- Opowiadanie: Shrek2 - Wyrok (Opowiadanie dedykowane jest Arkowi w podziękowaniu za pomysł i inspirację)

Wyrok (Opowiadanie dedykowane jest Arkowi w podziękowaniu za pomysł i inspirację)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wyrok (Opowiadanie dedykowane jest Arkowi w podziękowaniu za pomysł i inspirację)

55 dzień odbywania wyroku. Do końca zostało 5 dni. 5 bardzo długich dni.

 

 

Ciągle nie mogę uwierzyć, że mnie to spotkało. Gdy tylko otworzę oczy, to próbuję wstać i ląduję na glebie. Kikuty mam poobcierane. Na tyłku zrobiła mi się dziura, przez którą sączy się jakaś maź. Najchętniej cały czas leżałbym w ciemności i gapił się w sufit.

 

Niestety, dokładnie o 6 rano, żaluzje podnoszą się automatycznie i do mojej jaskini wlewa się ostre, poranne słońce. O 6.15 zaczyna walić gong wzywający do pracy. Z każdą mijającą minutą jest coraz natarczywszy i bardziej przenikliwy.

 

Wdrapuję się na wózek i zaczynam codzienny rytuał. Najpierw prysznicowanie. Dbanie o higienę zostało wpisane do obowiązków. Nie mogę nawet spokojnie wyjść z mojej klatki. Najpierw mycie, potem śniadanie i sprzątanie po sobie. Wychodząc nie mogę po sobie zostawić barłogu, bo drzwi się nie otworzą, a jak tylko spóźnię się z wykonaniem określonej czynności, to od razu zaczyna mi towarzyszyć przynaglający gong.

 

Wreszcie mogę wyjść. Jak zawsze jestem spóźniony. 56 dzień, a wciąż to samo. Dzieciaki wytykają mnie palcami. Matki odciągają je w drugą stronę i każą nie zwracać na mnie uwagi. Gość idący znad przeciwka z obrzydzeniem odwraca głowę. Najeżdżam na niego i z satysfakcją patrzę, jak uskakuje przede mną na ulicę. Moja chwilowa buta zostaje natychmiast ukarana. Młode wilki, jak zawsze, czekają na mnie przed dyspozytorium.

 

– E … Kadłubek. Co tak późno? Stęskniliśmy się! – To Szar. Najmłodszy w grupie i najbardziej wredny.

– Pewnie znowu nie chciało mu się umyć ząbków i nie mógł wytoczyć się z tej jego klitki – Bert. Dryblas o fizjonomii dziecka. To on zawsze bierze na siebie trzymanie mnie, gdy inni zabierają mi wózek i wypinają z niego kółka.

– Dziś mamy dla Ciebie coś specjalnego. Taki mały prezencik. – Ciekawe, jak gdyby te półmózgi mogły wpaść na coś oryginalnego. – Dziś Ci darujemy. Nie wykręcimy rąk, nie przewrócimy i nie wrzucimy twojej karocy na dach szkoły.

Na błysk nadziei w moich oczach wybuchają śmiechem. Bert dostaje spazmów i rycząc bije się po udach.

– Źle nas zrozumiałeś – Szar złośliwie syczy wskazując najbliższe drzewo swym brudnym paluchem. – Dziś sam, bez walki, zejdziesz i spokojnie pozwolisz nam umieścić twój wehikuł na tym krzaczku. Taka mała umowa. My się zabawimy, a Ty nie będziesz poobijany.

 

Jeszcze miesiąc temu broniłem się bijąc pięściami gdzie popadło. Dwa miesiące temu sama myśl przed ustąpieniem gromadzie dzieciaków byłaby dla mnie nienaturalna.

 

A teraz? Grzecznie zsuwam się z siedziska i z rozpaczą patrzę, jak Bert bierze rozmach i rzuca mój wózek na drzewo. Kolejny dzień zejdzie mi na czołganiu się do kuratora i pisaniu podania o pomoc strażników porządku publicznego.

 

 

Zostały mi trzy dni. Świadomość końca daje mi motywację do pracy. Wstaję o 5 i po ciemku przygotowuję się do rozpoczęcia dnia. Jak tylko podnoszą się żaluzje, pędzę do kabiny prysznicowej. Potem śniadanie, poprawienie rzeczy, których nie zauważyłem w ciemnościach. I do wyjścia. 35 minut. Może zdążę. Może będę przed nimi. Może dziś mnie nie dorwą.

