- Opowiadanie: bruce - Żebrowi

Żebrowi

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Żebrowi

– Pokaż rękę, panie… – wy­ce­dzi­ła sta­ro­wi­na, wy­krzy­wia­jąc siwą głowę. Spo­glą­da­ła przy tym ze­zo­wa­ty­mi ocza­mi w na­dziei na łatwy za­ro­bek.

– Nie wie­rzę w te bzdu­ry – szep­nął po­de­ner­wo­wa­ny do­rad­ca mo­nar­chy, przy­glą­da­jąc się z ukosa ster­czą­cym na bro­dzie Cy­gan­ki bro­daw­kom, które wy­glą­da­ły zde­cy­do­wa­nie od­ra­ża­ją­co. – Owe cy­gań­skie ozdo­by, stro­je i zwy­cza­je za­wsze dzia­ła­ły na mnie od­py­cha­ją­co.

– Milcz, Ni­ko­ła, je­stem cie­kaw, co mi powie – uciął zde­cy­do­wa­nie car Alek­san­der, po­da­jąc ko­bie­cie dłoń i zaj­mu­jąc wska­za­ne miej­sce przy nie­wiel­kim sto­li­ku.

– Jak sobie ży­czysz, Wasza Wy­so­kość. – Ro­syj­ski ko­mi­sarz skło­nił się lekko i za­ci­snął zęby.

A sta­rusz­ka po­chwy­ci­ła pra­wi­cę męż­czy­zny i za­chry­pia­ła:

– Sław­nyś i sław­ne czyny za­pi­szą twe imię w dzie­jach świa­ta.

Alek­san­der uśmiech­nął się dum­nie i roz­siadł wy­god­niej.

– Zmia­ny wiel­kie pla­nu­jesz za­pro­wa­dzić w mo­nar­chii, umoc­nić swą po­zy­cję, po­zy­skać no­wych so­jusz­ni­ków i za­cie­śnić ist­nie­ją­ce już przy­mie­rza – ga­da­ła dalej i wpa­try­wa­ła się uważ­nie w śro­dek pulch­nej dłoni.

A car po­ta­ki­wał z za­do­wo­le­niem, mru­żąc oczy.

– A jed­nak śmierć ty­się­cy ciąży na su­mie­niu, ni­czym ołów… – stwier­dzi­ła nagle po­sęp­nym gło­sem.

– Miar­kuj się, babo! – prze­rwał jej ostrym tonem do­rad­ca ce­sa­rza Rosji. – Do Im­pe­ra­to­ra mó­wisz! Rów­nie łatwo za­ro­bić mo­żesz pie­niądz, jak i cięgi!

Cy­gan­ka po­pa­trzy­ła z obu­rze­niem i kon­ty­nu­owa­ła:

– Nie da­jesz szczę­ścia swej żonie. Zdra­dzasz ją z ko­bie­ta­mi roz­ma­itego autoramentu. A do tego cie­mię­żo­ne …

– Miej ba­cze­nie, że nawet za ostroż­niej wy­po­wia­da­ne słowa rów­nych tobie śmiał­ków wie­sza­my na szu­bie­ni­cach! – ryk­nął znowu to­wa­rzy­szą­cy ca­ro­wi dy­plo­ma­ta.

– Mnie wasze groź­by nie­strasz­ne – od­po­wie­dzia­ła mu słod­kim gło­sem. – Tutaj wła­dzy ni­ja­kiej nie macie, panie.

– To się jesz­cze może od­mie­nić, za­pew­niam cię, Cy­ga­ni­cho! – za­gro­ził, lecz umilkł na wy­raź­ne wska­za­nie Alek­san­dra.

– Czy będę naj­po­tęż­niej­szym wład­cą Rosji? – do­py­ty­wał znie­cier­pli­wio­ny mo­nar­cha. – Za­pi­szę się w hi­sto­rii świa­ta? Gadaj, do dia­ska!

Cy­gan­ka po­pa­trzy­ła uważ­nie w jego roz­pa­lo­ne oczy, po czym uśmiech­nę­ła się, uka­zu­jąc po­czer­nia­łe i mocno prze­rze­dzo­ne zę­bi­ska.

– No, gadaj, co wi­dzisz! – po­na­glał Alek­san­der.

– Widzę sie­dem pod­nie­sień ręki na cie­bie, panie! Al­bo­wiem już dziś sta­łeś się zna­nym wszem i wobec… – za­czę­ła obie­cu­ją­co – … katem nie­win­ne­go pol­skie­go na­ro­du – do­koń­czy­ła, cią­gle trzy­ma­jąc wy­pie­lę­gno­wa­ną dłoń mo­nar­chy.

– Bred­nie! – Zde­ner­wo­wa­ny car wy­rwał rękę i zdzie­lił nią sta­rusz­kę pro­sto w głowę, zwa­la­jąc wróż­bit­kę na po­kry­tą gru­bym, barw­nym dy­wa­nem pod­ło­gę.

– Mó­wi­łem, Wasza Wy­so­kość, stra­ta czasu! – po­parł go do­rad­ca i kop­nął ko­bie­ci­nę kil­ka­krot­nie w oko­li­ce klat­ki pier­sio­wej z taką siłą, że aż sły­chać było ła­ma­nie kości.

Obaj wy­bie­gli z na­mio­tu cy­gań­skie­go, li­cząc na szyb­kie sko­na­nie wy­krwa­wia­ją­cej się wróż­biar­ki.

– I los po­ka­rał cię już śmier­cią syna naj­ulu­bień­sze­go. A na tym nie ko­niec… – wy­stę­ka­ła z tru­dem ku pół­otwar­tym drzwiom sta­rusz­ka i za­mknę­ła oczy.

Zda­wać się mogło, że od­da­je ducha, że­gna­jąc się z tym świa­tem.

Po kilku jed­nak mi­nu­tach, usły­szaw­szy cich­ną­cy od­głos car­skie­go po­wo­zu, Cy­gan­ka wsta­ła spo­koj­nie, po­pra­wi­ła po­si­wia­łe, bujne loki, a potem spoj­rza­ła na swoje skry­te pod barw­ny­mi tka­ni­na­mi pier­si, pra­wie zmiaż­dżo­ne i całe za­krwa­wio­ne, bru­dzą­ce czer­wie­nią dywan oraz ozdo­bio­ną ko­ron­ka­mi suk­nię.

– Takiś hardy, Alek­san­drze? Oba­czym, czy spro­stasz rzu­co­nej teraz klą­twie.

Nagle po­chwy­ci­ła obie­ma dłoń­mi śro­dek swej sukni w oko­li­cach pier­si i roz­dar­ła na boki dłu­gi­mi szpo­na­mi zbro­czo­ną tka­ni­nę oraz chu­der­la­we ciało. Ro­ze­rwa­ne strzę­py mięsa zwi­sa­ły z jej klat­ki pier­sio­wej, a ona spo­koj­nie ob­ry­wa­ła ko­lej­ne, aż do­sta­ła się do od­sło­nię­tych czę­ścio­wo kości żeber. Wbrew ocze­ki­wa­niom dwóch ucho­dzą­cych do Rosji męż­czyzn, cały szkie­let ko­bie­ty znowu był od­bu­do­wa­ny i po nie­daw­nych zła­ma­niach nie po­zo­stał żaden ślad.

Sto­jąc tak z ro­ze­rwa­ny­mi trze­wia­mi, stara Cy­gan­ka za­krzyk­nę­ła:

– Do mnie, sy­necz­ko­wie, do mnie czym prę­dzej przy­by­waj­cie!

A spo­glą­da­ła przy tym, jakby mó­wi­ła do kości. I istot­nie tak wła­śnie było!

Z jej roz­dar­te­go, skrwa­wio­ne­go wnę­trza, ja­śnie­ją­ce­go teraz zdu­mie­wa­ją­cą, złotą po­świa­tą, wy­sko­czy­ło sie­dem po­łą­czo­nych nadal ze sobą par żeber, ota­cza­ją­cych serce, które teraz, od­sło­nię­te w całej oka­za­ło­ści, biło ryt­micz­nie.

 

 

 

Roz­dzie­lo­ne pary żeber sta­nę­ły przed nią w rzę­dzie, jedna obok dru­giej, stop­nio­wo ro­snąc i prze­mie­nia­jąc się w ludz­kie po­sta­cie sil­nych, ogo­rza­łych męż­czyzn. Ubra­ni byli w po­dob­ne, ko­lo­ro­we, cy­gań­skie szaty.

– Co ka­żesz, ma­tiusz­ko? – za­py­ta­li chó­rem.

– Nie mów­cie tak do mnie, sy­necz­ko­wie, już nie­raz pro­si­łam.

– Kiedy my po rusku cię zwie­my, bo tak wy­pa­da! – od­rze­kli zgod­nym chó­rem.

– Cze­muż to?

– Bo my Ro­sja­nie!

– Nie, nie­praw­da! Tfu! Ucho­waj Bóg! – Zde­ner­wo­wa­na splu­nę­ła, ale zaraz po­pa­trzy­ła na nich z nie­ukry­wa­ną dumą i ra­do­ścią.

Ro­ze­rwa­ny tułów sta­ro­wi­ny po­wró­cił do daw­ne­go wy­glą­du, po­dob­nie jak, jesz­cze nie­daw­no pełna krwi i strzę­pów, barw­na, długa suk­nia, tu­dzież dywan pod­ło­go­wy.

– Nie? – zdu­mie­li się razem.

– My Po­la­cy! Tyle razy po­wta­rza­łam!

– Ale Pol­ski nie ma, ma­tiusz­ko…

– Jest!

– Gdzie? – Roz­ło­ży­li ręce, uda­jąc, że roz­glą­da­ją się do­oko­ła.

– Tu, i tu, i tu! – To mó­wiąc do­ty­ka­ła po kolei swej głowy, serca, aż na końcu unio­sła obie dło­nie. – Czas, aby ją w was obu­dzić!

– Roz­ka­zuj, ma­tiusz­ko, a zro­bi­my wszyst­ko! – za­wo­ła­li znowu razem.

Po­pa­trzy­ła niby to kar­cą­co, ale nie prze­sta­wa­ła się uśmie­chać.

– Ma­teń­ko – po­pra­wi­li się i także uśmiech­nę­li.

Cy­gan­ka kla­snę­ła w dło­nie. Przy sto­li­ku, nie wie­dzieć, skąd, po­ja­wi­ło się kilka krze­seł. Sied­miu braci Że­bro­wych usia­dło na nich wraz z matką. Sta­rusz­ka kla­snę­ła znowu. Zza ko­ta­ry nad­le­cia­ła szkla­na kula, za­wi­sła nad sto­li­kiem na wy­so­ko­ści ich głów i po­ka­za­ła opi­sy­wa­ne sceny.

 

– Ty, sy­necz­ku – mó­wi­ła sta­rusz­ka, wska­zu­jąc jed­ne­go z męż­czyzn – bę­dziesz Dmi­tri­jem Ka­ra­ko­zo­wem. Po ukoń­cze­niu stu­diów po­je­dziesz do Pe­ters­bur­ga. Pod bramą Let­nie­go Ogro­du za­cza­isz się na cara i wy­mie­rzysz do niego z pi­sto­le­tu – in­stru­owa­ła go, przed­sta­wia­jąc wszyst­kim w lekko drga­ją­cej, za­cza­ro­wa­nej kuli opi­sy­wa­ną, pierw­szą próbę za­ma­chu.

– Tak uczy­nię, matko. – Męż­czy­zna wstał, ukło­nił się jej z sza­cun­kiem, uca­ło­wał po­marsz­czo­ną, po­da­ną dłoń, po czym wsko­czył do kuli i jako za­ma­cho­wiec wy­cią­gnął rękę z bro­nią w kie­run­ku nad­cho­dzą­ce­go mo­nar­chy.

Po­zo­sta­li z za­par­tym tchem ob­ser­wo­wa­li przy ma­gicz­nym sto­li­ku, jak przy­pad­ko­wy prze­cho­dzień za­uwa­żył mło­dzień­ca, bły­ska­wicz­nie pod­biegł i pod­bił rękę Dmi­tri­ja, wsku­tek czego ten wy­strze­lił w górę. Zaraz też zja­wi­ła się po­li­cja car­ska, schwy­ta­ła pró­bu­ją­ce­go ucie­kać za­ma­chow­ca, a nie­dłu­go potem zo­stał on stra­co­ny.

Po­wró­cił do nich w po­sta­ci ducha i przy­brał znowu po­stać ży­we­go śmier­tel­ni­ka, Że­bro­we­go.

Tym­cza­sem sta­ro­win­ka wsko­czy­ła do kuli, za­ję­ła na krót­ką chwi­lę miej­sce, w któ­rym stał Dmi­trij i nie tak dawno jesz­cze mie­rzył do za­sko­czo­ne­go mo­nar­chy.

– Prze­po­wie­dzia­łam… – wy­szep­ta­ła do niego i znik­nę­ła, wy­ska­ku­jąc tuż za synem i usa­da­wia­jąc się obok po­zo­sta­łych na krze­śle przy za­cza­ro­wa­nym sto­li­ku.

– Ni­ko­ła, wi­dzia­łeś ją?! – za­wo­łał prze­ra­żo­ny Alek­san­der.

– Kogo, Wasza Wy­so­kość? Po­li­cję? – do­py­ty­wał to­wa­rzy­szą­cy mu do­rad­ca Mi­ko­łaj.

– Tę… No, tę… sta­rusz­kę… – wy­stę­kał nie­pew­nie, lecz zaraz mach­nął ręką i od­szedł czym prę­dzej ku pa­ła­co­wi.

