
Nowożeniec pragnął zaaranżować romantyczny, przedwigilijny wieczór dla dwojga. W głowie ułożył plan.
Punkt pierwszy: stworzyć nastrój.
Podłączył do kontaktu wtyczkę, a lampki oplecione na półtora metrowej choince rozbłysły feerią barw. Rozpalił w kominku drewnem sandałowym, a potem podszedł do stojącego na komodzie kominka zapachowego, wlał kilka kropel olejku i podpalił świeczkę. W powietrzu rozszedł się pomarańczowo-cynamonowo-goździkowy aromat. Włączył radio, ustawiając stację ze świąteczną muzyką. Na stoliku, przy kanapie, rozłożył biały, nylonowy obrus i zapalił kandelabr.
Punkt drugi: przygotować jedzenie.
Z salonu przeszedł do kuchni. Zdjął z palnika garnek i napełnił dwie filiżanki mlekiem. Na porcelanowym półmisku ułożył, niczym karty pasjansa, rzędy maślanych ciasteczek kokosowych oblanych czekoladą, które przyozdobił gałązkami świerku.
Żona uwielbiała orzechy, dlatego nowożeniec wyjął z szafki trzy salaterki i zszedł do spiżarki. Do każdej miseczki nasypał kolejno garść: fistaszków, pistacji i migdałów, a następie spiętrzył je, konstruując wieże, która miała ułatwić transport przekąsek na górę.
Zanim zdążył pomyśleć o trzecim punkcie, usłyszał nad sobą hałas zdradzający czyjąś obecność.
– Kochanie, już wróciłaś? – Zapytał.
Nasłuchiwał przez chwilę, ale nie doczekał się odpowiedzi. Zawołał ponownie, lecz i tym razem mu nie odpowiedziała.
Czy to na pewno jego żona? Nie spodziewał się jej tak wcześnie.
Usłyszał kroki. Ale nie stukot obcasów, lecz tupot buciorów.
Odłożył salaterki na półkę i wspiął się po schodach. Starał się nie emitować nawet szmeru i cieszył w duchu, że stopnie są betonowe, a nie drewniane. W przedpokoju zobaczył błotny ślad prowadzący od salonu do kuchni i znów zawracający do salonu. Gdyby telefon nie został na stoliku, od razu wezwałby pomoc, a gdyby pogrzebacz nie spoczywał przy kominku, dzierżyłby broń, która pozwoliłaby mu się trzymać na dystans, w przeciwieństwie do noża z kuchennej szuflady.
Kolejny raz zajrzał do spiżarki. Uzbrojony w miotłę wrócił na górę i wślizgnął się do kuchni. Nieproszony gość zjadł dwa ciastka, nadgryzł trzecie i wypił połowę mleka, pozostawiając odcisk ust na krawędzi filiżanki.
Jaki człowiek mógł zrobić coś takiego? Zostawić niedojedzone ciastko?
Nowożeniec musiał przeszukać resztę domu.
Skradał się ciemnym korytarzem. Jedną dłoń zaciskał na kiju, a drugą dla równowagi wodził po ścianie – stawianie cichych kroków wymagało koordynacji. Po drodze uchylał drzwi i zaglądał do pomieszczeń (w nowym domu zawiasy nie skrzypiały), ale nigdzie nie dostrzegł śladów włamania. Cisza, która zapadła po tym, jak nawoływał żonę, trwała do teraz i napełniała go strachem. Nie wiedział, czy intruz zaraz wyskoczy zza rogu, czy już opuścił budynek. Dopiero, gdy dotarł do drzwi salonu i zajrzał do środka zobaczył mężczyznę. Nieznajomy przycupnął przy kominku i ogrzewał dłonie nad paleniskiem. Na podłodze leżały skórzane rękawiczki i czapka z pomponem. Drzwi balkonowe, ostatnie możliwe wejście, były zamknięte i nienaruszone.
Jak włamywacz wtargnął do środka? Nowożeniec nie wiedział.
– Całkowicie skostniałem przez tę pogodę.
Na dźwięk głosu mężczyzny, nowożeniec wzdrygnął się, a jego serce rozpędziło się jak łopatki wirnika w turbinie. Cofnął się, przywarł plecami do ściany, wykonał kilka głębokich oddechów.
Kiedy wyjrzał powtórnie, intruz stał i obracał w dłoniach figurkę – parę jaskółek siedzącą na pniu, symbol więzi z żoną. Nowożeniec zacisnął dłoń w pięść i wkroczył do salonu. Nieznajomy nie wyczuł jego obecności.
– Odłóż to.
Włamywacz wykonał polecenie, odwrócił się i uśmiechnął.
– Nakryłeś mnie. – Powiedział i podniósł ręce. – Dzisiaj nie jestem w najlepszej formie.
Gospodarz uniósł miotłę. Odstający brzuch intruza zatrząsnął się od śmiechu.
– Co chcesz z tym zrobić? – Nieznajomy opuścił dłonie. – Lepiej usiądźmy i pogadajmy. – Ruchem głowy wskazał kanapę – Zaraz będę leciał.
Nowożeniec zmartwiał, więc to włamywacz wykonał pierwszy krok. Złapał za pęk rózg, wyrwał kij z rąk nowożeńca i odrzucił na bok.
– Jeszcze się nie spotkałem, żeby ktoś wyszedł na mnie z…
Gospodarz wyprowadził cios. Intruz zatoczył się, o mało nie wpadł do paleniska.
– Nic nie rozumiesz. – Powiedział nieznajomy, rozmasowując szczękę. – Pozwól, że ci wytłumaczę. O nie, odłóż ten świecznik.
Nowożeniec cisnął kandelabrem jak oszczepem. Włamywacz uchylił się. Żelastwo rąbnęło w gzyms kominka.
– Pierwszym uderzeniem mnie zaskoczyłeś, ale teraz nie pójdzie ci tak łatwo. – Intruz zrzucił płaszcz w kolorze krwi, która sączyła się z jego rozciętej wargi, uniósł pięści. – Jestem dwa razy większy od ciebie.
Gospodarz wycofał się za choinkę. Nieznajomy opuścił gardę i powiedział:
– Posłuchaj, naprawdę nie chce się bić. Gdybyśmy mogli usiąść i…
Nowożeniec rzucił bombkę, która rozbiła się na głowie włamywacza. Następne pociski mijały cel, albo bez szwanku odbijały się od ciała.
– Skoro tak chcesz gadać, to proszę bardzo.
Intruz rzucił się w pościg za gospodarzem. Po ośmiu okrążeniach choinki nowożeniec pociągnął za gałąź, drzewko runęło, a nieznajomy potknął się, przeleciał przez salon i wylądował w rogu pomieszczenia.
Gospodarz zyskał chwilę na złapanie oddechu, ale nie chciał tracić czasu. Sięgnął po pogrzebacz, podszedł do włamywacza i wymierzył cios. Hak wbił się w plecy, a intruz zawył z bólu. Nowożeniec uderzył ponownie. Kiedy zamachnął się po raz trzeci, nieznajomy obrócił się i osłonił dłonią. Hak utkwił między palcem wskazującym, a środkowym. Włamywacz, nie zważając na ból, złapał pręt drugą ręką, wykręcił i pociągnięciem wytrącił gospodarza z równowagi. Nowożeniec upadł na brzuch mężczyzny, odbił się i sturlał na ziemie. Intruz wskoczył na gospodarza i zacisnął dłonie wokół jego szyi. Nowożeniec charczał, szamotał się i drapał nieznajomego po twarzy, ale miał zbyt krótkie paznokcie, by wyrządzić większą szkodę. W końcu pociągnął za gęstą brodę, która jak sądził jest sztuczna. Mylił się. Włamywacz zakwilił, rozluźnił ucisk, a kiedy gospodarz go odepchnął, zwalił się na ziemię.
Nowożeniec wstał, dopadł do stolika, pochwycił telefon i wybił numer alarmowy. Czekał na połączenie, gdy intruz dźwignął się na nogi i pokuśtykał w jego stronę. W słuchawce odezwał się kobiecy głos, ale gospodarz nie miał więcej czasu. Położył telefon na podłodze i kopnął w stronę balkonu. Miał nadzieję, że dyspozytorka usłyszy odgłosy walki, ustali lokalizację i przyśle pomoc.
Kiedy nieznajomy podszedł wystarczająco blisko i zamierzył się pogrzebaczem, nowożeniec odrzucił obrus, poderwał stolik i używając go jako tarczy zablokował cios.
– Ratunku. – Zawołał, zezując na telefon. – Ratunku.
Krzyki rozsierdziły włamywacza. Kopniakiem w blat odrzucił gospodarza, który upadł na ziemię i wylądował pod stołem. Intruz chwycił nowożeńca za kostki i wyciągnął go spod mebla. Wycelował prętem w jego głowę i cisnął jak włócznią. Nowożeniec przetoczył się o włos unikając zderzenia ze stalą. Pogrzebacz z łoskotem odbił się od podłogi, pozostawiając ślad w panelach.
Nieznajomy skoczył na przeciwnika jak zapaśnik. Gospodarz przeturlał się, przez co włamywacz gruchnął na gołą ziemię i zaryczał z wściekłości. Nowożeniec podniósł się, w biegu porwał obrus z podłogi, przy kominku pochwycił kandelabr i za jego pomocą przysunął płonące polano bliżej krawędzi paleniska. Owinął nylonowy materiał wokół dłoni i kilkoma pacnięciami ugasił ogień na krańcu drewna. Z polanem w dłoni ruszył w stronę intruza, który zdołał już wstać i przygotować się do walki. Z gorejącą ze złości twarzą i zwężonymi oczami patrzył na poczynienia gospodarza. Podszedł w jego stronę, dzierżąc w dłoni pogrzebacz jak szpadę. Nowożeniec machnął płonącym kawałkiem drewna, jakby odganiał dzikie zwierzę. Nieznajomy wycofał się, lecz pozostawał w gotowości do ataku.
Gospodarz nie wiedział, co powinien teraz zrobić; trwać w impasie, aż przybędzie pomoc, czy podjąć ryzyko i obezwładnić włamywacza. Intruz wykorzystał wahanie nowożeńca. Upuścił pręt, objął łapskami choinkę i niczym rycerz z kopią pogalopował na przeciwnika. Gwiazda zatknięta na czubku drzewka, oderwała się, wyrwała do przodu i pofrunęła wprost w tańczące płomienie kominka. Nieznajomy, tak jak planował, obalił drzewkiem gospodarza i wytrącił mu z rąk polano, ale stało się coś czego nie przewidział, jego noga zaplątała się w kable, stracił równowagę i wyrznął głową w wyciągnięte z kominka drewno. Żar sprawił, że poderwał się jednocześnie otrzepując z popiołu krwawiące czoło. Jednak spętany plątaniną lampek upadł raz jeszcze.
Nowożeniec wygrzebał się spod drzewka z licznymi zadrapaniami, ale bez większych obrażeń. Tym razem nie zamierzał bezczynnie stać i czekać, aż włamywacz znowu zaatakuje, chociaż nie wyglądał na takiego, co się prędko podniesie. Chwycił przygasłe polano, zamachnął się i kiedy drewno dzieliło cal od głowy leżącego, intruz odparował cios i uderzeniem w nadgarstek wytracił broń z dłoni agresora. Gospodarz odchylił głowę do tylu i z rozmachem uderzył mężczyznę w twarz. Rozległ się chrzęst łamanych kości nosa. Nieznajomy ryknął, a do oczu napłynęły mu łzy. Nowożeniec chwycił w palce lampkę, która pomimo zdruzgotanego drzewka, działała i zamierzył się na oko włamywacza. Intruz odpierał atak, a nowożeniec napierał z całej siły. Włamywacz zaciskał powiekę, ale lampka zbliżała się milimetr po milimetrze, aż niemal stykała się ze skórą. Kiedy nieznajomy bronił się już ostatkiem sił, strach, wbrew rozumowi, otworzył oko i rozszerzył źrenicę. Gospodarz, w przypływie sił, które pojawiają się przed linią mety, docisnął lampkę, a szkło przebiło gałkę oczną, niczym spadająca rakieta przecinająca taflę stawu.
Nowożeniec upadł na wznak obok włamywacza. Dyszał, jakby dokonał heroicznego czynu.
Po minucie dźwignął się z ziemi i powlókł do kanapy. Klepnął na siedzisko i zobaczył intruza stojącego przy kominku, nad drzewkiem, z migającą lampką w gałce ocznej. Powieka unosiła się i opadała, jak zepsute drzwi garażowe. Krew z czoła zakrzepła na zdrowym oku i gospodarz nie był pewien, czy nieznajomy cokolwiek widzi.
Obaj mężczyźni ruszyli ku sobie, lecz włamywacz przesunął się zaledwie o dwa kroki, dalsze ruchy ograniczały kable. Wyglądał, jak wściekły pies uwiązany na łańcuchu. Nowożeniec nie docenił rozpiętości rąk mężczyzny. Otrzymał cios w brzuch, zgiął się w pół, poczuł jak żołądek wywraca się na drugą stronę i upadł na kolana. Kolejne uderzenie przecięło powietrze.
– Już zwiewasz? I tak cię dopadnę. Twoja śmierć będzie dla mnie najlepszym prezentem pod choinkę.
Intruz gadał i walił pięściami na oślep, a gospodarz zanurkował pod jego nogami i na czworakach przeszedł na drugą stronę. Chwycił za kable, które oplatały nieznajomego, i zarzucił na jego szyję jak garotę.
Dusił.
Włamywacz rzucał się jak karp wyjęty z wanny, więc nowożeniec oplótł nogi na jego biodrach i uwiesił na kablu.
I dusił.
A kiedy ciało intruza zwiotczało i mężczyźni opadli na ziemię, gospodarz nie przestawał dusić.
Dopiero gdy usłyszał pisk, dostrzegł żonę, która stała w progu z rozdziawionymi ustami. Zlustrowała pomieszczenie. Na chwilę zatrzymała wzrok na czapce, płaszczu i brzuchatym mężczyźnie z siwą brodą. Na koniec spojrzała na męża i powiedziała:
– Brawo, zatłukłeś świętego Mikołaja.
Przeczytane. Tekst nie wzbudził we mnie zachwytu, ale też nie był tragiczny – ot, po prostu jest . Jak dla mnie, mało w nim fantastyki. Pozdrawiam i powodzenia w pisaniu.
Bardzo źle napisana historia o idiocie i Mikołaju. Idiotą, rzecz jasna jest młody żonkoś, który nie zorientował się, z kim ma do czynienia. Opisana walka wielce groteskowa, a cała rzecz zupełnie pozbawiona fantastyki, chyba że założy się, że mamy tu wizytę fantastycznej postaci. Może odebrałabym tę opowiastkę inaczej, gdyby została dodana w okolicach Bożego Narodzenia…
Nie pojmuję, dlaczego bohatera nazywasz nowożeńcem – jakie znaczenie dla tej historii ma fakt, że facet niedawno się ożenił. W dodatku dobrze ponad dwadzieścia razy używasz tego określenia, a to o ponad dwadzieścia za dużo.
Mam nadzieję, Yoyo, że Twoje przyszłe opowiadania będą znacznie ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.
…lampki oplecione na półtora metrowej choince… → …lampki oplecione na półtorametrowej choince…
Rozpalił w kominku drewnem sandałowym, a potem podszedł do stojącego na komodzie kominka zapachowego… → Powtórzenie.
…rozłożył biały, nylonowy obrus i zapalił kandelabr. → Nylonowy obrus odbiera spotkaniu cały romantyzm. Kandelabra się nie zapala. Można zapalić umieszczone w nim świece.
Proponuję: …rozłożył biały obrus i zapalił świece w kandelabrze.
Żona uwielbiała orzechy, dlatego nowożeniec wyjął z szafki… → Już na wstępie zaznaczyłeś, że mężczyzna niedawno się ożenił, nie musisz tego powtarzać co parę zdań.
Do każdej miseczki nasypał kolejno garść: fistaszków, pistacji i migdałów, a następie spiętrzył je, konstruując wieże, która miała ułatwić transport przekąsek na górę. → Skoro orzechy były w trzech miseczkach, to dlaczego wieża była jedna? Nie wiem w jaki sposób skonstruowane z orzechów wieże miały ułatwić transport. Czy nie łatwiej było napełnić miseczki a ewentualne wieże formować już na stole.
– Kochanie, już wróciłaś? – Zapytał. → Didaskalia małą literą. Winno być: – Kochanie, już wróciłaś? – zapytał.
Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.
Starał się nie emitować nawet szmeru… → A może zwyczajnie: Starał się iść jak najciszej…
…stawianie cichych kroków wymagało koordynacji. → Koordynacji czego?
– Nakryłeś mnie. – Powiedział i podniósł ręce. → – Nakryłeś mnie – powiedział i podniósł ręce.
Odstający brzuch intruza zatrząsnął się od śmiechu. → Odstający brzuch intruza zatrząsł się od śmiechu.
Ruchem głowy wskazał kanapę – Zaraz będę leciał. → Ruchem głowy wskazał kanapę. – Zaraz będę leciał.
Złapał za pęk rózg… → Złapał pęk rózg…
– Jeszcze się nie spotkałem, żeby ktoś wyszedł na mnie z… → A może: – Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś wyszedł na mnie z…
– Nic nie rozumiesz. – Powiedział nieznajomy, rozmasowując szczękę. → – Nic nie rozumiesz – powiedział nieznajomy, rozmasowując szczękę.
Następne pociski mijały cel, albo bez szwanku odbijały się od ciała. → Czy dobrze rozumiem, że pociski nie doznawały szwanku?
A może miało być: Następne pociski mijały cel albo odbijały się od ciała, nie czyniąc krzywdy.
…złapał pręt drugą ręką, wykręcił i pociągnięciem wytrącił gospodarza z równowagi. → Obawiam się, że gospodarz był już dawno wytrącony/ wyprowadzony z równowagi.
Proponuję: …złapał pręt drugą ręką, wykręcił i pociągnięciem sprawił, że gospodarz stracił równowagę.
Sprawdź znaczenie zwrotu wyprowadzić z równowagi.
…upadł na brzuch mężczyzny, odbił się i sturlał na ziemie. → Literówka. Rzecz dzieje się w mieszkaniu, więc: …upadł na brzuch mężczyzny, odbił się i sturlał na podłogę.
Włamywacz zakwilił, rozluźnił ucisk… → Włamywacz mógł krzyknąć, ale obawiam się że nie kwilił.
Za SJP PWN: kwilić 1. «o dzieciach: płakać cicho i żałośnie» 2. «o ptakach: wydawać głos, wywodzić trele»
…a kiedy gospodarz go odepchnął, zwalił się na ziemię. → …a kiedy gospodarz go odepchnął, zwalił się na podłogę.
…pochwycił telefon i wybił numer alarmowy. → Czy dzwoniąc gdzieś, numer na pewno się wybija?
– Ratunku. – Zawołał, zezując na telefon. – Ratunku. → Skoro zawołał, to przydałyby się wykrzykniki.
Proponuję: – Ratunku!!! – zawołał, zezując na telefon. – Ratunku!!!
…odrzucił gospodarza, który upadł na ziemię… → …odrzucił gospodarza, który upadł na podłogę…
Intruz chwycił nowożeńca za kostki i wyciągnął go spod mebla. → Zbędny zaimek.
…włamywacz gruchnął na gołą ziemię… → …włamywacz gruchnął na gołą podłogę…
Owinął nylonowy materiał wokół dłoni i kilkoma pacnięciami ugasił ogień na krańcu drewna. Z polanem w dłoni ruszył w stronę intruza… → Obawiam się, że nylonowy obrus raczej zająłby się ogniem, a nie ugasił go, a gdyby nawet ugasił polano, nie przestałoby ono być na tyle gorące, by można wziąć je w rękę.
Z gorejącą ze złości twarzą… → Z czerwoną ze złości twarzą…
Gwiazda zatknięta na czubku drzewka, oderwała się, wyrwała do przodu… → Nie brzmi to najlepiej.
Poza tym nie wydaje mi się, aby coś, co odrywa się od czegoś, mogło wyrwać/ posunąć się do przodu.
…stracił równowagę i wyrznął głową… → …stracił równowagę i wyrżnął głową…
…uderzeniem w nadgarstek wytracił broń z dłoni agresora. → Literówka.
Po minucie dźwignął się z ziemi… → Po minucie dźwignął się z podłogi…
Klepnął na siedzisko i zobaczył… → Pewnie miało być: Klapnął na siedzisko i zobaczył…
Otrzymał cios w brzuch, zgiął się w pół… → Otrzymał cios w brzuch, zgiął się wpół…
…i mężczyźni opadli na ziemię… → …i mężczyźni opadli na podłogę…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć,
Muszę przyznać, że zakończenie zaskoczyło mnie… brakiem zaskoczenia.
Początek zapowiadał się naprawdę ciekawie. Dałeś do zrozumienia, że intruzem jest prawdopodobnie Mikołaj, a na końcu okazało się, że to faktycznie był Mikołaj. Czyli większa część tekstu skupia się na opisie walki nowożeńca z intruzem, bez większych zwrotów akcji. Nie mówię, że to źle – po prostu w moim odczuciu zabrakło czegoś, co by mnie mocniej wciągnęło.
Jeśli chodzi o określenie nowożeniec – pojawia się bardzo często. Rozumiem, że być może wynika to z braku imienia czy innej wyrazistej cechy bohatera, więc „nowożeniec” i „gospodarz” to jedyne dostępne określenia. Niemniej powtarzalność rzuca się w oczy.
Podpisuję się pod słowami Adexxa: „Tekst nie wzbudził we mnie zachwytu, ale też nie był tragiczny”.
Czekam na kolejne Twoje opowiadania – chętnie przeczytam, co jeszcze przygotujesz.
Pozdrawiam,
rr