- Opowiadanie: cezary_cezary - Jak żyć po apokalipsie i nie zwariować, czyli nieziemsko przegadana rzecz o niepoprawnych politycznie diabłach, komornikach oraz niespodziewanej inwazji kosmitów

Jak żyć po apokalipsie i nie zwariować, czyli nieziemsko przegadana rzecz o niepoprawnych politycznie diabłach, komornikach oraz niespodziewanej inwazji kosmitów

Tekst napisany z uwagi na wyzwanie, które postawiła przede mną Tarnina. Zasadniczo stanowi satyrę na wszelkiej maści historie w stylu “od zera do bohatera” oraz na często pojawiające na się Portalu “zarzuty” do publikowanych tekstów. 

 

Trzy książki, na których zbudowałem opowiadanie to:

1.  Dobry omen – Pratchett i Gaiman

2.  Komornik – Gołkowski

3. Echopraksja – Watts

 

UWAGA: Czytacie na własną odpowiedzialność, bo tekst (jak zazwyczaj u mnie) jest formą eksperymentu literackiego. Jest jakiś tam humor, jest trochę przemocy, ściany dialogów i prawie żadnej akcji. ZOSTALIŚCIE OSTRZEŻENI!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy III

Oceny

Jak żyć po apokalipsie i nie zwariować, czyli nieziemsko przegadana rzecz o niepoprawnych politycznie diabłach, komornikach oraz niespodziewanej inwazji kosmitów

 

 

[1]

 

Patryk niczym glonojad przysunął twarz do szyby autobusu. Wodził wzrokiem za kolejnymi budynkami, które mijali i zdawał się nie zauważać reszty pasażerów. A tych było niemało. Właśnie zaczęły się godziny szczytu, więc naturalnie pojazd był zatłoczony do granic możliwości, głównie przez ludzi wracających z pracy, uczniów oraz emerytów. Lata podróżowania komunikacją miejską nauczyły Patryka, że właśnie ich najlepiej unikać. Szczególnie w godzinach szczytu.

W połowie trasy, na przystanku zwyczajowo nazywanym „galerią”, większość pasażerów wysiadła. W miejscu dawnego centrum handlowego ziała teraz ogromna dziura – brama do piekła. Brama, dodajmy, niezbyt często użytkowana. Wszelkie diabelskie plugastwo, które miało się przedostać na „naszą” stronę, już dawno to zrobiło. Dla reszty, z jej tylko znanych powodów, taka wycieczka była zbyt mało atrakcyjna albo niemożliwa.

Patryk w przyszłym tygodniu miał obchodzić czterdzieste urodziny, więc doskonale pamiętał, jak to było „Przed”. Uśmiechnął się na wspomnienie czasów, gdy największym problemem były dziwne trendy w modzie, które uniemożliwiały kupno spodni w normalnym rozmiarze… Te są za wąskie w łydkach, tamte uciskają w kroku, w kolejnych widać mi pięty, a ostatnie mają tak szerokie nogawki, że mógłbym z nich zrobić namiot… A teraz wszyscy nosimy…

Z zamyślenia wyrwał Patryka zachrypły, a w dodatku obcesowy, męski głos.

– Joachim Czterdziesty Czwarty, legalnie działający komornik na usługach “Góry”, niniejszym…

– Chwila, moment, zanim niepotrzebnie się pan rozgada, chciałbym wtrącić, że mnie to nie dotyczy – odpowiedział grzecznie Patryk, nie podnosząc nawet głowy.

– Słucham?

– Jak już mówiłem, mnie to nie dotyczy, proszę dać mi chwilę, to okażę stosowny dokument.

– Dokument? Pan chyba nie chce powiedzieć, że…

– O, już mam! Proszę – powiedział Patryk, po czym wręczył Joachimowi dokument zatytułowany „akt apostazji”. – Wszystko legalne i potwierdzone urzędowymi pieczęciami, może pan sprawdzić.

– To są jakieś jaja – skomentował komornik. – Wszyscy się powypisywali z Kościoła, z kogo ja mam teraz niby ściągać długi? – Rozłożył ręce.

– To już chyba nie mój problem, prawda?

– Wzięlibyście się za porządną robotę, diaboły po ziemi chodzą, a wy się uczciwych ludzi czepiacie! – zatrzeszczała staruszka z sąsiedniego siedzenia.

– Droga pani… – zaczął komornik.

– Właśnie! – zawtórował jej inny pasażer. – Z dziury w ziemi powyłaziło pełno plugastwa, a wam dalej w głowie wyłącznie kasa. A potem zdziwieni, że się ludzie z kościoła wypisują!

Siedzący kilka rzędów dalej demon jedynie głośno przełknął ślinę i wbił spojrzenie w podłogę autobusu.

– Ale ja nie egzekwuję pieniędzy, tylko dusze grzeszników… – załkał Joachim.

– Naprawdę chciałbym pomóc, ale zna pan zasady. Jako apostata nie podlegam jurysdykcji “Góry”, więc niestety musi pan znaleźć sobie inną duszę – skwitował Patryk, po czym wstał, pewnym ruchem wyjął dokument z dłoni komornika i skinął głową na pożegnanie.

– Kiedyś to było, a teraz już nie jest – wypaliła z głupia frant staruszka.

 

[2]

 

Patryk przemierzał kolejne alejki supermarketu w poszukiwaniu czegoś na obiad. Zdążył już wyrobić tygodniową normę kroków, a jednak jego koszyk wciąż pozostawał pusty, co tylko pogłębiało wyraźną irytację w jego oczach. Na głos odczytywał kolejne tabliczki, które opisywały rodzaj towarów:

– „Zdrowa żywność”, „Produkty wegetariańskie”, „Jedzenie dla demonów”, „Żywność dla bytów bionekrotycznych”… Kurwa mać! – zaklął pod nosem. – Czy można jeszcze dostać cokolwiek normalnego!?

– Alejka trzydziesta, najwyższa półka, po prawej – powiedział beznamiętnie pracownik sklepu. – Nie ma za co.

Patryk skrzywił się, gdy wreszcie odnalazł produkty spożywcze, które jedynie warunkowo można by określić mianem „normalnych”. W czasach „Przed” nawet by nie spojrzał w ich kierunku, ale obecnie stanowiły coś na wzór rarytasu, w dawnym rozumieniu.

Zastanawiał się nad przewagą kaloryczną gulaszu angielskiego w puszce nad zupką chińską, kiedy na jego ramieniu spoczęła masywna, owłosiona dłoń.

– Planujemy tradycyjny polski obiad?

– Tradycyjny…? Chyba można tak powiedzieć… W pewnym sensie – odpowiedział. – Przepraszam, czy my się znamy?

– Ja pana znam i to bardzo dobrze – zaśmiał się nieznajomy. – Na jakiejś płaszczyźnie pan zna też mnie.

Patryk otaksował mężczyznę wzrokiem. Ubrany był schludnie, bez zbędnych dodatków czy ozdobników. Na oko miał ze dwa metry wzrostu, co w połączeniu z pokaźną muskulaturą robiło dość przerażające wrażenie. Do tego głowa ogolona na łyso, brak jakiegokolwiek zarostu i dwa rzędy żółtych, poszczerbionych zębów. Całości dopełniały małe, czarne oczęta, którymi łypał nikczemnie.

– Proszę mi wybaczyć, ale nie mam całego dnia, ani ochoty na zagadki – powiedział Patryk, odrobinę zbyt obcesowo, jeżeli zważyć na gabaryty rozmówcy. – Skoro mnie pan zna, to proszę powiedzieć, o co właściwie chodzi.

– Prosto z mostu, bez zbędnego pierdolenia. Podoba mi się taka postawa – pochwalił. – To i ja pozwolę sobie na otwarte karty. Mam na imię Mefistofeles i… – Kątem oka spostrzegł, że Patryk teatralnie przewrócił oczami. – Czy to jakiś problem?

– W sumie tak, rzygam już wszelkiej maści sługami piekieł. Bez urazy – dodał niedbale.

– Pan jest rasistą!

– Nazywano mnie już gorzej. – Wzruszył ramionami.

Diabeł westchnął przeciągle.

– Chciałbym zwrócić uwagę, że ja tutaj byłem przed tą całą falą hołoty, która wlazła przez bramę. Mieszkam w Olsztynie już od tylu lat, że technicznie jestem Polakiem. Mam nawet drugie imię, Krzysztof – powiedział z dumą w głosie.

– Miało być prosto z mostu, a zaraz mi pan zacznie rysować na podłodze drzewo genealogiczne – skwitował Patryk, unosząc nieznacznie kącik warg. – Czy możemy wreszcie przejść do sedna? Ludzie się niecierpliwią.

– Jacy ludzie? – Mefisto był wyraźnie zbity z tropu.

– Przepraszam, taki żart. Lubię sobie wyobrażać, że jestem niesamowicie ważną osobą, której losy zostały spisane przez jakiegoś mistrza pióra. Książka oczywiście okazuje się bestsellerem i teraz ktoś ją czyta.

– Okeeeej… Wróćmy zatem na ziemię, dobrze?

– Jasne.

– Jak pan już z pewnością zdążył spostrzec, świat dopadła apokalipsa, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem.

– Nie wszystko…? A co niby, kurwa, poszło zgodnie z planem? I szczerze? Mam w ogóle poważne wątpliwości, czy w ogóle był jakikolwiek plan.

– Rozumiem pana frustrację, a uwagi są nad wyraz rzeczowe i w pełni trafne – powiedział Mefisto. – Zwracam jednak uwagę, że problem jest trochę bardziej złożony. Z technicznego punktu widzenia były dwie apokalipsy, które się na siebie nałożyły, przez co powstał dość złożony konflikt jurysdykcyjno-metafizyczny.

– Dwie apokalipsy? – Patryk był wyraźnie zainteresowany.

– Ano, dwie. Jedna zorganizowana przez Górę. Coś tam niby zapowiadali w tej swojej książce, ale kto to brał na poważnie?

– A druga?

– To akurat moj… – Diabeł ugryzł się w język i teatralnie zakrztusił. – Znaczy, chciałem powiedzieć: to akurat moi krewniacy zorganizowali. Lucyfer ze swoimi podkomendnymi, straszne palanty…

– Rozumiem. Dwie ekipy weszły jednocześnie, nikt nie zrealizował planów i mamy jeden wielki bajzel, tak?

– Z grubsza tak to wyglądało, prawda. – Diabeł skinął głową.

– I gdzie w tym wszystkim ja? – zapytał Patryk przytomnie. – Przecież nie trzymam z żadną ze stron. Powiem więcej, wszystkich was nienawidzę i mam żal za zniszczenie świata. Chociaż jeszcze pięć minut temu nie wiedziałem, kogo powinienem za to winić.

– Będziemy musieli wyjść ze sklepu. – Diabeł westchnął. – Proszę za mną.

 

[3]

 

– Co to ma być, do kurwy nędzy?! – wrzasnął Patryk, widząc oślepiające światełka zawisłe na nieboskłonie.

– Noc świętojańska przyszła wcześniej i świetliki rozpoczęły swój taniec – ironizował Mefisto. – A na co to niby wygląda? Inwazja kosmitów, albo inny diabeł.

– To pan jest podobno diabłem…

– Tak się tylko mówi. Proszę mnie nie łapać za słówka!

– Dobrze już, spokojnie. Wiemy, czego chcą ci kosmici?

– Ni cholery. Po prostu zawiśli w swoich statkach na orbicie okołoziemskiej i sobie świecą. Próbowaliśmy nawiązać kontakt, ale dotychczas bezskutecznie.

– Pewnie wpadli z planem podboju planety, ale zobaczyli, jaki burdel się tutaj odwalił i mają wątpliwość, czy jest sens atakować – gdybał Patryk. – Taka kumulacja apokalips musiałaby być niesamowicie nieefektywna.

– I właśnie dlatego – powiedział Mefisto, na jego twarzy malował się szeroki uśmiech.

– Co właśnie dlatego?

– Dlatego został pan wybrany. To jest prawdziwy dar, który posiadają jedynie nieliczni…

– Naprawdę…? Jaki dar?

– Sraki – odburknął nieuprzejmie diabeł. – Po prostu chciałem być uprzejmy, to zagadałem pana… A chrzanić to „panowanie”! Zagadałem cię w alejce sklepowej bez większego powodu. Jestem okropnym gadułą, co mi wszyscy wiecznie zarzucają – spojrzał wymownie w kierunku Czytelnika – więc niepotrzebnie opowiedziałem ci całą historię.

– Okej.

– Żadne tam „okej”! Mamy teraz dwie opcje. Mogę cię zabić na miejscu.

– Albo…? – wtrącił Patryk zachęcająco.

– Montuję ekipę do zbadania inwazji kosmitów, więc mogę cię przygarnąć.

– Czy udział w przedsięwzięciu niesie ze sobą jakieś ryzyko? I czy mogę liczyć na pakiet socjalny?

– Posłuchaj… – westchnął diabeł. – Jesteś zwykłym gościem, jakich wielu. Nie posiadasz żadnych szczególnych cech, żyjesz od wypłaty do wypłaty i starasz się jakoś przetrwać. Teraz, zupełnym przypadkiem, zostałeś wplątany w intrygę na styku mitycznych boskich i piekielnych mocy, a na domiar złego na horyzoncie pojawiła się nieznana siła z kosmosu. Brzmi znajomo?

– Wręcz kliszowo.

– Dokładnie, a co za tym idzie, jakoś w połowie historii poznasz cycastą blond piękność, odkryjesz w sobie supermoce i uratujesz świat od niechybnej zagłady.

– Naprawdę?

– Puknij się w ten swój pusty sagan i oprzytomnij – warknął Mefisto. – Jest szansa, że wszyscy zginiemy. Możliwe, że obcy sobie polecą, albo okażą się jedynie influencerami z kosmosu, którzy kręcą idiotyczny stream na międzygwiezdny odpowiednik Tik Toka. Cholera wie. Skoro nie udało nam się nawet nawiązać kontaktu, to jak mogę rozmawiać z tobą o jakimkolwiek ryzyku? Bądź poważny, proszę.

– Czyli mam do wyboru śmierć na miejscu, albo cholera wie co, później?

– Tak to wygląda.

– Czy do rekrutacji będą potrzebne jakieś dokumenty? Może zdjęcie?

 

[4]

[ROK PÓŹNIEJ]

 

– Patryk, proszę, uspokój się i zwyczajnie odpuść. Powiem wprost, nie dasz rady, jesteś tylko człowiekiem – przekonywał Mefisto.

– To bez znaczenia, mam siłę przyjaźni. Czy coś w ten deseń.

– Jakiej znowu przyjaźni? Ja cię nie lubię, Krasnolud cię nie lubi, a Wojtek wręcz otwarcie tobą gardzi…

– Dobra, niech ci będzie, walić przyjaźń. Za to mam rodzinę, która jest najważniejsza i mi pomoże. Jak w Szybki…

– Nie rozpędzaj się, chłopaku – uciął diabeł. –  Żony nie masz, dzieci też nie, bo niby z kim? A z rodzicami, z tego, co wiem, to od lat nie masz żadnego kontaktu. Powtórzę, odpuść. Dla własnego dobra.

– Cholera, podcinasz mi skrzydła – żalił się Patryk.

– Skrzydeł też nie masz – zauważył przytomnie Mefisto.

– Czyli co? Mamy przejebane? To chcesz mi powiedzieć?

– Tak, mamy przejebane – potwierdził.

W tym momencie do pomieszczenia wbiegł zdyszany Piotrek. Jego twarz wyrażała niezdrową mieszankę podniecenia i trwogi. Za to reszta ciała… Cóż, powiedzmy to sobie wprost. Sto dwadzieścia kilogramów żywej wagi w połączeniu z nikłym wzrostem oraz długą brodą splecioną w warkocz w pełni uzasadniało przydomek „Krasnolud”.

– Może usiądziesz? Bo ci jeszcze pikawa siądzie, a wtedy… – zaczął Patryk.

– Nn… nie. Www… wszystko o… ooo… okej!

– To może chociaż wody? – zaproponował Mefisto. – Słowo daję, świetny z ciebie informatyk, ale upasłeś się jak świnia.

– A co z tym całym body positivity? – wtrącił Patryk.

– Raczej trumna positivity, albo zawał serca positivity – skwitował diabeł. – No, ale śmieszki na bok. Co takiego strasznego się wydarzyło, że skusiłeś się na jogging? Co, Piotrek?

– K… kko… kosmici!

– I co z nimi? – zapytał Mefisto.

– Zniknęli! Nagle i bez śladu!

– Chcesz mi powiedzieć, że tyle miesięcy katorżniczego treningu poszło psu w dupę? – zapytał Patryk i rzucił w kąt kontroler od konsoli Playstation.

– Sugerujesz, że to moja wina? – zapytał Mefisto. – Jak niby miałem przewidzieć, że te kosmiczne parówy odlecą bez słowa, tak samo jak wcześniej przylecieli?

– Jesteś diabłem, masz moce i w ogóle…!

– Naczytałeś się za dużo komiksów – niespodziewanie wtrącił Piotrek.

– O właśnie! Słuchaj starszego kolegi! – dodał diabeł.

– A idźcie wszyscy w cholerę! – podsumował Patryk, po czym wstał i wybiegł z pomieszczenia.

 

[5]

 

Były właśnie godziny szczytu, a Patryk czuł się w autobusie, pełnym emerytów, rencistów i młodzieży szkolnej, jak sardynka w puszce. Klimatyzacja oczywiście nie działała, albo działała, lecz, ze względów ekonomicznych, nie została włączona, więc nozdrza mężczyzny przepełniał fetor przepoconych ciał i zatęchłej odzieży.

Tradycji stało się zadość i na stacji „galeria” autobus praktycznie się wyludnił. Patryk wyglądał właśnie przez szybę, gdy poczuł znajomy zapach Paco Rabanne i siarki.

– Czego chcesz? – zapytał, nie odwracając się w stronę diabła.

– Mam propozycję kontynuacji współpracy – odpowiedział Mefisto.

– Po tym wszystkim, co przeszedłem?

– Ogarnij się wreszcie. Co niby takiego przeszedłeś? Kilka razy na krzyż wpadłeś na siłownię, wziąłeś udział w całych dwóch naradach, a tak to siedziałeś i łupałeś na konsoli…

– Właśnie! Bity rok przygotowań na marne! Pomyśl też o czytelnikach, tyle znaków na marne…

– Czytelnikach? Jakich znowu…? – Coś zatrybiło diabłu w głowie. – A, ty dalej snujesz te swoje fantazje?

– Nigdy nie wiadomo…

Przez następnych kilka przystanków Patryk i Mefisto nie odzywali się do siebie ani słowem. Nieznośna gra w “króla ciszy” przeciwnika byłaby trwała w nieskończoność, gdy niespodziewanie autobus dojechał do ostatniego przystanku i kierowca bezceremonialnie kazał pasażerom wynosić się w diabły.

– To jak będzie? – zagaił Mefisto.

– A niech cię cholera weźmie, mów, co ci chodzi po głowie.

– Nie chciałbyś powrotu do normalnego świata? Takiego bez bram do piekła, aniołów wałęsających się po ziemi i mordujących ludzi? – Widząc zaciekawienie na twarzy Patryka, kontynuował: – Wiesz, świata, w którym w sklepie tak zwana „zdrowa żywność” to jedna, no maksymalnie dwie alejki, schowane gdzieś na tyłach supermarketu?

– Tu mnie masz.

– Tylko najpierw musimy rozwiązać pewien drobny problem…

 

[6]

 

– Czekaj, niech to sobie wszystko pozbieram do kupy – powiedział Patryk. – Główną siedzibę „Góry” szturmuje właśnie banda wykolejeńców prowadzonych do boju przez zbuntowanego komornika. Jakby tego było mało, jego towarzyszką jest kobieta, która niedawno urodziła mesjasza, a mówiąc bardziej precyzyjnie: mesjaszkę (uwielbiam feminatwy!). I ta cała osobliwa zgraja, według proroctwa, ma obalić władzę?

– Mogłem coś pokręcić, bo czytałem to już jakiś czas temu, ale chyba tak to wygląda. Tak myślę – potwierdził Mefisto.

– Przecież to skrajnie głupie, a poza tym, przez lukę w przepisach, katolików zostało tyle, co kot napłakał, reszty świata ich apokalipsa nie dotyczy albo nie obchodzi, więc obalić to on może najwyżej lokalne kółko różańcowe…

– Może tak, a może nie. W teorii oni mają dostęp do potężnych artefaktów i potencjalnie ich działania mogą wpłynąć na los nas wszystkich.

– Dużo tego gdybania, nie uważasz? – zauważył Patryk.

– Masz rację, ale musisz też zadać sobie zajebiście ważne pytanie: Czy możemy sobie pozwolić na to, żeby zbagatelizować ryzyko?

Patryk w myślach wrócił do życia, które zostawił za sobą rok wcześniej. Do bezcelowych, szarych jak papier toaletowy dni, które zdawały się ciągnąć bez końca. Do bezmyślnej i nikomu niepotrzebnej, a na domiar złego beznadziejnie płatnej, pracy. Do braku znajomych i wyrazu twarzy rodziców, w którym dostrzec mógł jedynie głębokie rozczarowanie. Do nawarstwiających się problemów zdrowotnych, świadczących o nieuchronnym upływie lat. Byłby się pogrążył bez reszty w zadumie, gdy nagle dopadła go niespodziewana myśl.

– A co wtedy z twoją apokalipsą?

– Słucham? – Diabeł udawał Greka.

– Jak komornikowi się uda i obali Górę, jaki to będzie miało wpływ na kontynuację apokalipsy według nieświętego Krzysztofa? Co wtedy zamierza zrobić przesławny Mefistofeles?

– Widzisz, z tą, powiedzmy… moją apokalipsą, to jest taki problem, że ja tak naprawdę wcale jej nie chcę. Tak po prawdzie, nigdy nie chciałem.

– Mam w to uwierzyć?

– Cóż mogę powiedzieć? Lubię ludzi, lubię waszą planetę, a Olsztyn to już w ogóle uwielbiam…

Patryk zmarszczył brwi. W miłość diabła do ludzi i Ziemi był jeszcze w stanie uwierzyć, ale to ostatnie zakrawało już na science-fiction. Tymczasem w jego historii nie udała się nawet podróż w kosmos, a niespodziewana „inwazja” kosmitów dobiegła końca jeszcze przed rozpoczęciem. W ogóle, im dłużej o tym myślał, tym bardziej dochodził do wniosku, że owe światełka na nieboskłonie trzeba będzie raczej wyciąć z opowieści, bo mają lekko zbyt pretekstowy charakter i zerowy wkład w fabułę.

– Kłamiesz – zawyrokował ostatecznie.

– Co mnie zdradziło?

– Olsztyn. Tego miasta nie da się lubić.

– Przesadzasz, jest kilka przyjemnych miejsc. Dużo zieleni, jeziorka i do tego brak wielkomiejskiego zgiełku. Pomieszkaj kilka miesięcy w Warszawie i wtedy zrozumiesz…

– W takim razie planujesz dokończyć swoją apokalipsę, tak?

– Broń Boże!

– To w czym rzecz?

– W niczym, naprawdę chcę powstrzymać tego całego komornika. Boję się, co może wyniknąć z zadymy, którą zapoczątkował.

– Diabły odczuwają strach? – Patryk był wyraźnie zdumiony. – Od kiedy?

– Odkąd zamieszkałem między ludźmi, jesteście nieobliczalni.

– Dobrze, jaki masz plan?

 

[7]

 

Odgłos eksplozji wstrząsnął dworcem autobusowym. Poranieni i ogłuszeni ludzie, niczym spłoszone zwierzęta, biegali bez ładu i składu, drąc się przy tym niemiłosiernie. Dokładna liczba ofiar była jeszcze nieznana, przy obecnym regresie technologicznym miną pewnie całe tygodnie, zanim uda się ostatecznie oszacować straty w ludziach.

Mefisto i Patryk obserwowali całe zdarzenie z bezpiecznej odległości, stojąc na dachu peerelowskiego bloku z wielkiej płyty. Diabeł sprawiał wrażenie uradowanego, mężczyzna wręcz przeciwnie. Buzujące w nim emocje wykipiały i ostatecznie zwymiotował na ziemię. Jego oczy pokryły łzy.

– Jezu, to wszystko nasza wina… – załkał.

– Oczywiście! Aż się podekscytowałem! – odpowiedział Mefisto. – A tobie co znowu? Wyhodowałeś sumienie, czy ki grzyb?

– Przecież ja zawsze miałem sumienie. Zapomniałeś, że dotychczas głównie gadaliśmy i graliśmy na konsoli? A tu tyle przemocy…

– Cholera, faktycznie przegadana ta twoja historia.

– Będę ją musiał zakończyć z przytupem – powiedział Patryk, zgarniając wymiociny z twarzy. – Jesteśmy dość wysoko. Jeden fałszywy krok i grawitacja zrobi swoje.

– Tylko widzisz, to by było pójście na łatwiznę i, nie obraź się, nad wyraz pospieszne rozwiązanie w kontekście zakończenia tej twojej historii – skwitował diabeł. – No i chyba nie pasuje do postaci, którą odegrałeś. Najpierw zgodziłeś się wysadzić w powietrze komornika i jego świtę psychopatów, a teraz miałbyś z tego powodu zakończyć życie? To się nie spina, kolego.

– Co zatem proponujesz?

– To, co zwykle. Kolejny rozdział opowieści. Nie zapominaj, że mamy jeszcze jedną apokalipsę do zakończenia. Moją, ma się rozumieć.

– Naprawdę chcesz zniszczyć Ziemię?

– Nie, ale zawarłem z władcą piekła umowę o świadczenie usług, nie o dzieło. Zobowiązałem się do starannego działania, nie osiągnięcia efektu.

– A gdzie w tym wszystkim miejsce dla mnie?

– Coś wymyślimy. Ale najpierw chodź za mną, musimy ci w końcu ogarnąć jakieś supermoce…

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Bar­dzo lekki tekst, czy­ta­ło się do­brze. Ab­sur­dal­ny, ale udany. Humor tro­chę przy­po­mi­na ten z anime. :D Liczę na kon­ty­nu­ację!

Trzy książki, na których zbudowałem opowiadanie to:

Dobra, jedną znam XD

Patryk, niczym glonojad

Co to za przecinek?

Wodził wzrokiem za kolejnymi mijanymi budynkami

Budynki w popłochu uciekały XD

W miejscu dawnego centrum handlowego ziała teraz ogromna dziura – brama do piekła

… wut. Myślałam, że to szybka retrospekcja do katastrofy. Ale nie. Więc na co jeżdżą te autobusy? Na olej z tryfidów?

przedostać się

Się przedostać.

Dla reszty, z sobie tylko znanych powodów

Z jej tylko znanych powodów.

mało atrakcyjna, albo niemożliwa

Bez przecinka.

Patryk w przyszłym tygodniu będzie obchodził czterdzieste urodziny, więc doskonale pamiętał czasy „Przed”.

Ale czasy narracji mają się trzymać kupy: Patryk w przyszłym tygodniu miał obchodzić czterdzieste urodziny, więc doskonale pamiętał czasy „Przed”.

wspomnienie czasów

Powtórzonko.

rozmiarze..

Trzy to liczba kropek w wielokropku ^^

twardy, wręcz obcesowy, męski głos

Twardy głos?

Wszyscy się powypisywali z kościoła

Jako organizacja "Kościół" dużą. Jako budynek małą.

 w geście bezradności

Zbędne, jasne z kontekstu. Komentarz teologa-amatora – wtf? Jakie długi? XD

zaskrzepiała

Literówka?

zawtórował inny pasażer

Zawtórował jej.

Z dziury w ziemi powyłaziło pełno plugastwa, a wam dalej w głowie wyłącznie kasa.

Komentarz logika: na jakiego grzyba aniołom (o Najwyższym nie wspominając) pieniądze? Zob. tu: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/27803 gdzie usiłowałam wytłumaczyć, że pieniądz jest konstruktem, chyba bezskutecznie.

wbił wzrok

Spojrzenie.

Ale ja nie egzekwuję pieniędzy, tylko dusze grzeszników… 

No, chyba że, ale to i tak nie tak działa :D

Jako apostata nie podlegam jurysdykcji Góry

Bezduuura ;P

skinął na pożegnanie

Czym skinął?

Mężczyzna zdążył już

"Mężczyzna" zbędny, nikogo innego, kto mógłby być podmiotem, nie było.

 a jednak jego koszyk wciąż pozostawał pusty, co tylko pogłębiało wyraźną irytację w jego oczach

Wut.

, które oznaczały rodzaj towarów znajdujących się w kolejnych alejkach:

Nie oznaczały, tylko opisywały, zresztą cała fraza spokojnie może iść do czarta.

beznamiętnym głosem 

Beznamiętnie.

gdy wreszcie odnalazł produkty spożywcze, które jedynie warunkowo można by określić mianem „normalnych”

?

W czasach „Przed” nawet by na nie spojrzał w ich kierunku,

Artefaktyczne "na".

Zastanawiał się nad przewagą kaloryczną gulaszu angielskiego w puszce, nad zupką chińską, kiedy na jego ramieniu spoczęła masywna, owłosiona dłoń.

Zdaje mi się, że miało być: Zastanawiał się nad przewagą kaloryczną gulaszu angielskiego w puszce nad zupką chińską, kiedy na jego ramieniu spoczęła masywna, owłosiona dłoń.

to wręcz bardzo dobrze

Po co "wręcz"?

Ubrany był schludnie, ale bez zbędnych dodatków czy ozdobników.

Po co "ale"?

ani też ochoty na zagadki

"Też" zbędne. Jesteśmy w Biedronce, nie w Wersalu XD A w ogóle – skoro przetrwały Biedronki, to jakim cudem zniknęły książki?

– Nazywano mnie już gorzej. 

Nijak go nie nazwano, tak w zasadzie.

 w głosie

Apage! Ponadto: Krzysztof? Ironia w cenie? XD

zaraz zacznie mi pan rysować

Szyk: zaraz mi pan zacznie rysować.

unosząc nieznacznie kącik wargi

Jednej?

której losy zostały spisane przez jakiegoś mistrza pióra

Metafikcja, bejbe XD

Jak się już z pewnością zdążył pan spostrzec

Jak pan już z pewnością zdążył spostrzec.

Patryk sprawiał wrażenie wyraźnie zainteresowanego.

Hmmm. I osłabiasz, i wzmacniasz, naraz, co daje dziwny efekt.

I gdzie w tym wszystkim ja? 

Hmmmm…

widząc oślepiające światełka zawisłe na nieboskłonie

Hmmmm…

ironizował

Wiemy czego chcą

Wiemy, czego chcą.

zobaczyli burdel, jaki się tutaj odwalił

Poprawka minimalna: zobaczyli, jaki burdel się tutaj odwalił.

Taka kumulacja apokalips musiałaby być niesamowicie nieefektywna.

A jaki efekt ma przynieść apokalipsa?

 Dlatego został pan wybrany. To jest prawdziwy dar, który posiadają jedynie nieliczni wybrańcy…

Powtórzenie. I…

Serio? XD

 Jestem okropnym gawędziarzem, co mi wszyscy wiecznie zarzucają – spojrzał wymownie w kierunku Czytelnika

Ej, nie jest tak źle XD A gawędziarz i gaduła – to nie to samo.

 ciężkim głosem

Hę?

Nie posiadasz żadnych szczególnych cech

Noo… ostatecznie.

Teraz, zupełnym przypadkiem zostałeś

Albo bez przecinka, albo: Teraz, zupełnym przypadkiem, zostałeś.

 Dokładnie

WŁAŚNIE. (Ponadto: XD)

potrzebne będą

Zamieniony szyk.

[ROK PÓŹNIEJ]

Połowa tekstu, a to dopiero retrospekcja się skończyła… XD

proszę uspokój się

Jeszcze jeden przecinek: proszę, uspokój się.

z tego co wiem

Z tego, co wiem.

Dokładnie

Nooo?

Jego twarz wyrażała niezdrową mieszankę podniecenia i trwogi.

Wut.

wiązaną w warkocz

Splecioną w warkocz.

, którym określali go towarzysze.

Zbędne. Obcy go tak nie nazywali.

upasłeś się, jak świnia

Zbędny przecinek.

 A co z tym całym body positivity? – wtrącił Wojtek.

Który właśnie sobie przypomniał, że też jest w pokoju? XD

Co takiego strasznego się wydarzyło, że skusiłeś się na jogging.

Gdyby tu jeszcze był pytajnik…

Naczytałeś się za dużo komiksów – niespodziewanie wtrącił Wojtek.

Patryk czuł się w autobusie pełnym emerytów, rencistów i młodzieży szkolnej, jak sardynka w puszce

Albo: Patryk czuł się w autobusie, pełnym emerytów, rencistów i młodzieży szkolnej, jak sardynka w puszce; albo: Patryk czuł się w autobusie pełnym emerytów, rencistów i młodzieży szkolnej jak sardynka w puszce.

nozdrza mężczyzny przepełniał odór starych, przepoconych ciał i zatęchłej odzieży

A skąd nagle taki patos? I czy młodzież się nie poci?

Dokładnie!

Coś w głowie diabła zatrybiło

Angielskawe: Coś zatrybiło diabłu w głowie.

gra w wyczekiwanie przeciwnika

Można wyczekiwać jakiegoś zdarzenia, ale przeciwnika? No, niby tak, jeśli ma się odbyć pojedynek i przeciwnik się spóźnia, ale tutaj?

kazał pasażerom się wynosić w diabły

Jak raz "się" za blisko… kazał pasażerom wynosić się w diabły. Może też być: kazał się pasażerom wynosić w diabły.

Jak się okazało, w tym przypadku fatalny przykład niewłaściwej komunikacji z konsumentami był uzasadniony pierwotną, pilną potrzebą, która dotknęła kierującego pojazdem

Nie wdaję się w szczegóły, tylko zachodzę w głowę, co ma osiągnąć to zdanie.

wdawać się

Się wdawać :(

mordujących ludzi

Nie pytam.

pewien, drobny problem

Ten przecinek niechaj będzie potępiony na wieki.

Na główną siedzibę „Góry” szturmuje

Nie "na", tylko: Główną siedzibę „Góry” szturmuje.

uwielbiam feminatwy!

A ja nie :P

I ta cała osobliwa zgraja, według proroctwa, ma obalić władzę?

Najstarsza klisza świata ( https://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/RagtagBunchOfMisfits ), a Patryk raczej z tych zorientowanych w kliszach XD

katolików zostało tyle, co kot napłakał

A co to ma do rzeczy?

potencjalnie mogą wpłynąć na los nas wszystkich

Hę?

 Czy możemy sobie pozwolić na to, żeby zignorować ryzyko?

szarych jak papier toaletowy, dni

Co to za przecinek znowu? >< Między rzeczownikiem a przydawką?

zwiastujących nieuchronny upływ lat

A nie świadczących o nim?

Byłby pogrążył się zupełnie w zadumie

Hmm. Byłby się pogrążył bez reszty w zadumie.

moją, apokalipsą

A ten przecinek skąd się wziął?

dobiegła końca jeszcze przed rozpoczęciem

Hmmm.

owe światełka na nieboskłonie trzeba będzie raczej wyciąć z opowieści, bo mają lekko zbyt pretekstowy charakter i zerowy wkład w fabułę

XD Meta XD

Odgłos eksplozji wstrząsnął dworcem autobusowym.

Hmmmm…

Dokładna liczba ofiar była jeszcze nieznana, przy obecnym regresie technologicznym potrwają pewnie całe tygodnie, zanim uda się ostatecznie oszacować straty w ludziach.

Argh. Miną pewnie całe tygodnie.

Buzujące w nim emocje dały upust

Czemu dały upust? Nie używaj metafory, jeśli jej sobie nie wyobrażasz: to on może dać upust emocjom, bo one tak jakby są wodą, nie? Ale woda nie może niczego upuścić. Upuszcza się wodę ze zbiornika, krew z niepoprawnego autora, piwo z beczki… płyny. Argh.

 ostatecznie zwymiotował na ziemię, miotając się konwulsyjnie

W konwulsjach, ale – wut?

Jego oczy pokryły łzy

… Łzy wypełniły mu oczy. Oczy wypełniły mu się łzami. I tak dalej.

Dokładnie!

Krwwiiii…

Aż kipię z ekscytacji! 

Wut.

A tu tyle cierpienia…

Dobra, ten tekst o etyce się pisze, przysięgam. Tylko muszę jeszcze przeczytać półtorej książki i cztery artykuły (albo czternaście).

nad wyraz pospieszne rozwiązanie przez pryzmat zakończenia tej twojej historii

O co chodzi z tym nieszczęsnym pryzmatem, argh. Skąd ta moda na pryzmaty? Wszyscy zostali fanami Pink Floyd?

umowę o świadczenie usług, nie o dzieło

Umowę – zlecenie ^^

 

Doobra, ale przeczytałeś, o co chodzi, czy nie przeczytałeś, o co chodzi?

Opisz świat, w którym kilkaset lat przed rozpoczęciem fabuły nastąpiła Katastrofa (dowolna) i przetrwały ją tylko te trzy książki. Na tych trzech książkach odbudowano cywilizację. I co teraz?

Znaczy, nie mówię, że to wariactwo nie czytało się fajnie, ale z zadaniem miało niewiele wspólnego XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Adexx

 

Dziękuję za lekturę i mily komentarz;)

 

Tarnino 

 

Dzieki, za poprawki wezmę się dopiero jutro. Szczęśliwie większość dotyczy interpunkcji, to pójdzie szybko ;)

 

Doobra, ale przeczytałeś, o co chodzi, czy nie przeczytałeś, o co chodzi?

Przeczytałem i utkwilem w niemocy twórczej. Ostatecznie postanowiłem napisać tekst po swojemu, luźno opierając się na założeniach wyzwania. Na zasadzie: lepiej tak, niż wcale ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

 

XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Witaj. :)

Ze spraw technicznych mam zapytania i wątpliwości (tylko do przeanalizowania):

Patryk w przyszłym tygodniu będzie obchodził czterdzieste urodziny, więc doskonale pamiętał czasy „Przed”. Uśmiechnął się na wspomnienie czasów, gdy największym problemem były dziwne trendy w modzie, które uniemożliwiały kupno spodni w normalnym rozmiarze.. – powtórzenie i o jedną kropkę za dużo lub za mało na końcu?

– Wzięlibyście się za porządną robotę, diaboły po ziemi chodzą, a wy się uczciwych ludzi czepiacie! – zaskrzepiała staruszka z sąsiedniego siedzenia. – czy te neologizmy celowe?

W czasach „Przed” nawet by na nie spojrzał w ich kierunku, ale obecnie stanowiły coś na wzór rarytasu, w dawnym rozumieniu. – za dużo wyrazów?

– Jak się już z pewnością zdążył pan spostrzec, świat dopadła apokalipsa, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. – tu też?

Zastanawiał się nad przewagą kaloryczną gulaszu angielskiego w puszce, nad zupką chińską, kiedy na jego ramieniu spoczęła masywna, owłosiona dłoń. – zbędny pierwszy przecinek?

Mam w ogóle poważne wątpliwości, czy w ogóle był jakikolwiek plan. – powtórzenie, jak rozumiem, celowe?

– Sraki – odburknął nieuprzejmie diabeł. – Po prostu chciałem być uprzejmy, to zagadałem pana… – i to?

Co takiego strasznego się wydarzyło, że skusiłeś się na jogging. – czy to nie zdanie pytające?

„Góra” czasem jest ujęte w cudzysłów, a czasem nie, czy celowo?

– Przecież to skrajnie głupie, a poza tym, przez lukę w przepisach, (zbędny przecinek?) katolików zostało tyle, co kot napłakał, więc obalić to on może najwyżej lokalne kółko różańcowe…

 

Tekst mocno zwariowany, kipi nade wszystko humorem oraz absurdem i za te cechy klik. :)

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

czy te neologizmy celowe?

“Diaboły” to starologizm :D

„Góra” czasem jest ujęte w cudzysłów, a czasem nie, czy celowo?

… przegapiłam to? O.O

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino

 

Dobra, usiadłem i poprawiłem babole :D

 

Umowę – zlecenie ^^

Otóż nie. Umowę o świadczenie usług, do której odpowiednie zastosowanie mają przepisy o zleceniu ;]

 

Bruce

 

Serdeczne dzięki! “Górę” ujednoliciłem, reszta babolków pokrywa się z uwagami Tarniny, to za jednym zamachem poszło :P

 

Podziękowania i ukłon za klika ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Zdrowa żywność Toma sens

Czołg może wpaść w poślizg na zwłokach, na asfalcie

Leclercu, niezmiennie nie rozumiem Twojego komentarza, ale ddziękuję, że go napisałeś <3

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Dzień dobry, przepraszam że się wtrącam. Ale czy poprawność literacka, nic nie ujmuje przypadkiem stylówie autora? Tekst ciekawy jak babuleńka z koszykiem granatów reklamująca zdrową żywność( taka z włosami na nogach, krogulczym nosem, i hollywoodzkim uśmiechem). Z całym szacunkiem dla ludzi którzy.. Mniejsza o to, czy uważacie może że stylówa w formie w jakiej na przykład operował słowem Dick. Jest równoważna z zabiegami stylistycznymi poszczególnych autorów, którzy mniej lub bardziej świadomie popełniają drobne błędy stylistyczne w trakcie opisów sytuacji z udziałem osób posługujących się językiem potocznym? Można byogłosić Manifest Twórców stanowiący o tym że by uniknąć powielania ich tekstów na podstawie ich tekstów wcześniejszych, przez generatywne IA. Celowo popełniają drobne błędy, co jak punca, w pewnym wymiarze stanowi o ich autentyczności?

Czołg może wpaść w poślizg na zwłokach, na asfalcie

W tej kwestii będę jednak obstawał przy swoim ;)

 

https://sip.lex.pl/akty-prawne/dzu-dziennik-ustaw/kodeks-cywilny-16785996/art-750

 

Zlecenie polega na dokonaniu czynności prawnej na rzecz dającego zlecenie. Tutaj mamy analogię np. do świadczenia stałej pomocy prawnej. Mefisto ma podejmować różne działania zmierzające do apokalipsy ;)

 

Problem polega na tym, że 95% zawieranych w Polsce umów zlecenie, to wcale nie jest zlecenie w rozumieniu kodeksu cywilnego, a nieudolna próba ominięcia kodeksu pracy xD

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

 nieudolna próba ominięcia kodeksu pracy xD

Eeee… no. Fakt. Nie, żeby coś laugh

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

I ja dziękuję, ukłony, Ave Cezarze! :)

Pecunia non olet

Ave Cezar

 

Przeczytałem na jednym oddechu, bo lubię takie absurdalne opowieści: diabły, kosmici i Olsztyn, a także dziura w ziemi. Im dalej, tym było lepiej. Przez chwilę widziałem też “Szybkich i Wściekłych”. :)

 

 

Pozdrawiam!

 

Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.

Ave, George!

 

Bardzo mi miło, dziękuję za odwiedziny i taką pozytywną ocenę opowiadania ;]

 

Pozdrawiam serdecznie!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Do nawarstwiających się problemów zdrowotnych, świadczących o nieuchronnym upływ lat. ← chochlik

Cezarze, misię czytało z uśmiechem, nie zwracając uwagi na techniczne drobiazgi. Może już wprowadziłeś, Autorze, poprawki. Fajny pomysł dał tekst do czytania dla relaksu. Z przyjemnością polecam do czytania i Biblioteki. :)

Hej, Koalo!

 

Dzięki za odwiedziny, miłą opinię i klika ;]

 

No i za wyłapanie chochlika! Już naprawiony ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Nowa Fantastyka