– Matko, za­wio­dłem… – Zwie­sił głowę ze smut­kiem wra­ca­ją­cy syn, klę­ka­jąc przy jej ko­la­nach.

– Nie, sy­necz­ku – po­cie­szy­ła go, ca­łu­jąc czule w skroń. – Roz­po­czą­łeś to, co nie­unik­nio­ne!

Ura­do­wa­ny sło­wa­mi sta­rusz­ki mło­dzian usiadł przy bra­ciach i wszy­scy znowu wpa­try­wa­li się wspól­nie w drga­ją­cą w po­wie­trzu, mie­nią­cą się ko­lo­ra­mi ma­gicz­ną kulę.

 

Cy­gan­ka zwró­ci­ła się do ko­lej­ne­go syna:

– Ty zo­sta­niesz teraz An­to­nim Be­re­zow­skim.

– Brzmi dziw­nie swoj­sko, lecz prze­cież… – Zdu­mio­ny męż­czy­zna pa­trzył w kulę, roz­po­zna­jąc zna­jo­me bu­dow­le.

– Masz słusz­ność, sy­necz­ku, car Alek­san­der jest w na­szym Pa­ry­żu, nie zwa­ża­jąc na moje prze­stro­gi! To tutaj wła­śnie strze­lisz do niego, będąc w ciele by­łe­go pol­skie­go po­wstań­ca.

Mło­dzian wsko­czył po­słusz­nie w głąb kuli i jako za­ma­cho­wiec nacisnął spust dwulufowego pistoletu, lecz ten niespodziewanie wybuchł mu w dłoni. Kule poleciały w przeciwne strony i raniły jego samego oraz konia stojącego przy powozie znienawidzonego monarchy. Ca­ro­wi nic się nie stało.

Tym razem Po­la­ka za­trzy­mał tłum Fran­cu­zów, oglą­da­ją­cych pa­ra­dę woj­sko­wą, na­stęp­nie aresz­to­wa­no go, a po kilku dniach osą­dzo­no, wy­mie­rza­jąc karę cięż­kich robót i tym samym nie od­bie­ra­jąc mu życia. Obu­rzo­ny Ro­ma­now po­trak­to­wał to jako oso­bi­stą znie­wa­gę i czym prę­dzej opu­ścił Fran­cję.

– Tak mnie upo­ko­rzyć, tak ob­ra­zić! I to na oczach całej Eu­ro­py! Jak on śmiał?! – go­rącz­ko­wał się Alek­san­der, wra­ca­jąc do Rosji. – Temu Bo­na­par­te­mu wy­da­je się, że jest kon­ty­nu­ato­rem czy­nów sław­ne­go ce­sa­rza Fran­cu­zów, a nawet nie do­ra­sta swemu stry­jo­wi, Na­po­le­ono­wi, do pięt! Było sprzy­mie­rzyć się nam z Pru­sa­mi, bo wszak Fran­cja za­wsze trzy­mać bę­dzie stro­nę zbroj­nej re­wol­ty, za­wsze po­prze Po­la­ków.

– Na szczę­ście, je­dy­nie dy­plo­ma­tycz­nie, Wasza Wy­so­kość, nigdy zbroj­nie – uspo­ko­ił go sie­dzą­cy obok do­rad­ca. – Jed­nak­że, masz słusz­ność. Jesz­cze nie wszyst­ko stra­co­ne, Prusy z pew­no­ścią poprą naszą ini­cja­ty­wę w tej ma­te­rii i przy­stą­pią do so­ju­szu…

I w tym przy­pad­ku, tuż po nie­uda­nym za­ma­chu, car uj­rzał przez krót­ki mo­ment ducha Cy­gan­ki, mó­wią­ce­go wy­raź­nie:

– Prze­po­wie­dzia­łam ci…

Nikt inny jej tam nie wi­dział ani nie sły­szał. Lecz mo­nar­cha zro­zu­miał, że to klą­twa za­bi­tej sta­rusz­ki ciąży nad nim i cią­żyć bę­dzie aż po śmierć. Nie wie­dział, że na­po­tka­na przed laty i ska­to­wa­na przez niego wróż­biar­ka nie jest zwy­kłą śmier­tel­nicz­ką.

 

Drugi syn także przy­był z za­cza­ro­wa­nej cy­gań­skiej kuli nie­za­do­wo­lo­ny i smut­ny. A mimo to matka, po­wró­ciw­szy chwi­lę póź­niej, po­chwa­li­ła go za od­wa­gę i za­pro­si­ła znowu do sto­li­ka.

– Teraz, sy­necz­ko­wie naj­mi­lej­si – zwró­ci­ła się do to­wa­rzy­szą­cych jej męż­czyzn – przy­spie­szy­my nieco bieg dzie­jów, bo na ko­lej­ną próbę przy­szło­by nam po­cze­kać aż dwa­na­ście lat!

Przy­tak­nę­li i pil­nie, ni­czym ucznio­wie w szkol­nych ła­wach, cze­ka­li na po­le­ce­nia.

– Tym razem to ty za­ata­ku­jesz cara jako Alek­san­der So­łow­jow. – Cy­gan­ka po­ka­za­ła pal­cem na­stęp­ne­go syna.

Wraz z nim wsko­czy­ła do szkla­nej kuli.

Zroz­pa­czo­ny za­ma­cho­wiec, tkwiąc w ogro­dach ce­sar­skich, naj­pierw za­sa­lu­to­wał, a potem strze­lał do ucie­ka­ją­ce­go ku Pa­ła­co­wi Zi­mo­we­mu wład­cy tak długo, aż wy­czer­pał cały ma­ga­zy­nek, a jed­nak żadna z kul nawet nie dra­snę­ła znie­na­wi­dzo­ne­go Ro­ma­no­wa.

Kiedy po­li­cja ujęła już spraw­cę, mo­nar­cha od­wa­żył się wyj­rzeć przez pa­ła­co­we okno. I po­now­nie w miej­scu, w któ­rym jesz­cze nie tak dawno od­by­wał tra­dy­cyj­ny spa­cer, a potem zo­stał za­ata­ko­wa­ny przez mło­de­go re­wol­we­row­ca, teraz tkwi­ła sta­ro­win­ka w cy­gań­skich łach­ma­nach, mó­wią­ca do niego tak wy­raź­nie, jakby stała tuż obok:

– Prze­po­wie­dzia­łam ci, Alek­san­drze…

– Aresz­to­wać ją, aresz­to­wać! – darł się roz­wście­czo­ny car, lecz po sta­rusz­ce nie było śladu.

Choć obec­nie miej­sce przy pa­ła­cu za­peł­nia­ły rze­sze straż­ni­ków, nikt znowu jej nie wi­dział ani też nie sły­szał.

– Ma­teń­ko, nie masz mi za złe, że nawet z tak bli­ska nie za­bi­łem mor­der­cy? – do­py­ty­wał skru­szo­ny nie­udacz­nic­twem trze­ci syn.

– Nie, sy­necz­ku naj­mi­lej­szy, żad­nej tu twej winy nie ma. – Po­gła­dzi­ła go czule po buj­nych, czar­nych wło­sach. – Dzię­ki na­szym sta­ra­niom ko­lej­ni za­ma­chow­cy utwo­rzą or­ga­ni­za­cję „Na­rod­na­ja Wola” i ich ko­lej­ne próby staną się coraz bar­dziej nie­bez­piecz­ne dla stra­chli­we­go, pod­łe­go cara.

– To do­brze, praw­da? – do­py­ty­wa­li wszy­scy.

– A jakże! Bę­dzie się coraz bar­dziej bał – do­da­ła z ta­jem­ni­czym uśmie­chem.

 

Teraz wi­ru­ją­ca w po­wie­trzu cza­ro­dziej­ska kula po­więk­szy­ła się kil­ka­krot­nie i po­ka­za­ła ośmior­gu wi­dzom trzy miej­sca przy to­rach ko­le­jo­wych.

– Car bę­dzie wra­cać po­cią­giem z Krymu do Pe­ters­bur­ga. W ciele An­drie­ja Że­la­bo­wa pod­ło­żysz zatem ła­dun­ki wy­bu­cho­we w Ode­ssie, Alek­san­drow­sku i Mo­skwie – in­stru­owa­ła czwar­te­go syna, ten zaś słu­chał uważ­nie i po­kor­nie kiwał głową.

– Musi się udać! – za­wo­ła­li z uśmie­cha­mi inni.

– Oba­czy­my – skwi­to­wa­ła krót­ko Cy­gan­ka, ro­biąc po­waż­ną minę i ostu­dza­jąc tym zapał oraz na­dzie­je męż­czyzn.

Zro­zu­mie­li w lot, że bę­dzie to ko­lej­na nie­uda­na próba.

I rze­czy­wi­ście. Także i tym razem szczę­ście sprzy­ja­ło Im­pe­ra­to­ro­wi Wszech­ru­si – przez Ode­ssę po­ciąg wcale nie przy­je­chał, w Alek­san­drow­sku za­pal­nik nie eks­plo­do­wał, zaś w Mo­skwie omył­ko­wo wy­sa­dzo­no inny wagon!

Spi­skow­ców, uda­ją­cych ekipę bu­dow­la­ną, szyb­ko schwy­ta­no i uwię­zio­no.

Po bez­piecz­nym od­jeź­dzie z za­gra­ża­ją­cych ata­ka­mi sta­cji, wi­ze­ru­nek Cy­gan­ki uka­zał się Ro­ma­no­wo­wi w samym wa­go­nie.

– Prze­po­wie­dzia­łam ci, Alek­san­drze Mi­ko­ła­je­wi­czu… – znowu urwa­ła zda­nie, po­zo­sta­wia­jąc je­dy­nie tra­wią­cą umysł mo­nar­chy nie­pew­ność.

– Po­wiedz do końca, co masz po­wie­dzieć, a potem za­milk­nij na wieki, babo prze­klę­ta! – ryk­nął ze zło­ścią do jej roz­pły­wa­ją­cych się w po­wie­trzu rysów Alek­san­der, ale wy­wo­ła­ło to tylko szok to­wa­rzy­szą­cej mu ochro­ny.

A car dy­szał i rzę­ził od na­głej dusz­no­ści, ni­czym w go­rącz­ce, coraz bar­dziej za­lęk­nio­ny i mniej pewny jutra. Po­wra­ca­ją­cy obraz za­bi­tej w tak nik­czem­ny spo­sób przed laty sta­rusz­ki na­pa­wał go nie­zmier­nym lę­kiem. Był prze­ko­na­ny, że to demon śle­dzi każdy jego ruch i każdy wy­jazd.

– Ma­teń­ko, źle pod­pią­łem prze­wo­dy, a w do­dat­ku nie spraw­dzi­łem za­mia­ny wa­go­nu cara i jego służ­by – przy­znał ze zwie­szo­ną głową wra­ca­ją­cy z wnę­trza kuli Że­bro­wy.

– Nic to, synku ko­cha­ny. – I jego uca­ło­wa­ła na po­cie­sze­nie cy­gań­ska matka. – Ziar­no nie­po­ko­ju za­sia­ne, car nie prze­śpi już odtąd w spo­ko­ju żad­nej nocy. Teraz czeka nas nieco trud­niej­sze za­da­nie…

 

Z krze­sła wstał naj­wyż­szy Że­bro­wy, bo to na nim spo­czę­ły oczy Cy­gan­ki.

– Je­stem na twe roz­ka­zy, ma­teń­ko – stwier­dził po­słusz­nie, po czym wsko­czył w śro­dek po­mniej­szo­nej kuli.

Po­zo­sta­li ob­ser­wo­wa­li jego dzia­ła­nia z za­par­tym tchem, a matka mó­wi­ła, za­rów­no jemu, in­stru­ując, jak i im, opo­wia­da­jąc o biegu zda­rzeń:

– Jako jeden z dzia­ła­czy Na­rod­nej Woli, Stie­pan Chał­tu­rin, naj­miesz się do pracy w Pa­ła­cu Zi­mo­wym jako bu­dow­la­niec o fał­szy­wym na­zwi­sku Ba­tysz­kow.

– Nie le­piej strze­lać, matko? – za­py­tał inny syn. – Albo wy­sa­dzić znowu po­ciąg z carem? Po co pchać się w sam śro­dek żmi­jo­we­go gniaz­da?

– Inni też tak my­śle­li – od­po­wie­dzia­ła spo­koj­nie. – To miał być plan awa­ryj­ny, jeśli tam­ten, po­przed­ni, spali na pa­new­ce. Jak wi­dzie­li­ście, nie udało się, wagon cara przy­je­chał nie­tknię­ty. Trze­ba było zatem szu­kać in­sze­go spo­so­bu.

– Lecz, co może zdzia­łać jeden ro­bot­nik w ogrom­nej sie­dzi­bie car­skiej, peł­nej gwar­dzi­stów, ochro­ny i służ­by? – po­wąt­pie­wał inny syn.

– Bę­dzie cier­pli­wie, dzień za dniem, dniów­ka za dniów­ką, zno­sił do środ­ka dy­na­mit! – skwi­to­wa­ła Cy­gan­ka.

– W celu? – zdu­mie­li się inni.

– Wy­sa­dze­nia ca­łe­go Pa­ła­cu Zi­mo­we­go! Taki przy­naj­mniej był jego pier­wot­ny plan.

– Ca­łe­go pa­ła­cu? Toż to ogrom­ne prze­strze­nie! Ile go tam prze­nie­sie?

– Ponad sto pięt­na­ście ki­lo­gra­mów!

– Sam jeden? Nie­moż­li­we… I po­li­cja nie wpa­dła na trop?

– Cóż, sy­necz­ko­wie, a i ow­szem. Wpraw­dzie przy­pad­ko­wo na­tknę­ła się na spi­sek, zna­la­zła w miesz­ka­niu in­ne­go człon­ka or­ga­ni­za­cji plany pa­ła­cu i nieco ni­tro­gli­ce­ry­ny, lecz mimo tego nie pod­ję­to żad­nych po­waż­niej­szych dzia­łań.

Sie­dząc wokół kuli, ob­ser­wo­wa­li dra­ma­tycz­ne wy­da­rze­nia, re­la­cjo­no­wa­ne przez matkę.

– Nawet tak wiel­ka ilość dy­na­mi­tu nie wy­sa­dzi ca­łe­go pa­ła­cu! – pod­su­mo­wał jeden z synów.

– Masz słusz­ność, ko­cha­nień­ki. Dla­te­go wasz brat w ciele za­ma­chow­ca Chał­tu­ri­na, zro­zu­miaw­szy to, wszyst­kie do­tych­czas przy­nie­sio­ne ma­te­ria­ły wy­bu­cho­we umiesz­czał tylko w pod­ło­dze pod car­ską ja­dal­nią. Spi­skow­cy otrzy­ma­li bo­wiem wia­do­mość, że pew­ne­go kon­kret­ne­go lu­to­we­go dnia car bę­dzie go­ścić i tam wła­śnie po­dej­mo­wać przy­by­łe­go z Buł­ga­rii księ­cia Alek­san­dra Bat­ten­ber­ga.

– Oho, nasz brat już ucho­dzi z pa­ła­cu! – stwier­dził z za­cie­ka­wie­niem jeden z Że­bro­wych.

– Zna­czy się: ła­du­nek go­to­wy do wy­sa­dze­nia! – pod­chwy­cił drugi, spo­glą­da­jąc z za­in­te­re­so­wa­niem w śro­dek kuli.

– Ale gdzie Ro­ma­now?

Nim Cy­gan­ka zdą­ży­ła od­po­wie­dzieć, po­tęż­na eks­plo­zja wstrzą­snę­ła sie­dzi­bą cara.

– Udało się? – wy­py­ty­wa­li bra­cia, wpa­tru­jąc się w kłęby dymu.

– Pałac ro­ze­rwa­ny i znisz­czo­ny od we­wnątrz, wiele ofiar, lecz… Alek­san­dro­wi znowu się udało! – wy­ja­śni­ła Cy­gan­ka.

Ma­gicz­na kula prze­nio­sła ich ku za­sy­pa­nym przez śnież­ną za­mieć torom ko­le­jo­wym. Bra­cia spoj­rze­li za­sko­cze­ni na matkę.

– Wsku­tek po­tęż­nej śnie­ży­cy, po­ciąg ocze­ki­wa­ne­go go­ścia spóź­nił się na tyle, że powóz car­ski nie zdą­żył do­trzeć nawet do Pa­ła­cu Zi­mo­we­go, a co do­pie­ro do jego ja­dal­ni – po­wie­dzia­ła do nich i wsko­czy­ła do kuli.

– Naj­ja­śniej­szy Panie, pałac wy­sa­dzo­ny! – do­no­sił ja­dą­ce­mu w ka­re­cie ca­ro­wi wy­sła­ny gwar­dzi­sta.

Nagle w jego miej­scu uka­za­ła się twarz Cy­gan­ki, która za­skrze­cza­ła do Ro­ma­no­wa, a potem szyb­ko znik­nę­ła:

– Prze­po­wie­dzia­łam ci, Alek­san­drze Mi­ko­ła­je­wi­czu, prób…

– Co dalej, co dalej?! – go­rącz­ko­wał się, rzu­ca­jąc roz­ca­pie­rzo­ny­mi pa­zu­ra­mi na prze­stra­szo­ne­go wy­słan­ni­ka pa­ła­co­we­go, więc ten czym prę­dzej od­je­chał od po­wo­zu.

Gość buł­gar­ski pa­trzył onie­mia­ły na nagły atak gnie­wu swego go­spo­da­rza. Al­bo­wiem Cy­gan­ki, prócz cara, znowu nikt nie wi­dział.

– Chał­tu­rin także za­wiódł – po­in­for­mo­wał zmar­twio­ny syn, wra­ca­jąc z cza­ro­dziej­skiej kuli i klę­ka­jąc przed matką.

– Nie do końca, sy­necz­ku – po­cie­szy­ła go Cy­gan­ka. – Zdo­łał zbiec i wkrót­ce weź­mie udział w innym za­ma­chu.

– Na Ro­ma­no­wa? – za­py­tał z na­dzie­ją klę­czą­cy syn.

– Nie, na in­ne­go opraw­cę. W car­skiej Rosji ich nigdy nie bra­ko­wa­ło. I nigdy nie zbrak­nie!

 

Znowu wszy­scy za­sie­dli przy sto­li­ku.

– Sierp­nio­wym ran­kiem powóz cara tra­dy­cyj­nie prze­je­dzie przez Most Ka­mien­ny. Tam wraz z to­wa­rzy­sza­mi bę­dziesz cze­kać na niego, synku, jako An­driej Że­la­bow. – Sta­ro­wi­na tłu­ma­czy­ła Że­bro­we­mu, kiedy ten wsta­wał, wska­ki­wał do wnę­trza kuli i usa­da­wiał się przy mo­ście. – W wo­dosz­czel­nych po­dusz­kach za­ma­chow­cy za­to­pi­li na dnie rzeki cały ła­du­nek dy­na­mi­tu, a prze­wo­dy do­pro­wa­dzi­li do drew­nia­ne­go po­mo­stu. Plan zda­wał się być do­sko­na­ły.

Zgro­ma­dze­ni przy ma­gicz­nym sto­li­ku Cy­gan­ki z uwagą śle­dzi­li roz­wój wy­da­rzeń.

A jed­nak i ta próba za­ma­chu oka­za­ła się nie­uda­na – ka­re­ta car­ska prze­je­cha­ła przez most bez ja­kich­kol­wiek pro­ble­mów.

Mimo tego sta­rusz­ka po­ka­za­ła się drze­mią­ce­mu mo­nar­sze w oknie po­wo­zu, mó­wiąc:

– Prze­po­wie­dzia­łam ci, Alek­san­drze Mi­ko­ła­je­wi­czu, prób za­ma­chów…

Ten zaś, za­spa­ny, prze­tarł oczy ze zdu­mie­nia, lecz uznał, że to naj­wi­docz­niej tylko senny kosz­mar, gdyż o żad­nym za­ma­chu mowy nie było. I do­pie­ro dużo póź­niej po­li­cja car­ska wpa­dła na trop jego przy­go­to­wa­nia.

– Matko, mimo zna­ko­mi­te­go opra­co­wa­nia, i ten plan za­wiódł – stwier­dził ze smut­kiem szó­sty syn.

– Nie twoja wina, ko­cha­neń­ki, że to­wa­rzysz, od­po­wie­dzial­ny za od­pa­le­nie ła­dun­ków, za­spał i przy­je­chał pod most zde­cy­do­wa­nie za późno – po­cie­szy­ła go matka.

– Czy tego cara nie da się zgła­dzić? – zdu­miał się ostat­ni Że­bro­wy. – Tyle prób i nic! Jakby sami Anie­li ogrom­nym za­stę­pem nad nim czu­wa­li!

– Istot­nie, tak by się zda­wać mogło, lecz uspo­ko­ję was, sy­necz­ko­wie. Bóg zde­cy­do­wa­nie sprzy­jać nie może takim nik­czem­ni­kom!

– Dzię­ki Naj­wyż­sze­mu – ode­tchnę­li wszy­scy.

– I to twoje za­da­nie bę­dzie, synku naj­mi­lej­szy. – Cy­gan­ka mru­gnę­ła zna­czą­co do siód­me­go męż­czy­zny. – In­ży­nier z Na­rod­nej Woli, Ni­ko­łaj Ki­bal­czyc, tym razem przy­go­to­wał wam szkla­ne bańki wy­peł­nio­ne cał­ko­wi­cie ni­tro­gli­ce­ry­ną. Trze­ba tylko nimi rzu­cić celem roz­bi­cia, a same wy­buch­ną.

– Je­stem Ro­sja­ni­nem? – do­py­ty­wał znie­cier­pli­wio­ny tak dłu­gim cze­ka­niem na swoją kolej siód­my Że­bro­wy.

– Nie, Po­la­kiem.

– Wal­czę za naszą Pol­skę?

– Cóż, Igna­cy Hry­nie­wiec­ki jest wpraw­dzie Po­la­kiem, lecz nie pa­mię­ta oj­czy­zny swych przod­ków. Wal­czy z ca­ra­tem, jak to­wa­rzy­sze. W jego ciele do­ko­nasz rze­czy wiel­kich, synku.

– A zatem jazda! – krzyk­nął ocho­czo Że­bro­wy i wsko­czył do kuli.

Po­zo­sta­li spoj­rze­li uważ­nie na po­ka­zy­wa­ne w za­cza­ro­wa­nym ar­te­fak­cie wy­da­rze­nia.

– Nawet aresz­to­wa­nie przy­wód­cy Na­rod­nej Woli, An­drie­ja Że­la­bo­wa, nie znie­chę­ci­ło za­ma­chow­ców przed pla­no­wa­nym na 13 marca 1881 roku ata­kiem – re­la­cjo­no­wa­ła Cy­gan­ka. – Uko­cha­na poj­ma­ne­go, Sofia Pie­row­ska, kon­ty­nu­owa­ła ze wspól­ni­ka­mi przy­go­to­wa­nia. Po na­ra­dzie z pre­mie­rem car po­je­chał na pa­ra­dę woj­sko­wą, a z niej do Zamku Mi­cha­łow­skie­go. W dro­dze po­wrot­nej do Pa­ła­cu Zi­mo­we­go, wzdłuż New­skie­go Pro­spek­tu, cze­ka­li już za­ma­chow­cy.

Naj­pierw ku ka­ro­cy wy­sko­czył Ni­ko­łaj Ry­sa­kow, lecz woź­ni­ca umie­jęt­nie skrę­cił i bomba spa­dła na tylne kolo, ra­niąc przy­pad­ko­we­go prze­chod­nia i Ko­za­ka z gwar­dii car­skiej.

Ry­sa­ko­wa bły­ska­wicz­nie za­trzy­ma­no, a Ro­ma­now, nie­po­mny na ostrze­że­nia służ­by, prze­ko­na­ny o swej nie­śmier­tel­no­ści i sprzy­ja­ją­ce­mu nadal szczę­ściu, wy­siadł, na­stęp­nie pod­szedł do spi­skow­ca, gro­żąc pal­cem i mó­wiąc pew­nym gło­sem:

– Jak wi­dzisz, żyję. Śmierć mnie za­wsze omija. Nigdy nie uda się wam po­zba­wić mnie życia!

A potem wzniósł oczy ku niebu i po­wie­dział:

– Dzię­ki ci, Boże, za oca­le­nie.

– Nie za wcze­śnie dzię­ku­jesz Bogu? – za­py­tał Ry­sa­kow.

Nagle jego po­stać prze­obra­zi­ła się w po­marsz­czo­ną Cy­gan­kę, która za­skrze­cza­ła do mo­nar­chy:

– Prze­po­wie­dzia­łam ci, Alek­san­drze Mi­ko­ła­je­wi­czu, prób za­ma­chów sie­dem!

Car po­bladł. Spoj­rzał na zgro­ma­dzo­nych do­oko­ła ludzi, lecz zo­rien­to­wał się, że znowu nikt nie widzi prze­śla­du­ją­cej go la­ta­mi sta­ru­chy. Ro­ma­now szyb­ko od­wró­cił się i skie­ro­wał ku ka­re­cie.

Nagle z tłumu wy­padł Igna­cy Hry­nie­wiec­ki, wy­cią­gnął z torby owi­nię­tą w pa­pier szkla­ną kulę z ni­tro­gli­ce­ry­ną i rzu­cił ją pro­sto pod nogi cara. Roz­legł się strasz­li­wy huk, a po nim dym na mo­ment prze­sło­nił wszyst­ko.

– Zi­ści­ło się! Tak się koń­czy pasmo mor­derstw i bez­pra­wia, sy­necz­ko­wie! – po­wie­dzia­ła z trium­fem Cy­gan­ka, kiedy wszy­scy spo­glą­da­li już znad sto­li­ka w głąb szkla­nej kuli.

Wśród wielu ran­nych, leżał i sam Alek­san­der Drugi, w ka­łu­ży krwi, z ro­ze­rwa­ny­mi trze­wia­mi i koń­czy­na­mi. Kazał się wieźć do pa­ła­cu, gdzie wkrót­ce sko­nał, po­dob­nie jak w szpi­ta­lu jego za­bój­ca.

Wsku­tek zdra­dy prze­ra­żo­ne­go Ry­sa­ko­wa, spi­skow­ców bły­ska­wicz­nie schwy­ta­no i stra­co­no. Od­cię­tą głowę Hry­nie­wiec­kie­go po­li­cja umie­ści­ła w holu swej ko­men­dy w spe­cjal­nym słoju ze spi­ry­tu­sem ku prze­stro­dze.

 

– Ma­teń­ko, czy już teraz bę­dzie nasza Pol­ska? – za­py­ta­li znowu chó­rem bra­cia Że­bro­wi.

– Nie, sy­necz­ko­wie naj­mi­lej­si, na nią przyj­dzie nam jesz­cze po­cze­kać – od­po­wie­dzia­ła z uśmie­chem.

– Po cośmy zatem urzą­dza­li te za­ma­chy? – do­py­ty­wa­li zdu­mie­ni.

