
Den eldste til den yngre sa
Harpa toner var og fin
La oss ned til elven dra
Kati Ran, Harpa toner
I
Mówiono, że harfa zaśpiewała tylko na niedoszłym weselu – ten jeden, jedyny raz; później obywała się bez słów. Czy zresztą rzeczywiście to harfa śpiewała? W miarę, jak czas nawlekał kolejne dni na sznur przeszłości, nawet ci, którzy byli wówczas obecni w kamiennej hali i mogli o tym zaświadczyć, w końcu tracili pewność – może ów głos pochodził skądinąd, albo w ogóle nie miał źródła, lecz tylko wypełnił wezbraną nagle falą przestrzeń między ludźmi i ścianami, tak jak źródła nie ma podmuch zimowego wiatru; a może naprawdę żaden śpiew wcale nie wybrzmiał, a słowa rodziły się wprost w głowach słuchaczy, podpowiedziane przez melodię, którą harfa wygrała na swych złocistych strunach.
Harfa zaśpiewała tylko ten jeden, jedyny raz, opowiadając niedolę młodszej księżniczki. Później nie zamilkła jednak zupełnie. Jej złote struny, rozpięte na kościanej szyi, szemrały cicho, lecz bez ustanku, a melodia, którą grały, teraz nie kryła w sobie już żadnych słów. Choć ledwie słyszalna, jak głos strumienia płynącego gdzieś za domem, nie dawała się zepchnąć na skraj świadomości, poza granice uwagi, tak, by po jakimś czasie można było o niej zapomnieć. W końcu książę nakazał więc ustawić harfę w osobnej sali, opróżnionej ze wszelkich sprzętów prócz stołu, na którym spoczął instrument. Nikomu nie zabroniono wchodzić do owej sali, ale też nie rozgłaszano, że każdy może zobaczyć harfę lub posłuchać jej gry. W ogóle nie mówiono o tym wiele, a jeśli już, to szeptem i potajemnie.
II
Gdy hrabia wchodził do sali harfy, drzwi jęknęły, obracając się w zawiasach. A więc jęk zawiasów, powtórzony dwukrotnie; uderzenie skrzydła o ościeże; ostrożne kroki – dźwięków tych było dość, by zagłuszyć cichą melodię. Po przekroczeniu progu i zamknięciu za sobą drzwi hrabia jednak zamarł, niepewny, co należy dalej robić – i wtedy usłyszał. Struny odzywały się jedna po drugiej, zawsze tylko jedna na raz, jakby szarpane z namysłem, powolnymi i delikatnymi palcami, których jednak, rzecz jasna, nie było. Nie umiał opisać tej melodii, ani też rozeznać, z jakich bierze się uczuć.
Właśnie to pozostawało najbardziej niejasne. Czy harfa czuła, czy myślała, czy też tylko raz wprawiona w ruch bezrozumnie powtarzała te same tony. Nie umiał zgadnąć.
Zbliżył się powoli do stołu i przyjrzał uważniej. Wykonana była z kości, zupełnie jak pionki do gry umilającej hrabiemu i jego kompanom wieczór w przededniu wesela, czy grzebień, którym nazajutrz uczesano jego włosy. Nie pochodziła z ciała bezrozumnego bydlęcia, ale kość to kość, spreparowana i wygładzona, biała i czysta. A jednak, choć brał już udział w bitwach, gdzie topory i włócznie rozpruwały brzuchy, a maczugi gruchotały czaszki, i choć widział zwłoki wydobyte spod głazów, które spadły lawiną na pewną górską wioskę, nie potrafił opanować dreszczu, który przebiegł mu po kręgosłupie, gdy rozpoznawał kształty żeber i mostka.
– Nie wiem, czy tu jesteś – odezwał się w końcu cicho. – Nie wiem, czy to twój duch pozostaje w ciele i porusza tymi strunami, czy to jakaś inna siła. Czy to ty, ta sama, którą ujrzałem na krużganku, w której włosach słońce igrało tak, że nagle zrozumiałem, czym może być życie, przemknęłaś taka lekka i zwiewna, jak sarna w ostępie, i wiedziałem od razu, o co będę prosił twojego ojca, mimo umowy, choćby na kolanach. Gdy jeszcze na mnie spojrzałaś, i wtedy, i później, już w wielkiej sali, ile było radości w tym spojrzeniu… Ale teraz… No cóż, przyszedłem, żeby się pożegnać, dlatego mam nadzieję, że jednak w jakiś sposób słyszysz, co mówię. Tak mało brakowało, bym ją poślubił, po tylu dniach czekania, poszukiwań, kiedy nikt nie wiedział, co się stało, nikt nic nie widział, i gdyby nie harfiarz… Byłem głupi, niczego się nie domyślałem, nie podejrzewałem nawet. Na szczęście harfiarz przybył na czas. Jak mógłbym żyć z taką hańbą? – Umilkł na chwilę, patrząc gdzieś ponad harfą, na ziejącą w murze ciemną szczelinę okna. – Lecz już postanowione, odbył się sąd, twój ojciec się od tego nie uchylał. Ukarzą ją za trzy dni, i to sprawiedliwie, wierz mi, zaszyją ją w worze i wrzucą do rzeki, w tym samym miejscu, wydobyto z niej już, gdzie to było, bądź spokojna.
Melodia płynęła jednostajnie, nie zmieniła się w niej ani jedna nuta. Na zewnątrz słońce musiało wyjrzeć zza chmur, od rana szczelnie okrywających niebo, i jego promień, przeciskając się przez szczelinę okna, padł na struny, które zalśniły złotem; teraz hrabia mógł wyraźnie zobaczyć, jak drgają, jedna po drugiej.
– W każdym razie – podjął znowu – wyjeżdżam. Nic tu już po mnie. Cieszę się, że sprawiedliwość ją dosięgnie, ale czy mnie cokolwiek z tym łączy? Gdybyż to byli zbójcy, na których można ruszyć z mieczem, gdybyż smok z dawnej bajki, ale tak… I tak przecież powinienem już być w drodze, jesień się kończy, tylko patrzeć, aż spadną śniegi, a do mojego zamku trzeba jechać przez góry. Byłby to i twój zamek, gdyby nie to wszystko, jechalibyśmy jako mąż i żona, ale już tutaj… Już byśmy się poznali, prawda? Jak mąż i żona, właśnie. Zamiast tego los odsłonił twoje ciało przed harfiarzem, choć przecież nie mówię, że to źle, dzięki niemu sprawiedliwość… Czas już na mnie.
Hrabia na moment jakby skurczył się w sobie, przeciągnął dłonią po pobladłej twarzy, po czym odwrócił się i wyszedł. Drzwi jęknęły, obracając się w zawiasach, a następnie trzasnęły o ościeże. Później zapadła cisza, w której wyraźnie słychać było melodię harfy. Płynęła jednostajnie, i nie było w niej żadnych słów.
III
Harfiarz zakradł się do sali harfy późną nocą, stąpając ostrożnie i bezgłośnie, by nie zakłócić ciszy przykrywającej uśpioną halę. Sali na szczęście nie pilnowano i w gruncie rzeczy nie wiedział, czy cała ta skrytość była naprawdę potrzebna, być może wystarczyłoby zapytać o pozwolenie lub po prostu wejść w świetle dnia, otwarcie i bez wahania. Wybrał już jednak inny sposób, trzeba więc było się go trzymać.
Miał wyczulony słuch, był w końcu harfiarzem, więc mimo skrzypienia zawiasów już od progu posłyszał melodię. Najpierw pulsowała w ciemności, wypełniając równomiernie całą jej objętość, więc dopiero gdy zamknął drzwi, dla pewności odczekał chwilę i skrzesawszy ogień, zapalił kaganek, muzyka zyskała źródło.
Gdy przybył na wesele i postawił harfę na książęcym stole, ta zagrała głośno i wyraźnie, a precyzyjnie zbudowane frazy same podpowiadały słowa o nienagannym metrum. Jednak po tym, jak owa pieśń sprawiedliwości i zemsty wybrzmiała, harfa, zamiast umilknąć, spełniwszy swoje zadanie, wciąż grała; jej melodia stała się cichsza i prostsza, chociaż niejasna.
– Niezupełnie rozumiem – zaczął niepewnie, nie umiał bowiem zgadnąć, czy mówienie do instrumentu, który sam zbudował, miało jakikolwiek sens – co się dzieje i czemu to służy. Kiedy zobaczyłem ciało leżące przy młynie, od razu odgadłem, co może się za tym kryć, tak piękna dziewczyna nie topi się przecież sama z siebie, i to jeszcze dziewczyna w takiej pięknej sukni. Byłaś piękna, ale już bez odrobiny ciepła, czasem tak się zdarza, gdy w jesienny wieczór deszcz zmoczy kwiat róży, a później, nocą, nagły mróz obleka go lodem. To piękno, które już przepadło. Ale też wiedziałem, że w twoim przypadku to nie nagły mróz, wiedziałem, że jest w tym coś, co warto wyjaśnić, a poza tym, cóż, północni panowie nie zwykli hojnie płacić za pieśni. Znałem sposób i znałem zaklęcie, nauczyłem się go od pewnego szamana na najdalszym zachodzie. Może i było to trudniejsze, niż się spodziewałem, ciąć skórę, piłować kość, splatać włosy – ale przecież miałem rację, a piękno… i tak już przepadło, jesienią kwiaty muszą zwiędnąć i nikt nic na to nie poradzi. I zdążyłem w samą porę, gdybym się spóźnił o dzień, o kilka godzin, pewnie wszystko by się skomplikowało. Nie przestaje mnie zdumiewać, jakie okrucieństwo może kryć się w kobiecie, żadna pieśń nie zdoła tego oddać. Jednak zdążyłem, uczyniłem ci zadość, niedługo wymierzą sprawiedliwość. Tylko jakoś nikt nie pomyślał… – Urwał raptownie, gdy gdzieś za drzwiami, na krużganku, rozległy się kroki. Ktoś zbliżył się do drzwi sali, na chwilę zatrzymał, lecz zaraz poszedł dalej i po chwili melodia harfy była jedynym dźwiękiem, przynajmniej dopóki harfiarz nie odezwał się znowu. – Nikt nie pomyślał, by oddać sprawiedliwość mnie, słowem choćby, choć wolałbym srebro, a prosić nie śmiem, książę nie wygląda teraz na kogoś, kogo bezpiecznie można o cokolwiek prosić. Czy to o zapłatę, czy o ciebie, choć przecież to mój kunszt sprawił, że tu stoisz. Chyba więc przyjdzie mi się stąd zabrać jedynie z pieśnią w sakiewce, chociaż tyle, że nie lada to pieśń. Ale kiedyś wrócę, za rok, za dwa, kiedy wszystko się ułoży, zagoi, może wtedy…
Harfiarz wymknął się z sali po kryjomu i niemal bezszelestnie, tak samo, jak przyszedł, zostawiając za sobą salę, w której melodia harfy wypełniała ciemność. Nie wiedział jeszcze, że choć rzeczywiście przyjdzie mu wrócić do książęcej hali zagubionej w dalekiej, północnej dolinie, to stanie się to znacznie później i inaczej, niżby sobie tego życzył.
IV
Księżniczka, która już wkrótce miała przestać być księżniczką, człowiekiem, i w ogóle istotą żywą, stała nieruchomo, stężała i napięta – cień stapiający się z kotarą półmroku zalegającego w sali. Strażnicy nie weszli do środka, może postanowili uszanować jej wolę, albo po prostu nie mieli odwagi. Nic więc nie zakłócało melodii, która może tylko w mroku wybrzmiewała właściwie. Czas płynął, nie mogła tak stać wiecznie, choć w myśli tej kryła się pokusa i niewypowiedziany żal. Wiecznie.
Zbliżyła się do stołu; odebrano jej buty, więc bose stopy prawie bezgłośnie dotykały posadzki z kamiennych płyt. Kontur harfy rysował się ponad stołem pociemniałą masą; strun nie było właściwie widać, ale niewątpliwie były tam, drgały, ich dźwięki płynęły i wprawiały ciemność w drżenie. Sama to widziała, sama słyszała, wtedy, w dzień wesela. W dzień upadku. Harfiarz wkroczył do hali, niosąc osobliwy instrument z kości. – Oto jest dar godny księcia – powiedział, a ona nawet się nie domyślała, jaka kryje się w tym potworność. Gdy jednak harfa stanęła już na ojcowskim stole, między połówkami pieczonego prosięcia i baranimi udźcami, zaczęła grać, choć przecież harfiarz stał daleko, ba, demonstracyjnie unosił ręce; nim ktokolwiek zdołał rozsądzić, czy to tylko zmyślna sztuczka, cud lub sprawka diabelska, w sali rozległ także się śpiew, słodki i smutny głos, który dobrze znała, a po nim najpierw była cisza, później zaś wielki krzyk i zgiełk, gdy mężczyźni chwycili za broń, kobiety jęły lamentować, a nadto wszystko wzbił się głos ojca, nakazujący pachołkom pochwycić ją i zawlec do lochu.
– Chyba nie myślisz, że żałuję? – Dni i noce w lochu, zimnym i wilgotnym, sprawiły, że choć potrafiła niegdyś śpiewać niemal równie pięknie, jak siostra, teraz jej głos brzmiał sucho i chrapliwie. – Żałuję tylko tego, że nie zdecydowałam się wcześniej, może wiosną, gdy rzeka była wezbrana i płynęła wartko, porwałaby cię dalej, z dala od przeklętego harfiarza, i nic z tego by się nie stało. Nie odebrałabyś mi wszystkiego, co miałam. Zawsze wszystko mi odbierałaś, nawet jeśli nie ze złej woli, przecież musiałaś widzieć. Nie straciłaś żadnej okazji, żeby wziąć to, co było moje. A przecież mogłaś po prostu zrezygnować. Już kiedy się rodziłaś, ciało naszej matki rozdarto prawie tak, jak harfiarz rozdarł twoje. I potem zawsze, zawsze ty, może dlatego, że to w tobie ojciec widział cień matki, a może po prostu dlatego, że mężczyźni kochają złote włosy dziewcząt tak, jak kochają złoto wydarte ziemi. I hrabia. Przecież przyjechał tu, żeby być mój. To moją rękę mu oferowano, moją! Gdybyś tylko trzymała się swojego miejsca, nie patrzyła zalotnie, nie posyłała mu słodkich uśmiechów, spojrzeń jak spadające gwiazdy. Nie odmieniłby decyzji. Naprawdę myślałaś, że nie widzę?
– I wiem, co szepczą, nie jestem głupia. Że w Podziemiu już szykują dla mnie loch, na zmianę lodowaty jak sama zima i palący niczym żelazo do piętnowania bydła, przy którym ta wilgotna i cuchnąca nora, w której ojciec kazał mnie zamknąć, zda mi się pałacem z bajki. I wiem też, że ojciec zarzeka się, że nie da mi denara na drogę, bo skoro już sprowadziłam na siebie jedną hańbę, niech sprowadzę i drugą. Ale wiesz co, droga siostro? – Melodia harfy zniknęła na chwilę, zagłuszona gwałtownym, świszczącym wdechem – Ja w to po prostu nie wierzę. Sądzę raczej, że mnie nie będzie. Wór, w którym mnie zamkną, w końcu przegnije i się rozpadnie. Ja też przegniję, skoro o tym mowa. Rzeka mnie rozwłóczy, poniesie do morza. I wtedy będę prawdziwie wolna. A ty? Przecież ojciec nie każe roztrzaskać tego, czym się stałaś, nawet nie ma odwagi spojrzeć. Będziesz stać tu, w pustej komnacie, zamknięta i zapomniana, do końca świata. Nie dla ciebie Podziemnie, nie dla ciebie morze! Będziesz przeklęta. – Ostatnie słowa zginęły już w szlochu, który przeszedł w dziki skowyt, gdy upadła na kolana i skurczyła się w drżący kłąb łachmanów i splątanych włosów. Drzwi otworzyły się, wbiegli strażnicy, chwycili ją i wywlekli za drzwi, nie bacząc, że uderza głową, a potem biodrem o skrzydło drzwi. Krzyk wibrował jeszcze przez chwilę, coraz słabiej, w miarę, jak oddalali się od ciemnej, pustej sali; w końcu wszystko ucichło i pozostała tylko cicha jednostajna melodia harfy.
V
Minęło wiele lat, nim książę zdecydował się odwiedzić komnatę harfy. Stało się to zimą, gdy całun długiej nocy okrywał już niebo ponad kamienną halą. Wszedł, bezkształtna masa futra skłębiona wokół zagubionego wewnątrz ciała, migotliwy płomień kaganka wydobywający ze ścian poskręcane cienie. Stojąc przed harfą długo, zasłuchany w jej muzykę, nie wypowiedział ani jednego słowa; nie wydał też z siebie jęku, szlochu, westchnienia, ani jakiegokolwiek innego dźwięku. Stał i słuchał; mdłe światło kaganka lizało ściany, za oknem obracała się noc. Stał i słuchał jeszcze długo.
Odtąd odwiedzał salę często, zawsze nocą. Zima na północy, w górskiej dolinie, oznaczała głównie czekanie. Nie toczono wojen, nie wyprawiano poselstw, nie objeżdżano księstwa, niewiele było spraw do rozsądzenia, a polowania, oglądanie ćwiczących drużynników czy też słuchanie pieśni dawno przestały go cieszyć. Z czasem książę przychodził więc do komnaty wcześniej, niekiedy zapominając o wieczerzy, i zostawał dłużej. Nigdy nie wypowiedział ani słowa, ani też nie zapłakał. Nabrał za to zwyczaju, by siadać na kamiennej posadzce, oparty o kamienną ścianę, z podkurczonymi nogami, w pozycji zaprawdę niegodnej księcia; trwał tak przez całe godziny, bez ruchu, jakby wrośnięty w kamień i sam skamieniały, słuchając nieskończonych cykli melodii wygrywającej się na złotych strunach. Czasem układał złożone dłonie na kolanach i na nich wspierał czoło; czasem odchylał głowę ku ścianie, błądząc wzrokiem po pęknięciach w belkach stropu.
W takiej też pozycji znaleziono go pewnego ranka, po tym, jak okazało się, że minionej nocy nie zaszedł do swojej alkowy. Ciało było już zupełnie zimne i stężałe, musiał umrzeć wiele godzin wcześniej.
VI
Od czasu, gdy ostatnim razem odwiedził salę harfy, hrabia zmienił się wyraźnie. Jego włosy przerzedziły się i straciły blask. Tam, gdzie jego twarzy nie przysłaniał bujny zarost, widać było, że czas pokrył ją znakami złożonymi z głęboko rytych linii; ilekroć hrabia spoglądał w zwierciadło, czytał w nich przepowiednie swojej śmierci. Chodził też wolniej i odzywał się rzadziej niż niegdyś, a jego starzy towarzysze twierdzili, że to nie słabość ciała, lecz melancholia trawiąca ducha.
Harfa natomiast nie zmieniła się wcale, i sam Hrabia nie wiedział, czy więcej znalazł w tym ulgi, czy lęku. Stała na stole pośrodku komnaty – biała kość, złote struny, igrające w nich światło; monotonna melodia, tak cicha, że ledwo słyszalna, lecz przecież przez wszystkie lata każda jej fraza trwała w pamięci hrabiego w nieskończonej repetycji, która teraz współbrzmiała z rzeczywistą muzyką.
– Mówią, że nie przestałaś grać ani na moment – zaczął w końcu, a w jego głosie pobrzmiewał żal. – Ile to już lat? Sprawiedliwość dokonała się już tak dawno. Kara była stosowna. Utopiono ją, tak jak ona utopiła ciebie. Dlaczego więc to trwa? Wszystko już pomszczone, wszystkie winy, minęło tyle lat. Dlaczego?
Hrabia zamilkł, wsparty ciężko o pociemniałe ze starości drewno stołu; jego twarz kryła się w cieniu. Gdy w końcu odezwał się znowu, jego głos był ochrypły, jakby słowa z trudem przedzierały się przez gardło – Czy wiesz w ogóle, że twój ojciec już nie żyje? Nie było mnie tu, nie widziałem, ale podobno umarł, bo zgryzota bez reszty pożarła jego duszę, pod koniec po prostu siedział tutaj, bez słowa, długie godziny. A teraz… Panowie oddali władzę mnie, może przez pamięć dawnych dni, w każdym razie wkrótce to ja będę księciem. I kto wie, może po prostu rozkażę ci zamilknąć, a jeśli nie posłuchasz, oddam kupcom, którzy latem przybędą na handel. Dlaczego miałbym tego nie zrobić?
– Ale nie. To nie powinno tak być, teraz rozumiem nawet lepiej, niż kiedyś. Dlaczego w tej przeklętej sali nie ma krzesła, jestem zmęczony. To od podróży, droga nie była łatwa, przeprawiliśmy się przez góry w ostatniej chwili, śnieg zaraz zasypie przełęcze, nie mogłem przecież czekać do wiosny. Tak, teraz rozumiem lepiej. Oczywiście pojąłem żonę. Wiosenna gorączka zabrała ją trzy lata temu, i sam mam dwie córki, choć na szczęście nie ma między nimi nienawiści, wiosną wydam je za mąż, obie naraz, muszę wiązać ze sobą wasali. To nie było tak jak wtedy, gdy cię zobaczyłem na krużganku, nie tak, jak mogłoby być. Ale przecież żyłem, na tym polega życie, nie mogłem się uchylać – głos hrabiego nabrzmiał gniewem, i zaraz się urwał, by po chwili rozbrzmieć znowu, na powrót ciszej. – Gorączka… Nie mam dziedzica, i chyba już na to za późno, a teraz, kiedy będę księciem… Czy dałabyś mi syna? Któż wie, co by było, gdyby nie kobieca zawiść i krew, i choć twój ojciec był księciem, nie miał nad tym władzy, i ja też nie będę miał. Dlaczego po prostu nie przestaniesz? – Ostatnie słowa były nieledwie szeptem. W sali było zimno, za jedynym, wąskim oknem padał śnieg, którym niebo wzbierało już od tygodnia; wkrótce pokryje świat i cokolwiek się stanie, hrabia będzie musiał pozostać w hali do wiosny. Może wybierze się zapolować na nartach, może objedzie najbliższe wioski, ale poza tym niekończące się noce, wichry i mróz będą mu skuteczniejszym więzieniem niż żelazne kraty. Będzie musiał pozostać tutaj, opodal sali harfy. Wyciągnął przed siebie dłoń, jakby chcąc dotknąć kościanej szyi instrumentu, zaraz ją jednak cofnął, odwrócił się i wyszedł.
VII
Harfiarz powrócił do książęcej hali wraz z wiosną, jakby niesiony ciepłym południowym wiatrem, który topił śniegi i gnał po niebie skłębione chmury. Nie miał jednak ze sobą nadziei, lecz pieśni o toczonych daleko wojnach wielkich królów, o pojedynkach bohaterów i upadku zdobywanych miast. A także o miłości, która nie dawała szczęścia ani spełnienia, o czarnej nienawiści i o zemście. Miał też harfę, drewnianą i całkiem zwyczajną. Książęcy dwór słuchał jednak chętnie; słuchał także nowy książę, i choć dał harfiarzowi złoty pierścień, pozostawał oszczędny w słowach i pochwałach.
Harfiarz skończył występ, gdy zapadła głęboka noc; książę przez chwilę wpatrywał się w niego, zastanawiając się nad czymś, w końcu jednak po prostu wstał i udał się do alkowy. Potem drużynnicy posnęli, ukołysani półmrokiem i miodem. Harfiarz posiedział jeszcze jakiś czas przy jednym z wielkich kominków, w którym dogasał ogień, jakby chcąc na zapas zgromadzić w swoich członkach nieco ciepła; w końcu jednak wstał, odpalił od pełgającego płomienia zabrany ze stołu kaganek, i udał się wprost do sali harfy. Nie pytał o pozwolenie ani o wskazówki; gdyby to zrobił, może by mu zabroniono, a drogę przez cienisty krużganek wciąż pamiętał. Nie sądził też, by harfę przeniesiono lub ukryto, i to nie ze względu na plotki i opowieści, które powtarzano nawet na dalekim południu; te zresztą zapewne sam powołał do życia, dano temu, za młodu, gdy kilka razy zaśpiewał pieśń o dwóch siostrach, które pokochały hrabiego i tym, co przyszło potem. Szybko tego zaniechał, ale dobrze wiedział, że opowieść jest jak wiatr, jeśli raz wypuści się ją z worka, będzie krążyć po świecie bez końca. Nie, nie chodziło o plotki. Po prostu nie mogło być inaczej.
Mimo to, gdy dotarł do celu i w rozedrganym świetle zobaczył i usłyszał harfę, westchnął, a potem postawił kaganek na stole, tak, że nie tylko migoczące struny, lecz także i kościana szyja nabrała złotej barwy, i padł na kolana.
– Szukałem, wszędzie szukałem. Byłem na dalekim południu, byłem na krańcach zachodu i wschodu. Przemierzyłem świat i widziałem rzeczy, które tutaj nie zdarzają się nawet w snach, groty pełne kryształów lśniących od zaklętych wewnątrz gwiazd, i pustynie bez kresu, gdzie demony szepczą przez wiatr. Spotkałem czarnoksiężników, którzy mieszkają w wieżach ze szkła i jednym gestem potrafią burzyć miasta. Poznałem zaklęcia miłości, życia i śmierci, te, których ludzie pożądają najbardziej. I byłem pewien, że wreszcie rozumiem, co ci uczyniłem i na co cię skazałem. Lecz teraz, kiedy wróciłem, widzę, że to nieprawda. Wciąż nie rozumiem niczego, niczego nie znalazłem i niczego nie wiem. Nie wiem, czy ma jakieś znaczenie, że chciałem tylko, by było jak w opowieści. By zbrodnię ukarano, a wszystkie krzywdy pomszczono. Tak bardzo pragnę, by miało to znaczenie. Jednak są krzywdy tak głębokie, że nie mają granic ani końca, prawda? Raz wyrządzonych nie da się naprawić ani ukoić, bez względu na to, co się zrobi, rachunek bólu nie ma rozwiązania. I to wszystko… Też nie ma rozwiązania. Spotkałem czarnoksiężników w wieżach ze szkła, poznałem ich zaklęcia, ale nie znalazłem sposobu, nie potrafię odwrócić tego, co zrobiłem. Jak więc mogłabyś mi wybaczyć?
Umilkł i trwał jeszcze pewien czas na klęczkach, wsłuchując się w melodię harfy. Była prosta i jednostajna, pozbawiona ozdobników, sekwencja kilku dźwięków tworzących dziwnie obcą harmonię. Brzmiała tak samo, jak przed laty – dlaczego więc wówczas nie pojął jej smutku?
Wstał, zbliżył się do stołu, a potem bardzo wolno wyciągnął rękę w stronę złocistych strun. Był biegłym harfiarzem, bezbłędnie szarpał je dokładnie wtedy, gdy drgały same z siebie i po raz pierwszy melodia harfy rozbrzmiała głośniej, wypełniając salę swoją skargą. Grał na harfie i grał razem z harfą, zatracając się i zatapiając w jej muzyce, i przez chwilę nie pamiętał kim ani gdzie jest, ani jak tu trafił, ani dlaczego. Melodia harfy była wszystkim, co istniało wewnątrz niego i poza nim, w samej melodii zaś nie istniało nic prócz pustki.
Nie mogło to jednak trwać bez końca i w końcu harfiarz oderwał palce od strun i potrząsnął głową, jak gdyby obudził się z głębokiego snu. A potem jeszcze jeden, ostatni raz spojrzał na harfę, którą kiedyś, wiele lat temu, sam wykonał z kości i włosów martwej dziewczyny, po czym wyszedł z sali, w której ją złożono, i nie czekając poranka, ruszył w drogę, z której nie miał już nigdy powrócić.
Po odejściu harfiarza nurt czasu wezbrał i przyspieszył. Nowy książę postarzał się i pochylił, jego ciało wyschło i pociemniało. Litościwa starość odebrała mu wzrok, nie widział więc, jak pewnej wiosny na twarzach jego drużynników i poddanych wykwitała krwawa wysypka, a ich dłonie i stopy pożerała zgorzel. W końcu poczuł jednak, że jego własna twarz płonie, a pod pachami i w pachwinach rozrastają się podobne do jajek dymienice. Gdy więc leżał w swoim łożu, a panującej wokół ciszy nie mącił nawet chrobot szczurzych pazurów na kamiennej posadzce, hrabia pomyślał, że w bólu, który rozlewał się po jego żyłach, także pobrzmiewa jakiś rodzaj muzyki, łatwiejszy jednak do zrozumienia. Nie miał jednak wiele czasu na te rozmyślania.
Harfa grała. Jej złociste struny drgały, a cicha melodia wypełniała pustą salę, lecz nikt już jej nie słyszał.
Witam i gratuluję debiutu :]
Debiutu, który można śmiało określić jako udany. Opowiadasz smutną historię w sposób przemawiający do wyobraźni. Bardzo podoba mi się struktura opowiadania. Kolejni bohaterowie odwiedzają harfę, odsłaniając elementy historii. Są bezimienni, co też bardzo pasuje, bo ostatecznie takie morderstwo mogło zdarzyć się wszędzie. Opisy są plastyczne, momentami pewnie aż za bardzo, ale ogólnie na plus ;]
Język miejscami mi zgrzytał – ale nie na tyle, żeby całkiem zepsuć odbiór. No i też wybrałaś trudną, kwiecisto-purpurową konwencję. Pod kreską kilka nieśmiałych uwag co do języka ode mnie, ale podejrzewam, że inni użytkownicy będą mieć ich więcej.
Fabularnie nie ma się specjalnie do czego przyczepić, może tylko do tego, że niezwykła harfa tak sobie stoi niepilnowana, ale chyba w konwencji baśni można na to przymknąć oko.
Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz gratki.
kamiennej hali
“Hala” brzmi bardzo współcześnie, wręcz industrialnie, może jednak “sala”?
opowiadając niedolę
Raczej “opowiadając o niedoli”? Albo “opowiadając historię niedoli”.
I tak przecież powinienem już być w drodze, jesień się kończy, tylko patrzeć, aż spadną śniegi, a do mojego zamku trzeba jechać przez góry.
Takie zdania łatwiej będzie czytelnikowi zrozumieć, jeśli zostaną rozbite kropkami: “I tak przecież powinienem już być w drodze. Jesień się kończy, tylko patrzeć, aż spadną śniegi, a do mojego zamku trzeba jechać przez góry”.
tak piękna dziewczyna nie topi się przecież sama z siebie, i to jeszcze dziewczyna w takiej pięknej sukni. Byłaś piękna, ale już bez odrobiny ciepła, czasem tak się zdarza, gdy w jesienny wieczór deszcz zmoczy kwiat róży, a później, nocą, nagły mróz obleka go lodem. To piękno, które już przepadło
W tekście jest sporo powtórzeń. Większość z nich wydaje mi się celowym zabiegiem stylistycznym (tutaj uporczywe powtarzanie: piękna, piękna), ale jeśli takie zabiegi stosujesz, to trzeba podwójnie uważać na te mniej urodziwe powtórzenia (tutaj: tak, takiej i już, już).
przedzierały się przez gardło – Czy wiesz w ogóle, że twój ojciec już nie żyje?
Kropeczka na końcu, a potem wypowiedź bohatera w nowej linii. Ten błąd się w kilku miejscach chyba powtarza.
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki