- Opowiadanie: bruce - Let’s dance, czyli „Doskonały Duet”

Let’s dance, czyli „Doskonały Duet”

W hi­sto­rii, jak wszy­scy wiemy, zda­rza­ły się licz­ne plagi, dzie­siąt­ku­ją­ce lud­ność. Chcia­ła­bym opo­wie­dzieć o tej naj­bar­dziej za­ska­ku­ją­cej, choć – nie­mniej groź­nej. Nie ukry­wam, że przy oka­zji prze­my­cę (jako pry­wa­tę – cho­ciaż w for­mie ilu­stra­cji) po­chwa­łę mo­je­go idola, bo nie każdy wie, że Bruce Lee był nie tylko mi­strzem sztuk walki, lecz rów­nież – cha-chy (cza-czy). :)

Dzię­ku­ję za Wasz czas, za­pra­szam i po­zdra­wiam ser­decz­nie. :) 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy, AP, Finkla, cezary_cezary

Oceny

Let’s dance, czyli „Doskonały Duet”

– Bra­cie, je­steś pe­wien, że ten plan się po­wie­dzie?

– Oczy­wi­ście! – Her­mes uśmiech­nął się chy­trze. – Mu­sisz tylko nie­zwłocz­nie zgło­sić Apol­lino­wi re­zy­gna­cję.

– Or­szak Muz bez tańca bę­dzie taki… ni­ja­ki – za­smu­ci­ła się Terp­sy­cho­ra.

– Przy­po­mi­nam… – rzekł z uśmie­chem, ku­szą­co po­trzą­sa­jąc wy­jąt­ko­wo oka­za­ły­mi, błysz­czą­cy­mi klej­no­ta­mi, które trzy­mał w dło­niach.

Oczy Muzy chciwie roz­bły­sły żądzą.

– I dasz mi je wszyst­kie, Her­me­sie?

– Ba! Dam ci ich znacz­nie wię­cej! Ko­bie­ty uwiel­bia­ją bły­skot­ki. – Mru­gnął zna­czą­co. – Tylko zgódź się i stwórz ze mną gang!

– Gang?

– Tak. „Do­sko­na­ły Duet”. Wtedy wszyst­kie skarb­ce świa­ta staną przed nami otwo­rem, ręczę!

– Do­brze zatem. Dziś jesz­cze na­pi­szę do Apol­la.

– Wspa­nia­le! Na­zwie­my się: „Do­sko­na­ły Duet Her­me­ter”, czyli w skró­cie: “Dwa De Her­me­ter”. I przez całe lata nikt nie wpad­nie na to, skąd owa nazwa i kto stoi za wszyst­ki­mi ta­jem­ni­czy­mi kra­dzie­ża­mi!

– Pod­kre­ślam jed­nak­że z całą mocą, o czym ci już wspo­mi­na­łam: nie mam w kwe­stii wła­mań, tu­dzież ob­ra­bia­nia do­mostw, żad­nej wpra­wy! Wła­ści­wie nadal nie poj­mu­ję, do czego mo­gła­bym się przy­dać…

– Je­steś zbyt skrom­na, ko­cha­na sio­stro.

– Ty, bóg zło­dziei, okra­dłeś nie­gdyś cały Olimp. Cóż mogę ja? Naj­wy­żej je­dy­nie za­tań­czę…

– I o to wła­śnie mi cho­dzi, Terp­sy­cho­ro. Nie pro­szę o nic wię­cej.

– Nie bar­dzo ro­zu­miem. Mam… tań­czyć?

– Je­steś w końcu Muzą tej sztu­ki.

– To praw­da, ale jak ta­niec może być przy­da­nym pod­czas do­ko­ny­wa­nia kra­dzie­ży?

– Wszyst­ko w swoim cza­sie, ko­cha­na sio­stro. – Uca­ło­wał ją w czoło i ser­decz­nie po­że­gnał, po czym od­le­ciał w swych uskrzy­dlo­nych bu­tach.

 

Po spek­ta­ku­lar­nych an­tycz­nych suk­ce­sach w ba­se­nie Morza Śród­ziem­ne­go, zgro­ma­dziw­szy już znacz­ne łupy, wraz z na­dej­ściem nowej epoki zło­dziej­ski duet „Dwa De Her­me­ter” zde­cy­do­wał się prze­nieść w re­jo­ny bez­piecz­niej­sze, a jed­no­cze­śnie dotąd sobie nie­zna­ne, aby nie wpaść w ręce szu­ka­ją­cych go stró­żów prawa z Gre­cji, Egip­tu, Rzymu oraz Hisz­pa­nii i Fran­cji.

