewnych informacji czy może z braku skupienia?

Spo­dzie­wa­łem się ta­kiej od­po­wie­dzi.

O, udało mi się nie zawieść Twoich oczekiwań.

 

Cho­dzi mi bar­dziej o szcze­rość nie że wzglę­du na mnie, ale na samą sie­bie.

Vrchampsie, nie wydaje i się, aby to, co napisałam, było nieszczere.

 

Czy po­świę­ci­łaś całą uwagę temu opo­wia­da­niu?

Sugerujesz, że czytałam po łebkach, byle dalej, byle szybciej i żeby mieć to już z głowy? Otóż nie! Każde opowiadanie czytam z należytą uwagą. Zważ także, że lektury nie ułatwia wyłapywanie usterek i robienie łapanki. I owszem, wielokrotnie żałuję, że brak czasu nie pozwala mi na ponowne przeczytanie opowiadania.

 

Czy jesteś pewna, że niezrozumienie wynika z braku pewnych informacji czy może z braku skupienia?

Vrchampsie, mam 74 lata i pogarszający się wzrok. Tak jak każdy mam też własne życie i związane z tym obowiązki i niczego nie jestem już pewna.

Mam nadzieję, że czujesz się usatysfakcjonowany.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Teraz tak, dziękuję:) nie pytałem dlatego, że chce być niemiły… Lubię wchodzić w interakcje i być szczerym:) dziękuję za wszystko…

Bardzo proszę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka