[1]
Patryk niczym glonojad przysunął twarz do szyby autobusu. Wodził wzrokiem za kolejnymi budynkami, które mijali i zdawał się nie zauważać reszty pasażerów. A tych było niemało. Właśnie zaczęły się godziny szczytu, więc naturalnie pojazd był zatłoczony do granic możliwości, głównie przez ludzi wracających z pracy, uczniów oraz emerytów. Lata podróżowania komunikacją miejską nauczyły Patryka, że właśnie ich najlepiej unikać. Szczególnie w godzinach szczytu.
W połowie trasy, na przystanku zwyczajowo nazywanym „galerią”, większość pasażerów wysiadła. W miejscu dawnego centrum handlowego ziała teraz ogromna dziura – brama do piekła. Brama, dodajmy, niezbyt często użytkowana. Wszelkie diabelskie plugastwo, które miało się przedostać na „naszą” stronę, już dawno to zrobiło. Dla reszty, z jej tylko znanych powodów, taka wycieczka była zbyt mało atrakcyjna albo niemożliwa.
Patryk w przyszłym tygodniu miał obchodzić czterdzieste urodziny, więc doskonale pamiętał, jak to było „Przed”. Uśmiechnął się na wspomnienie czasów, gdy największym problemem były dziwne trendy w modzie, które uniemożliwiały kupno spodni w normalnym rozmiarze… Te są za wąskie w łydkach, tamte uciskają w kroku, w kolejnych widać mi pięty, a ostatnie mają tak szerokie nogawki, że mógłbym z nich zrobić namiot… A teraz wszyscy nosimy…
Z zamyślenia wyrwał Patryka zachrypły, a w dodatku obcesowy, męski głos.
– Joachim Czterdziesty Czwarty, legalnie działający komornik na usługach “Góry”, niniejszym…
– Chwila, moment, zanim niepotrzebnie się pan rozgada, chciałbym wtrącić, że mnie to nie dotyczy – odpowiedział grzecznie Patryk, nie podnosząc nawet głowy.
– Słucham?
– Jak już mówiłem, mnie to nie dotyczy, proszę dać mi chwilę, to okażę stosowny dokument.
– Dokument? Pan chyba nie chce powiedzieć, że…
– O, już mam! Proszę – powiedział Patryk, po czym wręczył Joachimowi dokument zatytułowany „akt apostazji”. – Wszystko legalne i potwierdzone urzędowymi pieczęciami, może pan sprawdzić.
– To są jakieś jaja – skomentował komornik. – Wszyscy się powypisywali z Kościoła, z kogo ja mam teraz niby ściągać długi? – Rozłożył ręce.
– To już chyba nie mój problem, prawda?
– Wzięlibyście się za porządną robotę, diaboły po ziemi chodzą, a wy się uczciwych ludzi czepiacie! – zatrzeszczała staruszka z sąsiedniego siedzenia.
– Droga pani… – zaczął komornik.
– Właśnie! – zawtórował jej inny pasażer. – Z dziury w ziemi powyłaziło pełno plugastwa, a wam dalej w głowie wyłącznie kasa. A potem zdziwieni, że się ludzie z kościoła wypisują!
Siedzący kilka rzędów dalej demon jedynie głośno przełknął ślinę i wbił spojrzenie w podłogę autobusu.
– Ale ja nie egzekwuję pieniędzy, tylko dusze grzeszników… – załkał Joachim.
– Naprawdę chciałbym pomóc, ale zna pan zasady. Jako apostata nie podlegam jurysdykcji “Góry”, więc niestety musi pan znaleźć sobie inną duszę – skwitował Patryk, po czym wstał, pewnym ruchem wyjął dokument z dłoni komornika i skinął głową na pożegnanie.
– Kiedyś to było, a teraz już nie jest – wypaliła z głupia frant staruszka.
[2]
Patryk przemierzał kolejne alejki supermarketu w poszukiwaniu czegoś na obiad. Zdążył już wyrobić tygodniową normę kroków, a jednak jego koszyk wciąż pozostawał pusty, co tylko pogłębiało wyraźną irytację w jego oczach. Na głos odczytywał kolejne tabliczki, które opisywały rodzaj towarów:
– „Zdrowa żywność”, „Produkty wegetariańskie”, „Jedzenie dla demonów”, „Żywność dla bytów bionekrotycznych”… Kurwa mać! – zaklął pod nosem. – Czy można jeszcze dostać cokolwiek normalnego!?
– Alejka trzydziesta, najwyższa półka, po prawej – powiedział beznamiętnie pracownik sklepu. – Nie ma za co.
Patryk skrzywił się, gdy wreszcie odnalazł produkty spożywcze, które jedynie warunkowo można by określić mianem „normalnych”. W czasach „Przed” nawet by nie spojrzał w ich kierunku, ale obecnie stanowiły coś na wzór rarytasu, w dawnym rozumieniu.
Zastanawiał się nad przewagą kaloryczną gulaszu angielskiego w puszce nad zupką chińską, kiedy na jego ramieniu spoczęła masywna, owłosiona dłoń.
– Planujemy tradycyjny polski obiad?
– Tradycyjny…? Chyba można tak powiedzieć… W pewnym sensie – odpowiedział. – Przepraszam, czy my się znamy?
– Ja pana znam i to bardzo dobrze – zaśmiał się nieznajomy. – Na jakiejś płaszczyźnie pan zna też mnie.
Patryk otaksował mężczyznę wzrokiem. Ubrany był schludnie, bez zbędnych dodatków czy ozdobników. Na oko miał ze dwa metry wzrostu, co w połączeniu z pokaźną muskulaturą robiło dość przerażające wrażenie. Do tego głowa ogolona na łyso, brak jakiegokolwiek zarostu i dwa rzędy żółtych, poszczerbionych zębów. Całości dopełniały małe, czarne oczęta, którymi łypał nikczemnie.
– Proszę mi wybaczyć, ale nie mam całego dnia, ani ochoty na zagadki – powiedział Patryk, odrobinę zbyt obcesowo, jeżeli zważyć na gabaryty rozmówcy. – Skoro mnie pan zna, to proszę powiedzieć, o co właściwie chodzi.
– Prosto z mostu, bez zbędnego pierdolenia. Podoba mi się taka postawa – pochwalił. – To i ja pozwolę sobie na otwarte karty. Mam na imię Mefistofeles i… – Kątem oka spostrzegł, że Patryk teatralnie przewrócił oczami. – Czy to jakiś problem?
– W sumie tak, rzygam już wszelkiej maści sługami piekieł. Bez urazy – dodał niedbale.
– Pan jest rasistą!
– Nazywano mnie już gorzej. – Wzruszył ramionami.
Diabeł westchnął przeciągle.
– Chciałbym zwrócić uwagę, że ja tutaj byłem przed tą całą falą hołoty, która wlazła przez bramę. Mieszkam w Olsztynie już od tylu lat, że technicznie jestem Polakiem. Mam nawet drugie imię, Krzysztof – powiedział z dumą w głosie.
– Miało być prosto z mostu, a zaraz mi pan zacznie rysować na podłodze drzewo genealogiczne – skwitował Patryk, unosząc nieznacznie kącik warg. – Czy możemy wreszcie przejść do sedna? Ludzie się niecierpliwią.
– Jacy ludzie? – Mefisto był wyraźnie zbity z tropu.
– Przepraszam, taki żart. Lubię sobie wyobrażać, że jestem niesamowicie ważną osobą, której losy zostały spisane przez jakiegoś mistrza pióra. Książka oczywiście okazuje się bestsellerem i teraz ktoś ją czyta.
– Okeeeej… Wróćmy zatem na ziemię, dobrze?
– Jasne.
– Jak pan już z pewnością zdążył spostrzec, świat dopadła apokalipsa, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem.
– Nie wszystko…? A co niby, kurwa, poszło zgodnie z planem? I szczerze? Mam w ogóle poważne wątpliwości, czy w ogóle był jakikolwiek plan.
– Rozumiem pana frustrację, a uwagi są nad wyraz rzeczowe i w pełni trafne – powiedział Mefisto. – Zwracam jednak uwagę, że problem jest trochę bardziej złożony. Z technicznego punktu widzenia były dwie apokalipsy, które się na siebie nałożyły, przez co powstał dość złożony konflikt jurysdykcyjno-metafizyczny.
– Dwie apokalipsy? – Patryk był wyraźnie zainteresowany.
– Ano, dwie. Jedna zorganizowana przez Górę. Coś tam niby zapowiadali w tej swojej książce, ale kto to brał na poważnie?
– A druga?
– To akurat moj… – Diabeł ugryzł się w język i teatralnie zakrztusił. – Znaczy, chciałem powiedzieć: to akurat moi krewniacy zorganizowali. Lucyfer ze swoimi podkomendnymi, straszne palanty…
– Rozumiem. Dwie ekipy weszły jednocześnie, nikt nie zrealizował planów i mamy jeden wielki bajzel, tak?
– Z grubsza tak to wyglądało, prawda. – Diabeł skinął głową.
– I gdzie w tym wszystkim ja? – zapytał Patryk przytomnie. – Przecież nie trzymam z żadną ze stron. Powiem więcej, wszystkich was nienawidzę i mam żal za zniszczenie świata. Chociaż jeszcze pięć minut temu nie wiedziałem, kogo powinienem za to winić.
– Będziemy musieli wyjść ze sklepu. – Diabeł westchnął. – Proszę za mną.
[3]
– Co to ma być, do kurwy nędzy?! – wrzasnął Patryk, widząc oślepiające światełka zawisłe na nieboskłonie.
– Noc świętojańska przyszła wcześniej i świetliki rozpoczęły swój taniec – ironizował Mefisto. – A na co to niby wygląda? Inwazja kosmitów, albo inny diabeł.
– To pan jest podobno diabłem…
– Tak się tylko mówi. Proszę mnie nie łapać za słówka!
– Dobrze już, spokojnie. Wiemy, czego chcą ci kosmici?
– Ni cholery. Po prostu zawiśli w swoich statkach na orbicie okołoziemskiej i sobie świecą. Próbowaliśmy nawiązać kontakt, ale dotychczas bezskutecznie.
– Pewnie wpadli z planem podboju planety, ale zobaczyli, jaki burdel się tutaj odwalił i mają wątpliwość, czy jest sens atakować – gdybał Patryk. – Taka kumulacja apokalips musiałaby być niesamowicie nieefektywna.
– I właśnie dlatego – powiedział Mefisto, na jego twarzy malował się szeroki uśmiech.
– Co właśnie dlatego?
– Dlatego został pan wybrany. To jest prawdziwy dar, który posiadają jedynie nieliczni…
– Naprawdę…? Jaki dar?
– Sraki – odburknął nieuprzejmie diabeł. – Po prostu chciałem być uprzejmy, to zagadałem pana… A chrzanić to „panowanie”! Zagadałem cię w alejce sklepowej bez większego powodu. Jestem okropnym gadułą, co mi wszyscy wiecznie zarzucają – spojrzał wymownie w kierunku Czytelnika – więc niepotrzebnie opowiedziałem ci całą historię.
– Okej.
– Żadne tam „okej”! Mamy teraz dwie opcje. Mogę cię zabić na miejscu.
– Albo…? – wtrącił Patryk zachęcająco.
– Montuję ekipę do zbadania inwazji kosmitów, więc mogę cię przygarnąć.
– Czy udział w przedsięwzięciu niesie ze sobą jakieś ryzyko? I czy mogę liczyć na pakiet socjalny?
– Posłuchaj… – westchnął diabeł. – Jesteś zwykłym gościem, jakich wielu. Nie posiadasz żadnych szczególnych cech, żyjesz od wypłaty do wypłaty i starasz się jakoś przetrwać. Teraz, zupełnym przypadkiem, zostałeś wplątany w intrygę na styku mitycznych boskich i piekielnych mocy, a na domiar złego na horyzoncie pojawiła się nieznana siła z kosmosu. Brzmi znajomo?
– Wręcz kliszowo.
– Dokładnie, a co za tym idzie, jakoś w połowie historii poznasz cycastą blond piękność, odkryjesz w sobie supermoce i uratujesz świat od niechybnej zagłady.
– Naprawdę?
– Puknij się w ten swój pusty sagan i oprzytomnij – warknął Mefisto. – Jest szansa, że wszyscy zginiemy. Możliwe, że obcy sobie polecą, albo okażą się jedynie influencerami z kosmosu, którzy kręcą idiotyczny stream na międzygwiezdny odpowiednik Tik Toka. Cholera wie. Skoro nie udało nam się nawet nawiązać kontaktu, to jak mogę rozmawiać z tobą o jakimkolwiek ryzyku? Bądź poważny, proszę.
– Czyli mam do wyboru śmierć na miejscu, albo cholera wie co, później?
– Tak to wygląda.
– Czy do rekrutacji będą potrzebne jakieś dokumenty? Może zdjęcie?
[4]
[ROK PÓŹNIEJ]
– Patryk, proszę, uspokój się i zwyczajnie odpuść. Powiem wprost, nie dasz rady, jesteś tylko człowiekiem – przekonywał Mefisto.
– To bez znaczenia, mam siłę przyjaźni. Czy coś w ten deseń.
– Jakiej znowu przyjaźni? Ja cię nie lubię, Krasnolud cię nie lubi, a Wojtek wręcz otwarcie tobą gardzi…
– Dobra, niech ci będzie, walić przyjaźń. Za to mam rodzinę, która jest najważniejsza i mi pomoże. Jak w Szybki…
– Nie rozpędzaj się, chłopaku – uciął diabeł. – Żony nie masz, dzieci też nie, bo niby z kim? A z rodzicami, z tego, co wiem, to od lat nie masz żadnego kontaktu. Powtórzę, odpuść. Dla własnego dobra.
– Cholera, podcinasz mi skrzydła – żalił się Patryk.
– Skrzydeł też nie masz – zauważył przytomnie Mefisto.
– Czyli co? Mamy przejebane? To chcesz mi powiedzieć?
– Tak, mamy przejebane – potwierdził.
W tym momencie do pomieszczenia wbiegł zdyszany Piotrek. Jego twarz wyrażała niezdrową mieszankę podniecenia i trwogi. Za to reszta ciała… Cóż, powiedzmy to sobie wprost. Sto dwadzieścia kilogramów żywej wagi w połączeniu z nikłym wzrostem oraz długą brodą splecioną w warkocz w pełni uzasadniało przydomek „Krasnolud”.
– Może usiądziesz? Bo ci jeszcze pikawa siądzie, a wtedy… – zaczął Patryk.
– Nn… nie. Www… wszystko o… ooo… okej!
– To może chociaż wody? – zaproponował Mefisto. – Słowo daję, świetny z ciebie informatyk, ale upasłeś się jak świnia.
– A co z tym całym body positivity? – wtrącił Patryk.
– Raczej trumna positivity, albo zawał serca positivity – skwitował diabeł. – No, ale śmieszki na bok. Co takiego strasznego się wydarzyło, że skusiłeś się na jogging? Co, Piotrek?
– K… kko… kosmici!
– I co z nimi? – zapytał Mefisto.
– Zniknęli! Nagle i bez śladu!
– Chcesz mi powiedzieć, że tyle miesięcy katorżniczego treningu poszło psu w dupę? – zapytał Patryk i rzucił w kąt kontroler od konsoli Playstation.
– Sugerujesz, że to moja wina? – zapytał Mefisto. – Jak niby miałem przewidzieć, że te kosmiczne parówy odlecą bez słowa, tak samo jak wcześniej przylecieli?
– Jesteś diabłem, masz moce i w ogóle…!
– Naczytałeś się za dużo komiksów – niespodziewanie wtrącił Piotrek.
– O właśnie! Słuchaj starszego kolegi! – dodał diabeł.
– A idźcie wszyscy w cholerę! – podsumował Patryk, po czym wstał i wybiegł z pomieszczenia.
[5]
Były właśnie godziny szczytu, a Patryk czuł się w autobusie, pełnym emerytów, rencistów i młodzieży szkolnej, jak sardynka w puszce. Klimatyzacja oczywiście nie działała, albo działała, lecz, ze względów ekonomicznych, nie została włączona, więc nozdrza mężczyzny przepełniał fetor przepoconych ciał i zatęchłej odzieży.
Tradycji stało się zadość i na stacji „galeria” autobus praktycznie się wyludnił. Patryk wyglądał właśnie przez szybę, gdy poczuł znajomy zapach Paco Rabanne i siarki.
– Czego chcesz? – zapytał, nie odwracając się w stronę diabła.
– Mam propozycję kontynuacji współpracy – odpowiedział Mefisto.
– Po tym wszystkim, co przeszedłem?
– Ogarnij się wreszcie. Co niby takiego przeszedłeś? Kilka razy na krzyż wpadłeś na siłownię, wziąłeś udział w całych dwóch naradach, a tak to siedziałeś i łupałeś na konsoli…
– Właśnie! Bity rok przygotowań na marne! Pomyśl też o czytelnikach, tyle znaków na marne…
– Czytelnikach? Jakich znowu…? – Coś zatrybiło diabłu w głowie. – A, ty dalej snujesz te swoje fantazje?
– Nigdy nie wiadomo…
Przez następnych kilka przystanków Patryk i Mefisto nie odzywali się do siebie ani słowem. Nieznośna gra w “króla ciszy” przeciwnika byłaby trwała w nieskończoność, gdy niespodziewanie autobus dojechał do ostatniego przystanku i kierowca bezceremonialnie kazał pasażerom wynosić się w diabły.
– To jak będzie? – zagaił Mefisto.
– A niech cię cholera weźmie, mów, co ci chodzi po głowie.
– Nie chciałbyś powrotu do normalnego świata? Takiego bez bram do piekła, aniołów wałęsających się po ziemi i mordujących ludzi? – Widząc zaciekawienie na twarzy Patryka, kontynuował: – Wiesz, świata, w którym w sklepie tak zwana „zdrowa żywność” to jedna, no maksymalnie dwie alejki, schowane gdzieś na tyłach supermarketu?
– Tu mnie masz.
– Tylko najpierw musimy rozwiązać pewien drobny problem…
[6]
– Czekaj, niech to sobie wszystko pozbieram do kupy – powiedział Patryk. – Główną siedzibę „Góry” szturmuje właśnie banda wykolejeńców prowadzonych do boju przez zbuntowanego komornika. Jakby tego było mało, jego towarzyszką jest kobieta, która niedawno urodziła mesjasza, a mówiąc bardziej precyzyjnie: mesjaszkę (uwielbiam feminatwy!). I ta cała osobliwa zgraja, według proroctwa, ma obalić władzę?
– Mogłem coś pokręcić, bo czytałem to już jakiś czas temu, ale chyba tak to wygląda. Tak myślę – potwierdził Mefisto.
– Przecież to skrajnie głupie, a poza tym, przez lukę w przepisach, katolików zostało tyle, co kot napłakał, reszty świata ich apokalipsa nie dotyczy albo nie obchodzi, więc obalić to on może najwyżej lokalne kółko różańcowe…
– Może tak, a może nie. W teorii oni mają dostęp do potężnych artefaktów i potencjalnie ich działania mogą wpłynąć na los nas wszystkich.
– Dużo tego gdybania, nie uważasz? – zauważył Patryk.
– Masz rację, ale musisz też zadać sobie zajebiście ważne pytanie: Czy możemy sobie pozwolić na to, żeby zbagatelizować ryzyko?
Patryk w myślach wrócił do życia, które zostawił za sobą rok wcześniej. Do bezcelowych, szarych jak papier toaletowy dni, które zdawały się ciągnąć bez końca. Do bezmyślnej i nikomu niepotrzebnej, a na domiar złego beznadziejnie płatnej, pracy. Do braku znajomych i wyrazu twarzy rodziców, w którym dostrzec mógł jedynie głębokie rozczarowanie. Do nawarstwiających się problemów zdrowotnych, świadczących o nieuchronnym upływie lat. Byłby się pogrążył bez reszty w zadumie, gdy nagle dopadła go niespodziewana myśl.
– A co wtedy z twoją apokalipsą?
– Słucham? – Diabeł udawał Greka.
– Jak komornikowi się uda i obali Górę, jaki to będzie miało wpływ na kontynuację apokalipsy według nieświętego Krzysztofa? Co wtedy zamierza zrobić przesławny Mefistofeles?
– Widzisz, z tą, powiedzmy… moją apokalipsą, to jest taki problem, że ja tak naprawdę wcale jej nie chcę. Tak po prawdzie, nigdy nie chciałem.
– Mam w to uwierzyć?
– Cóż mogę powiedzieć? Lubię ludzi, lubię waszą planetę, a Olsztyn to już w ogóle uwielbiam…
Patryk zmarszczył brwi. W miłość diabła do ludzi i Ziemi był jeszcze w stanie uwierzyć, ale to ostatnie zakrawało już na science-fiction. Tymczasem w jego historii nie udała się nawet podróż w kosmos, a niespodziewana „inwazja” kosmitów dobiegła końca jeszcze przed rozpoczęciem. W ogóle, im dłużej o tym myślał, tym bardziej dochodził do wniosku, że owe światełka na nieboskłonie trzeba będzie raczej wyciąć z opowieści, bo mają lekko zbyt pretekstowy charakter i zerowy wkład w fabułę.
– Kłamiesz – zawyrokował ostatecznie.
– Co mnie zdradziło?
– Olsztyn. Tego miasta nie da się lubić.
– Przesadzasz, jest kilka przyjemnych miejsc. Dużo zieleni, jeziorka i do tego brak wielkomiejskiego zgiełku. Pomieszkaj kilka miesięcy w Warszawie i wtedy zrozumiesz…
– W takim razie planujesz dokończyć swoją apokalipsę, tak?
– Broń Boże!
– To w czym rzecz?
– W niczym, naprawdę chcę powstrzymać tego całego komornika. Boję się, co może wyniknąć z zadymy, którą zapoczątkował.
– Diabły odczuwają strach? – Patryk był wyraźnie zdumiony. – Od kiedy?
– Odkąd zamieszkałem między ludźmi, jesteście nieobliczalni.
– Dobrze, jaki masz plan?
[7]
Odgłos eksplozji wstrząsnął dworcem autobusowym. Poranieni i ogłuszeni ludzie, niczym spłoszone zwierzęta, biegali bez ładu i składu, drąc się przy tym niemiłosiernie. Dokładna liczba ofiar była jeszcze nieznana, przy obecnym regresie technologicznym miną pewnie całe tygodnie, zanim uda się ostatecznie oszacować straty w ludziach.
Mefisto i Patryk obserwowali całe zdarzenie z bezpiecznej odległości, stojąc na dachu peerelowskiego bloku z wielkiej płyty. Diabeł sprawiał wrażenie uradowanego, mężczyzna wręcz przeciwnie. Buzujące w nim emocje wykipiały i ostatecznie zwymiotował na ziemię. Jego oczy pokryły łzy.
– Jezu, to wszystko nasza wina… – załkał.
– Oczywiście! Aż się podekscytowałem! – odpowiedział Mefisto. – A tobie co znowu? Wyhodowałeś sumienie, czy ki grzyb?
– Przecież ja zawsze miałem sumienie. Zapomniałeś, że dotychczas głównie gadaliśmy i graliśmy na konsoli? A tu tyle przemocy…
– Cholera, faktycznie przegadana ta twoja historia.
– Będę ją musiał zakończyć z przytupem – powiedział Patryk, zgarniając wymiociny z twarzy. – Jesteśmy dość wysoko. Jeden fałszywy krok i grawitacja zrobi swoje.
– Tylko widzisz, to by było pójście na łatwiznę i, nie obraź się, nad wyraz pospieszne rozwiązanie w kontekście zakończenia tej twojej historii – skwitował diabeł. – No i chyba nie pasuje do postaci, którą odegrałeś. Najpierw zgodziłeś się wysadzić w powietrze komornika i jego świtę psychopatów, a teraz miałbyś z tego powodu zakończyć życie? To się nie spina, kolego.
– Co zatem proponujesz?
– To, co zwykle. Kolejny rozdział opowieści. Nie zapominaj, że mamy jeszcze jedną apokalipsę do zakończenia. Moją, ma się rozumieć.
– Naprawdę chcesz zniszczyć Ziemię?
– Nie, ale zawarłem z władcą piekła umowę o świadczenie usług, nie o dzieło. Zobowiązałem się do starannego działania, nie osiągnięcia efektu.
– A gdzie w tym wszystkim miejsce dla mnie?
– Coś wymyślimy. Ale najpierw chodź za mną, musimy ci w końcu ogarnąć jakieś supermoce…