We wcze­snym śre­dnio­wie­czu ich wybór padł na po­gra­ni­cze fran­cu­sko-nie­miec­kie.

Aby nie zo­stać roz­po­zna­ną, Terp­sy­cho­ra na­zy­wa­ła się Frau Trof­fea i, będąc nie­śmier­tel­ną, prze­mie­rza­ła przez wieki wraz z bra­tem Her­me­sem (nie­wi­dzial­nym dla in­nych dzię­ki ma­gicz­ne­mu ka­pe­lu­szo­wi), dzie­siąt­ki miast oraz wio­sek. Za­wsze plan ich ataku na wsze­la­kie skarb­ce, banki czy kasy był iden­tycz­ny: ona w pięk­nym, barw­nym stro­ju z danej epoki wy­cho­dzi­ła nie­spo­dzie­wa­nie na śro­dek ulicy bądź placu, po czym roz­po­czy­na­ła wdzięcz­ny ta­niec, po­ry­wa­ją­cy oko­licz­nych ga­piów. Po kilku mi­nu­tach wraz z Muzą po­dry­gi­wa­ło kil­ka­dzie­siąt osób. Tań­czy­li tak go­dzi­na­mi, potem dnia­mi, aż pu­chły i krwa­wi­ły im nogi, do­sta­wa­li ata­ków dusz­no­ści, reu­ma­ty­zmu i cho­rób serca, lecz tań­czyć nie prze­sta­wa­li, chyba że z wy­cień­cze­nia. Nie jedli, nie pili, ani nie spali. Sza­lo­ne fi­gu­ry wy­ko­ny­wa­no wraz z nie­zmor­do­wa­ną Muzą nawet na mo­stach, po­wo­du­jąc czę­sto ich za­ry­wa­nie i uto­nię­cie wcią­gnię­tych w wir ta­necz­ny nie­bo­ra­ków.

Ona tań­czy­ła, uważ­nie przy­glą­da­jąc się roz­wo­jo­wi wy­pad­ków, a on w tym cza­sie bez żad­nych prze­szkód prze­szu­ki­wał kie­sze­nie opę­ta­nych pod­sko­ka­mi, potem ich domy, skle­py, biura, wresz­cie – pań­stwo­we skarb­ce. Wobec tra­gicz­nych skut­ków owych plą­sów, po­cząt­ko­wo mało kto zwra­cał uwagę na stra­ty ma­te­rial­ne. Ogra­bio­ne miej­sca od­kry­wa­no znacz­nie póź­niej i w żad­nym wy­pad­ku nie łą­czo­no ich z manią tańca.

– Zo­sta­li­śmy uwiecz­nie­ni w kro­ni­kach! – po­wie­dział kie­dyś do sio­stry Her­mes, po­ka­zu­jąc z dumą rę­ko­pis z 1021 roku z miej­sco­wo­ści Kölbigk i za­miesz­czo­ną tam ry­ci­nę, przed­sta­wia­ją­cą ulicz­ne pląsy.

– Cza­sem żal mi tych ludzi – stwier­dzi­ła ze smut­kiem. – Wielu z nich umie­ra z po­wo­du mo­je­go mor­der­cze­go tańca.

– Nie przej­muj się, sio­strzycz­ko! Odkąd to bo­go­wie olim­pij­scy mar­twią się lo­sa­mi śmier­tel­ni­ków? Pa­mię­taj: cel uświę­ca środ­ki!

I znowu zdo­by­wa­li ko­lej­ne dro­go­cen­ne łupy, wy­wo­łu­jąc ma­so­we plagi tańca, jak choć­by w 1247 roku w Er­fur­cie, a nie­wie­le póź­niej w Ma­astricht. Po­dob­ne zda­rze­nia na­stę­po­wa­ły też w Ni­der­lan­dach. W 1374 roku za­ska­ku­ją­cy i nie­koń­czą­cy się przez wiele dni ta­niec objął rów­no­cze­śnie nawet kilka miast nie­miec­kich!

Ci, któ­rzy cudem prze­ży­wa­li owe mor­der­cze plagi, za­zwy­czaj nic nie pa­mię­ta­li, w żad­nym zaś wy­pad­ku nie ko­ja­rzy­li drob­nej po­sta­ci uro­czej tan­cer­ki, gdy ta pierw­sza roz­po­czy­na­ła dzi­wacz­ne pląsy.

W lipcu 1518 roku w Stras­bur­gu Frau Trof­fea za­chę­ci­ła do wie­lo­ty­go­dnio­we­go tańca w ma­ka­brycz­nym upale ponad czte­ry­sta osób! Bi­lans umie­ra­ją­cych z wy­cień­cze­nia oka­zał się prze­ra­ża­ją­cy!

Zdru­zgo­ta­ne wła­dze lo­kal­ne były cał­ko­wi­cie bez­rad­ne, bo – choć tym razem sto­sun­ko­wo szyb­ko wska­za­no spraw­czy­nię ca­łe­go zaj­ścia, lecz – nawet jej wy­wie­zie­nie do ka­pli­cy nie po­mo­gło, bo lu­dzie tań­czy­li dalej. I pa­da­li, scho­ro­wa­ni, od­wod­nie­ni oraz wy­czer­pa­ni.

W 1564 roku we Flan­drii świad­kiem po­dob­nych za­cho­wań był nawet sław­ny ma­larz, Piotr Bru­egel, który uwiecz­nił plagę ta­necz­ną na swym ob­ra­zie. Nie po­ma­ga­ły po­wszech­ne na­ka­zy czy za­ka­zy, we­zwa­nia do spo­ko­ju, groź­by su­ro­wych kar, roz­brzmie­wa­ją­ce gło­śno ko­ściel­ne dzwo­ny, nawet urzą­dza­ne piel­grzym­ki, ma­ją­ce uzdro­wić opę­ta­nych.

 

(źró­dło: wielkahistoria.pl)

 

A plag ta­necz­nych, i tym samym ich ofiar, cią­gle przy­by­wa­ło. Mi­ja­ły lata, wieki nawet, jed­nak nie­po­ko­ją­cym ma­so­wym tań­com nie było końca.

 

W końcu Terp­sy­cho­ra po­wie­dzia­ła bratu:

– Mam dość!

– Ale czego, sio­strzycz­ko? – zdu­miał się bóg zło­dziei, spo­glą­da­jąc ła­ko­mym wzro­kiem na usta­wio­ne przed nim na stole kupki pie­nię­dzy oraz kosz­tow­no­ści i sta­ran­nie uło­żo­ne stosy bank­no­tów.

– Nie umiem tak dłu­żej żyć!

– Ro­bisz prze­cież to, co uwiel­biasz naj­bar­dziej: ca­ły­mi dnia­mi tań­czysz, a no­ca­mi li­czysz ze mną zdo­by­tą kasę! Chcia­ło­by się za­krzyk­nąć: „Żyć, nie umie­rać!”.

– Nie­ko­niecz­nie…

– Nie lu­bisz już tańca?

– Uwiel­biam go!

– W czym zatem pro­blem? Tańcz dalej, a ja będę dalej kradł!

– Może cie­bie to bawi, ale mnie nie bar­dzo. Pie­nię­dzy i klej­no­tów mam już tyle, że nie wiem, co z nimi robić.

– Wierz mi, nie­jed­na ko­bie­ta marzy, by móc kie­dy­kol­wiek wy­po­wie­dzieć takie słowa…

– Po­sta­raj się mnie zro­zu­mieć, jeśli w ogóle po­tra­fisz… Chcia­ła­bym wi­dzieć na twa­rzach tych ludzi nie tylko cier­pie­nie, ale i ra­dość, uśmiech, za­do­wo­le­nie z tańca. Je­stem Muzą i opie­kun­ką tej dzie­dzi­ny i ko­cham ta­niec. Lecz po­wi­nien on przy­no­sić tań­czą­cym wy­łącz­nie sa­tys­fak­cję, a nie śmierć.

– Oj tam, oj tam, odkąd to nagle ru­szy­ło się w tobie su­mie­nie, Terp­sy­cho­ro?

– Nie wiem… – Za­wsty­dzo­na spu­ści­ła oczy.

– Wczo­raj w swej sy­pial­ni przez sen bar­dzo gło­śno wy­po­wia­da­łaś tylko jedno imię: Artur. Czyś ty się przy­pad­kiem, droga sio­stro, nie za­ko­cha­ła w śmier­tel­ni­ku?

– A nawet gdyby? Co w tym złego?

– Nic, ab­so­lut­nie nic! Po­chwa­lam taki stan rze­czy. Mo­że­cie prze­cież tań­czyć razem. Kim jest wy­bra­nek twego serca?

– To Ir­land­czyk. Na­zy­wa się Artur Guin­ness.

– Hmm… Na­zwi­sko wy­da­je mi się zna­jo­me. Czy to nie on wa­rzył owo zna­ko­mi­te, znane w całej Eu­ro­pie, ir­landz­kie piwo?

– Do­kład­nie tak.

– Jak go po­zna­łaś? Wszak w Ir­lan­dii nie tań­czy­li­śmy jesz­cze nigdy.

– To praw­da, nie nam go oso­bi­ście. Zo­ba­czy­łam kie­dyś przy­pad­kiem por­tret na ety­kie­cie i za­ko­cha­łam się w nim bez pa­mię­ci…

– A czy on jesz­cze w ogóle żyje?

– Nie, zmarł w 1803.

Her­mes po­my­ślał chwi­lę i kla­snął w dło­nie z ra­do­ścią.

– To się da lo­gicz­nie po­łą­czyć! Upie­cze­my kilka pie­cze­ni na jed­nym ogniu, sio­strzycz­ko!

– W jaki spo­sób?

– Ską­d­inąd wiemy, że nasz stryj, bóg pod­zie­mi, lubi sobie nie­źle gol­nąć. Dla­te­go też za kilka be­czek piwa za­bie­rze­my mu z Ha­de­su two­je­go uko­cha­ne­go i ob­da­rzy­my go nie­śmier­tel­no­ścią, a potem przyj­mie­my do na­sze­go duetu. W 1951 roku wła­ści­ciel jego bro­wa­ru pod­czas po­lo­wa­nia, my­śląc nad naj­szyb­szym pta­kiem Eu­ro­py, w celu za­in­te­re­so­wa­nia po­dob­ny­mi cie­ka­wost­ka­mi by­wal­ców swo­ich pubów, wpad­nie na ge­nial­ny po­mysł za­ło­że­nia „Księ­gi Re­kor­dów Guin­nes­sa”. Nie ukry­wam, nieco mu w tym po­mo­gę, pod­po­wia­da­jąc ów za­mysł – dodał, skrom­nie się uśmie­cha­jąc, po czym kon­ty­nu­ował. – Dzię­ki temu na­zwi­sko twego lu­be­go za­pi­sze się na za­wsze w dzie­jach świa­ta nie tylko z po­wo­du za­ło­żo­nej sieci bro­wa­rów, ale i wy­jąt­ko­wej księ­gi.

– Nie poj­mu­ję, Her­me­sie, jak mo­gło­by to pomóc nam w mą­drym roz­dy­spo­no­wa­niu ze­bra­ny­mi pie­niędz­mi i rów­no­cze­śnie w za­chę­ce­niu ludzi do ma­so­we­go, zdro­we­go, ra­do­sne­go tańca…

– Nawet nie wy­obra­żasz sobie, jak łatwo się uda! – to po­wie­dziaw­szy, za­pro­sił ją do wielu róż­nych miast ca­łe­go świa­ta, gdzie trwa­ły aku­rat ta­necz­ne po­ka­zy, słu­żą­ce zdo­by­ciu wpi­sów do wspo­mnia­nej, sław­nej księ­gi.

Terp­sy­cho­ra bar­dzo szyb­ko zmie­ni­ła gar­de­ro­bę oraz na­uczy­ła się no­wych, ta­necz­nych figur. Za­chę­ci­ła też do swej pasji uko­cha­ne­go Ar­tu­ra.

Odtąd tań­czą wraz z in­ny­mi ochot­ni­ka­mi zumbę, cha-chę, disco, ma­ca­re­nę, po­lo­ne­za, a nawet ka­czu­chy! A Muza jest z tego bar­dzo za­do­wo­lo­na. Ze­bra­ne przez Her­me­sa pie­nią­dze prze­ka­zu­je cią­gle na szko­ły oraz kursy tańca dla wszyst­kich chęt­nych, a tych, ku jej nie­kła­ma­nej ra­do­ści, stale przy­by­wa.

 

 

(źró­dło: biurorekordow.pl – Ma­ca­re­na)

 

 

 

Na­to­miast jej fru­wa­ją­cy brat za­in­te­re­so­wał się nie­któ­ry­mi za­pi­ska­mi z księ­gi Guin­nes­sa i prze­mie­rza ko­lej­ne cza­so­prze­strze­nie w po­szu­ki­wa­niu za­gi­nio­nych przed wie­ka­mi, le­gen­dar­nych skar­bów. Nie okra­da już ludzi, lecz – pełną magii i ta­jem­nic, za­gad­ko­wą hi­sto­rię.