 

Są, ale dość jeszcze daleko, jeszcze mnie nie zauważyli. Staram się przemknąć w cieniu parkanu. Jeszcze tylko 10 metrów. Podjeżdżam do schodów i z rozpędu wylatuję w powietrze. Chwytam wózek za podnóżek i wciągam go kilka schodów do góry. Teraz sam. Usadawiam się tyłem do schodów, dłonie na stopień wyżej i podciągam tyłek do góry. Pierwszy, drugi, trzeci schodek i znowu chwytam wózek i przerzucam go wyżej modląc się, aby nie spadł i nie narobił hałasu. Teraz ja, dłonie – tyłek, dłonie – tyłek.

 

Wilczki zaczynają się niepokoić. Szar wysyła kilku z nich w kierunku mojej nory. Muszę się pośpieszyć, bo zaraz zwrócą uwagę na wejście dyspozytorium i mnie z niego zrzucą. Jestem na górze, jeszcze tylko wdrapię się na siedzisko i pędem do drzwi. Otwierając je patrzę przez ramię na Szara i jego bandę. Już pędzą w moją stronę, są jednak na tyle daleko, że spokojnie wjeżdżam do holu dyspozytorium. Udało się, już mnie nie dorwą.

 

– Słucham Pana? Czym mogę służyć? – śliczne młode ciałko stara się zwracać do mnie uprzejmie, choć widać, że z ledwością powstrzymuje obrzydzenie.

– Mój numer to 32568, odbywam karę z paragrafu 35 ustawy o regulacji stosunków społecznych – przez ściśnięte gardło podaję kolejne informacje – dzień ogłoszenia wyroku to 22 dzień miesiąca kwitnienia 152 roku nowej ery standaryzacji stosunków społecznych.

– Zostały Panu trzy dni do zakończenia wyroku – lalka nawet na mnie nie patrzy znad ekranu wyświetlacza – troszkę późno, żeby sprostać wyznaczonemu Panu zadaniu.

– Zostały mi przecież trzy dni, na pewno sobie poradzę – z nerwów łapie mnie spastyka, która przechodzi w telepawicę.

– Zobaczymy – jej uśmiech jest dziwnie smutny – Proszę, oto szczegóły do pańskiego zadania.

 

Przyjmuję od niej plastikowy wydruk, po przeczytaniu pierwszych trzech zdań opuszczam go z zesztywniałych palców na podłogę.

 

 

 

 

Ostatni dzień wyroku.

 

Poprzednie dwa dni spędziłem w sieci przygotowując prezentację. Gdy dziś rano odezwał się gong starałem się, jak najszybciej oporządzić siebie i tak dopasować uniform, aby wyglądać najbardziej schludnie.

 

O 7.30 przed drzwiami mojego więzienia ląduje ambulans stróżów porządku i zabiera mnie ze sobą. Przez chwilę mamię się, że skoro lecimy, to celem jest bardziej odległa placówka niż ta, którą podejrzewałem. Jednak nie, moje obawy były słuszne. Lądujemy tam, gdzie najbardziej nie chciałbym być. Centrum Edukacyjne nr 21 Strefy 16 kontynentu Europejskiego.

 

Gdy zjeżdżam wózkiem po wysuniętym trapie, większość dzieciaków znajdujących się przed budynkiem z niedowierzaniem zastyga wytrzeszczając oczy. W oddali widzę, że zobaczył mnie Bar. Dziwne, ale w tym tłumie nie wyglądał tak bezmyślnie jak zawsze. Popatrzył na mnie i powoli, jakby z wystudiowanymi ruchami, wszedł przez główne wejście do szkoły. Gdy wchodził przez jej próg, minął się z wychodzącą kobietą, którą na pierwszy rzut oka można było rozpoznać jako dyrektora tej placówki. Elegancki kostium, ale z masowej produkcji. Srebrna brosza, kupiona z pewnością przez szacowne grono z okazji urodzin bądź imienin i powolny rytm kroków, który w zamierzeniu miał świadczyć o pewności, a tak naprawdę wynikał z ciągłego napięcia związanego ze strachem o utrzymanie autorytetu wśród uczniów i podwładnych.

 

– Elżbieta Gabst – przedstawiając się wyciągnęła do mnie pierwsza rękę, zrobiła to bez obrzydzenia i bez chwili wahania. Potraktowanie mnie jak człowieka chwilowo odebrało mi mowę – Pełnię funkcję Dyrektora 21 Centrum Edukacyjnego. Będzie mi bardzo miło gościć Pana u siebie. Proszę za mną, czy przed prelekcją zechce Pan napić się kawy, herbaty?

– Nie, dziękuję – ledwo wydukałem z siebie te dwa słowa. Po prawie dwóch miesiącach ciągłego ostracyzmu taka postawa onieśmielała mnie, jakbym był nastolatkiem szykującym się do pierwszej wizyty w burdelu.

– Wiem, że wystąpienie przed naszą młodzieżą nie będzie łatwe, ale osobiście uważam, że dla moich podopiecznych będą to cenne chwile, które nauczą ich rozsądku.

– Oczywiście, mam być dla nich przestrogą, – nie potrafię ukryć goryczy kryjącej się za tymi słowami – że nie warto łamać ustanowionych przepisów Kodeksu Porządku Publicznego?

– Myli się Pan – jej uśmiech ledwie zarysował się na jej twarzy – temat pańskiej prelekcji był ze mną uzgadniany. Tak naprawdę to był mój pomysł, można powiedzieć, że celowo użyłam Pana, aby wpuścić moim podopiecznym troszkę światła w ich zwoje mózgowe.

– Musi być Pani pedagogiem z powołania, jeśli chce Pani zmienić cały system postrzegania rzeczywistości przez nasze społeczeństwo?

– Za to mi płacą, proszę Pana, za to mi płacą. – po wejściu do budynku poprowadziła mnie wprost do dużej auli, w której powoli zaczęli gromadzić się uczniowie pod opieką wychowawców – Czy potrzebuje Pan jakiejś pomocy podczas wykładu?

– Tak, chciałbym wyświetlić małą prezentację.

– Proszę włożyć pańską kość pamięci do tego czytnika, gdy zacznie Pan mówić, wyświetli się ona automatycznie. Powodzenia, mam nadzieję, że będą jedli Panu z ręki.

 

Zostawiła mnie przy drzwiach. Mogę obserwować, jak dzieciaki wchodzą i zajmują swoje miejsca. Na mój widok większość odwraca wzrok, ale są i tacy, którzy wytykają mnie palcami i krzyczą w moją stronę szyderstwa. Pilnujące ich nauczycielki z ledwością panują nad przydzielonymi im grupkami. Miejsca tuż przede mną zajmuje Szar i jego banda. Patrzą na mnie z ciekawością i niepokojem. Ich mały herszt stara się zmrozić mnie spojrzeniem, w którym ma być zawarta niema groźba. Sam się sobie dziwię, że po tych dwóch miesiącach uciekania przed nimi, ich widok przyjmuję ze spokojem.

 

-Moi drodzy! – dyrektor spokojnie stara się zmusić młodzież do koncentracji i zachowania spokoju – dzisiejszego dnia będziecie mogli poznać pana Mat'a Ravel'a – nie mogę uwierzyć, że zna moje imię i nazwisko – mam nadzieję, że po jego wystąpieniu większość z was zechce rozszerzyć swoje horyzonty. Oddaję Panu głos.

– Mat Ravel – wymawiam swoje imię i nazwisko tak, jakbym miał przypomnieć sobie przeszłość sprzed wyroku – Mat Ravel. Tak się nazywam, a raczej tak się nazywałem. Obecnie jestem numerem 32568, który odbywa karę z paragrafu 35 ustawy o regulacji stosunków społecznych. Jak większość z was wie, ustawę tę wprowadzono 152 lata temu. Uznano w niej, że jedyną możliwością likwidacji aspołecznych zachowań w społeczeństwie jest zagrożenie taką karą, która będzie wywoływała strach przed konsekwencjami czynów, które są zabronione. Przed uchwaleniem tej ustawy środkiem zapobiegawczym było odosobnienie tych, których, w związku z ich czynami, uznano za zagrożenie dla społeczeństwa. Kara taka nie stanowiła dla skazanych środka odstraszającego, a w wielu wypadkach miały miejsce celowe akty łamania prawa po to tylko, aby znaleźć się w miejscu odosobnienia, gdzie gwarantowano świadczenia potrzebne do przeżycia. Wobec braku skutecznej resocjalizacji skazanych, jako środek odstraszający wprowadzono przepisy o czasowym inwalidztwie. W zależności od stopnia aspołeczności popełnionych czynów dokonywano amputacji, oślepiano, ogłuszano. Najdłuższy wyrok, jaki zapadł do tej pory, to jeden rok i cztery miesiące pozbawienia zmysłu wzroku. Po odbyciu kary przywracano skazanym wcześniejszą sprawność. Pojawienie się pierwszych inwalidów z wyroku w znacznym stopniu doprowadziło do zmniejszenia się przestępczości. Jednak, jak widać na moim przykładzie, nie zlikwidowało problemu całkowicie. Dlatego też wprowadzono dodatkowe zadania, dopiero po których wykonaniu można było zakończyć wyrok.

 

Jestem tutaj właśnie z powodu tego dodatkowego zadania.

 

– A coś kadłubek przeskrobał, że Ci nogi odcięto? – krzyk Bara spowodował wybuch śmiechu wśród większości uczniów. Na znak dyrektorki został wyprowadzony przez dwóch nauczycieli.

– W większości wypadków tego rodzaju prelekcje miały za cel odstraszenie młodzieży przed zachowaniami nietolerowanymi przez społeczeństwo. Tam, gdzie nie ma naturalnych przyczyn kalectwa groźba okaleczenia jest najlepszym straszakiem. Mnie jednak wyznaczono trudniejsze zadanie. Mam przekonać Was, że fizyczność nie stanowi o wartości człowieka, że można nie mieć nóg, a być autorytetem dla innych.

 

Dzieciaki patrzą na mnie nie rozumiejąc, co mówię. Jakaś para migdali się w tylnych rzędach nie zwracając uwagi na groźne spojrzenia nauczycielki. Większość, jeśli nie wszyscy, nudzą się i ekscytacja spotkaniem z dziwactwem powoli mija. Czas na moją opowieść. Uruchamiam slajdy. Rzutnik wyświetla gościa na wózku, ubranego w biały strój i trzymającego w prawej ręce kawałek żelaznego pręta, a w lewej jakiś druciany garnek.

 

– Ten gość to Jabłonka. Jest ubrany w uniform szermierza. 324 lata temu, kiedy to zdjęcie było zrobione, kalectwo było powszechne. Ludzie rodzili się ułomni albo stawali się tacy w wyniku choroby bądź wypadku. Ten tutaj stracił nogi w wyniku zderzenia z pojazdem naziemnym komunikacji powszechnej. Będąc skazanym na poruszanie się na wózku do końca życia postanowił uprawiać sport. Tak! Był kaleką, a jednak swoje życie związał ze sportem. Dyscypliną, jaką wybrał, była szermierka. Sport walki. Ktoś z Was może powiedzieć: „I co z tego? Walczył pewnie z podobnymi sobie quasi ludźmi." Tak. W tamtych czasach istniał ruch, który adaptował dyscypliny sportowe tak, aby mogły być uprawiane przez, jak ich wtedy nazywano, niepełnosprawnych. Jego wyjątkowość polegała na tym, że był współinicjatorem turniei integracyjnych. Zawodowi sportowcy stawali do walki z tymi niepełnosprawnymi. I właśnie ten Jabłonka bardzo często w tych zawodach tryumfował. Jeśli nawet nie wygrywał to był uznawany za jednego z najlepszych zawodników. Jego technika i sposób walki budził zachwyt i był wykorzystywany jako materiał szkoleniowy. Popatrzcie na niego i zastanówcie się, czym jest prawdziwa siła.

 

Wyjeżdżam z Sali zostawiając małolatów gapiących się na wyświetlające się filmy, jakie znalazłem o Jabłonce.

 

 

Pewnie jesteście ciekawi, co takiego zrobiłem, że skazano mnie na pozbawienie nóg przez 60 dni. Złamałem zakaz ograniczenia prędkości i próbowałem przekupić funkcjonariusza, który mnie zatrzymał.

Koniec

Komentarze

Niesamowite, mocne i niespodziewanie głębokie opowiadanie. Wręcz poruszające. Jestem pod wielkim wrażeniem. 

Dobre, choć dałbym chyba inną przyczynę ukarania Mata, równie błahą, ale z drugim dnem. Na przykład, że głosił poglądy inne niż społeczeństwo akceptowało, albo że pocałował chłopaka, albo że obraził Kościół, bo biegał po ulicy w sutannie z tacą w ręku i śpiewał "daj mi ten grosz, ten jeden grosz", albo że wyłączył na pięć minut permanentny, obowiązkowy podsłuch, który każdy musiał nosić 24/h, albo że pisał za długie zdania, powtarzając ciągle "albo", albo coś w ten deseń. Ale to tylko szczegół. W zasadzie to tylko ostatnie zdanie. O co mi więc chodzi? :) Czytałem jednym tchem. Podobało mi się.

 

Bardzo dziękuję za komentarze. Jest mi bardzo milo, że to opowiadanie zrobiło takie wrażenie. Jeśli chodzi o zdanie kończące to ma właśnie ono drugie dno. Bohater został skazany na amputację nóg i poruszanie się na wózku inwalidzkim. Jednym słowem jego zdolności pokonywania przestrzeni zostały znacznie ograniczone. W społeczeństwie, w którym nie ma niepełnosprawnych nie ma problemu z barierami architektonicznymi. Zaś dla niepełnosprawnego pokonanie jakiejkolwiek odległości, na której znajdują się schody czy wzniesienia zajmuje szmat czasu. Dlatego tego rodzaju kara jest najbardziej odpowiednia dla pirata drogowego, który narusza ograniczenie prędkości. Pozdrawiam serdecznie.

Na tyłku zrobiła mi się dziura, przez którą sączy się jakaś maź.

Naukowo to się nazywa "odbyt".

Achika
"Na tyłku zrobiła mi się dziura, przez którą sączy się jakaś maź. Naukowo to się nazywa "odbyt"."

Akurat w tym wypadku chodzi o odleżynę i jest to częsta przypadłość osób poruszających się na wózku. A szczerze to liczę na bardziej konstruktywny komentarz.

No to w takim razie nie "zrobiła mi się dziura" tylko "zrobiła mi się otwarta rana, która boli jak diabli i grozi zakażeniem, jeżeli nie zostanie odpowiednio opatrzona".

Wyraz w rodzaju "ci", "tobie", "pani" z wielkiej litery piszemy tylko w korespondencji (no i ewentualnie jeśli mowa o bóstwach).

Uznano w niej, że jedyną możliwością likwidacji aspołecznych zachowań w społeczeństwie jest zagrożenie taką karą, która będzie wywoływała strach przed konsekwencjami czynów, które są zabronione. Przed uchwaleniem tej ustawy środkiem zapobiegawczym było odosobnienie tych, których, w związku z ich czynami, uznano za zagrożenie dla społeczeństwa

Powtórzenia.

Podobało mi się. Ciekawy pomysł. Nie nudziłem się kiedy czytałem. Brakowało mi akcji, ale przecież nie o to chodziło w tym opowiadaniu.

Ciekawa i niepokojąca wizja, przedstawiona w umiejętny sposób.
Dobry tekst.

Pozdrawiam.

Mam mieszane uczucia. Z jednej strony ok, przesłanie zrozumiałe, wiadomo o co chodzi. Napisane też językiem, który dość przyjemnie się czyta. Ale ten początek mnie męczy. Powiem tak. Nie czułem bólu głównego bohatera. Nie przejąłem się jego niepełnosprawnością. Spędzam dużo czasu z osobami na wózkach i często aż serce ściska, jak się patrzy na ich codzienną walkę. Tu tego ścisku nie było. Ale ogólnie oceniam pozytywnie. Napisz coś jeszcze!

Oj, właśnie sprawdziłem - już napisałeś:) To muszę poczytać:)

Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze i te pozytywne i te negatywne. Są one dla mnie bardzo cenne.

Wilczek,
Dziękuję za cenny komentarz. Mam nadzieję, że resztą mojej twórczości się nie rozczarujesz. Mam też dla Ciebie propozycję, ale wolałbym przesłać Ci ją na prywatnego maila. Jeśli nie masz nic przeciwko, to napisz do mnie na mój adres stefmak@o2.pl .

Pozdrawiam serdecznie

Nowa Fantastyka