Fragment Księgi Porządku. Rozdział IV. Postępowanie w przypadku ugryzienia.
Natychmiastowe odseparowanie ofiary od reszty.
W ramach możliwości, uderzenie mocno w głowę.
Wyrzucenie nieprzytomnego do oceanu. Jeżeli nie ma takiej możliwości, dowódca tratwy zobowiązany jest do natychmiastowego udzielenia pomocy: udostępnienia służbowej broni, za pomocą której należy zabezpieczyć przyszłość pozostałych uczestników wydarzenia.
Uwagi dodatkowe: wskazane jest wyrzucenie NIEPRZYTOMNEJ ofiary, aby skrócić jej cierpienia.
***
Zostanę Dowódcą Sił Rozproszenia. Dowódcą, powtórzył w myślach Johnny. Nie żadnym tam szeregowym, sprzątaczem, wizulakiem czy eksterminatorem. Będę dowódcą.
Chłopak siedział na szkolnej tratwie i moczył nogi w ciepłej, zielono-przezroczystej wodzie. Nazwana tratwą, konstrukcja przypominała raczej całkiem spory statek z przestrzenią wspólną pod pokładem. Od dwóch dni, kiedy to miało miejsce Święto Pamięci, wciąż rozmyślał o przyszłej pracy. Podczas uświęconego obrzędu poznał swój Przydział. Nikt w klasie nie miał przypisanej wyższej rangi. Przydziału nie można było zmienić, co oznaczało, że bez względu na to, co zrobi, i tak czekała go świetlana przyszłość.
Oczywiście nie rozpowiadał o tym wszem i wobec. Zresztą wszyscy i tak już wiedzieli. Nie mógł jednak przestać myśleć o swoim wkładzie w społeczeństwo. Dostąpi zaszczytu i obowiązku wyjaśnienia Rozłamu tak jak trzy pokolenia Dowódców przed nim.
Nagle wiatr uderzył w tratwę, przez co Johnny mocniej zacisnął dłonie na belce pokładowej. Blond włosy wiły się i wchodziły w oczy, próbując utrudnić mu widoczność. I tak nie było czego oglądać. Odkąd skończył dziesięć lat, dzień w dzień płynął tą samą nudną trasą od wioski do kompleksu uczelnianego. W drodze mijał ciągle te same obiekty, nazywane przez starszyznę Wieżowcami, a raczej same ich końcówki, wystające z wody niczym czułki potworów morskich.
Czasem rozmyślał o tym, że chciałby urodzić się kilkaset lat wcześniej. Starożytnych opisywano jako niezwykłych inżynierów i budowniczych, którzy posiadali technologię zdolną do natychmiastowej komunikacji bez względu na odległość.
Spokojna tafla nagle zaczęła się burzyć. W czystej wodzie, która świeciła nocami zdrowym, naturalnym kolorem, pojawiła się piana.
Johnny wyprostował nogi i czekał, wypatrując sprawcy tego zamieszania. Powoli zaczął dostrzegać pojedyncze kształty i szczegóły: ręka, płetwa, ludzkie zęby. Pół człowiek, pół potwór z najgorszych czeluści piekieł. Powykręcane ciało drgało w dziwnych spazmach jakby w nadziei skosztowania świeżego mięsa. Widok tego stworzenia również mu już spowszedniał. Nudne skrzyżowanie człowieka z rybą. Człowieko-ryba, zachichotał w duchu.
Krzyk. Ból.
Chłopak wylądował plecami na deskach pokładu. Za ramię pociągnęła go pani Brown, nauczycielka, której twarz wyrażała grymas wiecznego niezadowolenia.
Gdyby miała męża, pewnie już dawno zaciągnąłby się do służby, żeby nie musieć oglądać tej paszczy, pomyślał chłopak.
– Johnny – warknęła tak, że nieliczne stojące na pokładzie dzieciaki mimowolnie cofnęły się o krok. – Uczeń nic w życiu nie osiągnie, jeżeli zębacz go ugryzie, a czy uczeń wie dlaczego?
Doskonale znał odpowiedź tej starej jędzy, jednak milczał. Miał na tyle oleju w głowie.
– Bo będę to musiała ucznia zdzielić łeb pałą i dać zębaczom dokończyć dzieła!
Dopiero teraz Johnny zauważył, że z pomieszczeń powoli wysypali się kolejni uczniowie. Wskazywali go palcami i szeptali między sobą. Nawet nie powstrzymywali śmiechu.
Chłopak poczuł, jak skóra zaczyna go piec, a oczy zaczęły szklić się od łez.
– Beksa! – krzyknął ktoś.
– Nie, dowódca Beksa! – dodał drugi i już po chwili zaczęli drwić z niego wszyscy wokoło.
Musiał zniknąć. Jak najszybciej. Byle tylko zejść im z oczu. Stanął na nogi i zaczął biec.
Nic z tego. Ta wredna baba złapała go i przyciągnęła do siebie.
– Cicho! – krzyknęła. – Uczniowie potrzebują przypomnienia, dlaczego nie należy wystawiać kończyn poza tratwę.
Odpowiedziało jej kilka ponurych westchnień i szepty: proszę, nie.
Przez kolejne dwadzieścia minut, czyli aż do zacumowania, Johnny stał w żelaznym uścisku nauczycielki, która niezwykle wolnym tempem tłumaczyła, czego nie należy robić na tratwie. Stali jak na apelu, sztywni i znużeni. Mieli dosyć pani Brown – ale to na Johnnego patrzyli z nienawiścią.
Nie miał wątpliwości, że po dzisiejszej akcji zostanie okrzyknięty Dowódcą Beksą albo Dowódcą Sił Płaczliwych, jak usłyszał zaraz po zacumowaniu na ósme piętro kompleksu uczelnianego.
***
Johnny od zawsze wiedział, że ojciec miał rację, kiedy mówił, że dzieci są okrutne. Zwykle drwili z kogoś innego. Najczęściej obrywały kujony, którym ściągali spodnie przy dziewczynach. Raz wrzucili do wody Karla i nie pozwolili wyjść, dopóki zębacze nie podpłynęły. Wtedy pani Brown zrobiła im długi wykład i ostrzegła, że gdyby coś mu się stało, groziłaby im kara śmierci.
Karl wyszedł jednak z tej przygody bez szwanku, a ta jędza na szczęście nie zgłosiła sprawy wyżej. Johnny sam śmiał się z ciapowatego ucznia, który ledwo co umiał pływać. Śmiech z innych to dobry pomysł – zazwyczaj pozwalał odciągnąć uwagę od siebie. Oczywiście on nigdy nie posunąłby się do prawdziwego okrucieństwa.
Śmiech jednak nikomu nie szkodził, prawda?
Po dzisiejszym dniu zaczynał wątpić, czy rzeczywiście tak było. Co nie zmieniło faktu, że cały dzień zastanawiał się nad zemstą. Momentami tylko przerywał, żeby rozmyślać o tym, co może zrobić, żeby koledzy znaleźli inny obiekt drwin.
Wchodząc na tratwę powrotną, zastanawiał się, czy zepchnąć wnerwiającego Toma do wody. Tego samego Toma, który jeszcze tego samego dnia proponował przyklejenie Johnnego taśmą do krawędzi poziomu ósmego.
– Żeby nasz Kapitan Sił Płaczliwych mógł pomoczyć sobie nóżki – powiedział wtedy, po czym dodał niewinnym głosikiem: – No co? Przecież rano go odkleimy.
Johnny nie popchnął go. Miał być dowódcą, a dowódca nie daje się ponieść emocjom.
Słowa sztyletem, nie czyny, powtórzył w myślach fragment Przysięgi.
Usiadł z dala od wszystkich, na dziobie tratwy. Ten dzień i tak już się kończył. A jutro? Jutro zapomną o sprawie albo Karl znowu coś odwali.
Tuż po odcumowaniu przyszła do niego pani Brown z ostrzeżeniem.
– Niech uczeń ani myśli o wkładaniu nóg do wody, chyba że życzy sobie ich utraty.
Potem już jej nie widział. Weszła pod pokład razem z grupką uczniów.
Johnny spoglądał na fluorescencyjną, zieloną wodę i próbował skupić się na swoim przydziale: Dowódca Sił Rozproszenia. Ja im dam. Dopiero zobaczą.
Rozmyślał o najróżniejszych zadaniach, które będzie mógł przydzielić swoim żołnierzom. Nie pamiętał, jaki Przydział przypadł Tomowi, ale oczami wyobraźni widział go jako świeżo upieczonego kadeta.
– Kadecie Tom, przynieście swoją szczoteczkę do zębów – powiedziałby Johnny, a gdy tamten wróciłby z przedmiotem, dodałby: – A teraz umyjcie nią zęby, ale najpierw temu zębaczowi, którego wczoraj wyrzucił ocean.
– Dowódco, ale ten zębacz śmierdzi.
– No to macie ze sobą coś wspólnego – ryknąłby wtedy Johnny.
Nawet nie wiedział, w którym momencie się na to zdecydował. Po prostu zdjął buty i zamoczył stopy świecącej wodzie.
– Nikt nie będzie rozkazywał dowódcy – szepnął do siebie, wcześniej rozglądając się, czy nikt go nie usłyszy.
Przybyły zębacze. Zaczęła się zabawa. Wkładał nogi do wody, czując, jak lepi mu się do skóry. Czekał. Dopiero na ostatni moment wyciągał je, a te pokraki warczały, aby dać upust swej frustracji. Już od dawna nie miał takiej frajdy. Musiał udowodnić pani Brown, że jest szybszy od potwora, który kiedyś był człowiekiem.
– Co robisz!? – Usłyszał za sobą zduszony krzyk.
Natychmiast odsunął się od wody. Myślał, że to ktoś inny, ale okazało się, że to Mae, koleżanka, która w przyszłości miała zostać pomywaczką. Skrzywił się na tę myśl. Dziewczyna była niezwykle bystra, a na jej widok rozmowy cichły. Jednak Przydział nie patrzył na wygląd.
Mae usiadła obok niego. Milczeli przez chwilę, ale Johnny czuł, że nie potrwa to długo.
– Jak myślisz, dlaczego te stworzenia są takie ospałe? – zapytała wreszcie, a jej spojrzenie padło na Johnnego, który poczuł ciepło rozlewające się po twarzy.
Szybko otrząsnął się, nie chcąc, żeby zorientowała się, że jest skrępowany jej towarzystwem.
– Nikt tego nie wie – odparł filozoficznie. – To nie są do końca wodne stworzenia, więc może powoli umierają.
– Mój tatko mówił, że zębacze kiedyś były szybkie. Atakowały i zabijały bezlitośnie. – Spojrzała na chłopaka, a gdy tamten skinął głową, ciągnęła: – Tatko mówił też…
Tatko sprzątacz. Ekspert od zębaczy, pomyślał z przekąsem Johnny.
– Że to nie one są ospałe, tylko my. Usypiają naszą czujność, bo wiedzą, że wystarczy jedna ranka i… no, wiesz.
– Takie rozważania lepiej zostawić dowódcom, skrybom albo zarządcom.
– Mój tatko twierdzi, że woda miała kiedyś inny kolor. Poszedł nawet do skryby, żeby zapytać i ostrzec przed…
Johnny przestał jej słuchać, zaczął się zastanawiać, jak to możliwe, że osiągająca sukcesy w nauce Mae mogła opowiadać takie głupoty. Inteligentne zębacze, inteligentny sprzątacz, woda, która zabija. Bzdury. Wszyscy w mieście pili świecącą wodę i żyli.
Chłopak ponownie umieścił stopy w wodzie, mając nadzieję skusić nowe zębacze. To ją uciszyło. Wyglądała, jakby właśnie napiła się tej trującej wody i nie wiedziała, czy ma ją połknąć, czy wypluć. Johnny nie wytrzymał i zachichotał, co dziewczyna zapewne zinterpretowała na swój własny, ograniczony sposób, bo nic nie powiedziała.
– Przykro mi – powiedział po dłuższym czasie chłopak. – Słyszałem o twoim przydziale.
Mae spojrzała na niego, jakby nie rozumiała, co ma na myśli.
– Będziesz pomywaczką, prawda?
– Tak – odpowiedziała, jakby nie miało to najmniejszego znaczenia.
– Rozumiesz, że to dość niska ranga, jak na nasze…
– Pewnie – odpowiedziała, obracając się w jego stronę. Nagle jej twarz stała się nad wyraz poważna. – Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego przydzielają nas w taki, a nie inny sposób?
– Może po prostu zadajesz za dużo pytań? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Miał nadzieję, że to ją uciszy. Rozmowa zaczęła go męczyć.
– Też tak sądzę.
Johnny spojrzał na nią, jakby zobaczył po raz pierwszy.
– No wiesz – zaczęła tłumaczyć – w szkole zniechęcają nas do zadawania pytań. Ty jesteś cichy, dlatego może pomyśleli, że również uległy i wybrali cię na dowódcę. Ja podważam wszystko. Na przykład, czy zauważyłeś, że gdy odwiedza nas członek Rady, zawsze ma ze sobą termos i tylko z niego pije? Mój tatko mówi, że ich woda nie świeci.
Johnny znieruchomiał. Czy ona właśnie nazwała go uległym? To jakiś żart? Może pozostali koledzy podsłuchują ich teraz i nabijają się z niego? Rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie zobaczył.
– Czyli twierdzisz, że jesteś mądra, dlatego będziesz pomywaczką, tak samo, jak twój ojciec sprzątaczem. Ja jestem natomiast głupi, więc będę dowódcą? – wycedził przez zęby.
– Nie. Uważam, że jesteś bystry i gdyby się na tobie poznali, to daliby ci inną rolę.
– A może po prostu jesteś zazdrosna, co? – mruknął Johnny.
Mae nagle posmutniała.
Aha, czyli trafiłem, pomyślał, powstrzymując się, żeby nie powiedzieć tego na głos.
– Uważam, że role z Przydziału o niczym nie świadczą – odpowiedziała wreszcie. – Nie ma znaczenia, co mówią o mnie wszyscy. Miałam po prostu nadzieję, że ty jesteś inny.
Dalsza rozmowa zupełnie się nie kleiła. Siedzieli w milczeniu, słuchając śmiechów kolegów z klasy, którzy bawili się na drugim końcu tratwy. Mae najwidoczniej wyczuła, że chłopak nie ma zamiaru prowadzić dalszej rozmawiać, bo wstała, otrzepując sukienkę z pyłu pokrywającego cały statek.
– Przyszłość nie jest zapisana w gwiazdach. Swoimi decyzjami, mądrymi, lub głupimi sami kształtujemy rzeczywistość. Nie pozwól, żeby ktoś narzucił, jak ma wyglądać twoje życie.
Mój przydział to Dowódca Sił Rozproszonych. To jest moja przyszłość i nic nie sprawi, że…
– Au! – syknął Johnny, błyskawicznie cofając nogi z wody. Zamiast fizycznego bólu, poczuł nagły natłok myśli. Jedna z nich przebiła się przez wszystkie inne i uderzyła z całą siłą: moja przyszłość właśnie legła w gruzach.
***
Niepubliczny cytat z Księgi Porządku
Dowódca, który lojalnie wykonuje polecenia, to Dowódca,
który dba o Porządek wprowadzony przez Radę.