– Aby po­ka­zać świa­tu, że nie­moż­li­we moż­li­wym staje się za­wsze, gdy wie­rzyć mocno i nie­ustan­nie czy­nić sta­ra­nia.

– Co z nami teraz bę­dzie?

– Jako Że­bro­wi pój­dzie­cie w świat, za­ło­ży­cie ro­dzi­ny i osią­dzie­cie wraz z nimi na stałe w wy­bra­nych sio­łach, pa­mię­ta­jąc za­wsze o swym po­cho­dze­niu i do­ko­na­niach.

– A ty, ma­teń­ko?

– Po­zo­sta­nę w mojej pa­ry­skiej sa­mot­ni i nadal będę prze­po­wia­dać lu­dziom ich przy­szłe dzie­je.

– Nie po­wró­cisz do Pol­ski?

– Kto wie, może i kie­dyś tak się sta­nie, gdy już Pol­ska na po­wrót trafi na mapy Eu­ro­py i świa­ta. A na razie je­stem z nią cały czas.

– Bo ona jest i tu, i tu, i tu – po­wie­dzie­li wszy­scy wraz matką, do­ty­ka­jąc ko­lej­no głów, serc i na końcu wzno­sząc za­ci­śnię­te pra­wi­ce. – Pol­ska jest w nas i za­wsze w nas bę­dzie!

Koniec

Komentarze

Hej bruce!

 

Fajna historyczna opowieść, podszyta odrobiną cygańskiej magii. :)

Nietuzinkowa ekipa zamachowców, a w tle nasza kochana Ojczyzna. Czytało się lekko i przyjemnie.

 

Poniżej, to co wpadło mi w oko:) 

 

 

– Pokaż rękę, panie… – wycedziła starowina, wykrzywiając siwą głowę. Spoglądała przy tym zezowatymi oczami w nadziei na łatwy zarobek.

może?

 

Łypiąc przy tym bystrymi oczami w nadziei na łatwy zarobek.

 

Była mądrą kobietą, więc ten zez psuje mi jej wizerunek, chyba, że miał coś oznaczać?

 

– Jak sobie życzysz, Wasza Wysokość. – Komisarz rosyjski skłonił się lekko i zacisnął zęby.

 

Tu słowo “komisarz” może nie pasować do epoki. Komisarze kojarzą się z czasami komunistycznymi. To czysto rewolucyjny wytwór bolszewików. 

 

Pisałaś dalej “doradca”, co według mnie lepiej pozycjonowało tę postać.

 

Alternatywnie, może hrabia? Często to arystokraci towarzyszyli monarchom.

 

Oczywiście wszystko według Twojego uznania. :)

 

Pozdrawiam!

 

 

 

 

Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.

George’u Hornwoodzie, serdeczne podziękowania za uwagi, wskazówki i cały komentarz. :)

 

Zez babiny miał oczywiście spotęgować odczucie odrazy Mikołaja, który ciągle się skarży, że nie cierpi Cyganów. 

 

Tu słowo “komisarz” może nie pasować do epoki. Komisarze kojarzą się z czasami komunistycznymi. To czysto rewolucyjny wytwór bolszewików. 

 

Aż zerknęłam do netu, bo może faktycznie teraz opracowania podają inne wyjaśnienia tego terminu, ale czytam:

“W kontekście historycznym, "komisarz carski" oznaczał urzędnika mianowanego przez cara do pełnienia określonych zadań, często nadzorczych lub administracyjnych, na danym terenie lub w określonej dziedzinie”.

Klasyczny przykład z netu – Nowosilcow: “W latach 1815–1830 komisarz carski przy Radzie Stanu KP. Wróg polskich ruchów wolnościowych“.

Ja właśnie w tym znaczeniu użyłam tego wyrazu. ;) Nie wiem, ale chyba jest to ok?

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

bruce

 

Skoro tak, to “komisarz” zdecydowanie powinien pozostać. 

Jest jak najbardziej ok. :)

 

Pozdrawiam! 

Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.

doradca Rosji

“doradca władcy Rosji” miało być? Mogę nie mieć racji.

 

Komisarz rosyjski skłonił

Hmm raczej “rosyjski komisarz”?


Fajna opowieść, głównie broni się klimatem (magia czyniona przez wyrywanie żeber, mniam) i masą historycznych ciekawostek.

 

Troszkę zastanawiają mnie tacy polsko-patriotyczni Cyganie. Dzisiaj na pewno takich znajdziemy, ale w czasach rozbiorowych, gdy nawet sporo chłopstwa jeszcze nie było uświadomione narodowo? Hm.

 

Klikam i pozdrawiam

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Hej,

w bardzo interesujący sposób napisałaś patriotyczną historię i wplotłaś w nią masę magii i ciekawostek. Świetnie się to czytało, mimo że nie brakowało mroczniejszych, momentami wręcz makabrycznych scen. Synowie cyganki… albo los wyjątkowo im nie sprzyjał, albo rzeczywiście nie grzeszyli sprytem. :D Dobrze, że mieli taką wyrozumiałą matkę! 

Spodobało mi się zakończenie. Było takie… słodko-gorzkie. Z jednej strony wprawiło coś w ruch, ale z drugiej nie dało jeszcze wolności. 

Klikam i pozdrawiam! :) 

George’u Hornwoodzie, bardzo dziękuję i pozdrawiam. :)

 

GalicyjskiZakapiorze, istotnie Cygani są tu wpleceni celowo w tak nietypowy sposób, aby zwrócić uwagę na zapomniana rolę mniejszości (albowiem walczyły one z caratem – np. w ostatnim zamachu jedną z czołowych działaczek organizacji terrorystycznej była właśnie ich przedstawicielka; tak naprawdę natomiast w spiskach brali udział członkowie innej mniejszości – Żydzi, stąd późniejsze mordy na nich jako odwet za udany zamach). :) Natomiast sama Cyganka jest jak najbardziej autentyczna. :) Rzeczywiście przepowiedziała ona carowi siedem zamachów. :)

Te określenia dałam w pełni świadomie, lecz – skoro rażą, zmienię, dzięki. :) 

Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za klik. :) 

 

Marszawo, dziękuję za komentarz i klik; cóż, to dzieje i nazwiska autentyczne – tyle razy próbowano zgładzić cara Aleksandra II Romanowa. :) Udało się dopiero za siódmym razem. :) Trzeba przyznać, że szczęście długo mu sprzyjało. :)

Pozdrawiam serdecznie. ;) 

Pecunia non olet

Dobre, hi­sto­rycz­ne opo­wia­da­nie w nowym wy­da­niu z do­miesz­ką magii czy­ta­ło się lekko. Brawo za ob­ra­zek – jeśli mogę za­py­tać, AI? Czy zna­la­złeś go w Go­ogle? Po­do­ba­ła mi się rów­nież do­miesz­ka ma­ka­brycz­nych scen – two­rzy to cie­ka­wy kli­mat. Zostawiam klika. Po­zdra­wiam.

Wielkie podziękowania, Adexx; obrazek z AI. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Serwus, Bruce!

Znowu masz fajny tekst z przeplataniem faktów i magii. Gratuluję historycznej wiedzy, wyobraźni i umiejętności łączenia jednego z drugim.

Opowiadanie mi się podoba – lecę zaklikać Cię do biblioteki.

 

Pozdrówka

rr

Cześć, bruce!

Wciąż mam wrażenie, że piszesz opowiadania szybciej niż ja komentarze. W każdym razie od jakiegoś czasu nie wpisałem się pod żadnym Twoim tekstem. A skoro umieszczasz coś w XIX wieku, który też nieraz inspirował mnie twórczo, to dobra okazja, żeby to zmienić.

Trudno mi Ci doradzać literacko, kiedy na dobrą sprawę kształtujesz własny gatunek – hybrydę opowiadania i wykładu historycznego. Wydaje mi się jednak, że o ile czasami potrafisz łączyć mocne strony tych dwóch gatunków (Okna praskie), to tutaj obydwa raczej ucierpiały przy krzyżowaniu. Pod kątem konstrukcji opowiadania nie jest korzystne, że proroctwo w pierwszej scenie odsłania prawie całość dalszego biegu zdarzeń, czytelnik ma pewność, iż przeczyta o siedmiu zamachach i siódmy się powiedzie. W dodatku konwencja wykładu sprawia, że wiele zdarzeń, które ciekawiej byłoby pokazać, otrzymujemy tylko jako opowiedziane (“Dlatego wasz brat w ciele zamachowca Chałturina, zrozumiawszy to, wszystkie dotychczas przyniesione materiały wybuchowe umieszczał tylko w podłodze pod carską jadalnią”). Brakuje odpowiedzi na pytania, które chyba byłyby ważne z punktu widzenia fabuły: Na czym dokładnie polega wnikanie Żebrowych w ciała zamachowców, co się dzieje w tym czasie ze świadomością tamtych? Dlaczego Cygance tak zależy, żeby jej “syneczkowie” czuli się Polakami, a nie Rosjanami; dlaczego nie Cyganami po prostu?

Patrząc z kolei w kategoriach wykładu, mam wrażenie, że występuje tutaj znaczne przesycenie trywialną warstwą faktograficzną – nazwiska, miejsca zdarzeń – podczas gdy mało miejsca jest poświęcone przyczynom i skutkom, skąd naprawdę brały się ruchy takie jak Narodnaja Wola i dlaczego nie były w stanie zrealizować swoich celów politycznych. Zarówno przy czwartym, jak i szóstym zamachu wymieniasz Żelabowa – może to nawet nie pomyłka, trudno mi od ręki znaleźć informacje o obu atakach, ale to trochę dziwne, żeby dwóch różnych braci wcielało się w tego samego człowieka. A wreszcie liczyłem na to, że na końcu opowiadania znajdzie się taka scenka: matka przyznałaby, że wyeliminowanie Aleksandra II będzie miało jak najgorsze skutki polityczne i odsunie perspektywę jakiejkolwiek liberalizacji w Imperium, a polowała na niego tylko dla prywatnej zemsty. Oczywiście wybrzmiałoby to mocniej, gdyby był tam ktoś, kto pomagał jej z własnej woli i poczucia patriotyzmu, a nie tylko zupełnie od niej zależni “syneczkowie”.

Kilka przypadkowych uwag:

szepnął poddenerwowany doradca monarchy

Lepiej “podenerwowany”.

Zdradzasz ją z kobietami rozmaitych aparycji.

Utarta fraza to “rozmaitego autoramentu”, zresztą co miałaby oznaczać ta wersja – ładnymi i szpetnymi?

– Miej baczenie, że nawet za ostrożniej wypowiadane słowa, równych tobie śmiałków wieszamy na szubienicach!

Drugi przecinek zbędny. Przy tym “równych tobie” dziwne w tym kontekście, pasowałoby raczej coś typu “podobnych do ciebie”, “śmiałków takich jak ty”.

– Ale Polski nie ma, matiuszko…

– Jest!

– Gdzie? – Rozłożyli ręce, udając, że rozglądają się dookoła.

– Tu, i tu, i tu! – To mówiąc dotykała po kolei swej głowy, serca, aż na końcu uniosła obie dłonie. – Czas, aby ją w was obudzić!

I pytam sie, bo mnie wiezą przez lasy, przez jakiesi murowane miasta –– “a gdziez mnie, biesy, wieziecie?”, a oni mówią: “do Polski” – a kaz tyz ta Polska, a kaz ta?

 

Aby zakończyć komentarz w pozytywnym tonie: zdecydowanie doceniam klimat, przemawiające do wyobraźni opisy anatomiczne, nietuzinkowy pomysł na magię, a także pewien rodzaj – z braku lepszego słowa – czułości, serdecznego podejścia do bohaterów.

Pozdrawiam!

Witam serdecznie, Robercie Raksie i bardzo dziękuję za tak pozytywną opinię. Co do wiedzy, niestety, nie mam jej aż tak rozległej, sama czytałam kiedyś o zaledwie dwóch z przeprowadzonych zamachów. :) Posiłkowałam się najnowszymi opracowaniami. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Witam serdecznie, Ślimaku Zagłady. :) Dziękuję za opinię oraz wskazówki, nadal mam niestety tendencję do nadmiernej ilości przecinków. :) Zaraz poprawę wszystko, raz jeszcze dziękuję. :) 

Wciąż mam wrażenie, że piszesz opowiadania szybciej niż ja komentarze.

Tu zacytuję słynne powiedzonko Płotnickiego z “Małżeństwa z rozsądku” – jak mawiano: jedynego filmu, w którym Olbrychski tańczy: “Aluzju poniał”. :) 

 

Przepraszam, pozwolę sobie jednak stanąć w obronie mojego opowiadania. :) 

Pod kątem konstrukcji opowiadania nie jest korzystne, że proroctwo w pierwszej scenie odsłania prawie całość dalszego biegu zdarzeń, czytelnik ma pewność, iż przeczyta o siedmiu zamachach i siódmy się powiedzie.

 

Przyznam, że mocno zaskoczył mnie taki komentarz. :) Nigdzie w opowiadaniu nie ma mowy o tym, że to przepowiednia prawdziwa. Nigdzie też nie ma mowy o tym, że siódmy zamach się powiedzie. Nikoła wyraźnie podkreśla, że nie wierzy w takie wróżby (jak zresztą większość ludzi). Aleksander wprawdzie początkowo chętnie słucha pozytywnych słów Cyganki, lecz jego atak na kobietę i skatowanie jej (czego dopuścił się wraz z doradcą) świadczyć miały, że nie obawiają się ani jej, ani jej przepowiedni, ani też prawdopodobnej klątwy, jaką na niego rzuci umierając. 

 

W dodatku konwencja wykładu sprawia, że wiele zdarzeń, które ciekawiej byłoby pokazać, otrzymujemy tylko jako opowiedziane (“Dlatego wasz brat w ciele zamachowca Chałturina, zrozumiawszy to, wszystkie dotychczas przyniesione materiały wybuchowe umieszczał tylko w podłodze pod carską jadalnią”).

 

Ujęcie zamachów w taki sposób jest celowe – miało być w miarę szybkie, ciekawe, nie zanudzać i nie zniechęcać do dalszego czytania. :) 

 

Brakuje odpowiedzi na pytania, które chyba byłyby ważne z punktu widzenia fabuły: Na czym dokładnie polega wnikanie Żebrowych w ciała zamachowców, co się dzieje w tym czasie ze świadomością tamtych? Dlaczego Cygance tak zależy, żeby jej “syneczkowie” czuli się Polakami, a nie Rosjanami; dlaczego nie Cyganami po prostu?

Żebrowi służą realizacji przepowiedni, o której prawdziwości na razie wie tylko Cyganka. Świadomość tamtych jest świadomością tamtych – Żebrowi, wnikając w ich ciała, stają się nimi. Postępują tak, jak tamtym pozwalają okoliczności. Cyganka ani inni bracia nie mogą im wtedy pomagać. 

Cygance zależy na tym, ponieważ ma w sercu Polskę – ojczyznę. Hmm… sądziłam, że wybrzmiało to wyraźnie, skoro parokrotnie o tym mówiła, najwidoczniej – nie. :(

 

Patrząc z kolei w kategoriach wykładu, mam wrażenie, że występuje tutaj znaczne przesycenie trywialną warstwą faktograficzną – nazwiska, miejsca zdarzeń – podczas gdy mało miejsca jest poświęcone przyczynom i skutkom, skąd naprawdę brały się ruchy takie jak Narodnaja Wola i dlaczego nie były w stanie zrealizować swoich celów politycznych.

No tak, tylko to nie miał być wykład historyczny, bo wielokrotnie zarzucano mi takie cechy opowiadań. Tu nie ma miejsca na opowieść o historii tej organizacji spiskowej (i innych), nie temu poświęciłam tekst. :) Nazwiska i wydarzenia mają pokazać, że zamachy rzeczywiście są organizowane, są prawdziwe, car coraz bardziej się boi, bo zaczyna rozumieć, że przepowiednia Cyganki była prawdziwa. 

 

Zarówno przy czwartym, jak i szóstym zamachu wymieniasz Żelabowa – może to nawet nie pomyłka, trudno mi od ręki znaleźć informacje o obu atakach, ale to trochę dziwne, żeby dwóch różnych braci wcielało się w tego samego człowieka.

 

Nie, to nie pomyłka, on działa ciągle w organizacji, jest jej przywódcą. Celowo inni bracia wcielają się w jego postać – Żelabow na początku zamachów jest całkiem innym Żelabowem później, kiedy opracowania ataków są dużo bardziej precyzyjne i lepiej przemyślane. 

 

 

A wreszcie liczyłem na to, że na końcu opowiadania znajdzie się taka scenka: matka przyznałaby, że wyeliminowanie Aleksandra II będzie miało jak najgorsze skutki polityczne i odsunie perspektywę jakiejkolwiek liberalizacji w Imperium, a polowała na niego tylko dla prywatnej zemsty. Oczywiście wybrzmiałoby to mocniej, gdyby był tam ktoś, kto pomagał jej z własnej woli i poczucia patriotyzmu, a nie tylko zupełnie od niej zależni “syneczkowie”.

W żadnym wypadku nie zamierzałam bronić tutaj cara. Całkowicie świadomie pominęłam, zawarte w każdym opracowaniu podsumowania, jak to źle się stało, że go zabito, bo miał tyle planów reform, zaś tępy następca wrócił do starego porządku. Cyganka o tym mówiła, lecz pochwały zasług przesłoniły złe postępki władcy. Aleksander jest tu pokazany jako przedstawiciel caratu, nie tylko jako on sam jeden – człowiek. To nie jest absolutnie zemsta osobista Cyganki, wielokrotnie jest o tym mowa w tekście – ona pisze o poczuciu związku z Polską, choć przebywa na wymuszonej emigracji, Francja także popiera Polskę i Polaków, ich zrywy narodowościowe, do tego powstają liczne organizacje antycarskie, a nawet sami zamachowcy, na własną rękę, ryzykując życie, atakują znienawidzonego monarchę, bo jest on symbolem bezprawia i mordów na naszym narodzie. Reformy społeczne, nawet najmądrzejsze, nie mają nic do rzeczy wobec mordów na Polakach – tak miało to wybrzmieć. 

Zależność syneczków wynika z tego, że zostali stworzeni z jej żeber, zatem są na razie poddani jedynie jej woli i wypełniają jej rozkazy. Zresztą z jej słów jasno wynika, że nie po raz pierwszy. :)

 

Gdybym opisała stuprocentowo wyssane z palca odwiedziny wymyślonego monarchy, któremu nie w smak były krytyki wróżącej Cyganki, a ona w zemście za skatowanie wyciągnęła żebra i wyczarowanych z nich synów rzuciła poprzez swoją kulę przeciw temu władcy, aby go próbowali zamordować – to byłaby w całości jej prywata i jej osobista zemsta. Tutaj tak nie było. Zamachy miały miejsce naprawdę (stąd podane pewne, śladowe ilości faktów historycznych, jak np. daty czy nazwiska zamachowców). :)

 

Skoro wspominasz o “Oknach praskich”, pozwolę sobie wspomnieć także, że tekst ten nie przypadł Ci wówczas do gustu, był skrytykowany m. in. za ubogą formę, zatem staram się pokazać w kolejnych tekstach nieco więcej, niż tylko suche dialogi. :) Ciągle pracuję nad opowiadaniami, starając się je udoskonalać w miarę moich skromnych możliwości. :) Nie zbuduję od razu całego Krakowa. :)

 

Pozdrawiam serdecznie i bardzo dziękuję, bo Twoje uwagi i moje wyjaśnienia (mam nadzieję – w miarę logiczne) być może rozwieją wielu Czytelnikom trawiące ich wątpliwości. :) 

Pecunia non olet

Dziękuję za tak serdeczne powitanie!

“Aluzju poniał”.

To również samokrytyka, że piszę komentarze zbyt wolno – ot, choćby “Okulary Klarysa” od początku mam ochotę skomentować, a nijak nie mogę zebrać myśli, żeby napisać coś sensownego, wyważonego i użytecznego dla Ciebie jako autorki.

Przepraszam, pozwolę sobie jednak stanąć w obronie mojego opowiadania. :) 

Ależ nie ma za co przepraszać, to bardzo miłe, że masz chęć podjąć dialog! Przecież nie komentuję po to, żeby zmieszać tekst z błotem, lecz żeby podzielić się wrażeniami i na miarę swoich skromnych możliwości pomóc w rozwoju literackim.

Przyznam, że mocno zaskoczył mnie taki komentarz. :) Nigdzie w opowiadaniu nie ma mowy o tym, że to przepowiednia prawdziwa. Nigdzie też nie ma mowy o tym, że siódmy zamach się powiedzie.

I właśnie: dzielę się wrażeniami, ale nie mogę twierdzić, że mój odbiór tekstu będzie uniwersalny. Wydaje mi się oczywiste, że czytelnik uzna przepowiednię wyeksponowaną z takim naciskiem w pierwszej scenie jako prawdziwą. Możesz jednak chcieć to przetestować na jakimś odbiorcy, któremu nie otwierają się od razu w głowie szufladki z wiedzą o XIX wieku.

Ujęcie zamachów w taki sposób jest celowe – miało być w miarę szybkie, ciekawe, nie zanudzać i nie zniechęcać do dalszego czytania. :) 

Pewnie spotkałaś się kiedyś z zasadą “show, not tell”. Sam nie jestem zasady tej zwolennikiem – wydaje mi się, że dobrze użyte w odpowiednich miejscach “tell” może nadać opowiadaniu niepowtarzalny klimat – ale tu mamy ekstremalny przypadek, gdzie większą część zdarzeń dostajemy tylko opowiedzianą przez osobę trzecią, bez oglądania zamachów oczami bohaterów.

Świadomość tamtych jest świadomością tamtych – Żebrowi, wnikając w ich ciała, stają się nimi. Postępują tak, jak tamtym pozwalają okoliczności.

Chyba coraz bardziej nie rozumiem – skoro nie wpływają na ich świadomość, nie modyfikują biegu zdarzeń, to na czym w ogóle polega to wcielanie się, w jaki sposób służy realizacji planu? Jeżeli gdzieś w tekście jest wyjaśnienie, to musiałem je przeoczyć.

Cygance zależy na tym, ponieważ ma w sercu Polskę – ojczyznę. Hmm… sądziłam, że wybrzmiało to wyraźnie, skoro parokrotnie o tym mówiła, najwidoczniej – nie. :(

To akurat wybrzmiało, tylko wydało mi się mało prawdopodobne, bo skąd u XIX-wiecznej Cyganki polska świadomość narodowa? Poszczególne grupy tej ludności mają własną świadomość etniczną. Mogę się mylić, ale nie zetknąłem się nigdy z informacją, żeby np. członkowie Polskiej Romy Nizinnej w okresie zaborów jakoś wyraźnie identyfikowali się z polskością, a tym bardziej wspierali “polskich panów” przeciwko carowi.

No tak, tylko to nie miał być wykład historyczny, bo wielokrotnie zarzucano mi takie cechy opowiadań. Tu nie ma miejsca na opowieść o historii tej organizacji spiskowej (i innych), nie temu poświęciłam tekst. :)

Rozumiem, ale jak dla mnie dopiero tutaj wyszedł Ci wykład, i to gorzej poprowadzony, przesycony nazwiskami, miejscami i innymi nieistotnymi szczegółami zamiast istotnej treści wydarzeń historycznych.

Nie, to nie pomyłka, on działa ciągle w organizacji, jest jej przywódcą. Celowo inni bracia wcielają się w jego postać – Żelabow na początku zamachów jest całkiem innym Żelabowem później, kiedy opracowania ataków są dużo bardziej precyzyjne i lepiej przemyślane. 

Czytelnikowi będzie niezwykle trudno domyślić się tej celowości. Jeżeli nie opisujesz w tekście, jak i dlaczego dwóch różnych braci wciela się w przywódcę organizacji, tylko rzucasz tym samym nazwiskiem w dwóch osobnych akapitach bez żadnego komentarza, to bardzo wygląda na pomyłkę.

W żadnym wypadku nie zamierzałam bronić tutaj cara. Całkowicie świadomie pominęłam, zawarte w każdym opracowaniu podsumowania, jak to źle się stało, że go zabito, bo miał tyle planów reform, zaś tępy następca wrócił do starego porządku. (…) Reformy społeczne, nawet najmądrzejsze, nie mają nic do rzeczy wobec mordów na Polakach – tak miało to wybrzmieć. 

Wiem, że nie napisałem nic oryginalnego, to znaczy ten komentarz pojawia się rzeczywiście w każdym opracowaniu, a jako historyczka niewątpliwie jesteś lepiej ode mnie przygotowana do tej dyskusji. Chętnie się zgodzę, że zabicie cara było usprawiedliwione – nie jako zemsta, ale złożony z należytą starannością trybunał podziemny miałby dostateczne powody, by go skazać na śmierć (w braku technicznej możliwości dożywotniego uwięzienia). Nie znaczy to przecież, że przy całej słuszności moralnej należało podjąć taką decyzję, jeżeli miała przynieść gorsze jeszcze skutki. Tutaj po prostu dostrzegłem potencjał fabularny w wyobrażeniu bohaterki, która manipuluje zza kulisów jak najbardziej prawdziwymi wydarzeniami historycznymi, doprowadzając do śmierci cara tylko dlatego, że wyrządził jej kiedyś osobistą krzywdę, a szczerych patriotów wykorzystując jako marionetki z pełną świadomością, że ten czyn nie przyniesie wcale korzyści ani Polsce, ani Rosji. Naturalnie jest Twoją autorską decyzją, czy pragniesz taki potencjał wykorzystać.

Skoro wspominasz o “Oknach praskich”, pozwolę sobie wspomnieć także, że tekst ten nie przypadł Ci wówczas do gustu

Tu mnie poważnie zaskoczyłaś:

Temat obrałaś sobie bardzo wdzięczny i robi wrażenie, jak udało Ci się go wyzyskać: przedstawiłaś kluczowy moment dziejowy w sposób oryginalny, humorystyczny, w pełni ukazujący jego wagę i specyfikę kulturową, raczej dobrze wyważyłaś zastosowanie potocznych zwrotów. (…) Podobnie pointa: nie mogę się wypowiadać za ogół czytelników i pewnie są tacy, którzy uznają ją za wybitną (…) genialnie ukazujesz reakcje obiektów sporu, całe to odwrócenie ról, w którym to śmiertelnicy wypadają dostojniej! wypadają! (…) jeżeli dojdzie do głosowania piórkowego, będę się jeszcze musiał zastanowić, ale prawdopodobnie będę na nie. (…) świetnych walorów komicznych, które udało Ci się osiągnąć w tej konwencji scenki teatralnej. (…) Jak widzisz, naprawdę nie szkoda mi było poświęcić trochę czasu na ten utwór i nie mam cienia wątpliwości, że jeśli dojdzie do głosowania, pozostali członkowie Loży także nie będą żałować!

Tamten tekst zdecydowanie przypadł mi do gustu, uważałem go za bardzo przyjemną i godną uwagi lekturę, mało co poniżej progu piórkowego – i sądziłbym, że wynikało to z moich komentarzy dostatecznie jasno. Oczywiście poza zacytowanymi pochwałami skupiałem się na mniej lub bardziej subiektywnie postrzeganych mankamentach, ale to chyba normalne, że staram się wskazać, co można by poprawić, żeby komentarz był merytoryczny i przynosił autorowi korzyść. Jeżeli odebrałaś to inaczej, uznałaś ogólny ton moich wpisów za negatywny, to siłą rzeczy pozostawia pytanie, w jaki sposób mógłbym zmodyfikować swoją metodę komunikacji, żeby lepiej przekazywać intencje.

Również Ci bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam!

Dziękuję, Ślimaku Zagłady, na komentarz. :)

Wspomnienie o aluzji ma się jak najbardziej tylko i wyłącznie do mojej samokrytyki, umieściłam dziś (bo zamierzałam już wcześniej dziś je opublikować) kolejne opowiadanie i jestem przekonana, że spotka się z kolejną krytyką tylko z powodu daty. Piszę za dużo i za często publikuję rzeczy słabe i niedopracowane. Taka była moja własna uwaga, tkwiąca w moim wspomnieniu o aluzji i filmowym cytacie. A zamieszczona powyżej ilość krytycznych opinii to pokazuje i jest najlepszym dowodem. :)

Nigdzie nie wspomniałam, że polscy Cyganie w wyjątkowy sposób podchodzili do kwestii narodowowyzwoleńczych, szczególnie po powstaniu styczniowym. Co nie znaczy, że ta Cyganka tak podchodzić nie mogła. Jej Żebrowi służą wyłącznie uważnemu, chronologicznemu śledzeniu przeprowadzonych zamachów i pokazaniu synom, zrodzonym z jej żeber, że zabicie cara, nawet przy tak wielu próbach, jest możliwe. Uświadomieniu im, że za ojczyznę warto walczyć do końca. Oni wcielają się w postacie historyczne, lecz dotąd nikt przed Cyganką nie stworzył takiego porównania całego ciągu zamachów, wszyscy zamachowcy przecież często nie znali się nawzajem, bywało, że i policja wpadała na ich trop później, nie informując o wszystkim cara. Pokazanie sceny z Żebrowymi miało uporządkować po raz pierwszy serię zamachów, przepowiedzianych przez Cygankę. Nie przypuszczam, aby ktoś, nie znający zbyt dobrze historii XIX wieku, wiedział o nich wszystkich, a tym bardziej o tym, że akurat to siódmy miał być udanym. Mało kto w ogóle słyszał o takiej przepowiedni, choć to fakt autentyczny. 

Niestety, nie mogę się całkowicie zgodzić z twierdzeniem, że zabójstwo cara nie przyniosło żadnych korzyści. Gdyby tak było, nie podejmowano by aż tak wielu prób, tak sądzę. Do tego plany reform to bardzo przyszłościowa sprawa, liczy się to, co było teraz. A “teraz” car oznaczał wyłącznie niewolę i zło. Co do wykładu natomiast, każdy Czytelnik wskazuje mi na inne wady kolejnych opowieści, sięgających do historii, z reguły pisząc, że wychodzi z tego nudny wykład o zbyt wielu nieistotnych szczegółach, lecz dla każdego jest to inny dowód, inne szczegóły. Wyciągam z tego takie same wnioski, jak ze wspomnianej dialogowej powiastki o defenestracji. Tam wyraźnie było powiedziane, że to tylko dialog, brak czegoś dodatkowego, ciekawszego, jakiejkolwiek fabuły historycznej, postaci obok tych dyskutujących, panoramy dziejowej. Jak mawiała moja Mama – “cokolwiek zrobisz, będziesz żałował”. :) Najwyraźniej, formy, jakie obrałam, nie są zbyt chętnie przyjmowane, a fakty historyczne w takich “hybrydach” budzą sporą niechęć, z czym się jak najbardziej godzę. :) Po prostu czas z nich zrezygnować. :)

A wspomnianego “potencjału”, którego nie wykorzystuję w żadnym moim opowiadaniu, mam już rzeczywiście spore pokłady – zawsze pomysł uznawany jest za całkiem niezły, z wykonaniem dużo, dużo gorzej. Cóż, bywa, po prostu ja mam taki styl. :)

Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze bardzo Ci dziękuję za tyle poświęconego mi czasu oraz uwagi. :)

Pecunia non olet

kolejne opowiadanie i jestem przekonana, że spotka się z kolejną krytyką tylko z powodu daty. Piszę za dużo i za często publikuję rzeczy słabe i niedopracowane.

Powtórzę: nie chciałem krytykować Twojego tempa, raczej wyrazić zakłopotanie, że wiele z Twoich tekstów na pewno zasługiwałoby na uwagę i komentarz, a nie nadążam ich czytać. Jeżeli rzeczywiście uważasz, że publikujesz rzeczy niedopracowane, to może powinnaś zwolnić, poświęcać więcej czasu na ich poprawianie przed “wypuszczeniem na wolność” – ale ja Ci nie potrafię zagwarantować, że to naprawdę podniesie ich jakość.

Nigdzie nie wspomniałam, że polscy Cyganie w wyjątkowy sposób podchodzili do kwestii narodowowyzwoleńczych, szczególnie po powstaniu styczniowym. Co nie znaczy, że ta Cyganka tak podchodzić nie mogła.

Niby mogła, ale wyobraź sobie teraz, że czytasz utwór, w którym występuje taki człowiek: mieszka sobie, dajmy na to, w Irlandii Północnej, narrator nazywa go “Polakiem”, ale nie widać nigdy, żeby mówił po polsku czy uczestniczył w polskiej kulturze, a swoim dzieciom wpaja, że mają się koniecznie czuć Irlandczykami, nie Brytyjczykami. Nie zastanowiłoby Cię, czy taka postać jest wiarygodna jako Polak oraz czy autor w ogóle zdaje sobie sprawę z istnienia polskiej tożsamości narodowej?

Jej Żebrowi służą wyłącznie uważnemu, chronologicznemu śledzeniu przeprowadzonych zamachów i pokazaniu synom, zrodzonym z jej żeber, że zabicie cara, nawet przy tak wielu próbach, jest możliwe.

Może źle zrozumiałem zamysł tekstu, bo wydawało mi się, że według Twojej opowieści ona miała jednak wywrzeć jakiś wpływ na wydarzenia, a nie tylko je obserwować i porządkować.

Nie przypuszczam, aby ktoś, nie znający zbyt dobrze historii XIX wieku, wiedział o nich wszystkich, a tym bardziej o tym, że akurat to siódmy miał być udanym. Mało kto w ogóle słyszał o takiej przepowiedni, choć to fakt autentyczny. 

O przepowiedni rzeczywiście nie słyszałem. O zamachach mniej więcej tak – wiedziałem o tym Berezowskiego oraz o tym, że Narodnaja Wola atakowała kilkakrotnie, zanim im się udało, znałem też niektóre szczegóły (np. co do eksplozji w Pałacu Zimowym).

Niestety, nie mogę się całkowicie zgodzić z twierdzeniem, że zabójstwo cara nie przyniosło żadnych korzyści. Gdyby tak było, nie podejmowano by aż tak wielu prób, tak sądzę. Do tego plany reform to bardzo przyszłościowa sprawa, liczy się to, co było teraz. A “teraz” car oznaczał wyłącznie niewolę i zło.

To jakie korzyści przyniosło? Ja naprawdę rozumiem, dlaczego spiskowcy usiłowali go zabić, mogę współczuć ich racjom, ale to wcale nie znaczy, że było to pożądane z pragmatycznego punktu widzenia. Podejmowanie wielu prób niczego nie dowodzi, ludzie próbują różnych rzeczy, czasami zupełnie szkodliwych.

Co do wykładu natomiast, każdy Czytelnik wskazuje mi na inne wady kolejnych opowieści, sięgających do historii (…) Tam wyraźnie było powiedziane, że to tylko dialog, brak czegoś dodatkowego, ciekawszego, jakiejkolwiek fabuły historycznej, postaci obok tych dyskutujących, panoramy dziejowej. Jak mawiała moja Mama – “cokolwiek zrobisz, będziesz żałował”. :)

Raczej żaden czytelnik nie próbuje Cię zranić, (prawie) wszyscy starają się tutaj komentować merytorycznie, podsunąć możliwości ulepszenia lub rozwinięcia tekstu według swojej najlepszej wiedzy. W ostatecznym rozrachunku sama musisz ocenić, które komentarze są bezwartościowe, a z których możesz wyciągnąć dla siebie jakieś wnioski na przyszłość, żeby pisać jeszcze ciekawiej i umiejętniej.

 

Jeszcze przypadkowe drobiazgi wyłowione z tekstu:

oddał strzał z dwulufowego pistoletu, lecz niespodziewanie podczas eksplozji kule raniły jego samego oraz konia, stojącego przy powozie znienawidzonego monarchy.

Podczas jakiej eksplozji? I jak on to zrobił, że postrzelił się z własnej broni, mierząc do przodu? Rykoszet? A może pistolet wybuchł mu w dłoni?

Zrozpaczony zamachowiec, tkwiąc w ogrodach cesarskich, najpierw zasalutował, a potem strzelał do uciekającego ku Pałacowi Zimowemu władcy

Dlaczego zamachowiec był zrozpaczony i dlaczego najpierw zasalutował?

 

Nawzajem dziękuję za podtrzymanie rozmowy i cierpliwe wyjaśnianie wątpliwości oraz ponownie pozdrawiam!

Ślimaku Zagłady, jak zawsze w bardzo dyplomatyczny sposób, ale jednak piszesz to, co ja doskonale czuję i widzę. Dziękuję za dyplomację oraz nieustającą delikatność w sposobie wyrażenia naturalnie nasuwającego się wniosku. :) 

Cóż, wybacz mi, ale nie będę wyjaśniać już tych wszystkich szczegółów, o które teraz pytasz; gdzie i co oraz komu i dlaczego wypaliło, nie mam na ten temat żadnej fachowej wiedzy, to opracowania historyczne, na których się opierałam, podawały takie fakty; mnie tam przecież nie było i niczego takiego nie widziałam; nie wiem, jak działały ówczesne pistolety i jakiej były marki oraz pochodzenia, że akurat wypaliły tak, a nie inaczej, niemniej stało się właśnie tak, jak to przedstawiłam.

Jak widzę, obrona własnego opowiadania chyba nie daje za wiele, bo pojawiają się nieoczekiwanie dodatkowe pytania i tak można w nieskończoność. :) Lepiej było mi od razu napisać: “masz rację, źle to wypadło, kładę uszy po sobie i popieram całą tę krytykę”, nawet jeśli się z nią nie zgadzam. :) 

Napiszę po prostu, że w moim zamierzeniu Cyganka uosabia polską emigrację popowstańczą (której pełna była ówczesna Francja), dodatkowo wykorzystując możliwość przepowiedzenia znienawidzonemu carowi znienawidzonego imperium to, co nieuniknione. Myślałam, że wybrzmiało to wyraźnie, że to nie jest zwyczajna osoba, lecz postać ze wszech miar fantastyczna i dokonująca rzeczy niemożliwych i to bynajmniej nie dlatego, że była wróżbitką. Cyganka z mojego opowiadania, wspominająca Polskę i rozrywająca sobie bez jakichkolwiek problemów wnętrzności chwilę po skatowaniu przez dwóch Rosjan, nie jest typową przedstawicielką ówczesnych Romów. To postać fikcyjna. :) Ma cechy fantastyczne. :) 

Co do poważnych i dalekosiężnych konsekwencji, o które pytasz i o których wcześniej wspomniałam, to typowy temat-rzeka. Weźmy choćby to, że naturalnym faktem było, iż po tylu nieudanych próbach, nareszcie udany zamach przywrócił nadzieje kolejnych działaczy spiskowych w zrzucenie jarzma i rusyfikacji (Polacy) oraz caratu w ogóle (Rosjanie). Musielibyśmy tutaj dyskutować długo i szczegółowo o tym, że zdziesiątkowana po 1881 roku Narodnaja Wola to przecież nie jedyni działacze i nie jedyne próby zamachów na monarchów rosyjskich. Uważany za tępego despotę, syn i następca zabitego, Aleksander III Romanow, także musiał obawiać się nieustannie o swoje życie, zamachy na niego przygotowywali m. in. bracia Piłsudscy czy brat Lenina; trudno powiedzieć, jaki wpływ udany zamach z 1881 r. miał na powstanie bolszewików, ich rewolucje oraz wymordowanie wnuka Aleksandra II, Mikołaja Ii i całej jego rodziny oraz na zmianę ustroju w Rosji, faktem jednak jest, że w niedługi czas po omawianym tu zamachu carat obalono ostatecznie i bezpowrotnie. Nie oceniam oczywiście, czy to dobrze, czy źle, bo nie miejsce po temu, ale tym, którzy kolejne zamachy czy też rewolucje przeprowadzali, zabójstwo, dokonane przez Hryniewieckiego, ułatwiło drogę do ostatecznej realizacji rewolucyjnych czy też spiskowych celów. A obalenie caratu i walki wewnętrzne w Rosji na pewno pomogły w dużej mierze odzyskać niepodległość wielu narodom. Dodam jeszcze ważny argument (co do konsekwencji udanego, siódmego zamachu), także podkreślony w moim tekście – Francja, mimo bezsprzecznie posiadanej wiedzy na temat wielu planowanych przez cara Aleksandra II zmian, zachowała się po zamachu na jej terytorium tak, a nie inaczej, spodziewając się rzecz jasna oburzenia cara i ochłodzenia stosunków z Rosją. Car był postrzegany przez nią jako symbol zniewolenia i zła.Ona była także ZA zamachami. Przyznam jednak, że nie spodziewałam się aż tak daleko wysuniętego sięgania po fakty historyczne przy komentowaniu tego skromnego opowiadania. :) 

Pozdrawiam serdecznie i także bardzo dziękuję za Twoje uwagi oraz pomocne wskazówki. :) 

Pecunia non olet

Jak widzę, obrona własnego opowiadania chyba nie daje za wiele, bo pojawiają się nieoczekiwanie dodatkowe pytania i tak można w nieskończoność. :) Lepiej było mi od razu napisać: “masz rację, źle to wypadło, kładę uszy po sobie i popieram całą tę krytykę”, nawet jeśli się z nią nie zgadzam. :) 

Dłuższą chwilę wahałem się, jak odpisać. Bruce, naprawdę nie wiem, jakich sformułowań mam użyć, żeby Cię przekonywać, że nikt tutaj – a z całą pewnością ja – nie chce koniecznie Ci dopiec ani udowodnić, że napisałaś słabe opowiadanie. Przypuszczam, że piszesz o zagadnieniach i postaciach, które Cię interesują i chcesz się nimi dzielić z czytelnikami. Wobec tego potrafisz chyba uwierzyć, że szczegółowy, merytoryczny komentarz jest wyrazem wzajemnego zainteresowania i chęci rozmowy na te ciekawe dla nas obojga tematy, a nie złośliwej krytyki? Gdy czegoś nie rozumiem, staram się dopytać; gdy wydaje mi się, że umiałbym coś napisać lepiej, podsuwam swój pomysł. Ucieszę się, jeśli przy okazji odniesiesz z tego jakąś korzyść literacką, ale wolałbym, gdybyś nie czuła się obowiązana do “obrony opowiadania”. Niemniej jeżeli tak dotkliwie postrzegasz większość reakcji na swoje teksty, tym bardziej podziwiam, że wciąż pragniesz się nimi dzielić i brać aktywny udział w życiu naszej Społeczności! Wierz mi, proszę, że staram się szanować Twoją wrażliwość autorską, komentować jak najbardziej delikatnie i zarazem rzeczowo.

Myślałam, że wybrzmiało to wyraźnie, że to nie jest zwyczajna osoba, lecz postać ze wszech miar fantastyczna i dokonująca rzeczy niemożliwych i to bynajmniej nie dlatego, że była wróżbitką.

Ależ ja absolutnie nie zaprzeczam jej walorom fantastycznym! Przeciwnie, już w pierwszym wpisie dzieliłem się wrażeniem, że cała scena z żebrami jest obrazowa i buduje wyjątkowy klimat. Wydaje mi się, że opisałem moje wątpliwości co do tej postaci dość jasno, ale jeżeli Tobie takie jej przedstawienie pasuje do ogólnego zamysłu opowieści, to zawsze Twoja decyzja.

mnie tam przecież nie było i niczego takiego nie widziałam; nie wiem, jak działały ówczesne pistolety i jakiej były marki oraz pochodzenia, że akurat wypaliły tak, a nie inaczej, niemniej stało się właśnie tak, jak to przedstawiłam.

Nie kwestionuję Twojej wiedzy, może zbyt nieprecyzyjnie się wyraziłem: napisałbym to zdanie trochę inaczej, po prostu sformułowanie “podczas eksplozji” wydało mi się niejasne, bo normalnie strzał z pistoletu nie wiąże się z eksplozją, nie jest to przecież granatnik. Doczytałem trochę na temat tego zamachu i proponowałbym na przykład tak: Nacisnął spust dwulufowego pistoletu, lecz ten niespodziewanie wybuchł mu w dłoni. Kule poleciały w przeciwne strony i raniły jego samego oraz konia stojącego przy powozie znienawidzonego monarchy. Oczywiście do niczego nie przymuszam.

Francja, mimo bezsprzecznie posiadanej wiedzy na temat wielu planowanych przez cara Aleksandra II zmian, zachowała się po zamachu na jej terytorium tak, a nie inaczej, spodziewając się rzecz jasna oburzenia cara i ochłodzenia stosunków z Rosją. Car był postrzegany przez nią jako symbol zniewolenia i zła.

Zawsze myślałem, że to było po prostu tak, iż ówczesny francuski kodeks karny nie przewidywał kary śmierci za nieudaną próbę zabójstwa, ale może się mylę.

Co do poważnych i dalekosiężnych konsekwencji, o które pytasz i o których wcześniej wspomniałam, to typowy temat-rzeka (…) faktem jednak jest, że w niedługi czas po omawianym tu zamachu carat obalono ostatecznie i bezpowrotnie. Nie oceniam oczywiście, czy to dobrze, czy źle, bo nie miejsce po temu, ale tym, którzy kolejne zamachy czy też rewolucje przeprowadzali, zabójstwo, dokonane przez Hryniewieckiego, ułatwiło drogę do ostatecznej realizacji rewolucyjnych czy też spiskowych celów.

I takie właśnie było dotąd moje amatorskie rozumienie tematu – że wtedy zaprzepaszczono w Rosji jedyną (niepewną) szansę stopniowych przemian demokratycznych w kierunku monarchii parlamentarnej. Potem już nastąpiła krwawa rewolucja i wywiązał się totalitarny reżim, który po dziś dzień stanowi dla nas egzystencjalne zagrożenie. Jednak jeżeli masz na ten temat inne przemyślenia, to przecież także mogłabyś je wykorzystać do wzbogacenia tekstu i zaskoczenia czytelnika zakończeniem. Przykładowo, dałoby się pokazać, jak Twoja wróżbitka przewiduje przyszłość i w tym scenariuszu widzi, jak Imperium Rosyjskie staje się najpotężniejszym państwem świata, a Polacy pozostają pod jego kontrolą i powoli się asymilują – więc aranżuje carobójstwo, żeby zapobiec reformom i ratować sprawę polską. Jak zawsze, niczego Ci nie narzucam, to tylko pomysł, przykład rozwiązania fabularnego, który może Cię do czegoś zainspiruje.

Pozdrawiam serdecznie, życzę dużo siły i weny!

Witam ponownie serdecznie, Ślimaku Zagłady. :)

Wykorzystałam bardzo chętnie Twoją propozycję zmiany fragmentu o eksplozji i bardzo za nią dziękuję. Termin wydawał mi się poprawny, nie jestem jednak w tej dziedzinie żadnym znawcą. 

Z pewnością komentarze, uwagi i sugestie, zamieszczane pod opowiadaniami, powinny zawsze służyć jedynie dobru autora i wierz mi, zawsze tak traktowałam Twoje wpisy pod moimi skromnymi wypocinami. A czy tak jest przy każdym portalowym opowiadaniu? – nie wiem, nie czytam wszystkich komentarzy, lecz głęboko wierzę, że tak jest, bo temu m. in. służy ten Portal. :) 

Natomiast ja nie piszę moich wyjaśnień, aby uskarżać się na zamieszczane pod tekstami komentarze, ale – aby pokazać, że się do nich stosuję. Skoro uwagą krytyczną jest to, że opko opiera się jedynie na dialogu, bez szerszej perspektywy dziejowej, staram się takich błędów w kolejnych tekstach unikać. Skoro ciągle czytam zarzuty, że przeładowuję opowiadania zbytnią ilością suchych, nudnych faktów historycznych, staram się je ograniczać do minimum i pokazywać w formach ciekawszych, nietuzinkowych, z dodaną fantastyką. Krytyka każdej formy podejmowanych zmian mocno jednak zniechęca, dlatego na razie z czystym sumieniem odpuszczam tworzenie podobnych hybryd. :) 

Co do Cyganki. Nie zaprzeczam, że zauważyłeś jej cechy fantastyczne. Wyraźnie je w tekście wyeksponowałam. Niemniej nadal pytałeś mnie o nią, jak o – że tak to ujmę – “zwyczajną Cygankę”, przedstawicielkę ówczesnych Romów. Miejsce wróżenia, jej zachowanie, słowa, cele itp. miały świadczyć o silnym związku z polskością. Nie wybrzmiało należycie? Ok, mea culpa. W każdym bądź razie chciałam, aby wybrzmiało. Żadnej “rdzennej” Polce ani Polakowi car by nie zaufał, aby słuchać przepowiedni o swoim życiu. Cyganki – a jakże. Wróżba to fakt autentyczny, który postanowiłam wykorzystać w opowiadaniu, pokazującym zamachy na Romanowa. Każdy zamach jest inny i, nawet gdyby przeprowadzał go ciągle ten sam zamachowiec, potrzebnych jest siedmiu Żebrowych, bo każde okoliczności są inne i każdy zamachowiec w nowym czasie jest już innym, dużo mądrzejszym i bardziej doświadczonym zamachowcem. Każdy z sześciu synów wraca z kuli smutny i zawstydzony nieudaną próbą i nie ma szansy na drugie podejście, to uczyni już jego brat. Takie miałam spojrzenie na tę fabułę. Nie udało się tego pokazać? Cóż, mea culpa. :)

Co do Francji. Obraza cara już wskazywała na to, że można było postąpić inaczej. Gdyby istniał zakaz, o którym wspominasz w sugestii, car nie powinien się obrażać. Jak wspomniałam wcześniej, Francja popierała “po cichu” zamachy na cara, szczególnie próby podejmowane przez Polaków. Jest o tym mowa w tekście. Co do kary śmierci, na Napoleona III także oczywiście urządzano wówczas zamachy i rząd francuski oraz sąd jakoś karę śmierci zastosował, ale wobec zamachowca, podnoszącego rękę na cara we Francji tego nie uczyniono, zatem – jak już wspomniałam – jest to kolejny dowód na to, że “postępowego” cara Aleksandra II mimo wszystko traktowano głównie jako przedstawiciela zniewolenia i totalnego zła. I zamachy kolejne były jedynie kwestią czasu. I dlatego miały one pozytywny wydźwięk. Nikt nie wiedział, co będzie dalej. Ważne było, aby pokazać światu, że są wrogowie caratu i nie cofną się przed niczym. 

W żadnym wypadku nie zamierzałam w opowiadaniu sięgać aż tak daleko. W Rosji, jakkolwiek nazwanej, wpada się z reżimu w reżim, nie mnie tu i teraz oceniać, czy zmiana ustroju była dla tego państwa choć odrobinę dobra, ale na pewno opisywane w opowiadaniu zamachy przyspieszyły tę zmianę, przyczyniły się do upadku caratu i uwolnienia spod jarzma rosyjskiego wielu narodów. Zadania wróżbitki zostały wykonane, bo taki miałam na nie pomysł. Żadne aranżacje dodatkowych carobójstw nie wchodziłyby w grę, bo dopiero wtedy miałabym tu krytykę i niskie oceny. :) Ona miała poprzez Żebrowych pilnować wypełnienia wróżby, sprawdzać kolejność zamachów i dodatkowo straszyć cara niedokończonym, zapomnianym przez niego zdaniem, ukazując mu się w każdym miejscu zamachu i budząc coraz większy strach. :) Nie wybrzmiało? Cóż, mea culpa. :)

Pozdrawiam serdecznie i także bardzo dziękuję za dyskusję. :) 

Pecunia non olet

Bruce, ten tekst jest, jak zawsze Twoje. udaną hybrydą faktów historycznych i elementów fantastyki. Zapełniasz niszę i nie rezygnuj z tego, bo dzięki Twoim tekstom douczam się historii. Inaczej nic by mnie do tego nie zmusiło. Klik. :)

Bardzo mi miło, Misiu, dziękuję, chociaż te moje wypociny są jedynie powierzchownym, nieznacznym wspomnieniem znalezionych (często przypadkiem) ciekawostek historycznych. :) Staram się dobrać fantastykę, nie zawsze zbyt mądrze i poprawnie. :) Cieszy ogromnie, że owe próby się Tobie podobają. :) 

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

A mnie ten tekst się bardzo spodobał.

OK, zgadzam się niektórymi wcześniejszymi uwagami. Na przykład z polskopatriotyzmem Cyganki. Mnie Romowie kojarzą się bardziej z kulturą kosmopolityczną, dziwi mnie, że bohaterka czuje się związana z nieistniejącym państwem. Ale rozumiem, że bazowałaś na realnych postaciach. Kiedy trzeba było wybrać między spójnością postaci a wiernością faktom historycznym, wybrałaś to drugie. I w porządku, szanuję ten wybór.

Zgadzam się również z zarzutem, że przepowiednia zdradza wiele z fabuły opowiadania. Owszem, w realu mało kto przejmuje się wróżbami, horoskopami itp. Ale w fantastyce raczej wiadomo, że przepowiednia musi się spełnić, chociaż na ogół niekoniecznie tak, jak zinterpretowali ją bohaterowie. Jeśli wprost piszesz, że zamachów będzie siedem, to czytelnik wie, że sześć pierwszych się nie powiedzie i koniec. Tutaj wydaje mi się, że można chociaż liczbę ukryć przed odbiorcą, żeby nie miał pojęcia, jak skończy się czwarty czy piąty.

Tak technicznie – miałam lekką zawieszkę, kiedy Cyganka wskakiwała do kuli z kolejnym synem, ale jednocześnie rozmawiała i z nim, i z tymi chłopakami na zewnątrz kuli. Po co tak komplikować, nie lepiej, żeby najpierw spokojnie wyjaśniła warunki zadania kolejnemu zamachowcowi, a dopiero potem siup na chwileczkę do kuli, żeby postraszyć cara?

Fajny motyw z coraz dłuższym zdaniem po kolejnych zamachach.

Scenka z żebrami też niezła, przemawia do wyobraźni.