Koniec

Komentarze

Bruce, fajnie, że na początek dnia mogłem się uśmiechnąć Nie pamiętam, jak się nazywają specjalne irlandzkie tańce, z takimi trudnymi kroczkami, ale myślę, że dla Terpsychory żadne nie były trudne, zwłaszcza z Arturem G. Klik. :)

Let’s dance, czyli „Doskonały Duet Dwojga→ Czy tu aby nie ma masła maślanego? Wszak duet to dwoje/ dwie/ dwóch.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witam Cię i bardzo dziękuję, Koalo75; też miałam podczas pisania szorta skojarzenia z tym tańcem, jest on bardzo efektywny, przyznaję. :) 

AI mi podpowiedziała, że:

“Taniec irlandzki to szerokie określenie na grupę tradycyjnych form tanecznych pochodzenia irlandzkiego. Można go podzielić na taniec solowy, który obejmuje step irlandzki (Irish dance lub tap dance) i tańce w miękkich butach (soft shoe), oraz taniec grupowy, np. céilí. Wyróżniają się też tańce w "twardych butach" (hard shoe) i "miękkich butach" (soft shoe)”. :)

Pozdrawiam serdecznie. :) 

 

Witam serdecznie; wiem, wiem, Regulatorzy, tak mi to ładnie brzmiało w tej aliteracji… :)

Skoro jednak mocno razi brakiem logiki, zmienię, dziękuję bardzo za wskazanie. :) 

Pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Może nie powiedziałabym, że mocno razi, ale mocno mnie zastanowiło – no bo czy napisałabyć, że ktoś tańczył solo sam?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To prawda, racja, mój błąd, dziękuję, Regulatorzy. ;)

Pecunia non olet

Jak zobaczyłem tytuł, to pomyślałem, że to jakiś dialog z marzanem i jego Australią.

Poczytałem chwilę o próbach wyjaśnienia przyczyn tego dziwacznego zjawiska, które opisałaś. Twoja wersja jest całkiem prawdopodobna.

 

Pozdrawiam!

AP, dziękuję Ci bardzo za odwiedziny i tak oryginalny komentarz. :) 

Z Australią nie będę toczyć dialogu, od dawna jakoś mi nie po drodze z tym kontynentem. :) 

A zjawisko plag tanecznych rzeczywiście jest zdumiewające. :) Najdziwniejsze – tragiczne ich skutki: śmierć, liczne obrażenia, osłabienia itp. 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

oryginalny komentarz. :) 

Wiesz, pierwsze co przyszło mi na myśl to to:

let's dance

Jasne, to oczywiście celowe, uwielbiam ten utwór. :) 

Pozdrawiam serdecznie, AP. :) 

Pecunia non olet

Sympatyczne, dobrze wiedzieć, jakie były początki plagi trawiącej Europę. ;-)

Czasami masz Giunnessa.

Skojarzyło mi się z tym (to może nie jest najzabawniejsza wersja, ale taką znalazłam na szybko).

Babska logika rządzi!

Lekkie i dowcipne. 

Akurat na lato. Taki łyk ożywczej, czystej rozrywki :)

 

A z technikaliów; 

Giuness już wypomniany, raczej Apollinowi niż Apollowi, żądza chyba zawsze jest chciwa?

 

Fajne, Bruce!

Dzięki

 

PS. Problem jest jeden – ja nienawidzę tańczyć :/

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Bardzo serdecznie witam i dziękuję za odwiedziny oraz genialny link, Finklo. :) Poprawiłam literówki, które dały mimo wszystko podwójnie błąd rzeczowy, mega wstydblush, dziękuję. :) 

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Staruchu, witam serdecznie, wszystko poprawiłam, dziękuję, słusznie. :)

Miło mi, że się spodobało. :)

Nawet na koncertach nie dajesz się porwać? ;) Sama byłam w młodości na zaledwie kilku, lecz zawsze wtedy tańczyłam. :) Dodatkowo, swego czasu chodziłam z Mężem na kurs tańca. :) Jednak takiej plagi bym nie wytrzymała. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Taniec? Brrr…

Nawet na koncertach, bo gibanie się to nie taniec ;)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nowy styl, Staruchu, gibanie koncertowe. laugh

Pecunia non olet

Uśmiałem się. Już w połowie tekstu miałem nadzieję, że dociągniesz do współczesności i się nie zawiodłem.

Zabrakło mi tylko tego, że potem wszyscy całkiem oszaleli i przenieśli się na TikToka XD

 

Dzięki za uśmiech o (prawie) poranku. Nie wiem, czy jeszcze trzeba, ale kilkam.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Ave, Bruce!

 

No, takie plagi to ja rozumiem! ;) Aż sobie puściłem klasyka:

 

https://youtu.be/4H5I6y1Qvz0?si=XnNhxzHzzOSiNzsv

 

;)

 

Czuję się pozytywnie (i tanecznie!) nastrojony na resztę dnia. Dziękuję ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Marcinie_Maksymilianie, miłe zaskoczenie, dziękuję Ci za odwiedziny, klik i tak pozytywny odbiór tego skromnego testu. ;)

Pozdrawiam ciepło. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka