Uruchomiłam internet, aby sprawdzić pocztę, ale całkowicie o tym zapomniałam, kiedy moją uwagę przyciągnął zdumiewający tytuł artykułu: „Kim byłeś wcześniej?”. Szybko pogrążyłam się w lekturze. Dziennikarka przeprowadzała wywiad z autorką książki z dziedziny zjawisk paranormalnych. Z krótkich, zdawkowych wypowiedzi zaproszonego gościa wynikało, że sny mogą informować o najrozmaitszych, autentycznych zdarzeniach, nawet sprzed wielu wieków.
.Wyłączyłam komputer i zaczęłam rozmyślać nad tym, co przeczytałam.
Owszem, miewałam mnóstwo snów, nieraz bardzo wyraźnych, ale one z reguły dotyczyły mojego obecnego życia, jakichś konkretnych spraw, problemów, ludzi… Natomiast autorka publikacji próbowała dowodzić, że możliwe były także nawiązania sennych wizji do innych wcieleń każdego z nas.
Roześmiałam się z pobłażaniem.
– Mrzonki! – powiedziałam do siebie cicho i zajęłam się codziennymi obowiązkami.
Przez kolejne miesiące całkowicie zapomniałam o przeczytanym wywiadzie.
Aż pewnej nocy zerwałam się, zbudzona straszliwym koszmarem: dookoła podskakiwali jacyś ludzie uzbrojeni w dzidy, dziwacznie poubierani w pióra i skąpe stroje ze zwierzęcych skór. Wrzeszczeli coś w niezrozumiałym języku, ja zaś stałam, otoczona zielenią, chyba w lesie czy dżungli, i patrzyłam na nich, trzęsąc się z przerażenia. Wyczuwałam, że nastawienie dzikusów było wrogie i czekało mnie z ich strony coś bardzo złego, prawdopodobnie męczeńska śmierć.
Otarłam pot z czoła i starałam się jeszcze zdrzemnąć. Nagle pomyślałam, że dziś czeka mnie długa wyprawa i potrzebuję zasłużonego odpoczynku.
– Wyprawa? Co za bzdura! Dziś czeka mnie jedynie ważne zebranie w biurze! – szepnęłam i momentalnie zasnęłam.
Kiedy się obudziłam, poczułam obok ciepło czyjegoś ciała.
– Kim jesteś? – zapytałam zdumiona, przecierając oczy i próbując dostrzec rysy twarzy nieznajomej.
Dotknęła czule dłonią moich ust, nie pozwalając o nic więcej pytać.
– Cii…
– Co ty robisz? – starałam się bronić, ale jakaś dziwna siła mnie do niej przyciągała.
Ze zdumieniem zobaczyłam, że mam muskularne, nietypowo owłosione ręce oraz nogi i takąż samą, w dodatku nagą klatkę piersiową. Moja dłoń mimowolnie powędrowała niżej i pod materią spodni wyczułam nienaturalne zgrubienie.
Byłam mężczyzną!
Przez moment odjęło mi mowę. Szok był zbyt wielki.
– Gonzalo, jestem twoim przeznaczeniem – odpowiedziała szeptem leżąca obok kobieta, ubrana w barwne pióra i skąpe odzienie ze skór.
– Gonzalo? – powtórzyłam.
– Tak ci na imię, prawda? – uśmiechnęła się zalotnie. – Jesteś Gonzalo Guerrero i płyniesz z ważną misją na hiszpańskim statku do Indii.
Sen był aż nadto realny, nawet dla mnie…
Zerwałam się i podbiegłam do najbliższego, okrągłego okna. Morze. Wszędzie tylko fale. Rzeczywiście byłam na statku i dokądś płynęłam!
– Spokojnie. To tylko sen. Na pewno zaraz się z niego wybudzę – powiedziałam do siebie, starając się miarowo oddychać. Czy mogło być inne, logiczne wyjaśnienie tej sytuacji?
– Witaj, Patrycjo. – Kobieta błyskawicznie zmieniła się w starego, siwowłosego, postawnego mężczyznę. Miał jasnobłękitne oczy, prawie przeźroczyste, i przenikliwy wzrok.
– Kim jesteś?
– Nazywam się Reinkarno.
– Kiedyś już słyszałam to imię…
– To prawda. Czytałaś o mnie przed kilkoma miesiącami w wywiadzie internetowym, pamiętasz?
– A, tak, tak. Pan Wędrówki Dusz. Coś sobie przypominam. – Zdezorientowana rozglądałam się dookoła.
Czułam coraz wyraźniej bujanie statku.
– Czy ja rzeczywiście płynę do Indii?
– Tak po prawdzie, to do Ameryki.
– W ciele mężczyzny?
– A jakże. Nazywasz się Gonzalo Guerrero. Jesteś hiszpańskim żołnierzem i szukasz nowej drogi życia.
– Co za brednie! Przecież to niemożliwe. Nie da się zmienić płci ani życia. Nie wierzę w rzeczy opowiadane przez tamtą pisarkę!
– Wielka szkoda.
– Czy… Skoro ty jesteś… Zaraz, ja wracam do mojego poprzedniego wcielenia?
– Istotnie. Już tu kiedyś byłaś w tym samym ciele.
– A co tu robiła ta kobieta? Tak dziwacznie ubrana…
– Nie przypominasz jej sobie?
– Nie!
– A jej ubioru także nie? – pytał spokojnie, bacznie mi się przyglądając.
– Te sny… Co jakiś czas miewałam koszmary o dziwnych ludziach, atakujących mnie w buszu. Oni byli tak samo ubrani. Ta kobieta pochodziła od nich?
– Tak, należy do ich plemienia.
– Do plemienia? To jakieś afrykańskie dzikusy?
– Nie, Patrycjo. Naprawdę niczego nie pamiętasz? Nie przypominasz sobie, dlaczego zdecydowałem o twoim powrocie?
Zastanowiłam się. Przed oczami zobaczyłam znowu fragmenty ostatnich snów – dżunglę i otaczających nas wojowników. Tuż obok stali, podobni do mnie, marynarze o jasnej karnacji, przestraszeni, w łachmanach. Jeden z „naszych” rzucił kamieniem w dzikich ludzi. Tamci podnieśli wrzawę, porwali go wysoko na ręce i, wierzgającego oraz drącego się wniebogłosy, wynieśli poza dżunglę. Nas prowadzili zaraz za nim. Na placu, wśród innych wrzeszczących rdzennych mieszkańców Ameryki, rzucili jego ciało na ziemię i przebili kilkakrotnie dzidami. Potem, konającego, przenieśli ku świątyni. Spoglądałam z przerażeniem wraz z towarzyszami, jak wydzierano mu na kamiennym ołtarzu serce, składając w ofierze bogom.
– A! – wrzasnęłam przestraszona i zakryłam na moment twarz dłońmi. Moje ciało ogarnął paniczny strach. – Co to było?!
– Zaatakowaliście plemię Majów.
– My? To chyba oni zaatakowali nas!
– Jesteś pewna? Czy to Majowie przypłynęli z bronią do Hiszpanii?
Zamilkłam.
Popatrzyłam przez okno w dal.
Teraz już pamiętałam wszystko.
W roku 1511 płynęliśmy z portu w Panamie z misją, aby prosić syna Krzysztofa Kolumba, gubernatora tak zwanych Indii Zachodnich, o rozsądzenie sporu dwóch hiszpańskich podróżników i kolonizatorów. U wybrzeży Jamajki nasz okręt rozbił się jednak i dryfowaliśmy, niesieni prądami, przez kolejne dni. Wyczerpanych i głodnych, schwytali nas w końcu Majowie. Większość moich towarzyszy przeznaczono na ofiary i złożono w świątyniach, inni stali się niewolnikami, wykorzystywanymi do walki z sąsiadami Majów oraz kolonizatorami z Europy.
Kiedy na terenach przyszłej Ameryki pojawili się nowi konkwistadorzy, wszczęliśmy bunt, a następnie przystąpiliśmy do oddziałów jednego z najokrutniejszych dowódców, Ferdynanda Corteza, wymordowując całe plemiona rdzennych Indian, w tym także starców, kobiety i dzieci. Zabijałam ich bez opamiętania, z zaciekłą żądzą mordu, mając w pamięci poświęconych w świątyni towarzyszy. Potem w sławie i chwale powróciłam jako bogacz do ojczystej Hiszpanii, gdzie żyłam w dostatku jeszcze kilkadziesiąt lat.
Popatrzyłam załzawionymi oczami na Reinkarna.
– Teraz już pamiętasz.
– Tak. Wszystko – przyznałam zdruzgotana.
– Rozumiesz zatem, dlaczego cię tu wezwałem. Dlaczego dałem ci szansę.
– Tak, rozumiem.
– I jaka jest twoja decyzja? Czy chcesz powrócić do przerwanego życia? Chcesz być nadal Patrycją Leśniewską i pracować w katowickim biurze? Zabrać cię z tego okrętu?
Milczałam. Przypomniałam sobie szczegółowo wszystkie okrucieństwa, których byłam świadkiem, tkwiąc przed wiekami w ciele hiszpańskiego żeglarza i zdobywcy. A potem przypomniałam sobie oczy indiańskich kobiet i dzieci, które z zimną krwią mordowałam.
Potrząsnęłam głową, jakbym chciała zrzucić resztki snu. Jednak to nie był sen. Ciągle płynęłam statkiem ku Ameryce. Popatrzyłam na dłonie. Wydawało mi się, że widzę na nich wyschnięte i niemożliwe do zmycia ślady krwi niewinnych Indian.
– Możesz jeszcze się wycofać – mówił spokojnie i patrzył przenikliwie przeźroczystymi oczami.
– Nie.
– Wiesz, że możesz zginąć. I zostać przeklętą na wieki. Chcesz tego?
– Wszystko mi jedno – powiedziałam pewnym głosem. – To kwestia mojego sumienia. Nie będę nosić krwi bezbronnych na rękach!
– A zatem postanowione! – rzucił krótko i błyskawicznie zniknął.
Huk zderzenia był nad wyraz silny. Okręt roztrzaskał się o wybrzeża Jamajki. Byłam na powrót Hiszpanem Gonzalo Guerrero, dawnym żołnierzem, obecnie awanturnikiem i żądnym łupów zdobywcą.
Kiedy w dżungli otoczyli nas uzbrojeni Majowie, popatrzyłam pierwszy raz na nich, jak na ludzi. Mieli złe oczy i rozgniewane twarze, lecz pojęłam, że trudno im się dziwić – bronili swej ziemi przed kolejnymi intruzami.
Składanie moich mordowanych okrutnie towarzyszy na ołtarzach świątyń przyjęłam tym razem jako fakt dokonany, na który byłam przygotowana. Początkowo odwracałam głowę, aby nie słyszeć jęków konających, lecz równocześnie rozumiałam, że to my zaatakowaliśmy ich, zatem traktowali nas jak wrogów i najeźdźców. Uznałam, że obserwowane rytuały są odwiecznymi zwyczajami tych plemion, dziękowałam tylko Bogu za ocalenie mnie samej. I, mimo oburzenia tych, którzy wraz ze mną przeżyli jako jeńcy, zaczęłam stopniowo uczyć się zwyczajów oraz języka Majów.
Wykorzystywano nas do ciężkich prac, a także do walk z innymi plemionami, w końcu – nawet do oporu wobec naszych rodaków, zajmujących zbrojnie kolejne tereny obu Ameryk.
Moi dawni towarzysze nie pojmowali, dlaczego sama, z własnej woli, zaczęłam uczyć Majów sztuki wojennej, forteli hiszpańskich, taktyki podchodów i uników, wreszcie zaznajomiłam z przerażającymi ich końmi. Ja przyjmowałam ich język, oni – poznawali stopniowo moje umiejętności żołnierskie, dzięki którym odnosili liczne sukcesy.
– To proch? – pytali.
– To proch – odpowiadałam z uśmiechem.
– To zasadzka?
– To zasadzka.
I wzajemnie zaczynaliśmy czuć do siebie coraz większy szacunek, z czasem przeradzający się w zaufanie.
Jako Gonzalo Guerrero porzuciłam europejskie łachmany, wiarę i obyczaje, założyłam stroje z piór i skór, wytatuowałam ciało, przekłułam wargi i uszy, zakładając w tych miejscach charakterystyczną biżuterię. Przeistoczyłam się stopniowo w majańskiego wojownika. Ku oburzeniu mojej dawnej ojczyzny i jej zdobywców, odrzuciłam list bestialskiego Corteza, darowujący mi wszystkie winy i zachęcający do przejścia na jego stronę. Jako jedyna pozostałam w obozie Majów, ożeniłam się z Zazil Ha, córką nader życzliwego mi, wybitnego wodza Na Chan Cana – kobietą, którą poznałam na statku. Miałam z nią kilkoro dzieci. Coraz łatwiej, czując się nadal kobietą, przyjmowałam życie w poprzednim wcieleniu. Byłam szczęśliwa, spełniona, pogodzona z losem.
A ten nie był dla nas, niestety, łaskawy.
Dzięki mojemu szkoleniu wygraliśmy wiele walk, lecz Majowie ulegli w końcu zbrojnym zastępom okrutnych konkwistadorów. Poległam, walcząc do końca ramię w ramię z rodzinnym plemieniem, przeciwko Hiszpanom, na polu bitwy w 1536 roku. Wraz ze mną zginęli wszyscy śniadoskórzy druhowie.
Zamykałam oczy w ciele Gonzalo z czystymi dłońmi, sumieniem i sercem. Szczęśliwa. Spełniona. Pogodzona ze sobą. Obrońca, a nie morderca.
Wiedziałam, że dla Hiszpanów na wieki pozostanę przeklętym zdrajcą. Liczyło się jednak to, co czułam sama w sercu. A czułam niewymowną ulgę, że mogłam tu powrócić i że tym razem dane mi było postąpić godnie i uczciwie. Ślady indiańskiej krwi bezbronnych na moich dłoniach zniknęły bezpowrotnie.
Zbudziłam się wyspana, jak nigdy dotąd. Z uśmiechem spojrzałam przez okno na rozpoczynający się dzień.
Reinkarno pojawił się znowu, nie wiadomo skąd.
– Mogłam wrócić do tego życia?
– To nagroda za odwagę – powiedział pogodnym tonem. – Dzięki tobie zmieniła się cała historia podbojów. Nareszcie dostrzeżono w Majach i innych podbijanych ludach ludach obrońców, a nie tylko okrutnych dzikusów. Zwrócono też uwagę na ich kulturę i naukę, bezpowrotnie zniszczone wskutek żądzy konkwistadorów.
– Jestem taka dumna!
Spojrzałam wyraźniej w szybę, a zaraz potem w lustro.
– Mam… tatuaże! – stwierdziłam zaskoczona, wyginając na boki ciało i unosząc lekko koszulę nocną.
– To prawda. Zdecydowałem, że zostawię ci wspomnienia i dodatkowo tę pamiątkę.
– Są piękne.
– I ostatnio bardzo modne. A szczególnie indiańskie.
– To dobrze, że znowu jestem kobietą. Choć zaczynałam się stopniowo przyzwyczajać.
– Nie jest łatwo dokonać tego, czego się podjęłaś.
– Nie mogłam powstrzymać konkwisty… – powiedziałam ze smutkiem i przyjrzałam się tatuażom majańskim z wyraźnymi wizerunkami wojowników.
– Uspokoję cię, Patrycjo. Jej nikt nie umiałby powstrzymać. Podobnie jak dawnych wojen czy rzezi.
– To takie niesprawiedliwe. Pokochałam tych ludzi. – Zaczęłam płakać.
– Świat nie jest sprawiedliwy. I nigdy nie będzie. Ale tacy jak ty mogą wiele w nim zmienić.
– Początkowo nie dowierzałam w treści wywiadu i twoje słowa, ale jednak powróciłam do poprzedniego wcielenia. Nie było to kłamstwem.
– Każdy ma taką możliwość, jednak nie każdy chce.
– I ci, którzy nie chcą, potrafią z tym żyć?
– Bez problemów. Zadawanie śmierci czy dokonywanie podłości częstokroć przychodzi ludziom znacznie łatwiej niż naprawianie własnych błędów.
– A ich sumienia?
– Są wtedy czarne, jak smoła.
– I mogą z nimi funkcjonować?
– Mogą.
– Mam tatuaże nawet na dłoniach. – Pokazałam mu obrazki i otarłam łzy.
– I one pozostaną na wieki.
– Na mnie?
– A także na pomnikach Gonzalo. W pamięci rdzennych mieszkańców Ameryk i ich potomków pozostanie on bowiem na zawsze wielkim bohaterem.
– To przykre, że Hiszpanie go wyklęli.
– Z czasem i oni zrozumieją, że Gonzalo był prekursorem nowego myślenia, nie zaś pospolitym zdrajcą i dezerterem.
– Docenią wszystko, co zrobił?
– Tak. I to dzięki tobie.
– Sporo lat musiało upłynąć.
– Czasem historia nie jest zbyt łaskawa dla swoich postaci. Dla Gonzalo Guerrero już taka wkrótce się stanie.
– A ja?
– Teraz możesz spać spokojnie. I, jako Patrycja Leśniewska, wracasz do obecnej rzeczywistości. Musisz zatem koniecznie iść do pracy, bo niedługo czeka cię ważne zebranie!
– Jak rozumiem, nie wyjawisz mi kolejnych wcieleń?
– Absolutnie! To tajemnica znana tylko mnie jednemu.
– Niezupełnie. A autorka książki, udzielająca wywiadu w internecie?
– Tej książki? – Reinkarno pokazał mi niespodziewanie pokaźną lekturę ze swoim zdjęciem na okładce. Był na nim ubrany i uczesany jak kobieta.
– A więc to ty jesteś autorką?
– Tak. Mogę stawać się, kimkolwiek zechcę.
– Spotkamy się w przyszłości?
– Oczywiście.
– Kiedy?
– Tego nie wiem. Do zobaczenia w kolejnych wcieleniach.
Zniknął i odtąd jeszcze go nie spotkałam. Nadal żyję w ciele Patrycji, starając się postępować w zgodzie z własnym sumieniem i wyznawanymi wartościami. Często myślami wracam do tamtego życia, dziękując z całego serca, że dane mi było zmazać straszliwe grzechy. I wierzę gorąco, że co jakiś czas Reinkarno pomaga takim jak ja naprawić przeszłość, zgodnie z ich ideami.

(pomnik Gonzalo i jego rodziny w Paseo de Montejo w jukatańskim mieście Mérida, Facebook)