Wszystko szło jak w idealnie naoliwionej maszynie, a przynajmniej do momentu, gdy ta idealnie naoliwiona maszyna nie uderzyła w ostre skały, formowane przez miliony lat z lodu.
– Kąt osiemdziesiąt, minus zero cztery. Dwadzieścia dwa tysiące, sto osiemdziesiąt… siedemdziesiąt… – To nie komputer pokładowy, to pilot szeptał pod nosem kolejne liczby. Uwielbiał liczby, w przeciwieństwie do ludzi.
Wlecieli na orbitę, zeskanowali egzoplanetę: bez zaskoczeń. Średnica zbliżona do Neptuna. Atmosfera stabilna. Setki tysięcy kilometrów skał, śniegu i lodu oraz głębokie szczeliny wyglądające jak pajęczyna pęknięć stworzona przez zderzenie z meteorytem gigantem lub małym księżycem. Komputer szacował, że rozpadliny mają głębokość do kilku metrów, do kilkunastu kilometrów. Im dalej domniemanego miejsca uderzenia, tym płytsze.
Logan zagwizdał z wrażenia, a kompan zgromił go wzrokiem, dając do zrozumienia, że ma siedzieć cicho. Wzruszył ramionami, sugerując, że tamten przesadza, lecz mimo to zamilkł.
Milczał, gdy zbliżyli się do planety, milczał, gdy David zdecydował się zejść jeszcze niżej – wciąż mamrocząc pod nosem kolejne odległości i kąty, nie wiadomo czego. Milczał, nawet gdy komputer pokładowy zaczął świrować.
Przez wizjer widać było jedynie białą zawieruchę. Wiatr szarpał nimi na prawo i lewo, lecz to nie on powodował skoki zasilania. Coś na powierzchni planety musiało zakłócać komputery pokładowe. Może skały z domieszką metali, na które nie natknęli się na żadnej innej planecie? Było za wcześnie na jakiekolwiek wnioski.
Logan mógł odezwać się wcześniej, zaraz po tym, gdy pilot opadł poniżej dopuszczalnego pułapu. Wściekłe okrzyki i złote rady nie miały jednak już najmniejszego znaczenia.
Widział, jak David walczył ze sterem, starając się wznieść. Może i Logan był zwykłym mechanikiem, ale znał się na pilotowaniu statkami klasy Perkse. Wiedział, że nie za wiele można zrobić.
Ufał Davidowi, jeżeli chodzi o pilotowanie, nie przeszkadzało mu to równocześnie w nienawidzeniu tego faceta. Sam sobie na to zasłużył – był jak turbina, w której grzebał tydzień temu. Co prawda działała, utrzymując ich przy życiu, jednak mało ją interesował los ludzkości.
Oślepiająca biel przed wizjerem nagle ściemniała. Ich twarze rozświetlały jedynie migające diody i ekrany nad głowami.
Logan miał podejrzenia, co się wydarzyło. Sięgnął do ekranu i dobrał odpowiednią dawkę Soku dla siebie i pilota.
Tuż przy uchu usłyszał warkot wysięgników medycznych napełniających strzykawkę. Chwilę później wbiły mu w szyję i pierś po cztery igły. Zacisnął zęby, gdy poczuł ciśnienie rozsadzające żyły, lecz poczuł równocześnie przyjemny chłód.
– Kretyn! – krzyknął David, któremu w tym samym czasie komputer również podał dawkę Soku. – Wyciągnę ten złom. Jeszcze zobaczysz!
– Skup się! – warknął mechanik.
Właśnie wtedy ich idealnie naoliwiona maszyna uderzyła o coś lewym bokiem. Logan modlił się, żeby tylko przeżyć wystarczająco długo, aby Sok zdążył się na coś przydać.
***
Poznali się na tydzień przed wylotem. Na początku towarzyszyła im jedynie obojętność. Dopiero później ich relacja przekształciła się w nienawiść.
Czekali na odprawę w wielkiej, owalnej sali otoczonej zewsząd ekranami.
– David – przedstawił się mężczyzna, który nie wyglądał na pilota, bardziej na żołnierza. Krótko ostrzyżone włosy i prosty uniform zasłaniający sylwetkę wykutą w ogniu siłowni.
– Logan. – Uścisnął osiłkowi dłoń. Odczucie było podobne do włożenia jej w imadło. On sam był wysoki, ale raczej drobnej budowy. Niewiele czasu spędzał w grawitacji większej niż połowa ziemskiej.
– Tyle mi wystarczy. – David odwrócił się i usiadł, wlepiając wzrok w pulpit wyświetlający ich cel, niezwykłego, lodowego giganta.
Logan westchnął i usiadł obok. Wiedział już, że trzymiesięczna podróż z tym osiłkiem będzie mu się dłużyć jak wyprawa na drugi koniec galaktyki. I miał rację.
***
Mroźny wiatr chłostał go po twarzy. Ciało przeszywały dreszcze.
Powoli otworzył oczy, ale wciąż nie był gotowy, aby wstać. Statek powinien zabezpieczyć ich ciała przed upadkiem, ale mimo to Logan obawiał się złamań, które mogły go wykluczyć z przyszłych misji. Musiał pracować, żeby wreszcie wyrwać się z księżyca Plutona i żyć godnie. Jedno złamanie warto było jeszcze leczyć, przy kilku urząd uznałby szkodę całkowitą… dalej mogło być jedynie gorzej.
Zorientował się, że mimo otwartych oczu, wciąż nie widzi choćby świecącego się alarmu.
Czuł wiatr na twarzy, a właściwie wicher szarpiący całe jego ciało i skulił się z zimna. Umysł powoli zaczynał kojarzyć fakty. Najprawdopodobniej nastąpiło rozszczelnienie i komputer wyrzucił ich w dmuchanych kapsułach i ze spadochronami.
Obrócił się na plecy, bardzo powoli, szukając urazów i złamań.
Zagwizdał z wrażenia. Nad nim unosiły się dwie ściany skalne, po lewej i prawej stronie. Miały wysokość co najmniej dziesięciu pięter budynku i pochylały się coraz bardziej ku środkowi jak dwie mroczne postaci nad swą ofiarą. Przez wąską szparę pomiędzy ścianami, dostrzegł jasne niebo.
Rozpadlina. Nic gorszego nie mogło ich spotkać, a przynajmniej tak sądził.
– Logan? – Usłyszał głos gdzieś z oddali, wzmocniony otaczającymi go skałami. – Obudziłeś się?
Chwilę później wyrosła nad nim ciemna sylwetka Davida. Mężczyzna wyciągnął dłoń.
– Wstawaj. Przecież, nic ci nie jest.
Logan z radością przyjął pomoc. Zresztą pierwszy raz od dawna pilot powiedział coś innego niż ciąg nieznaczących liczb lub obelgi w jego stronę. Przypomniał sobie moment tuż przed startem i uśmiechnął się.
– Nie ma powodu do zadowolenia – powiedział tamten. – Widzisz coś dziwnego?
– Osiem procent tlenu. – Ponownie się uśmiechnął.
– Osiem i dwadzieścia sześć dziesiątych – poprawił go pilot. – Tak, jesteś bohaterem. Gdybyś nie podał Soku, już dawno bylibyśmy martwi. A teraz skup się. – Zrobił zamaszysty gest dłonią.
Wokoło nie było niczego. Lodowe skały po obu stronach i niewielkie wzniesienie pokryte śniegiem. We wnętrzu rozpadliny było dość ciemno, choć Logan spodziewał się, że szybko nastanie tu mrok.
Obaj mieli na sobie wojskowe uniformy, które zupełnie nie chroniły przed zimnem.
– Co ja ci mogę powiedzieć. Ciemno, zimno i do dupy. – Logan próbował wstrzymać rozbawienie. Nie udało mu się. Sytuacja była kiepska. Musieli szybko nadać sygnał alarmowy i przeczekać najgorsze. – Trzeba iść do… – Rozejrzał się wokoło, dopiero teraz rozumiejąc, o co chodzi.
– Właśnie – skwitował David. – Nie ma statku. Nie ma nawet najmniejszej części wraku. Jak się tu dostaliśmy? Myśl.
– System nadał SOS i wyrzucił nas w piance – zaczął Logan, powoli się rozglądając. – Hmmm… tu nic nie ma. Sprawdzę położenie.
Mężczyzna spojrzał na zegarek z nadajnikiem, zaraz potem pokręcił głową i uderzył kilka razy w szkiełko. Oddalił widok.
– Jasna cholera! – zagwizdał głośno i sprawdził jeszcze raz. – Sześćdziesiąt kilometrów. Jak?
– Sześćdziesiąt jeden. – Wyglądało na to, że David sprawdził to już wcześniej.
– Myślę, że możemy śmiało założyć, że jeżeli podróż przy minus czterdziestu stopniach, przez sześćdziesiąt kilometrów, nas nie zabije, to i ten jeden kilometr również tego nie zrobi. – Logan spojrzał z uśmiechem na mężczyznę.
– Jest minus czternaście. – Pilot przestępował z nogi na nogę, zupełnie jakby ziemia go parzyła. Kontynuował jednak wywód: – Nie ma mowy, żeby wywaliło nas tak daleko. Nie ma śladu po piance ani spadochronach. Nie mogliśmy bez nich spaść do środka, tam jest trzydzieści dwa metry w najniższym miejscu. – Wskazał palcem na niebo, a Logan zastanowił się, jak i kiedy mężczyzna zdążył to policzyć. – Żadnych śladów na śniegu. Wygląda na to, że ktoś nas tu teleportował.
– Nie bądź śmieszny, kto miałby taką technologię. – Spojrzał na pilota. – Zaraz… to miał być żart, prawda?
David pokręcił z niedowierzaniem głową, ale mówił dalej.
– Przy takiej odległości zamarzniemy. Potrzebujemy kombinezonów albo chociaż kurtek. No i większej ilości Soku albo nabojów tlenowych. Bez tego lepsza byłaby kula w łeb, ale i na to nie możemy liczyć. Nie mamy nawet kart, żeby wejść na pokład!
Logan rozejrzał się po terenie. Wysunął z uniformu cienki kaptur i skulił się z zimna. O dziwo, ciało miał jedynie nieznacznie poobijane, najbardziej bolały go oczy. Same mu się zamykały. Czuł się, jakby patrzył prosto w słońce, mimo że było ciemno.
Kroczył po tafli lodu, przykrytej jedynie cienką warstwą śniegu, zajrzał za każdy kamień, a na koniec wszedł na niewielkie wzniesienie.
David obserwował to z obojętną miną, dając mu do zrozumienia, że traci czas. Przestępował z nogi na nogę i wyrażał swoje niezadowolenie, szepcząc coś pod nosem raz po raz. Mechanikowi przyszło do głowy, że może szepcze kolejne liczby pierwsze, dla ukojenia nerwów, ale miał na tyle oleju w głowie, żeby o to nie pytać.
– Mam! – krzyknął Logan.
Za niewielkim wzniesieniem leżała część ich rzeczy. Były rozrzucone, jakby spadły z wysokości, albo ktoś je kopał dla zabawy.
– Tego tu nie było! – David dołączył do niego.
Potarł oczy, jakby próbował zmienić rzeczywistość, którą miał przed sobą.
– Ale już jest – odparł mechanik, schylając się i podnosząc z ziemi latarkę. – Nawet działa – dodał z zadowoleniem.
Logan przez chwilę przeszukiwał cały ten bałagan: plecaki z prowiantem, naboje tlenowe, Sok, więcej latarek, a nawet elektroniczne karty pokładowe. Teraz przynajmniej mieli szansę na przeżycie. Pilot dołączył do niego, dopiero gdy zobaczył, jak otrzepuje zaśnieżoną kurtkę puchową i opatula się nią ciasno.
Całe szczęście już po chwili znaleźli kolejną. Logan nie chciał się o nią bić z osiłkiem.
Brakowało kilku rzeczy. Żadnego śladu po piankach, co mogło oznaczać, że statek nie nadał automatycznego komunikatu SOS. Nie było sensu tu czekać na pomoc, która być może nawet nie została nawet wezwana. W statku mieli więcej prowiantu, ciepło i antena dalekiego zasięgu.
Może i nikt ich nie teleportował, ale Logan nie mógł oprzeć się innej myśli. Czyżby ktoś odciągnął ich ciała od statku? Nie miało to jednak najmniejszego sensu. Jeżeli w tych rozpadlinach były jakiekolwiek istoty, to od razu by ich zjadły albo chociaż rozszarpały.
Chyba że… nie! Stanowczo odrzucił tę myśl.
***
Już po dziesięciu kilometrach byli tak zmęczeni, że ledwo co wlekli się dalej. Mimo to parli do przodu.
Podłoże było śliskie i zdradliwe, czasem pojawiały się w nim głębokie szczeliny, do których mogła wpaść noga. Niestety nie mieli butów z rakami.
– Po co schodziłeś tak nisko? – zapytał Logan.
Słońce znajdowało się tuż nad ich głowami, wyszło kilka minut wcześniej, ale nie podążało wzdłuż pęknięcia, tylko prostopadle do niego, co oznaczało, że po maksymalnie dwóch godzinach światła słonecznego, czekać ich będzie dwanaście godzin ciemności. Doba trwała tu zaledwie czternaście godzin. Nie powiedział tego na głos, obawiając się, że pilot poprawi go, dodając: i dwadzieścia dwie minuty!
– Nie wiedziałem, że komputery zaczną wariować – odburknął David. Wciąż szedł przed siebie, zawsze z przodu, nigdy nie zaszczycając Logana nawet krótkim spojrzeniem.
– Trochę wiem o pilotowaniu i…
– To trzeba było samemu złapać za ster.
– Statek zszedł poniżej dopuszczalnego pułapu – naciskał mechanik.
– Popełniłem błąd – warknął mężczyzna, obracając się wreszcie ku niemu. Na jego twarzy malowała się wściekłość. – Złóż na mnie meldunek. O ile wyjdziemy stąd cało.
– Co ty właściwie do mnie masz, co? – Logan, mimo że był o głowę niższy, i drobnej budowy, popchnął pilota tak, że tamten zrobił krok w tył. – Wiecznie pretensje. Latałem już na kilka wypraw i piloci zawsze dbali o dobrą atmosferę. Może gdybyś wcisnął swoje ego w spodnie to te sześćdziesiąt jeden!!! – wykrzyknął ostatnie słowo – kilometrów zleciałoby nam szybciej. A tak, męczyłem się z tobą na statku, a teraz jeszcze muszę znosić cię tutaj.
– O przepraszam, nie wiedziałem, że w kontrakcie mam zapewnianie odpowiedniej atmosfery dla naszego kochanego mechanika. – David obrócił się i ponownie ruszył przed siebie. – Widocznie latałeś za mało, żeby wiedzieć, że czasem lepiej jest przemęczyć się z kimś podczas wyprawy, niż bratać się z każdym.
– Wielkie mi co! Natrafiłeś na kogoś, kto nie przypadł ci gustu. Ja po prostu chcę…
– Gówno wiesz! – wykrzyknął David.
W jego oczach malował się gniew, jakiego Logan jeszcze nie widział. Trafił w czuły punkt. Pilot wyglądał, jakby chciał się na niego rzucić i udusić. Logan cofnął się o krok. Obawiał się, co tamten może mu zrobić. Z dala od cywilizacji i jakiejkolwiek kontroli, nikt by mu nie pomógł, a po czasie nawet i nie dałoby się nic udowodnić. Zginął podczas uderzenia – tak głosiłby oficjalny raport.
David jednak się opanował. Po chwili obrócił się i bez słowa ruszył dalej.
Na tym zakończyli rozmowę.
Wkrótce zaszło słońce. Zaczęło robić się coraz ciemniej i zimniej. Wyjęli latarki z plecaków i szli dalej.
Długie cienie stworzone przez światło latarki skradały się i uciekały. Obaj często zatrzymywali się, widząc ruch tuż na krawędzi wzroku. Lód pękał z dźwiękami przypominającymi wystrzały z armaty, ale gorsze były drobne szelesty, które pojawiały się tuż za plecami.
Z wszelkich odczytów wynikało, że planeta jest martwa, jednak odczyty niewiele znaczyły w miejscu, gdzie komputery pokładowe przestawały działać.
Logan co jakiś czas zerkał na wyświetlacz zegarka. Nogi potwornie go bolały. Na szczęście jednak wytrzymał do postoju. Początkowo martwił się o swoje oczy, jednak te bolały go już o wiele mniej. Być może w powietrzu znajdowało się coś, co je podrażnia, jednak organizm zdołał się przystosować.
Obóz rozbili po piętnastu kilometrach. Nie był to wielki dystans, ale ich ciała domagały się snu. Byli w ciągłym marszu od około ośmiu godzin, a nie spali od co najmniej dwudziestu. Mimo głodu nie rozpalili nawet ogniska, żeby zjeść ciepły posiłek. Chrupali zamarznięte mięso z puszek, a potem położyli się spać.
***
Ruszyli po blisko sześciu i pół godzinach leżenia na twardym lodzie. Leżenia, a nie spania, ponieważ Loganowi wydawało się, że nawet nie zmrużył oka.
W nocy słyszał odległe trzaski. Lód napierał ze wszystkich stron, pękał i spiętrzał się, tworząc seraki, przypominające zamrożone szczęki. Mógłby przysiąc, że wśród dźwięków słychać było coś jeszcze. Odległe warknięcia, piski, a czasem stukot pazurów przesuwających się po lodzie.
Nie wiedział, czemu powiedział o tym Davidowi. Tamten skwitował to jedynie śmiechem. Sam spał jak kamień i wydaje się, że nic nie byłoby go w stanie zbudzić.
Rano, a właściwie w nocy, ponieważ noc na tej planecie wydawała się wieczna przeszli kilka kilometrów, zanim zatrzymali się na śniadanie. Znaleźli niewielkie wgłębienie w skałach, które chroniło ich przed wiatrem i prószącym śniegiem. Logan rozkładał lampy i niewielki stelaż służący im za palenisko. Wzięli kolejną dawkę Soku, aby ich płuca mogły prawidłowo pracować.
David przeglądał swój plecak, wyjmując każdą rzecz po kolei i jakby zastanawiając się nad tym, czy ją zostawić, czy wyrzucić, bo zbyt go obciąża. Nagle wstał z kamienia i wywrócił plecak na drugą stronę.
– Co ty sobie myślisz!? – wrzasnął, podbiegając do Logana i popychając go na ziemię.
Mechanik zahaczył o lampę i instalacja, nad którą pracował kilka ostatnich minut, wywróciła się, a drogocenny olej spłynął po kamieniach. Jedna czwarta puszki.
– Co jest! – ryknął. – Uważaj!
Zanim Logan się podniósł, zobaczył, jak David otwiera jego plecak i wyciąga z niego puszkę z wołowiną.
– Zostaw to złodzieju!
Mechanik wyrwał mu plecak z dłoni, ale nie zdążył sięgnąć po wołowinę, bo tamten już schował ją do kieszeni.
– Dokładnie liczę każdą rzecz. Nie ze mną te numery!
– Nic ci nie zabrałem – odpowiedział David zgodnie z prawdą.
– No to pewnie Yeti przyszło w nocy, zabrało część mojego prowiantu, a później zasunęło zamek – warknął David. – Poważnie? To jest twoja wersja?
Logan uniósł dłonie w geście poddania. Poprawił plecak i ruszył w dalszą drogę, nie patrząc czy tamten za nim podążą. Odpuścił. Kłótnia z pilotem była jak kopanie się z koniem, i to z takim zmutowanym, o wiele większym i silniejszym od ziemskich.
Nie zjadł, a do tego zszargał sobie niepotrzebnie nerwy. Ten postój był niezwykle krótki.
***
Wcześniej tłumił to wrażenie, tłumacząc sobie, że obca egzoplaneta tak na niego działa, teraz nie był już tego taki pewny. Dźwięki, które słyszał w nocy, dochodziły do niego także i w dzień. Jednak, gdy słońce wzeszło wysoko, były to ledwie szepty.
Miał wrażenie, że coś za nimi podąża. Nie podzielił się tą informacją z Davidem, bo wiedział, co tamten by odpowiedział:
– Może to ta istota, co ukradła mi jedzenie i cię nim nakarmiła, kiedy spałem?
Wciąż spoglądali na siebie z nienawiścią. Przestali rozmawiać. Logan prowadził, wybierając odpowiednie odgałęzienia, które pojawiały się bardzo rzadko. David nie podważył jego decyzji nawet raz, choć zdarzyło się, że musieli się cofać po dwa, trzy kilometry do poprzedniej odnogi. Raz dotarli do szczeliny, której nie można było przeskoczyć, innym razem rozpadlina skręcała coraz dalej od statku, więc woleli się wrócić.
Jedzenia było coraz mniej i czekało ich racjonowanie, jeżeli miało go starczyć na ostatnie kilometry.
Przeżyjemy, pomyślał mechanik. Na statku mamy prowiantu na lata.
Kolejne kilometry wyglądały identycznie. Marsz, sen, jedzenie, zastrzyki z Soku. Do tego lodowa ściana po obu stronach i śliska droga w ciemności. Słońca było jak na lekarstwo. Jak na złość, oliwa się skończyła, więc ostatnie porcje wołowiny musieli jeść na zimno. Chrupali ją i rozgryzali, a Loganowi przyszło do głowy, że jedzą zwykły lód. Któregoś dnia złamał na posiłku ząb, jednak nawet się o tym nie zająknął Davidowi, który przyjąłby tę informację z radością i dorzuciłby komentarz w stylu:
– Cóż, karma. – Co według niego byłoby podwójnie zabawne.
Logan odliczał kolejne kilometry na głos:
– Jeszcze piętnaście.
– Jeszcze tylko jedenaście.
– Jeszcze dziesięć. Uda się.
Dziewięć kilometrów przed celem, natrafili na burzę śnieżną. Znaleźli się przy dużym rozgałęzieniu na trzy, które z lotu ptaka mogło wyglądać jak gigantyczny trójząb o ostrych kątach między kolejnymi odnogami.
Schowali się w niewielkim zagłębieniu. Chociaż częściowo byli tu osłonięci przed wiatrem i mrozem. David ostatnio tylko patrzył, jak Logan jadł. Nie miał już swojej porcji, a najwidoczniej nie chciał zniżać się do proszenia o cokolwiek mechanika, któremu została jedynie jedna porcja sztucznego mięsa. Schował ją wcześniej pod kurtkę, mając nadzieję, że w ten sposób nie będzie musiał jeść mrożonki. Robił to od czasu, gdy ukruszył ząb. Tak samo robił z manierką wody. Dostawał dreszczy od zimnego metalu dotykającego skóry, jednak lepsze to niż umrzeć z pragnienia.
Logan uznał, że teraz i tak nie zbiednieje i podzielił jedzenie na dwie części, jedną podając Davidowi.
– Oddajesz część tego, co ukradłeś? – zapytał, nie wykonując żadnego ruchu w stronę mięsa.
– Jak wolisz – powiedział, kładąc puszkę na kamieniu. – Zaraz wiatr to zwieje albo po prostu zamarznie. – Twoja wola.
Zadziałało. Zanim Logan skończył jeść, David chwycił swoją porcję. Nic nie powiedział. Nie podziękował, nie spojrzał na niego. Jak to David.
Nie było potrzeby rozmowy. Szybko położyli się spać, a mechanik oddał się rozmyślaniom. Coraz częściej zastanawiał się, co znajdą na miejscu. Statek na pewno nie będzie zdolny do lotu, ale co z anteną dalekiego zasięgu? Jeżeli nie będzie sprawna, to czy da radę ją naprawić?
– Śpisz? – usłyszał głos pilota.
– Nie.
Czyżby miał zamiar podziękować? A może przeprosić za swoje zachowanie? Przyszło do głowy Loganowi.
– Rzeczywiście pułap był niski.
Mechanik milczał. W takich momentach najwięcej wyciągnie z faceta, po prostu nie przeszkadzając mu w mówieniu.
– Wydaje mi się, że coś zauważyłem. To była tylko chwila, sam nie jestem pewien co. – David odetchnął ciężko i zamilkł.
Cisza się przedłużała, a Logan wsłuchiwał się w trzaski lodu i odległe odgłosy, które przypominały kroki. Chyba ponownie nie zmruży oka.
– Widziałem jamę.
– Jamę? – Mechanik aż uniósł się do pozycji siedzącej. Spoglądał na skurczonego na ziemi pilota.
– Idealny okrąg, otwór w lodzie, a nawet kilka. Nie wyglądały na naturalne, a teraz… mam wrażenie, że… no nie wiem. Chyba świruję.
– Od tej planety mam ciary na plecach – wyznał Logan. – Cokolwiek mi powiesz, nie będzie to dziwniejsze niż okrągłe otwory w lodzie, znalezione na martwej egzoplanecie.
– Mam wrażenie, że coś za nami idzie. – David również usiadł.
– Też nad tym myślałem – przyznał mechanik. – W nocy jest tu tak dużo obcych dźwięków, że… – Sam nie wiedział, co chciał przekazać. – Musimy uważać na siebie.
– Przespaliśmy już trochę na powierzchni i nic nam się nie stało, ale może powinnyśmy postawić warty? – zapytał pilot.
Logan zagwizdał z uśmiechem. Chciał coś dodać, ale szybko ugryzł się w język. Mógł szybko zaprzepaścić szansę na pogodzenie się.
– Przezorny nigdy nie zginie w śnie, lecz patrząc bestii w oczy – odparł mechanik.
– Kto pierwszy? – zapytał tylko. – Może ja? Z tego, co zdążyłem zauważyć, ty i tak słabo sypiasz.
Logan skinął głową z wdzięcznością. Nie sądził, że pilot jest nawet w stanie dostrzegać takie rzeczy. Wydawał się niewrażliwy na cokolwiek, co dotyczyło innego człowieka.
– Może cię to nie uspokoi, ale sądzę, że umysł podsyła nam jakieś niemożliwe scenariusze i płata figle. Prawdopodobnie nic tu nie ma.
– Pewnie masz rację, ale zostało tak niewiele. – Spojrzał na zegarek – Dziewięć tysięcy dwieście sześćdziesiąt dwa metry. Szkoda byłoby zginąć tuż przy mecie.
– Racja.
Milczeli przez długi czas, aż do momentu, gdy David oświadczył, że idzie lać.
Logan został sam na sam z ponurymi myślami. Pierwszą z nich była ta, że może nie powinni się rozdzielać.
Oby nie poszedł za daleko, pomyślał, po czym uśmiechnął się z zadowoleniem.
Ta rozmowa stanowczo była oczyszczająca. Czuł, że nigdy nie byli tak blisko pogodzenia się.
Równocześnie czuł się źle, że go okłamał. Jakiś dziwny szept w głowie mówił mu, że coś jednak czai się na nich w mroku. Szkoda tylko, że był zbyt zmęczony, aby przytrzymać tę myśl wystarczająco długo.
Emocje zeszły, a on wreszcie zasnął.
***
Logan zerwał się, chwytając plecak, jakby chciał go użyć jako broni.
Ktoś krzyczał.
Rozejrzał się uważnie, wiatr powoli ustawał, wciąż jednak było ciemno i sypał gęsty śnieg uniemożliwiający dostrzeżenie czegokolwiek dalej niż pięć metrów.
Czy ktoś rzeczywiście krzyczał, zastanowił się, czy może wszystko miało miejsce w jakimś pokręconym śnie, którego teraz nie mogę sobie przypomnieć?
– David! – syknął. – David, zbudź się.
Mężczyzna wciąż lustrował otoczenie, próbując kopnąć delikatnie śpiącego obok towarzysza.
Pustka.
Nigdzie nie widać było irytującego pilota. Ten fakt wstrząsnął nim. Kręcił się wokoło, szukając gorączkowo sylwetki zaginionego.
– Tylko spokojnie – napomniał siebie samego.
Sięgnął po latarkę i oświetlił przestrzeń wokół siebie.
Pewnie spałem tak krótko, że nie zdążył nawet wrócić z odlania się, pomyślał. Albo ma tak mały pęcherz, że musi chodzić co kilka godzin. Ta myśl sprawiła, że się uspokoił, choć nadal nie było mu do śmiechu.
– David! – krzyknął.
Chwilę nasłuchiwał. Czekał, mając nadzieję, że tamten wróci. Nic z tego. Musiał go odszukać, ale jak tylko to zrobi, zdzieli go mocno w łeb, obiecał sobie.
Z tego, co pamiętał, pilot poszedł w stronę rozgałęzienia. Będzie musiał sprawdzić każde z nich. Wziął kilka naboi tlenowych, były z ciężkiego metalu i leżały dobrze w dłoni. W razie czego mogły posłużyć mu jako broń dużo lepiej niż latarka z lekkiego tworzywa.
Logan wyszedł z zagłębienia. Wiatr chlasnął go po twarzy i sprawił, że pożałował swojej decyzji, mimo to parł do przodu. Wykrzykiwał co chwilę imię pilota i przystawał, nasłuchując.
Stanął przed gigantycznym rozgałęzieniem i aż zagwizdał. Miejsce, w którym tworzyły się kolejne ściany, było ostre jak brzytwa. Lód mógł go przeciąć na pół, gdyby wbiegł na krawędź wystarczająco szybko.
– Logan? – Usłyszał krzyk towarzysza.
Mechanik odetchnął głęboko. Jeszcze przed chwilą obawiał się, że coś go zabrało.
Może ta istota, która za nimi podążała, pomyślał. Choć jeszcze przed chwilą ta sama myśl go przerażała, teraz sprawiała, że na twarzy zagościł mu uśmiech. Prawie dał się zwariować. Pilot pewnie już szedł w jego kierunku.
– David. Co ty tu robisz? – Mechanik, szedł pewnie przed siebie, okrywając twarz szczelnie kapturem.
Wciąż nie widział pilota. Kroczył powoli, zastanawiając się, dlaczego tamten zaszedł tak daleko.
– David?
Znowu żadnej odpowiedzi. Zamiast tego Logan miał wrażenie, że słyszy krzyk, ale z sąsiedniej ścieżki.
– David? Czemu… – Głos uwiązł mu w gardle.
Zobaczył go kilka metrów przed sobą. Leżał na ziemi w pozycji embrionalnej, nie miał na sobie kurtki.
Doskoczył do niego błyskawicznie.
– Cholera! – Dotknął go, ale natychmiast zabrał dłoń. Tamten był zimny jak lód.
Mechanik skierował promień światła na skąpaną w mroku twarz towarzysza.
David zamiast oczu miał czarne, wypalone oczodoły. Nie miał również ust, zupełnie jakby coś je wygryzło, następnie wybiło zęby i dostało się do środka.
Logan odskoczył od ciała i zwrócił na lód swój ostatni, i tak skromny posiłek.
Zostałem sam, pomyślał. Coś go zabiło. Coś małego, może jakiś pasożyt? Nie, pasożyty nie zabijają od razu, to musiało być coś innego. Cały czas spodziewałem się wielkiego Yeti, a nawet nie pomyślałem o stworzeniach, które mogły kryć się pod cienką warstwą śniegu.
Spojrzał jeszcze raz na ciało Davida i uzmysłowił sobie, że musi szybko opuścić ten teren. Został zupełnie sam i co by się nie działo, nie mógł pozwolić sobie na sen, aż do samego celu.
Zanim zdołał zmusić się do ruszenia z miejsca, usłyszał wołanie, które zmroziło mu krew w żyłach.
– Logan! – Głos wydawał się należeć do Davida, który leżał przecież martwy.
Mężczyzna ruszył biegiem jak najdalej od źródła dźwięku, jednak szybko zawrócił, przypominając sobie, że bez klucza elektronicznego, nie będzie mógł otworzyć statku. Karta została w miejscu, gdzie nocowali.
Chcąc nie chcąc, zdecydował się na szybki powrót. Nie miał pewności, co było w stanie imitować ludzki głos, ale nie chciał się o tym przekonywać. Postanowił, że weźmie niezbędne rzeczy i wróci szybko.
– Nie myśl o tym – szeptał do siebie raz po raz i pocierając twarz i oczy.
Wtedy jednak wrócił do niego obraz martwego pilota: bez oczu, ust i wybitymi zębami.
Nie powiedział nic więcej na głos, ale zaczął sobie powtarzać w myślach: może już się najadło i uciekło?
Czuł się jak złodziej, przychodząc po własne rzeczy. Powoli zakradł się na miejsce. Próbował dojrzeć cokolwiek przez zasłonę śniegu, kotłującego się w rozpadlinie. Mógłby przysiąc, że widzi jakiś kształt. Stanowczo za duży, jak na istotę, którą mógłby próbować spłoszyć.
To coś znajdowało się w jego obozie. Wstało i ruszyło na niego.
– Logan? – David stał tuż przy nim z nabojem tlenowym w dłoni. Wydawał się zdziwiony, a wręcz przerażony.
Mechanik zorientował się, że pewnie wygląda bardzo podobnie. Nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Widział martwego pilota. Jak to możliwe, że stał teraz przed nim? Czy to wszystko sobie wymyślił?
– David, gdzie ty się do cholery podziewałeś!? – wykrzyknął, postanawiając grać zaskoczenie.
– Musiałem się odlać. A ty? – zapytał z wyrzutem. Wciąż trzymał nabój, jakby chciał nim zaatakować towarzysza.
– Nie podoba mi się to miejsce.
– Zbierajmy się – zgodził się David, a jego twarz nagle złagodniała. Opuścił broń. – Przepraszam.
Mechanik sięgnął po swój plecak, żeby ukryć zaskoczenie. Jednak nawet na chwilę nie spuszczał go z oczu.
Pilot przeprosił, a Logan coraz bardziej podejrzewał, że nic mu się nie przywidziało. Musiał mieć jednak pewność. Spojrzał najpierw na ziemię, z ulgą uświadamiając sobie, że jego ślady w ciągu paru chwil przysypała świeża warstwa śniegu. Tamten niczego się nie domyśli. Następnie spojrzał na wyświetlacz.
– Przed nami trzy odnogi. Proponuję wziąć lewą, powinna prowadzić prosto na miejsce – skłamał. Wiedział, że nie jest to najlepsza droga.
Loganowi zdawało się, że mężczyzna znieruchomiał na chwilę, gdy usłyszał o lewej odnodze.
Pilot nigdy nie podważał jego decyzji odnośnie odgałęzień.
Ciekawe czy zaryzykuje, znalezienie przeze mnie ciała, pomyślał Logan.
– Byłem tam lać – powiedział po chwili, ruszając przed siebie. – Droga skręca ostro po kilkunastu metrach. Proponuję środkową, tamta jest stratą czas.
Mechanik aż zamarł, gdy pilot obrócił się do niego z szerokim uśmiechem, tak do niego niepodobnym.
Teraz już nie miał żadnych wątpliwości.
***
David, który do tej pory zawsze wyrywał się do przodu, tym razem starał się mieć Logana przed sobą, na co ten nie mógł pozwolić. Odwrócenie się plecami do bestii oznaczać mogło tylko jedno: śmierć. Ale było niewielkie światełko w tunelu: statek był już niedaleko. Musiał tylko zastanowić się, jak wyeliminować tego stwora.
Co ja w ogóle robię? pomyślał, przecież to jest niemożliwe.
Widział już różne istoty, na dziesiątkach egzoplanet, ale coś, co byłoby w stanie udawać człowieka?
Wiatr szumiał mu w uszach i chłostał po twarzy. Wciąż spoglądał z ukosa na Davida. Nie znał go. Nie wiedział o nim nic przydatnego, on już o to zadbał. Przez mur, którym mężczyzna się otoczył, Logan nie był teraz w stanie utwierdzić się czy tamten nadal jest sobą.
– Pół roku w metalowej puszce, a teraz to – powiedział, jakby od niechcenia. – Jeżeli statek jest uszkodzony, to pewnie poczekamy dwa, może trzy dni na ratunek. Ale się wpakowaliśmy.
– Święta prawda – odpowiedział David, kiwając głową.
Nie poprawił mnie, pomyślał Logan, starając się nie okazać zaskoczenia.
Oba okna czasowe się nie zgadzały. Lecieli co najmniej o połowę krócej, a na ratunek mogli czekać nawet do dwóch tygodni. Jeszcze ani razu nie zdarzyło się, aby pilot go nie poprawił, jeżeli chodzi o liczby. Jeżeli to nie było dowodem, to Logan nie wiedział, co mógł jeszcze zrobić.
Zaraz, pomyślał, czyżby ta istota była również odpowiedzialna za podbieranie żywności Davidowi? Szukała prowiantu, a może chciała nas skłócić? W końcu udawała teraz człowieka. Musiała być niezwykle inteligentna, więc pewnie to drugie. Może liczyła na to, że nas rozdzieli i dzięki temu będzie mogła zaatakować?
Kilka kilometrów dalej miał już ułożony plan. Pilot był od niego większy i silniejszy, a co dopiero istota, która w nim siedziała. Mogła mieć nadludzką siłę. Cały czas ściskał w dłoni zimny, metalowy przedmiot. Miał nadzieję, że do walki jednak nie dojdzie.
***
Zanim dotarli na miejsce, wiatr i śnieg trochę ustały. Potężna sylwetka statku widoczna była już z kilkudziesięciu metrów. Mechanik potarł oczy. Przed godziną nastał znowu dzień i spoglądanie na statek pod słońce sprawiało mu wręcz ból.
Statek był jedynie trochę pokiereszowany, wydawało się, że można nim lecieć.
Odwrócił się w stronę Davida, przypominając sobie, że tamten może zaatakować w każdym momencie.
Mężczyzny jednak już tu nie było. Logan zobaczył ciemną sylwetkę na tle słońca. Istota wykorzystała jego chwilowe oślepienie i zaczęła biec w stronę statku.
Zostawi mnie, pomyślał. To coś chce stąd odlecieć, zostawiając mnie na śmierć. Czy statek przepuści ją przez skaner?
Logan zerwał się do biegu. Wyciągnął metalowy nabój z ręki, gotowy nim rzucić, jeżeli będzie taka potrzeba. Parł ze wszystkich sił do przodu, choć ledwo co widział. Dawał z siebie wszystko, lecz coraz bardziej miał wrażenie, że to będzie niewystarczające.
Był rzut kamieniem od celu, gdy tamten dopadł włazu. Mechanik zorientował się, że stwór doskonale wiedział, co robi. Miał klucz elektroniczny i właśnie przystawiał go do czytnika.
Drzwi się nie otworzyły.
Czyli jednak skaner wyczuł obcy organizm, uśmiechnął się triumfalnie. Fizyczny klucz stanowił jedynie połowę mechanizmu. Drugą połową był skan całego ciała Davida lub Logana. Statek wyczuł obcą istotę, więc jej nie wpuścił.
Mimo to, coś, co wyglądało jak David, obróciło się w stronę mechanika. Wyglądało na przerażone.
Czy to była gra? Logan zawahał się tylko przez ułamek sekundy.
Dobiegł do istoty, chcąc ją uderzyć z całych sił w głowę. To coś wykorzystało jego zawahanie się bezbłędnie, padło na ziemię i podcięło go. Logan przewrócił się, uderzając głową o lód. Przez chwilę zrobiło mu się ciemno przed oczami, lecz gdy tylko dostrzegł nad sobą sylwetkę Davida, odtoczył się i stanął na nogi.
Szybko ocenił sytuację. Na razie miał więcej szczęścia niż rozumu. W duszy dziękował Bogu, za to, że David nie przeistoczył się jeszcze do swojej prawdziwej postaci. Z doświadczenia okupionego setkami godzin spędzonych przed telewizorem, wiedział, że wtedy bestia staje się jeszcze silniejsza, przestawała ją ograniczać przywdziana ludzka forma.
Istota znów się na niego rzuciła. Na jej twarzy malowała się dzika determinacja. Coraz bardziej przypominała zwierzę.
Logan zrobił kilka nieskutecznych uników. Dostał pięścią w nos i żołądek. Zatoczył się do tyłu. Krople krwi ściekały mu z twarzy na lodowe podłoże. Cofając się, zobaczył ostre jak brzytwa skały, oraz wzniesienia powstałe najprawdopodobniej podczas uderzenia statku o powierzchnię egzoplanety. Postanowił właśnie tam skierować walkę.
Wykonał kolejny szybki unik potem kontrę w ramię, niestety nieudaną. Wyprowadził kopnięcie i natarł z nową siłą, próbując sprawić, żeby stwór wycofał się w stronę skał.
Udało się.
Logan wyprowadzał kolejne ataki.
Wtedy istota zorientowała się, co próbuje zrobić. Rzuciła się na niego z wściekłością. Dało się słyszeć coś, co brzmiało jak nieludzki warkot. Mechanik przestraszył się i próbował wycofać, bestia jednak wpadła na niego całym ciałem i razem polecieli na ziemię.
Istota chwyciła go za szyję.
Dusił się. Próbował zaatakować metalowym nabojem, jednak broń wypadła mu z rąk, gdy się przewrócił. Znajdowali się zbyt daleko od ostrych skał, mimo to mechanik przerzucił wroga nad sobą.
Wstał błyskawicznie, orientując się, że nie ma już niczego, co mogłoby posłużyć mu za broń.
Atak jednak nie nastąpił. Istota wisiała w powietrzu, zupełnie jakby lewitowała. Z jej brzucha wystawał stalagmit.
Przecież w tym miejscu nie było wystających skał, pomyślał Logan, ruszając biegiem do włazu. W takim momencie bestia mogła wyjść z ciała i stać się jeszcze silniejsza.
Sięgnął po porzucony na ziemi klucz elektroniczny i podsunął go pod czytnik. Jeszcze chwila i ucieknie stąd. Rozglądał się zaniepokojony, bojąc się, że coś wyskoczy na niego z boku i zaatakuje.
Czytnik nie zareagował.
Statek pozostawał martwy, zupełnie jak tony skał, które go otaczały.
– Szybciej! – warknął mechanik, czując, że jego ciało pozbywa się adrenaliny. Nagle dotarło do niego to, jak bardzo jest zmęczony. Nasilił się również ból oczu. Był prawie nie do wytrzymania. Rozsadzał mu czaszkę od środka.
Upadł na kolana, trzymając się za głowę i zaciskając mocno powieki.
Co się dzieje? Dlaczego teraz?
Ból ustał.
Uczucie było wręcz niezwykłe. Mechanik uświadomił sobie, że przez cały ten czas, ból towarzyszył mu w mniejszym lub większym stopniu.
Powoli otworzył oczy, zupełnie jakby obawiał się, że ból wróci, lecz tak się nie stało.
Logana opanowało nagłe, niemożliwe do opisania przerażenie.
– Statek – wychrypiał.
Zrobił kilka powolnych kroków do tyłu. Próbował opanować oddech i drżenie rąk.
To niemożliwe, pomyślał, opadając ciężko na kolana.
Statek zniknął. Przed nim znajdowało się niewielkie lodowe wzniesienie, otoczone ostrymi skałami po lewej i prawej stronie. Kształtem jedynie przypominało statek.
Czy to była iluzja? Umysł płatał mu figle?
Kaszel.
Logan spojrzał w stronę istoty. Nie wisiała już w powietrzu. Teraz widział wyraźnie, że nadziała się na jeden z wystających z podłoża lodowych zębów.
Wcześniej go tu nie było, pomyślał. Czy to też była iluzja?
Do mechanika powoli docierała przerażająca prawda.
Zbliżył się do pilota, który wisiał kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. Z jego boku wystawała ostra skała przypominająca długi, krwawy szpon.
– Chciałeś mnie zostawić – rzucił, próbując opanować oddech.
– A ty mnie zabić – odpowiedział David z wyrzutem. Również spoglądał z zaskoczeniem na coś, co jeszcze przed chwilą wyglądało jak ich statek.
– Widziałem twoje ciało. Leżałeś w śniegu.
– A ja twoje! Bez oczu. Bez ust. – David parsknął śmiechem, który szybko przerodził się w krwawy kaszel. – Tak samo, jak obaj widzieliśmy tu nasz statek? – zapytał wreszcie. – Kiedy wybrałeś błędną odnogę, byłem pewien, że jesteś tym czymś, że chcesz mnie zaciągnąć do swojego leża. To była próba. Podejrzewałem, że możesz być jednym z tych… stworzeń.
– Próba? – zaśmiał się gorzko Logan. – Zero zaufania. I o to im chodziło. Ciekawe czyja to wina?
– Ale twoja twarz, jak chciałeś mnie zabić – powiedział David, próbując się usprawiedliwić. – Wyglądałeś jak bestia.
– Szkoda, że nie widziałeś swojej!
Przez chwilę milczeli, nasłuchując świstu wiatru. Pozostałe dźwięki: chrobotanie, kroki, trzaski. Wszystko ucichło, ale miał wrażenie, że to cisza przed burzą.
– Straciłem człowieka. Nie chciałem powtórki – powiedział przepraszającym tonem David. – Trzymanie cię na dystans sprawiłoby, że straciłbym co najwyżej mechanika.
– Paradoksalnie, to doprowadziło do tragedii. – Logan spojrzał na lokalizator, który doprowadził ich do statku. Nic. Oddalił widok. – Cholera jasna – szepnął, próbując opanować drżenie rąk. – Statek jest sześćdziesiąt kilometrów od nas. Dokładnie w miejscu, z którego przyszliśmy. To coś doprowadziło nas do siebie.
– Sześćdziesiąt jeden – poprawił go David. – Czy musisz być tak irytująco niedokładny?
– A ty irytująco dokładny? – odbił piłeczkę.
Dopiero teraz rozejrzał się dalej po okolicy i dostrzegł to. W lodzie znajdował się idealnie okrągły otwór. Zupełnie jak ten, o którym opowiadał wcześniej David.
Kolejny. I następny. Były ich dziesiątki.
Znajdowali się dokładnie w miejscu, w którym te istoty chciały, żeby się znaleźli. Otwory były małe. Te stwory pewnie były niewielkie, zabicie istoty ludzkiej i jej przetransportowanie tyle kilometrów do swojego leża, mogłoby być dla nich wręcz niemożliwe.
Mężczyźni spojrzeli na siebie. David był pogodzony ze swoim losem. Logan jednak przypomniał sobie ciało, które odnalazł poprzedniej nocy. Dokładnie tak samo opisał je pilot. Bez oczu i ust. Wybite zęby, jakby coś chciało dostać się do środka. Jeżeli taką wizję śmierci podesłały mu te istoty, to prawdopodobnie to właśnie go czekało. Nie ujdzie sam nawet dwudziestu kilometrów, a co dopiero sześćdziesiąt. Padł na ziemię zrezygnowany.
– Cieszę się, że to ty mnie zabiłeś – powiedział wreszcie pilot, powoli odpływając w objęcia śmierci.