Ogólnie uważam, że ten tekst jest ważny i nieźle wpisuje się w “dzisiejsze czasy”. Takie trochę “ku pokrzepieniu serc” wychodzi.

Babska logika rządzi!

Dziękuję, Finklo. :)

Cyganki jako takiej (patriotki, marzącej o obaleniu cara i przywróceniu w przyszłości Polski, wpajającej patriotyzm swoim synom) nie było (przepraszam, wtrącę, jako historyczka nie mogę tak przecież napisać – nic mi o tym nie wiadomo, aby była, ale w historii niczemu zaprzeczyć ze stuprocentową pewnością nie można… :) ), ze źródeł wiemy, że była wróżbitka, która we Francji (głównej siedzibie polskiej popowstańczej emigracji) przepowiedziała carowi siedem zamachów. Nikt nigdy jednakże nie zapowiedział ani nie mógł przewidzieć, że którykolwiek z nich będzie udany. Aż do końca, nie znając prawdziwej historii, nie można być pewnym, że car zostanie zabity. “Fantastycznie” mogło równie dobrze dojść do siedmiu zamachów, wszystkich nieudanych i w końcu np. zniecierpliwiona Cyganka z Żebrowymi sama by poleciała na hmm… miotle do Rosji, aby znienawidzonego monarchę zamordować. :)) Romanow liczył ciągle na szczęście, sprzyjało mu długo, zamachowcy byli w szoku, że nie potrafili z tak bliska trafić, czasem wystrzeliwując cały magazynek (to fakt autentyczny), zatem monarcha święcie wierzył w opiekę Boga, w to, że “kule i bomby się go nie imają”, dlatego też nawet prześladująca go zjawa Cyganki i niedokończone zdanie, które wypowiadała, nie dały mu stuprocentowej pewności, że jakiś zamach się powiedzie, rozumiał to coraz wyraźniej, bał się coraz mocniej, ale wiara w strzegącego go wszędzie Boga przemawiała do niego silniej. Słowa, które w 1881 roku wypowiedział car a propos Boga, były rzeczywiście dowodem na fakt, że wierzy w Jego nieustanną opiekę. Nie przyjmował do wiadomości, że zamachowcom się uda. 

Wskakiwanie Cyganki było spontanem, początkowo w jej wyobraźni i zamiarach jedynie Żebrowi mieli pilnować i zagwarantować kolejność wykonywania zamachów. Straszenie niedokończonym zdaniem przez wizerunek postaci, którą Aleksander II uznał za dawno zmarłą, z zimną krwią skatowaną pod stołem przez niego i jego doradcę, można potraktować jako – w pewnym stopniu – przejaw “prywaty” Cyganki – tutaj dodatkowo chciała się popisać, aby jeszcze bardziej go przerazić, pokazać, że żyje nadal i spokojnie patrzy na jego nieuchronny, zbliżający się szybko koniec. :) Rzuciła na niego klątwę i car nie miał najmniejszych szans – to chciała mu pokazać. :) Nie tylko wróżba nad nim wisiała, ale dodatkowo klątwa. :) A wskakiwała do kuli szybko, bo chodziło o ukazanie się, kiedy oszołomiony car jeszcze patrzy w to miejsce, w którym do niedawna stał zamachowiec. :) Dawało jej to dodatkową satysfakcję. :) 

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Przepowiednia siedmiu zamachów. Tak, Bruce, nie wiadomo, czy te zamachy będą udane. Ale jeśli czytelnik fantastyki wie, że wróżba mówi o siedmiu próbach, to wie również, że pierwsza się nie powiedzie. Ani druga… To trochę niszczy dramatyzm.

Nie mam nic przeciwko straszeniu cara. Wprost przeciwnie, dobrze mu tak. Ale na przykład ten fragment:

– Tym razem to ty zaatakujesz cara jako Aleksander Sołowjow. – Cyganka pokazała palcem następnego syna.

Wraz z nim wskoczyła do szklanej kuli.

Tu w ogóle nie było szkolenia. “Teraz ty” i myk, wskakujemy razem.

Babska logika rządzi!

Zgadzam się, Finklo, że podana na samym początku przepowiednia siedmiu zamachów może zwiastować ich siedem, odbierając pewien procent dramatyzmu, lecz – czy stuprocentowo zapewnia tę ilość? Skąd Czytelnik, nie znający historii, wie, że – jak w słynnym cytacie – “Cyganka prawdę powie(działa)”? Że w ogóle skatowana staruszka przeżyje? Że Żebrowi będą jej zawsze posłuszni i sumienni w wykonywaniu poleceń? Że kolejnych braci nie zniechęcą niepowodzenia poprzedników? Oni przecież na początku uważali się za Rosjan. Mówili do matki po rosyjsku. Nie rozumieli, po co ona im przypomina o Polsce, której nie ma na mapie. :) Skąd Czytelnik wie, że nie zbuntują się, odmawiając udziału w próbach zamachów na “swego” cara? 

 

Nie mam nic przeciwko straszeniu cara. Wprost przeciwnie, dobrze mu tak.

Zgadzam się z tym. Oczywiście mam pewną dozę współczucia wobec każdego zabitego, jest to jednak poniekąd złamanie przykazania o zabijaniu, lecz tutaj mamy stan ciągłej wojny, trwają zabory, Polskę zajęto bezprawnie. Polacy (i ich zwolennicy) mają prawo walczyć o swoje. Podczas wojny dochodzi do zabójstw, niestety. 

 

Tu w ogóle nie było szkolenia. “Teraz ty” i myk, wskakujemy razem.

Tak, Cyganka w rozmaity sposób wskakuje do kuli, czasem wraz z synem, czasem zaraz po nim. :) Ważne, że chce pokazać się pewnemu siebie carowi. Nastraszyć go. Pokazać, aby się tak do końca nie cieszył nieudanym zamachem i opieką Boga, bo jej klątwa nad nim wisi. :) Ale – czy siódmy zamach będzie udany i czy w ogóle do niego dojdzie – tego do końca nie wiadomo. :) Ona stara się tego dopilnować, zna swoich Żerowych i ich podporządkowanie wobec jej nakazów, lecz Czytelnik tego nie wie. :)

 

Pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Również chciałbym podziękować za wspaniały dialog i Twoje obszerne odpowiedzi!

Natomiast ja nie piszę moich wyjaśnień, aby uskarżać się na zamieszczane pod tekstami komentarze, ale – aby pokazać, że się do nich stosuję. (…) Krytyka każdej formy podejmowanych zmian mocno jednak zniechęca, dlatego na razie z czystym sumieniem odpuszczam tworzenie podobnych hybryd. :) 

To dobrze, że starasz się korzystać z komentarzy i wyciągać wnioski. Chciałbym też jednak dodać, że dawniej zdarzało Ci się (moim zdaniem) stosować do nich zbyt automatycznie, wprowadzać nawet marne sugestie, a teraz widzę, że dajesz radę bronić swojej koncepcji tam, gdzie uważasz to za potrzebne, więc myślę, że uczyniłaś pod tym względem znaczny postęp! Prawie zawsze staram się, żeby moja krytyka była dla autora motywacją, a nie zniechęceniem – ale wiadomo, że to łatwiej powiedzieć niż zrobić…

Jak wspomniałam wcześniej, Francja popierała “po cichu” zamachy na cara, szczególnie próby podejmowane przez Polaków. Jest o tym mowa w tekście. Co do kary śmierci, na Napoleona III także oczywiście urządzano wówczas zamachy i rząd francuski oraz sąd jakoś karę śmierci zastosował, ale wobec zamachowca, podnoszącego rękę na cara we Francji tego nie uczyniono, zatem – jak już wspomniałam – jest to kolejny dowód na to, że “postępowego” cara Aleksandra II mimo wszystko traktowano głównie jako przedstawiciela zniewolenia i totalnego zła.

Zupełnie o tym nie wiedziałem i wydaje mi się to zdumiewające – bądź co bądź Francja szukała wówczas sojuszu z Rosją, obawiając się rosnącej potęgi Prus – zresztą gdyby francuski rząd naprawdę chciał wesprzeć zamachy na Aleksandra II, a wywiad rosyjski się w tym zawczasu nie zorientował, to on by z Paryża żywy nie wyjechał – ale to Ty masz tutaj profesjonalne przygotowanie historyczne. Najwyraźniej muszę o tych czasach jeszcze więcej poczytać.

 

Co do straszenia cara przez nadprzyrodzone proroctwa, przypomniał mi się jeszcze taki wierszyk z okresu postyczniowego – w sumie nie byłbym bardzo zdziwiony, gdybyś go znała i Cię jakoś zainspirował: https://pl.wikisource.org/wiki/Widzenie_carskie_(Gaszy%C5%84ski,_1868).

Uporczywie i nieustająco pozdrawiam!

Witam serdecznie, Ślimaku Zagłady. :)

Jak najbardziej staram się wyciągać wnioski z każdego komentarza, aby nie popełniać w kolejnych opowiadaniach podobnych błędów, natomiast wiadomo – każdy tekst jest inny, każdy ma zatem inne wymogi. Skoro Czytelnik czuje niedosyt, nie jest to dobre dla autora, rzecz oczywista. :) Jak wiesz, jestem tu głównie dla odstresowania i piszę w tym celu rzeczy, które z pewnością mają sporo wad oraz niedociągnięć. Skoro jednak mam pewną wizję w stworzeniu tekstu i widzę, że udało mi się choć w kilku procentach ten pomysł przelać na klawiaturę, wydaje mi się ważnym, aby stanąć w obronie przynajmniej części opowiadania. :) 

O moim “merytorycznym przygotowaniu” pisywaliśmy wielokrotnie i wiesz dobrze, że go nie mam, nie uważam, abym je miała, aczkolwiek bardzo dziękuję za tak miłe słowa; ot, liznęłam historię na studiach (bo – czy można napisać, że zgłębiłam jej całość podczas pięciu lat? – niemożliwe! :) ), uczyłam jej ponad 20 lat, ale żadnym znawcą, a tym bardziej pasjonatem nie jestem. :) Zawód wybrałam, o czym wielokrotnie tu wspominałam, nienawidząc szkoły, a przedmiot – podobnie – bo nie jest lubiany, a wiem, że można nim zaciekawić nieznanymi ciekawostkami, choć przy szkolnych programach nauczania i wymogach maturalnych to trudne zadanie. :) Tu za to mogę dać owym znajdywanym ciekawostkom szersze pole do popisu. :) A zatem – co do Rosji, to, o ile wiem, oczywiście liczyła się ogromnie na ówczesnej arenie międzynarodowej, zatem Francja jak najbardziej chciała – w miarę możliwości – zachować i utrzymać z nią dobre stosunki dyplomatyczne (zbliżała się przecież I wojna światowa, będą tworzyły się pierwsze sojusze mocarstw), jednakże przy tym zamachu byłego polskiego powstańca widać wyraźnie stanowisko Francji. :) Fakt faktem, że tak się zachowała i że obraziła tym cara. :) A co do ogólnie stanowiska Francji wobec Polski i jej powstań oraz wojen, to nie chcę się tu zbytnio rozwodzić, ale napiszę tylko, że zgadzam się z opinią wielu historyków, że oni za nas – zawsze tylko dyplomatycznie, my za nich – zawsze w boju. Taka jest prawda, że Polacy wielokrotnie wykrwawiali się za Francję, ona za nas – nieszczególnie. Ale dyplomatycznie popierała, a jakże! :) A nawet rozrzucała nad Niemcami ulotki. :) 

Wiersz znakomity, bardzo dziękuję, nie znałam go. :) 

Pozdrawiam serdecznie i bardzo dziękuję. :) 

Pecunia non olet

Chciałbym tylko uzupełnić: bardzo szanuję to, że nie przeceniasz swoich kompetencji, jednak zdaję sobie sprawę, że musisz być przygotowana do dyskusji o historii nieporównanie lepiej od laików. Gdy omawiam dawne czasy z ludźmi o wykształceniu historycznym, zwykle widzę w stosunku do nich pewne swoje niedostatki (i dobrze, przecież studia powinny się na coś przydawać!). Nie chodzi mi jedynie o wiedzę książkową, którą siłą rzeczy opanowują przez te lata studiów, ale też o pewne wzorce myślenia, zdolność do postrzegania spraw w szerszym kontekście epoki, brak skłonności do postrzegania mentalności ludzi dawnych przez pryzmat współczesnych, umiejętność szybszego i bardziej rzetelnego przeprowadzenia researchu na temat danego wydarzenia.

Jeszcze raz dziękuję za Twoją życzliwość i ciekawą rozmowę!

To ja dziękuję Ci, Ślimaku Zagłady, za Twoją życzliwość oraz udzielane mi przez ten cały czas mojego pobytu tutaj, bardzo cenne rady i wskazówki (szczególnie jeżeli chodzi o kwestie językowe oraz moje nieszczęsne rymowanki). :)

Studia w moim przypadku przypadały na – że tak to ujmę – głęboką i wielopłaszczyznową zmianę ustrojowo-polityczną (1989 – 1994), dlatego też wiele opracowań już wówczas było przestarzałych. Spojrzenie na ogół jako historyk pewnie jakieś tam (baaardzo nikłe) mam, ale z pewnością, o czym wielokrotnie pisywałam Ci w rozmowach pod opowiadaniami czy na pw, daleko mi do Pasjonatów, którzy konkretne fragmenty/wycinki dziejów mają w tak zwanym małym palcu. :) Zawsze mogę się też mylić, szczególnie że w przypadku historii każde nowe źródło zmienia często o 180 stopni wiele dotychczasowych interpretacji danego zagadnienia. :) 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka